Demony Prawdy

By Mateusz_Mikulski

3 0 0

Pierwsza część serii More

Wymarłe Miasto

3 0 0
By Mateusz_Mikulski


Lecieliśmy w starym zasłużonym śmigłowcu Mi-17, wewnątrz znajdowała się cała moja
drużyna. Drużyna kawalerii Powietrznej Sił Sojuszu. Świat po trzeciej wojnie światowej
diametralnie się zmienił. Nic nie było jak wcześniej. Mocarstwa atomowe wyniszczyły się,
wzajemnymi uderzeniami. Mniejsze państwa utkwiły w żelaznym klinczu wojny pozycyjnej.
Mimo nowych technologii i przeszło wieku różnicy, historia zatoczyła koło. I ponownie
stanęliśmy w tym samym miejscu co nasi przodkowie w 1914 r. czyli wojnie pozycyjnej,
pierwszej wojny światowej. Wojny, która miała przejść do historii jako wojna, która
zapobiegnie kolejnym konfliktom. Jednak tak się nie stało. Finałem trzeciej wojny, były
masowe upadki rządów. Ludzie wychodzili na ulice. Kraj za krajem. Padał, gospodarki nie
wytrzymywały a policja i inne służby porządkowe nie dawały sobie rady z rozwścieczonym,
wyzbytym nadziei tłumem. Rozpoczęło się piekło. Zapanowała anarchia i bezprawie, jedyną
siłą był karabin lub pistolet. Wygrywał silniejszy i bardziej bezwzględny. Miasta płonęły, na
porządku dziennym były kradzieże, morderstwa i gwałty. Rosły w siłę grupy bandyckie,
bezwzględne rządne czynienia zła. Ludzie, którzy chcieli tylko godnie przeżyć uciekali z
dawnych miast formując kilometrowe kondukty uchodźców z całym dobytkiem, który można
było spakować w torbę tak aby nie przeszkadzał. Większość z tych ludzi zaszywało się w
lasach. One dawały im względny spokój, drewno do budowania schronień i ogrzania się. Z
biegiem czasu powstawały niewielkie osady, uchodźcy zbierali się w grupy otaczając swoje
domy płotami, palisadami, murami, które chroniły je przed lekko uzbrojonymi bandytami i
dzikimi zwierzętami. Zaczęły formować się grupy samoobrony. Jednak wkrótce z rozległej
linii frontu zaczęli wracać żołnierze. Jedni wspierali bezpieczeństwo inni wręcz przeciwnie
stwarzali realne zagrożenie. Przed nimi nie pomagały już palisady ani nawet wyższe
murowane mury. Gdy wydawałoby się, że cywilizacja stoi na skaju upadku. Pomiędzy
osadami rozeszła się plotka, nikła nadzieja, że jedno z miast w centralnej Polsce dało opór
bandom zdemoralizowanego tłumu i wprowadzając rządy żelaznej ręki udało się utrzymać
miasto, wzmocnić je i ożywić gospodarkę. Dzięki czemu ludzie mogli żyć tam spokojnie i
bezpiecznie jak za dawnych lat. Co więcej przyjmowano tam uchodźców pod warunkiem
pracy i asymilacji. Miasto to wkrótce urosło w siłę rozszerzając swoje wpływy na wszystkie
strony świata, tworząc sojusz „Ordo Novus" co z łaciny oznacza Nowy Porządek. Sojusz
pochłaniał mniejsze leśne osady na bardzo prostych i przejrzystych warunkach. Osady leśne
dawały Rekrutów, nadwyżki żywności i surowce w zamian za medykamenty, technologię i
przede wszystkim ochronę. I dlatego właśnie dzisiaj znalazłem się w tym śmigłowcu, aby
spełnić sojusznicy obowiązek. Według wywiadu sojuszu, niedaleko niewielkiego miasto
panoszyła się dosyć duża grupa byłych najemników. Mieliśmy przylecieć na miejsce jako
pierwsi i zabezpieczyć miasteczko do momentu przybycia konwoju z zaopatrzeniem i
wsparciem. Podczas tej akcji poza moją drużyną było jeszcze dwoje gości, a dokładniej
dziennikarzy. Fotograf i redaktor obaj byli bardzo charakterystyczni. Jeden ubrany na czarno
w czarnej skórzanej kurtce owinięty arafatką, to był fotograf. Szybko przylgnęła do niego
ksywa „Szkiełko", drugi bardziej postawny i kontaktowy. Wszystkich starał się zagadywać.
To był redaktor. Ale ten starej szkoły. Niby miał dyktafon i nawet często z niego korzystał ale
jego podstawowym narzędziem był niewielki notatnik i ołówek, który notorycznie trzymał w
dłoni. W śmigłowcu obaj wyglądali dosyć komicznie, mieli o jeden rozmiar za duże hełmy,
czarne z odblaskowym napisem „Press" na czole i równie niedopasowane kamizelki z tym
samym napisem na plecach. Chłopacy patrzyli na nich z rozbawieniem w oczach ale starali
się tego nie pokazywać. W sumie nie przedstawiłem wam swojej drużyny. Była bardzo
specyficzna a dla wielu po prostu dziwna. My jednak w swoim towarzystwie czuliśmy się
dobrze, bo to był nasz cyrk i nasze małpy. Obok mnie zawszę znajdował się „Gruby" z swoim
ukochanym UKM-emem 2000, jego ksywa pochodziła nie od nadwagi lecz od zamiłowania

