gwiazdolity ;

By radiumei

881 126 259

Nathanael postanowił rozwiązać zagadkę sprzed lat. Marcel zdecydował, że będzie mu towarzyszył. Krótko o tym... More

prolog ;
rozdział 1 ;
rozdział 2 ;
rozdział 3 ;
rozdział 4 ;
rozdział 5 ;
krigare: act I ;
krigare: act II ;
krigare: act III ;
rozdział 6 ;
rozdział 7 ;
rozdział 8 ;

rozdział 9 ;

13 3 60
By radiumei

Rozpędzona poduszka uderzyła w odprężoną twarz szatyna, przerywając jego słodki sen. Obudzony w bestialski sposób Ignacy, przetarł powieki, podnosząc się do siadu. Nie wiedział, co się dzieje. W takich chwilach niezbyt dobrze współgrał ze światem zewnętrznym. Otworzył oczy, patrząc na bordową pościel. Nie przypominał sobie zakupu takiego kompletu. Wtem w jego twarz ponownie uderzyła poduszka. Nie miał czasu, by zareagować, gdy po podniesieniu głowy ujrzał Oliwię.

— Co ty tu robisz?! — wrzasnęła, drażniąc jego bębenki uszne.

Rąbkiem kołdry zakrywała swój tułów, na wierzchu zostawiając jedynie nagie ramiona. Jej krótkie włosy były spięte w kucyka, a na twarzy ostatkami sił trzymał się rozmazany makijaż. Swoim rozdygotanym wzrokiem wierciła Ignacemu dziurę w brzuchu. Zaraz, skąd ona wzięła się w jego łóżku?

— Co ja tu robię? — wskazał na nią palcem. — Ty mi powiedz, co ty tu robisz!

— To moja sypialnia.

Ignacy rozejrzał się. Ojej. Rzeczywiście. Ten pokój nie należał do niego. Mała przestrzeń, błękitne ściany, zestaw białych mebli, żółte zasłony i szklane drzwi prowadzące na balkon. To zdecydowanie nie był jego pokój ani żadne z innych pomieszczeń jego apartamentu. Sama miękkość oraz wielkość łóżka się nie zgadzała. Jego posłanie było wygodniejsze. Lecz to temat na inną rozmowę.

— Tak, masz rację — pokiwał głową. — W takim razie co ja tu robię?

Zbadał wzrokiem swoje ciało. Tors był w stanie negliżu, przez co po wyjściu spod kołdry obiegła go gęsia skórka. Dyskretnie zajrzał pod okrycie i dokonał makabrycznego odkrycia. Jego dolne partie również były nagie. Zakrył się, biegając wzrokiem po wszystkim, co go otaczało. W chwili, gdy dostrzegł na podłodze stertę niechlujnie rozrzuconych ubrań, w tym koszulę i spodnie, które ubrał na wczorajszą imprezę, ułożył puzzle, rozjaśniając część wspomnień minionej nocy. Zawierały one obrazy jego przyjaciółki zaangażowanej w mocno... biblijnie niepoprawne czynności z jego udziałem. Oliwia musiała połączyć fakty w podobnym czasie, bo ich przerażone spojrzenia spotkały się z chęcią otrzymania wyjaśnień.

— Czy my się ze sobą przespaliśmy? — zapytał wprost, myśląc, że może jego mózg poprzekręcał zapisaną wersję zdarzeń.

— Nie, zrobiliśmy sobie sesję nagiego szydełkowania — odpowiedziała sarkastycznie Oliwia. — Czy to, co widzisz, nie jest jednoznaczną odpowiedzią na twoje pytanie?

Fakt. Chociaż to nagie szydełkowanie też było niegłupią teorią. Ze świstem wypuścił powietrze z nosa, palcami zaczesując do tyłu swoje włosy. Czuł, jak jego serce przyspiesza ze stresu. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Zazwyczaj po seksie towarzyszył mu inny nastrój. Spał z wieloma kobietami, budził się w różnych miejscach, nie było to dla niego żadne zaskoczenie. Tylko problem w tym, iż żadna z nich nie była jego bliską przyjaciółką. I to w dodatku TAKĄ. Siedzenie z Oliwią w łóżku w niezręcznej ciszy tylko wzmacniało dyskomfort płynący z tej sytuacji. Temat wymagał przedyskutowania, tylko najpierw należało wykonać pierwszy ruch. Zaczynając od podstawowych czynności.

— Ubierzmy się — zaproponował. — Czy masz jakikolwiek zestaw wygodnych ubrań, który mógłbym pożyczyć?

Oliwia na treningi ubierała za duże męskie dresy, bo ceniła sobie wygodę. Na ich wyjścia na jedzenie też zdarzało się jej przychodzić w luźnych zestawach. On sam nie chciał zakładać ciasnych spodni i eleganckiej koszuli. Gdy chodził po domu, pragnął się zrelaksować bez martwienia się o to, czy nie pognie materiału.

— Zaraz ci coś dam. Tylko zamknij oczy. Nie chcę, żebyś widział, jak po to wstaję — zażądała.

Ignacy zamknął oczy, zakrywając je dłonią dla podwójnego zabezpieczenia. Nigdy nie bawił się w podglądanie, wiedząc, jak bardzo narusza to prywatność oraz komfort. Wczoraj musiał widzieć Oliwię nago, lecz jeśli teraz nie chciała mu się pokazywać, to, nawet gdyby go kusiło, nie zerknąłby na nią choćby przez sekundę. Czekał cierpliwie, póki nie zdjęto z niego ograniczenia.

— Już.

Oliwia rzuciła w niego zestawem składającym się z ręcznika, granatowych spodni dresowych oraz białej koszulki z logiem Burger Kinga. Sama założyła na siebie ogromniastą czarną bluzę, sięgającą jej prawie do kolan. To musiał być największy dostępny rozmiar.

Ignacy podziękował, wziął rzeczy (w tym wygrzebane z ubrań na podłodze bokserki) i kryjąc swoje okolice intymne, udał się do wskazanej przez Oliwię łazienki. Pomieszczenie było malutkie, ale nie spodziewał się niczego pokaźnego po blokowej toalecie. Ignacy załatwił kilka podstawowych potrzeb, obmył twarz mieszanką mydła i zimnej wody. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał lepiej, niż się czuł. Jedyne, na co zwrócił uwagę, to ślady zębów na swoim ramieniu. Dotknął zsiniałego miejsca. Ale go urządziła.

Oliwia wydawała mu się zbyt spokojna. On dalej nie dopuszczał do siebie tego, co się między nimi wydarzyło, tymczasem ona wydawała się niewzruszona. Jakby w ogóle jej to nie obchodziło. Traktowała go tak samo chłodno, jak na co dzień, natomiast na jej twarzy tradycyjnie brakowało emocji. Ignacy założył wręczony zestaw ubrań. Dla niego owo wydarzenie nie było byle czym. Jeśli ich podejście do sprawy diametralnie się różniło, to mogłoby dojść do zgrzytu. Tego Ignacy wolał uniknąć. Za bardzo cenił sobie ich relację.

Wyszedł z łazienki i ruszył do miejsca, z którego słyszał krzątanie się Oliwii. Zastał ją w kuchni, gdy wyrzucała coś do kosza na śmieci.

— Dobra wiadomość — obmyła dłonie pod kranem. — Przynajmniej się zabezpieczyliśmy.

Oczywiście, że się zabezpieczyli. Ignacy mógł przysiąc, iż niezależnie, w jak złym stanie się znajdzie, zawsze będzie pamiętał o środkach bezpieczeństwa. W jego ekwipunku znajdowało się pudełko prezerwatyw. Nie dlatego, że używał ich na co dzień, tylko aby w sytuacjach wymagających ich użycia, mógł bez problemu je wyciągnąć. Oferował je także kolegom w potrzebie. Chciał przeżyć młodość wolny od chorób i dzieci.

— Usiądź przy stole — poprosiła Oliwia. — Co chcesz zjeść na śniadanie?

Ignacy doceniał jej gościnność, ale nie śniadanie było mu w głowie.

— Myślę, że powinniśmy porozmawiać — powiedział wprost.

— Zapytałam, co chcesz zjeść na śniadanie.

Oliwia nawet na niego nie spojrzała. Ignacy zgrzytnął zębami. Nienawidził unikania konfrontacji. Rozumiał, że nie należała do wylewnych osób, ale teraz problem leżał w interesie obydwu stron i nie mogła po prostu go wyminąć. Udawanie, że nic się nie stało było wypieraniem rzeczywistości. Postanowił tymczasowo z nią współgrać.

— Jajecznicę — wybrał najpowszechniejszą potrawę śniadaniową.

Oliwia przyjęła zamówienie, od razu wyciągając z lodówki potrzebne składniki. Tyle miesięcy przyjaźni, a ona nigdy nie zaprosiła go do swojego mieszkania. To samo tyczyło się Sabriny. Ich kącik był tajemniczą mokotowską lokalizacją. Nie wiedział, czemu go ukrywały. Był uroczy. Kuchnia była urządzona prosto, błyszczące szafki oraz blaty miały kolor biały, kuchenka i zmywarka czarny. Panował w niej porządek, nawet powieszone na drewnianym kołku kubki wisiały kolorystycznie. Najwięcej uwagi przyciągała lodówka, odbiegająca od schematu. Srebrne drzwi nie były prawie wcale widoczne przez ilość magnesów, pocztówek, zdjęć, list, notek afirmacyjnych i kolorowych karteczek. Pamiątki ze wspólnych wyjść, wydruki planów lekcji, listy zakupów — wszystko miało swoje miejsce. Ignacy dostrzegł na zdjęciach członków klubu GWIAZDA. Najświeższe pochodziło z fotobudki, odwiedzonej na październikowych urodzinach Matyldy. Był to pierwszy dzień roku akademickiego, dlatego na fotografii nie było najnowszego członka stowarzyszenia. Nathanael będzie musiał z nimi nadrobić. Obok urodzinowego wydruku wisiała karteczka uzupełniona pismem Sabriny. To od niej pochodziła większość wiadomości przyozdabiających lodówkę. Ignacy zapoznał się z ich treścią.

Wrócę dzisiaj później. W lodówce czeka na ciebie obiad!

Skończył nam się Octenisept, więc proszę, nie wdawaj się w żadne bójki.

Przypomnij mi o moim kolokwium z łaciny, bo sama pewnie zapomnę:(

Weź parasolkę, ma dzisiaj padać!

Jeśli obudzisz się w złym humorze, to na drugiej półce zostawiłam słoik dżemu malinowego.

Przesłodkie. Gdyby Ignacy szukał współlokatora, to biłby się o Sabrinę.

Usiadł na krześle. Dźwięk przygotowywanego śniadania był jedynym zagłuszeniem panującej w kuchni ciszy. Ignacy czuł jej ciężar na ramionach. Mógłby spróbować wymusić na Oliwii odezwanie się, lecz wiedział, że to na pewno nie skończy się dobrze. Skoro milczała, to ta cisza musiała być jej potrzebna. On także mógł z niej skorzystać. Co dokładnie wydarzyło się w nocy?

Poszedł uratować Oliwię przed hipotermią. Porozmawiali. Oliwia go pocałowała. Przespali się ze sobą. Okej, jakim cudem ta historia eskalowała tak szybko?

