Topiel

De Aisha_Qandisha

10.2K 1.2K 1K

Wriothesley był grzecznym szczeniakiem, póki nie wydarzył się 'wypadek'. To wtedy niebo rozbłysło gniewem, a... Mais

Rozdział 1: Ruiny przeszłości
Rozdział 2: Dla wyższego dobra
Rozdział 3: Rzucona rękawica
Rozdział 4: Krew na rękach
Rozdział 5: Pod powierzchnią
Rozdział 6: Ofiara przeznaczenia
Rozdział 7: Kształt wody
Rozdział 9: Kłamstwo doskonałe
Rozdział 10: Mniejsze zło
Rozdział 11: Wilk we wnykach
Rozdział 12: Kalejdoskop emocji
Rozdział 13: Główny podejrzany
Rozdział 14: Lodowaty żar
Rozdział 15: Poniżej zera
Rozdział 16: Najlepszy detektyw
Rozdział 17: Teatr marionetek
Rozdział 18: Czwarty marca

Rozdział 8: Gra pozorów

482 63 34
De Aisha_Qandisha

Tym razem, gdy zbudził go koszmar o śmierci w bezkresnej topieli, nie próbował nawet ponownie zasnąć. Od razu wstał, ubrał się i w środku nocy wyszedł na trening. Ring był pusty. Zapalił lampy, a te zamigotały, jakby ze zdziwienia. Kukły z dorysowanymi markerem oczami także patrzyły na niego nie rozumiejąc, po co tutaj przyszedł o tej porze.

Wriothesley zrzucił koszulę i chwycił za skakankę. Po rozgrzewce, gdy poczuł mokry kark, zawiązał na rękach bandaże i zaatakował swój pierwszy cel. Kukła z zezowatymi oczami zatrzeszczała żałośnie, gdy zbombardował ją falą ciosów.

Nie minęła godzina, gdy usłyszał echo eleganckich obcasów obitych metalowymi wzmocnieniami.

– Spytałbym się, czy nie możesz spać, ale zapomniałem, że ty nie śpisz – zawołał, nie przerywając treningu.

Neuvillette zbliżył się do barierek ringu.

– Ty za to powinieneś spać, a tego nie robisz. To przeze mnie?

– Pff – parsknął Wriothesley i chwycił kukłę. Ustabilizował jej pozycję, otarł pot z czoła i spojrzał na sędziego podejrzliwie. – Nie schlebiaj sobie, czego chcesz?

– Wyglądasz na... zmartwionego. Dręczy cię coś?

– Może.

– Jeśli mogę pomóc...

– Pytasz tylko z grzeczności?

– Nie, chcę porozmawiać.

Wriothesley poprawił lecące na oczy włosy i oparł się łokciem na kukle. Wahał się, ale ostatecznie zaryzykował. Nic nie tracił na rozmowie z Neuvillette'em.

– Powiedz mi, ale tak szczerze, postaraj się choć raz nie kłamać mi prosto w oczy, po co tutaj zszedłeś? Taki raport mógł sporządzić ktokolwiek, choćby Clorinde czy Navia, czemu więc zjawiłeś się ty? Mało masz zajęć na górze? To jakaś twoja zemsta?

– Byłem ciekawy.

– Czego?

– Jak bardzo zmieniłeś to miejsce. Chciałem to zobaczyć na własne oczy.

– Czemu?

– Nie wiem.

– Mówiłem ci już, bez kłamstw.

– To prawda – uniósł lekko głos Neuvillette. – Nie wiem czemu nie wyręczyłem się kimś innym. Chyba chciałem... – zawahał się i dodał szeptem: – Pokazać ci, że mam jaja.

Wriothesley zastygł i nagle parsknął niekontrolowanym śmiechem, na moment zapominając, naprzeciw kogo stał. Śmiał się jak rzadko, szczerze i bez opanowania. Otworzył oczy, spojrzał na śmiertelnie poważnego sędziego i znów wybuchnął salwą śmiechu.

– Chciałem posłużyć się twoim językiem, ale teraz myślę, że to było niestosowne, przepraszam za wyrażenie – sprostował zakłopotany Neuvillette.

