Dawka Śmiertelna

By deklinacja

6K 567 159

Osiemnastoletnia Nessa Spencer wreszcie decyduje się poprosić o pomoc, skutkiem czego zostaje wysłana do szpi... More

notka od autora.
playlista.
ostrzeżenie
0. Preludium upadku.
I. Nowy, lepszy świat.
II. Naboje w pustym pokoju.
III. O kimś, kto też mnie spotkał.
IV. Szemrany pomocnik.
V. Więzienne tatuaże Pana Inteligenta.
VI. Ataki różne i różniejsze.
VII. Droga przez piekło.
VIII. Czy papierosy rzeczywiście pomagają?
IX. Skutki wódki i słów wypowiedzianych zbyt szybko.
X. Uścisk wart miliony.
XI. Daddy Issues.
XII. Blondwłosa nadzieja i wielka marynarka.
XIII. On wiedział, gdzie mnie szukać.
XIV. Sukienka, którą on wybrał.
XV. Nowe polecenia służbowe.
XVI. Scena pod wysokim do nieba sufitem.
XVII. Zamknięta w szkle róża.
XVIII. Jak wyrastają najpiękniejsze kwiaty.
XIX. Rysa na szkle.
XX. Obraz, który miał zostać ze mną już na zawsze.
XXI. Intencjonalne dewiacje.
XXII. Czego nie może robić pięciolatka?

XXIII. Najbardziej poprawne politycznie włamanie.

90 10 5
By deklinacja

twitter @dekliinacja + #dawkawatt

miłego czytania!

– Och, no proszę cię, rozchmurz się trochę – palnął Oliver, któremu przypadło dziś miejsce na tylnym siedzeniu, centralnie obok mnie – Kupiłem super picie, przyniosłem mój fantastyczny nastrój i poczucie humoru, a ty nic.

– Znowu zdałeś jakiś wielki i potężny egzamin, który chcesz zapijać Moëtem?

– Oczywiście, że nie – parsknął, sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki, spod której wyjął dwie małpki jakieś nieznanej mi, kolorowej wódki – Ujebałem morfologię i wziąłem najtańszą wódę do zapijania smutków. Ale co ci mogę powiedzieć, każdy kij ma dwa końce, każdy koniec ma dwa kije...

– Każdy koniec ma dwa kije?

– A kto umarł ten nie żyje – dopowiedział, nim pociągnął duszkiem całą zawartość butelki z sokiem.

Byłam pewna, że to miała być popita.

– Okazuje się w ogóle, że na medycynie to powiedzonko się raczej nie sprawdza. Mogę wręcz powiedzieć, że kurewsko mocno się nie sprawdza, jeśli masz ustny, o którym na śmierć zapomniałeś. Wykładowcy mają strasznego kija w dupie i nie łapią moich żartów.

– Bezczelne – skwitowałam, finalnie przyjmując od niego trunek – Jaka to wódka?

– Najgorsza na świecie – wtrącił Trevor, śmiejąc się przy tym dość głośno, w czym odruchowo mu zawtórowałam – Śmiej się, śmiej, póki jeszcze masz z czego. To jest test znajomości Olivera. Jeśli nie zrzygasz się za okno, zostaniesz oficjalnie zaakceptowana.

– Poważnie?

– Najpoważniej na świecie – odparł blondyn, nader teatralnie usiłując zachować przy tym poważną minę – Hope nie dała rady i co, widzisz ją gdzieś? Ja nie.

– No, a Harper? – wtrąciłam, gestem ręki wskazując na roześmianą koleżankę na siedzeniu pasażera – Czemu ona nie pije?

– Ja już to przeżyłam – odparła, uśmiechając się dumnie, choć ironicznie. – Jest obleśna, ale jeśli przetrwasz pierwsze pół minuty, będzie dobrze. Wkręć samej sobie, że wcale nie jest tak źle.