Pamiętał wszystko przez mgłę, jednak był pewny, że żadne z nich nie powiedziało czegoś, co mogłoby mieć znaczący wpływ na przebieg ich relacji. O tyle dobrze. Nie lubił sytuacji, gdzie przemawia za kogoś alkohol. Chociaż rozważał, czy w takiej sytuacji rozmowa nie byłaby lepszą opcją w zestawieniu z tym, co się stało.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Ignacy i Oliwia spotkali się zupełnym przypadkiem. Studiowali na tej samej ulicy, w dwóch różnych budynkach. Oliwia, wybierając lingwistykę stosowaną, wylądowała w okrytym złą sławą budynku Szturmowej 4. Wydział przypominający połączenie szpitala z biurowcem, wyglądał, jakby przeżył przynajmniej trzy trzęsienia ziemi, pożar i tornado. Według zeznań świadków nie działały w nim kaloryfery, okna wypadały z framug, natomiast sufit w każdej chwili mógł runąć na głowę. Władze Uniwersytetu Warszawskiego musiały szczerze nienawidzić studentów zainteresowanych językoznawstwem, gdyż po drugiej stronie ulicy, w odległości trzech numerów, stał budynek Wydziału Zarządzania. Skąpany w blasku słońca, rzucał ponury cień na swojego sąsiada po drugiej stronie jezdni. Błyszczał, cieszył oko i przede wszystkim funkcjonował bez żadnych czynników zagrażających studenckiemu życiu. I to właśnie pod nim Ignacy spotkał swoją przyszłą przyjaciółkę.

Końcówka października, szatyn z dumą kończył pierwszy miesiąc edukowania się na swoim trzecim kierunku studiów. Trzecim z kolei. Co roku wybierał nową ścieżkę edukacji, denerwując przy tym pracowników zajmujących się rekrutacją. Wpierw, zachęcony przez mamę, wylądował na prawie. Wytrzymał tam do pierwszej sesji, po czym uznał, iż nigdy więcej nie tknie kodeksu karnego. Następnie od kolejnego października wybrał się na dziennikarstwo. Skończył pierwszy rok, po czym uświadomił sobie, że on tak właściwie nie lubi pisać. Za trzecim razem dostał w łeb od taty i w ten oto sposób zdobywał nowych znajomych na zarządzaniu. W tamtym momencie zastanawiał się, jak długo tam pobaluje. Posiadanie wysokich wyników (bo przekraczających próg 85%) z czterech matur rozszerzonych, w tym geografii i WOSu, dawało mu przepustkę do zwiedzenia większości (o ile nie wszystkich) kierunków na UW. Marzyło mu się bycie studentem przez pierwsze pięćdziesiąt lat życia.

Chcąc zacząć kolejny dzień na uczelni, poprawił włosy, przeglądając się w samochodowym lusterku. Zaraz po tym sięgnął po leżącą na siedzeniu pasażera torbę i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi samochodu. Jękniecie, które wtedy usłyszał, nauczyło go, iż warto spojrzeć przez szybę, zanim naciśnie się klamkę.

— O rany — wysiadł w panice z pojazdu. — Bardzo przepraszam! Nie zauważyłem cię!

Na chodniku siedziała czarnowłosa dziewczyna, trzymająca się za nos. Wzrok, który posłała Ignacemu, na stałe zapisał się w jego pamięci. Nieszczęśliwy splot wydarzeń sprawił, że biedaczka klęknęła, by zawiązać buta akurat w momencie, w którym chłopak z impetem otworzył drzwi swojego automobilu. Krew polała się po jej brodzie, skapując na granatowe jeansy. Ignacy w panice przycupnął naprzeciwko ofiary swojej nieuwagi.

— Uderzyłem cię w nos? Bardzo boli? — pytał, szukając w kieszeni chusteczek.

— Nie tylko uderzyłeś, ale najpewniej złamałeś — warknęła dziewczyna. — Kto otwiera drzwi z takim rozpędem? Czy ty masz oczy w dupie?

Była zła, lecz Ignacy nie miał co się dziwić. Sam nie byłby szczególnie zadowolony, gdyby jego twarz zaliczyła spotkanie z metalową powierzchnią. Wręczył jej opakowanie chusteczek, którymi od razu zatkała dziurki nosa. Rozejrzał się. Wokół nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. Szedł na zajęcia popołudniowe, więc ilość studentów mogących przebywać na zewnątrz, była ograniczona.

— Zawiozę cię do punktu medycznego — zaoferował. — I pokryję koszty badań.

— Nie trzeba — dziewczyna podjęła próbę zbycia go. — Poradzę sobie.

— Weź nie żartuj — Ignacy wyszukał w telefonie lokalizację najbliższej prywatnej kliniki. — Nie zostawię cię ze złamanym nosem na środku chodnika.

Ofiara powoli podniosła się, opierając się o jego samochód. Była oszołomiona, przez co ciężko było jej złapać równowagę. Ignacy naprawdę nie mógł jej tak zostawić. Miałby potworne wyrzuty sumienia. Jeśli zawinił, to musiał to naprawić lub wynagrodzić.

— I uważasz, że wsiądę z tobą do samochodu? Z obcym gościem, który poturbował mi twarz? — uniosła brwi.

Rzeczywiście. Mogło to wzbudzać pewne podejrzenia. Ignacy szybko sięgnął do torby i wyjął z niej portfel. Wręczył brunetce swój dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny oraz legitymację studencką. Przez ułamek sekundy rozważał również zaoferowanie karty stałego klienta Starbucks jako dodatkowego zabezpieczenia. Podał także adres wybranego celu.

— Możesz wysłać zdjęcia wszystkich tych rzeczy do znajomych i zachować je do czasu aż się nie rozejdziemy — zaproponował. — Nie mam pomysłu, jak inaczej mogę udowodnić swoje dobre zamiary.

Poszkodowana obejrzała dokumenty z każdej strony, porównując je do naklejki na przedniej szybie pojazdu. Po zakończeniu procesu weryfikacji zrobiła zdjęcia każdego z nich, samego pojazdu oraz jego właściciela. Wyklikała coś w telefonie, prawdopodobnie wysyłając wszystkie pliki do kilku bliskich osób.

— Jeśli spróbujesz mi cokolwiek zrobić, to przysięgam, że poskładam cię tak, że lekarze nie będą wiedzieli, jak naprawić szkody — zagroziła mu. — Rozumiemy się?

Ignacy pokiwał głową. Była na tyle groźna, że, nawet jeśli planowałby coś nikczemnego, to automatycznie by się wycofał. Wyciągnął do dziewczyny rękę, by pomóc jej dojść do siedzenia pasażera. Otworzył drzwi, wpuszczając ją do pojazdu. Potem migiem zajął miejsce kierowcy i odpalił samochód. Dawno tak sprawnie nie wyjechał z miejsca parkingowego. Musiał nadrobić czas stracony na rozmowie. Nie znał się na medycynie, ale był pewien, iż tego typu obrażenie trzeba od razu obejrzeć i opatrzyć.

Jechali w milczeniu, jedyny dźwięk w samochodzie pochodził z włączonego radia. Atmosfera była gęsta, Ignacy potrafił stwierdzić, że dziewczyna raczej nie będzie chętna do rozmowy.

Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy. Na żadnym etapie swojego życia. Nawet na boisku zachowywał szczególną ostrożność. Z tego powodu nie potrafił się do końca zachować. Nie wiedział nawet, jak sformułować wyrazy skruchy. Obliczał już, ile będzie kosztowało go odszkodowanie. Zgłoszenie się do mamy z komunikatem "uderzyłem kobietę drzwiami" mogło mieć różne skutki. Jednak mógł zostać na tym prawie. Było nudne, ale przynajmniej odrobinę praktyczne.

Gdy zaparkowali pod kliniką, Ignacy otworzył brunetce drzwi, ponownie próbując zaoferować podparcie w postaci swojego ramienia. Odmówiła również tym razem. Stabilnym krokiem ruszyła do recepcji wewnątrz budynku. Bez zbędnego gadania udzieliła recepcjonistce wszystkich niezbędnych informacji, okazując swój dowód osobisty.

— Oliwia Wilczyńska.

Czyli tak się nazywała. W końcu przestała być anonimowa. Ładne imię. Kontynuowała wywiad i, ku zdziwieniu Ignacego, zmodyfikowała wersję zdarzeń.

— Mój kolega mnie nie zauważył i przypadkiem uderzył drzwiami w nos. Źle się zsynchronizowaliśmy.

Przedstawienie go jako kolegi sprawiało, że wyglądał lepiej z perspektywy osoby trzeciej. Atak ze strony obcego prezentował się mniej kolorowo. Jej wersja malowała go jako niezdarnego ziomka. Postanowił grać razem z nią, naturalnie wtapiając się w rolę.

— Naprawdę nie chciałem! — zapewnił, wyciągając kartę kredytową. — Czy wszystko będzie z nią dobrze? Naprawicie jej nos?

— Proszę się nie martwić. Trafi pod opiekę profesjonalistów — odpowiedziała recepcjonistka.

I była to bardzo ogólna deklaracja. Bez określenia, kiedy Oliwia trafi pod wspomnianą opiekę. Ignacy zbyt wiele oczekiwał od służby zdrowia, nawet tej niepublicznej. Liczył na maksimum kwadrans siedzenia w poczekalni. Klinika pomnożyła go sześciokrotnie. A to wszystko za jego pieniądze.

Ignacy, zgodnie z postanowieniem, umilił Oliwii te monotonne chwile czekania na lekarza. W tym czasie zanotował, że jest ona nałogową palaczką (wyszedł z nią na papierosa łącznie cztery razy), jest od niego o dwa lata młodsza, a jej grupa krwi to AB Rh-. Nie należała do wylewnych osób, dodatkowo traktowała go z widoczną pogardą, tłumaczoną niezadowoleniem z różnicy w wyglądzie ich sąsiadujących ze sobą wydziałów. Było to w pełni zrozumiałe. Ignacy ze współczuciem patrzył na budynek Wydziału Lingwistyki Stosowanej za każdym razem, gdy szukał miejsca parkingowego.

— Naprawdę chce ci się tu ze mną siedzieć? — zapytała Oliwia, gdy przyniósł jej butelkę wody z korytarzowego automatu.

— Nie zostawię cię przecież samej. Narobiłem szkód, więc teraz ponoszę konsekwencje — odpowiedział.

— Szlachetnie. Bawisz się w rycerza na białym koniu? — odkręciła butelkę wody i wzięła kilka łyków.

— Nie, po prostu lubię załatwiać sprawy do końca. No i przy okazji to ja płacę za całość.

Oliwia wywróciła oczami, lecz nie mogła dłużej pociągnąć rozmowy, bo do sekcji oczekiwania wkroczył niski mężczyzna w białym fartuchu medycznym. Zmrużył oczy i rozejrzał się po poczekalni.

— Czy jest tu pani Wilczyńska? — zapytał.

