Divine Destiny // ZAKOŃCZONE

By nasturtium90622

124K 4.9K 3.1K

Ten świat jest zbudowany na kłamstwie. My jesteśmy tylko pionkami, jeden niewłaściwy ruch i wszystko się syp... More

Prolog
1. Będę tego żałować...
2. Nie ma już odwrotu
3. Apollo
4. Cyrograf z diabłem
5. Policzył
6. W końcu jesteś moją dziewczyną
7. Każdy z nas ma jakąś historię
8. Demony przeszłości wracają
9. Deszcz w Kalifornii
10. Moja róża
11. Nasz czas w niebie
12. Właśnie patrzysz na coś czego już dawno nie ma
13. Diabeł nie lubi spowiedzi
14. Następnym razem bądź ostrożna
15. Najdłuższe dwie minuty w moim życiu
16. Chciałem być pierwszy
17. Niespodziewane zakończenie urodzin
18. Do zobaczenia w Nowym Jorku
20. W co ty się wpakowałeś, Aiden?
21. Inny rodzaj miłości
Epilog
Podziękowania (100tys.)

19. Musisz mi zaufać, kochanie

4.7K 166 165
By nasturtium90622

POV: Aiden

Wszystko ostatnio staje się prostsze. Nie muszę już uciekać. Kiedyś mój umysł działał na najwyższych obrotach, aby nie popełnić żadnego błędu. Pamiętałem nawet o głupich paragonach sklepowych. Zabierałem je gdybym potrzebował alibi. Wymieniałem karty w telefonie co parę dni a później znikałem, na kilka a czasem kilkanaście dni. Imprezowałem tak, że każdy dzień zlewał się w jedno. Traciłem poczucie czasu. To przez to całe gówno, które brali w tego typu miejscach. Nie mogłem spać z obawy, że ktoś może nas wszystkich sprzedać i zaraz do sypialni wpadnie mi grupa w kominiarkach. Szkoła była dla mnie nie ważna, dlatego zawaliłem rok. A mimo to wtedy czułem się lepszy, ważniejszy od innych. Pieniądze, kobiety, możliwości.

Prochy...

Nigdy nie brakowało mi pieniędzy, ale każdy wmawiał mi, że bawię się za hajs tatusia a on jedyne co robił to zachwalał Landona. "Popatrz na swojego brata. Powinieneś być z niego dumny. Zobacz on coś osiągnął, a ty? Potrafisz tylko szaleć za nasze pieniądze". Więc zacząłem zarabiać sam. Postanowiłem udowodnić mu, że też mogę być kimś. Gdy poznałem Diega wszystko przyspieszyło a zarabiane przez mnie kwoty zaczęły przekraczać kilkadziesiąt tysięcy dolarów.

Byli też tacy, którym przestało się to podobać, lecz długo nie protestowali. Po kilku dniach znikali w niewyjaśnionych okolicznościach albo ich ciała zostały znajdowane w rzekach lub melinach. Ktoś może pomyśleć dlaczego więc ja jeszcze chodzę po tym świecie? Gdyby Ghost chciał, za pięć minut mógłbym przecież wylądować na środku oceanu z kulką między oczami, ale on nie jest na tyle głupi. Ja też nie. Dlatego mnie wybrał. Byłem od nich sprytniejszy, mądrzejszy, pozbawiony uczuć.

Diego mógł im grozić, mieli rodziny, żony, dzieci. Zależało im i dla nich zrobiliby wszystko. Mi nie zależało wtedy na nikim, Diego doskonale to wiedział. Inni oddawali życie, aby chronić swoje rodziny. Bo za zdradę kara była tylko jedna. Życie - dla jednych tak cenne dla drugich obojętne.

Cabrera nie obawiał się o własne życie ale o życie swojej rodziny, którą posiadał jak większość ludzi. Piękna żona i dwie małe córki.

