My Reborn - TOM II

By mrbrownbrownie

3.8K 459 51

Druga część dylogii Bloodworth More

Prolog
1. Zwykłe życie
16/07
2. Szesnaście miesięcy
20/07*
23/07
4. Wschód
25/07
WAZNA INFORMACJA
5. Nicość
KOLEJNA WAZNA INFORMACJA
6. Pustka
7. Pewność
8. Otwarcie
9. Drugi
10. Haley
11. Seattle
12. Powrót
13. Moreau
14. Odkrycie

3. Brzeg

164 21 0
By mrbrownbrownie



(Nie chcę wiedzieć co zrobicie Nathanowi po tym rozdziale. Ale zasłużył, więc zrozumiem)

*****

— Nathan, zabijemy się!

Parsknąłem śmiechem, widząc minę Rosalyn. Nie mogłem stwierdzić, które z nas było bardziej rozbawione. Przeniosłem wzrok na sklepowy wózek, w którym właśnie jechaliśmy. Chwilę później ponownie przecięliśmy się spojrzeniami.

Pochwyciłem do ręki butelkę szkockiej i upiłem z niej ogromny łyk. Czy właśnie zmierzaliśmy na spotkanie z morderczą fontanną, a ja sam zapomniałem jak zahamować wózkiem?

Cause baby now we got bad blood. You know it used to be mad love. So take a look at what you've done. Cause baby now we got bad blood, hey! — Uszło z ust wesołej Rosalyn.

Zanim zdążyliśmy zareagować, wylądowaliśmy w fontannie. Zamiast krzyczeć z bólu lub zimna, oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Nie wiem jakim cudem udało nam się wyjść z fontanny. Zupełnie przemoczony, w dłoni trzymałem szkocką oraz telefon Rosalyn, z którego leciała jedna z piosenek Taylor Swift.

— Nathan! Odbiło ci?!

Skołowany, uniosłem swój wzrok. W naszym kierunku właśnie zmierzała dobrze znana mi rudowłosa.

Cholera.

Rosalyn kolejny raz się roześmiała. Gdy złapała mnie pod rękę, kolejny raz się zatoczyliśmy i bezwiednie opadliśmy na asfalt. Kiedy uniosłem swoją głowę i spotkałem się z wściekłym spojrzeniem pewnej blondynki, szeroko się uśmiechnąłem.

Now we got problems. And I don't think we can solve'em — zaśpiewałem w stronę brunetki, która leżała obok mnie.

*****

Dwadzieścia cztery godziny wcześniej

— A gdybyś miał córkę, to jakbyś ją nazwał?

Spojrzałem na Rosalyn i wykrzywiłem twarz w obudzeniu.

Parsknęła śmiechem i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, chwyciła za rączkę swojej walizki. Ruszyłem za nią i skierowałem się do samochodu. Wsadziliśmy swoje walizki, a następnie wróciliśmy do mojego mieszkania.

Mieliśmy spędzić w nim ostatnią noc, a potem udać się do Vancouver. Na samym początku obawiałem się, że ta podróż może być dla mnie ciężka, ale chyba miałem to gdzieś. Aktualnie w ogóle się tym nie przejmowałem.

— Chyba ich nie lubisz, co? — Prychnęła, opierając się o kuchnną wyspę. — Ale załóżmy, że byłbyś człowiekiem. Jakbyś ją nazwał?

Postanowiłem nie odpowiadać na jej pytanie, tylko wygodnie ułożyć się na kanapie. Rosalyn miała to do siebie, że czasami bywała zbyt odklejona. Zasypywała mnie gradem bezsensowych pytań, podczas gdy ja kochałem ciszę i spokój.

— Czemu nie pijesz? — Kolejne pytanie padło z jej ust. Uniosła w górę swoją szklankę ze szkocką.

Zdecydowanie ograniczyłem alkohol, ponieważ po nim traciłem kontrolę. Wtedy do mojej głowy wpadały wspomnienia, o których wolałbym nie pamiętać. Piłem jedynie od czasu do czasu. Jedynie dla smaku.

— Jak się zachowasz, gdy ich spotkasz?

A jak miałbym się zachować? Są mi zupełnie obojętni. Chociaż nie, nienawidzę ich. Nawet przez myśl nie przeszła mi możliwość tego, że nasze relacje mogły być poprawne. Najchętniej wymazałbym ich wszystkich ze swojego życia. Zdecydowanie będzie pomiędzy nami za dużo złej krwi.

Ale hej! To tylko dwa pieprzone tygodnie, prawda? Przecież nic się nie zmieni.

— A co jak jednak będziesz chciał zostać w Vancouver?

— Nie ma nawet takiej opcji, Rosalyn. Moje życie jest tutaj. Mam firmę, mieszkanie i perspektywy.

I, kurwa, święty spokój.

— Och — jęknęła, szeroko się uśmiechając. — To chyba najdłuższa wypowiedź, jaką udało ci się skleić w ciągu ostatniego tygodnia. Brawo, Nate.

Mimo że miałem już daleko za sobą najgorszy okres w swoim życiu, gdy tylko ktokolwiek zwrócił uwagę na moją małomówność, od razu się spinałem. Wpadały mi wtedy do głowy słowa Noah, a chwilę później przypominałem sobie o jej karach. Miałem wiele złych wspomnień związanych z tym okresem. Zdecydowanie najgorszym było to, że gdy odzywałem się bez pozwolenia, kilkukrotnie ogoliła mi głowę.

Nie wiem czemu, ale to wspomnienie było na tyle intensywne, że wstałem z kanapy i bez namysłu ruszyłem z łazienki. Czułem za plecami obecność Rosalyn, która przyglądała mi się z zaciekawieniem. A gdy wyciągnąłem z szafki maszynkę, skrzyżowaliśmy w lustrze nasze spojrzenia.

Co ja tak właściwie robiłem?

Pomóc ci? — zaproponowała. Pokręciłem głową przecząco.

Sam musiałem się z tym uporać. Byłem tak bardzo zniszczony, że sprawianie sobie bólu oraz przykrości było moją jedyną ucieczką. Ustawiłem maszynkę na odpowiednie obroty oraz preferowaną długość ostrzy. Nie chciałem ogolić się na łyso, ale uznałem, że zdecydowanie skrócę swoje włosy. Po dwudziestu minutach spojrzałem w lustro i zacisnąłem usta w wąską linię. Jako że miałem gęste włosy, nawet po ich zgoleniu, nigdzie mi nie prześwitywały. Postanowiłem ogolić boki na kilka milimetrów, a górę zostawić nieco dłuższą.

— Czemu to zrobiłeś? — prychnęła kpiąco Rosalyn. — Nie chciało ci się ich kolejny raz układać?

Prawa była taka, że w ciągu kilkunastu miesięcy zmieniłem się również pod względem wyglądu. Moje czarne oczy doskonale kontrastowały z opaloną cerą. Kości policzkowe stały się jeszcze bardziej zarysowane, a usta nieco pełniejsze. Gdy jeszcze miałem dłuższe włosy (czyli jakieś kilka minut temu), codziennie je układałem. Kiedy choćby jeden z nich zaczął mi odstawać, wpadałem w furię. Przyłożyłem dłoń do podłużnej blizny, obserwując ją w lustrze z czystą obojętnością. Tak strasznie jej nienawidziłem, ale gdy byłem sam ze sobą, nie robiła mi większej różnicy. Na szczęście reszta małych blizn na twarzy była albo już praktycznie niewidoczna, albo prawie niewidoczna.