Poszukiwana uniosła dłoń w górę. Chyba się doczekali. Wystarczyło tylko ponad dziewięćdziesiąt minut. Polska służba zdrowia była niezastąpiona. Ignacy nie mógł pójść dalej z Oliwią. Wchodzenie w głąb kliniki przysługiwało tylko osobom z bliższego kręgu poszkodowanych. Dlatego chłopak musiał się czymś zająć. Na samym początku posiedział trochę przy recepcji. Zamówił kawę z automatu, spróbował i prawie od razu wylał, bo smakowała jak pomyje. Przespacerował się kilka razy po korytarzu, czytając plakaty zachęcające do szczepień. Po tym wyszedł z budynku, żeby pooglądać samochody na parkingu. Wsiadł do swojego, posłuchał radia i wysiadł. Zaczerpnął świeżego powietrza i zerknął na zegarek. Minęła godzina. Postanowił wyszukać w internecie, ile czasu mogą zająć badania związane ze złamanym nosem. Przescrollował parę stron i doszedł do fundamentalnej konkluzji — nie było sensu czekać. Za bardzo cenił sobie swój cenny czas, żeby tracić go na bezczynności. Dlatego wsiadł ponownie do auta, odpalił je i odjechał. Miał już pomysł na to, jak zabić nudę.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

— Oliwia!

Dziewczyna rozejrzała się, słysząc swoje imię. Wyszła ze szpitala z opatrzonym nosem i plikiem kartek w dłoni. Gdy zobaczyła Ignacego, machającego do niej z drugiej strony parkingu, na jej twarzy wymalowało się zaskoczenie. Zdezorientowana podeszła do Ignacego.

— Co ty tu jeszcze robisz? Babka z recepcji powiedziała, że uregulowałeś już wszystkie płatności.

— Masz na coś alergię? — wyminął pytanie, sięgając do samochodu.

— Nie. Czemu w ogóle o to...

Ignacy wręczył jej brązową torbę papierową. Zadbał o to, by jej zawartość dalej była ciepła.

— Kupiłem ci lunch. Uznałem, że po tylu godzinach bez jedzenia pewnie jesteś głodna.

Odwiedził jedną z okolicznych restauracji serwującą dania wegańskie. Nie wiedział, jak wygląda dieta Oliwii, więc wybrał neutralną opcję. Starał się dobrać produkty tak, by kalorie były zbalansowane i dodały jej energii. Powstał z tego pełnowartościowy posiłek składający się z ryżu, spreparowanych warzyw oraz wegańskich kotlecików.

Dziewczyna zajrzała do opakowania.

— Dziękuję. Nie, żebym tego potrzebowała czy coś, po prostu lubię darmowe jedzenie.

I wtedy Ignacy po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy uśmiech. Był on zmęczony, lecz zdecydowanie szczery. Poczuł przyjemny gorąc w sercu. W końcu doświadczył pełnej satysfakcji.

— Możesz zjeść w samochodzie. Jak skończysz, to zawiozę cię do metra lub innej lokalizacji, z której bezpiecznie dojedziesz do domu.

Przemyślał to. Nie chciał przekraczać granic i pytać o jej adres. Na pewno by go ochrzaniła za próbę wydobycia takiej informacji. Ewentualnie mógłby załatwić jej podwózkę do jakiegoś innego punktu osadzonego blisko jej lokum. Wszystko zależało od jej samopoczucia i chęci współpracy.

— Albo może wolisz inną lokalizację? Czujesz się na siłach, by wracać samodzielnie? — dopytał, wpuszczając ją do auta.

— Zawieź mnie na Wilanowską. Stamtąd dojadę już sama. To tylko złamanie — usiadła na siedzeniu i otworzyła porcję jedzenia.

Tylko złamanie. Dla Ignacego była to eufemizacja. Złamanie nosa to nie byle co. Mógł już nigdy nie wrócić do pierwotnego kształtu. I kuracja też trochę zajmie. On po otrzymaniu takiej diagnozy wpadły w lament. Nie cierpiał głębszych urazów.

— Nastawili mi go i zlecili dalszą terapię. Za dwa tygodnie wszystko wróci do normy — kontynuowała, biorąc do ust kawałek kotleta. — Hm, dobre. Chrupkie.

— Jeśli potrzebowałabyś pomocy lub pieniędzy na zabiegi, to...

— Przestań. Nie rób ze mnie nieudacznika, umiem sobie poradzić sama. Skorzystanie z twojej życzliwości było jednorazowym przejawem ugody — ucięła go. — Jesteśmy kwita, możemy się rozejść.

Tak powiedziała, lecz od czasu tamtego incydentu ich ścieżki ciągle się krzyżowały. Wpadali na siebie pod wydziałami, Ignacy machał jej, na co ona za każdym razem wywracała oczami. Ich relacja budowała się na tym, że on starał się być miły, a ona blokowała go swoją chłodną otoczką. Mogło to wyglądać na jednostronną sympatię, ale tak naprawdę Oliwia również polubiła to całe zabieganie o jej uwagę i przyjacielskie gesty. Przełamanie swojej niechęci do nawiązywania nowych, głębszych więzi międzyludzkich z mężczyznami, kosztowało ją dużo cierpliwości, jednak efekty były satysfakcjonujące. Natomiast Ignacy pierwszy raz od dawna czuł, iż poznał dziewczynę, która widzi w nim coś więcej niż partnera na imprezy. I to go w niej kupiło.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Ignacy był świadomy tego, że jego uczucia w stosunku do Oliwii nie były już jedynie przyjacielskie. Wszystkie chwile spędzone u jej boku czyniły go szczęśliwszym. Obojętna postawa względem jego, pierwotnie żartobliwych, zalotów powodowała u niego coraz większą chęć zdobycia jej serca. Była pierwszą dziewczyną, która stawiała czynny opór wobec absolutnie każdego flirtu. W jego oczach roztaczała się nad nią złota aura, wyróżniająca ją spośród tłumu napotkanych ludzi. Czuł się jak szóstoklasista, któremu koleżanka powiedziała coś miłego. Gdyż w rzeczywistości, mimo dwudziestu trzech lat spędzonych na świecie, pierwszy raz był kimś romantycznie zainteresowany.

Zaprzyjaźnienie się z kimś dzięki przykremu wypadkowi było przypadkiem zdarzającym się raz na milion i trafił się akurat jemu. Wszechświat zrobił fikołka i teraz byli tu, gdzie byli. Nie wiedział, czy to zauroczenie, czy miłość. Obiektywnie stwierdzał, iż wisiał gdzieś pomiędzy. Kategoryzacja nie była istotna.

— Żałujesz, że to zrobiliśmy?

Popatrzył na Oliwię, dopalającą papierosa. Stali na balkonie, ubrani w ciepłe odzienia wierzchnie. Opierając ciężary swoich ciał o metalową barierkę, patrzyli na osiedlowe podwórko, oczekując na przechodniów, na których mogliby zawiesić oko. Ignacego po śniadaniu uderzyła ponowna senność, jego myśli sunęły wolno. Na wytrącenie go z codziennego rytmu miało wpływ wiele czynników. Ogólna atmosfera oraz jego rozterki sercowe były jednymi z nich.

— Nie — odpowiedział na pytanie, stukając palcami o barierkę. — A ty?

— Ciężko powiedzieć — Oliwia dogasiła papierosa w małej, balkonowej popielniczce. — Z jednej strony źle mi z tym, że zrobiłam to z bliskim przyjacielem, z drugiej skłamałabym mówiąc, iż o tym nie myślałam.

— Rozwiń końcówkę ostatniego zdania — poprosił.

Oliwia prychnęła. Ignacemu nie było do śmiechu. Od początku tej rozmowy towarzyszyło mu zawyżone tętno. Stresował się tym, do czego doprowadzi. Najbardziej obawiał się kłótni lub niedostatecznego wyczerpania tematu. Przerażało go to, że nie miał czasu na przygotowanie się do takiej konfrontacji. Ułożyłby schemat działania, tak, jak w siatkówce. Poświęciłby chwilę na research dotyczący głębszych relacji międzyludzkich. A tak to stał jak ten czubek, udając, że ma wszystko pod kontrolą.

— Przez chwilę towarzyszyła mi myśl, iż chcę przekroczyć pewne granice przyjaźni i spróbować czegoś nowego. Nie byłam pewna, o co mi chodzi. Od kilku dobrych lat nie ciągnęło mnie do budowania relacji z mężczyznami, a tutaj proszę — wzruszyła ramionami. — Ta sytuacja jest jak kubeł zimnej wody.

Ignacy zgłupiał. Oliwia mówiła ogólnymi hasłami, z których nie dało się nic wywnioskować. Ukrywała przed nim istotny kawałek historii. Bez niego nie dało się złożyć jej wypowiedzi do kupy.

— Chyba średnio rozumiem — zaśmiał się nerwowo.

— Przez chwilę myślałam, że mogę być w tobie zabujana, ale teraz dochodzę do wniosku, że to było zwykłe seksualne pożądanie — prychnęła. — Mój mózg dalej trzyma się wyznaczonej zasady. Nigdy w pełni się nie zakochuję, póki nie będę miała pewności, iż druga strona nie odwzajemni uczucia. Tak sobie postanowiłam. Wolę zapobiec tragedii.

W takich chwilach człowiek nie wie, jak ma reagować. Miesza się kilka różnych reakcji, chce się płakać i śmiać jednocześnie. Ignacy miał kilka sekund na zebranie myśli i wykreowanie odpowiedzi. Tymczasem dźwięk własnego tętna odbijał mu się w uszach, jakby założył na nie ciasne słuchawki. Oliwia wstępnie przekreśliła ich romantyczną relację, jednocześnie dając szansę na zmianę jej zdania. Zostawiła lekko uchyloną furtkę, przez którą Ignacy mógł się wślizgnąć i dać jej to, co potrzebne jej było do rozwinięcia własnych uczuć. Podobał jej się. Fizycznie. Rozważała pogłębienie tego. To było już coś.

— A ty? Czemu nie żałujesz? — zapytała.

Ignacy mógł to wykorzystać. Mógłby jej teraz wszystko powiedzieć. Wyznać skrywane uczucia. Wtedy istniałaby szansa, że ona z czasem by je odwzajemniła. Rokowania były pozytywne. Los dał mu szansę. Szansę na zostanie partnerem tak wspaniałej kobiety. Wystarczyło powiedzieć. Ignacy ponownie zacisnął palce na chłodnej barierce i spojrzał w ciemnoniebieskie oczy Oliwii.

— Bo mam tak samo, jak ty. Też dałem się ponieść.

W jednym momencie można zaprzepaścić scenariusze rzutujące na jedną z linii przyszłości. Zapaliła się przed nim czerwona lampka. Spontaniczne decyzje mogą przynieść wiele radości, jak i wiele strat. Ignacy dokonał wyboru.

Oliwia niewątpliwie była jedną z najlepszych osób, jakich miał okazję spotkać. Sprawiała, że był szczęśliwy. Dawała mu to, czego nie zapewniali mu inni. Dlatego właśnie Ignacy nie mógł jej mieć. Uważał się za przeciętnego gościa. Mógł mieć czarującą osobowość, wygląd, pasje i pieniądze. Jednak nie miał do zaoferowania nic, co mogłoby uczynić go wyjątkowym dla Oliwii. Ona zasługiwała na kogoś lepszego. Kogoś, kto stałby na równi z nią. Kogoś, kto rzeczywiście będzie najlepszy, a nie tylko udawał takiego.

