Topiel

Aisha_Qandisha

10.1K 1.2K 1K

Wriothesley był grzecznym szczeniakiem, póki nie wydarzył się 'wypadek'. To wtedy niebo rozbłysło gniewem, a... Еще

Rozdział 1: Ruiny przeszłości
Rozdział 2: Dla wyższego dobra
Rozdział 4: Krew na rękach
Rozdział 5: Pod powierzchnią
Rozdział 6: Ofiara przeznaczenia
Rozdział 7: Kształt wody
Rozdział 8: Gra pozorów
Rozdział 9: Kłamstwo doskonałe
Rozdział 10: Mniejsze zło
Rozdział 11: Wilk we wnykach
Rozdział 12: Kalejdoskop emocji
Rozdział 13: Główny podejrzany
Rozdział 14: Lodowaty żar
Rozdział 15: Poniżej zera
Rozdział 16: Najlepszy detektyw
Rozdział 17: Teatr marionetek
Rozdział 18: Czwarty marca

Rozdział 3: Rzucona rękawica

504 72 36
Aisha_Qandisha

Miało być za tydzień, ale sobie pomyślałam, że zrobię niespodziankę i popchnę fabułę jeszcze troszkę do przodu (w końcu cały czas jest poniedziałek xD). Poza tym nie ukrywam, jak do tej pory to chyba mój ulubiony rozdział: oddaje klimat, w jakim "Topiel" będzie dalej szła.

***

Pierwszy raz poczuł, że rozumie Navię. Wjazd windą do góry przyprawił go o ból głowy i odruchy wymiotne. Nie, Wriothesley nie bał się windy, bardziej tego, co go czekało, gdy z niej wyjdzie.

Sigewinne miała rację, gdyby Neuvillette zaskoczył go i pojawił się w jego gabinecie, straciłby nie tylko dumę, ale i ostatnią cząstkę szacunku do samego siebie. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak wielkim poczułby się gównem. Dlatego zgodził się wyjść na powierzchnię, musiał działać z wyprzedzeniem.

Problem był jednak taki, że po ochłonięciu i przemyśleniu jeszcze raz swojej strategii, nie był pewien, czy podoła zadaniu. Minął prawie rok, od kiedy ostatni raz rozmawiał z sędzią twarzą w twarz. Korespondencje, jakie wymieniali później w listach, były administracyjnym bełkotem urzędniczych formułek. Wszystkie oczywiście podpisane przez Sigewinne. Wriothesley czuł, że przez ten czas dojrzał i lepiej panował nad emocjami, ale byłby głupcem, gdyby założył, że Neuvillette pozostał w tym czasie taki sam. Już wtedy, z pokojowym nastawieniem, był zabójczo inteligentnym przeciwnikiem. Teraz mógł być już tylko lepszym.

Gdy blaszana kopuła ponownie się otworzyła, Wriothesley zmrużył oczy rażone prawdziwym słońcem. Nie widział go prawie rok. Odczekał chwilę, aż zwężą mu się źrenice, a gdy odzyskał widzenie, ruszył wąskim, długim mostem. Spojrzał na pałac przed sobą. Witraż znów były w całości, a po "wypadku" nie pozostał nawet ślad.

Gdy minął most, poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia mieszkańców powierzchni. Był pewien, że każdy z nich wiedział kim jest i co zrobił rok temu. Zapewne całe Fontaine huczało przez długie tygodnie o tym, jak spektakularnie zakończyła się jego ostatnia rozmowa z sędzią. Wriothesley do dziś miał przed oczami kolczastą bryłę lodu, która rozsadziła od środka gabinet sędziego i pół lewego skrzydła pałacu Mermonia. Neuvillette zrobił poważny błąd, broniąc się falą wody przed kimś, kto posiadał Wizję Cryo. Myślał, że jest silniejszy, że to go powali, ale Wriothesley miał w tamtej chwili nie tylko Wizję, ale i serce z lodu. Pierwszy raz poczuł taką złość i ból; był jak rozszalały berserker. Otaczała go krwawa aura, stracił panowanie nad sobą i naprawdę chciał zabić Neuvillette'a.