do siłowni. Był po prostu potężny i tak samo jak był duży tak samo mało mówił. Mało kiedy
się odzywał ale za to szybko tracił cierpliwość. Obok niego w śmigłowcu siedział „Borys"
tworzyli nieodłączną parę. Gdy razem mieli chwilę wolną głupie pomysły mnożyły się do
woli. Borys ustępował Grubemu mięśniami ale sprytem go nadganiał i o wiele więcej mówił.
Dalej siedziała kolejna nie rozłączna dwójka. „Czarny", w tym wypadku pseudonim idealnie
oddawał stan rzeczy. Czarny miał śniadą cerę i kruczoczarne włosy i oczy. Był niższy od nas
wszystkich ale za to miał najlepszą kondycje. W drużynie był sanitariuszem ale nawet jak
nikomu nic się nie stało a byliśmy w koszarach to był wyjątkowo upierdliwy. Jednak
najbardziej działał na nerwy jednemu z nas a dokładnie radiooperatorowi na którego
mówiliśmy „ Anglik", nie należał do osób cierpliwych. Wyznawał zasadę, że u prawdziwego
mężczyzny można wyróżnić dwa stany emocjonalne: pierwszy z nich to wkurwienie a drugi
to brak wkurwienia. Jednak muszę przyznać, że Czarny był dla niego prawdziwą lekcją
cierpliwości bo na początku doprowadzał go do czerwoności a potem jeden z drugim nauczył
się żyć. Z czasem mam wrażenie, że Anglik go po prostu nie słuchał ale może się mylę. Do tej
dwójki czasami dochodził jeszcze jeden a dokładniej „Mina" czyli innymi słowy nasz Saper,
który był troszkę niższy od Czarnego ale za to dożo mniej mówił i narzucał się reszcie.
Zawszę skupiał się na swojej robocie bo jak by nie patrzeć nie mógł sobie pozwolić na chwilę
nie uwagi. Poza nimi był jeszcze Porucznik, nie miał żadnej ksywy ani oficjalnej ani takiej
nadanej przez nas nieoficjalnej. Dowódca był bardzo zdystansowany. Nawet jak wychodził z
nami się napić to nie odzywał się za dużo. Na akcjach też ograniczał się do niezbędnego
minimum ale mimo to czuliśmy przed nim pewnego rodzaju respekt nie tylko jako do
dowódcy ale ja sam mam wrażenie, że zawdzięczamy mu o wiele więcej niż sami wiemy.
– Przygotować się za chwilę będziemy na miejscu! – Porucznik wybudził nas z
zamyślenia. Zaczęliśmy poprawiać kominiarki, hełmy, poprawiać kamizelki sprawdzać broń.
Zajęło nam to ładnych parę chwil. Nawet nasi goście poczuli obowiązek, że muszą się
przygotować i zaczęli niecierpliwie poprawiać swoje bagaże. Po kilku minutach byliśmy już
niedaleko miasta. Śmigłowiec delikatnie usiadł na polanie a my po kolei wyskoczyliśmy
tworząc duże koło. Jeden za drugim. każdy zabezpieczał swój sektor. Tylko Anglik został w
środku i Porucznik, który rozmawiał jeszcze przez chwilę z pilotem gdy maszyna leniwie
podniosła się ku górze i zniknęła za drzewami. Przez chwilę słyszeliśmy jeszcze warkot jej
silnika. Lecz dopiero po kilku minutach, gdy nasze zmysły przywykły do otaczającej ciszy,
porucznik kazał wstać i przygotować się do marszu.
Miasto do, którego zmierzaliśmy nie było duże. Wręcz przeciwnie, powiedziałbym bardziej,
że jest to miasteczko, które prężnie się rozwija. Co prawda całość otaczał kilku metrowy mur
z blankami za, którymi mogli chronić się strzelcy. Miał on kształt ogromnego kwadratu. Na
wierzchołkach były wysokie baszty gdzie można było ustawić moździerz lub
wielkokalibrowy karabin maszynowy robiący miazgę z każdego kto odważyłby się
zaatakować mieszkańców , żeby tego było mało. Przed murem rozciągał się rów na którego
dnie rozłożone były miny. Tak więc do miasta można było się dostać tylko i wyłącznie przez
most zwodzony podnoszony zazwyczaj na noc i opuszczany o świcie. Bramy łącznie były
cztery, ich nazwy odzwierciedlały położenie wiec była brama północna, południowa,
zachodnia i wschodnia. Od każdej z bram ciągnęła się droga do serca miasta czyli do ratusza.
Wszystkie cztery drogi wpadały na Plac Główny.
Siedziałem teraz na niewielkim wzniesieniu niedaleko miasta, reszta chłopaków czekała
w zagajniku. Przyglądałem się miastu przez okular lunety, za mną to samo robił dowódca.
- Co myślisz? – Przerwał milczenie.
- Co mam myśleć. Miasto jak miasto. Spokój i cisza wszędzie.- rzuciłem krótko.
- a nie sądzisz, że za cicho? – Dowódca jednak drążył.

