【Zastępca Diabła || Villain D...

By PrezesBieda

3.9K 375 198

Midoriya Izuku nigdy nie otrzymuje One for all ani nie trafia na kurs bohatera w U.A. Zamiast tego znajduje s... More

【1】
【2】
【3】
【4】
【5】
【6】
【7】
【8】
【9】
【10】
【11】
【12】
【13】
【14】
【15】
【16】
【17】
【18】
【19】
【20】
【21】

【Maskun】

128 12 3
By PrezesBieda

***

Przechodnie z ulgą oglądali się na kroczącego dumnie bohatera. Widok łagodził ich stres oraz niepokój. Dzięki niemu czuli się bezpieczniej podczas robienia zakupów, czy załatwiania inny spraw w ich tłocznym, nieprzewidywalnym mieście.

Od walki All For One z All Mightem minęły trzy dni. Zbyt mało, żeby ludzie zapomnieli o złoczyńcy, który rozsadził dzielnicę Kamino w drobny mak.

Wokół bohatera zgromadziła się pokaźnej wielkości grupa cywili. Każdy chciał na własne oczy przekonać się, że w ich pobliżu jest ktoś, kto mógłby ich ochronić.

Bohater zatrzymał się. Jaskrawy kostium zakrywał niemal całą powierzchnię jego ciała. Wszystko oprócz przystojnej twarzy burzy kręconych kasztanowych włosów i wyszczerzonych śnieżnobiałych zębów. Nie, one specjalnie były wystawione na światło dzienne. Przeznaczone do podziwiania i wielbienia.

Uniósł dłoń, żeby pomachać do tłumu.

— Mogłeś tam być — zagrzmiał głos. — Stać u jego boku, cieszyć się uwagą... nie żałujesz swojego wyboru?

Ronin obejrzał się ze złością na swojego mentora. Oboje ukrywali się na dachu pobliskiego budynku. W rękach trzymali kanapki. Byli właśnie w trakcie przerwy obiadowej.

— Nie — odparł stanowczo, po czym odgryzł kawałek chleba.

Nie miał ochoty kontynuować tej dyskusji. Patrol zaczęli jeszcze przed siódmą, a od tamtego czasu zdążył nasłuchać się już wielu innych podobnych tekstów. Zupełnie jakby Grimr usilnie próbował wyciągnąć z niego odpowiedź, która wpasowałaby się w kanon jego przekonań albo nie mógł uwierzyć, że jakiś uczeń rzeczywiście zdecydował się wybrać go na swój staż.

Cóż — Ronin przeżuł kolejny kęs. — Nawet gdybym żałował i tak jest już za późno na zmianę decyzji.

Powiew wiatru rozwiał jego jasne włosy. Przyjemne ciepło opatuliło go z każdej strony. Wakacje rozkręciły się na dobre. Szkoda tylko, że nie mógł korzystać z nich w ten sam sposób, co jego rówieśnicy...

Bohater w dole zniknął, najpewniej kontynuował swój patrol. Ludzie również się rozeszli. Wszyscy wrócili do swoich wcześniejszych zajęć.

Chodnik znów przypominał rzekę. Z wysokiego na sześć pięter budynku, każda głowa wyglądała jak mała fala. Poruszały się zgodnie w jednym ustalonym kierunku. Wśród tak tłocznego miejsca, jak centrum miasta było względnie spokojnie. Gdzieniegdzie słychać było trąbienie aut, ale nic poza tym.

Żadna osoba nie opierała się nurtowi.

Pora obiadowa się skończyła, a zatem trzeba było wrócić do pracy. Chwycił swoją katanę i podszedł do Grimra. Nauczyciel obserwował go w ciszy.

Ronin nie był w stanie odczytać wyrazu jego twarzy. Była skrzętnie ukryta za czarną maską. Materiał, z którego powstała, całkowicie pochłaniał światło słoneczne, przez co ciemne zagłębienie kaptura przypominało otchłań.

Im dłużej przyglądał się swojemu nauczycielowi, tym mniej widział w nim bohatera. Wizualnie Grimrowi bliżej było do kostuchy niż innych nauczycieli bohaterstwa, z którymi pracował.

Przemykali razem po dachach, zwinnie niczym koty, które wyszły na polowanie.

— Gdzie idziemy? — zapytał zaciekawiony. Zauważył, że znacznie oddalili się od centrum, wokół którego krążyli od rana.

— To twój pierwszy dzień. Muszę cię zapoznać z terenem — burknął wymijająco. — Teraz gdy wiem, że nie jesteś całkowitym beztalenciem, możemy spróbować czegoś innego. Idziemy na obrzeża.

Ronin uśmiechną się.

— Idziemy walczyć ze złoczyńcami?

Poderwał się podekscytowany. Nie zauważył wysuniętej nogi, która podcięła go w ten sam sposób, co kosa letnie zborze. Upadł i zarył twarzą o beton. Stęknął i przekręcił się na plecy. Próbował się podnieść, ale ciężki skórzany but wbił się w jego szyję.

— Jeśli chciałeś brać udział w epickich walkach, ku uciesze publiki — wbił twardą stalową podeszwę głębiej w szyję młodzieńca. — Trzeba było wybrać tamtego przebierańca. Nie mnie.

Ucisk na gardle zelżał. Ronin zaczerpną powietrza i przystąpił do rozmasowywania obolałego miejsca. Wewnętrznie się w nim zagotowało, ale nie ośmielił się wdać w dyskusję z kimś pokroju Grimra.

Zacisną zęby do tego stopnia, że rozbolała go szczęka, ale po chwili odetchną. Musiał zachować spokój, jeśli chciał wynieść coś z tego stażu, kłótnie z nauczycielem nie były mądrą opcją.

— Przepraszam sensei, nie powinienem podchodzić do tego zbyt entuzjastycznie — odpowiedział z należytą skruchą.

— Cieszy mnie, że to do ciebie dotarło. Praca podziemnych bohaterów nie polega na bezmyślnym biciu przypadkowych złoczyńców. W slumsach każda pochopna decyzja może nieść za sobą nie tylko nieudaną misję, ale i śmierć. Jeśli kiedyś będziesz chciał odnieść sukces w zawodzie, musisz nauczyć się podchodzić do tego typu spraw z rezerwą.

Brzmienie głosu Grimra pozbawione było jakichkolwiek miłych barw. Za jego stanowczością stał człowiek doświadczony, który niejednokrotnie zmuszony był oglądać śmierć własnych towarzyszy. Przepełniała go gorycz i żal. Niestety dostrzeżenie tych emocji było trudne, zwłaszcza z perspektywy młodego Ronina. W jego mniemaniu jego mentor był tylko bezdusznym przewrażliwionym ponurakiem.

Zabójczo dobrym bezdusznym przewrażliwionym ponurakiem. Dlatego go wybrał.

Ronin w głębi serca żałował, że ich współpraca nie potrwa dłużej. Po jakimś czasie, bardzo długim, mógłby nawet zapałać sympatią do starego weterana.

— Chcesz zostać profesjonalistą, mam rację? — Grimr przechylił głowę na bok, intensywnie przyglądając się swojemu podopiecznemu zza maski.

Ronin podniósł się szybko z ziemi i wyprostowany niczym struna przyłożył sobie pięść do serca.

— Przyrzekłem mojej rodzinie, że przysłużę się im, jak tylko będę umieć. Przyniosę jej dumę, na którą zasługują! Wybrałem swoją drogę. Spełnię swoje postanowienie jako władający kataną bohater Ronin!

Grimr pod swoją maską zmarszczył brwi. Szczerze nie spodziewał się tak... szlachetnego oświadczenia z ust swojego ucznia. Nie przypuszczał, że ktoś o usposobieniu Ronina jest takim tradycjonalistą. Trochę mu tym nawet zaimponował. Tylko trochę.

— W takim razie musimy się pospieszyć. — Wyminą, pochłoniętego przemową nastolatka. — Jaki mężczyzna każe czekać swojej rodzinie?

Tym razem wymówione słowa przybrały nieco łagodniejszy ton.

Ronin zamrugał zdziwiony i popędził za starszym mężczyzną. Szli ostrożnie. Z każdym mijanym budynkiem otoczenie robiło się coraz bardziej parszywe i nieprzyjemne. Ronin z góry przypatrywał się łuszczącej na budynkach farbie i walających się wszędzie śmieciach.

Zdusił w sobie dreszcz obrzydzenia. Zdążył zapomnieć, jak wygląda rzeczywistość. Mijane przez niego obrazy nędzy zadziałały jak cios obuchem prosto w twarz.

— Nie będziemy zaglądać do biedniejszych dzielnic. Nawet za dnia jest tam zbyt niebezpiecznie dla nowicjusza, a już w szczególności, gdy weźmie się pod uwagę bieżące wydarzenia — ostatnie zdanie wymamrotał szeptem. — Cholerne Shiketsu, nigdy nie wie, kiedy odpuścić.

— Masz na myśli incydent Kamino, sensei? — Ronin nie mógł powstrzymać się przed zadaniem pytania. — Jokohama jest daleko, nie sądzę, żeby to miało na nas większy wpływ.

Grimr odpowiedział mu beznamiętnym śmiechem.

— Oj ma Roninie, żebyś ty jeszcze mógł pojąć jak ogromny. Właściwie nie trzeba nawet daleko szukać, dotarliśmy do głównej atrakcji dzisiejszego dnia. Napatrz się, ile dusza zapragnie! Oby to, co zaraz ujrzysz, całkowicie zmieniło twoje nastawienie do pracy.

Przystanęli w miejscu. Znajdowała się przed nimi ściana innego wyższego budynku. Grimr zamilkł i wspiął się na nią bez większego wysiłku. Ronin poszedł w ślady nauczyciela, lecz brakowało mu jego gracji. Gdy wreszcie wdrapał się na górę, zamarł w bezruchu.

Przed nim rozciągała się długa na dwa kilometry dzielnica, a raczej to, co z niej zostało. Wszystkie domy i sklepy zostały doszczętnie spalone. Z innych zostały tylko gruzy i zgliszcza. Elewacje ostałych budynków był czarne od sadzy. Nie było ludzi. Miejsce emanowało atmosferą starej opuszczonej osady sprzed setek lat. Jedynymi rzeczami zaburzającymi ten obraz były stosunkowo nowe taśmy policyjne, które ogradzały większą część obszaru. Gdyby nie one Ronin mógłby przysiąc, że cofną się w czasie.