Ten wybór niemiłosiernie kaleczył jego serce, jednak wiedział, że jest on słuszny. Odstawił na bok egoizm i chęć samozadowolenia. Dla dobra osoby, na której mu zależało. Wiedział, iż teraz skończy się pewien etap. Uświadomienie sobie tego przyszło spontanicznie, dlatego oswojenie się ze skutkami własnej decyzji zajmie sporo czasu. Na pewno pojawi się wiele wątpliwości. Możliwe, że będzie go kusić, by to odkręcić. Jednak musiał być wytrwały, zarówno dla dobra zarówno ich przyjaźni, jak i zachowania dobrej atmosfery wewnątrz ich paczki przyjaciół.

Smętnie popatrzył na sunące po niebie chmury, żałując, iż nie urodził się bez zdolności odczuwania uczuć. Odebrałoby mu to przynajmniej połowę dotychczasowych problemów. Żyłoby mu się lepiej. Raczej. Jednego był pewien — dostanie po głowie od Olafa, kiedy zacznie mu się żalić na temat tego, do czego przed chwilą doszło.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Marcel patrzył na pędzelek kolorujący płytkę jego paznokcia. Przybierała ona jednolity kolor pomarańczowy, dobrze komponujący się z innymi ciepłymi barwami przyozdabiającymi jego palce. Narcyza zamoczyła pędzelek w lakierze.

— Podmuchaj. Szybciej wyschną — zasugerowała.

Marcel posłusznie wykonał jej polecenie. Narcyzia była specem w dziedzinie sztuki manikiuru. Dzięki wprawie na tle artystycznym potrafiła precyzyjnie ozdabiać zarówno swoje, jak i cudze paznokcie. Marcel był zawsze chętny do korzystania z jej usług. Lubił mieć kolorowe palce, ale sam malował je, jakby był na haju. Jeszcze nigdy nie uzyskał jednolitego, schludnego rezultatu. Po jego ingerencji wyglądały, jakby zostały zanurzone w smole.

Oparł się wygodnie o bok łóżka. Znowu zawitał na weekend w domu rodzinnym, gdzie miał więcej przestrzeni do spędzenia czasu z przyjaciółmi. Mogli oglądać filmy, obgadywać ludzi z liceum, wyjadać zawartość jego lodówki i dzielić się swoimi najświeższymi przemyśleniami. Tym razem Marcel chciał porozmawiać o tym, jak sprawnie rozwijał się klub. Od ostatniego spotkania z Adamem i Cyzią wiele się zmieniło. Przede wszystkim jego stosunek do Nathanaela. Nie wiedział, jak to wygląda z drugiej strony, ale sam był zadowolony z przebiegu ich relacji. Stawała się coraz cieplejsza i mniej wymuszona. Przeżyli razem kilka spotkań klubowych, dwie imprezy, odbicie od byłego chłopaka oraz pojedyncze próby muzyczne. Ich bonding time przychodził coraz bardziej naturalnie. Z pozostałymi członkami klubu też miał super kontakt. Zaliczył przy nich swój pierwszy zgon po alkoholu. W końcu nic nie łączy studentów tak bardzo, jak wzajemne ogarnianie się po melanżach. Wszystko układało się zgodnie z planem (nie miał planu, ale gdyby miał, to właśnie by się układał).

— Nathanael przeszedł vibe check — poinformował.

Rozpoczęcie tego tematu zagwarantowało mu natychmiastowe skupienie uwagi zebranych. Adam zapauzował Mario Kart, w które grał na Switchu. Narcyza zakręciła lakier. Obydwoje mieli miny, jakby powiedział coś podejrzanego.

— Wiemy, widzieliśmy wasze zdjęcia z fotobudki — mruknął Adam.

— Wtedy był jeszcze w trakcie vibe check'owania. Teraz jest już po — wyjaśnił. — Czujemy się dobrze w swoim towarzystwie, przestał też ignorować konfę grupową. Czasem nawet posuperkuje mi mema.

— Taki wygląd dzisiejszego romantyzmu — westchnął jego przyjaciel.

— Jezu, wystarczy pomachać wam kimś ładnym przed oczami, a wy od razu zaczynacie jakieś insynuacje. Z Ignacym i Sabriną było to samo — Marcel pretensjonalnie wyrzucił w górę ręce.

— Czym byłaby przyjaźń bez doszukiwania się potencjalnych związków? — Narcyza pstryknęła go w nos. — Przez twój ekstrawertyzm spawnują się wokół ciebie różni ludzie i w części z nich widzimy potencjał.

— Literalnie patrzysz tylko na wygląd — wytknął jej Marcel.

— Duh! — dziewczyna otworzyła szerzej oczy. — Musi być balans. Ja patrzę na wygląd, Adam na charakter, a ty to w ogóle ślepy jesteś i nieporadny.

Marcel szturchnął ją na tyle mocno, że zleciała z łóżka na podłogę. Oburzona bez słowa pokazała mu środkowy palec.

— Wracając do tematu — cieszę się, że Nathanael dobrze się z nami czuje. Nie ukrywam, iż chciałbym go poznać trochę lepiej. Wydaje się ciekawy. Ale powiem wam, że to dla mnie taka abstrakcja, bo chłop na samym początku był zupełnie niedostępny. A teraz? Teraz nawet sam z siebie gada na spotkaniach klubowych! Mam teorię, że rozkręcił się tak szybko, bo wszyscy jesteśmy sobie pisani.

— Pewnie potrzebował jakiegoś bodźca, żeby się otworzyć. Twoja naturalna zdolność ciągnięcia ludzi za język też robi robotę — wydedukował Adam.

— Teraz będziemy razem pracować przy tym musicalu, o którym wam wspominałem. Nieironicznie nie mogę się doczekać. Swoją drogą, jak już będziemy wystawiać, to macie przyjść i to zobaczyć. Weźcie jak najwięcej ludzi, to mój pierwszy poważny debiut — poprosił.

— Oczywiście. A ty wykorzystaj wspólny czas z Nathanaelkiem, żeby móc dostarczać nam więcej dobrego contentu — zażądała Cyzia.

Czyli raczej się nie odczepią. No trudno. Na przestrzeni lat powinien przywyknąć do tego, że jego najbliżsi przyjaciele mieli na tyle nudne życie, iż musieli je sobie urozmaicać gaslightingowaniem i budowaniem fałszywej narracji. Nie da się ukryć, że życie bez odrobiny deluzyjności byłoby smutne.

— Deal — uścisnął dłoń dziewczyny. — A teraz weźmy się za coś porządnego. Co powiecie na kolejny re-watch Shreka?

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy, cztery. Pam, pam, pam. Pam, pam, pam, pam. Pam, pam, pam.

— I jeszcze raz! Kolorowe jarmarki... Żywo, moja droga, żywo! Nathanaelu, proszę o powtórkę. Wprowadzenie do refrenu.

Nathanael powstrzymał się przed jawnym okazaniem swojego znudzenia i jednoczesnego zirytowania ową prośbą. Jeszcze raz usłyszy ten sam fragment piosenki Maryli Rodowicz, a spali całą Saską Kępę i te wszystkie zakichane koguciki. Dzień musicalu zbliżał się nieubłaganie. Wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik, pod uwagę brane jedynie drobne poprawki oraz korekty wizualne. Ekstrawagancki reżyser oraz koordynator przedstawienia zbagatelizował tę moralną zasadę przyzwoitości i na finiszu wysunął rękaw poprawek, a także sugestii dotyczących poszczególnych elementów występu. Nagle nic mu nie pasowało. Tonacje za niskie, zwrotki źle wyśpiewane, ruchy nie takie, jak trzeba. Męczył wokalistkę coverującą hit Maryli Rodowicz, czepiając się obiektywnie nienagannego wykonu. Dobrze przekazywała emocje zawarte w utworze. Reżyser uznał, że brakuje tego pazura, ognia. Bez sensu. Tekst tej piosenki był nostalgiczny, omawiał wątek nieuniknionego przemijania. Dlaczego ktoś miał śpiewać o bezpowrotnie utraconych chwilach, jakby były to kłótnie przekupek na bakalarskim targowisku?

Reżyser tych, których aktualnie nie torturował, ganiał po sali w celu rozwiązywania nieistniejących problemów. Jeden z aktorów już po raz piąty wycierał liście ozdobnej rośliny stojącej na planie. Był to festiwal marnowania cudzego czasu. Studenci mogliby teraz ćwiczyć na własną rękę, zamiast słuchać tego bzdurnego gadania.

— Stop, stop, przerwa! — zażądał reżyser, gdy wokalistka po raz kolejny nie spełniła jego ekstrawaganckich wymagań. — Idę zrobić sobie herbaty.

I wyszedł, zostawiając skonfundowaną artystkę na scenie. Przynajmniej dostała chwilę cennego spokoju. Zresztą tak samo, jak Nathanael.

— Pamiętaj o rozciągnięciu nadgarstków.

Znajomy głos odciągnął Nathanaela od chęci przywalenia głową w klawisze. Marcel wyrósł spod ziemi i obdarował go pokrzepiającym poklepaniem po ramieniu. Następnie wręczył mu butelkę wody, którą Nathanael chętnie przyjął. Tak jak zazwyczaj, nie narażał w żaden sposób swoich strun głosowych, przez większość czasu były w stanie spoczynku, lecz mimo to jego gardło domagało się zwilżenia. Prawdopodobnie z powodu zmęczenia zapętleniem aktywności.

Nathanael bolącymi palcami odkręcił butelkę i wziął kilka łyków orzeźwiającej cieczy. Nawet zwykła woda smakowała teraz jak afrodyzjak.

— Dzisiaj jedzie po was równo — trafnie zauważył Marcel, biorąc jedno z krzeseł należących do nieobecnych członków orkiestry.

Usiadł obok Nathanaela, opierając się ostrożnie o brzeg fortepianu. Już raz dostał reprymendę związaną z niepoprawnym użytkowaniem instrumentu i od tamtego czasu starał się nie podpaść. Zrozumiał, jak bardzo Nathanael ceni oraz szanuje swój warsztat. Szczególnie że mowa była tu o pięknym wypolerowanym fortepianie, a nie jakimś tam maciupkim pianinie.

— Weź, oszaleć można. Czuję, że po próbie będę musiał to rozchodzić — pokręcił głową.

Odłożył wodę na podłogę i wziął się za rozprostowywanie dłoni. Pokręcił nadgarstkami, rozciągnął mięśnie oraz podociskał palce, głośno nimi strzelając. Ta ostatnia czynność wywołała u Marcela wzdrygnięcie.

— Nienawidzę, gdy tak robisz — przypomniał.

— Wiem. Ale nie każę ci tego słuchać. Siedzisz tu ze mną dobrowolnie — odpowiedział, ostentacyjnie strzelając ostatnim palcem.

Od kiedy aktorzy i orkiestra zaczęli mieć łączone próby, Marcel spędzał z nim czas w trakcie przerw. Przynosił mu wodę oraz chusteczki, którymi mógł przetrzeć siebie oraz użytkowany sprzęt. Nathanael cenił sobie tego typu pomoc, była bardzo praktyczna, a on sam nie musiał opuszczać swojego stanowiska.