– Pijesz czy wysiadasz? – zagroził Oliver, unosząc na mnie lewą brew – Zastanowiłbym się dwa razy. Bryce jest dzisiaj obrażony, więc nie odwiezie ci dupy i będziesz musiała wracać na piechotę.

– Abo gonić za autem – wtrącił Trevor.

– O, albo gonić za autem – przytaknął mu przedmówca, wyraźnie ponaglając mnie ruchem głowy – No już, lecisz. Nie udawaj, że po całym dniu z kucykami nie masz ochoty na zachlanie pały.

Wiedziałam, że nie wyrzucą mnie z samochodu, jednak nie byłam pewna, czy Oliver będzie chciał odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania, jeśli faktycznie nie porwę się na wypicie jego magicznej mikstury. Chciałam choćby minimalnie wypytać o go Bryce'a: o jego dość nagłą i nerwową reakcję na mój dzień z Emmeline, jak i o prawdziwą genezę dzisiejszej nieobecności.

Zastanawiało mnie, czy rzeczywiście był zmęczony, czy może jednak spasował, ponieważ nie chciał mnie widzieć.

Odetchnęłam głośno, w duchu wspominając środek ogólniaka oraz wszystkie popaprane imprezy się wtedy rozgrywające.

Nie takie rzeczy już piłaś, Nessa pocieszyłam się w duchu Żadna szemrana wóda nie przebije wody z octem na drugi dzień.

Spodziewając się najgorszego, przymknęłam powieki i pociągnęłam duszkiem całą zawartość buteleczki, jednak niemalże od razu moją twarz wykrzywiło coś innego, niż wszyscy zgromadzeni by zakładali. Ja po prostu się zdziwiłam.

– Zwykły bimber – palnęłam, wzruszając ramionami – Nawet nie jakiś wybitnie mocny. To jest ten twój wielki test znajomości, Oliver? W miejscu, z którego pochodzę, czymś takim częstuje się gości w święta, a nie straszy kolegów po nocach.

– Dajesz bimber gościom? – rzuciła Harper, krzywiąc się tak, jakby wypiła co najmniej litr omawianego trunku. – Moja matka polewa czymś podobnym szyby, jak jej w zimie przymarzną.

– Czy to się wyklucza? Powiedziałabym, że to nawet plus, jeśli mikstura jest aż tak wszechstronna – skwitowałam, klepiąc po ramieniu nieco skołowanego blondyna – Przeszłam test znajomości czy muszę już błagać Bryce'a o łaskę i podwózkę do domu?

– Nie zgodzi się, więc jesteś skazana na nasze towarzystwo.

– Jest aż tak zmęczony czy serio wkurwił się o tą akcję z Elly? – westchnęłam, wodząc wzrokiem od sylwetki Trevora aż do Olivera – Przysięgam, że jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Dosłownie jakby jakiś demon w niego wstąpił.

– No, niestety taki bywa, jeśli w grę wchodzi Elly – odparł błyskawicznie kolega, na którego najmocniej dziś liczyłam. – Spodziewasz się pewnie, że wyjawię ci wszystkie posrane sekrety Bryce'a i wyjaśnię, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, ale niestety nie, moja droga. Odrąbałby mi głowę, gdyby dowiedział się, że znowu rozgaduję to, czego nie powinienem.

– A czego nie powinieneś?

– Ej! Nie dam się tak łatwo podejść – syknął, trącając mnie w bok – Może zbyt inteligentny to ja nie jestem, ale za to mądrością też nie grzeszę. Czekaj, to nie tak szło... Mądrością może nie grzeszę, ale jestem na swój sposób inteligentny i nie dam się nabrać na najtańsze sztuczki.

– A kto umarł ten nie żyje... – westchnęłam, ciągnąc krztę trunku, która uchowała się na dnie trzymanej przeze mnie buteleczki. – Jakiż to będzie długi wieczór.