Pewnej nocy, gdy miałem być ustawiony w klubie i wprowadzać towar podsłuchałem rozmowę jednego z naszych z jakimś obcym kolesiem w garniaku. Ktoś go sprzedał do konkurencji a ta chciała wybić jego rodzinę. Wiedziałem, że Ghost był wtedy w Brazylii ale zadzwoniłem do niego. Pierwszy raz słyszałem w jego głosie coś na kształt paniki. Powiedział, że nie wie ile osób go sprzedało ale za to zapłacą, a jeśli ja jestem w to zamieszany to sam mnie zamorduje. Niestety nie miał innego wyjścia i musiał mi zaufać. Podał mi adres pod który pojechałem. W starym, zagrzybionym mieszkaniu czekała jego żona i dwójka dzieci. Kobieta miała ze sobą tylko jedną małą walizkę. Z jej telefonu jeszcze raz porozmawiałem z Cabrerą. Kazał mi zawieźć je na granice z Meksykiem, gdzie już czekają jego ludzie. Tamtej nocy, wszyscy jego pracownicy przebywający w posiadłości zostali zamordowani.

Życie za życie...Cabrera w podziękowaniu za pomoc w uratowaniu trzech najważniejszych kobiet w jego życiu, zagwarantował mi nietykalność. Był człowiekiem honoru i dotrzymywał słowa. Na dowód jego wdzięczności zdradził mi swoje imię. Było jak wyróżnienie i przekleństwo w jednym.

Myślałem, że dzięki temu będę mógł odejść w spokoju. Diego nie mógł mnie zabić, nawet po tym jak stracił dwieście tysięcy dolarów a dwóch jego ludzi poszło za kraty.

Mnie...Nie mógł zabić mnie.

*

Była szczęśliwa. Widziałem w jej oczach ekscytację, która szybko zmieniła się niepokój.

-Martwisz się - powiedziałem patrząc na Cassie, której uśmiech z sekundy na sekundę malał.

-Wyobraziłam sobie jak zareaguje mama.

-Na prawdę się jeszcze tym przejmujesz? Cassie to twoje życie. Dlaczego masz robić coś czego nie chcesz? Dla jej aprobaty? Nie warto.

Zadręczała się a ja nie mogłem na to patrzeć. Musi nauczyć się cieszyć z własnych osiągnięć.

Wyciągnąłem z kieszeni spodenek telefon i napisałem krótką wiadomość do chłopaków.

-Przebieraj się i chodź - schowałem iPhona i odłożyłem wszystkie materace na miejsca.

-Co? Gdzie? - zapytała zdezorientowana.

-Świętować twój sukces. Czekam przy samochodzie - pocałowałem ją w policzek i wybiegłem z sali pozostawiając Cassie w osłupieniu. Gdy dotarłem do samochodu, oparłem się o maskę i wymieniłem jeszcze kilka wiadomości z Shawnem.

-Mam dla ciebie niespodziankę - brunetka popatrzyła na mnie przymrużonymi oczami gdy wyciągnąłem w jej stronę kluczyki z doczepionym brelokiem wieńca laurowego - Tylko nas nie pozabijaj - zaśmiałem się chociaż w środku byłem pełen wątpliwości. Nikt poza mną nie prowadzi tego samochodu.

-Umiesz jeździć manualem? Bo jak coś to ja mogę

-Umiem - powiedziała z uśmiechem. Pierwszy raz zająłem miejsce pasażera i zapiąłem pas. Dziewczyna w tym czasie ustawiała fotel, kierownice i wszystkie lusterka, które później będę musiał ustawiać na nowo. Przekręciła kluczyk w stacyjce a samochód wydał przyjemny ryk. Uśmiechnęła się od ucha do ucha a jak przeżegnałem się w myślach gdy wrzuciła pierwszy bieg i z piskiem wyjechała z parkingu. Zacisnąłem dłoń na uchwycie nad głową gdy na liczniku pojawiło się dziewięćdziesiąt mil na godzinę.

-Zaraz skręć w lewo - kierowałem ją do celu.

-Jedziemy na plażę? - zapytała rozweselona.

-Jedziemy... chyba, że szybciej się rozbijemy i nie dojedziemy.

-Och, przestać. Co ty jesteś taki przestraszony? Już zapomniałeś jak mnie tak kilkukrotnie wiozłeś? Chyba się nie boisz? -insynuowała patrząc na mnie z boku.