– A to dobre, nie pamiętam, kiedy tak się uśmiałem! – Wriothesley otarł łezkę, gdy już ochłonął. – Niech będzie, nie chcesz mówić prawdy, to nie mów. Przynajmniej mnie nieźle rozbawiłeś. Rany, aż mnie brzuch rozbolał.

Kiedy to była prawda – pomyślał Neuvillette, ale wolał nie brnąc dalej w ten temat. Ośmieszył się, ale szczery śmiech diuka był miłą odmianą od jego wiecznie chłodnego oblicza. Rzadko go takiego widział, tym bardziej docenił chwilę. Uśmiechnął się bezwiednie. Z pewnością zapamięta to wspomnienie przez bardzo długi czas, a może i na zawsze.

– A jaki jest prawdziwy powód tego, że tu przyszedłeś? –zapytał Wriothesley, podejrzliwie podchodząc do zaskakującego, lekkiego uśmiechu sędziego.

– Chciałem ci towarzyszyć na stołówce. Gdy wyszedłeś, pomyślałem, że skoro ostatnio dwa razy odmówiłem śniadania, zjesz je dzisiaj sam.

– Chcesz mi powiedzieć, że zgłodniałeś?

– Do tej pory jedzenie było przyjemnością, ale zaczynam podejrzewać, że moje ludzkie ciało potrzebuje go nie tylko do lepszego samopoczucia.

– Kto by pomyślał, że będąc ze mną trzy dni, dowiesz się o sobie więcej, niż przez całe stulecia.

– Też mnie to zaskoczyło – odpowiedział sędzia, mając na myśli znacznie szerszy kontekst, niż tylko odczuwanie głodu.

– No niech będzie. Zaraz szósta, o tej godzinie otwiera się kafeteria, możemy wracać do kwatery. Umyję się i możemy iść na śniadanie.

Neuvillette kiwnął głową i ruszył za administratorem, wlepiając spojrzenie w jego umięśnione plecy pokryte bliznami i kropelkami potu. Wriothesley nic sobie nie robił ze swojej nagości. Szedł z koszulą w ręce i samych tylko spodniach.

Neuvillette zorientował się nagle, że dziś patrzy na diuka inaczej, niż pierwszego dnia. Wtedy przyglądał się jedynie jego bliznom i zastanawiał się, które zrobili mu jego przyszywani rodzice, a które on sam. Teraz zwrócił uwagę na ruchy mięśni, fakturę skóry i kilka pieprzyków na karku, a widok ten wzbudził w nim pozytywne emocje, podobne do zachwytu nad jakimś dziełem sztuki. Przypomniał sobie zaraz też kształt wody, jaki spływał po jego nagim ciele i poczuł nieodpartą chęć, by zrobić to znowu. Czy to już był występek?

Przecież nic nie widzę, nie podglądam, jedynie... czuję – pomyślał na swoje usprawiedliwienie, lecz pomimo wiary w niewinność, zawstydził się, że miał ochotę powtórzyć coś tak prymitywnego.

*

Gdy Wriothesley zszedł z góry, odświeżony i ubrany w zwyczajowy strój, Neuvillette siedział na kanapie bledszy niż zwykle i wyraźnie przybity. Diuk nie dociekał, czemu sędzia czuł się podle. Może był po prostu głodny? Otworzył drzwi i puścił go przodem.

Gdy dotarli do kafeterii, byli jednymi z pierwszych gości. Sędzia usiadł naprzeciw diuka, na drewnianej ławie, patrząc podejrzliwie na swoje pudełko z tajemniczym śniadaniem, które zostało mu wydane.

– Nie wiem czy te niespodzianki to dobry pomysł – zastanowił się na głos. – Wolałbym wiedzieć, co dostanę.

– Uznajemy to za sprawiedliwe, Wolsey stara się jak może, ale mamy ograniczone dostawy. Robi więc co się da i wychodzi mu to nawet smacznie.

Wriothesley otworzył swoje pudełko, gdzie czekały na niego rogaliki z dżemem.

