sens należenia [one-shot]

By reodnalezienie

24 3 0

Sny Daremo miały swoje własne mechanizmy i schematy, których w świetle dnia i bezpiecznej powłoce rzeczywisto... More

wrócę tu po ciebie

24 3 0
By reodnalezienie

Koszmar zawsze zaczynał się tak samo.

Daremo stała na korytarzu, a w powietrzu unosił się ostry, metaliczny zapach. Ściany otuliły się cieniami, skrywając się przed jej wzrokiem. Miała wrażenie, że stoi pośrodku niczego – jedynie chłodna podłoga pod jej bosymi stopami upewniała ją w jej wypaczonym poczuciu rzeczywistości.

Koszmar miał swoje tempo, którego Daremo nijak nie potrafiła pośpieszyć. Dlatego wdychała śmierdzące powietrze, czekając, aż nastąpi przełom. Wiedziała, że zaraz zda sobie z czegoś sprawę, zrozumie coś kluczowego, co sprawi, że koszmar porwie ją w swoje głębiny. A ona nie będzie miała siły wyrwać się z jego przeklętych szponów.

Sny Daremo miały swoje własne mechanizmy i schematy, których w świetle dnia i bezpiecznej powłoce rzeczywistości nie potrafiła pojąć. Krążyły tuż przy granicy jej świadomości, balansując na potrzaskanych krawędziach jej wpół-obłąkanego umysłu.

Metaliczny zapach w powietrzu nasilił się. Daremo niemal zakrztusiła się swoim oddechem, rozpaczliwie próbując przypomnieć sobie, dlaczego tak dobrze zna tą woń, dlaczego na korytarzu pachnie krwią, krwią, pachnie krwią–

Archiwum.

Przypomniała sobie rozmowę Akai o archiwum i potencjalnym włamaniu. To dlatego wybiegła z pokoju bez włożenia butów, bo Eiden i reszta–

Eiden–

Koszmar zawsze kończył się tak samo.

Daremo puściła się biegiem, a echo jej kroków dzwoniło w jej uszach niczym nuty okrutnego rechotu. Niemal słyszała świst powietrza przecinanego błyskawicznymi cięciami mieczy. Niemal widziała dwa motyle leniwie machające skrzydłami, skąpane w purpurowym świetle yuem Nelo. Niemal widziała makabryczną mozaikę trupów, obraz wryty w jej pamięć niczym rozżarzone do czerwoności żelazo płonął w jej umyśle, a Daremo biegła, biegła, biegła–

Dłonie zacisnęły się na jej ramionach, potrząsając jej ciałem niczym szmacianą lalką. Daremo łapczywie wyciągnęła swój umysł w stronę snu, bo nadal mogła go uratować, nadal mogła wszystko naprawić, nadal mogła być wolna–

– Daremo!

Jej imię wibrowało niczym huk grzmotu. Błyskawica zatrzęsła posadami jej umysłu, piorun przetoczył się po jej kościach, i mogła myśleć tylko o dłoniach i o burzy, a kiedy poczuła palce zaciskające się na jej ciele–

Daremo wrzasnęła. Dźwięk wyrwał się z jej gardła, raniąc jej struny głosowe niczym ostre okruchy lodu. Nacisk zelżał, dłonie wycofały się na bezpieczną odległość. Grzmot i piorun ucichły, umykając wgłąb jej ciała, czekając na jakikolwiek bodziec, który szarpnięciem wyciągnie je na powierzchnię.

Otworzyła oczy i zobaczyła pochylającą się nad nią Kitt. Rude włosy zsuwały się z jej ramion, a niebieskie tęczówki lisiczki iluminowało światło padające z sufitowego akwarium. Daremo wpatrywała się w twarz młodej duszyczki i bezwiednie liczyła piegi na jej policzkach, jednocześnie usiłując opanować swój oddech.