*

Oliver był troszkę jak Aidem. Był postacią nader uroczą, zarażającą wszystkich pozytywnym nastawieniem i rozśmieszającą do łez, jednak również taką, której buzia się po prostu nie zamykała. W głębi duszy nie mogłam się doczekać momentu, w którym Aidem skończy wreszcie swoje piekielne ciągi w pracy i pozna Olivera.

Zastanawiało mnie, czy się polubią, czy może raczej będą bić o dominację i to, który z nich jako pierwszy przeprowadzi kolejny piętnastominutowy wywód na kompletnie abstrakcyjny temat. Niemniej jednak powiedzonka mieli na naprawdę podobnym poziomie, więc nawet jeśli mieliby sobie do gustu nie przypaść, przynajmniej będą dla siebie nawzajem niezłą inspiracją.

Jeśli o Trevora chodzi, byłam w stanie przytaknąć stwierdzeniu, że zyskiwał on przy bliższym poznaniu. Mówił teraz zdecydowanie więcej, nie pożerając przy tym morderczym spojrzeniem. Troszkę mniej ironizował, a jeśli już to robił, znacznie łatwiej było wyczuć, że faktycznie w tym wszystkim żartował. Miał wprawdzie dość ciężkie poczucie humoru, jednak miałam szczerą nadzieję, że udało mi się za nim nadążyć i wkupić nieco w jego łaski.

W głowie raz za razem powtarzałam złotą mantrę Blake'a i za wszelką cenę starałam się po prostu dobrze bawić.

„Nie zrażaj się do wszystkich ludzi już na samym wstępie, bo nie wszyscy będą chcieli cię skrzywdzić. Nie każdy będzie traktował cię tak źle, jak ta banda debili w naszym liceum" nieprzerwanie krążyło w mojej głowie, jako czołowe hasło wszystkich wyjść towarzyskich w Manchesterze.

Rozluźniałam się i nie wyczekiwałam ataków z każdej strony aż tak intensywnie, jak zawsze. Starałam się uwierzyć na słowo zapewnieniom Bryce'a o tym, że jego znajomi na milion procent nie wyrządziliby mi krzywdy. Powtarzałam sobie, że nawet jeśli mnie nie lubią, to nie skrzywdzą mnie.

I chyba w pewien sposób działało.

Czułam się lżejsza i po raz pierwszy od miesięcy taka... Wolna. Zapomniałam już, jakim uczuciem było bezpieczeństwo i na milion procent nie odczuwałam go również teraz, niemniej jednak naprawdę dużym osiągnięciem było już dla mnie samo nieodczuwanie strachu. To był dobry sygnał.

– Nadal się przejmujesz? – usłyszałam za uchem, gdy znów zbyt mocno skupiłam się na tafli jeziora, a z rozmowy znajomych natomiast kompletnie wyłączyłam. – Przejdzie mu, spokojnie. Prześpi się i będzie taki, jak zawsze.

– Wcale się nie przejmuję – wzruszyłam ramionami, ciągnąc łyk piwa, które zakupiłam po drodze.

– Ta, a Trevor legalnie przebywa w kraju – skomentował Oliver, ironicznie uśmiechając się w moją stronę.

– Spierdalaj, mam wszystkie papiery już od jakichś czterech lat – burknął drugi. – Tylko przez miesiąc byłem tu na nielegalu.

– Słucham?

– Och, Jezu, to nic wielkiego. Do Anglii po prostu trochę ciężko wjechać, zwłaszcza spoza Europy, a ja nie jestem specem w jakiejś papierologii. Myślałem, że do legalnej przeprowadzki wystarczają tylko chęci i nie trzeba organizować jakichś wybitnych dokumentów i innych gówien.

– A skąd zatem pochodzisz?

– Mój ojciec jest Niemcem, a matka Chinką; urodziłem się na Tajwanie, a dorastałem w Toronto – wyrecytował, przybierając przy tym głupi śmieszek – Może nie mam tak paskudnego akcentu, jak wy dwie, ale też nie brzmię jak miejscowy. No, nie powiedziałbym też, że wyglądam.