Marcel po dostaniu się do obsady musicalowej, zgodnie z przewidywaniami, błyskawicznie złapał kontakt z każdą osobą na planie. Zrobił to nieintencjonalnie, zyskał sympatię ludzi dzięki charyzmatycznym występom, poczuciu humoru i zaangażowaniu w rozwój przedstawienia. Mimo zebrania wokół siebie pokaźnego wianuszka znajomych dalej przychodził do Nathanaela, by dotrzymać mu towarzystwa. Blondyn nie uczestniczył czynnie w kwitnących znajomościach, brał udział w dyskusji tylko wtedy, kiedy było to od niego wymagane. Traktował to jak pracę. Dlatego towarzystwo jego klubowego kolegi było czymś nadprogramowym, można by rzec nieplanowanym. Nathanael z czasem się do tego przyzwyczaił. Nawet chętnie słuchał tego, co tamten ma do powiedzenia. Marcel też chyba zorientował się, kiedy należy ucichnąć, bo ograniczał swoje trajkotanie po otrzymaniu kilku niewerbalnych sygnałów. Powoli uczyli się swobodnego funkcjonowania w swoim towarzystwie. Dzięki temu Nathanaela mniej męczyły nowe doznania socjalne.

— Robisz coś po próbie? — zapytał Marcel.

Takie pytanie padało zawsze. Z jakiegoś powodu Marcel lubił słuchać o jego codziennych planach. Były one niezwykle przyziemne. Czytanie książek, oglądanie filmów, uzupełnianie szkicownika, powtórka materiałów na zajęcia. Jego grafik w trakcie roku akademickiego nie wykraczał poza te aktywności. Okazjonalnie wpadały tam wyjazdy do Lublina oraz spotkania klubu. W kwestii tego drugiego Nathanael zaczął doceniać istnienie tej małej organizacji. Odnalazł w niej sens, którego wcześniej mu brakowało. Wszystko to za sprawą tego, że na ich sporadycznych spotkaniach mógł opowiadać o czymkolwiek — oni zawsze go słuchali. Nie było jeszcze tematu, który by ich nie zainteresował. Mógł wyskoczyć z czymś zupełnie odklejonym, a klubowicze i tak podzieliliby się swoimi uwagami oraz odczuciami związanymi z przedstawioną historią. W poprzednim tygodniu Haruki razem z Sabriną zaczęli żywo dyskutować na temat wpływu koloru zielonego na ludzką psychikę. Cała reszta słuchała ich, jakby toczyli publiczną debatę oksfordzką związaną z obecnym ustrojem politycznym. Było w tym coś na swój sposób pięknego.

— Jeśli uda nam się skończyć przed dziewiętnastą, to po powrocie do domu nastawię pranie i wezmę długą kąpiel.

Ostatnio próby bardzo się wydłużały, przez co nie miał czasu na robienie czegoś dla czystej przyjemności. Tracił nie tylko popołudnia, ale też wieczory. Rekord padł, gdy reżyser wypuścił ich do domów dopiero po 21. Wtedy Nathanael pozwolił się odprowadzić Marcelowi do domu. Dalej miał w pamięci nieprzyjemny, wieczorny incydent, przez który zaczął nosić przy sobie gaz pieprzowy. Wprawdzie regularne treningi z Oliwią wiele go już nauczyły, lecz w dalszym ciągu nie czuł się na tyle pewnie, byś stosować zdobytą wiedzę w praktyce. Dodatkowo sala prób mieściła się obok przeklętej Proximy. Gdy Nathanael widział, w jakim stanie ludzie wychodzą z owego miejsca, stwierdzał, iż nawet jegomoście spod radomskiego monopolowego mają w sobie więcej klasy.

— A nie chciałbyś może wyskoczyć na lodowisko? To, które stoi na starówce.

Propozycja Marcela go zaskoczyła. Była sformułowana bardzo konkretnie, co mu zaimponowało (jego kolega miał skłonność do budowania napięcia i rzucania niejednoznacznymi wstępami), jednak zupełnie nieoczekiwana. Jeśli już spędzał czas z Marcelem, poza aktywnościami klubowo-chóralnymi, to było to przypadkowe. Albo się napatoczył, albo był Nathanaelowi potrzebny do gwarantowanego poczucia bezpieczeństwa. Nic poza tym. Co ciekawe, Marcel nigdy wcześniej nic nie proponował. Nathanael obserwował go na social mediach. Kilka razy w tygodniu spotykał się z różnymi ludźmi, co dokumentował swoimi multimedialnymi relacjami. Zastanawiał się, czy brak inicjatywy wynika z tego, że spodziewał się negatywnej odpowiedzi czy jakichś innych, głębiej ukrytych uprzedzeń.

— We dwóch? — dopytał.

Jako jedną z możliwych opcji przyjął, że Marcel wychodził z grupą znajomych z obsady. To miałoby sens. Chciał zgarnąć, jak największą liczbę osób i wyciągnął dłoń do Nathanaela, żeby ten nie czuł się wykluczony. Miły gest, aczkolwiek Nathanael nie wyobrażał sobie wyjścia z tak dużą grupą obcych ludzi. Już wolałby grać utwory Maryli Rodowicz w niekończącym się zapętleniu. Drugą opcją było spontaniczne wyjście klubu GWIAZDA. Tylko to mogłoby nie zgadzać się z planami klubowiczów. Większość z nich miała pracę, przez którą takie wypady nie wchodziły w grę. Musieli mieć wszystko wcześniej ustalone, żeby móc dostosować aktywności pod grafik.

— Tak.

Oh. Ciekawe. Wizja wyjścia w bardziej kameralnym gronie (o ile dwoje ludzi można nazwać gronem) nie była taka zła. Nie musiał się na to specjalnie przygotowywać i po kolei obliczać sobie, jak szybko zaczną go denerwować dani uczestnicy spotkania. Same łyżwy brzmiały przyjemnie. Pogoda sprzyjała, gdyż było zimno, ale nie padał śnieg. I biorąc pod uwagę, że był środek tygodnia, to nie powinno być tłumów. Jazda na łyżwach mogłaby pomóc mu w rozładowaniu stresu nagromadzonego w trakcie próby. Mniej banalna opcja niż kąpiel. Plus jego ostatni spacer z Marcelem po starówce wspominał dobrze. Patrząc na wszystkie te zalety, Nathanael nie miał powodu, by odmówić.

— Jeśli nie skończymy za późno, to możemy iść. Tylko po drodze warto byłoby coś zjeść — zasugerował.

— Pójdziemy do Maca przy Kolumnie Zygmunta. Git?

— Git — skinął głową Nathanael.

McDonald nie był szczytem jego kulinarnych marzeń, ale od kiedy żył życiem warszawskiego studenta, coraz częściej sięgał po śmieciowe kanapki. Niektóre nie były takie złe. Aktualnie w ofercie sezonowej znajdował się burger Drwala, który kupił Nathanaela już po pierwszym spróbowaniu. Żurawina w kanapce nie zawsze musi być złą decyzją.

— Halo, halo! Kończymy ploteczki, wracamy do pracy!

Reżyser wszedł do sali, wymachując swoim metalowym termosem. Koniec sielanki. Marcel w pośpiechu wrócił na swoje stanowisko, a Nathanael przetarł klawisze fortepianu. Miał nadzieję, że w termosie krzykacza znajdowała się potrójna dawka melisy.

Wziął głęboki oddech. Oby to była ostatnia seria grania Kolorowych jarmarków.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

W budce z łyżwami siedział młody chłopak, na oko licealista. Miał na głowie czerwoną czapkę z pomarańczowym pomponem, jego twarz była połowicznie zakryta szalikiem w tych samych kolorach, resztę ciała chronił granatową kurtką puchową. Wyglądał jak wygenerowany losowo Sim. Przywitał Nathanaela szerokim uśmiechem.

— Cześć! Jaki rozmiar dla ciebie? — zapytał niczym automat.

Próba zakończyła się kwadrans przed dziewiętnastą. Powodem był zanik głosu u reżysera, który pod sam koniec, ogarnięty przesadną ekscytacją, wyśpiewał połowę repertuaru. Chciał pokazać aktorom swoją wizję spektaklu. Finalnie nikt nie wiedział, o co mu chodzi. Dwa razy spadł ze sceny i Nathanael sam nie był pewny czy to wypadek, czy część abstrakcyjnej idei. Po tylu godzinach nic by go już nie zdziwiło.

— 45 — odpowiedział, szukając w torbie portfela.

— Wow, spora. Ale spokojnie, mamy na stanie wszystkie możliwe rozmiary! — zagwarantował chłopak i oddalił się na tyły budki.

Nathanael pokręcił nosem. Spora. Też mu coś. Przyszedł tu po łyżwy, a nie po komentowanie rozmiaru jego stopy.

— Proszę bardzo — młodzieniec postawił na blacie przyniesione obuwie. — Mógłbym jeszcze prosić o twoje nazwisko? Muszę je zapisać przy numerze wypożyczanego modelu.

— Lagercrantz.

Chłopak zawiesił długopis nad kartką, nie wiedząc, od czego zacząć. Popatrzył niepewnie na Nathanaela, którego wyraz twarzy dalej pozostawał niewzruszony.

— Czy mógłbym prosić o przeliterowanie?

Blondyn spełnił prośbę i powoli oraz wyraźnie podyktował każdą literę, patrząc, jak chłopak notuje wszystkie po kolei.

— Dobrze? — zapytał, pokazując mu końcowe dzieło.

— Lagercrantz. Tak — potwierdził Nathanael, weryfikując pisownię przeliterowanego nazwiska.

— To nie jest polsko brzmiące nazwisko — stwierdził pracownik, śmiejąc się, jakby opowiedział niesamowicie śmieszny żart.

— Gdyż nim nie jest.

— Ale mówisz po polsku.

Ależ bystrzak. Niespotykany poziom spostrzegawczości. Blondyn groteskowo uniósł brwi, wytrzeszczył oczy i uchylił usta, łapiąc się dłonią za głowę.

— Rany, rzeczywiście! — powiedział z zachwytem. — To zupełnie tak, jakby nie trzeba było pochodzić z danego kraju, aby płynnie władać jego urzędowym językiem! Niewiarygodne!

Nie czekając na dalsze polecenia, położył na blacie dokładnie wyliczoną opłatę za wypożyczenie łyżew i wziął wydane obuwie.

— Adjö — rzucił na pożegnanie, dopasowując słownictwo do swojego nie polsko brzmiącego nazwiska.

Usiadł na szatniowej ławeczce, gdzie swoje łyżwy kończył zakładać Marcel. Gdy Nathanael patrzył, z jaką siłą musiał dociskać zapięcia, poczuł wewnętrzny ból. Kolejne wyzwanie.

Przez całą drogę, od wyjścia z sali po przybycie do McDonalda, rozmasowywał i gimnastykował palce. Kiedy oderwał je od klawiszy, mógłby przysiąc, że na kilka sekund nie miał w nich czucia. Nawet regularne ćwiczenia nie uchroniły go przed efektami zbyt długiej gry. Gdy jechali autobusem, z uśmiechem na ustach strzelał palcami, jednocześnie patrząc na przesadzone reakcje Marcela. Biedny nie miał jak się uchronić przed traumatyzującym go dźwiękiem.

— Jakbyś potrzebował pomocy, to mów — powiedział brunet.

Nathanael podziękował. Doceniał gest, lecz nie był małym dzieckiem. Potrafił zapiąć łyżwy. Nawet jeśli wymagałyby one połamania sobie palców.