Musisz się ogarnąć, zganiła się w myślach. Łącznica była pod jej opieką i była za nią odpowiedzialna. Zjawy nie potrzebowały Daremo błąkającej się po ocienionych korytarzach Rezydencji Yurei, rozpaczliwie szukającej źródła krwi plamiącej korytarze. Zjawy potrzebowały silnej przywódczyni, wojowniczki zdolnej przepłatać demona na pół zaledwie jednym machnięciem miecza. Nie potrzebowały Daremo. Potrzebowały kogoś, kto zdoła zapewnić im bezpieczeństwo.

– Znowu krzyczysz przez sen.

Ton Kitt był oschły, ale Daremo znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, gdzie szukać oznak troski. Zmartwienie zauważyła w delikatnym zmarszczeniu brwi, zaciśniętych wargach i szerzej otworzonych oczach. Dopiero po chwili dotarł do niej sens słów lisiczki.

Spróbowała powiedzieć coś na próbę, ale z jej ust wydobył się tylko zachrypnięty szept. W odpowiedzi na krzywe spojrzenie Kitt uśmiechnęła się cierpko. Szybko zaaklimatyzowała się z powrotem w swoim ciele, zmuszając się do otrząśnięcia z resztek koszmaru i chwili słabości.

Delikatnie ujęła w dłonie swoje wspomnienia, zapach krwi i błyskawicę w swoich żyłach, po czym z nienawistną czułością ukryła je głęboko, głęboko w korzeniach swojego szaleństwa, nie zwracając uwagi na żałosne wycie swoich myśli i masochistyczną, makabryczną chęć zniknięcia w głębinach obłąkania wraz z najgorszymi częściami siebie.

Gdyby się nad tym zastanowić, inni powinni widzieć rosnące w siłę wariatkowo w jej głowie, ale Daremo miała talent do kłamstwa.

Uśmiech na jej wargach urósł, naturalnie układając się w starannie wyuczony schemat. Odkaszlnęła lekko.

– Wszystko w porządku, Kitt. Miałam zły sen. – Jej głos był zachrypnięty i mimowolnie zastanowiła się, jak głośno musiała się wydzierać, żeby doprowadzić swoje struny głosowe do takiego stanu. Powinna przestać sypiać na strychu. – Wystraszyłam innych? – spytała, starannie wplatając w swój ton zaniepokojenie. Pozwoliła uśmiechowi zadrgać na jej wargach i nieznacznie zbladnąć. Wiedziała, że na jej czole pojawiła się zmarszczka, a w jej oczach rozbłysło poczucie winy.

Kitt, jej najlepsza przyjaciółka, za każdym nabierała się na tą samą sztuczkę. Kiedy westchnęła i potrząsnęła głową, Daremo wiedziała, że lisiczka uwierzyła w jej kłamstwo.

– Już się uspokoili – poinformowała ją rudowłosa, odwracając głowę i rzucając ostre spojrzenie w stronę kilku kartonowych pudeł. Uszu Daremo dobiegł przestraszony pisk i odgłos kroków paru duszyczek, zmykających przed morderczym wzrokiem Kitt. – Ale nadal się martwią.

Daremo zmusiła się do beztroskiego chichotu i rozluźnienia się.

– Powiedz im, że wszystko w porządku.

– Sama to zrób.

– Cóż, ja nie mogę tego zrobić, ponieważ! – Usiadła na kanapie, a sprężyny zaprotestowały głośnym skrzypieniem. Rzuciła Kitt szeroki uśmiech. – Właśnie wychodzę. – Podniosła się z kanapy. Przeciągnęła się, heroicznie powstrzymując jęk bólu, kiedy poruszyła zesztywniałymi mięśniami. Cholera, zdecydowanie nie powinna tyle biegać za potworami.

Narzuciła na ramiona swój płaszcz i sięgnęła do kieszeni, by upewnić się, że jej miecz jest na swoim miejscu. Kiedy zacisnęła palce na chłodnym krysztale, odetchnęła z ulgą.

Kitt prychnęła ze złością, widząc, że Daremo rzeczywiście ma zamiar opuścić strych. Skrzyżowała ręce na piersi. – Jesteś niemożliwa.