Przełkną ślinę.

— Jak do tego doszło? Takie zniszczenia... — wyszeptał zdumiony.

— Gangi — odpowiedział niewzruszony Grimr, jakby przywykł już do oglądania ludzkiego cierpienia. — Upadek złoczyńcy z Kamino zadziałał jak zapalnik dużo większej bomby. Wszystkie oprychy zerwały się ze smyczy i wszczynają zamieszki, gdzie tylko mogą. Dwa tutejsze zgrupowania poczuły się na tyle pewnie, że zaczęły walczyć ze sobą o terytorium. Podczas walk ktoś rozniecił ogień. W slumsach aż roi się od drewnianych przybudówek i śmieci. Wszystko to ściśnięte ze sobą w ciasnej przestrzeni... wystarczył tylko mały niekontrolowany płomień. Zanim przybyły straże pożarne, zdążył nabrać sporych rozmiarów i pochłonąć wiele istnień. Nie było czego zbierać.

Ronin rozejrzał się do okoła, jakby spodziewał się, że zaraz wybudzi się ze snu.

— Ale dlaczego... przecież zwyciężył All Might. Zatriumfował i przypomniał ludziom o swojej potędze — podjął zaciekawiony, choć domyślał się, jaką otrzyma odpowiedź.— Pokonał złoczyńcę, więc czy inni nie powinni uciec z podkulonymi ogonami?

— Zwycięstwo All Might nie znaczy wiele w ogólnym rozrachunku. — Grimr przykucną na ceglanym murku, badając wzrokiem teren. Nie opuszczał czujności.

— Pokonał drapieżnika spoczywającego na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Jego nieobecność zaburzyła dawno przyjętą hierarchię. Wielu próbuje przejąć te wpływy kosztem słabszych. W dodatku All Might jedyna osoba, która budziła postrach w największych kanaliach, jakie wyprodukował ten świat...przeszedł na emeryturę. Przestał mieć znaczenie.

Ronin zbliżył się do mentora, nie dowierzając własnym uszom.

— Sensei, czy ty chcesz przez to powiedzieć, że według ciebie, pozbycie się tamtego złoczyńcy było złym posunięciem?

Był zdumiony. Nigdy w życiu nie posądziłby żadnego zawodowego bohatera o posiadanie podobnych poglądów. Grimr naprawdę był jedyny w swoim rodzaju. Bardzo odbiegał od nauczycieli i kolegów z klasy Ronina. Stanowił zaskakujący powiew świeżości na tle zaściankowej ideologi, którą otoczył się w ostatnim czasie.

— Jeszcze nie wiem. Za wcześnie na osądy, ale... — machną ręką w kierunku zwęglonego pobojowiska. — Jeśli nic nie ulegnie zmianie, będzie tylko gorzej. Ludzie, szczególnie ci źli potrzebują kogoś, kto będzie nimi sterować. W przeciwnym razie motłoch wymknie się spod kontroli. Dopóki nie wyłoni się nowy przywódca lub nie powróci stary, musimy być gotowi na anarchię i więcej bezsensownych tragedii.

Młody bohater zachował milczenie. Wciąż myślał nad znaczeniem słów nauczyciela. Myślał o własnej roli, jaką przyjął.

Grimr wstał.

— No dobra, dosyć tej gadaniny. Na dzisiaj wystarczy, jutro zapuścimy się trochę głębiej, ale pamiętaj...!

Schylił się, by spojrzeć w oczy swojemu uczniowi. Ronin widział tylko przenikającą jego wnętrze czarną dziurę.

— Nie toleruję samowolki. Złoczyńcy należą do obrzydliwych stworzeń, które nie omieszkają skrzywdzenia cię przy pierwszej nadążającej się okazji. Nie możesz im ufać, prędzej czy później wbiją ci nóż w plecy. — Położył dłoń na ramieniu chłopca. — Ale przysięgam, że dopóki jesteś pod moją ochroną, zrobię wszystko, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Zdecydowałeś się wybrać mnie na swojego mentora podczas stażu, upewnię się, że nie pożałujesz swojej decyzji.

Oczy Ronina były szeroko otwarte. Nie potrafił do końca stwierdzić, jak się czuje w związku z tą obietnicą. Nikt nigdy wcześniej nie powiedział mu czegoś podobnego.

Grimr naprawdę różnił się od innych bohaterów.

Szkoda. Naprawdę wielka szkoda.

▁▁▁▁▁▁▁▁

— Zasada numer czterdzieści! Jeśli przyłapie któregoś z was na kradzieży albo wciąganiu towaru, przysięgam, osobiście rozwieszę wasze bebechy wzdłuż najbliższej ulicy i wierzcie mi na słowo. Z przyjemnością będę patrzył, jak zostają pożarte przez uliczne ptactwo, kawałek po kawałeczku. Rozumiecie?

Żaden ze zgromadzonych nawet nie drgną, nie mówiąc już nawet o próbie otworzenia ust.

Nabrzmiała żyła na skroni Porlocka, zdawała się przybrać jeszcze większe rozmiary.

— Zapytałem, czy rozumiecie?!

Zamachną się i z całej siły uderzył pięścią w betonową ścianę. Pomieszczenie zadrżało. Z sufitu odpadły kolejne fragmenty tynku i farby. Niektóre wylądowały na głowach rekrutów, ale nie zostały strzepnięte.

Grupa złożona z pięciu mężczyzn w różnym wieku, jak jeden mąż stanęła na baczność i oznajmiła chórem:

— Tak jest szefie!

Miejsce, w którym się znajdowali, było wyjątkowo obskurne. Pokój, który niegdyś mógł uchodzić za przestronną kawalerkę, wyglądał jak ruina. Połacie pleśni obrastały zatęchłe ściany niemalże z każdej strony. Drewniany parkiet został wydarty z podłoża wieki temu. Odsłaniał brudną szarą posadzkę.

W całym pokoju znajdowało się tylko jedno krzesło. To właśnie na nim zasiadł Porlock - Herszt gangu Południowców. Opadł na nie z wyraźnym zmęczeniem. Miał już serdecznie dosyć użerania się z tymi żółtodziobami. Rozpoczął przemowę powitalną ile, dwadzieścia minut temu? Czemu ci młodzi byli tacy oporni na wiedzę?

Zdegustowany pokręcił głową i ostatni raz zmusił się, żeby przyjrzeć cię swoim nowym podwładnym. Jego uwagę przykuła jedna osoba. Chłopiec, a raczej dziecko. Zawiesił na nim oko przez ledwie sekundę i prychną.

Palce same powędrowały do ukrytego pod koszulą medalionu. Twarz znowu wykrzywił gniew.

Nienawidził widoku dzieci w tym miejscu.

— Chyba powinienem zapytać was o wasze imiona... — Porlock mrukną z namysłem, po chwili jednak machną ręką, jakby sam pomysł wydał mu się gorszący. — Ale zostawię ten przywilej Hombie. Dość się już nagadałem, a ten biedak czeka na parterze i wprost nie może się doczekać, aż was wszystkich pozna. Może nie jest tak miły, jak ja, ale polubicie go.

Zaśmiał się kpiąco, ale mina natychmiast mu zrzedła, gdy zorientował się, że nikt nawet nie wykonał kroku w stronę wyjścia.

— Halo, na co wy jeszcze czekacie?! Jazda na dół w podskokach! Hop hop hop!

Tyle wystarczyło, by pokój opustoszał.

Gdy ostatnia osoba zbliżyła się do drzwi, Porlock zagrzmiał.

— Ty nie. Mam z tobą coś do przedyskutowania na osobności...młodzieńcze.

Chłopiec drgnął, ale w milczeniu usłuchał polecenia. Na powrót staną na swoim starym miejscu.

Średni wzrost. Dobrze ubrany w porównaniu do większości innych nastolatków, które przychodziły zawracać głowę Porlocka w ciągu ostatnich lat. Głowę okalały mu ciemnozielone kędziory, które sterczały we wszystkich kierunkach. Twarz natomiast była skryta pod czarno białą maską.

Zły znak, podpowiedziało mu doświadczenie. Pochodzi z porządnej rodziny.

Znał ten typ, widział go już niejednokrotnie. Gówniarze takie jak ten opuszczały bezpieczne domowe ognisko, żeby coś udowodnić sobie lub innym. Zatracali siebie i swoich bliskich, tylko po to, żeby zorientować, że przyszłość, której szukają, nie istnieje. Na pewno nie tutaj w tych obślizgłych czterech ścianach, z których sam niejednokrotnie ścierał krew, gdy był w ich wieku.

Niestety o tym dowiadywali się dopiero po śmierci.

W zamyśleniu zaczął stukać palcami w podłokietnik krzesła.

Normalnie odesłałby go do domu, zanim w ogóle zdołał wślizgnąć się do budynku, ale...był winien Giranowi przysługę zbyt długi czas. Nadeszła pora zapłaty.

Oparł głowę na pięści, nie odrywając wzroku od chłopca ani na moment, jakby liczył, że odpowiedź na nurtujące go pytania sama pojawi się na jego pustej czarno białej masce.

— Imię? — zapytał w końcu.

— Nie mam — odparł spochmurniały. Temat wyraźnie budził w nim niezadowolenie.

Herszta nawet nie zadziwiła ta odpowiedź. Można powiedzieć, że czekał, aż padną te dwa magiczne słowa.

— Powiedz mi dzieciaku, ile masz lat? — spojrzał z pogardą na chłopca. — Tylko nie próbuj ściemniać. Pracowałem w tym biznesie zbyt długo, żeby nie rozpoznać dziecka udającego dorosłego. Poza tym chyba pamiętasz, o czym mówiła zasada piąta? Masz ze mną rozmawiać, jakbyś się przed samym Panem Bogiem spowiadał.

— Ta informacja chyba nie jest Panu potrzebna. — Chłopak powiedział to łagodnie, ale w jego słowach dało się wyczuć dość oczywisty przekaz: Nie interesuj się staruchu.

— Jeśli chcesz, żebym był twoim chlebodawcą, to będziesz musiał dostosować się do moich rozkazów. To, że Giran postanowił nadstawić karku i cię do mnie przysłać nic nie znaczy. Teraz podlegasz mnie, a ja zadałem ci pytanie.

— Trzy dni temu skończyłem szesnaście. Czy to problem?