Z pewnością byłem przystojniejszy niż kilka miesięcy temu. Bycie chʼį́įdii jeszcze bardziej to uwidoczniło. Miałem wrażenie, że się postarzałem. Sam dałbym sobie teraz z dwadzieścia dwa lata. Dodatkowo znowu urosłem o kilka centymetrów, przekraczając przy tym granicę stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Chociaż zmieniło się bardzo dużo, miewałem wrażenie, że stałem w miejscu.

Ciężko odetchnąłem, a potem skierowałem swoje kroki do sypialni. Nie udało mi się jednak zajść daleko, ponieważ Rosalyn chwyciła mnie za rękę. Była to kolejna rzecz, której nienawidziłem. Okropnie nie znosiłem kiedy ktokolwiek mnie dotykał. Wtedy od razu przypominała mi się Noah, przez którą byłem zmuszony siedzieć w pokoju ze związanymi rękami przez kilka tygodni. Cholera, zdecydowanie przydałby mi się psycholog. Byłem natomiast pewny, że po mojej wizycie, psycholog musiałby umówić się do drugiego psychologa. Potem razem poszliby do jeszcze innego. I ten trzeci też by im nie pomógł.

— Może spędzimy ostatni wieczór w twoim mieszkaniu jak należy? — zaproponowała.

Nie byłem w stanie skupić się na jej słowach, ponieważ moje serce przyspieszyło, gdy jeszcze mocniej zacisnęła swoją rękę na moim nadgarstku.

Weź tą łapę, kobieto, bo ją upierdolę.

Sprawnym ruchem wyrwałem rękę z jej uścisku i bez słowa zamknąłem się w swojej sypialni. Dla pewności musiałem zakluczyć drzwi. Odetchnąłem dopiero, gdy usłyszałem, że kładzie się na kanapie.

Postanowiłem, że rozpalę w kominku mieszczącym się przy jednej ze ścian. Cieszyłem się, że miałem go w sypialni, ponieważ widok czerwono-pomarańczowych iskierek napawał mnie dziwnym spokojem. A gdy ukucnąłem przy nim i wpatrywałem się w bijący ogień, lekko się uśmiechnąłem. Marzyłem jedynie o tym, aby płomienie pochłonęły wszystko to, co znajdą na swojej drodze. Wszystkich.

W nocy nie mogłem spać, ponieważ cały czas coś przerywało mój sen. Były to albo koszmary, albo ciche szelesty, które zapewne stanowiły jedynie wymysł mojej chorej wyobraźni. Miałem wrażenie, że przychodziły do mnie jakieś bliżej nieokreślone demony, które chciały ostatecznie zabrać moją duszę.

Tylko w sumie to już miały czego zabierać.

*****

Starałem się niczego w życiu nie żałować i żyć całą pełnią mojej marnej egzystencji. Myślałem, że wyrosłem już z wyrzutów sumienia czy starych wspomnień, ale one ciągle wracały. Najgorsze było to, że często nawet muzyka nie dawała mi ukojenia.

You think your days are ordinary. And no one ever thinks about you. But we're all the same. And she can hardly breathe without you.

Nerwowo wyłączyłem radio, aby nie słyszeć kolejnych słów piosenki. Rosalyn niezupełnie rozumiała o co mi chodzi, dlatego, rozbawiona, od razu je włączyła. Mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. Nie odwróciłem wzroku od jezdni nawet na moment.

Byłem cholernym kłamcą i oszukiwałem nawet samego siebie.

Byłem do tego stopnia żałosny, że czasami nadal o niej myślałem. Ale nie były to miłe i ciepłe myśli. Oczami wyobraźni widziałem jak ją morduję i z satysfakcją patrzę na jej przerażone oczy. Tak bardzo jej nienawidziłem. Miałem nadzieję, że jest nieszczęśliwa i cierpi. W sumie to tak samo myślałem o reszcie. Tak okropnie nie chciałem się z nimi spotkać, ale nie miałem wyboru.

Albo miałem?

Nienawidziłem ich wszystkich za to, że mnie zostawili. Za to, że stracili nadzieję. Za to, że mnie nie szukali. Za to, że mnie nie uratowali. Byłem tak wielkim idiotą i frajerem jednocześnie, bo własna rodzina wbiła mi nóż w plecy. Nie znosiłem ich.

— Nate! — Z transu wyrwał mnie krzyk Rosalyn. Niemal od razu powróciłem do rzeczywistości, orientując się, że prawie wjechałem w drzewo.

Co się ze mną działo?

— Po co wstąpiliśmy do sklepu?

Po kwas, liny i łopatę. A tak serio to to nie, ale to wcale nie byłaby najgorsza opcja.

Droga do Vancouver okazała się znacznie cięższa, niż mógłbym przypuszczać. Kilkanaście mil przed miastem zwyzywałem się w myślach za to, że w ogóle chciałem tu przyjechać. Musiałem jednak trzeźwo myśleć i skupić się na interesach. Kupno baru było zajebistą inwestycją, z której nie zamierzałem zrezygnować. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem w stanie zbić na nim majątek.

To tylko dwa tygodnie — powtarzałem sobie w myślach. Pieprzone dwa tygodnie.

A oni? Przecież byli mi obojętni.

A kiedy minąłem znak oznajmiający, że właśnie wjechałem do miasta, nerwowo zacisnąłem szczękę. Rosalyn na szczęście przez niemal całą drogę była zajęta czymś innym, więc nie musiałem słuchać jej bezsensownego gadania. Właśnie mijałem ulice, które były mi teraz tak cholernie obce. Jako że był sobotni poranek, a raczej już południe, spodziewałem się tego, że na pewno zastanę kogoś w rezydencji. Chociaż gdzieś wewnątrz mnie żywiłem nadzieję, że może dom będzie pusty i okaże się, że D'Abernonowie już dawno wyprowadzili się do innego miasta.

Gdy wjeżdżałem na moje stare osiedle, nie czułem żadnego stresu. Czułem rosnącą obojętność. Bo prawda była taka, że od dobrych kilku miesięcy oni już nic dla mnie nie znaczyli. Z irytacją, zatrzasnąłem za sobą drzwi, kiedy wychodziłem z auta. Rosalyn obdarzyła mnie wspierającym spojrzeniem.

I tak musieli poznać prawdę, więc lepiej, żeby dowiedzieli się teraz. Przecież ich uwadze nie uszedłby fakt, że jeden z najpopularniejszych barów w mieście ma nowego właściciela.

— Niczym się nie przejmuj, Nathan — rzuciła, zakładając na swoje ramię torebkę. — Jeżeli chcesz, to mogę mówić za ciebie.

Miałem ochotę wytrzeć jej twarz o asfalt za tę uwagę, ale zamiast tego jedynie skinąłem głową. Nie mogłem stracić kontroli.

Spojrzałem na dom, który wyglądał tak samo, jak prawie półtorej roku temu. Mimowolnie przeniosłem wzrok na domek na drzewie, który nadal tam stał. Moją uwagę przykuło auto zaparkowane na podjeździe. Nigdy wcześniej go nie widziałem.