-Nie boję się, gdy ja prowadzę swoje auto. Patrz na drogę! - krzyknąłem wskazując dłonią na jezdnię.

-To był twój pomysł więc możesz mieć pretensje do siebie. Musisz mi zaufać, kochanie.

Jedno jej słowo które przeszyło mnie jak strzała. Słowo które wypali się w moim mózgu do końca życia. Kochanie.

W jej ustach brzmiące tak słodko i niewinnie. Powiedziała to tak naturalnie jakby było to dla niej codziennością. Poczułem jak coś rozdziera i pali wszystkie moje wnętrzności ale nie czułem bólu. To było wręcz przyjemne, miłe. Mógłbym się do tego przyzwyczaić.

-Tutaj? - zapytała wskazując na parking przy plaży.

-Co? A tak, to tutaj - zabrałem szybko myśli aby przywrócić się do porządku.

Złapałem ją za rękę i zaprowadziłem na taras niewielkiej knajpki, gdzie już czekali nasi znajomi.

-Co wy tutaj robicie? - zapytała zdziwiona.

-Aiden po nas zadzwonił. Dziewczyno gratulacje! Juilliard?! Nic nam nie mówiłaś! - Sky przytuliła Cassie na tyle mocno, że na twarz wyskoczyły jej rumieńce.

-Wy to wy ale ja?! Nic nie wiedziałem, to skandal! - dar się Miles wyrzucając co chwila ręce w powietrze lecz po chwili roześmiał się i również się przytulili.

-Miałeś nikomu się mówić - Cass uderzyła mnie pięścią w ramię o wiele mocniej niż zazwyczaj. Po pierwszym treningu muszę przyznać, że ma dość mocny prawy.

-Miałem nie mówić, że wysłałaś podanie a nie, że dostałaś się na przesłuchanie.

Cieszyła się, widziałem to. Miała kogoś to był z niej dumny, kto w nią wierzył i dodawał skrzydeł. Kiedyś myślałem jak ona. Wydawało mi się, że jeśli pokaże ojcu co potrafię osiągnąć to mnie doceni. Później zdałem sobie sprawę, że nic dzięki temu nie zyskam. Najważniejsze to być dumnym z samego siebie. Ona w końcu była. Uwierzyła, że to jej marzenia mogą się spełnić a potrzebowała tylko osoby która ją w tym utwierdzi.

Też kiedyś jej potrzebowałem... aby uwierzyć.

*

-Ale z żyrandolem? - dopytywał coraz bardziej zdziwiony Lewis.

-Tak, i to przed całą rodziną - dopowiadała blondynka zupełnie normalnie, jakby właśnie nie opowiedziała wszystkim historii jak jej mądry inaczej brat wyrwał żyrandol z sufitu bo się na nim huśtał i spadł na stół pełen jedzenia - A morał z tej bajki jest taki, że jeśli jakiś koleś w dredach na mieście daje ci grzyby i mówi, że smakują jak pieczarki to nie powinieneś ich jeść.

Cassie i Vera schowały twarze w dłoniach, Lewis i Shawn patrzyli na Milesa z niedowierzaniem a Nate... wyglądał jakby ciągle przetwarzał pierwsze zdanie z całej rozmowy.

Jeden z kelnerów zabrał ze stołu duże talerze po pizzy a my dopijaliśy swoje napoje.

-To jak? Co powiecie na szybki turniej siatkówki? - Vera wstała i oparła ręce o stół.

-Teraz? Jestem po dwóch treningach, daj żyć! - wydusiłem z siebie.

-O, pan delikatny boi się przegranej? A może poza koszykówką nie potraficie nawet odbić piłki? -prowokowała mnie a ja czułem uderzające do głowy ciśnienie. Nie wytrzymałem gdy zaczęła wyzywać mnie od kurczaków a do tego imitować ich odgłosy.

-Dość tego! - szybko wstałem odsuwając krzesło, które Cassie złapała zanim runęło na podłogę - Panowie, zmiećmy ich z planszy.