– Tylko nie na słodko – jęknął niezadowolony.

– Omlet – zawyrokował Neuvillette, otwierając swoje. – Z czymś zielonym.

– To szczypiorek.

– Rzadko jem coś, co ma zielony kolor, w zasadzie to nigdy.

– Tak bywa, gdy się żywi samym ciastem.

Zapadła cisza, którą przerwało ciężkie westchnienie administratora.

– Jak chcesz, możemy się zamienić.

– Sprawiedliwość zamieniła się w handel – mruknął pod nosem Neuvillette. Z ulgą podał diukowi swój talerz, w zamian zostały mu przysunięte rogaliki.

– To nie handel, to symbioza. Ciebie tona cukru nie utuczy, a ja potrzebuję białka po treningu.

Kilku strażników i więźniów łypało na nich ciekawskim wzrokiem. Byli pełni podziwu, jak ich diuk potrafił zachowywać się swobodnie w towarzystwie sędziego, którego wszyscy wiedzieli, jak bardzo nienawidzi. Gdyby nie "wypadek", który obrósł w legendę, mogliby nawet powiedzieć, że zachowywali się jak starzy, dobrzy przyjaciele. Oczywiście wiedzieli, że to tylko gra pozorów, choć gołym okiem trudno było ją odróżnić od prawdy.

O wpół do siódmej, do stołówki przybyli ludzie z pierwszej zmiany. Neuvillette zastygł jak rażony, gdy rozpoznał w tłumie dwóch mężczyzn, których wczoraj nakryli w magazynie. Obaj zachowywali się swobodnie – stali i rozmawiali z innymi, nie nawiązując ze sobą zbyt często interakcji. Zupełnie, jakby ich romans był tajemnicą. Dostrzegł też młodego Louisa, który co chwilę zerkał na diuka Posłał mu więc groźne spojrzenie, po którym strażnik przestraszył się i przestał już na nich w ogóle zezować.

Całkowity brak manier – pomyślał oburzony i zapytał:

– Skoro chcesz wprowadzić ślub dla jednej płci, to czemu ci dwaj się ukrywają?

– Hę? – Wriothesley odgadł trajektorię wzroku Neuvillette i przyjrzał się dwóm młodym chłopakom. – Ach, ta dwójka wciąż ci chodzi po głowie. To kwestia środowiska, w którym się wychowali. Alice i Lina są urocze, ale oni? Para facetów dobierających się do własnych tyłków w męskim gronie samców hetero jest negatywnie przez tutejszych odbierana, stąd wolą się ukrywać, aby nikt im nie dał w pysk. Robię co mogę także w kwestii równouprawnienia, ale sam rozumiesz, czasami musi minąć całe pokolenie, by wyplenić szkodliwe myślenie.

– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tej konkretnej równości?

– Czy muszę mieć konkretny powód, aby dążyć do równości? Nie może mi się po prostu wydawać, że tak powinno być?

– Myślałem... – zaczął Neuvillette, ale urwał zakłopotany.

– Że chciałbym móc chodzić ze swoim chłopakiem za rękę po Meropide? Nie, to mnie nie motywuje. Nie mam żadnych osobistych korzyści, oprócz satysfakcji, że kilkudziesięciu ludzi nie musi się już wstydzić siebie i zastanawiać każdego ranka, czemu to ich dotknęła ta "straszliwa choroba".

– Rozumiem – przytaknął sędzia, zastanawiając się tylko, czy ta kwestia z chłopakiem była w całości zmyślona. A co, jeśli administrator kogoś rzeczywiście miał? Pomyślał o Louisie i aż go zmroziło. Przecież nawet przy nim umówili się na spotkanie. Wskazówki, co do treningu, mogły być tylko jakimś szyfrem dla schadzki.

Czemu zaprzątam sobie tym głowę? – pomyślał sfrustrowany. Poczuł coś na kształt irytacji, że Wriothesley mógłby obdarzyć kogoś innego uczuciem, a przecież Neuvillette doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że rok temu to on był obiektem jego zainteresowania. – Czemu czuję, jakby mi ktoś coś odebrał cennego? Czy to zazdrość?