Rosalyn ruszyła przede mną. Bezpardonowo wkroczyła do domu. Pociągnąłem za sobą walizkę i z obojętną miną ruszyłem za nią. Na chwilę się zatrzymałem, aby przyjrzeć się jednej z fotografii wiszących na ścianie. Widniało tam moje czarno-białe zdjęcie.

Chyba się popłaczę. Albo wymorduje połowę ludzkiej populacji.

Rose? — Do moich uszu dotarł głos pewnej rudowłosej. Nie chciałem go słyszeć. — Rose, co ty tutaj robisz? — W dalszym ciągu beznamiętnie przyglądałem się fotografii, podczas gdy brunetka stanęła w salonie. — Ktoś jest z tobą?

Zapewne wyczuła mój zapach, jednak nie mogła go przypasować do mnie. Odkąd stałem się jednym z nich, moja woń całkowicie się zmieniła. Rosalyn nerwowo odchrząknęła, wyciągając mnie z letargu. W końcu ruszyłem w stronę salonu.

Będzie ciekawie.

— Mamy kilka załatwień z mieście.

Trzy, dwa, jeden...

— Wy? Czyli kto? Kogo znowu tu przy...

Gdy tylko pojawiłem się w salonie, pięć par oczu od razu przeniosło na mnie swoje spojrzenie. Założyłem ręce na torsie i oparłem się plecami o kuchenną ladę. Wlepiłem swój obojętny wzrok w każdego z nich. Wyglądali, jakby zobaczyli ducha.

Wstałem z martwych, skurwysyny.

Rudowłosa natychmiast pobladła. Kurczowo chwyciła rękę Philipa Collinsa siedzącego obok niej. Theodor wyglądał, jakby zaraz miał zejść na zawał. Blondyna szeroko rozdziawiła usta, a wampir obok niej, którego nawet nie znałem, szeroko się uśmiechnął. Tymczasem wyraz mojej twarzy nawet na chwilę się nie zmienił. Nim zdążyłem się zorientować, Clara już biegła w moją stronę. Rosalyn jednak skutecznie zasłoniła mnie swoim ciałem. Clara uniosła do góry jedną z brwi.

— Nate? — Jej głos się załamał. W jej oczach pojawiły się łzy. — Nate? Ty żyjesz?

Nie, jestem martwy jak sam skurwysyn, nie widać?

Po chwili nie wytrzymała i głośno zaszlochała. Miałem ochotę przewrócić oczami, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem i pozostałem niewzruszony. Podejrzewałem, że na mojej twarzy malowało się znudzenie. Theo również wstał w kanapy, ale musiał się przytrzymać Philipa, ponieważ zapewne osunąłby się na ziemię. Przez kilkanaście sekund staliśmy w niezręcznej ciszy, aż w końcu uśmiechnięty nieznajomy odważył się zabrać głos.

— Stary, ty żyjesz! — krzyknął radośnie. Zbliżył się do mnie na tyle blisko, że uniosłem brew w zdziwieniu.

— A co to za przychlast? — Uszło z ust Rosalyn.

— William — odrzekł radośnie i wyciągnął w moim kierunku dłoń, jednak nawet na nią nie spojrzałem.

Skołowany wampir natychmiast spuścił dłoń w dół i nerwowo się uśmiechnął.

— Hales, nie. — Usłyszałem głos Philipa. Zanim zdążyłem spojrzeć w jego kierunku, poczułem na swoim policzku czyjąś rękę.

Ale nie był to czuły gest. To było pierdolnięcie.

— Ty kretynie! Ty cholerny idioto! — Pozostałem niewzruszony, gdy blondyna stojąca zaledwie kilka centymetrów ode mnie rzucała w moim kierunku wyzwiskami.

Zero rekacji. Zero emocji. Nie było już niczego.

Gdy zamachnęła się kolejny raz, zdążyłem zareagować. Złapałem ją za rękę, posyłając jej tylko jedno znużone spojrzenie. Potem natychmiast z obrzydzeniem odrzuciłem jej dłoń. Czułem jakby mnie parzyła. Atmosfera w pokoju robiła się coraz gęstsza.

— Rose? Nate? Czy ktokolwiek jest mi w stanie to wyjaśnić? — Clara już nawet nie kryła się z tym, że po jej policzkach spływały gorzkie łzy. — Nate? Słyszysz mnie? Przecież do ciebie mówię!

— Słyszy — prychnęła rozgniewana Rosalyn. Nigdy bym nie przypuszczał, że ta wredna wampirzyca kiedykolwiek stanie po mojej stronie. Dobrze ją sobie wytresowałem.

— A to sam już nie może się odezwać? Jest niemową? — Gdy dotarły do mnie słowa blondynki, mocniej zacisnąłem szczękę.

Tak bardzo jej nienawidziłem, że miałem ochotę zabić ją na miejscu. Rozszarpać.

— Nate — wyjęczała Clara, rzucając mi się na szyję. — Tak bardzo za tobą tęskniłam. Boże, ja w to nie wierzę. — Chwyciła się za głowę, po czym zaczęła nerwowo krążyć.

Jej dotyk parzył mi skórę. Miałem ochotę uciec z tego przeklętego domu i już nigdy tutaj nie wracać. Stanowczo ją od siebie odepchnąłem, co spowodowało jej zakłopotanie.

— Naprawdę nie masz nam nic do powiedzenia? — Jej głos nagle stał się rozgoryczony.

— Nie ma — wtrąciła się Rosalyn, która pchnęła jej ramię, aby mogła odsunąć się o kilka kroków w tył. Sama ponownie stanęła przede mną.

— A ty, kurwa, jesteś jego adwokatem? — Clara groźnie łypnęła na nią okiem. Rosalyn w odpowiedzi głośno prychnęła.

— Zatrzymam się tutaj.

Wzrok wszystkich skierował się na mnie. Ja sam zawiesiłem go na chwilę na Theodorze, który nadal nie mógł wyjść z szoku. Potem odepchnąłem się od blatu, pochwyciłem do rąk swoją walizkę i ruszyłem z nią na górę. Zostawiłem ich wszystkich za sobą, zupełnie nie przejmując się tym, jak ogromny bałagan wywołałem w ich życiu. Słyszałem uniesiony głos Clary, która starała się wyciągnąć cokolwiek z Rosalyn. Potem przestałem słuchać, bo i tak mnie to nie obchodziło.

Wchodząc do swojego pokoju, spodziewałem się tego, że zastanę w nim siłownię, garderobę czy cokolwiek innego. O dziwo — wszystko było na swoim miejscu. Kurz niestety też. Pierwszym co zwróciło moją uwagę była książką leżąca na moim łóżku. Pamiętam, że ponad rok temu zostawiłem ją właśnie w tamtym miejscu. Czyżby naprawdę nikt tutaj nie wchodził? Czy w tym miejscu zatrzymał się czas?

Na moim biurku walały się jakieś kartki i zdjęcia. Gdy dostrzegłem na nich blondynę, od razu złapałem je do ręki i wyrzuciłem do kosza mieszczącego się pod biurkiem. Potem szybko rzuciłem wzrokiem na półkę z ubraniami. Postanowiłem się przebrać. Na żadnej półce nie znalazłem nic w czym teraz bym chodził, dlatego chwyciłem pierwszą lepszą czarną bluzę z kapturem. Spodnie również przebrałem na mniej oficjalne. Przeglądnąłem się w lustrze i zakląłem pod nosem, gdy dostrzegłem, że na mojej szyi było nieznacznie widać bliznę. Machnąłem na to ręką, gdyż stwierdziłem, że i tak z niczego im się nie będę tłumaczyć. Wyglądałem prawie tak jak kilkanaście miesięcy temu. Oczywiście z tą różnicą, że wtedy miałem dłuższe włosy i zdecydowanie łagodniejsze rysy twarzy.