Porlock westchnął i podrapał się po szczecinie. Zastanawiał się, co zrobić z tą przybłędą? Giranowi chyba odbiło, żeby przysłać mu kogoś jego pokroju. Miał już po dziurki w nosie sierot, które błąkały się po jego terenie. Nie potrzebował kolejnej!

Dotkną złotego medalionu na swojej szyi. W końcu jego ramiona opadły.

— Nie, tak długo, jak będziesz nadążać za resztą, nie widzę problemu. — Porlock przyjrzał się uważniej masce nastolatka. Głównie szarej siatce, ukrywającej jego prawdziwy kolor oczu. — Od teraz będziesz nazywać się Maskun.

Chłopak oburzył się. W ostatniej chwili powstrzymał się przed palnięciem czegoś nieodpowiedniego przed swoim przełożonym. Zapytał jednak najgrzeczniej, jak tylko potrafił:

— Mogę wiedzieć, skąd do głowy przyszło panu takie chujowe imię, szefie?

— Uważaj, bo zaraz zmienię je na "Niewyparzona Gęba". Całkiem nieźle do ciebie pasuje — zaśmiał się.

To skutecznie uciszyło zbuntowanego nastolatka. Porlock nie krył zadowolenia spowodowanego tym faktem.

— Skoro stałeś się bardziej skory do rozmowy, zadam ci ostatnie pytanie. Liczę na równie szczerą odpowiedź.

Wtedy padło zdanie, z powodu którego Maskun drgną, jakby porażony prądem.

— Interesuje mnie twój dar, chłopcze.

— Niestety muszę szefa rozczarować, ale jestem quirkless — stwierdził zwięźle.

Porlock spojrzał na niego z politowaniem.

— Czy jest coś, co posiadasz?

— Gdyby tak było, nie stałbym tu dzisiaj przed panem, szefie.

Rozległ się zgrzyt klamki do drzwi. Chwilę później do pomieszczenia wparowała kolejna osoba. Był to wysoki blondyn niewiele starszy od samego Maskuna.

Wyglądał całkiem zwyczajnie. Nosił bluzę z kapturem zabarwioną na jasny odcień żółci. Nic nie przysłaniało jego szczupłej pociągłej twarzy. Z tego powodu Maskun wyraźnie dostrzegł błysk w jego oczach, gdy staną naprzeciw niego.

— Coś się stało Szefie? Myślałem, że Homa zabrał już wszystkich nowych. — Zdziwienie, z jakim zostały wypowiedziane słowa, zabrzmiały bardzo przekonująco, ale Porlock nie dał się zwieść.

— Yuzo — powitał go. — Dobrze, że jesteś. Właśnie miałem po ciebie posłać.

Wskazał ręką na Maskuna.

— To jest Maskun, od dzisiaj pracujecie razem.

▁▁▁▁▁▁▁▁

— Jak się dzisiaj czujesz Katsuki?

Oto nadeszło. Przeklęte pytanie, które prędzej czy później znowu musiało się pojawić.

Zaczynało go już irytować. Ile razy mógł udzielać tej samej odpowiedzi? Czuł się źle. Ten stan utrzymywał się niezmiennie od wielu miesięcy, może nawet dużo dłużej, ale nie zdawał sobie z tego sprawy.

Nie wiedział, dlaczego się tak czuje i nieważne ile razy był zmuszony odpowiedzieć na to pytanie, nie potrafił udzielić jednoznacznej odpowiedzi, przynajmniej aż do niedawna. Od tamtego czasu odnajdywał kolejne powody, które nagle wyrastały z ziemi, jak grzyby po deszczu.

Pani Anzaki posłała mu zachęcający uśmiech. Starała się ukryć swoje zmartwienie, ale zdradziło ją nadmierne podrygiwanie jednej z jej nóg. Katsuki nie mógł tego zobaczyć i wcale nie musiał. Delikatne drżenie biurka powiedziało mu wszystko, co musiał wiedzieć.

— A jak mam się czuć wiedząc, że jestem powodem zakończenia kariery All Mighta?

Leniwie przyglądał się gabinetowi, w którym odbywała się sesja. Był większy od tego, którego zazwyczaj używali. Wszystkie ściany miały ten sam nudny odcień bieli, kojarzący się Katsukiemu jedynie ze szpitalem. Poza tym w środku znajdowało się kilka dodatkowych regałów i sporych rozmiarów kanapa.

Na nim nie robił większego wrażenia, ale Anzaki wydawała się zadowolona z nowego miejsca pracy. Zdążyła już rozpakować swoje rzeczy i udekorować pomieszczenie, żeby wnętrze było bardziej przytulne.

Zastanawiał się, co zaoferowało U.A, żeby ją tutaj sprowadzić. Ciężko mu było uwierzyć, że zostawiła innych swoich pacjentów, tylko po to, żeby się nim zająć.

Najwyraźniej udobruchanie rodzin porwanych uczniów nie miało swojej ceny dla U.A.

— Dlaczego uważasz, że jesteś temu winny? Gdyby złoczyńcom udało pochwycić innego ucznia z twojej klasy, też byś go obwiniał tak, jak siebie teraz?

Nie zareagował na jasną prowokację swojej terapeutki. Próbowała podstępem dostać się do jego głowy i zmienić sposób, w jaki myśli, ale tym razem jej na to nie pozwoli.

— Problem w tym, że nie porwali nikogo innego. Od początku byłem celem. Nie powiedzieli mi tego wprost, ale wiem o tym. Gdyby nie ja obóz treningowy zakończyłby się bez szwanku.

Jak zza ściany słyszał swój własny głos. Pozbawiony był uczuć i dawnej siły. Na myśl przyniósł mu mdłą bezkształtną owsiankę, którą zjadł dzisiaj na śniadanie.

Nieświadomie zapadł się w sobie. Zgarbił się i nieznacznie podkulił nogi.

— Gdyby nie ja nikt nie zostałby ranny. Gdyby nie ja Ragdoll nadal miałaby swój dar. Gdyby nie ja All Might dalej byłby bohaterem. Gdyby nie ja tamten dzieciak z obozu dalej, by żył. Gdyby nie to, co zrobiłem Deku dalej by.... — Nagle umilkł. Podsuną kolana pod samą brodę i utkwił szkliste spojrzenie w pluszaku, siedzącym jako ozdoba na biurku.

— Deku? — Twarz terapeutki przybrała nagle bardzo profesjonalny wyraz. — Znowu go widziałeś?

Katsuki zamarł. Wciąż nosił opatrunki na twarzy, a złamany nos nie pozwalał mu spać w nocy. Lekarz powiedział, że został tak dotkliwie obity, że już nie wróci do swojej dawnej postaci. Już zawsze będzie się delikatnie chylić ku prawej stronie. Dotknął swojej twarzy.

Niezapomniana pamiątka po tamtym dniu.

Wszyscy założyli, że dostał ją od któregoś z członków Ligii Złoczyńców. Nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu, a jak na razie ani Kirishima, ani Iida nie pisnęli nic na ten temat. Nadal liczyli, że nikt z personelu nie dowiedział się o ich małej odsieczy.

Milczał jak zaklęty, ale Anzaki znała go już zbyt dobrze, żeby dać się na to nabrać.

— Jesteś pewny, że tam był? Jak wtedy kiedy otrzymałeś od niego wiadomość głosową?

Tym razem Katsuki nie zacietrzewił się. Przestał o tym myśleć dawno temu i ostatecznie przyjął do wiadomości, że dziwne nagranie, które otrzymał od Deku w... tamtym pamiętnym dniu, było tylko urojeniem. Jego mózg, poczucie winny, czy jakaś inna część niego wymyśliła sobie, że Deku chciał popełnić samobójstwo z jego powodu. Wmówił sobie jakieś niestworzone historie i katował się nimi każdego dnia.

I już. Tak po prostu. Dzień z życia wariata.

Raz znajdujesz na swoim telefonie wiadomość, która niemal niszczy cię psychicznie, a później dowiadujesz się, że takowa nigdy nie istniała. Samoistnie zniknęła z zapisu połączeń komórkowych i popłynęła się w powietrzu.

— Nie, naprawdę tam był. Tym razem.

Skrzepy krwi w jego nosie mówiły same za siebie. Tym razem nie był snem.

— Wydaje mi się, że chciał mi pomóc, ale potem wywiązała się bitwa i All Might... nerd go ubóstwiał. Miał oklejony nim cały pokój. Zbierał wszystkie figurki kolekcjonerskie, czytał reportaże, wiadomości... kiedy byliśmy młodsi, wspólnie oglądaliśmy, uliczne walki bohaterów i jeździliśmy na wszystkie konwenty organizowane w naszym mieście. Marzyliśmy, że pewnego dnia All Might zjawi się na nim osobiście i wręczy nam swoje autografy. To było nasze wspólne marzenie.

Na twarzy Katsukiego pojawił się cień uśmiechu. Niestety trwał krótko. Jego dolna warga zaczęła drżeć.

— Już nigdy mi nie wybaczy.

Nagle wszystkie emocje, kotłujące się w nim, wyparowały. Uderzyło go tak nagłe zobojętnienie, że zadziwił sam siebie.

Anzaki przyglądała mu się badawczo. Przestała notować. Cała jej uwaga skupiała się teraz na Katsukim.

— Zastanów się Katsuki — rzekła powoli, jakby chciała, żeby to, co zaraz powie, głęboko wybrzmiało w jego głowie. — Bardziej przejmujesz się własnym zdrowiem, czy tym, co myśli o tobie Deku?

Do tej pory jego życie składało się z czterech pierwiastków: Pragnienia zostania bohaterem numer jeden, uwielbienia przez tłum, dziwnego i pogmatwanego uzależnienia od Deku oraz własnego gniewu, który napędzał jego dar.

Myślał, że może żyć bez któregoś z nich. Sam zburzyć i na nowo odbudować fundamenty własnej osobowości, ale zawiódł w każdym znaczeniu tego słowa.

Teraz bliżej mu było do złoczyńcy niż bohatera. Był przekonany, że spalił każdy most, który łączył go z Deku. W dodatku jego wszystkie konta społecznościowe musiały zostać usunięte ze względu na przytłaczający napływ nieprzyjemnych komentarzy, pochodzących od ludzi zgodnych w jednej kwestii.

Przez niego symbol pokoju upadł.

A sam Katsuki? Nie potrafił być już nawet zły z tego powodu.

Zamilkł.

Anzaki próbowała jeszcze nawiązać z nim rozmowę, wiedziała, że niewiele z tego wyniknie. Katsuki już skończył.

