Poemat letniej tęsknoty || W...

By nahbabe

819K 15.9K 6.1K

Kombinować, by przeżyć - tą zasadą dotychczas kierował się Tristan. Jego życie przewróciło się do góry nogami... More

Poemat letniej tęsknoty
I. PAMIĘĆ NIESTETY DOSKONAŁA
II. BETONOWA RZECZYWISTOŚĆ
III. DZIEL I RZĄDŹ
IV. NIE WIDZĘ, NIE SŁYSZĘ, NIE MÓWIĘ
VI. MIĘDZY WIERSZAMI

V. SZTUKA KONTAKTU WZROKOWEGO

29K 2.3K 1.2K
By nahbabe

Tristan

Ciągła rutyna, milion pędzących myśli na minutę. Te same ściany, ci sami ludzie. Życie, które dotychczas znałem, wydawało się nieprawdziwe, jakby byłą częścią filmu sci-fi. Jedyna rzeczywistość, do jakiej przywykłem, to mury, które mnie otaczały.

Pewnego dnia zerknąłem w lustro na dłużej niż sekundę i uświadomiłem sobie, jak wiele zmian we mnie zaszło.

Czy ten chłopak przede mną to wciąż ja?

Odkąd udzielono mi przepustkę na pracę poza blokiem, mogłem zasmakować odrobiny normalności. Wychowawca mówił, że to pozwoli mi na szybsze dostosowanie się do życia na wolności i zapewni zatrudnienie po opuszczeniu więzienia. Byłem jednym ze szczęśliwców, którym trafił się ten przywilej – głównie przez dobre sprawowanie. Dzięki temu miałem realne szansę na skrócenie wyroku. Osadzonym o mniej przychylnej opinii pozostawała praca wewnątrz więzienia i warsztaty dla hobbistów.

Najbardziej lubiłem prace remontowe u pana Corbina, przydzielał mnie do wykończeniówek w szpitalach, domach dziecka czy hospicjach w pełnym wymiarze godzin. Wychowawca był zdania, że skoro już siedzimy w zamknięciu, to powinniśmy się do czegoś przydać, zamiast gapić się w sufit.

– Następny!

Milton, więzienny kluczowy, zajmował się wydzielaniem przepustek do miejsc pracy poza murami.

– Harmon... – zanucił, obdarzając mnie sekundowym spojrzeniem. – Została nam tylko biblioteka.

Przez dobre piętnaście sekund nie przyjmowałem do wiadomości tego, co powiedział.

– Ale ja robię u Corbina.

– Najwyraźniej dziś jest twój szczęśliwy dzień. – Uśmiechnął się półgębkiem.

W chwili, w której jego pieczątka zawisła nad dokumentem, głos sam wyrwał mi się z ust.

– Nie, zaczekaj. – Potrząsnąłem energicznie głową. – Na pewno zaszła pomyłka. Corbin by mnie nie wystawił.

– Corbin złamał rękę, nie będzie go w pracy przez najbliższe trzy miesiące. – Powrócił do łomotania palcami w klawiaturę, jakby zezłościła go moja odpowiedź. – Bierzesz tę robotę, albo wypad, blokujesz kolejkę.

– Ale ja nie znam się na...

– Czyli rezygnujesz. – Chwycił za wydruk z grymasem niezadowolenia wyrytym na facjacie. – Jak tam sobie chcesz.

– Nie, nie. – Chwyciłem go za nadgarstek, zanim zdążyłby podrzeć kartkę. – Biorę to, okej?

Chociaż ja i książki pasowaliśmy do siebie jak wrestler do baletu, to każdy dolar miał dla mnie znaczenie. Milton nawiązał ze mną twardy kontakt wzrokowy, a kącik jego ust pomaszerował w górę w zwycięskim uśmieszku.

– Słuchaj, nie ma co narzekać. – Podbił kwitek, złożył parafkę i przesunął papier w moją stronę. – Nie będziesz musiał się w niczym babrać, a z racji, że to miejsce kultury, będziesz w swoich ubraniach. Powykładasz trochę książek, a może nawet zaczniesz gadać elokwentniej.