Rzuciłem się plecami na łóżko, czując, że materac się pode mną ugina. Przymknąłem na chwilę powieki, uświadamiając sobie, że powrót do domu był błędem. Mogłem chociaż wynająć jakieś mieszkanie. Ale z drugiej strony wątpiłem, że uda mi się znaleźć jakieś na dwa tygodnie. Zrezygnowałem również z hotelu. Uznałem, że będę spać w rezydencji. Była na tyle duża, że wcale nie musiałem zbyt często wpadać na resztę. I tak nie zamierzałem spędzać w niej dużo czasu. Pochwyciłem do rąk swój telefon, zupełnie nie przejmując się tapetą, którą kilka miesięcy temu udało mi się odzyskać. Po jakichś pięciu minutach wstałem z miejsca i stanąłem przed ogromnym oknem.

Może jakiś czas temu tęskniłbym za tym miejscem, ale teraz szczerze go nienawidziłem. Przeczesałem ręką swoje krótkie włosy, szybko przypominając sobie, że kilka godzin temu je ściąłem.

W jednym momencie ułyszałem skrzypienie swoich drzwi i odgłos kłótni toczącej się na dole. Doskonale wiedziałem, kogo obecność wyczułem w sypialni, jednak postanowiłem się nie odwracać.

— Czy ty masz świadomość tego, jak bardzo się o ciebie martwiliśmy? Co ty sobie w ogóle wyobrażałeś? Nie mogę uwierzyć w to, że żyjesz.

Jak to było możliwe, że jeszcze rok temu byłbym w stanie zabić dla właścicielki tego głosu, a teraz, kiedy go słyszałem, chciałem zabić ją?

Wydałem z siebie jedyne głośne parsknięcie, co jeszcze bardzo ją zdenerwowało.

— Śmiejesz się? — Usłyszałem jej głos zaraz za sobą. Zapewne zatrzymała się niecały metr ode mnie. — Tylko na tyle zasługuję? Po tym wszystkim, co nas łączyło nie zasługuję nawet na żadne wyjaśnienia? Odezwij się, Nathan. Proszę.

Kiedy tylko usłyszałem jej łamiący się przy ostatnim słowie głos, ruszyłem przed siebie w celu wyjścia z pokoju, jednak zatrzymał mnie jej dotyk. Położyła swoją dłoń na materiale mojej bluzy. Spojrzałem na nią gniewnie, jednak ta nawet nie drgnęła.

— Puść mnie — warknąłem oschle, mierząc się z nią spojrzeniem. Moje było wściekłe, a w jej oczach dostrzegłem ból.

— Tak bardzo za tobą tęskniłam, Nathan.

O widzisz. Ja, kurwa, nie.

— Nie dotykaj mnie — wysyczałem wściekle. Czułem, że powoli tracę nad sobą kontrolę.

Gdy po chwili nadal czułem na sobie dotyk dziewczyny, nie wytrzymałem i docisnąłem ją do jednej ze ścian. Boleśnie ułożyłem ręce na jej nadgarstkach, czując nieustannie rosnącą we mnie złość.

— Już nigdy więcej mnie nie dotkniesz — wysyczałem, cedząc przez zęby każde ze słów. Po chwili czułem, że żyły wokół moich ust zaczynają się uwidoczniać. Chciałem zrobić jej krzywdę.

Chciałem zobaczyć jak uchodzi z niej życie.

Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, a następnie w zdziwieniu rozszerzyła swoje usta. Zapewne chciała coś powiedzieć, ale była tak zszokowana, że nic nie przeszło jej przez gardło.

Gdy wyjeżdżałem z Yakimy, zastanawiałem się nad tym, co poczuję, gdy ją zobaczę. Przez myśl przeszło mi nawet to, że może się ucieszę lub moje serce zabije nieco szybciej. Kiedyś mógłbym godzinami wpatrywać się w jej twarz, jednak teraz wszystko się zmieniło. Bo gdy teraz patrzyłem się na Haley Martin, nie czułem już niczego więcej oprócz nienawiści. Po naszym uczuciu nie pozostało już zupełnie nic. Jeżeli ono kiedykolwiek w ogóle istniało, zostało całkowicie zgniecione. Dostrzegłem pojedynczą łzę spływającą po jej policzku. Poluzowałem uścisk, aby mogła odejść. Wyszła z mojego pokoju z trzaskiem drzwi. 

Było pewne tylko jedno. Haley Martin już nigdy nie będzie osobą, w której ulokuje jakiekolwiek uczucia. W zasadzie to najprawdopodobniej nigdy nie spotkam na swojej drodze kolejnej osoby.

Szesnaście miesięcy. Dla jednych może to był nic nieznaczący kawałek czasu, jednak dla mnie był to okres, w którym moje życie się skończyło. Niezależnie, jak bardzo chciałbym powrócić do stanu sprzed tych miesięcy, nigdy mi się to nie uda. Szesnaście pieprzonych miesięcy.

Mojego serca już w ogóle nie było. Dawno temu zostało wyciągnięte z mojej klatki piersiowej i wyrzucone do kosza. Nie istniała żadna siła, która mogłaby to zmienić.

Moją ostatnią nadzieją była pewna posiadaczka blond włosów. Jednak ta nadzieja umarła w momencie, gdy w salonie spojrzałem w jej oczy. Nie widziałem w nich tego, co widziałem kiedyś. Byliśmy sobie zupełnie obcy.

Ona była mi obca.

*****

— Co chcielibyście jeszcze wiedzieć? — zapytał mężczyzna przyodziany w elegancki garnitur.

Rozglądnąłem się po barze, czując, że kąciki moich usta delikatnie drgnęły w górę. Pierwszy raz od bardzo dawna. Ale nie mogłem się sobie dziwić. Bar wyglądał cholernie dobrze. Ciekawiło mnie jedynie go, gdzie był haczyk. Przecież to jest niemożliwe, że facet sprzedaje bar, który jest żyłą złota w bardzo atrakcyjnej cenie. Musiałem zachować czujność.

— Czemu postanowiłeś go sprzedać? — zapytała Rosalyn.

Mężczyzna posłał jej firmowy uśmiech. Usiadł przy barowym krześle i rozejrzał się po barze. Starałem się wyłapać w nim coś dziwnego, jednak wyglądał całkiem normalnie. Może jednak nie chciał opierdolić mnie na kasę?

— Cóż, wyprowadzam się do Las Vegas. Planuję otworzyć coś mniejszego. Otworzyłem ten bar niecały rok temu. Jak widzicie – jest w świetnym stanie i nie mąż żadnych ukrytych wad.

Tak, doskonale pamietam, jak wygrałem pierwszy konkurs karaoke, śpiewając przy tym piosenkę Britney Spears.

Nie chcę być nieuprzejma — zaczęła pogodnie Rosalyn — ale to wszystko wydaje się zbyt idealne.