– Kurwa, co wy wszyscy macie z tym akcentem? – burknęłam, zakładając ręce przed sobą – Bryce gada jak jakiś stary dziad przez dziewięćdziesiąt procent czasu, a jakoś mu tego nie wypominam. On za to śmieje się z mojej wymowy na każdym kroku. No, teraz to w sumie nie on jeden.

– Śmieje się, bo brzmisz, kurwa, komicznie. Czasami, jak zaczniesz nawijać za szybko, to jest w ogóle problem, żeby cię zrozumieć. – skomentował Oliver. – Harper nie brzmi jak Szkotka, to prawda, ale też połowę słów wymawia tak, jakby miała chuja w gardle. Także Bryce i jego superpoważna gadka to wcale nie taki problem, gorszy zresztą jest Leo. Bryce z czasem się rozluźnia, zaczyna gadać jak pijak i w ogóle nie jest poważny, a u Leondre się jeszcze do tej fazy nie dokopaliśmy.

– On i Hope są ze Stanów, prawda? – wtrąciła Harper – Może nie jestem takim fonologiem, jak wy, ale brzmi, jakby byli.

– Tak, mieszkali w Chicago, ale poszli po rozum do głowy i wynieśli się z państwa z dykty już po skończeniu ogólniaka.

– Państwa z dykty? – palnęłam, zanosząc się śmiechem.

– A jak inaczej chciałabyś to nazwać? Jeśli powiesz, że wierzysz w American Dream i wspaniałość USA to wpierdolę cię do rzeki.

– Nie no, nie przesadzajmy, nigdy nie powiedziałam, że w to wierzę – westchnęłam, podwijając nogi pod brodę – To po prostu cholerna zmiana i jakiś taki... Skrajnie odważny krok – dodałam, jednak już sekundę później poczułam na sobie rażące spojrzenie Harper.

Widziałam, jak cholernie trudno było jej pohamować śmiech, a wymalowany wyraz twarzy dość dobitnie krzyczał: „ Idiotko, uciekłaś z przypadkowymi ludźmi do kompletnie obcego miasta bez pieniędzy, nadziei i stabilności psychicznej. O odwadze sama wiesz dość sporo".

– Ciekawe, co u Bryce'a – mruknęłam, chcąc diametralnie zmienić temat – Odzywał się do was?

– Mówiłem: przejmuje się w chuj – skomentował Trevor, migiem stając na równe nogi – Już, zbierajcie się. Jedziemy do maka, a ciebie podrzucimy do kochasia, żebyś mogła się przekonać, co u niego.

– Trevor, to nie...

– Jedziemy do KFC, a ciebie podrzucimy do Addamsa, żebyś mogła dopełnić swoich obowiązków służbowych. Wasza wcześniejsza kłótnia zakłóciła twój roboczy harmonogram, więc uważam za stosowne, byś stawiła się na miejscu i dokończyła swoje obowiązki – wyrecytował, mierząc mnie spojrzeniem tak chłodnym i poważnym, jak przy samym początku naszej znajomości – Nie wkurwiaj mnie, Nessa, i nie baw się w dziecko. Jeśli chcesz z nim pogadać i coś wyjaśnić to po prostu to zrób.

– Serio?

– Stuprocentowo serio – odparł od razu, uśmiechając się lekko – Yolo, co cię nie zabije to cię wzmocni, pamiętaj.

– A kto umarł ten nie żyje – westchnęłam sarkastycznie, po czym otrzepałam swoje spodnie z piasku i przytaknęłam wreszcie na oferowaną mi propozycję.

– Pewnie byś chciała, żebym powiedział teraz „Każdy koniec ma dwa kije" – wtrącił Oliver, któremu humor na żarty uderzył już do głowy – Ale nie, moja droga. Na miejscu jest tylko jeden kij, który ma tylko jeden koniec.