– Dość o tym, choć wątpię, być zrozumiał bezinteresowność – Wriothesley nie mógł się powstrzymać przed wbiciem sędziemu szpileczki. – Plan na ostatni dzień twojej wizyty to odwiedzić parę, którą wczoraj pominęliśmy, a potem...

– Chciałbym zobaczyć rdzeń w zakazanej strefie – wszedł mu w zdanie Neuvillette.

– Zakazana strefa? To najnudniejsze miejsce w całym Meropide, nic tam nie ma.

– Mimo wszystko chciałbym skontrolować zegary.

– Wszystkie zegary i kontrolki są w rękach najlepszych specjalistów i wszystko od lat jest stabilne i pod kontrolą. Trzy miesiące temu wysłałem nawet o tym raport. Co pół roku zawiadamiam pałacowych inżynierów o tym samym, niezmiennym stanie bezpieczeństwa Meropide.

– Twój opór zaczyna mnie niepokoić.

Wriothesley wzruszył bezradnie ramionami i podrapał się małym palcem w uchu.

– Skądże znowu, chcesz, to odwiedzimy rdzeń, ale najpierw wizyta u Tomiego i Grety, potem zakład krawiecki. Myślę, że po drodze możemy też wpaść na herbatę do Sigewinne. Zasmakowała mi ta cynamonowa.

*

Wriothesley miał dobry węch, niemal jak pies. Umiał zlokalizować Wizję z daleka, dlatego gdy poczuł jej zapach, od razu wiedział, że Clorinde zjechała na dno. Obok niej była też druga Wizja, najpewniej ta należała do jej wiernej towarzyszki – Navi.

Neuvillette był za to zaskoczony, gdy w zakładzie krawieckim pojawiły się obie kobiety. Clorinde obdarzyła Wriothesley'ego ostrym spojrzeniem, wciąż obrażona za to, jak na nią ostatnio nakrzyczał. Navia za to uśmiechnęła się uprzejmie i kiwnęła głową na powitanie. Rzadko mieli przyjemność rozmawiać, ale z ich krótkich epizodów znajomości, diuk wywnioskował, że była pogodną osobą o smutnej przeszłości, z której jeszcze się nie otrząsnęła. Jej czarne, żałobne ubrania także to poświadczały.

– Panno Navio, Clorinde – powitał je uprzejmie Neuvillette. – Co też panie tu sprowadza?

– Wysłała mnie Lady Furina, Monsieur – wytłumaczyła Clorinde. – Prosi, abyś natychmiast opuścił Meropide i wrócił do niej, gdyż jej zdrowie i życie są zagrożone.

– I dlatego wysłała swoją osobistą ochroniarz po mnie? Co się dzieje?

– Chwilę temu Lady Furina odczytała list z pogróżkami. W jego treści ponoć jest coś, co bardzo ją zaniepokoiło, ale nie zdradziła mi, co to takiego. Prosiła tylko, bym jak najszybciej po Monsieur poszła.

Neuvillette zamyślił się głęboko. Jeśli Furina nie zdradziła, jakie były pogróżki w liście, być może rzeczywiście było w nim coś, co realnie jej zagrażało? Nie mógł zignorować jej rozkazu, musiał to sprawdzić.

– Nie ma co się zastanawiać, idź ratować swoją Lady – wtrącił się Wriothesley, zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Wierzę, że wywiad jaki poczyniłeś do tej pory wystarczy, by dać mi odpowiedź. Będę oczekiwać od ciebie listu.

Navia odwzajemniła zaskoczone spojrzenie Clorinde. Nie spodziewały się, że jeszcze kiedyś zobaczą Neuvillette'a i Wriothesley'ego obok siebie, tym bardziej szokujące było, że stali obok bez jawnej chęci mordu. Nie śmiały się jednak odezwać, czy choćby zażartować z zaistniałej sytuacji.

– Gdy uporam się ze sprawą Lady Furiny, przyjdę odwiedzić rdzeń i dopiero po tym odniosę się do twojego odwołania – obiecał przekornie Neuvillette i ruszył za kobietami.