Ekstra. Większą imprezę miałem na kursie z szydełkowania u pani Jorgeman w domu starców.

Wyszarpałem kartkę i spiorunowałem Miltona gniewnym spojrzeniem. Cóż, koniec końców wciąż lepsza była biblioteka niż sprzątanie policyjnej stajni.

– Przyjemnej lektury, Tris! – zawołał za mną.

A wal się.

Przed wyjściem czekała mnie seria procedur, łącznie z założeniem bransoletki z dozorem elektronicznym na kostkę. Stanowiła ona dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek, gdyby któremuś z nas wpadł do głowy pomysł ucieczki, albo gdybyśmy mieli przekroczyć czas przeznaczony na powrót do więzienia. Chociaż mnie nigdy się to nie zdarzyło, słyszałem, że niektórym odbierano możliwość pracy na dobre kilka miesięcy.

Podczas przejazdu jeszcze kilka razy sprawdziłem skierowanie do pracy z adresem, pod którym znajdowała się biblioteka.

Nuda. Nuda. Niezmienna nuda.

Już nie mogłem doczekać się wykładania rozpadających się książek w towarzystwie starych bab. Na bank większość z nich to kociary, które miały jobla na punkcie ciszy i restrykcyjnego porządku. To jak trafić z deszczu pod rynnę.

Jesień była wyjątkowo upierdliwa. Przepizgany od wiatru i zziębnięty od deszczu, zsunąłem kaptur bluzy z głowy i przesunąłem ręką po krótko przystrzyżonych włosach.

Adres, który miałem rozpisany na wymiętej kartce, zaprowadził mnie do parku otoczonego setką strzelistych drzew, z których część liści zdążyła opaść. Poderwałem głowę, by rozejrzeć się tu i tam. Gorące powietrze z moich ust zderzało się z chłodem bijącym z tego miejsca.

Budynek biblioteki wyglądem przypominał gotyckie zamczysko z mnóstwem wież, postawiony w kształcie prostokąta. Był częścią katedry, która przypominała klasztor pokryty bluszczem od podłoża aż po dach. Całość przypominała staroświecki kościół.

– Ekstra – prychnąłem do siebie.

Pokonywałem betonowe schody, wyżłobione od butów, przeskakując co drugi. Zaskoczyły mnie automatycznie otwierane drzwi, od których musiałem odskoczyć, by nie oberwać w łeb.

Zapach starości niósł się już po przekroczeniu progu. Po prawej, obok szatni kimał stary dziadek, osunięty na krześle z przestarzałą dechą. Plakietka z napisem „ochrona" na jego piersi sprawiła, że od razu poczułem się bezpieczniej. Ale właściwie co można ukraść z biblioteki? Długopisy? Papier toaletowy?

Parkiet skrzypiał pod moimi butami, gdy skierowałem kroki do kolejnego przejścia. Do otwarcia tych drzwi potrzebowałem siły, w wyniku której nienaoliwione zawiasy zajęczały jak zjawa zza światów.

Zerknąłem to w lewą, to w prawą stronę, gdzie dostrzegłem akwarium, z kobietą z oczami wlepionymi w pożółkły, gruby zeszyt.

– Dobrze trafiłem? – zagadnąłem.

Staruszka podniosła głowę, ukazując pociągłą twarz ze zmarszczkami jak u mojej babci. Szare włosy spięte miała w koka, z którego nie wystawał ani jeden kosmyk.

– To zależy czego pan szuka – odkaszlnęła.

Zwiesiłem wzrok na kartkę. Tusz rozmazał się pod moimi palcami, choć doskonale pamiętam, że to miała być biblioteka Memorial Library należąca do All Hallows Academy.

– Biblioteka All Hallows – wychrypiałem, po czym zwilżyłem językiem nieco spierzchnięte wargi. – Zostałem tu przydzielony tu do pracy z zakładu karnego.

Zaskoczenie przez ułamek sekundy mąciło jej wzrok. Wydobyła z siebie pociągłe „Hmm...", zanim zamknęła gruby zeszyt i zerknęła na listę przyczepioną do górnej półki.