Jeden kij, który ma tylko jeden koniec...

– Oliver, ty skurwysynie!

*

– Kod do bramy to siedem jeden dziewięć trzy. Tu masz klucze do domu, ale błagam, jeśli zapyta skąd je masz, wkręć mu na banię, że sam ci je dał. Ani słówka o mnie, albo po raz ostatni jestem twoją dobrą wróżką – palnął Oliver, ładując mi pęk kluczy wprost do torebki – Jego sypialnia jest w lewym skrzydle na pierwszym piętrze. Nigdy nie słyszałem, żeby spał w ciszy, więc łatwo zorientujesz się, który to dokładnie pokój.

– A nie masz przypadkiem mapki? – parsknęłam, ironicznie przekrzywiając głowę – Albo ukrytych kamer?

– Ale się z ciebie cwaniara nagle zrobiła – cmoknął, zakładając ręce przed sobą – Nie potrzebuję kamer. Mam w sobie cząstkę Bryce'a dwadzieścia cztery na siedem, a to przywilej jakim ty się nie możesz pochwalić, także uciekaj już.

– Dziękuję wam za wszystko – dodałam, rozglądając się po twarzach pozostałych znajomych.

Harper mocno uścisnęła moją dłoń, a odpowiednią koordynacją ruchów oczu i brwi zasygnalizowała mi, bym napisała do niej w razie każdej najmniejszej wpadki.

– Powodzenia, Ness – rzucił Trevor, zbijając ze mną żółwika.

Z sercem tak ciężkim, że niemal bolącym, podeszłam do potężnej, metalowej bramy dopiero po dłuższej chwili od ich odjazdu. Bałam się cholernie, ponieważ jego dzisiejsze reakcje były skrajnie nieprzewidywalne i nie tyle wybuchowe, co po prostu dla mnie obce. Objawiało mi się również, że faktycznie szmat czasu dzielił mnie od dobrego poznania jego samego, jego charakteru, jak i reakcji na stres.

Choć czytałam o jego chorobie naprawdę dużo, wciąż zderzenie suchego tekstu z prawdziwymi, żywymi zachowaniami, robiło na mnie sporawe wrażenie, przez które nie umiałam się zachować do końca tak, jakbym chciała.

Kod do bramy zadziałał, jednak nim wykonałam kolejny krok– już wewnątrz posesji– odetchnęłam trzy razy głęboko i przeżegnałam w duszy tak, jakby za drzwiami posiadłości miał czekać na mnie prawdziwy demon. Zdecydowanie powinnam o tym strachu rozmawiać na terapii częściej, niż dotychczas.

Zamek na całe szczęście puścił dość szybko. Znalazłszy się już w środku, poczułam strach i skołowanie brukujące moje wnętrze; każdy oddech zdawał się ważyć po stokroć więcej, niż jeszcze minutę wcześniej, nogi paliły przy okazji każdego kroku, jak gdybym stąpała właśnie boso po rozżarzonych węglach. Wszystkie zdobiące ściany obrazy obrosły w mrok, a postacie z nich spoglądające nachylały się tak, jakby miały zaraz tuż obok mnie stanąć. Podłoga skrzypiała paskudnie, a światła docierała do mnie naprawdę znikoma ilość. Nocami posiadłość nabierała iście niepokojącego klimatu.

Nessa, on ci nic nie zrobi pocieszyłam się w duchu, wkładając przy tym ogrom sił, by w ogóle samej sobie uwierzyć Na pewno już mu przeszło, więc uspokój się.

– Lewe skrzydło, pierwsze piętro – powtórzyłam pod nosem, stawiając kolejne, możliwie najcichsze kroki na skrzypiących, drewnianych schodach.