Daremo jedynie wyszczerzyła się w odpowiedzi, zostawiając Kitt na strychu samą ze swoimi zażaleniami.

Naciągnęła na głowę kaptur bluzy, którą roztargniony Izune zostawił kiedyś na strychu. Była na tyle ciepła i wygodna, że wszystkie myśli o zwróceniu jej do właściciela zostały grzecznie wyproszone z listy jej priorytetów. Szczelniej otuliła się płaszczem, przemykając przez puste korytarze. Był piątek, już po lekcjach, więc Daremo nie musiała martwić się jakimikolwiek zaczepkami ze strony uczniów.

Kiedy ze szkolnych łazienek napłynęła ostra woń chemikaliów, Daremo z trudem powstrzymała chęć odruch wymiotny. To tylko zapach, powtórzyła sobie, usiłując powstrzymać drżenie rąk. Normalnie nie reagowałaby tak gwałtownie, ale w głowie nadal miała Białą Rezydencję i swoje bose stopy na marmurowej posadzce. Daremo zacisnęła pięści, walcząc z instynktem każącym jej biec, każącym jej zmusić swoje obolałe mięśnie do wysiłku, bo Eiden jej potrzebuje, Eiden jest blisko, Eiden, Eiden, Eiden–

Nie zauważyła, że przyśpieszyła kroku, dopóki nie potknęła się na progu drzwi wyjściowych i omal nie wybiła sobie zębów na szkolnym dziedzińcu. Łapczywie wciągała w płuca świeże powietrze, pragnąc jak najszybciej pozbyć się z nosa woni środków chemicznych.

Zmusiła się do wznowieniu marszu, ignorując drżenie kolan i swoje roztrzęsienie. Ze złością wepchnęła dłonie do kieszeni, zirytowana swoją wrażliwością. Powinna się do tego wszystkiego przyzwyczaić już dawno temu, a nie nadal jęczeć i marudzić nad swoim losem.

Żałosne, parsknęła w myślach.

To wszystko było tak frustrująco żałosne.

Szła przed siebie, oddalając się od terenu szkoły. Nie była pewna, dokąd ma się teraz udać. Była stanowczo zbyt wściekła, żeby pójść do domu. Nie mogła też wrócić na strych bez wysłuchania kazania Kitt na temat odpowiedzialności i dbania o siebie. W końcu westchnęła i skierowała się w stronę centrum miasta, by tam, w otoczeniu świateł i ludzi, poczuć się jak ktoś normalny.

Normalność była jednak luksusem. A życie Daremo zostało zostać odarte z wszelkich przyjemności.

No, prawie wszystkich przyjemności, przyznała w duchu, kiedy wysupłała z kieszeni płaszcza wszystkie drobne i stanęła przed witryną sklepu spożywczego. Uważnie przeliczyła pieniądze i z ulgą stwierdziła, że starczy jej na niewielki kartonik soku jabłkowego.

Po szybkim zakupie i podejrzliwym spojrzeniu kasjera, na które odpowiedziała budzącym jeszcze większe wątpliwości co do jej człowieczeństwa uśmiechem, powoli spacerowała po ulicach ze słomką w ustach. Zachodzące słońce nadawało miastu bajkowy wygląd.

Wałęsała się bez większego celu, aż w końcu na ławce nieopodal zauważyła trójkę licealistów. Natychmiast rozpoznała Izune i Irys, ale zmarszczyła brwi, widząc kogoś obcego. Nieznajoma miała krótkie, brązowe włosy i sympatyczny uśmiech. Dopiero po chwili Daremo zauważyła, że palce Irys i dziewczyny są ze sobą splecione.

Głęboko, gdzieś na dnie swojej sponiewieranej duszy, poczuła ukłucie żalu. Oddałaby wiele, by móc spleść dłonie z drugą osobą i nie odczuwać bólu. Wiedziona impulsem, dopiła sok i zgniotła kartonik, wpychając go do kieszeni płaszcza i ruszyła w stronę Izune. W międzyczasie zsunęła kaptur z głowy, pozwalając swoim białym włosom zalśnić w blasku słońca.