Tymczasem to Neuvillette prawie zabił jego.

Wzdrygnął się na samo wspomnienie tamtego dnia. Dziś nie życzył mu już śmierci, a tego, by do końca istnienia gnębiły go wyrzuty sumienia, by nienawidził siebie, kiedy patrzy w lustro i by wstydził się, że inni mają go za wzór cnót. Chciał, by Neuvillette zasypiał nazywając się kłamcą i budził z krzykiem nękany koszmarami. Czyż taka kara nie była straszliwsza od samej śmierci?

Wizja cierpień najwyższego sędziego wcale nie poprawiła mu humoru. Wziął głęboki oddech i raz jeszcze przypomniał sobie argumenty, z którymi do niego szedł. Plan był prosty: wymusi nagłe spotkanie przez wzgląd na własną pozycję, wtargnie do gabinetu sędziego i najlepiej jak się da, uargumentuje swoje roszczenie. Będzie konkretny i chłodny, a zaskoczony Neuvillette szybko zgodzi się udostępnić mu kilku swoich urzędników, chcąc się go w ten sposób jak najszybciej pozbyć.

Wóz albo przewóz – pomyślał. – Byle tylko nie dać się wytrącić z równowagi.

Chwycił za klamkę wielkich wrót pałacu i pociągnął, choć trzeba było je pchnąć. Ktoś po drugiej stronie podziałał przeciwną siłą.

Świetnie mi idzie – zakpił z siebie i zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo był zestresowany. Wykrzywił usta w nerwowym grymasie. Chciał uciec, ale nie było już odwrotu. Ktoś na pewno powtórzyłby sędziemu, że go widział. Pchnął pewniej drzwi i zastygł z tragicznym uśmiechem, stając niespodziewanie twarzą w twarz z Neuvillette'em.

Najwyższy sędzia zamarł, jakby zobaczył ducha. Otworzył szerzej oczy, lekko uchylił usta i mimowolnie przesunął wzrokiem po bliznach Wriothesley'ego. Nie znał ani tej pod okiem, ani tych na szyi. Zreflektował się po sekundzie. Odchrząknął, by nie stracić panowania nad głosem, i odezwał pierwszy:

– Wychodzący ma pierwszeństwo, ale widzę, że z savoir vivre u ciebie dalej na bakier, dlatego proszę, droga wolna – odsunął się, robiąc miejsce do przejścia.

– Jesteś w formie – syknął Wriothesley. Uśmiech spełzł mu z twarzy, nabrał czujności. – Niestety nie mam ochoty wchodzić z tobą w słowne utarczki, przyszedłem w interesach, dlatego dobrze by było, gdybyś mnie wysłuchał, a nie uciekał.

Neuvillette doskonale wyczuł moc w słowie "uciekał". Nie chciał się do tego przyznać, ale Wriothesley miał rację. Chciał uciec, byle dalej, nie był gotowy na to spotkanie. Co też skłoniło diuka do wyjścia z nory?

"Prośba zawarta w waszej korespondencji wiele dla administratora znaczy" – przypomniał sobie słowa Navi. To było coś nowego, Wriothesley nie miał w naturze poświęcenia, a jednak zdobył się na odwagę i przyszedł do niego po odczytaniu odmowy. Co jeszcze nowego w nim było?

– Właśnie wychodzę na obiad – wytłumaczył spokojnie Neuvillette . – Jeśli masz do mnie jakąś sprawę, trzeba było się umówić na audiencję.

– Dostałbym termin za rok.

– Albo nigdy.

– Takiego tchórzostwa nie spodziewałbym się nawet po tobie.