Zadowolona z siebie Vera zaprowadziła nas na boisko do piłki plażowej i tam rozlosowaliśmy zespoły. Ja, Cassie, Lewis i Oliwia na Shawna, Vere, Milesa i Nate'a. Sky przekonała nas, że będzie sędziować bo "wczoraj zrobiła nowe paznokcie". Shawn zaserwował pierwszą piłkę którą przyjął Lewis. Następnie Cassie podbiła piłkę a ja wyskoczyłem i uderzyłam nad siatką. Piłka zakręciła się w piasku a my całą drużyną przybiliśmy piątki. Przy kolejnym serwie Lewisa, piłka uderzyła w siatkę tym samym podwyższając wynik przeciwników. Większą część gry szliśmy punkt za punkt co zaczynało mnie już irytować. Przy następnej akcji ponownie wyskoczyłem i z całym impetem uderzyłem w piłkę, którą przyjął Miles. Głową. Runął na piasek a gdy nie wstawał wszyscy do niego podbiegliśmy.

-Zabiłeś go! - krzyknął Nate łapiąc się za głowę - Ale spokojnie mam plan. Znam gościa, który zna gościa który ma brata grabarza. Na pewno za kilka stówek pomoże nam go...– przerwał gdy Harris zaczął zwijać się na piasku - ...albo wiecie co, zapomnijcie o tym.

Przewróciłem oczami na jego pierdolenie po czym wyciągnąłem rękę do chłopaka aby pomóc mu wstać.

-Nic ci nie jest? -zapytała Cassie patrząc na mnie z boku karcącym wzrokiem na co wzruszyłem ramionami, w tym czasie Vera otrzepała go z piasku.

-Nie, wszystko w porządku ale wydawało mi się tak przez chwilę, w zasadzie widziałem to jak przez mgłę, że kąpaliśmy się w tym oceanie za tobą -uśmiechnął się złowieszczo i kilkukrotnie poruszał brwiami.

-Nie...-przeciągnęła Cassie.

-Tak...-przekomarzali się.

-Miles, nie odważysz się. Nawet nie próbuj! Miles! - zaczęła się cofać i uciekać ale Harris ją złapał i przerzucił przez ramię. Biegł w stronę oceanu z rozwrzeszczaną Cassie na ramieniu więc wszyscy patrzyliśmy na siebie i również pobiegliśmy w ich stronę. W biegu ściągnąłem koszulkę i rzuciłem gdzieś na złoty piasek. Słońce już zachodziło przez co całe niebo wydawało się pomarańczowe. Gdy moje stopy zanurzyły się już w wodzie robiłem coraz większe kroki aby szybciej znaleźć się na większej głębokości. Wszyscy zaczęli się chlapać. Lewis wskoczył Shawn'owi na ramiona a Miles wziął na swoje barki Sky, która siłowała się teraz ze swoim chłopakiem. Kobieca solidarność w postaci Cassie, Olivii i Very pomogła Sky ochlapując chłopaków wodą dzięki czemu Parker i Bauer znaleźli się pod wodą. Wziąłem moją Cassie za rękę i pomogłem wejść na barki.

-Ale nie spadnę prawda? Trzymasz mnie? - upewniła się.

-Musisz mi zaufać, kochanie.

*

Gdy trochę się wysuszyliśmy, Cass zaproponowała, żebyśmy pojechali do niej i jeszcze chwilę posiedzieli. Musiała wypuścić i nakarmić swojego psa bo jej mama kończyła pracę dopiero za godzinę.

Tym razem nie byłem już na tyle głupi i ja usiadłem na miejscu kierowcy.

Jako pierwsi zajechaliśmy pod dom Thomsonów, więc Cassie od razu chciała wszystko ogarnąć. Na wejściu jak zwykle przywitał mnie merdający Yoda z wyszczerzonymi kłami.

Jeśli tak ma wyglądać szatan to mogę trafić do piekła - pomyślałem.

Podniosłem go i podrapałem a uchem a ten polizał mnie po policzku.

-Matko Boska Cassie! Ten demon zżera ci chłopaka! - krzyknął spanikowany Miles a pies słysząc jego głos zawarczał.

Wyszliśmy na taras, gdzie Cassie przyniosła przekąski i napoje.

-Mogę go tu puścić? - zapytałem wskazując na chihuahuę.

-Tak, tutaj jest ogrodzone. Niech trochę pobiega, całymi dniami siedzi w domu.