Irys zauważyła ją jako pierwsza. Była w trakcie tłumaczenia czegoś Izune i urwała, gdy tylko zobaczyła zbliżającą się Daremo. Zaraz potem spostrzegł ją Izune, na którego twarzy natychmiast pojawił się uśmiech. Jedynie nieznajoma wyglądała na zdezorientowaną.

– Daremo! – zawołał Izune, podnosząc się z ławki.

Daremo uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Miło cię widzieć, Izune – powiedziała lekko. – I ciebie też, Irys. – dodała, po czym przeniosła swoje spojrzenie na nieznajomą. Irys puściła jej dłoń w momencie, kiedy zauważyła zbliżającą się Wiedźmę, co Daremo zauważyła z pewną dozą satysfakcji. – Nie zdążyłyśmy się poznać – rzuciła do nieznajomej.

– To jest Daremo – pośpieszyła z wyjaśnieniem Irys, odwracając głowę w stronę dziewczyny. – Nie zdążyłam ci o niej opowiedzieć.

Wypowiadając te słowa, Irys rzuciła Daremo ostrzegawcze spojrzenie, które Daremo natychmiast zrozumiała. Żadnych nadnaturalnych rzeczy, mówiły jej czujne oczy Irys.

Zero zabawy, westchnęła w duchu.

– Jestem Mei. – przedstawiła się brązowowłosa, posyłając jej niepewny uśmiech. Daremo odwzajemniła ten gest.

– Nie macie nic przeciwko, jeśli porwę wam Izune? – zapytała, pochylając głowę na bok. Nie była pewna, dlaczego w ogóle podeszła do tej ławki i próbowała przerwać Izune spotkanie. To znaczy, doskonale znała powód, ale przyznanie się do niego wymagałoby o wiele więcej odwagi, niż posiadała.

Ale mogła cichutko wypowiedzieć go w myślach, po czym zagrzebać go ponownie i nigdy więcej nie wspominać.

– Właściwie to już mieliśmy się żegnać – powiedziała Irys, zerkając na Izune.

Daremo uśmiechnęła się szeroko.

– Miło było cię poznać, Mei! – rzuciła, po czym złapała Izune za rękaw i pociągnęła go za sobą, nie dając szansy na pożegnanie. Chłopak chwilę podążał za nią w milczeniu, ale kiedy oddalili się od dziewczyn, natychmiast zaczął zadawać pytania.

– Dokąd idziemy?

Problem polegał na tym, że w gruncie rzeczy Daremo nie miała pojęcia, dokąd szli. Po raz kolejny przeklęła swoje koszmary. Racjonalne podejmowanie decyzji stawało się o wiele trudniejsze, kiedy w twojej głowie panoszyły zmory przeszłości.

– Czy nie można już zabrać przyjaciela na spacer? – rzuciła beztrosko, próbując zyskać trochę czasu, by wymyślić jakąś sensowną wymówkę. I przy okazji wypchnąć wizję zakrwawionych warg Eidena, kiedy z trudem wychrypiał swoje ostatnie słowa.

Pamiętaj, żeby żyć.

Za każdym razem, gdy wspominała te słowa, w jej umyśle rozbrzmiewała odpowiedź, której Eiden nie zdążył już usłyszeć.

Ja już nie żyję, Ei.

Cóż za ironia losu.

Do rzeczywistości przywróciły ją zmarszczone brwi Izune i jego podejrzliwy ton, kiedy drążył:

– Naprawdę chciałaś się tylko ze mną przejść? Żadnych duchów?

Daremo uniosła dłonie w geście niewinności i uśmiechnęła się szeroko.

– Żadnych duchów, obiecuję. – Nie uznała za stosowne dodać, że prawdopodobnie straciłaby resztki samokontroli na widok jakiegokolwiek trupa.