Po kilku krokach zdał sobie sprawę, że nawet się nie pożegnali. Odwrócił się, by spojrzeć ostatni raz w błękitne oczy i rozejrzał nerwowo na boki, gdy ich nie dostrzegł. Poczuł ból, coś w nim nagle pękło. Był niemal pewien, że Wriothesley w trymiga wrócił do swojego gabinetu, aby spotkać się ze swoim młodym, wesołym strażnikiem! Jeśli wcześniej zastanawiał się, czy to zazdrość, to teraz był niemal pewien, że palące uczucie irytacji było właśnie tym, co czuł.

Gdy dotarli do windy, Navia pierwsza wkroczyła do blaszanej klatki. Stanęła pewnie i z satysfakcją odnotowała na sobie pełen uznania wzrok Clorinde.

– Już się nie obawiasz windy, panno Navio? – zapytał Neuvillette.

– Mam na nią już sposób. Zaraz zademonstruję, ale ostrzegam, jest mało spektakularny.

– Jak się udał wywiad, Monsieur? – wtrąciła się Clorinde, uważnie obserwując jego twarz. – Twoja wizyta w Meropide wzbudziła ogromną sensację w pałacu.

– Myślę, że mogę uznać ją za udaną, zdobyłem sporo informacji, jak pod rządami administratora prosperuje to miejsce. Rzeczywiście wiele zmienił na lepsze, sam też popracował nad swoimi manierami i jego towarzystwo nie było takie przykre, jak sądziłem z początku. Dziękuję, że przekonałyście mnie do tego pomysłu.

– Cała przyjemność po naszej stronie.

Drzwi od windy zatrzasnęły się, a Navia niespodziewanie zamknęła oczy. Clorinde podeszła bliżej i przytrzymała blondynkę za ramię. Chwilę temu poznała nową metodę Navi i nie miała nic przeciwko, aby pomagać jej w ten sposób.

– Kiedy nic nie widzę, jest mi lepiej – wytłumaczyła sędziemu Navia. – Ale nie mogę trzymać się ścian, bo wtedy czuję, że się poruszam w pionie.

– Rozumiem, całkiem sprytna strategia.

Clorinde z pełną swobodą przyjrzała się twarzy blondynki. Odnotowywała każdy szczegół jej anatomii, kształt brwi, linię warg i smukłą szyję ozdobioną strojną kolią. Speszyła się nagle, czując na sobie uważne spojrzenie sędziego. Odwróciła szybko głowę, by niczego się nie domyślił. Pomimo próby kamuflażu, Neuvillette doskonale widział z jakim zainteresowaniem Clorinde patrzy na Navię. W jego opinii ich relacja była obustronna, Navia także lgnęła do Mistrzyni Pojedynków. Ich spojrzenia mówiły wszystko. Gdy jednak stały obok siebie, każda udawała, że jest dla drugiej tylko przyjaciółką. Zarówno w Clorinde jak i w Navii, brakowało odwagi na kolejny krok.

Neuvillette pomyślał, że przypominają mu one jego samego i Wriothesley'ego sprzed roku. Upomniał się zaraz, to była całkiem inna sytuacja. Neuvillette nie mógł sobie pozwolić na romantyczne relacje. Tknięty nagłą irytacją na swoje przeznaczenie, odezwał się:

– Administrator chce wprowadzić w Meropide możliwość wzięcia ślubu. Chce też rozszerzyć prawo tak, by sformalizować każdy związek partnerski. Odwiedziłem kilka par, wśród nich były Alice i Line, musicie kiedyś odwiedzić ich warsztat, Line robi naprawdę piękne kapelusze, przypadną wam do gustu.

Navia zamarła. Nie wiedziała, co było w liście administratora i po co dokładnie Neuvillette schodził do Meropide. Pomagała Clorinde w tej sprawie, ale tak naprawdę nigdy się nie dowiedziała, o co cały ten dym. Sądziła, że razem z Sigewinne próbują ich tylko pogodzić, tymczasem walczyły też o to, by dwie kobiety mogły być ze sobą w świetle prawa.