- Poruczniku a co ma się tu dziać. Ja bym się pośpieszył zanim zamkną most bo jeszcze
po zmroku nas nie wpuszczą. – wstałem i przerzuciłem karabin przez ramię.
- No właśnie, most opuszczony a nikogo na murach nie ma, to się wydaje co najmniej
dziwne.
- Z całym szacunkiem ale kto by chciał ich atakować. Wiem, że samoobrona w mieście do
najlepiej wyszkolonych nie należy, jednak do zaatakowania tej dziury potrzeba jakiegoś
sprzętu, minimum wozów bojowych i jakiś dział bo sama piechota sobie nie poradzi. Ex
najemnicy i cała ta hołota woli atakować kupców i pojedyncze domy w lasach gdzie nikt nie
ma nawet pistoletu do obrony niż porywać się na pewne i liczne straty. Po za tym nawet jak
by ktoś próbował szczęścia to natychmiast by nas poinformowano o nadaniu sygnału S.O.S.
Więc nie ma się czym przejmować. Strażnicy pewnie pozasypiali ale nimi to akurat się
zajmiemy i nauczymy szacunku do warty o to proszę się nie martwić.
- Może masz racje. – Porucznik opuścił lornetkę i jeszcze przez chwilę wpatrywał się w
miasto gdy ja już w tym czasie wróciłem do chłopaków.
Od miasta dzieliła nas polana, mimo, że nie wyczuwaliśmy zagrożenia to stare nawyki
siedziały nam w głowie. Służyliśmy w Kawalerii Powietrznej Sił Sojuszu czyli wschodnie
pogranicze znaliśmy jak własną kieszeń i doskonale wiedzieliśmy, że tutaj zawszę walczymy
w okrążeniu. Brawa wschodnia miasteczka była coraz bliżej. Jednak zaczęła nam towarzyszyć
coraz gęstsza mgła. Może Porucznik się nie mylił. Im bliżej podchodziliśmy do miasta tym
bardziej zastanawiało mnie, że jest tu za cicho. Zawsze słyszeliśmy gwar, miejski zgiełk a tu
martwa cisza, nawet wartownicy siedzieli cicho. Zacisnąłem dłoń na Swoim SVD i
przycisnąłem kolbę do ramienia. Wszedłem na most zwodzony, brama była uchylona.
Delikatnie, wręcz nieśmiało zajrzałem przez nią a tam cisza. Na wybrukowanej drodze nie
było ani jednej żywej osoby. Spokojnie przeszedłem od bramy do pierwszego zabudowania i
przyklęknąłem osłaniając chłopaków, którzy jeden za drugim dołączali do mnie utrzymując
oczywiście odpowiednie odstępy.
- Nożu – Porucznik wskazał na mnie. Nie odpowiadałem tylko odwróciłem się
utrzymując z nim kontakt wzrokowy. – prowadź do Ratusza – dodał.
Odbezpieczyłem swój karabin. Do takich zadań jak zwiedzanie miasta nie był zbyt
wygodny bo w końcu był długi jak cholera i mało poręczny ale byłem strzelcem wyborowym,
więc przywykłem do tego. Sunąłem przyklejony do ściany budynku i kierowałem się główną
ulicą w stronę Placu Głównego. Chyba w każdym miasteczku rozkład ulic był taki sam.
Nazwy bram, i placów zresztą też wszędzie były takie same. Szedłem bardzo powoli, krok za
krokiem. Mgła się nasilała w pewnym momencie do tego stopnia, że Grubego za swoimi
plecami nie widziałem. A przede mną widziałem tylko szara otchłań z której raz po raz
wyłaniała się jakaś pusta ławeczka lub opuszczony kram. Cisza zaczęła mnie przerażać, to
wyglądało tak jak gdyby wszyscy ludzie nagle zniknęli. Nie widać było ani śladów ucieczki,
walki, po porostu nagle wszyscy zniknęli. Serce biło mi jak dzwon, krew w skroniach
pulsowała tak głośno, że nie słyszałem swoich myśli. Gdy nagle rozległ się huk! Bez chwili
zastanowienia wycelowałem w to miejsce gdzie rozległ się hałas. Serce zastygło mi na
moment a palec czekał na spuście. Jednak to tylko wiatr, nad ulicą powiewała śnieżnobiała
firanka.
przełknąłem ślinę i zanim ruszyłem rzuciłem okiem na Grubego, który chyba czuł się tak
samo jak ja.
- Co obsrany już? – puścił mi oczko i uśmiechnął się szeroko.
Poprawiłem hełm i ruszyłem dalej. Cholerna mgła było coraz gęstsza. Przerażała mnie i
pewnie nie tylko mnie. Jednak najbardziej denerwowała mnie niepewność tego co się dzieje, z
miast tak nagle nie znikają ludzie. Pojedynczo to się zdarza ale nagle cała miasto. Czułem się