— Miej na uwadze swój dar, Katsuki. Blokuje go bariera psychiczna, którą sam nieświadomie wzniosłeś — przypomniała. — Ostatnio przytrafiło ci się wiele okropnych rzeczy i masz swój własny powód, przez który boisz się go używać, ale to nie jest dobre wyjście.

Wskazówki zegara ściennego wybiły szesnastą. Idealnie w tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi.

— Oh! — Anzaki podskoczyła uradowana. — To Kirishima.

Głowa Katsukiego uniosła się, słysząc znajome imię. Mimowolnie się rozluźnił.

— A on tu po co? — zmarszczył brwi ze zdziwienia.

— Zaprosiłam go na krótką pogawędkę — uśmiechnęła się szeroko.

Ciekawe o kim? — Katsuki pomyślał ze sarkazmem.

— Niech będzie. — Podniósł się z krzesła i skierował w stronę wyjścia.

— A i jeszcze jedno.

Katsuki przystaną w miejscu.

— Pamiętasz, co razem uzgodniliśmy razem z twoimi rodzicami? Wiem, że to nie zawsze zależy od ciebie, ale postaraj się nie wychodzić umyślnie w interakcje z Deku. Na razie tak będzie lepiej. Dla was obu.

Wyszedł, nie oglądając się za siebie.

W korytarzu minął się z Kirishimą. Chłopak przywitał się z nim i znikną za drzwiami. Katsuki jeszcze chwilę wpatrywał w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu się znajdował.

Wyobraził sobie rozanieloną twarz kolegi. Chwilę spędzone na wspólnym treningu i moment, w którym został ocalony przed złoczyńcami. Naprawdę starał się utrzymać ten obraz w głowie. Chciał i to bardzo mocno, ale ostatecznie wszystko zostało zainfekowane przez połacie intensywnej zieleni.

▁▁▁▁▁▁▁▁

W międzyczasie Kirishima rozsiadł się na krześle.

— Dziękuję, że przyjechałeś. Wiem, że są teraz wakacje i pewnie masz wiele innych rzeczy do roboty — Anzaki powitała go najcieplej, jak tylko mogła.

— To żaden problem, zrobiłbym naprawdę wiele, żeby pomóc Bakubro. Jesteśmy przyjaciółmi! Jedna rozmowa to nic w porównaniu do... — zakaszlał nerwowo i posłał terapeutce nieco wymuszony uśmiech. — ... innych rzeczy.

— Nie martw się, wiem o tym, że ty i paru innych uczniów poszliście go uratować. Katsuki może i nie jest zbyt wylewny w okazywaniu swojej wdzięczności, ale w rzeczywistości wywarło to na nim naprawdę duży wpływ. Musisz uwierzyć mi na słowo — mrugnęła do niego porozumiewawczo.

Kirishima przeżył zbyt duży szok, żeby to zauważyć.

— Skąd pani o tym wie?! To była tajemnica..!

— Nie do końca — posłała mu współczujące spojrzenie. — Cała dyrekcja wie o tym od samego początku. Na szczęście zdążyła zatuszować sprawę na tyle szybko, że nie dowiedziały się o tym media. W przeciwnym razie mielibyście spore kłopoty.

Nie wspomniała o tym, że ich wychowawca szykuje dla nich specjalną przemowę, która jak określił " Przemówi do ich pustych rozumów". Zdecydowała się go nie martwić na zapas.

— Czy... chciała pani ze mną o tym porozmawiać?

— W pewnym sensie. Jak mówiłam, chciałabym porozmawiać o Katsukim. Czy kiedy byliście poza zasięgiem złoczyńców, zachowywał się... dziwnie? Każda poszlaka będzie dobra. Żeby wiedzieć, jak mu pomóc muszę dokładnie wiedzieć, co się wtedy wydarzyło. Zarówno przed jak i po tym, kiedy ty razem z Todorokim i Iidą odlecieliście z nim motorem. Zdecydowałam się porozmawiać z tobą, bo wierzę, że naprawdę chcesz dobrze dla Katsukiego. Polega na tobie jak na nikim innym. Skoro on ci ufa, to ja też mogę.

— Todorokiego nie było z nami na motorze — wypalił pierwsze, co przyszło mu do głowy. — Rozdzieliliśmy się. Został z Yaoyorozu.

— W takim razie... — Anzaki zmrużyła oczy. — Kto był kierowcą?

Przygryzł wargę. Często rozmyślał o tamtym dniu. Głównie o Deku.

Kim właściwie był? Katsuki wspominał o nim. Wypowiadał się na jego temat bardzo niejasno, ale dało się odnieść wrażenie, że łączył ich jakiś bliższy stosunek, którego on nijak nie potrafił pojąć. Czy na pewno chciał uratować Katsukiego? Co tak naprawdę robił przy kryjówce złoczyńców i dlaczego zachowywał się tak... sam nie potrafił tego określić. Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej był pewny, że było z nim coś nie tak. Coś dużo bardziej mrocznego i złożonego niż on mógłby kiedykolwiek zrozumieć.

Pozostawała też kwestia pobicia i nieuzasadnionej agresji. Rzucił się na Katsukiego, niczym zdziczałe zwierzę, ale dlaczego? Czemu tak inteligenta osoba miałaby zrobić coś tak brutalnego?

— Tak naprawdę to nic o nim nie wiem. Wydaje mi się, że Katsuki jest... był jego przyjacielem. Mówił na niego Deku.

Długopis wypał z rąk Anzaki.

— Deku? Był tam? Widziałeś go? Co tam robił?

Natłok pytań zamącił mu w głowie.

— Tak. Był kierowcą, właściwie pomysł z motorem należał do niego. Natknęliśmy się na siebie i przyłączył się do nas.

— Nie wspomniał, dlaczego był wtedy w mieście?

— Tylko że też go szuka. Potem... sam nie wiem. Wszystko wydawało się w porządku, dopóki nie zaczęliśmy oglądać transmisji. Leciała na bilbordzie. Coś się zmieniło, nagle zaczęli się kłócić, a potem Deku go uderzył. Nie mogliśmy go odciągnąć... wszystko rozegrało się w ciągu zaledwie kilku chwili. Odszedł, ale nie szukaliśmy go. Nie było na to czasu, musieliśmy jak najszybciej oddać Katsukiego w ręce policji. I... — pociemniały mu oczy. — po tym, co mu zrobił to nawet lepiej, że nie wrócił.

— Pamiętasz coś jeszcze? — zapytała z nadzieją. Wydawała się szczerze zaintrygowana całą opowieścią.

— Niestety to wszystko — pokręcił ze smutkiem głową. — Może inni zauważyli coś więcej.

— Rozumiem, naprawdę dziękuję, że się z tym ze mną podzieliłeś. Gdybyś przypomniał sobie o czymś jeszcze, mógłbyś mnie odwiedzić? Mnie albo Hound Dog'a?

— Pewnie — skiną głową.

Rozmawiali jeszcze chwilę, tym razem na nieco luźniejsze tematy.

Po tym, jak Kirishima opuścił gabinet, uśmiech Anzaki opadł. Nacisnęła jeden z wielu ukrytych pod biurkiem przycisków. Przed nią pojawiła się projekcja, ukazująca niskie jak na ludzkie standardy owłosione zwierzę, ubrane w elegancki garnitur.

— Słyszałeś wszystko?

— Głośno i wyraźnie — zachichotał. — Kto by pomyślał, że sprawy przybiorą taki intrygujący obrót. — Tuż obok jego głowy pojawił się kolejny hologram ukazujący zdjęcie pochodzące z legitymacji szkolnej.

— Izuku Midoriya — zanucił. — Wygląda na to, że będę musiał przyjrzeć się tobie nieco dokładniej. Ciekawe, co teraz porabiasz?

▁▁▁▁▁▁▁▁

Ostatni karton opadł z łoskotem na ziemię. Izuku zgiął się z wysiłku i oparł dłonie na kolanach. Oddychał nieregularnie. Klatka piersiowa gwałtownie opadała i podnosiła się, gdy wypełniały ją duże hausty powietrza.

Przed nim znajdowała się cała ściana wielkich, równo ułożonych pudeł. Każdy z osobna był tak ciężki, że musiał robić dziesięciominutowe przerwy, nim przymierzył się do przeniesienia kolejnego.

— Byłoby łatwiej, gdybyś ściągną maskę. Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteśmy złoczyńcami? — głos dodał, chichocząc. — Nie musisz się przede mną wstydzić. Przyrzekam, że nie będę się z ciebie śmiać, nawet jeśli twoja twarz okaże się, być bardziej pomarszczona od tych paskudnych śliwek, które Lendria pochłania na każdej przerwie.

Odwrócił się. Stał za nim Yuzo. Jak zwykle uśmiechał się w ten charakterystyczny głupkowaty sposób, który w ciągu ostatnich kilku dni niejednokrotnie doprowadził Izuku na skraj własnej cierpliwości.

— Po pierwsze: wiesz, że tego nie zrobię. Po drugie: wymiar sprawiedliwości ma nieco inne zdanie na ten temat. Po trzecie: skończyłem, więc i tak byłoby to bezcelowe.

— Naprawdę? — Yuzo zajrzał do wnętrza stojącej nieopodal ciężarówki i zagwizdał z podziwem, gdy spostrzegł, że rzeczywiście była pusta. — Całkiem nieźle, nowym zwykle schodzi z tym dłużej.

Izuku uśmiechną się. Kiedy natkną się na All Mighta wiele miesięcy temu, usłyszał, że jest za chudy i mizerny. Zwykła uwaga, która nie została wypowiedziana nawet wprost, a wynikała bardziej z kontekstu. Niby nic, ale tak wryło mu się to w pamięć, że od tamtej pory zaczął regularnie ćwiczyć. Bardziej hobbistycznie niż profesjonalnie. Będąc szczerym, zaczął brać treningi dużo poważniej, dopiero gdy przygotowywał się do festiwalu. Poza tym był pewny, że Mei bez tego wszystkiego była silniejsza od niego, ale... miło było wiedzieć postępy.

— To komplement? Wow, jakiś ty dzisiaj dla mnie miły. Z głową wszystko w porządku?

Głowa Yuzo drgnęła, słysząc lekki chichot w jego głosie. Nie zdarzało się to często. Maskun zazwyczaj udzielał zdawkowych odpowiedzi, po których ciężko było odgadnąć jego nastrój. Reagował dopiero wtedy, gdy Yuzo próbował się z nim drażnić. Podobał mu się sposób, w jaki fukał na niego, gdy był zawstydzony albo poirytowany. Według niego był wtedy całkiem uroczy.