-Ludzie chowajcie stopy bo pozagryza - powiedziała Vera na co brunetka zmarszczyła czoło - No co? To szatan w psiej skórze.

Chwilę rozmawialiśmy i opowiadaliśmy różne historię aby lepiej się poznać, gdy usłyszeliśmy trzask drzwi.

-Dobry wieczór - powiedzieli wszyscy jednym chórem jak dzieci w przedszkolu.

-O cześć dzieciaki, robicie imprezę? - zapytała Melisa miłym głosem.

-Nie, świętujemy tylko...

-Nasz wygrany mecz! - przerwał Nate'owi Lewis.

-Och to fajnie! Cassie gdzie Yoda?

-Gdzieś tutaj biega. Yoda! Yoda! - zawołała i zagwizdała kilkukrotnie ale pies nie przybiegał. Wstała i rozglądała się po ogrodzie ciągle wołając jego imię.

-No nie, furtka jest otwarta. Pewnie znowu odwiedza psa sąsiada. Zaraz wracam.

Tylko kilka sekund później usłyszałem jej krzyk, pisk opon i huk.

Szybko rozglądaliśmy się po sobie a następnie ruszyliśmy przed dom. Mocno szarpnąłem za furtkę prawie wyłamując ją z drewnianego płotu. Już z daleka słyszałem płacz a później zobaczyłem .

Siedziała na środku drogi w rękach trzymając nieruchomego psa. Miała przetarte spodnie a jej kolano krwawiło. Jej twarz była czerwona i zalana łzami. Na roztrzęsionych rękach trzymałą małego Yodę.

-Ktoś go przejechał! I odjechał! Uciekł! Mamo, uratuj go! Proszę! Jesteś lekarzem, ratuj go! Zrób coś! On nie może odejść! Nie jak tata!

Krzyczała. Płakała. Tak bardzo płakała. Dusiła się od własnych łez. Nie chciała go wypuścić z rąk. Przytulała go i całowała. "Będzie dobrze" powtarzała. Jej mama otulała ją ramieniem. W międzyczasie Shawn przyniósł z domu koc w który po kilkunastu minutach zawinęliśmy martwego Yodę. Podniosłem Cassie z jezdni i na rękach zaniosłem ją do domu. Na kanapie otoczyły ją różnie zapłakane przyjaciółki.

Wyszedłem na zewnątrz aby zobaczyć czy sprawca nie wrócił na miejsce, ale ulica była pusta. Zupełnie jakby przed chwilą nie rozegrał się tu czyjś dramat.

W kieszeni zawibrował mi telefon przez co głęboko westchnąłem. Ktoś wybrał sobie idealny czas.

Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na jeszcze zablokowany ekran. Wiadomość z numeru zastrzeżonego.

"Wierzysz w duchy?"

Moje serce zaczęło walić a całe ciało rozpaliło się w sekundzie. Zacisnąłem mocniej szczękę rozglądając się po ulicy. Telefon w dłoni po raz kolejny zawibrował.

"Jeśli nie to pora zacząć, młody"

Wtedy wszystko stało się jasne. Tylko jedna osoba tak się do mnie zwracała. Tylko jedna osoba mogła wysłać Cassie identycznego sms-a, gdy o mały włos ktoś jej nie potrącił.

Ghost.

Continue Reading

You'll Also Like

82.5K 3.8K 38
Desperacja. To właśnie czuł Jayden, gdy zaczął się ostatni rok szkoły, a miłość jego życia wciąż z nim nie rozmawiała. Od trzech lat starał się zaimp...
191K 4.5K 7
Jest to historia dwóch młodych ludzi z pasją do jazdy na motocyklach. Yasmin, dziewczyna, która szuka ucieczki od problemów. Chce dać upust emocjom...
4.9K 221 6
~ Wszystkie marzenia wypłyną melodyjnie na światło dzienne, a my szczęśliwi będziemy ~
79.8K 1.8K 10
Blair Clarke uczęszcza do prywatnej szkoły z internatem. Prowadzi względnie spokojne życie, dopóki na jej drodze nie staje uczeń klasy wyżej - Victor...