Izune odchrząknął, jakby poczuł się zakłopotany wizją spędzenia z nią czasu sam na sam, bez mordowania żadnych krwiożerczych duchów.

– Więc, jak się czujesz? – zapytał, przeczesując palcami włosy. Daremo uśmiechnęła się na widok tego nerwowego gestu.

– Dobrze. O czym rozmawiałeś z Mei i Irys? – odparła, natychmiast zmieniając temat. Ostatnią rzeczą, o jakiej chciała rozmawiać, była ona sama i jej stan psychiczny.

Izune otworzył usta, po czym zaraz je zamknął.

– Nie mogę o tym mówić. – przyznał. – To ich prywatna sprawa. Ale poza tym, rozmawialiśmy z Irys też o korepetycjach. O, i z Mei mówiliśmy o komiksach! Wiesz, że...

Izune z miejsca zaczął gestykulować i rozwodzić się nad swoimi ulubionymi bohaterami. Daremo okazjonalnie wtrącała jakieś pytania albo krytykowała fabułę, a w odpowiedzi Izune rzucał się do żarliwej obrony. Zanim się obejrzała, wciągnęła się w konwersację i wymusiła na Izune obietnicę pożyczenia jej pierwszych części komiksu, o którym rozmawiali.

– Przecież on już dawno umarłby z powodu braku tlenu! – wytknęła Daremo, powstrzymując narastający w jej gardle radosny chichot.

Zdążyła już wyliczyć ponad dwadzieścia razy, kiedy dany bohater zginąłby głupio oczywistą śmiercią, ku rosnącemu oburzeniu Izune.

– To super bohaterowie! Nie zginęliby od braku tlenu! – protestował.

Daremo parsknęła śmiechem.

– Bohaterowie umierają z o wiele prostszych przyczyn, Izune. I bardzo rzadko giną w chwale.

Izune zamilkł, zaskoczony ilością goryczy w jej głosie. Daremo wymierzyła sobie mentalny policzek. Oczywiście, że musiała zepsuć ten jeden moment, w którym nie czuła się jak potężna i nieustraszona Wiedźma, a zwykła nastolatka nabijająca się ze swojego przyjaciela.

Izune splótł palce.

– Przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto zapamięta ich dobrze – jego głos był cichy, jakby przemawiał do dzikiego zwierzęcia i obawiał się ataku. Daremo nie była pewna, czy traktować to jako obelgę, czy oznakę szacunku. – W sumie, to jest cały sens takich historii. Ratujesz innych, a potem ci ludzie też znajdują w sobie odwagę, by stawić czoło złu.

Pamiętaj, żeby żyć.

Daremo uśmiechnęła się i beztroskim gestem poklepała Izune po ramieniu. Nie pozwoliła swojemu umysłowi skupić się na fakcie, że głos Izune brzmi niepokojąco podobnie do ciepłego tonu Eidena, a jego uśmiech idealnie współgrał z dźwięcznym wspomnieniem śmiechu białowłosego.

Jeśli nie chciała kompletnie poddać się szaleństwu, to musiała odciąć się od przeszłości i zadbać o swoją przyszłość. O przyszłości, w której jej łącznica i rodzina będzie bezpieczna.

Bezpieczna, ale nie szczęśliwa. Daremo nie miała żadnych wątpliwości, że pewnego dnia po prostu nie da rady udawać dalej. Wtedy jej łącznica zamiast azylem stanie się więzieniem, a ona sama będzie z obłąkańczym śmiechem na ustach wędrować po spirali prowadzącej do bezkresnej ciemności. I w końcu się stanie potworem, którego trzeba zgładzić.

A kiedy nastanie ten dzień, podda się śmierci bez słowa skargi.

Nie zdała sobie sprawy, że nie odpowiedziała, dopóki Izune nie szturchnął jej w ramię.

– Wszystko w porządku?