– Po takim poleceniu, myślę, że w niedalekiej przyszłości je odwiedzimy – odezwała się Clorinde.

Jej głos był szorstki, pozbawiony jak zawsze emocji, lecz Navia poczuła, że Mistrzyni Pojedynków mocniej zacisnęła palce na jej ramieniu. Serce zabiło jej mocniej. To był jakiś znak? Clorinde od początku wiedziała, co planuje diuk, stąd tak chętnie mu pomagała w tej sprawie? Ale czy to znaczyło, że widzi w nowym prawie szansę dla siebie?

– Na pewno, uwielbiam kapelusze, dziękuję Monsieur – szepnęła Navia, pozbawiona tchu. Zapomniała nawet, że jedzie windą.

I tobie też dziękuję, administratorze Meropide – pomyślała. – Obyś odnalazł spokój, a twoja dobroć była w końcu dostrzeżona przez sędziego.

Neuvillette uśmiechnął się lekko, nie rozumiejąc, czemu nagle podnoszą mu się kąciku ust. Czy to było człowieczeństwo? Wriothesley zarzucał mu wielokrotnie, że nie ma w nim za grosz zrozumienia czy bezinteresowności, ale dzisiaj dopiero zrozumiał, co diuk miał na myśli. Drobne gesty dobroci były tak mało znaczące, a jednak tak satysfakcjonujące, gdy się je już uczyniło.

Więc o to uczucie walczysz, to cię tak naprawdę napędza? – zastanowił się, pierwszy raz czując, że jest w stanie zrozumieć Wriothesley'ego. – Przyznaję, to ciepło, które na moment pojawiło się w moim sercu, jest miłym uczuciem. Czy to wiara, że jestem w stanie coś zmienić i komuś pomóc? Nie tylko sprawiedliwie osądzić, ale też pchnąć ku działaniu, zaszczepić ideę, zmienić świat? To... takie nowe.

Spojrzał na szklany sufit windy. Na brudne szyby spadło kilka kropel deszczu. Na powierzchni musiało padać. Nie dziwiło go to nawet. Był smutny, że pojął coś tak ważnego tak późno. Może gdyby lepiej słuchał ludzi, nigdy nie doszłoby do "wypadku"? Uniknąłby cierpienia kogoś, na kim szczerze mu zależało i o którego był teraz taki zazdrosny.

Przypomniał sobie nagle o czymś i niepewny, czy powinien, zapytał:

– Clorinde, wiesz co to są "świerszczyki"?

– Małe świerszcze? Skąd to pytanie, Monsieur?

– Wriothesley mówił, że trzyma je w szufladzie. Myślę, że nie chodziło mu o małe świerszcze, ale gdy spytałem go o to, kazał mi się spytać ciebie.

Navia wstrzymała oddech i nadęła policzki, walcząc ze sobą, by nie wybuchnąć śmiechem.

– Hmm, w rzeczy samej, "świerszczyki" mogą mieć w tym kontekście inne znaczenie, niż małe owady. Może to jakiś więzienny slang? Niestety nie pomogę, Monsieur. Nie znam innej definicji.

Navia nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Wciąż miała zamknięte oczy, ale niemal poczuła wbite w siebie świdrujące spojrzenia towarzyszy. Sprzedała się, nie miała już odwrotu, jak tylko wytłumaczyć dwójce najpotężniejszych ludzi w kraju definicję "świerszczyków". Miała tylko nadzieję, że mają na tyle dobre maniery, że nie zadadzą jej pytania, skąd to właściwie wie.

Continue lendo

Você também vai gostar

98.8K 4.5K 130
To co w tytule, obecnie talksy raz na rok xD
3.4K 213 10
Co może się wydarzyć podczas pewnej „misji" Nakahary oraz Dazaia? ---Książka jest lekko inspirowana tymi które udało mi się przeczytać. --Za jakiekol...
94K 3.3K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
12.4K 1.3K 5
Dazai miał w sobie coś, co mimo, że było wkurzające, to do niego przyciągało. Przez cały czas, gdy Chuuya go widział, to miał go ochotę po prostu wyw...