W tamtym właśnie momencie uświadomiłam sobie, czemu bałam się aż tak panicznie. W tym wszystkim nie chodziło tylko o Bryce'a– genezę strachu zrozumiałam dopiero, gdy po raz dziesiąty obróciłam głowę, by upewnić się, że nie podąża za mną żaden rodem z piekieł pies.

Psów na całe szczęście nigdzie nie było, więc odetchnęłam dość krótko i znalazłam w sobie pokłady sił, by znacznie szybciej i pewniej ruszyć w odpowiednim kierunku.

Oliver nie mylił się– do celu doprowadziły mnie dźwięki naprawdę głośnej i intensywnej muzyki. Policzyłam w głowie do dziesięciu i wykonałam trzy asekuracyjne wdechy, nim wreszcie zdobyłam się na zapukanie do drzwi.

Brak odpowiedzi z jego strony lekko mnie zniechęcił. Najpewniej mężczyzna już spał, a ja właśnie wychodziłam na jakąś psychopatkę, która zakradała się tu nocami, w celach nie do końca możliwych do składnego opisania.

Niemniej jednak popchnęłam drzwi, a panująca w pokoju jasność mocno skontrastowała z ciemnością korytarza. Bryce leżał na plecach i po prostu gapił się w sufit.

Nie spał, nie odzywał się, nie ruszył nawet głową.

Był cholernie zamyślony, na pierwszy rzut oka również smutny.

Przegryzłam lekko dolną wargę, nim zdecydowałam się na kolejny ruch. Spazmatycznym, badawczym krokiem przemierzyłam pokój, po czym zasiadłam na brzegu materaca i powoli opadłam do tyłu, by ułożyć się w tej samej pozycji, co on.

– Hej – szepnęłam, uśmiechając się blado.

– Hej – odparł tonem, który dosłownie wiązł w gardle.

Po jego słowach na krótki moment zapadła pomiędzy nami najsztywniejsza w świecie cisza; milczenie naszej dwójki wygłuszało kompletnie muzykę dudniącą wokół. Namacalnym było poczucie niezręczności, jakie formowało się przez wybrakowanie słów, pomysłów i sił.

– Chcesz o tym pogadać?

– Nessie, nie chciałem na ciebie nakrzyczeć – westchnął, uparcie świdrując w suficie dziurę swoim niemrawym spojrzeniem – To wszystko po prostu...

Widziałam, jak się skrzywił, a jego oczy znów błysnęły dziwnie; nie rozumiałam tego, co się działo, niemniej jednak serce w pewien sposób kruszyło mi się, gdy widziałam jak cholerny ból malował właśnie jego oblicze. Był taki namacalny i żywy, że aż ciążący.

– To nic. Przyszłam tu porozmawiać, a nie przerzucać winę ze strony na stronę. – Skwitowałam, układając się na boku. Wbiłam w niego intensywne spojrzenie, starając się odczytać z jego mimiki cokolwiek, co mogłoby mi podpowiedzieć następne, stosowne posunięcie. – Powiedz mi tylko, czy cały twój humor jest skutkiem tej sytuacji z Elly?

– Nie. Moja reakcja na sytuację z Elly jest skutkiem całego tego pierdolonego dnia – wypalił po dłuższej chwili ciszy, znacznie napinając przy tym mięśnie szczęki – Jestem wyczerpany do granic możliwości i nie byłem w stanie zareagować inaczej.

– Przepraszam, że ją tam zabrałam. Faktycznie nie pomyślałam i naraziłam ją na bezpieczeństwo. Więcej tak nie zrobię, obiecuję.

– Trzymajmy się tego, że na szczęście nic się nie stało i więcej nie będzie ku temu okazji – westchnął, rzucając mi krótkie spojrzenie. – Na wszystkie sytuacje, w których Elly może stać się choćby najmniejsza krzywda, reaguję trochę zbyt... Wybuchowo.

– Chcesz mi powiedzieć czemu?