Nie mógł przegapić takiej okazji.

Zmniejszył dzielący ich dystans i stanął, górując nad nim o głowę. Maskun speszył się. Yuzo niezbyt się tym przejmował, uwagę zwrócił na jego puchate kręcone włosy.

— Gdybym wiedział, że reagujesz na nie tak entuzjastycznie, dawałbym ci je znacznie częściej. — Nachylił się i odgarnął zgubiony kosmyk włosów za ucho Maskuna. Czuł pod palcami pasek podtrzymujący jego maskę.

Intrygowała go twarzy, która się pod nią kryła. Nieustanie zadawał sobie pytania, czy pasowała do jego wyobrażenia o Maskunie? Czy rozpoznałby go bez niej?

Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem spędził tyle czasu na rozmowie z osobą w wieku podobnym do niego. Wiedział, że nie powinien, że było to głupie, ale szczerze zaczął postrzegać Maskuna za ktoś na kształt przyjaciela, a może i nawet...

Maskun zaczął coś bełkotać i wymachiwać w zakłopotaniu rękami. Maska ukryła jego zaczerwienione policzki, ale nic nie mogła zrobić z uszami, które zmieniły kolor o kilka odcieni.

Yuzo wybuchną głośnym perlistym śmiechem. To sprawiło, że Izuku nadął się niezadowolony i wciąż trochę zawstydzony. Założył ręce na piersi i gromił wzrokiem rozbawionego nastolatka. Minęło kilka minut, zanim Yuzo się opanował.

— Wody? — Yuzo pomachał mu przed twarzą butelką. Figlarny uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Zawahał się, maska ciążyła mu jak nigdy dotąd. Drapanie w gardle było nie do zniesienia.

Yuzo najwyraźniej spodziewał się, że tak zareaguje, bo zaraz wyciągną z kieszeni cienkie podłużne zawiniątko.

— Mam też rurkę! Nie będziesz musiał ściągać maski, jeśli nie chcesz.

Izuku zatkało. Myślał, że chłopak znowu się z niego nabija, ale Yuzo nie powiedział nic więcej. Stał w bezruchu, wlepiając w niego swoje duże niebieskie oczy i czekał, aż weźmie słomkę.

— Dziękuję.

— Odpuść. W tym miejscu nikt tak nie mówi.

Wyszli przed budynek. I usiedli na betonowym murku, ukrytym przed wzrokiem przechodniów. Nic nie mówili. Izuku zaczął najszybciej, jak tylko potrafił pić swój napój, a Yuzo zapalił papierosa. Był to ich mały rytuał, który odbywał się po każdym zakończonym zadaniu. Czasami prowadzili jakieś niezobowiązujące rozmowy, a czasami jedynie przebywali razem w przyjemnej ciszy.

Nie tak wyobrażał sobie swoje życie w gangu i gdyby nie obecność Yuzo zanudziłby się na śmierć. Dni mijały mu na przenoszeniu kartonów z jednej ciężarówki do drugiej albo chodzeniu po okolicy i wypatrywaniu wszystkich podejrzanych gości. Nijak się to miało do wszystkich filmów o gangsterach, którzy nie mogli przespać godziny bez naparzania się z pistoletów.

Dlaczego Giran go tu przysłał? Doskonale pamięta dzień, w którym poprosił go o pomoc. Chciał nauczyć się tego, jak być złoczyńcą. Czemu zatem marnuje ostatnie dni wakacji na przenoszeniu pudeł?

— Co w nich jest? — przerwał ciszę. Zastanawiał się, dlaczego nie zadał tego pytania wcześniej.

— W kartonach? — Yuzo zamyślił się. — Wydaje mi się, że jakieś części, albo gotowe sprzęty pomocnicze. Szef ostatnio często tym handluje. Sprzęt cieszy się sporym zainteresowaniem, szczególnie odkąd... nieważne. Jestem głodny, chcesz skoczyć ze mną do knajpy? Mają dobry ramen, serio, palce lizać idziesz?

— Hmm — zastanowił się chwilę. Z tyłu głowy wciąż miał wiadomość od mamy, żeby nie wracał zbyt późno do domu. Udało mu się ją przekonać, że stan Shigarakiego się pogorszył i potrzebuje więcej pomocy, dlatego musi wracać później. Teoretycznie nie było to całkowite kłamstwo, istotnie Shigaraki przeżywał właśnie gorszy okres swojego życia... o ile nie został poturbowany na tyle, by całkowicie strącić możliwość czucia.

Chłód zmroził go po całości.

Yuzo szturchną go zaczepnie.

— No dalej. Ty, ja i wielka miska ramenu. Będę mógł jeść go z tobą nawet przez słomkę, żebyś nie czuł się samotny. Chyba nie odmówisz mi takiej romantycznej kolacji? — wyszczerzył się szelmowsko.

Izuku wywrócił oczami, ale wstał z murka. Był przeraźliwie głodny. Jedna godzina spóźnienia to nic wielkiego. Są wakacje. Powinien z nich czerpać jak najwięcej.

Nawet gdyby wrócił wcześniej, nie mógłby zasnąć. Koszmary uderzały ze zdwojoną siłą. Tak źle nie było nawet wtedy, kiedy był małym dzieckiem.

— W porządku, prowadź.

Nie musiał mówić nic więcej. Yuzo chwycił go za rękę i pociągną w stronę nieoświetlonych ulic.

▁▁▁▁▁▁▁▁

Z zainteresowaniem słuchał Yuzo, który gadał jak najęty o właścicielu knajpy, do której właśnie zmierzali. Było już po dwudziestej drugiej. Musieli się spieszyć, jeśli chcieli zdążyć przed zamknięciem.

— Pan Fukao jest prawdziwym kuchennym wirtuozem! — krzykną podekscytowany. — Spędził wiele lat na podróżowaniu po świecie i zna mnóstwo różnych przepisów. Dlatego oprócz tradycyjnej japońskiej kuchni serwuje czasami coś bardziej... egzotycznego. Wiesz, że umie zrobić nawet zupę cytrynową?!

Izuku parsknął śmiechem, gdy zobaczył jego entuzjazm. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, że kogoś może tak bardzo ucieszyć wzmianka o zupie.

— Poważnie? Cytrynowa? To w ogóle ma rację bytu? Nie dałbym rady tego zjeść, nawet gdybym chciał — skrzywił się, wyobrażając sobie jej smak. Najwyraźniej był jedynym, który preferował neutralne smakowo dania.

— Lubię cytryny. — Yuzu wzruszył ramionami.

— Są kwaśne.

— Sam jesteś dla mnie kwaśny. Masz szczęście, że to mój ulubiony smak — posłał mu całusa.

Gapił się na niego jak na największego idiotę pod słońcem. Yuzo tylko zarechotał maniakalnie, na co Izuku klepną go w ramie, żeby przywrócić go do porządku.

Świat wokół nich pociemniał. Budynki stały się jakby wyższe i bardziej niepokojące. Księżyc tymczasowo skrył się za chmurami. Z tego powodu ich jedynym źródłem światła były przestarzałe lampy przemysłowe, dogorywające przy nielicznych blaszanych budynkach.

Przed nimi stał średniej wielkości kosz na odpady. Wygrzebał się z niego stary poszarzały od brudu kocur o mętnym spojrzeniu spowodowanym zaćmą. Jedno oko miał zaropiałe, natomiast uszy oblepione krwią. Zastrzygł nimi, żeby odpędzić od nich muchy. W pysku trzymał pokaźny kawał spleśniałego mięsa. Gdy upewnił się, że dwóje nastolatków nie chce zrobić mu krzywdy, udał się kłusem w tylko jemu znanym kierunku.

Yuzo nie zwrócił na niego uwagi w przeciwieństwie do Izuku, który jeszcze jakiś czas oglądał się za siebie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie jest jego przytulne czyste osiedle, na którym się wychował.

Tym razem rozejrzał się, tak naprawdę, bez żadnych złudzeń. Ujrzał okolicę taką, jaką była w rzeczywistości. Brudną, zbudowaną ze starych przeżartych rdzą blach, w których ludzie cisną się niczym w puszce sardynek.

— Nie mam pojęcia, jak udaje cię tutaj zachowywać tak beztroski uśmiech. — Wymamrotał, zanim zdążył się powstrzymać. Zabrzmiało bardzo grubiańsko i niestosownie.

To była ich normalność, a Izuku dobrowolnie zdecydował się w nią wskoczyć. Nie powinien tego mówić. Zamierzał przeprosić, Yuzo wypalił tylko:

— Jak mógłbym się nie uśmiechać, skoro obok mnie idzie taki seksiak — odparł zalotnie.

— Nie ważne, po prostu jesteś głupi — mruknął i odwrócił wzrok, żeby nie dać po sobie poznać jak bardzo go to zawstydziło. — I bądź ciszej, ktoś może nas usłyszeć. Wolałbym nie ściągać na siebie uwagi każdego pijaka w okolicy.

Yuzo sapnął dramatycznie i złapał się za serce.

— Czemu jesteś taki oschły dla moich uczuć do ciebie? Ranisz mnie.

— Jestem kwaśny, zapomniałeś? Przecież według ciebie to moja najlepsza cecha — zripostował.

— Nadal tak uważam. Nie powiedziałem, że mi się to nie podoba.

Przyśpieszył i wyminą Izuku. Staną na środku drogi. W jego oczach tliły się jasne ogniki przepełnione potliwością.

— Skoro moja księżniczka boi się dużych złych ochlajtusów, sam się z nimi rozprawię, jeśli tu przyjdą!!

Wydarł się tak głośno, że Izuku zadzwoniło w uszach.

— Hej, co ty wyprawiasz?! — sykną rozdrażniony. Rozejrzał się kilkakrotnie, żeby sprawdzić, czy ktoś ich usłyszał. Na szczęście nie dostrzegł nikogo. — Zwariowałeś?

— Uspokój się, nikt nas nie usłyszy, widzisz? — Pokazał mu swoją dłoń. Izuku natychmiast dostrzegł cienką niczym sam jedwab przezroczystą poświatę.

— To ten twój super niesamowity dar, o którym nie chciałeś mi powiedzieć? — Złapał jego dłoń niczym najcenniejszy kryształ. Dokładnie badał ją z każdej strony.