Zanim Daremo zrobiła najgłupszą i ryzykowną rzecz tego wieczora, pomyślała sobie, że Eiden uznałby tą sytuację za wzruszającą. W końcu komuś zaufałaś, powiedziałby i przytuliłby ją mocno.

– Nic nie jest w porządku – odpowiedziała, a w jej głos wkradło się zmęczenie, którego nie potrafiła już ukryć. – Nic nie jest w porządku. – Powtórzyła, wlepiając wzrok w horyzont. Słońce prawie już zaszło, barwiąc chmury na różowy kolor.

Po chwili milczenia Izune odchrząknął.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zaproponował niezręcznie.

– Nie.

– Okej. Czy jest innego, co mógłbym dla ciebie zrobić?

Daremo zamilkła i spojrzała na Izune.

– Nie zamierzasz zmusić mnie do powiedzenia ci? – zapytała. Eiden nigdy nie odpuszczał i drążył temat, dopóki nie wyznała, co dokładnie siedzi jej w głowie. O ile była wdzięczna za jego wsparcie i oferowaną pomoc, czasem miała ochotę po prostu wstać i wyjść. Czuła się jak dziecko, w które nikt nie wierzy, któremu zawsze trzeba pomagać, które nigdy nie stanie się samodzielne. Czasem chciała po prostu zostać sama.

Eiden nie wierzył w nią na tyle, by uznać, że sobie poradzi. Zawsze widział w niej kogoś, kogo musiał chronić, kogo trzeba zostawić w tyle, by nie wpakował się w żadne kłopoty. I właśnie przez to umarł.

Daremo nigdy nie wybaczyła mu tego wyboru dokonanego w imię dobra i altruizmu. Zostawiłeś mnie tu samą, myślała mściwie, leżąc bezsennie na kanapie na strychu. Twoja śmierć nie jest twoją tragedią, bo ciebie już tu nie ma. Twoja tragedia to mój ciężar, którą ja muszę dźwigać na swoich barkach, bo ciebie już tu nie ma.

Jego życie stało się przeklętym wspomnieniem, które kochała na tyle, by otulić się wiarą Eidena w lepsze jutro i nazwać swoim. Nosiła śmierć Eidena na swojej skórze, swojej duszy, aż w końcu nie potrafiła przypomnieć sobie, jaki rzeczywiście był u jej boku. Martwy Eiden był jej o wiele bliższy ten, którego znała za życia.

– Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie musisz – odparł Izune, marszcząc brwi, zupełnie jakby sama idea napawała go niechęcią. – Jeśli będziesz tego potrzebować, to możesz przyjść się wygadać. Zresztą jesteś na tyle niesamowita, że pewnie nie potrzebujesz, co nie? Wiesz, potrafisz przeciąć demona na pół w parę sekund! To jest dopiero ekstra. I... – chłopak zamilkł pod ciężkim wzrokiem Daremo. – Sorry. W sensie, chodzi mi o to, że ci ufam. Dasz sobie radę.

Widmo uśmiechu Eidena zniknęło z warg Izune, zastąpione czymś zupełnie innym. Nie przypominało grymasu Kamino, chichotu Venema ani leciutko wykrzywionych w górę ust Kitt. To było coś nowego, coś, czego nie potrafiła opisać.

Te parę słów tak zbiło ją z tropu, że była w stanie jedynie mrugać i usiłować sprocesować to, co właśnie usłyszała. Dasz sobie radę, powiedział jej Izune. Ufam ci, że sobie poradzisz. Ufam ci.

– Jeśli odpowiem na wszystkie na twoje pytania dzisiaj – zaczęła dziwnie zachrypniętym głosem – to nie będziesz miał powodu, żeby porozmawiać ze mną jutro.

Powtórzyła słowa, które wypowiedziała pierwszego dnia na strychu. Wtedy rzuciła Izune wyzwanie, kazała mu wytrwać do końca labiryntu kłamstw, który zbudowała wokół siebie, drwiła z jego ciekawości i pragnienia wiedzy.