Zdjął buty i postawił je w bezpiecznym miejscu. Po kolei wsunął stopy do łyżew, po czym starannie wyregulował każdą z nich tak, by była idealnie dopasowana do jego nogi. Na szczęście trafił na rozruszaną parę, przez co nie namęczył się przy zapinaniu. Dumnie wstał i ruszył w stronę lodowiska.

Nathanael ostatni raz jeździł na łyżwach, kiedy miał 16 lat. Mama często zabierała go na lodowisko. Uważała, że łyżwiarstwo jest jednym z najprzyjemniejszych sportów, dlatego warto je praktykować. Miała rację. Nathanael wolał ślizganie się po lodowej płycie od biegania za piłką. Chociaż obiektywnie patrząc, wszystko było lepsze od sportów skupiających się na bieganiu za piłką. Nawet golf.

Było wybornie. Czuł się pewniej dzięki łyżwiarskiemu zapleczu z przeszłości. Zdolność poruszania się po gruncie świadczyła, że zostały w nim umiejętności sprzed lat. Czekały tylko na wykorzystanie ich na lodzie.

Oszołomienie Nathanaela było gargantuiczne, gdy po wkroczeniu na taflę jego nogi niemalże od razu rozjechały się w przeciwne strony. Z trudem złapał równowagę, kurczowo chwytając się barierki. Jego teoria o niewygasaniu umiejętności i pamięci mięśni mogła być błędna. Usłyszał za sobą śmiech Marcela.

— Mówiłeś, że umiesz jeździć.

Chłopak podjechał tak, by stanąć przed nim. Widząc, że blondyn ma problem z powrotem do pozycji pionowej, pomógł mu złapać równowagę.

— Gdyż tak myślałem. Najwidoczniej samo wmawianie sobie danej umiejętności jest niewystarczające.

Było mu wstyd. Chciał wjechać na lód niczym Yuzuru Hanyu, a skończył jak Jesse w tej jednej scenie z Pełnej chaty. Zapłacił już za wypożyczenie łyżew. Niby tylko dychę, ale w dalszym ciągu głupio byłoby je zwracać po pięciu minutach. Szczególnie po pożegnaniu, jakie zaserwował wydawcy. Musiał wziąć się w garść i przypomnieć sobie, jak używać łyżew. To nie mogło być trudne. Skoro raz się nauczył, to zrobi to ponownie.

Chciał zrobić krok do przodu, instynktownie odpychając się drugą nogą. Był to błąd. Momentalnie runął do przodu, prosto na Marcela. Ten złapał go, lecz sam mało co się nie wywrócił. Wyglądał teraz jak wieszak na pokracznego manekina.

— Może załatwić ci instruktora? — zasugerował.

— Nie ma takiej opcji — odpowiedział bez wahania.

Duma nie pozwalała mu na zasięgnięcie pomocy profesjonalisty. Wcześniej uczyła go mama, a skoro mama potrafiła wyszkolić jego dziecięcą wersję, to dorosła tym bardziej powinna dać sobie radę. Uznał, że wyglądałby idiotycznie, jeżdżąc z instruktorem. Tym samym, z którego pomocy korzystały małe dzieci.

— To co w takim razie robimy? O, może wziąć ci pingwinka?

Marcel z uśmiechem wskazał na malucha, który odpychał się nogami, prowadząc przed sobą czarno biały chodzik w kształcie wspomnianego ptaka.

— Na pewno mają też wyższe wersje. A jeśli nie, to możesz na przykład kucnąć, natomiast ja będę stał za tobą, żeby cię popychać.

Marcel był wyraźnie rozbawiony tą sytuacją, lecz Nathanaelowi nie było do śmiechu. Okej, być może wizja jeżdżenia w kuckach przy wózku w kształcie pingwina była całkiem komiczna, ale nie mógł dopuścić do jej spełnienia. Musiał rozbudzić swoją uśpioną umiejętność i jeździć jak na normalnego człowieka przystało. Analizując wszystkie uwłaszczające kroki, wybrał ten najmniej kłujący.

— Albo, jeśli pozwolisz, ja mogę ci pomóc — wyprzedził go Marcel.

Całe szczęście, że to on pierwszy wyszedł z inicjatywą. Nathanael nienawidził prosić innych o pomoc. Nie dlatego, iż gardził samą ideą współpracy z kimś (chociaż to też czasem się zdarzało). Uważał, że wszystko jest w stanie zrobić sam, a jeśli nie był w stanie czegoś dokonać, to wmawiał sobie, iż za mało się stara i musi pracować ciężej. Taki już był. Teraz utknął w sytuacji bez samodzielnego wyjścia (oczywiście takowe istniało, ale wymagałoby bardzo dużo czasu, a takowego Nathanael nie posiadał), dlatego był gotów skorzystać z oferty.

— Byłbym wdzięczny.

Marcel rozpromienił się. Poprawił swoją żółtą kurtkę i odsunął się od Nathanaela, żeby zapewnić sobie miejsce do pokazywania poszczególnych instrukcji.

Zgodnie z prognozami ruch na lodowisku był niewielki, przez co nikomu nie zawadzali swoją nowo otwartą szkołą jazdy.

— Myślę, że na samym początku warto zacząć od pozycji. Żeby złapać równowagę, musisz skupić się na pozycji nóg. Postaw je blisko siebie i ugnij lekko kolana. Spróbuj rozłożyć ciężar ciała na środek oraz przód stopy. Tak, jakbyś miał stanąć na palcach, ale nie do końca.

Marcel zaprezentował omawianą pozycję. Nathanael, dalej trzymając się blisko barierki, ostrożnie ustawił się w podobny sposób. Rzeczywiście, nogi w takim położeniu nie chwiały się aż tak bardzo, jak wcześniej.

— Skieruj czubki łyżew do zewnątrz. Możesz też spróbować puścić się barierki. Gdy to zrobisz, lekko rozchyl ramiona na boki.

Nathanael niepewnie zwolnił ucisk dłoni przylepionych do barierki. Puścił się, od razu przechodząc do postury omawianej przez Marcela. Ku jego zaskoczeniu dalej stał. Łyżwy już nie próbowały połamać mu nóg, a kończyny przestały mieć konsystencję galarety.

— Super! Widzisz? Pierwszy etap za nami. Teraz będzie tylko śmieszniej.

Nathanaela niepokoiło słowo "śmieszniej" rzucane z ust Marcela. Jeśli brunet spróbuje wywinąć mu jakiś numer, to przejedzie mu łyżwą po stopie. O ile w ogóle nauczy się jeździć.

— Teraz przejdziemy do poruszania się po lodzie. Zanim jednak pokażę ci, jak to zrobić, omówię na szybko ważny środek bezpieczeństwa — Marcel potarł o siebie dłońmi. — Jeśli czujesz, że będziesz upadał, bardzo istotne jest to, byś leciał do przodu. Będę amortyzował twoje upadki, więc nie musisz martwić się o zbyt dużo siniaków. Co najwyżej obijesz sobie kolana. Najważniejsze jest to, byś nie potłukł sobie głowy.

— A jeśli zdarzy mi się jednak polecieć do tyłu? — zapytał Nathanael, biorąc pod uwagę każdy możliwy scenariusz.

— To chroń głowę. Będziesz musiał bardzo szybko położyć dłonie na jej tył. Tego typu upadek wymaga natychmiastowej reakcji, dlatego liczę na to, że go unikniemy — odpowiedział.

— Dobrze. W takim razie możemy przejść dalej. Kontynuuj — zalecił blondyn.

Marcel odepchnął się jedną nogą, zrobił zwrot i stanął równolegle do Nathanaela. Poprosił, by ten uważnie obserwował jego nogi.

— Aby wystartować, musisz odepchnąć się jedną nogą — powiedział, jednocześnie prezentując omawiany krok. — Robisz to bez pośpiechu, jakbyś kroił chleb. Noga, którą się odepchnąłeś zostaje przez chwilę w powietrzu, natomiast cały ciężar ciała zostawiasz na tej przyklejonej do lodu. Potem opuszczasz nogę i to samo wykonujesz drugą. I tak w kółko.

Dobrze, że Marcel pokazywał wszystkie swoje ruchy, bo inaczej Nathanael nic by z tego nie zrozumiał. Śledził uważnie nogi chłopaka. Wyglądało na to, iż samo oderwanie nogi od lodu nie wiązało się z utratą równowagi. Zrobił to, co zalecił brunet, cały czas patrząc na swoje łyżwy. Potem jeszcze raz i kolejny. Myśląc, że w pełni załapał, pewniej odepchnął się nogą od lodu. Zapeszył. Przez zbyt mocne odbicie stracił równowagę i runął do przodu. Szykował się na spotkanie z twardą powierzchnią, myśląc o tym, jak bardzo będą boleć go po tym kolana. Jednak to się nie stało. Zamiast z lodem, spotkał się z żółtą kurtką Marcela. Było to bardzo bliskie, ale miłe zbliżenie. Kurtka była puchowa, przez co doskonale zamortyzowała uderzenie.

Nathanael poczuł dłonie Marcela na swoim płaszczu. Podniósł wzrok w górę, patrząc na jego twarz.

— Trochę się zapędziłeś. Nie sądziłem, że tak szybko na mnie polecisz — Marcel poruszył sugestywnie brwiami.

Nathanael wywrócił oczami, jednak wewnętrznie docenił pomysłowość oraz dopasowanie sytuacyjne tego tekstu. Ciekawe czy Marcel wymyślił go na poczekaniu, czy planował go od samego początku ich zajęć.

— Już chyba wolałbym polecieć na lód — mruknął.

— A, to przepraszam.

Marcel machinalnie puścił jego ciało. Nathanael kurczowo złapał się jego kurtki. Nie sądził, że tamten potraktuje jego słowa na poważnie. Co za typ.

— Co jest? Zmieniłeś zdanie? — prychnął brunet.

— Lód jednak nie jest w moim typie — blondyn mocniej zacisnął palce na żółtym materiale.

Usłyszał nad sobą ciche westchnienie. Na plecach poczuł muśnięcie dłoni chłopaka.

— Ugnij kolana — rozkazał Marcel.

Dopiero po wydaniu polecenia, Nathanael zorientował się, jak pokracznie stoi. Jego biodra poleciały gdzieś do tyłu, nogi wyprostowały i wysunęły w dwie przeciwne strony. Gdy ugiął kolana, kończyny zaczęły wracać do bardziej przyzwoitej pozycji. Podciągnął się, opierając ciężar ciała na torsie Marcela. Brunet pomógł mu, chwytając dłońmi jego boki. Pod sam koniec Nathanael wyprostował się zbyt gwałtownie, przez co uderzył kolegę w brodę. Na szczęście nie było to na tyle silne, by doprowadzić do rozlewu krwi, dlatego zignorowali to i wrócili do lekcji.

— Spróbuj jeszcze raz. Tym razem trochę spokojniej — Marcel puścił go, odjeżdżając do tyłu.

Nathanael ustabilizował nogi. Odepchnięcie, ślizg, zmiana nogi. Powtórzyć, bez pośpiechu. Odliczając w głowie kroki, sunął do przodu, tym razem bez niepotrzebnej gorączkowości. Cały czas trzymał równowagę, dbając o odpowiednie ułożenie stóp i kręgosłupa. Rzeczywiście, zmiana tempa mu służyła. Wcześniejsze szarże były niepotrzebne.