Takie też właśnie było owe miejsce. Było spełnieniem moich marzeń.

Wyglądało nawet lepiej niż rok temu. Na jeden ze ścian znajdowała się cegła, a sama kolorystyka baru była dość ciemna. Stoły oraz krzesła wyglądały prosto ale elegancko, oczywiście za sprawą tego, że wszystkie meble były w czarnym macie. Oczami wyobraźni widziałem już to, jak będę przyrządzać drinki za szeroką ladą. Moim ulubionym elementem tego miejsca była ogromna scena z podwieszonymi u góry światełkami. Może wystrój nie był całkowicie w moim guście, ale i tak zamierzałem zrobić w nim małe przemeblowanie.

— Fakt, włożyłem w to miejsce dużo serca. — Wypowiadał te słowa z ogromną dumą. — Chcecie zobaczyć zaplecze? — Zgodnie skinęliśmy głowami.

Owe zaplecze wcale nie było takie małe. Pod ścianami znajdowało się kilka metalowych regałów, a na nich mieściły się stare książki, płyty i winyle. W rogu pomieszczenia dostrzegłem nawet sporych rozmiarów kwiatka w doniczce. Mógłbym przysiąc, że w tym pomieszczeniu było wszystko. Wygodne fotele, skórzana kanapa, małe biurko, duża zamrażarka oraz lodówka czy nawet zabytkowa lampa, która stała przy jeden ze ścian.

Poczułem, że Rosalyn ciągnie mnie za rękę, co nieco mnie spięło, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać. Podczas gdy właściciel był zajęty rozmową telefoniczną, ona stanęła na palcach i wyszeptała mi do ucha:

— Przecież ta kanapa powstała po to, żeby się na niej pieprzyć.

Co? A no faktycznie.

Musiałem bardzo się postarać, aby na moją twarz nie wpłynął bezczelny uśmieszek. Mimo tego, że pozostałem niewzruszony, nie mogłem zaprzeczyć, że chyba pierwszy raz w życiu w pełni zgadzałem się z Rosalyn.

Dokonaliśmy ostatnich formalności i nieoficjalnie stałem się właścicielem wymarzonego baru. Przede mną czekała jeszcze masa papierkowej roboty i wizyta u notariusza, ale oficjalnie dobiliśmy targu. Z błąkającym się po twarzy uśmiechem, uścisnąłem rękę mężczyzny.

— Idziemy się napić? — zapytała z nadzieją Rosalyn.

Od razu pokręciłem głową.

— Nie, moja droga. Idziemy się napierdolić.

*****

Mimo że przez dłuższy czas nie piłem alkoholu w tak sporej ilości, uznałem, że muszę czymś oderwać swoje myśli. Dlatego też skończyłem na stole jednego z klubów, tańcząc z równie pijaną Rosalyn. W pewnym momencie złączyłem nasze usta w pocałunku, co od razu odwzajemniła. Wiedziałem, że miała do mnie słabość, z czego korzystałem do woli. Bawiliśmy się tak do dziesiątej, zupełnie nie przejmując się faktem, że byliśmy ujebani jeszcze przed północną. Wyszliśmy z klubu, trzymając się za ręce. Zacząłem machać jej ręką tak szybko i wysoko, że prawie upadliśmy w pobliskie krzaki.

Miałem wrażenie, że jedynie po alkoholu mogłem mówić wszystko to, na co miałem ochotę. Właśnie wtedy nie czułem żadnej blokady. Nie stała nade mną żadna Noah, która usilnie próbowała stłumić każde moje słowo. Chyba czułem się wolny.

Stara, zróbmy coś powalonego! — Zawołałem wesoło, czym zszokowałem dziewczynę.

— W końcu mówisz jak mój Nate! — pisnęła radośnie, a następnie kolejny raz złączyła nasze usta.

— Kurwa — warknąłem nagle, czym zdziwiłem dziewczynę. — Jak ja żałuję, że ujebałem sobie włosy — burknąłem ponuro. Chwilę później oboje roześmialiśmy się w tym samym momencie. Och, Rose, gdybyś tylko wiedziała, to raczej nie byłoby ci do śmiechu.

— Nadal jesteś przystojny — skwitowała. W zasadzie to nawet nie musiała mi tego uświadamiać, ponieważ doskonale o tym wiedziałem. — Naaaate, muszę cię o coś spytać.

Nie byłem pewny, czy byłem na tyle pijany, aby przyjąć na klatę kolejne pytanie, ale uznałem, że i tak nie mam nic do stracenia.

— Pytaj — rzuciłem, podtrzymując ją przed upadkiem. Zawiesiła ręce na mojej szyi i szeroko się uśmiechnęła.

— Nie masz może chrapki na swojego małego człowieka?

Alkohol przepływający w mojej krwi sprawił, że stałem się szczery. Nonszalancko przewróciłem oczami.

— Nawet mi, kurwa, o niej nie mów. Rozumiesz, że powiedziała mi dzisiaj, że za mną tęskniła?Suka.

Sam byłem w szoku, że pod wpływem alkoholu mogłem sklecić normalne zdania. W tamtej chwili czułem się potwornie wyluzowany.

— A ty za nią nie tęskniłeś? — dopytywała, rozbawiona moją reakcją.

— Ni chuja — burknąłem. Chciałem przerwać ten temat i zejść na jakiś inny. Dlatego od razu wykorzystałem nadążającą się okazję. — Wózki!

Skołowana Rosalyn nawet się nie opierała, gdy przełożyłem ją w pasie przez swoje ramię, a następnie zacząłem biec z nią w kierunku supermarketu. Nie trudząc się zerkaniem, czy ktoś nie znajdował się w pobliżu, odpiąłem jeden wózek i ruszyłem z nim do przodu. Dziewczyna odeszła na bok, ponieważ powiedziała, że musi gdzieś zadzwonić. Wróciła po kilku chwilach, oznajmiając, że możemy ruszać. Na początku nie była przekonana co do słuszności mojego pomysłu, ale ostatecznie zgodziła się na to, aby wejść do wózka. Przymknęła swoje powieki, gdy odbiłem się od asfaltu.

Miałem z tym miejscem i tą chwilą całkiem miłe wspomnienia.

Rozłożyłem swoje ręce, sunąc przed siebie. Przez dobre dziesięć minut jeździliśmy w okolicy parkingu. W końcu postanowiłem zjechać z wysokiej górki, czym przeraziłem brunetkę. Jednak w ogóle nie zamierzałem słuchać jej jęków. Chwyciła do rąk swój telefon i puściła Bad Blood. Sam zdążyłem upić w trakcie naszej jazdy kilka sporych łyk szkockiej, którą udało nam się kupić w całodobowym supermarkecie nieopodal. Jako że była sobota i właśnie dochodziła jedenasta, zewsząd wychodzili ludzie, którzy chcieli spędzić ten dzień na melanżu.

A gdy minęliśmy już połowę górki, zupełnie zapomniałem o tym, jak zahamować tym gównem.

*****

— Stary, matko! — Usłyszałem nad sobą roześmiany głos Philipa, kiedy starał się podnieść mnie do pionu. W końcu mu się to udało. Lekko mi się zakręciło w głowie, jednak szybko powróciłem do stanu jakiejkolwiek użyteczności.