– Pan Harmon?

– To ja.

– I co żeś nabroił? – Pióro w jej lewej dłoni pędziło po wydruku. – Taki fajny chłopak, a za kratami siedzi.

Zwiesiłem głowę na chwilę przemyślenia i ściągnąłem usta.

– Zbłądziłem.

Przesunęła ku mnie badge'a na niebieskiej smyczy. Przetoczyłem oczami po moim imieniu i nazwisku, zanim uniosłem wzrok na staruszkę.

– Mam nadzieję, że tu odnajdziesz swoją drogę – powiedziała, rozciągając wargi do życzliwego uśmiechu.

Kącik ust sam powędrował mi do góry.

– Dzięki.

– Używaj karty za każdym razem gdy wchodzisz do biblioteki i wychodzisz, by godziny twojej pracy wbijały się w rejestr – wyjaśniła.

Potaknąłem. Kobieta zerkała to na mnie, to na drzwi i znów na mnie.

– No, śmiało – zachęcała, kiwając głową do wejścia. – Książki nie gryzą – zażartowała. – Za drzwiami znajdują się metalowe bramki, ale służą one wyłącznie temu, by sprawdzić, czy ktoś nie wychodzi z książką, której nie wypożyczył ze zbiorów.

Zarejestrowałem to w pamięci. Metalowe bramki, prawie jak w więzieniu.

– Jakaś rada dla świeżaka? – Wygiąłem brew w zapytaniu.

– Nie denerwuj pani Fordham – przybrała poważniejszy ton. – Nie jedz niczego w czytelni głównej, a tym bardziej w archiwum. Upewnij się, że twoje ręce są czyste, zanim dotkniesz którejkolwiek książki. Nie krzycz, chyba, że dojdzie do pożaru, wtedy drzyj się w niebogłosy – zakończyła z przystępnym uśmiechem. – Będzie dobrze.

Poprowadzony jej instrukcją, przyłożyłem kartę do czytnika, po czym pchnąłem kolejne drzwi, jak się okazało ostatnie, by wejść do głównej nawy.

Cisza otuliła mnie z każdej strony, jakbym nagle stracił słuch. Gdyby nie echo moich butów ostukujących parkiet, pomyślałbym, że tak właśnie mogłoby się stać. Atramentowy zapach książek, woń drewna i starości zaatakowały moje nozdrza. Regały książek stały w idealnych rzędach, jeden za drugim, w wielu kolejkach, które wydawały się nie mieć końca. Na górną kondygnację prowadziły żeliwne, kręte schody, a im wyżej uniosłem wzrok, tym więcej książek byłem w stanie dostrzec.

– Ja jebię – mruknąłem.

Poruszałem się ostrożnie, błądząc wzrokiem od regału do regału. Ani jednej żywej duszy. Poczułem powiew wiatru na karku, który sprowokował moją skórę do dreszczy. Generalnie to nie wierzyłem w duchy, ale to zamczysko wprawiało mnie w dziwne uczucie.

– Halo? – zawołałem.

Nie wiedziałem, co miałem robić, ani też do kogo się udać.

– Ach! – Gdzieś spomiędzy drewnianych półek dobiegł mnie przeraźliwy pisk.

Huk przedarł się przez ciszę, brzmiąc niemal jak wybuch. Kilka papierowych kartek uniosło się nad regałem w trzeciej alejce ode mnie.

Zmarszczyłem brwi. Prężne kroki poprowadziły mnie do miejsca, skąd pochodził łomot. Między półkami, na wyniszczonym parkiecie, odnalazłem klęczącą dziewczynę. Pospiesznie zbierała kartki, które musiały jej wypaść. Zgarnęła je wszystkie, sprawdziła treść, po czym wepchnęła je pod skórzaną okładkę grubej, masywnej księgi. To ona musiała spowodować całe zamieszanie.

– Jesteś cała?