– Możesz interpretować moją obawę co do braku twojej resocjalizacji na korzystną dla siebie narrację, nie przeszkadza mi to, o ile pomoże ci to w terapii z Sigewinne.

Wriothesley zacisnął pięści. Miał ochotę rzucić się na sędziego i własnymi rękami zmiażdżyć mu gębę, ale resztkami sił powstrzymywał się przed mordem. Tego właśnie chciał Neuvillette, ośmieszyć go, znów wyprowadzić z równowagi. Testował go? Nie, nieudolnie się bronił, bo to Wriothesley miał przewagę w postaci zaskoczenia. Zacisnął mocniej szczękę, aż zabolały go kły. Nie pęknie, przygotował się na takie odzywki. Pomyślał o swoich ludziach.

– To miłe, że wciąż się o mnie martwisz – udał, że drapie się po policzku, tuż pod blizną przy prawym oku, która tak przyciągała wzrok sędziego. – Nie będę cię już zatrzymywać, jak jesteś głodny, to gorzej ci idzie obrażanie mnie.

Teatralnie zakręcił w powietrzu ręką i odsunął się, by zrobić miejsce w drzwiach. Neuvillette prychnął cicho pod nosem, ale nie potrzebował dalszej zachęty. Minął diuka w drzwiach i ruszył schodami pałacu w dół. Na końcu zatrzymał się i odwrócił przez ramię, słysząc za sobą kroki ciężkich, wojskowych butów.

– Będziesz mnie śledzić?

– Skądże, idę po prostu w tym samym kierunku – odparł niewinnie Wriothesley.

Neuvillette zmarszczył gniewnie brwi i znów ruszył przed siebie. Postanowił nie przejmować się administratorem, który sunął za nim jak pies gończy. Zignorował, gdy wszedł za nim do restauracji, ale nie pozostał obojętny, gdy Wriothesley zajął miejsce przy tym samym stoliku i poprosił o dodatkową kartę.

– Chcesz mi uprzykrzyć obiad swoim towarzystwem?

– Mała to cena za uprzykrzanie życia moim ludziom?

– Więc o to chodzi, aż tak ci zależy na tym, aby miłość kwitła na dnie?

To była chwila Wriothesley'ego, tylko czekał na to pytanie.

– Już kilkanaście par się do mnie zgłosiło z taką prośbą, małżeństwo zmienia kilka administracyjnych uprawnień, a niektórzy decydują się zostać w Meropide na zawsze, stąd nic dziwnego, że chcą mieć możliwość formalnego zawiązania związku. Wiem, że tego nigdy nie zrozumiesz, ale natura większości śmiertelników dąży do sparowania się. Stabilność emocjonalna jest ważna, zwłaszcza na "dnie".

– Coś jednak o tym wiem, dałeś mi poznać na własnej skórze, jakie to dla ciebie było ważne.

Wriothesley poczuł, jak każda komórka jego ciała woła, aby w tej właśnie chwili rozsadził kolczastą bryłą lodu całą restaurację. Poczuł się upokorzony, szpila sędziego trafiła w sam środek serca. Nie spodziewał się, że coś podobnego zaboli z taką intensywnością. Neuvillette mógł żartować ze wszystkiego, ale nie z tego kawałeczka wrażliwości, który mu kiedyś pokazał.

Dostrzegł, że dłonie lekko mu drżą, otulone czarno-czerwoną energią, która jak dym, zaczęła małymi smugami powoli unosić się w powietrzu. Krwawa aura, jak wtedy. Przymknął powieki, wziął oddech, nie mógł przegrać z samym sobą.

Dla dobra moich ludzi – powtórzył trzy razy swoją formułkę, jak mantrę. Podziałało, opanował się.

Otworzył ponownie oczy, gotowy na kolejny kąśliwy komentarz Neuvillette'a, ale ku jego zdziwieniu, ten całkowicie go zignorował. Uważnie przeglądał menu, ślepy na ryzyko walki, jakie przez chwilę nad nimi wisiało. Aż tak go lekceważył?