Entuzjazm Yuzo nagle wyparował. Nabrał powietrza do płuc i przez kilka pełnych napięcia (tylko dla niego) sekund oczarowany obserwował pracę Maskuna.

— To nie tak, że nie chciałem. Powiedziałem tylko, że pokaże ci go później, ale... tak, nazywa się Ubezdźwięcznienie. Jeśli czegoś dotknę, mogę wyciszyć wszystkie dźwięki, jakie wydaje dla świata zewnętrznego. Potrafię używać tego na sobie lub innych.

— Dlatego mogę cię usłyszeć? Użyłeś go na mnie?

Pokiwał głową. Przygryzł wargę, zastanawiał się, jak na to zareaguje. Niektórzy bardzo źle reagowali na wieść, że ktoś bez pytania użył na nim swojego daru. Szybko jednak przekonał się, że Maskun nie jest jedną z tych osób.

— Niesamowite — wymamrotał. Potem nastąpiło gwałtowne tsunami pytań i teorii jak można, by było go ulepszyć.

Rozmawiali o tym, dopóki Izuku nie był usatysfakcjonowany liczbą zebranych informacji. Następnie szli w przyjemnej ciszy, ciesząc się jedynie swoim towarzystwem.

W powietrzu uniósł się smakowity zapach jedzenia, pod wpływem którego zaczęło im burczeć w brzuchach, a ślina sama napłynęła do ust. Byli prawie na miejscu.

— Hej Maskun? Chciałbym ci o czymś powiedzieć. Obiecujesz, że nie będziesz zły? — Yuzo zagadną w nietypowy dla niego nieśmiały sposób. Jakby naprawdę nie chciał narazić się na prawdziwy gniew Maskuna.

— Zależy, co to będzie, ale w porządku. Spróbuje okazać ci łaskę — zaśmiał się.

Blondyn chwilę milczał. Na horyzoncie pojawiła się knajpa, która w rzeczywistości okazała się małą budką z jedzeniem na wynos.

— Ja... podsłuchałem wtedy część waszej rozmowy. Tej z Porlockiem. Często używam mojego daru, gdy gdzieś idę. To bardziej odruch, dzięki któremu czuję się lepiej i... w każdym razie... zdarza mi się przez to często podsłuchać pewne rozmowy.

Izuku był przekonany, że nie był to tak przypadkowy proceder, jak zdawał się sugerować to Yuzo, ale milczał, ciekaw, do czego zmierza.

— Wtedy powiedziałeś Porlockowi, że nie masz już nic. Moim zdaniem to nie prawda.

Przechylił głowę zdezorientowany. Zapomniał, że powiedział coś podobnego. Skupił się wtedy na jak najszybszym zbyciu herszta. Nie przywiązywał większej wagi do tego, co mówi. Był pod wrażeniem, że Yuzo nie dość, że to zapamiętał, to jeszcze myślał o wystarczająco długo, żeby podzielić się z nim swoimi przemyśleniami.

— To przez to — wskazał na maskę. — Ludzie, którzy je noszą nie chcą zdradzić swojej tożsamości, ponieważ próbują coś chronić. Czy to rodzina, przyjaciele a czasem własna wolność... Nie wiem, czym się kierujesz, ale dopóki będziesz miał ją na sobie, w twoim sercu wciąż będzie kryło się coś dla ciebie cennego. Chciałbym, żebyś o tym pamiętał.

— Nie zapomnę, obiecuję. — Nie żartował. Powaga i szczerość, z jaką Yuzo mu o tym oznajmił, wydawała mu się naprawdę niezwykła i zarazem bardzo przygnębiająca. Chłopak użył tego tonu, który zwykle jest przeznaczony dla zmarłych.

— Też kiedyś nosiłem maskę... — wyszeptał. — Nie jest mi już potrzebna.

Głośny trzask przerwał ich rozmowę. Towarzyszył mu donośny okrzyk bólu i salwa przekleństw. Dochodził z pobliskiej uliczki.

Zamarli w bezruchu nasłuchując. Usłyszeli więcej krzyków. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i udali się w stronę zgiełku. Szli ostrożnie, żeby pozostać niewidocznym. Przeprawili się przez sterty śmieci, za którymi się przycupnęli. Ktoś się zbliżał. Szybko dostrzegli grupę pięciu delikwentów.

Niektórzy nieśli ze sobą pałki z powbijanymi w nie gwoźdźmi długimi na minimum pięć centymetrów. Ogólnie rzecz biorąc, nie przejmowali się hałasem, który tworzyli i to bardzo skutecznie. Jeden z nich miał obitą twarz, którą skrzętnie masował. To jego krzyki ich zaalarmowały. Musiał się o coś potknąć i upaść na twarz. Z pewnością brała w tym udział sporej wielkości paczka, którą niósł w drugiej ręce.

— Co to za jedni? Na pewno nie nasi — Izuku myślał na głos. Szeptał, choć nie było takiej potrzeby. Ubezdźwięcznienie wciąż było aktywne.

— Mają na sobie przepaski należące do gangu Czerwonego Tygrysa — zmarszczył brwi. — Dziwne, nigdy nie sądziłem, że spróbują zapuścić się tak daleko.

Rzeczywiście. Na ramieniu każdego z mężczyzn znajdowały się jaskrawe przepaski z białym haftem.

— Tak, bardzo dziwne. Weszli na czyjś teren, zachowując się jak stado dzikich zwierząt. Albo są kompletnymi kretynami, albo... mają w tym jakiś określony cel.

Yuzo warkną.

— Pieprzeni prowokatorzy. Jak zwykle szukają guza tam, gdzie nie trzeba. Lepiej sprawdźmy, co knują. Wtedy wyślę naszą lokalizację Hombie, on już będzie wiedział, co z nimi zrobić.

Tak też zrobili. Śledzili ich długo. Banda kręciła się bez celu przez ponad godzinę, aż w końcu weszli do starego hangaru, który według Yuzo stał opuszczony od lat. Po krótkiej naradzie zdecydowali się wejść za nimi do środka. Udało im się znaleźć wyłom w ścianie. Niepostrzeżenie przekradli się do wnętrza i ukryli się w ciemności. Ubezdźwięcznienie okazało się bardzo przydatne. Nikt ich nie usłyszał.

— Długo to będzie trwało? — ziewnął jeden. Ze skóry wyrastały mu liczne szare wypustki. — Łazimy po tej dziurze prawie trzy godziny. Jestem głodny.

Dwóch innych również wyraziło swoje niezadowolenie. Jęczeli jak grupa małych dzieci, która próbuje wyłudzić od przedszkolanki dokładkę lodów. Rola przedszkolanki przypadła wysokiemu napakowanemu facetowi ze szramą rozciągającą się na pół twarzy. Wyglądał, jakby miał zaraz zamiar rzucić wszystko i wyjść zapalić papierosa.

— Będziemy czekać tyle i trzeba. Dostaliśmy sygnał, lepiej ruszcie dupy i przygotujcie się, jeśli chcecie wyjść stąd żywi — zerkną na gościa, który niósł paczkę. — Jest cały? Jeśli coś mu się stało istotnie, nie będziemy musieli czekać. Sam się tobą zajmę.

— Wszystko działa, jak należy. Nie ma nawet zadrapania — odparł pośpiesznie.

— Dobrze. Przygotuj się, musisz zrobić to najszybciej, jak tylko będzie możliwe. Od tego będzie zależeć wszystko.

— Przyjąłem.

— O czym oni mówią? — Yuzo próbował wychylić się zza starego kontenera na tyle, by nie zostać zauważonym.

— Nie wiem, ale nie podoba mi się to — jego wzrok szaleńczo błądził po najbliższym otoczeniu.

Głośne zachowanie przyciągające uwagę, poszywanie się pod obcy gang...

Nagle uświadomił sobie, o co w tym wszystkim chodzi. Panika wkradła się do jego zmysłów, pociągną blondyna za bluzę.

— Chodźmy stąd, szybko. To nie są zwykli prowokatorzy ani dilerzy. To jest...

Stalowa brama garażowa została rozłupana na dwie równe połowy. Każda z nich opadła z hukiem na beton. W powietrze wzniosła się chmura kurzu. Gdy opadła, odsłoniła nastolatka ubranego w strój przypominający tradycyjne męskie kimono. W ręku dzierżył katanę, był w pozycji bojowej.

— Zasadzka.

▁▁▁▁▁▁▁▁

— Wybraliście zły czas, żeby się tu pałętać złoczyńcy. Wasze życie na wolności dobiegło końca. Od jutra będziecie gnić za kratami!

— Ronin! Co ja ci mówiłem o samowolce?! — Tuż za nim pojawił się wysoki zakapturzony mężczyzna. Roztaczał wokół siebie aurę, która wywoływała dreszcze na plecach. Gdy dostrzegł grupę łotrów, zgarbił się i napiął mięśnie. Niemal warczał, gdy wydał rozkaz. — Odsuń się, ja się tym zajmę. Później sobie z tobą porozmawiam.

Spod peleryny podziemnego bohatera wydobył się czarny jak smoła dym. Wił się niczym odrębna żywa istota, po czym zmienił swoją formę. Stwardniał i skurczył się, aż w końcu przybrał kształt dwóch długich ostrzy przypominających szpikulce. Bohater chwycił je i zaszarżował na grupę gangsterów. Wyglądał jak śmieć.

Dosięgną dwóch pierwszych. Nie mieli nawet szansy zareagować. Ciepła gęsta krew zalała beton, tworząc rozległą lepką kałużę. Natychmiast upadli na nią pozbawieni życia.

Najwyraźniej ten bohater w przeciwieństwie do Ronina nie miał zamiaru wysłać ich do więzienia. Preferował samodzielne wymierzenie wyroku.

Izuku po raz kolejny szarpną za ramie Yuzo.

— Dalej — sykną. — Zmywajmy się, zanim nas zobaczą.

— Nie — zignorował go. — Nie odejdę, dopóki nie dowiem się, kto za tym stoi. Czerwony Tygrys nigdy nie ośmieliłby się spróbować wyeliminować Grimra. Ktoś, kto wynajął te bandziory, musi mieć znacznie więcej kasy niż jakiś pomniejszy gang. Muszę wiedzieć, muszę!

Chłopak wpadł w coś na kształt transu. Zaczął posuwać się w stronę strefy walki, żeby lepiej się jej przyjrzeć.