Wzdrygnęła się. Poderwała się na równe nogi i wtuliła w siebie przestarzały egzemplarz. Nie patrzyła na mnie, patrzyła na książkę w pełni zmartwiona tym, do jakiego stanu doprowadził ją upadek. Była tym na tyle zaaferowana, że nie zwracała uwagi na krwawienie z kolana.

– Przestraszyłeś mnie. – Cichy, niepewny głos rozbrzmiał między nami.

I wtedy nasze spojrzenia zamknęły się w sobie po raz pierwszy.

Zostałem zmuszony przez zaschnięte gardło do przełknięcia śliny, której nagle mi zabrakło. Długie, ciemne włosy opasane białą kokardą były grube i lśniące. Zwiewne kosmyki okalały delikatną twarz, wieńcząc się kaskadą sprężynek. Oliwkowa cera muśnięta delikatnym słońcem współgrała bujną zielenią zamkniętą w jej oczach. Były tak duże, że mógłbym przysiąc, że widziałem w nich własne odbicie.

– Sorry – wydusiłem wreszcie. – Nie chciałem cię wystraszyć. Byłem pewny, że nikogo tu nie ma.

Jej oczy. To one pierwsze uśmiechnęły się do mnie, zanim zrobiły to czereśniowe usta.

– W porządku. – Kruche ramiona ledwie się uniosły. – Dużo osób tak myśli.

Moje usta instynktownie odtworzyły ruch wygięcia warg w górę. Uczucie wewnętrznego napięcia minęło i nagle poczułem się bezpiecznie, jakbym po wielu latach wrócił do domu.

Dziewczyna postawiła krok, a z jej gardła wytoczył się cichy syk.

– Twoje kolano...

Zbliżyłem się, po czym uklęknąłem przed nią. Sięgnąłem ręką do kieszeni bluzy po chusteczki, a gdy wysunąłem jedną z zamiarem zabezpieczenia krwawienia, ponownie usłyszałem ten miękki głos.

– Och, nie. – Chwyciła mnie za nadgarstek. – Nie musisz.

Uniosłem głowę, a nasze spojrzenia zblokowały się w sobie.

– Krwawisz.

Jej brwi zbiegły się jakby w jedność, którą dzieliła jedynie pojedyncza bruzda. Zwiesiła wzrok na kolano, zanim ponowiła ze mną kontakt wzrokowy.

– Ominęłam schodek drabiny, gdy cię usłyszałam. – Wskazała kciukiem za siebie na drabinę na kółkach. – Spadając, uderzyłam kolanem o regał, a książka wypadła mi z dłoni – westchnęła, zwieszając spojrzenie na egzemplarz. – Kilka stron wypadło pod wpływem zderzenia z ziemią. Pani Fordham będzie na mnie zła.

– To niemożliwe – zaprzeczyłem.

– Co jest niemożliwe? – Odszukała mnie wzrokiem z zagubioną miną.

– Bycie złym na ciebie.

Rozchyliła usta, jakby z zamiarem wypowiedzenia czegoś, jednak równie szybko je zamknęła. Na policzki wypłynął jej głęboki rumieniec, który starała się skryć za kurtyną ciemnych kosmyków.

A tak serio na poważnie... wyglądała jak pierdolony bożonarodzeniowy aniołek. Brakowało jej jedynie pokaźnych skrzydeł i aureoli, ale jasna cholera, nie potrafiłem oderwać od niej spojrzenia. Choć może było to spowodowane tym, że od dawna nie miałem kontaktu z taką kobietą.

Posłałem jej pytające spojrzenie, by zbadać jakiekolwiek oznaki sprzeciwu, gdy moje palce weszły w kontakt z jej skórą. Opuszki doceniły ten wrażliwy aksamit. Dziewczyna przyglądała mi się z góry, z zaciekawieniem podążając oczami za ruchem mojej dłoni.

– Boli? – zapytałem, przytykając chusteczkę do rany.

– Szczypie – sprostowała. – Ale to nic.

– Zuch dziewczyna. – Uśmiechnąłem się odrobinę arogancko.

Zachichotała. Ten melodyjny dźwięk sprawił, że aż ukazałem szereg zębów, szczerząc się jak zdurniały pajac.