Z miną skazańca ruszyłem do samochodu, w którym właśnie siedziała Clara. Nerwowo zaciskała swoje ręce na kierownicy i łypała na mnie gniewnym okiem. Zapewne nie podobało jej się to, że zarówno ja, jak i Rosalyn byliśmy okropnie przemoczeni. Sam usiadłem z tyłu i oparłem się o szybę jej samochodu. Obok mnie usadowiła się Rosalyn, a po jej prawej Philip. Obok Clary zajęła miejsce piekielna blondyna, której nie chciałem wiedzieć przez kolejne pięć dekad.

Gdy blondyna kątem oka dostrzegła, że wybijam na swoim kolanie rytm do jednej z piosnek od razu wyłączyła radio.

— Jebana szmata. — Uszło z moich ust, zanim w ogóle zdążyłem przemyśleć słowa słowa. Ale w sumie to ich nie żałowałem.

Gdy usłyszałem jej głośne prychnięcie, wiedziałem, że właśnie zapoczątkowałem wojnę. Trzecią, kurwa, wojnę światową.

Ale gdy się nie odezwała, zrozumniałem, że wojny jednak nie będzie.

— Wiesz co? — Czyli jednak mogę wyciągać kałacha. — Jesteś skończonym debilem.

— A ty mściwą suką.

Po moich słowach atmosfera w samochodzie stała się jeszcze bardziej nieznośna. Blondyna wbiła swoje rozgniewane spojrzenie w widok za przednią szybą, a Clara ciężko wypuściła powietrze. Byłem pewny, że Philip i Rosalyn byli na tyle zszokowani naszą małą wymianą zdań, że nawet nie chcieli się odezwać. Znowu zapanowała cisza. Rudowłosa włączyła radio, z którego rozbrzmiała jakaś gówniana muzyka. Tym razem ja zrobiłem pełną obrzydzenia minę i rzuciłem w stronę wybijającej rytm blondynki:

— Czyli nadal masz zjebany gust.

— Miałam go w momencie, gdy zaczęłam się z tobą spotykać.

Jej słowa zupełnie wyprowadziły mnie z równowagi. Nerwowo zacisnąłem swoją szczękę.

— Zatrzymaj samochód — burknąłem w stronę Clary, która właśnie przejeżdżała obok jednego ze stadionów.

— Chyba żartujesz — prychnęła, przecząco kręcąc głową.

— Zatrzymaj ten pieprzony samochód! — Wszyscy obecni w aucie, oprócz mnie, nerwowo się wzdrygnęli, gdy usłyszeli krzyk blondyny.

Clara posłusznie zjechała na pobocze. Zatrzymawszy samochód, ciężko odetchnąłem. Z impetem nacisnąłem na klamkę i wyszedłem na zewnątrz. Z kieszeni płaszcza wyciągnąłem szkocką, którą od razu zacząłem upijać. A potem usłyszałem trzask wszystkich drzwi w aucie. Kilka sekund później poczułem, że ktoś wyrwał mi z rąk butelkę i z impetem rozbił ją o ziemię.

O nie, nie, nie, nie.

— Przestań chlać! — naskoczyła na mnie blondwłosa. — Jesteś jeszcze głupszy niż byłeś wcześniej, D'Abernon! Jesteś skończonym idiotą! Ty może lepiej pójdź już spać, bo ci mózg usnął w głowie.

Gestykulowała tak mocno, że zacząłem obawiać się o to, czy nie dostanę kolejnego uderzenia. W powietrzu uniosła się również obecność pozostałych, którzy zszokowani przyglądali się tym dantejskich scenom.

— Spierdalaj — rzuciłem rozgniewany. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w tylko sobie znanym kierunku.

— Och. Duma wielkiego Nathana właśnie została urażona! A może umarła? To co? Zrobimy jej pogrzeb? A może potem wróci bez żadnego słowa po szesnastu miesiącach i bez powodu zacznie zachowywać się jak dupek?!

Przystanąłem w miejscu. Czułem, że wszystkie moje mięśnie się spinają. Pierwszy raz od dawna czułem cholerny gniew. I nie była to furia, tylko zwykłe zdenerwowanie. Cofnąłem się i zatrzymałem jakieś dwa metry przed dziewczyną. Nie byłem w stanie określić, które z nas było bardziej zdenerwowane.

— Z czym ty masz problem D'Abernon? — rzuciła, zakładając ręce na klatce piersiowej. — Co jest z tobą nie tak?

— Moim jedynym problemem jesteś ty, kurwa. Więc się ode mnie odpierdol!

— Możesz ze mnie zejść? I możesz okazywać mi chociażby najmniejszy szacunek? — warknęła, zmniejszając dzielącą nas odległość. Teraz staliśmy trochę ponad metr od siebie. Musiałem schylić głowę w dół, aby spojrzeć w jej zdenerwowane oczy.

— Ale to ty się o coś dopierdalasz.

Już dawno nie czułem tak ogromnej irytacji. Co ona ze mną robiła?

Bo jesteś chamem i obrażasz wszystkich wokół! — próbowała się bronić.

Doskonale wiedziałem, że nie było już odwrotu. I tak padło za dużo za mocnych słów.

— Odpierdol się!

— Powiedz mi coś, czego nie mówiłeś dwie sekundy wcześniej. — Przewróciła oczami. Nienawidziłem, gdy tak reagowała. Przez to moje zdenerwowanie rosło jeszcze bardziej.

— Powiedzieć ci coś nowego? A co byś chciała usłyszeć? Może to, że jesteś zwykłą suką? Przecież nic ci, kurwa, nie zrobiłem. — Prychnąłem, siląc się na ironiczny uśmiech.

Szybko spojrzałem w stronę pozostałych, którzy nie odważyli się wtrącić w naszą rozmowę. Clara wplątała swoje ręce we włosy i zaczęła nerwowo okrążać samochód. Philip oraz Rosalyn posyłali sobie rozbawione spojrzenia.

— Ja jestem suką? — Przybliżyła się i ułożyła ręce na moim torsie. Mocno mnie odepchnęła, powodując tym moją wściekłość. — To ty, skurwielu, przez kilka miesięcy pozwoliłeś nam wszystkim wierzyć w to, że nie żyjesz! A teraz zjawiasz się nagle i nie widzisz w tym żadnego problemu! — Nagle zupełnie przestało irytować mnie to, że mnie dotykała. W tej chwili byłem na nią tak wściekły, że jej dotyk był moim najmniejszym zmartwieniem. — Nie zasługujemy na żadne wyjaśnienia?

— Przestańcie! — wtrąciła się Clara, która zapewne już odchodziła od zmysłów. — Wy się tylko wyzywacie! Nie możecie normalnie porozmawiać?

— Zamknij się! — Oboje wykrzyczeliśmy w stronę rudowłosej w tym samym momencie. W rezultacie posłaliśmy sobie kolejne mordercze spojrzenia.

— Spierdalaj z mojego życia! — Uszło z moich ust dopiero po chwili.

— A ty wypierdalaj z mojego! — Nie pozostała mi dłużna.

Oj, nie było już odwrotu. Zastanawiałem się nad tym, czy diabeł i bóg właśnie obstawiali zakłady o to, które z nas pierwsze zejdzie na zawał. Mimo, że w teorii byłem nieśmiertelny, nie byłem stuprocentowo pewny, czy nie wykituję przypadkiem jako pierwszy.