Do stolika podszedł dostojny, stary kelner w wysłużonym fraku.

– Poproszę zupę krem z marchewki i latte kasztanowe – złożył zamówienie sędzia i uśmiechnął się życzliwie do staruszka.

Wriothesley wbił wzrok w menu.

– A dla pana? – zapytał kelner, kierując ospały wzrok na diuka.

– Stek, krwisty, i herbatę jaśminową.

– Wedle życzenia.

Gdy odszedł, Wriothesley wyciągnął kolejny argument, jaki przygotował.

–Myślę, że jeśli opcja udzielania ślubów w Meropide byłaby dla chętnych urzędników, znaleźliby się ochotnicy. Ze swojej strony proponuję premię, jestem w stanie zapłacić za ich poświęcony czas dwieście procent normalnej dziennej stawki.

– Bardzo zależy ci na tym... beneficie. Czemu?

– Bez urazy, ale myślę, że moja motywacja to ostatnie, co cię interesuje.

– Mylisz się. Jaką masz w tym korzyść?

– Nie jestem tobą, by działać wyłącznie dla korzyści. Jestem tu, choć bardzo tego nie chcę, wyłącznie dla moich ludzi.

Neuvillette zacisnął mocniej splecione ze sobą palce. Powstrzymał się jednak od komentarza. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie.

Wriothesley oparł głowę na ręce. Wiedział, że kładzenie łokci na stole było faux pas, ale miał to gdzieś. Spojrzał przez okno, na bezchmurne niebo i rażące na nim słońce. Bolało go, gdy wpatrywał się w nie intensywnie. Czy gdyby zaczął padać teraz deszcz, poczułby się lepiej? Odrzucił szybko tą egoistyczną myśl.

– Uczyniłem Meropide lepszym miejscem – mruknął, nie patrząc nawet na sędziego. – Od kiedy ostatni raz tam byłeś, zaszło bardzo dużo zmian. Zrobiłem z więzienia miejsce do resocjalizacji. Niektórzy czują się tam lepiej, niż na powierzchni, chcą zostać, otwierać sklepy, cechy rzemieślnicze czy restauracje. Podwodna forteca dopasowuje się do winy, zwyrodnialcy nie deprawują drobnych rzezimieszków, jak to było wcześnie. Ciągnę to miejsce do góry.

– Choć wciąż jest na dnie – wtrącił się Neuvillette i dodał z nutą niedowierzania w głosie: – Piękna idea, całkiem idylliczna.

– Nie przekonam kogoś tak uprzedzonego tylko słowami, jeśli masz odwagę kłamać całemu światu, to miej też jaja, aby zjechać windą w dół i zobaczyć na własne oczy, jak wygląda moje "dno".

Wriothesley nachylił się nagle nad stolikiem i zmrużył groźnie oczy. Neuvillette drgnął na ten gest i bliskość. Skrzyżowali spojrzenia, trupio błękitne tęczówki odbiły się w tych srebrzystych, pięknych, niemal bajkowych.

– O ile smoki mają jaja, bo może z natury są kastratami – dodał szeptem Wriothesley.

Продолжить чтение

Вам также понравится

72.5K 1.6K 44
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
3.6K 219 7
Star Sans postanawiają zrobić coś specjalnego dla Bad Sansów... Czy im się to uda? Co się stanie? Jak Bad Sans zareagują? Tego dowiecie się w tym s...
6.2K 488 27
Fanfik o shipach Haikaveh i CynoNari. Trochę burzliwa i pogmatwana relacja Kaveh'a z Alhaithamem oraz trochę spokojniejsza Cyno z Tighnarim PS zjdę...
12.4K 1.3K 5
Dazai miał w sobie coś, co mimo, że było wkurzające, to do niego przyciągało. Przez cały czas, gdy Chuuya go widział, to miał go ochotę po prostu wyw...