– Będziesz chodzić, to tylko otarcie – postawiłem diagnozę.

Wyrzuciłem zużytą chusteczkę do najbliższego kosza na śmieci, w którym nie widniało nic, poza czarnym workiem.

– Dziękuję, doktorze – rzuciła z nutą rozbawienia.

Wciąż na siebie patrzyliśmy, dopóki pierwsza nie zerwała kontaktu wzrokowego.

– To pierwszy tom The Birds of America autorstwa Johna Jamesa Audubona, jeden ze stu dziewiętnastu egzemplarzy na świecie, o których istnieniu wiadomo. – Wydawało się, że jej głos docierał do mnie z każdej strony. – Muszę oddać ją do działu renowacji.

Było jej przykro z powodu zniszczenia książki o jakichś ptakach?

Zerknęła na mnie, gdy zorientowała się, że zamilkłem.

– Nie interesuje cię to, prawda? – Uniosła wyraźnie zarysowaną brew.

– Ani trochę.

Uśmiechnęła się, choć tym razem smutno. Mocniej wtuliła w siebie książkę, po czym czmychnęła obok mnie. Jak tylko odwróciłem się za nią, ona zrobiła to samo.

– Ale dzięki. Miło było poznać chłopaka, który nie jest dupkiem. – Zlustrowała mnie spojrzeniem, zatrzymując je na moich oczach. – Na tej uczelni to rzadkość.

Chciałem zanegować to, że nie jestem studentem, jednak wewnętrzny głos nakleił mi grubą taśmę na usta. Podtrzymywałem milczenie, dopóki nie ogarnąłem, że zaczęła się oddalać.

– Jak masz na imię? – Tym razem to mój głos rozbrzmiał od regału do regału.

– Vaiana – odparła, stawiając kroki w tył.

Vaiana. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by ktokolwiek tak się nazywał.

– Chwila, nie zamierzasz rzucić żadnego durnego tekstu na temat mojego imienia? – Zatrzymała się, a wyraz jej twarzy ponownie ułożył się w zaskoczenie.

– Nie, dlaczego?

Wyrzuciła brwi w górę, choć po chwili te opadły do normalnego kształtu.

– Zazwyczaj, gdy się przedstawiam, druga strona zawsze nawiązuje do tej bajki, no wiesz... – ciągnęła z westchnieniem.

Zerknąłem w bok. Wzruszyłem ramionami i pokręciłem głową.

– Nie znam takiej bajki.

– Och... – wciągnęła powietrze. – Jak dobrze, chociaż ty!

Nie przeszkadzało jej to. Odprężyłem się po tym odkryciu.

– Wiesz, moja mama to Aurora – tłumaczyła. – Uważała to za słodkie i zabawne, jeśli ja też otrzymam imię po bajkowej księżniczce. – Przystępowała z nogi na nogę. – A to nie jest ani słodkie, ani zabawne. Walczyłam z dokuczliwymi uwagami przez większość mojego dzieciństwa.

Potaknąłem. Znałem temat wyśmiewania w dzieciństwie, choć mój powód był inny niż jej.

– Jestem Tristan.

– Miło mi cię poznać, Tristan. – Po raz ostatni zerknęła na mnie z błyskiem rozbawienia w oczach, zanim na dobre zniknęła za chmarą regałów.

Wszystko wokół znów zrobiło się chłodne i szare. Choć nawa była pełna książek, czułem się podobnie co odludek na pustyni, sam pośrodku niczego.

Parkiet zaskrzypiał mi za plecami.

– Ach, tu jesteś!

Odwróciłem się na spotkanie kolejnej staruszki. Była zgarbiona, miała grube okulary i włosy spięte w równie idealnego koka, co kobieta w akwarium.

– Rosemary mówiła, że cię tu znajdę. – Wyciągnęła ku mnie dłoń, którą dość niepewnie uścisnąłem. – Edna Fordham, jestem dyrektorem całego obiektu. Miło nam, że możemy przyjąć cię w swoje progi w ramach programu resocjalizacji.