— Jeśli chcesz skręcić, to przekładasz ciężar na nogę, która znajduje się po stronie planowanego skrętu. Drugą się odpychasz. Czyli przy ruchu zegarowym nacisk idzie na prawo.

To wcale nie było takie trudne. Nathanael musiał być naturalnie utalentowany. Teoria pamięci mięśniowej wstała z kolan. Dawno zapomniane umiejętności powracały z każdym cięciem łyżwy po lodzie. Oczywiście nauczyciel też był niczego sobie. Dobrany na jego miarę.

Marcel, widząc jego coraz pewniejsze ruchy, z dumnym uśmiechem przeszedł do dalszych etapów nauczania. Ich najgorszą częścią było hamowanie. Tak, jak wszystko mu się udawało, tak tego nie potrafił ogarnąć. Wpadał albo w ramiona Marcela, albo na barykady otaczające lodowisko. Raz prawie potrącił dziecko, potem wywrócił się, odbijając swoje kolana.

— Najwidoczniej nie da się być dobrym we wszystkim — stwierdził z przekąsem, kiedy znowu dramatycznie wjechał w barierkę.

— Jesteś skazany na brak umiejętności hamowania. Już nigdy się nie zatrzymasz — stwierdził Marcel.

Nathanael zaśmiał się. Wyobraził sobie siebie zapętlonego w wiecznym przymusie robienia kółek po tafli lodowiska.

— Ale poza tym idzie ci świetnie. Moim zdaniem jesteś już gotowy do samodzielnej jazdy. Chcesz się sprawdzić w praktyce?

Blondyn kiwnął głową. Odepchnął się od ogrodzenia i ruszył ślizgiem wzdłuż jego krawędzi. Teraz gdy potrafił już kontrolować swoje ciało, odzyskał dziecięcą radość z jazdy. Mógł robić wszystko w swoim tempie, Marcel się pod niego dostosował. Jeżdżąc, rozmawiali o spektaklu; tym, czym się denerwują, ilu znajomych zaprosił Marcel i jak długo Nathanael będzie musiał grać na fortepianie, aby jego palce zaczęły odczepiać się od dłoni. Obśmiali także moment upadku reżysera ze sceny, parodiując go na lodowej tafli.

— Jak zapatrujesz się na swoje partie solowe? — zapytał Nathanael.

Marcel swoim sposobem śpiewu idealnie wpasował się w kanon wypracowany w głowie opiekuna musicalu. Przekonał go do siebie tak mocno, że nie dość, iż dostał partię w Początku, to jeszcze dano mu pole do popisu przy solówce. Otrzymał także przywilej samodzielnego grania na gitarze w trakcie występu z O Pani! autorstwa Grzegorza Hyży. Nathanael jeszcze nigdy nie widział jego solowych prób, dlatego był ciekawy postępów.

— Dobrze. Szczerze mówiąc, bardziej przeraża mnie wizja tego, że zapomnę tekstu w trakcie scenek. Część linijek jest dość intuicyjna, ale z drugiej strony każde zacięcie się może skazać przedstawienie na porażkę.

— Bez przesady. Ten spektakl to czysty chaos. Równie dobrze mógłbyś zrobić tam freestyle i nikt by się nie zorientował, że coś jest nie tak. Łącznie z samym reżyserem.

Marcel zaśmiał się. W przedstawieniu otrzymał rolę grajka ulicznego zabiegającego o względy dziewczyny pracującej w lokalnej piekarni. Cliché. Sam spektakl opowiadał o kilku ścieżkach życia młodych studentów. Każdy z nich zabierał łącznie piętnaście minut czasu scenicznego. Były to historyjki dynamiczne, skupiające się głównie na muzyce. Nathanael nie wiedział, jakie było finałowe zakończenie, gdyż zmieniono je łącznie osiem razy. W swojej głowie przyjął, że ma ono formę otwartą. Ot, taki spektakl o niczym. Ale za to musical. To go ratowało.

— Marysia jest miła. Dobrze gra mi się jej zalotnika. Szkoda tylko, że nie mamy żadnej wspólnej piosenki. Albo sceny pocałunku. No wiesz, czegoś z takim porządnym pierdolnięciem — pożalił się Marcel.

— A twoja historia nie kończy się przypadkiem tym, że decydujesz się na porzucenie studiów na rzecz wyjazdu do Paryża, gdyż grana przez ciebie postać dochodzi do wniosku, iż jej jedyną miłością jest muzyka?

— No, ciekawe, jakbym miał pójść w ślinę z muzyką — mruknął Marcel, totalnie nie wyłapując tego, co miał na myśli Nathanael. — Po prostu brakuje mi pikanterii.

— Słuchaj, nikt nie mówi, że twoja kariera musi skończyć się na jednym występie. Na pewno znajdziesz jeszcze taki, gdzie będziesz mógł zaliczyć spektakularny pocałunek.

— Masz rację. Dlatego wezmę udział w castingu do rearanżacji Romea i Julii. Chciałbym zagrać Julię. Musiałbym podwójnie wykonać scenę śmierci. To dopiero spice — rozpromienił się. — A jak z tobą? Kiedy zobaczę cię na deskach teatru?

— Jak będzie okazja, to przy następnym musicalu rezygnuję z orkiestry. Kondycja moich dłoni nie jest warta takich poświęceń — Nathanael znowu pokręcił nadgarstkami.

— Nie mogę się doczekać. Zaskoczyło mnie to, że kręcą cię musicale. Średnio mi to do ciebie pasuje.

— W takim razie jeszcze dużo o mnie nie wiesz.

— Ciężko wiedzieć więcej o osobie, która odzywa się tylko po to, żeby mnie co najwyżej obrazić — Marcel pokazał mu język i szybko odjechał, obawiając się szturchnięcia.

Nathanael prychnął. Zaprzeczyłby, jednak Marcel miał trochę racji.

Chłopak spojrzał na syrenkę, wokół której krążyli. Cała aura lodowiska była paradoksalnie ciepła. Błyszczące światełka zawieszone nad powierzchnią od środka wyglądały jeszcze bardziej zjawiskowo. Jedynie muzykę mogliby zmienić na bardziej nastrojową. Słuchanie składanki od RMF FM nie pasowało do panującej atmosfery.

W takich chwilach Nathanael żałował tego, że nie mieszka już z rodzicami. Zabrałby ich tutaj. Razem pozachwycaliby się warstwą estetyczną warszawskiej starówki. Razem to słowo klucz. Nathanael po przyjeździe do Polski raz na jakiś czas myślał o rozwodzie rodziców. Nie traktował go poważnie. Wiedział o tym, że decyzja została podjęta, gdy jego mama znajdowała się w fatalnym stanie psychicznym. Sędziowie w ogóle nie powinni przyjmować takiego wniosku. Sama sprawa rozwodowa przebiegła jakoś za szybko, nie dając nikomu czasu na ustalenie, co się dokładnie dzieje. Wszystko było nieprzejrzyste. Stąd też nadzieja Nathanaela, iż jego rodzice wrócą do siebie i znowu zamieszkają wspólnie w Szwecji. Wróciłby z mamą do swojej umiłowanej ojczyzny. Ponownie wyprowadził Fridę na spacer po ulicach Sztokholmu. Poszedłby na studia drugiego stopnia. Spacerował wieczorami bez obawy o swoje życie. Ze smakiem zjadł blodpudding, który dotychczas uważał za obrzydliwy.

W Polsce, poza oczywiście mamą, trzymało go kilka rzeczy — chęć ukończenia studiów bez ponownej zabawy w przenosiny, możliwość podszkolenia ojczystego języka jego rodzicielki (gdy rozmawiał z nią po polsku, wydawała się z rozkoszą wyłapywać każde słowo płynące z jego ust), rozwój artystyczny, przeklęta kartka z dzieciństwa i, być może, po części...

— Ej, pościgajmy się — Marcel uderzył go piąstką w ramię.

— Ledwo nauczyłem się jeździć, a ty chcesz się ścigać? — uniósł brwi w niedowierzaniu.

— Wymyśliłem zasady. Ty jedziesz przodem, ja tyłem.

— Bardzo dużo zasad.

— Okej, jeśli tak mała ilość nie jest ci na rękę, to mogę dodatkowo jechać z zamkniętymi oczami i balansując na jednej nodze. Może to ułatwi ci zadanie — zasugerował.

— Bardzo śmieszne — skrzywił się Nathanael i przygotował w pozycji do wyścigu. — Sama jazda tyłem jest wystarczającym utrudnieniem. Zaczynajmy.

Ustawili się na jednej linii, by wystartować. Zgodnie z przypuszczeniami Marcel nawet tyłem dawał sobie radę lepiej. Przez cały wyścig był uśmiechnięty, a operowanie ciałem w trakcie odwróconego kierunku jazdy również nie sprawiało mu problemu. Wyścig niby był dla zabawy, lecz Nathanael wiedział, że była to kolejna sesja chwalenia się swoimi umiejętnościami. Nie mógł mu się dziwić — gdyby sam potrafił takie rzeczy, to też by je pokazywał.

Zrobili osiem kółek, w trakcie których Nathanael zaczął powoli odczuwać ból w nogach. Wysiłek fizyczny nie stanowił elementu jego codziennego życia, stąd też powolne wycieńczenie nagłą aktywnością. Potrzebował odpoczynku. Starówka podsunęła mu pomysł na dalsze kroki.

— Chodźmy coś zjeść.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Kubek wypełniony winem grzał dłonie Nathanaela. Na kolanach trzymał świeżo zrobionego kołacza poprószonego cynamonem. Siedział razem z Marcelem na ławeczce obok jednej z budek skupionych wokół lodowiska. W ciszy obserwowali osoby kontynuujące zabawę na lodzie. Czasami taka cisza jest kojąca. Nie potrzeba słów, by spotkanie przebiegało życzliwie. Marcel nie rozumiał tego konceptu.

— Skoro już siedzimy — zaczął. — Mogę ci zadać kilka pytań?

— Oczywiście. Byle nie głupich.

— Nie ma głupich pytań. Są...

— Są głupie pytania. Nie zmuszaj mnie do rozpoczynania analizy tego durnego powiedzonka.

— Myślałem nad tym, co powiedziałeś na lodowisku. Że mało cię znam. Czy w takim razie mógłbyś się ze mną podzielić kilkoma suchymi faktami związanymi z twoją osobą? Nigdy nie mieliśmy okazji gadać o takich drobnostkach. Jakiej muzyki słuchasz? Jaki jest twój ulubiony film? Albo książka. Albo obydwa.

— Kocham ABBĘ — wypalił, brzmiąc przy tym, jakby całe życie czekał na otrzymanie takiego pytania. — Ogółem lubię starszą muzykę, aczkolwiek tej nowszej też posłucham. Staram się nie ograniczać do jednego gatunku. Jeśli chodzi o książkę, to moim faworytem jest Duma i uprzedzenie. Filmu nie mam wybranego.

Z grzeczności (oraz odrobiny ciekawości) zapytał Marcela o to samo.

— Też lubię starszą muzykę! Moja mama zaraziła mnie miłością do Queen. Kocham Stowarzyszenie umarłych poetów. Zarówno film, jak i książkę. Chociaż z drugiej strony moją ulubioną serią jest Percy Jackson. Czytałeś?