— Nigdy nie chciałem w nim być! — krzyknąłem zupełnie szczerze. W tamtej chwili dostrzegłem cień smutku w jej oczach, jednak nie zrobił on na mnie zupełnie żadnego wrażenia.

— A ja żałuje, że w nim byłeś! — Smutek szybko zmienił się we łzy, które powoli spływały po jej policzkach. Kolejny raz chciała mnie pchnąć, jednak znowu nie ruszyłem się nawet o milimetr. Cóż, jej siła nie mogła równać się z moją.

— Ludzie! — Do kłótni wtrącił się Philip. — Jeżeli macie ze sobą tak wielki problem, to po prostu się ze sobą prześpijcie.

No to w sumie było mądre. Seks na zgodę?

— On ma chyba rację. — Gdy zauważyłem, że mina blondyny wyraża skrajne obrzydzenie, uniosłem ręce w geście obronnym. — Luźna propozycja.

— Prędzej skończę na krześle elektrycznym niż się z tobą prześpię, idioto!

— Z chęcią sam cię na nim posadzę!

— Nathan, dość! — Clara, niczym siewca pokoju wkroczyła pomiędzy nas. — Zaraz się pozabijacie! Zostaw ją w spokoju!

Ja? Przecież to ona zaczęła. Dlaczego znowu ja byłem tym złym? No okej, może byłem, ale ona wcale nie była ode mnie lepsza.

— Pierdol się! — burknąłem w stronę zszokowanej Clary. — Wy też się pierdolcie! — Przeniosłem swój wzrok na roześmianą parę brunetów. A na końcu obdarzyłem ostatnim spojrzeniem blondynkę. — A ty się pierdol najbardziej! Nienawidzę cię!

Gdy już wszystkich popierdoliłem, dramatycznie się odwróciłem i ruszyłem, pozostawiając ich wszystkich w tyle. Na szczęście nikt nie próbował za mną iść.

Pieprzona Haley Martin. Chryste, jak ja jej nienawidzę. I nie rozumiem. Kilka godzin wcześniej powiedziała mi, że za mną tęskniła, a teraz wyzywała mnie od dupków i idiotów. Kiedy myślałem o tym, że ponad rok temu się z nią całowałem lub z nią spałem, czułem do siebie obrzydzenie. Chociaż w sumie to nie miałbym nic przeciwko temu, żeby znowu się ze mną przespała. Ale była tak cholernie irytująca, że nie wytrzymałbym z nią w zamknięciu pięciu minut bez urwania jej głowy. Za kogo ona się w ogóle uważa? Była po prostu głupią idiotką.

Zirytowany, wróciłem do domu na piechotę. Miałem gdzieś to, że musiałem iść do niego bite dwie i pół godziny. Potrzebowałem tego, żeby przewietrzyć swój umysł, po kłótni z tą kretynką. Nie przemyślałem jednak tego, że gry wrócę do domu, będzie czekała mnie konfrontacja z Audrey i Eugene. Z westchnięciem pociągnąłem za klamkę, a chwilę później znalazłem się w rezydencji. Od razu skrzyżowałem swoje spojrzenie z Audrey, która nerwowo ściskała palce na kieliszku wina. Uznałem, że ucieczka nie będzie żadnym rozwiązaniem, dlatego przeszedłem przez korytarz, aby przejść do kuchni połączonej z salonem. Eugene siedział na kanapie i spoglądał na mnie rozczarowanym spojrzeniem.

— Czyli to prawda. — Pierwsza odezwała się Audrey. Przyłożyła swoją dłoń do oka, z którego uroniła łzę. — Nate, skarbie. — Daruj sobie, kurwa. — Dlaczego? Dlaczego nam nie powiedziałeś?

Powinienem być szczery?

Z westchnięciem usiadłem na kanapie, na swoich kolanach ułożyłem łokcie, a następnie przetarłem zmęczoną twarz. Eugene zajął miejsce na fotelu obok, a Audrey po drugiej stronie kanapy. Czułem się cholernie nieswojo, ale musiałem jakoś zacząć. Moim wybawieniem okazał się alkohol, który rozwiązał mi język.

— Dlaczego? Serio o to pytacie? — Przeniosłem spojrzenie na Eugene'a, który właśnie zmarszczył czoło. — Przecież mnie zostawiliście. Ani przez chwilę nie próbowaliście mnie szukać ani mi pomóc. Po prostu o mnie zapomnieliście. I naprawdę dziwicie się, że po szesnastu miesiącach nie chce mieć z wami nic wspólnego? Jestem wdzięczny za to, że mogłem mieszkać z wami przez tyle lat, ale to chyba byłoby na tyle.

— To nie było tak, Nate. Niecały tydzień po twoim odejściu, przyjechał do nas Bruce — starał się tłumaczyć Euegene, podczas gdy ja ze znużeniem obserwowałem zasmuconą twarz Audrey. — Wręczył nam list napisany przez ciebie. Pisałeś w nim o tym, że nie chcesz mieć z nami nic wspólnego i wolisz jednak zostać z Brucem. Dodatkowo powiedział nam, że jakakolwiek próba kontaktu z tobą wywoła masakrę w mieście. Obiecał nam, że nas odwiedzisz.

Szalenie interesujące.

Naprawdę próbowaliśmy się z tobą skontaktować Nate, ale byłeś nieosiągalny — wtrąciła Audrey.

— To nie ma znaczenia — szybko uciąłem temat. — Nie chcę o tym gadać.

Nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo byli naiwni. Albo bez serca. Jak to możliwe, że Eugene, który znał Bruce'a od długich lat, nie wyczuł w tym żadnego podstępu? Czy naprawdę nikomu przez myśl nie przeszło to, że nie ma w tym żadnego sensu? Skoro tak bardzo nie chciałem do niego dołączyć, to niby czemu miałbym już tydzień później napisać taki list?

Błagam, nie róbmy kurwy z logiki.

— Wydoroślałeś, kochanie. — Audrey ciepło się uśmiechnęła. — Jak się tam czułeś? Czy było ci tam dobrze? Pogodziłeś się z Noah?

Po gradzie jej pytań poczułem lekkie ukłucie w sercu. Co miałbym jej teraz powiedzieć? Że było okropnie? Że pozwoliłem na to, żeby własna siostra przez rok się nade mną znęcała? Że się złamałem? Że ostatecznie ją zabiłem?

— Było w porządku. Idę spać — odrzekłem, wstając z miejsca.

Dwójka wampirów od razu zrobiła to samo. Miałem wrażenie, że chcieli mnie jeszcze zatrzymać, ale ni chuja, że im na to pozwolę. Ruszyłem w stronę schodów. Ale znowu zatrzymał mnie głos Eugene'a.

— Mamy sporo do nadrobienia, Nate.

Tak, kurwa, z pewnością. Nadrobić to powinieneś cały sezon programu o tym jak nie być chujowym rodzicem.

Nie zamierzałem wybaczyć im już nigdy. Nie po tym, co musiałem przejść. I szczerze to miałem w dupie jakieś listy od Bruce'a. Nie przypominam sobie o tym, żebym coś pisał. Oni po prostu mnie zostawili. Wszyscy, ci, na których mi zależało, całkowicie się ode mnie odcięli. Dlatego podjąłem decyzję o tym, aby również się od nich odciąć. I okej, może nie wiedzieli o tym, jak traktowała mnie Noah, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki był Bruce'a. Oni serio myśleli, że ja z własnej woli siedziałem tam prawie półtorej roku?