Teraz zadawała mu pytanie: czy nadal będę miała dla ciebie wartość bez swoich tajemnic? Czy wrócisz, nawet jeśli wszystko, co będę miała ci do zaoferowania, to tylko ja?

– Jesteś moją przyjaciółką, a przyjaciele mają się wspierać – odparł Izune. – Nigdy bym cię nie zostawił – dodał naiwnie. To była obietnica złożona w głupiej wierze, ale w żaden sposób nie wymazało to uczucia ciepła, które nagle rozlało się po całym ciele Daremo.

Nigdy bym cię nie zostawił.

Cała ta sytuacja była tak surrealistyczna, że Daremo nie mogła powstrzymać nerwowego chichotu. Miała wrażenie, że Izune patrzy na nią i zamiast Śnieżnej Wiedźmy widzi kogoś, kim była naprawdę. Bezbłędnie trafiał w jej słabe punkty, mówił dokładnie to, co desperacko pragnęła usłyszeć.

– Dzięki. – Nie sprecyzowała, za co dokładnie mu dziękuje, bo zwyczajnie nie wiedziała, jak to zrobić. Słowa nie potrafiły ułożyć się na jej języku w odpowiedni sposób, gardło zaciskało się na samą myśl o samym wypowiedzeniu ich. Nawet jeśli jedynym, czego Daremo teraz pragnęła, to opowiedzieć o wszystkim Izune i poprosić go o pomoc.

Daremo zachowała milczenie, bo nie zasługiwała na pomoc.

Izune przejął inicjatywę i ponownie skierował rozmowę na komiksy, skutecznie zmieniając temat. Kręcili się po mieście jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu zrobiło się ciemno i do Izune zadzwoniła Martha z prośbą, by wrócił do domu. Daremo z zainteresowaniem obserwowała zmianę, jaka zaszła w Izune: jak jego ciało napięło się, kiedy zobaczył na wyświetlaczu imię swojej opiekunki, jak jego dłoń zadrżała, kiedy przykładał telefon do ucha, z jakim szokiem słuchał Marthy proszącej go o powrót do domu na kolację i jaki zdezorientowany, ale szczęśliwy wydawał się być, kiedy to usłyszał.

Zazdrość jest męcząca, szczególnie kiedy dotyczy rzeczy, których nie możesz posiadać.

O tym właśnie myślała Daremo, kiedy odprowadzała Izune do domu. Chłopak był widocznie zdenerwowany i podejrzewała, że to nie był przyzwyczajony do takich próśb ze strony swojej przybranej matki. W końcu mieszkał z Marthą dopiero od roku, a z poprzednich rodzin zastępczych nie wyniósł dobrych doświadczeń.

W końcu przystanęli pod domem Izune.

– W poniedziałek przyniosę ci komiksy – obiecał jej, machając jej na pożegnanie. Daremo uśmiechnęła się i pomachała mu z powrotem.

Obserwując sylwetkę Izune znikającą za drzwiami i światło zapalające się w przedpokoju, odczuła pokusę podążenia tam za nim. Chciała usiąść z nim przy stole, porozmawiać z Marthą i słuchać ich przekomarzania się. Chciała zjeść coś ciepłego, chciała poczuć się jak członek rodziny, ktoś, kogo mile widziano.

W jej głowie pojawiła się twarz Kitt. Gdyby lisiczka mogłaby usłyszeć jej myśli, natychmiast zaczęłaby się pieklić. A my to co? Karaluchy?, prychnęłaby i zmusiłaby Daremo do gry w planszówki, żeby poprawić jej humor.

Jestem członkiem rodziny, przypomniała sobie. Kitt zapewne niecierpliwie wyczekiwała jej powrotu, a młodsze zjawy chichotały, przygotowując planszę do gry w chińczyka. Gdy tylko wślizgnie się na strych, wszystkie będą chciały się z nią przywitać i zapytać, jak się ma.

Daremo zacisnęła pięść na kluczu do strychu i odwróciła się na pięcie. Nie spojrzała z powrotem na dom Izune, tylko pozwoliła swoim stopom zaprowadzić ją z powrotem na strych, do jej rodziny, którą przysięgła chronić.