– Słowem wstępu, chciałbym rozwiać twoje wątpliwości– Elly nie jest moją córką, tylko siostrą – powiedział, uśmiechając się przy tym nieznacznie. – Szło się tego co prawda domyślić, ale wolę dopowiedzieć. Nie jest jednak moją biologiczną siostrą, Nessie.

– W jakim sensie?

– W takim sensie, że Elly jest adoptowana. Te dwie dziewczynki, które dokuczają jej w szkole to wychowanki domu dziecka, w którym była. Nie znalazły jeszcze domów adopcyjnych...

– To już dość sporo mi tłumaczy – westchnęłam, po czym zagryzłam wnętrze policzka. – Czemu tak długo nie chciałeś mi powiedzieć, kim właściwie dla ciebie jest?

– Bo nie określam, kim dla niej jestem. Przepaść wieku pomiędzy nami jest dość znaczna, więc Elly traktuje mnie bardziej jak wujka, niż brata. Najważniejszego z całej bandy, ale wciąż wujka, wiesz?

– Cała ta idea wujków jest przeurocza, Bryce. Emmeline opowiadała mi bardzo dużo o Trevorze i Oliverze.

– No, o Oliverze to lubi sobie pogadać – parsknął, rozciągając ręce nad głową.

– Czyli nie jesteś już zły?

– Nie, nie jestem. Zareagowałem nie tak, jak chciałem, za co cię zresztą przepraszam.

– Spokojnie, czytałam trochę i wiem, że takie rzeczy się zdarzają...

– Słucham? – palnął, wcinając mi się w środek zdania – O czym czytałaś?

– Bryce, nie bądź na nią zły... Hope się wygadała i w pewnym sensie wiem, po co ci asystentka – szepnęłam, starając się zachować możliwie najłagodniejszy wyraz twarzy – Może ekspertem nie jestem, ale staram się zrozumieć. Czasami nawet wpadam na jakieś drobne pomysły, żeby to działało trochę łatwiej.

– Nie jesteś perfekcjonistką, która musi mieć poukładane wszystkie istniejące długopisy? Ten stojak na klucze i zapas zapalniczek...

– To nie jest przypadek, Bryce, a do perfekcjonistki mi daleko. Starałam się troszkę pomóc. No, zwłaszcza z tymi zapalniczkami, bo już nie mogłam patrzeć na to, jak odpalasz szlugi od świecznika.

Jego twarz wyrażała więcej emocji, niż mieściło się właściwie w ramach moich możliwości poznawczych, jednak za grosz nie potrafiłam wyczytać z nich jakiejkolwiek odpowiedzi.

Nim zdążyłam choćby otworzyć usta, poderwał się on ze swojego miejsca i założył ręce za głowę. Zrobił kilka typowych dla siebie kółek, po czym wbił we mnie intensywne spojrzenie i zmarszczył brwi.

– Ta piłka antystresowa... To też? – wypalił, sięgając do szuflady po rzeczony prezent – Ona podoba mi się chyba najbardziej. Ale tak bardzo nie podoba mi się wszystko inne, ja pierdolę.

– To powiedz mi, co pomaga ci w takich sytuacjach – rzuciłam, zasiadając po turecku – Mogę stąd uciekać w podskokach nawet i teraz, ale jeśli jest jakakolwiek aktywność, w której mogłabym ci potowarzyszyć, chciałabym to zrobić.

– Dziś chciałbym po prostu się gdzieś ruszyć. Zmęczenie po całym dniu siedzi mi tylko w głowie i jakoś tak... Fajnie byłoby się tego pozbyć.

– Mówisz, masz – rzuciłam, uśmiechając się szeroko.

Continue Reading

You'll Also Like

283K 8.3K 57
"- Mówi to mężczyzna, który jest sławny na całym świecie, przystojny, wysportowany, z potężnym głosem i ma miliony fanek na całym świecie. - Mówi to...
520K 16.7K 8
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
213K 19.7K 53
w której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30
631K 19.2K 39
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...