— Nie.

— To ci pożyczę i przeczytasz. Jest tam kilka postaci, które na pewno przypadną ci do gustu.

Nathanael przyjął rekomendację. Kojarzył, że Percy Jackson to seria kierowana do dzieci i młodzieży, lecz skoro już została mu polecona, to nie omieszka rzucić na nią okiem.

Rozmawiali o głupotach, podobnych do tych, które zadawało się sobie w podstawówce przy nawiązywaniu relacji z kolegą z ławki. W ten sposób Nathanael dowiedział się, że Marcel ma dwie siostry, potrafi zrobić kick flipa na deskorolce, jego ulubiony napój to lemoniada, lubi kuchnię włoską i raz trafił do szpitala przez przedawkowanie krówek. Urodziny obchodził w Walentynki (co było dość zabawnym zbiegiem okoliczności, gdyż Nathanael również celebrował w święto — polski Dzień Dziecka) i jego rodzice wykorzystali to, dając mu na drugie imię Walenty. Lubił wyszywać wzorki na ubraniach, a w przyszłości planował zostać detektywem ("albo kimś innym, o kim można byłoby zrobić serial"). Nathanael podzielił się z nim tym, że pasjonuje go ornitologia i architektura, natomiast w jego gusta smakowe trafiały kanelbulle, herbata imbirowa, sernik oraz od niedawna również pierogi ruskie. Nie wchodził w prywatne szczegóły, bo sam Marcel nie zapuszczał się w takie rejony. Dzielenie się takimi małymi faktami było dla Nathanaela nowością. Nie przypominał sobie innego momentu w życiu, gdy robiłby coś takiego. Miało to swój urok. Bycie w centrum uwagi nie było dla niego niezbędne, lecz takie małe dawki fascynacji ucieszyłyby każdego.

Dopił grzańca, słuchając o tym, jak Marcel opowiadał mu o planie dotyczącym klubowego wyjazdu na ferie. Rozważając wzięcie w nim udziału, zaskoczył samego siebie. Jeśli zapewnią mu przestrzeń do samotnego odpoczynku, to nie miał innych przeciwwskazań ku temu, by pojechać. Po trzech wspólnych miesiącach powoli uczył się wychodzić ze swojej strefy komfortu. Przypomniał sobie o obiecanej wycieczce do Sztokholmu. Klub GWIAZDA rzeczywiście stał się czymś, czego mogłoby mu brakować w Szwecji. Przywyknięcie do tego mogło być dla niego zarówno błogosławieństwem, jak i zgubą. Na ten moment nie potrafił określić, w którą z tych opcji się przekształci.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Marcel wychylił się zza kurtyny, szukając na widowni znajomych twarzy. Znalezienie ich zajęło sekundę. Nic dziwnego, skoro od trzech tygodni trąbił o występie na swoim Instagramie, robiąc całości lepszą promocję niż sam staff teatru akademickiego. Pomachał żywo do Harukiego, który razem z pozostałymi członkami klubu zasiadał w jednym z pierwszych rzędów. Dwie ławki dalej wyłapał także Adama i Narcyzę, którzy przyszli w towarzystwie swoich znajomych.

Zostało piętnaście minut do startu przedstawienia. Stresował się bardziej niż było to planowane. Co chwilę musiał wycierać spocone dłonie o spodnie, nie potrafił ustać w miejscu i już trzy razy stroił swoją gitarę, aby mieć pewność, że nie będzie wybity z tonacji.

— Ładnie wyglądasz.

Marysia stanęła obok niego, bawiąc się wstążką od swojego kostiumu. Na policzku miała mąkę, będącą częścią jej charakteryzacji. Blond włosy upięła w dwa warkoczyki, natomiast jej białą sukienkę w niebieskie kwiatki częściowo zakrywał fioletowy fartuch. Wyglądała rozkosznie.

— Ty też. Stresujesz się? — zapytał, próbując opanować drżenie głosu.

— Nie. Po tylu występach trema staje się czymś naturalnym. Przyzwyczajasz się do niej — pogładziła jego pomiętą koszulę. — Dasz radę. Na próbach szło ci świetnie. Publika cię pokocha.

Zważywszy na to, że ⅓ widowni to jego znajomi — mogła mieć rację. Ostatnie dni prób szły im nienagannie. Opiekun musicalu w końcu ogarnął dupę i przestał zmieniać wszystko po piętnaście razy. Marcel dawał z siebie 150%. Śpiewał pełną piersią, skacząc po skrzypiących deskach sceny. Na próbie generalnej otrzymał owacje na stojąco.

Podziękował Marysi za słowa otuchy i zdecydował się na szybki spacer po backstage'u. Nogi same zaprowadziły go do stanowiska orkiestry. Przecisnął się niezdarnie między wiolonczelistami i stanął obok fortepianu.

— Hej, panie ładny — przywitał się.

Nathanael podniósł wzrok zza zapisów nutowych i obdarzył go delikatnym uśmiechem. Marcel i jego przetarte jeansy dopasowane do flanelowej koszuli oraz poczochranej czupryny wyglądały nędznie w zestawieniu z tym, jak prezentował się jego kolega. Członków orkiestry obowiązywał elegancki dresscode, wyłamujący się z ogólnego klimatu musicalu. Blondyn był ubrany cały na biało — garnitur, koszula, buty, nawet krawat. Włosy miał starannie zaczesane do tyłu. W skupieniu przerzucał strony repertuaru. Marcel nawet nie ukrywał tego, że się w niego wgapiał. Wyglądał zjawiskowo. Po takim czasie znajomości zdążył przywyknąć do ponadprzeciętnej urody kolegi, jednak teraz ponownie był przez nią przygnieciony.

— Nasza ekipa przyszła. Siedzą w pierwszym rzędzie — poinformował.

— Wiem, widziałem — odpowiedział Nathanael, przenosząc wzrok na publikę. — Matylda wygoniła jakichś gości z pierwszego rzędu, żeby móc być jak najbliżej. Jest wierną fanką.

Marcel zaśmiał się, patrząc jak jego przyjaciele przeglądają otrzymane kartki z tekstami piosenek zawartych w repertuarze. Ignacy oraz Matylda rozgrzewali głosy, śpiewając Tańcz głupia tańcz.

— W końcu zobaczę twój występ solowy w pełnej okazałości. Na generalnej podwyższyłeś moje oczekiwania wobec finalnego produktu.

— Teraz zaczynam się bać, że im nie sprostam — westchnął.

Wiedział o tym, że Nathanael nie miał w planach go zestresować, a to, co powiedział, było formą przekomarzanek. A jednak zadziałało to na niego i teraz srał pod siebie. Rozważał, czy nie lepiej było wypaść gorzej na próbach, żeby teraz móc pokazać swój rzeczywisty poziom i zaskoczyć wszystkich. Sam ustawił sobie wysoką poprzeczkę, nie wiedząc, czy ją przeskoczy. Jeśli mu się nie uda, to wygłupi się na oczach nie tylko przyjaciół, ale także znajomych i kolegów z zespołu. Promocja na Instagramie nagle wydała mu się debilnym pomysłem. Jeśli to nie wypali, to mógł zapomnieć o kontynuacji kariery musicalowej. I studenckiej. Jak mu nie wyjdzie, to rzuci studia, przeprowadzi się z powrotem do rodziców i już nigdy nie wyjdzie ze swojego pokoju. To, jak łatwo burzono jego pewność siebie, graniczyło z absurdem. Schował drżące dłonie do kieszeni.

— Zaczynamy za siedem minut, wszystkich proszę o zajęcie pozycji! — zakomunikowała dziewczyna odpowiedzialna za organizację wydarzenia.

— Połamania nóg — życzył mu Nathanael.

— Połamania rąk — odpowiedział Marcel i odwrócił się na pięcie.

Idąc, w panice brał głębokie wdechy przyprawiające go o zawroty głowy. Wszystko przez to, że sam się nakręcał. Frajer.

Zamknął oczy, siadając na krześle do charakteryzacji. Odczekał chwilę, po czym popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Na jego twarzy malowała się niepewność. W tle słyszał ostatnie podśpiewki aktorów oraz rozmowy techników dokonujących poprawek w aranżacji.

— Weź się w garść. Przyszedłeś tu rozjebać, a nie się mazać — przemówił do siebie, wygrażając palcem w stronę tafli lustra.

— Dwie minuty! — krzyknęła organizatorka.

Marcel był w stanie usłyszeć walenie własnego serca. Szumiało mu w uszach. Po karku spłynęła strużka potu. Popatrzył na swoją gitarę ustawioną na statywie wśród rekwizytów scenicznych. W pole jego wzroku wbiła Marysia, unosząc dwa kciuki w górę i ruszając ustami w sentencji "będzie git". Kiwnął głową.

Nagle wszystkie światła zgasły, a głosy publiczności powoli ucichły. Marcel wsłuchiwał się w kroki dochodzące ze sceny. Wstrzymał oddech.

— Szanowni państwo — przemówił reżyser do zgromadzonych gości. — Dziękuję wam za przybycie w tak licznym gronie. Gorąco witam na naszym przedstawieniu o skromnym tytule Młodość. Nie będę się rozwodził na temat jego fabuły, bo w Państwa broszurach zawarte zostały wszystkie najważniejsze informacje. Liczę na to, że będziecie bawić się razem z nami, śpiewając muzyczne klasyki zawarte w repertuarze. Bez zbędnego przedłużania, przywitajcie gromkimi brawami studentów, bez których całość nie doszłaby do skutku. Commençons!

Publika spełniła jego prośbę, głośno wiwatując. W powietrzu czuć było ekscytację. Reżyser zszedł na backstage, gdzie rozłożył dłonie i przemówił do wszystkich zgromadzonych.

— Bawcie się dobrze, scena jest wasza. 

┄─── 𖤍 ───┄

Słowniczek obcojęzycznych wyrażeń, które pojawiły się w tym rozdziale:

> adjö: do widzenia (swe.)

> blodpudding: szwedzka kaszanka

> kanelbulle: bułeczki cynamonowe

commençons: zaczynajmy (fr.)


top10 niespodziewanych comebacków:

1. ja aktualizująca gwiazdolity po ponad rocznej przerwie


p.s. ten rozdział może być trochę icky pod względem sposobu pisania, korekt i tym podobnych. bez bicia przyznaję się, że wyszłam z wprawy.

Continue Reading

You'll Also Like

12.6K 478 27
Z dnia na dzień może zmienić sie wszystko, to o czym nikt nie wie. Bohaterowie również nie wiedzą o swoim losie i to co się stanie dalej będzie dla n...
Stranger By Milenaa

Teen Fiction

16.8K 471 17
Siedemnastoletnia Kelly poznaje atrakcyjnego przyjaciela sowich braci. Jedngo jego charakter odrzuca ją od niego. Wraz ze swoim rodzeństwem i przyjac...
41K 1.7K 11
Część II trylogii Mafia Vivian Scott po ucieczce z domu Demona, wyprowadza się do Europy razem z ciotką. Kobieta zaczęła szkolić dziewczynę, aby ta p...
1.8M 66.1K 104
ON - Wielbiciel szybkich samochodów, głośnych imprez i niezobowiązujących związków. ONA - Wielka romantyczka z bardzo ciętym językiem. Osiemnastol...