— Nie odbiorą mi tego, nie mogą, nie mogą... — szeptał. — Jeśli padło na Grimra, Południowcy będą kolejni.

Kolejne ciało padło bezwładnie na ziemię, skąpane w czerwonej posoce. Przy życiu został już tylko przywódca i facet zajmujący się paczką. Trząsł się jak osika. Z przerażeniem oglądał, jak jego towarzysze zostają zarżnięci niczym bydło przeznaczone do uboju.

Osiłek wrzasnął ze wściekłości. Grimr zamachną się na niego, ale ostrza zatrzymały się na twardych metalowych obręczach, które nosił na przedramionach. Nastąpił impas, siłowali się ze sobą, ale walka wydawała się już przesądzona.

Obręcze zaczęły pękać.

— Teraz! — rykną przestępca.

Rozległ się wystrzał i świst lecącej kuli.

— Sensei! — krzykną Ronin.

Grimr wrzasną z bólu, ale nie ani na moment nie opuścił gardy. Napierał na przeciwnika z całej siły. Trwało to kilka sekund, gdy nagle stało się coś niebywałego. Oczy Grimira rozszerzyły się nienaturalnie, gdy to dostrzegł.

Jego miecze, wytwór jego daru one... zaczęły się kruszyć. Kawałek po kawałku, aż w końcu zmieniły się w ten sam dym, z którego powstały.

Próbował z powrotem je przywołać. Szarpał, drapał, dobijając się do tej wewnętrznej siły, która była jego darem. Na marne. Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu niczym jego broń.

Złoczyńca chwycił Grimra za czaszkę i rzucił nim na drugi koniec hangaru.

Dokładnie tam, gdzie ukrywał się Yuzo.

Grimr przetoczył się przez podłogę niczym szmaciana lalka i rozbił się na ścianie. Po twarzy spływały mu stróżki krwi. On jednak nie zwrócił na to uwagi. Podniósł się z ziemi i czekał na kolejny atak. Nadszedł szybciej, niż przypuszczał, nie zdążył go powstrzymać. Złoczyńca okładał go, dopóki się nie zmęczył. Czarna maska pękła. Bohater przestał się ruszać.

Złoczyńca dyszał ciężko nad ciałem bohatera. W pewnym momencie przekręcił głowę.

Właśnie wtedy dostrzegł wciśniętego między kontenery Yuzo.

— A ty co tu robisz szczylu? — spluną.

Chwycił go za gardło. To samo zrobił z bezwładnym Grimrem. Przeciągną dwa ciała na środek hangaru.

Yuzo szarpał się i miotał jak oszalały. Próbował się wyrwać, ale żelazny uścisk nawet nie drgnął. Zaczął kończyć mu się tlen.

Na środku czekał na nich Ronin. Jego Katana umorusana była czerwienią. Obok leżał facet, który był odpowiedzialny za postrzelenie Grimra.

Osiłek zatrzymał się jak wryty. Spojrzał z niedowierzaniem na młodego stażystę. Zaklną siarczyście.

— Ty skurwielu — wycharczał.

Wypuścił Yuzo oraz bohatera i ruszył w stronę nastolatka.

Blondyn zaczerpną łapczywie haust powietrza. Zgiął się na ziemi, próbując złapać oddech.

Izuku przypatrywał się temu ze zgrozą. Nie wiedział jak pomóc Yuzo. Nie miał daru, a paralizator nie poradziłby sobie z kimś, kto gołymi rękami powalił bohatera. Był bezradny. Mógł tylko obserwować.

Mężczyzna przygotował się do uderzenia Ronina, ale nagle znieruchomiał. Potworny ból rozdarł jego brzuch i klatkę piersiową.

— Nigdy nie pozwolę skrzywdzić mojego ucznia, choćbym miał przypłacić za to życiem.

Za nim znajdował się Grimr. Nogi mu drżały, ledwo utrzymując jego ciężar ciała. W rękach trzymał sztylet. Nie wytwór daru, tylko zwykłe stalowe ostrze. Był głęboko wbity w ciało złoczyńcy.

— Nigdy — powtórzył i obkręcił ostrze. Przestępca zawył z bólu.

W nagłym przypływie siły zadał ostatni cios drugim ostrzem. Osiłek złapał się za gardło, z którego trysnęło morze szkarłatu. Dusił się, dopóki nie zabrakło mu tlenu. Po kilku bardzo długich sekundach jego ciężkie ciało zwaliło się na ziemię, a ciałem wstrząsnęły pośmiertne torsje.

Kiedy Grimr to zobaczył, sam osuną się na ziemię z ulgą. Jego wizja była mętna i niewyraźna. Tracił przytomność.

— Ronin! — desperacko zawołał swojego ucznia. — Zostaw mnie i uciekaj, zanim zjawią się kolejni!

Ronin podbiegł do swojego nauczyciela i klękną u jego boku.

— Sensei — wyszeptał, a jego głos zadrżał ze smutku. — Przepraszam, miałeś rację. Nie wolno ufać złoczyńcom.

Wysuną coś z kieszeni ukrytej w swoim kostiumie. Metal zalśnił pod wpływem cienkiej stróżki światła, wpadającej do hangaru przez dziurę w dachu.

— Szkoda tylko, że miałeś tak dużą trudność, żeby ocenić, kto rzeczywiście nim jest...

Rozległy się dwa strzały.

Grim rozszerzył oczy i otworzył usta, w niemym krzyku. Twarz zastygła, wyrażając jedynie niedowierzanie i rozdarcie.

— Zbyt długo nękałeś moją rodzinę. — Postać Ronina przypominała porcelanową lalkę. Nie wyrażała już żadnych emocji. — Obyś trafił do najciemniejszych odmętów piekła. Za te wszystkie życia, które bezkarnie odebrałeś Shie Hassaikai i wielu innym.

Kropla krwi spłynęła mu po policzku. Wytarł ją kciukiem, a następnie odwrócił się w stronę uciekającego blondyna.

Uniósł pistolet i wycelował.

▁▁▁▁▁▁▁▁

Shie Hassaikai, Shie Hassaikai, Shie Hassaikai!

Yuzo nie zatrzymał się, gdy usłyszał strzały. Pręgi na jego szyi pociemniały, kręciło mu się w głowie, a w płucach brakowało tlenu. Był o krok od dotarcia do kryjówki Maskuna. Widział go. Kucał skulony przy wyjściu z hangaru. Rozpaczliwie machał do niego ręką, żeby się pospieszył.

Chciał do niego krzyknąć, żeby na niego nie czekał, ale jego pierś opuścił tylko niewyraźny skrzek. Dopadł go ból tak niewyobrażalny, że stracił na chwilę zdolność widzenia. Kula przebiła jego płuco, najpierw jedno, potem drugie. Wypełniła je krew, nie mógł zaczerpnąć tchu. Zatoczył się na ziemię.

▁▁▁▁▁▁▁▁

Ciało Yuzo zatańczyło pod wpływem siły uderzeń kul, które przebiły jego wnętrzności i mięśnie na wylot.

Izuku wrzasną oszalały ze złości i rozpaczy. Padł na kolana i doczołgał się do przyjaciela, bo właśnie tym stali się dla siebie w przeciągu ostatnich dni.

Próbował mu pomóc, zrobić cokolwiek, żeby nie pozwolić mu zasnąć.

Wiedział, że gdy tylko oczy blondyna się zamkną, już nigdy się nie otworzą.

— Nie zasypiaj, błagam, nie zamykaj oczu do cholery! Homba zaraz tu będzie, pomoże ci! Jeszcze trochę Yuzo, proszę!

Wszędzie była krew, na podłodze, na jego rękach, ubraniu, wszędzie, wszędzie widział czerwień.

Chłopak wskazał na swoją pierś.

Z początku Izuku nie wiedział, o co mu chodzi. Nie potrafił jasno myśleć. W końcu domyślił się, że próbuje mu coś powiedzieć. Nachylił się więc, za wszelką cenę próbując zdusić łzy i skupić się na zadaniu.

— S..hie hass..aikai — ledwo wydusił. Chciał powiedzieć coś więcej, ale złapał go atak kaszlu. Z ust pociekła mu struga krwi i flegmy. Dławił się nią.

Udało mu się wyciągnąć ręce przed siebie. Izuku dostrzegł jego oczy. Nigdy ich nie zapomni.

Były szkliste i wodniste. Wyrażały, tak wielkie przerażenie, że serce Izuku ścisnęło się boleśnie. Poczuł nagły spokój. Już nie próbował mu pomóc. Zamiast tego wziął go w objęcia i przyciągną mocno do piersi. Nie przejmował się krwią moczącą jego ubrania.

Tulił go mocno do siebie, głaszcząc jego splątane kosmyki. Kołysał się powoli, jakby chciał ukołysać go do snu.

Yuzo drżał, ale uścisk trochę go uspokoił. Z trudem utrzymywał oczy otwarte, wymagało to nieopisanych pokładów siły, które boleśnie uchodziły z jego istoty. Był taki zmęczony... chyba nic, by się nie stało, gdyby odpoczął na moment...? Zdołał już przekazać informację. Maskun na pewno ją dostarczy. Ufał mu w tej kwestii bezgranicznie.

Przymkną oczy, a jego oddech zwolnił.

Izuku spostrzegł, że przezroczysta poświata, która niegdyś towarzyszyła mu na każdym kroku... zniknęła.

Odciągną od siebie Yuzo. Jego głowa była wiotka. Pozbawiona pulsu.

Odszedł.

Odłożył go z szacunkiem na ziemię i kilka sekund mu się przypatrywał.

Tym razem nic w nim nie pękło. Od dawna nie było tam niczego, co mogłoby zostać rozbite.

Podniósł się z ziemi. Całe spodnie, część tułowia i dłonie miał umazane szkarłatną cieczą. Wytarł ręce o szarą bluzę. Zostały na nich krwawe odciski.

Spojrzał na niego ostatni raz. Znowu przepełniły go te dziwne uczucia, których doświadczył w dniu, którym All Might odszedł na emeryturę. Paliły go od środka, błagały, żeby je wyzwolić.

Przyrzekł, że nie będzie się nim opierał. Miał być złoczyńcą, nadeszła pora, żeby stał się nim w pełni.

Nie zastanawiał się nad tym, co dzieje się wokół niego. Świat zewnętrzny przestał mieć znaczenie. W głowie widniał mu tylko jeden cel.

Nogi same powiodły go w stronę głównego wyjścia z hangaru, ale nagle uderzył w coś nogą.