Szybko usiadłem na swoim łóżku i oparłem się o ścianę, czując, że jestem bliski czemuś, czemu nigdy nie chciałbym być bliski. Zacząłem łapać głębokie i nerwowe oddechy. Zacisnąłem swoje powieki i usilnie starałem się zapanować nad swoim ciałem. Gdy to nie pomagało, uniosłem wzrok na sufit, aby oderwać myśli od swojego szybkiego oddechu. Ale ostatecznie stwierdziłem, że to pieprzę. Na nogach niczym z waty, ruszyłem w stronę czarnej walizki. Wyciągnąłem z niej torebkę z proszkiem. Gdy schodziłem na dół po ciepłą wodę, modliłem się, aby nikogo tam nie spotkać. Sprawnie nalałem do szklanki ciepłą wodę, a chwilę później, będąc z powrotem w swoim pokoju, nasypałem do szklanki sproszkowany Krwawnik.

No to chluśniem, bo uśniem.

Ja pierdolę, jakie to jest obrzydliwe. Ale przynajmniej działa. Wydałem z siebie głośne syknięcie, gdy Krwawnik palił mój przełyk. Na początku nie mogłem do tego przywyknąć i zapanować nad bólem, ale po kilku miesiącach mój organizm zaczął się przyzwyczajać. Oznaczało to mniej więcej tyle, że jestem maszyną, której nie da się zatrzymać. Krwawnik sprawiał, że robiłem się coraz silniejszy i odporniejszy. Przecież nie piłem go jedynie dla rozrywki.

Ale bym zapalił szluga, pomyślałem, kładąc się do łóżka. Dobra, zapalę.

Mimo że rzuciłem palenie już kilka miesięcy temu, zawsze miałem w płaszczu awaryjną paczkę. Otworzyłem okno i z niezadowoleniem przyglądałem się panoramie Vancouver. Odpaliłem papierosa, zupełnie nie przejmując się tym, że łamałem swoje postanowienie. W sumie to i tak jesteś nieśmiertelny. Znowu ułożyłem się na łóżku i z papierosem w ustach odwróciłem głowę w stronę sennego Vancouver. Chwilę później poczułem w pokoju czyjąś obecność. Materac się ugiął, gdy Rosalyn położyła się obok mnie.

Ja do nich zadzwoniłam.

Rosalyn jest pojebana. Zdecydowanie.

— Po co? — jęknąłem męczeńsko. Postanowiłem w pełni wykorzystać fakt, że nadal bez skrępowania mogłem mówić. Za kilka godzin, gdy alkohol już ze mnie zejdzie, nie będę miał nawet na co liczyć.

— Byłam ciekawa tego, jak będą wyglądać teraz wasze relacje. I w sumie to jest chyba lepiej niż podejrzewałam.

— Lepiej? Przecież ją zwyzywałem — sarknąłem. Odwróciłem głowę w stronę Rosalyn, która posłała mi nikły uśmiech.

— No i właśnie o to chodzi, Nate! — odrzekła radośnie. Uszczypnęła mój policzek i zaczęła nim poruszać. Rozgniewany, niemal od razu ściągnąłem z twarzy jej dłoń, przewracając przy tym oczami. — Siedzę z tobą już prawie miesiąc. Pierwszy raz pokazałeś jakiekolwiek emocje. Nawet przy Clarze tego nie zrobiłeś. Dopiero ona była w stanie wyprowadzić cię z równowagi.

— To przez alkohol — próbowałem się bronić.

— Czemu tak bardzo jej nienawidzisz? Chyba najbardziej z nich wszystkich. Nie rozumiem tego. Co ona ci takiego zrobiła?

— Śpij, Rosalyn. Jutro czeka nas ważny dzień — burknąłem, odwracając się na bok.

Na szczęście uznała, że ciągniecie rozmowy ze mną nie ma żadnego sensu. Sama odwróciła się na drugi bok, przez co zderzyliśmy się plecami. Próbowałem zasnąć, ale przez dłuższy czas nie byłem w stanie. Dopiero po kilkudziesięciu minutach udało mi się odpłynąć.

Ale tamtej nocy cały czas męczyły mnie koszmary. Nie mogłem się z nich wyrwać. Przed oczami miałem Noah. Potem widziałem swoją ogoloną głowę, wszechobecną krew, moje wystające kości. Doskonale słyszałem krzyk blondynki, która kolejny raz wmawiała mi, że nie mogę się odezwać. Z przeciągłym westchnięciem wstałem z łóżka. Nie chciałem obudzić Rosalyn, więc jak najciszej tylko mogłem, opuściłem swoją sypialnię. Zarzuciłem na plecy swoją skórzaną kurtkę i wyszedłem z domu. Zderzyłem się z chłodnym letnim powietrzem, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie — i tak powinienem przewietrzyć swoją zachlaną głowę. Przemierzałem opustoszałe ulice Vancouver, aż w końcu mimowolnie dotarłem do jednego miejsca. Przystanąłem przed ogromnym drzewem i uniosłem wzrok, aby objąć nim najwyższe konary.

Do mojej głowy od razu wpadło wspomnienie tego, jak wdrapałem się na nie zaraz po odejściu Noah. Gdybym tylko wtedy wiedział, że będzie dla mnie taką suką, to raczej piłbym ze szczęścia. Poczułem uścisk w gardle, gdy przypomniałem sobie o czymś innym.

— Może musimy zadzwonić po straż? — zapytał zmartwiony Theo.

— Przyniosłem drabinę! — zawołał radośnie Miles, który niósł pod pachą owy przedmiot.

Potem spojrzałem na wyświetlacz swojego telefonu. Zacząłem oddychać coraz ciężej, z trudem utrzymując kontrolę nad swoim ciałem. Zacząłem krzyczeć. Skoro nie byłem w stanie uronić łzy, mogłem jedynie zacząć krzyczeć. I krzyczałem tak przez dobre kilka minut.

A potem usiadłem pod drzewem i siedziałem pod nim przez następne godziny, aż w końcu wstało słońce. 

Przez te wszystkie miesiące zadawałem sobie pewne pytanie. Niestety nigdy nie znalazłem na nie odpowiedzi. Nigdy też nikomu go nie zadałem. Ale właśnie to pytanie wybudzało mnie w środku nocy ze snu. Właśnie ono sprawiało, że na mojej twarzy nigdy nie gościł uśmiech.

Dlaczego nie mogłem umrzeć zamiast niego?

*****

Continue Reading

You'll Also Like

1.7M 94.9K 87
Daksh singh chauhan - the crowned prince and future king of Jodhpur is a multi billionaire and the CEO of Ratore group. He is highly honored and resp...
3.2M 186K 77
Nobody ever loved him; she was the first who loved him. He did not have a family and then one day she entered into his life and became a world for h...
3.1M 252K 96
RANKED #1 CUTE #1 COMEDY-ROMANCE #2 YOUNG ADULT #2 BOLLYWOOD #2 LOVE AT FIRST SIGHT #3 PASSION #7 COMEDY-DRAMA #9 LOVE P.S - Do let me know if you...
1.1M 27.7K 45
When young Diovanna is framed for something she didn't do and is sent off to a "boarding school" she feels abandoned and betrayed. But one thing was...