Zdziwił mnie szacunek, którym mnie darzyła i nie bała się podać mi dłoni, nie tylko przez bycie osadzonym, ale także ze względu na tatuaże.

– Tristan Harmon.

– Wiem. – Uśmiechnęła się, choć tym razem z chłodem. – Zainteresowały cię nasze zbiory? – Przesunęła wzrokiem po półkach wypełnionych książkami, nim ponownie na mnie spojrzała.

– Szczerze mówiąc, to niespecjalnie.

Zwiesiła ramiona.

– Och – wypuściła oddech. – Cóż, mam nadzieje, że spędzony tu czas nie uznasz za stracony. Potrzebujemy tu dodatkowych rąk do pracy, odkąd trzech naszych pracowników zmarło w ubiegłym kwartale.

– Zrobię co w mojej mocy, by była pani ze mnie zadowolona.

– Zrób to, co konieczne, bym była zadowolona, nawet jeśli będzie wymagało to poświęceń – mówiła, wystrzelając kilka metrów przede mną.

Zorientowała się, że nie idę jej krokiem. Zmierzyła mnie szybkim, chłodnym spojrzeniem.

– No już! Szybciutko!

Nie wiedziałem dokąd, po co, ani też dlaczego miałbym za nią iść, ale posłuchałem jej. Choć pani Fordham była dość wiekowa, to całkiem żwawo pokonywała kręte schody na wyższe piętro.

– Czym będę się zajmował? – zapytałem wreszcie.

– Będziesz przenosił książki z biblioteki głównej do archiwum. – Wyglądała na zaaferowaną, jakby kogoś szukała. – Nasza wierna studentka pomoże ci przy ich oznakowaniu.

Dotrzymywałem jej kroku jak wierny pies, czasem omal na nią nie wpadając, gdy zatrzymywała się raptownie jak wryta.

Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Światło było tu inne niż w pozostałych częściach biblioteki. W powietrzu niósł się chemiczny odór, a niemal każdą ścianę wypełniały gabloty pełne środków ze specjalnymi oznaczeniami.

– Och, tu jesteś! – zawołała. – Co wyście się tak dzisiaj pochowali, co?

Ta, zakaz darcia mordy najwyraźniej jej nie dotykał.

– Przepraszam, pani Fordham. – Ten cichy głosik sprawił, że uniosłem głowę.

– Odłóż to, czym się zajmujesz i chodź. – Przywołała ją ruchem ręki. – Mam urwanie głowy z akademią. Wprowadzisz kolegę w klimat, będzie ci pomagał przy książkach z archiwum.

– Dobrze, pani Fordham.

– Cudownie – cmoknęła, zanim pstryknęła kilkukrotnie palcami. – Chodź, chodź. Czas ucieka!

Dyrektorka niemalże potruchtała do wyjścia. Dziewczyna wyłoniła się zza ściany, a na mój widok cała zesztywniała, biorąc przy tym zaskoczone westchnienie.

– Ty...? – Ze zdziwieniem uniosła brwi.

– Ja. – Uśmiechnąłem się z głupią dumą.

Tak. Teraz już wiedziałem, że tak łatwo nie zrezygnuje z pracy w bibliotece.

#PapierowePLT

Continue Reading

You'll Also Like

18.8K 1.1K 20
Co by się stało gdyby Hailie znów miała taką relację z braćmi?Jak by się potoczyło życie jej dzieci?I jakie niebezpieczeństwami sprowadzi ich nazwisk...
39.9K 1.6K 29
Szesnastoletnia Flora Davis, po śmierci ojca, musi zakasać rękawy i poradzić sobie z trudną rzeczywistością. Sama utrzymuję dom, pracuję i zarabia na...
14.6K 530 39
A co gdyby Hailie pochodziła z patologicznej rodziny i nie umiała już nie komu za ufać ? Historia przedstawia perspektywy braci oraz Hailie po tym j...
11K 397 19
Tom I trylogii Mafia Vivian Scott mając siedemnaście lat ucieka od rodziców, którzy zostali mafią. Po trzech latach dziewczyna jedzie na nielegalny w...