To był kij bejsbolowy z nabitymi na niego gwoźdźmi.

Wziął go i kontynuował swoją wędrówkę.

▁▁▁▁▁▁▁▁

Ronin z obojętnością starł obślizgłą maź ze swojego Glock'a. Nie zaszedł daleko. Hangar wciąż znajdował się za jego plecami.

Skupiony był na doprowadzeniu swojego ubrania do przyzwoitego stanu, dlatego z początku nie zareagował, gdy usłyszał jak ktoś go woła.

— Hej, b o h a t e r z e! Wygląda na to, że został ci jeszcze jeden złoczyńca do pokonania.

Ronin odwrócił się ze zdziwieniem. Na końcu zaciemnionej ścieżki znajdował się umazany krwią nastolatek. W rękach dzierżył kij naszpikowany gwoźdźmi. Miał na sobie czarno białą maskę, która nieprzyjemnie skojarzyła mu się z Grimrem.

Wysuną katanę z pochwy.

— Rzeczywiście — zgodził się ponuro. — Ale nie szkodzi, zaraz to naprawię.

Maskun zamachną się kijem, ale Ronin czekał na niego już przygotowany. Bez trudu unikną ciosu. Był dopiero stażystą, uczącym się na drugim roku w Shieketsu, ale już na tym etapie potrafił bardzo skutecznie posługiwać się swoją bronią. Zmieniał sekwencje cięć z precyzją atakującej żmii.

Posoka wypłynęła z rozcięcia na boku. Maskun ledwie to poczuł. Adrenalina płynąca w jego żyłach działa jak narkotyk. Każda przelana kropla krwi tylko bardziej go nakręcała. Walił kijem na tak mocno, na ile starczyło mu siły w rękach.

Katana zaklinowała się między gwoździami. Maskun uznał to swoją szansę i spróbował wyrwać ją z rąk przeciwnika, ale coś go powstrzymało. Po jego ciele przepłyną delikatny impuls energii, który wywołał u niego gęsią skórkę. Otrzeźwiło go to na tyle, że przypomniał sobie sposób, w jaki Ronin dostał się wcześniej do hangaru.

Jedno cięcie.

Wypuścił kij i gwałtownie odskoczył od przeciwnika. Dwie sekundy później pałka została przepołowiona, ale nie tylko ona. Maskun był zbyt wolny. Ostrze miecza przejechało po jego twarzy. Maska, którą nosił upadła na ziemię.

Wylądował na plecach. Ronin szedł w jego kierunku nieśpiesznym krokiem, aż w końcu dzielił ich zaledwie metr odstępu.

Idealnie.

Młody bohater wyglądał na znudzonego.

— Jakieś ostatnie słowo? — Uniósł katanę, gotowy zadać ostateczne uderzenie.

— Ja jeszcze... — wydarł podłużny przedmiot z kieszeni i wycelował nim w Ronina. — Nie skończyłem!!

Wiązka paralizatora wystrzeliła. Wstrząs elektryczny przeszył Ronina, aż do samego rdzenia. Sparaliżował włókna mięśniowe i przez moment całkowicie go obezwładnił. Mimowolnie uścisk, w którym trzymał miecz, poluzował się na tyle, że nie był w stanie utrzymać ostrza w ręce.

Maskun rzucił się na niego i powalił na ziemię. Niestety działanie paralizatora było krótkotrwałe, a Ronin zajadle trzymał się woli przetrwania. Chwycił go za nadgarstki, uniemożliwiając kolejne zadawanie ciosu. Szarpali się, po czym przeturlali w stronę najbliższej ściany.

Ronin wylądował na górze. Natychmiast zacisną palce na krtani przeciwnika. Zacieśniał uścisk, najmocniej jak potrafił. Izuku nie mógł złapać oddechu. Zaczął desperacko błądzić rękami po ziemi.

Działał w amoku. Przepełniony był wieloma uczuciami, którym dał się ponieść. Płyną razem z nimi, skutecznie odcinając się od zdrowego rozsądku. Znajdował się w katakumbach własnego umysłu, a echo, które stamtąd do niego nawoływało, krzyczało wyraźnie: Zrób to!

Pod opuszkami wyczuł coś twardego. Ścisną tajemniczy przedmiot i uderzył nim w potylicę bohatera.

Uścisk wokół jego szyi zelżał. Uderzył ponownie. I jeszcze raz. Nie przestał nawet wtedy, gdy obcy dotyk zniknął ze skóry i ześlizgną się z jego piersi, a odgłos mokrych pluśnięć stał się jedynym dźwiękiem w okolicy.

Przeżycie diametralnie różniło się od poprzedniego razu. Nie odczuwał smutku tak jak w przypadku Yu. Wręcz przeciwnie. Satysfakcja mieszała się z chorobliwym uczuciem spełnienia. Otulił się tym uzależniającym doznaniem, chłonąc go każdą komórką swojego ciała. Coś wewnątrz niego krzyknęło rozpaczliwie, usilnie próbując uchronić go od całkowitego zatracenia, jednak czy dało mu się jeszcze pomóc? Czy białowłosy mężczyzna, który nachodził go w snach, mówił prawdę i rzeczywiście miał jeszcze szansę na odkupienie? Był przeklęty.

Cegła wielkości pięści opadła, dopiero gdy zmiażdżona mózgoczaszka całkowicie została wgnieciona w zmielony mózg.

Galaretowata substancja zmieszana z małymi kawałkami mięsa pokrywała całą twarz Izuku. Oblizał usta.

Były słone.

— Ten, kto pozbawia ludzi życia, sam traci prawo do jego posiadania.

— Czy to znaczy, że mogę pociągnąć za spust? — odezwał się lodowaty głos.

Przekręcił głowę. Za nim stała wysoka kobieta. Celowała do niego z broni wystającej z jej własnego łokcia. Wygląd mocno odbiegał od tego, jak prezentowała się niegdyś w magazynach. Miała krótsze włosy i brakowało jej dawnej werwy, ale wciąż potrafił ją rozpoznać. Nigdy nie zapominał użytkowników, których indywidualności wpadły mu w oko. Nawet z czasów gdy był dzieckiem.

— Tylko jeśli uznasz to za stosowne, ale nie wydaje mi się, że jesteś odpowiednią osobą do osądzania moich czynów, Lady Nagant.

Znowu spojrzał na swoje krwawe dzieło. Jego ciało zrobiło się nagle bardzo ociężałe. Do tego stopnia, że nie mógł ruszyć głową. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że obok Ronina leży dziewczyna z pianą na ustach i kałużą wymiocin obok jej delikatnego martwego ciała. Ból spowodowany odniesionymi w boju ranami natarł na niego z podwójną siłą. Wizja pociemniała. Stracił grunt pod nogami. Ostatnie, co zapamiętał to chłód na policzku i metaliczny odór krwi.

▁▁▁▁▁▁▁▁

Porlock patrzył na panoramę miasta, siedząc na fotelu w swoim gabinecie - ostatnim miejscu, w którym mógł spokojnie zebrać myśli i się zrelaksować. Jak na ironię, właśnie w tym miejscu otrzymywał wszystkie złe nowiny.

Za jego plecami stał wysoki mężczyzna z krótkimi, przepasanymi siwizną, rudymi włosami. Skórę zdobiło mu wile szram, przykuwające wzrok lepiej niż niejedna biżuteria. Lewe oko miał zamglone, pozbawione zdolności widzenia.

— Grimr nie żyje.

Powietrze w pomieszczeniu zgęstniało na tyle, że można byłoby kroić je nożem.

— Ten stary skurwiel? — Porlock zaśmiał się bez humoru w głosie. — Kto dokonał tego wyczynu?

— Jeszcze nie wiem. Bohaterowie pojawili się, zanim zdążyłem się rozejrzeć.

— Zatem czym prędzej się dowiedz. Nie mamy wiele czasu.

— Tak jest, szefie.

Homba zbliżył się do biurka i położył na nim mały wisiorek w kształcie cytryny oraz przepołowioną maskę.

Owoc wyglądał, jakby został ulepiony przez małe dziecko. Może nawet tak właśnie było. Czas już dawno temu odebrał mu żywy odcień żółci i zastąpił go brzydkim wyblakłym odcieniem.

— Znalazłem to, zanim się zjawili. Przykro mi z powodu straty.

Wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Gdy Porlock został sam, wyjął zza koszuli własny medalion. Otworzył go.

Spojrzały na niego wesołe oczy młodej dziewczyny w wieku gimnazjalnym. Była naprawdę śliczną dziewczyną. Uśmiechała się szeroko do obiektywu, obok niej stała jej równie piękna matka. Ktoś, kto nie znał ich osobiście, mógł uznać je za bardzo szczęśliwe i wesołe. Niestety Porlock wiedział lepiej, choć dowiedział się o tym zbyt późno. Wyszło na to, że również dał się nabrać.

Przejechał kciukiem po fotografii umiejscowionej w medalionie.

— Powiedz mi Yu, czy to się kiedyś skończy? Ile razy jeszcze Homba zdoła powiedzieć te słowa nim sam umrze? Nim ja umrę?

Odpowiedziała mu cisza.

$$$$$$$$$$$$$$$

Od Autora: Chyba powinnam zmienić kategorię wiekową...

Mały kącik ciekawostek!:

Większość imion, które pojawiło się w tym rozdziale, ma jakieś symboliczne znaczenie, nawiązujące do postaci, która je nosi. (Dzisiaj nie wyjawię ich wszystkich, ale jeśli nudzi wam się w życiu i jesteście ciekawi, to myślę, że rozszyfrowanie ich nie będzie stanowiło większego problemu).

Domyślam się, że najbardziej interesuje was znaczenie jednego konkretnego pseudonimu: Maskuna. Wbrew pozorom nie oznacza jedynie, osoby noszącej maskę. Ma również głębszy sens.

" Maskun" oznacza dosłownie "zgaszone oczy" i jest słowem określający stan osób dotkniętych achromatopsją. W skrócie jest to rzadka choroba genetyczna, której głównym objawem jest niemożność dostrzeżenia wszelkich barw, a co za tym idzie. Osoby na nią cierpiące skazane są na życie w monochromatycznym świecie. W jaki sposób odnosi się to do Izuku? To pytanie pozostawiam wam.

Do następnego~

Continue Reading

You'll Also Like

25K 1.3K 45
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
9.2K 489 33
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...
72.2K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
62.2K 2.1K 122
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...