Ochrona nie ograniczała się tylko do zapewniania innym bezpieczeństwa. Daremo stopniowo przyspieszała kroku, aż w końcu biegiem przemierzała ulice miasta. Pomyślała o Izune. Zamiast bezwzględnie zakazać mu odwiedzin w Pomiędzylądziu, pozwoliła mu poznać ten świat. Pokazała mu jego piękno i nauczyła jego specyficznych zasad, a Izune jej zaufał.

Miała chronić swoją rodzinę, a nie ją kontrolować.

Tego właśnie nigdy nie nauczył jej Kamino.

Daremo miała umożliwić swojej rodzinie życie bez strachu. Miała zadbać o ich komfort, pozwalając im próbować sięgać po swoje cele. Nie miała pokazywać im ścieżki, którą mieli podążać.

Tego właśnie nie nauczył jej Eiden.

Tego miała nauczyć się sama. Nie, nie sama – razem ze swoją rodziną.

Daremo biegła, a wiatr gwizdał jej w uszach. Desperacko chciała zobaczyć Kitt i resztę zjaw, chciała im powiedzieć, że ich kocha, że byłaby w stanie zrobić dla niej wszystko, że zawsze będzie ich wspierać. Nie musiała być tylko tarczą, chroniącą strych przed niebezpieczeństwem z zewnątrz. Mogła być też stałym punktem, kotwicą i światłem, które wskaże im drogę do domu. Mogła–

Jej rozmyślenia przerwało ciche brzęczenie. Wibracja, która wzmagała się z każdą chwilą, aż w końcu dotarła do Dzielnicy Zero.

Demon, uświadomiła sobie.

No cóż, pomyślała, a na jej wargi wpłynął szeroki, może nieco szalony uśmiech. Dzień bez zaszlachtowania żadnego potwora to dzień stracony.

Chciała wyciągnąć crysacis z kieszeni, ale jej dłoń trafiła na zgnieciony kartonik. Daremo zamrugała, po czym z rozbawieniem położyła śmieć tuż obok drutu kolczastego, który oddzielał Dzielnicą Zero od reszty miasta.

– Wrócę tu po ciebie – obiecała i odwróciła się w stronę drutu.

Po chwili jednym świadectwem obecności Śnieżnej Wiedźmy w tym miejscu był jedynie pusty, zielony kartonik soku jabłkowego smętnie leżący na chodniku.

Gdyby ktoś przechodził obok, może zwróciłby uwagę na ten śmieć. Po paru minutach, wracając w pośpiechu z powodu swojego nawyku zapominania potrzebnych drobiazgów, zauważyłby tajemnicze zniknięcie kartoniku. Prawdopodobnie wzruszyłby ramionami, bo co obchodził go los pojedynczego śmiecia na chodniku?

Gdyby jakimś cudem ów ktoś dostał się na szkolny strych, zobaczyłby kartonik pieczołowicie wyprostowany, leżący tuż obok sponiewieranej planszy do chińczyka. Zobaczyłby też przyklejony taśmą do kartonika portret, na którym widniała uśmiechnięta twarz chłopca. Miał czarne włosy i ciemne oczy, a z jego ucha zwisał kolczyk.

Continue Reading

You'll Also Like

11.4M 296K 23
Alexander Vintalli is one of the most ruthless mafias of America. His name is feared all over America. The way people fear him and the way he has his...
191M 4.5M 100
[COMPLETE][EDITING] Ace Hernandez, the Mafia King, known as the Devil. Sofia Diaz, known as an angel. The two are arranged to be married, forced by...
9.9M 499K 199
In the future, everyone who's bitten by a zombie turns into one... until Diane doesn't. Seven days later, she's facing consequences she never imagine...
28.9K 3.5K 38
It's gonna be short stories. Most of the stories will be around 10 to 15 chapters. If you are new to my profile, do check out the short stories I.