jak bym grał w kiepskim horrorze. Doszedłem w końcu do niedużego skrzyżowania. W ulicę,
którą szliśmy wpadała mniejsza uliczka. Nie wiem co mnie tchnęło aby w nią wejść. Nie
wahałem się długo. Zrobiłem krok, potem drugi i już po chwili na ścianie zobaczyłem na
wysokości mojego wzroku czerwoną plamę, która spływała ku dole. Na ziemi leżało ciało
starszego mężczyzny. Zagryzłem zęby i ruszyłem dalej. Z każdym krokiem mgła odkrywała
tajemnice tego miasteczka. W dłuż ulicy leżały ciała mieszkańców. Po prawej w idealnym
porządku leżeli mężczyźni, dzieci i starcy a po prawej leżały kobiety. Wszystkie zamęczone
przed śmiercią i gdy ich oprawcy już zaspokoili swoje żądze to dobijali je strzałem w głowę.
Stanąłem jak w ryty widząc to wszystko.
- Ktoś się z nimi nie pierdolił. - za plecami usłyszałem tylko głos Grubego.
- Może ktoś przeżył. – Borys i Czarny zaczęli heroicznie sprawdzać, przeczesywać całą
ulice. Redaktor stał jak wryty tylko Fotograf robił zdjęcia. Non stop.
Idziemy do ratusza. – Porucznik dał sygnał do dalszej drogi.
- Kurwa!- wrzasnął na całe gardło Czarny. – Kurwa! Mieliśmy ich chronić, mieliśmy im
pomóc a my kurwa co!? – cisnął hełmem o ścianie. Krzycząc.
- Zamknij się debilu. – Stojący przy nim Gruby wycedził przez zęby.
- Bo co! Co mi zrobisz, zastrzelisz mnie?
- Jak się nie uspokoisz za chwilę to nie będę musiał bo ktoś inny mnie wyręczy. A
dokładnie ten kto im zgotował taki los. Nie wiem czy są jeszcze tutaj czy nie ma. Więc morda
w kubeł i weź się w garść bo jak nie to Ci przypierdole i się skończy. Zrozumiałeś? – Gruby
nie żartował, jeden celny cios grubego i mało kto stoi na własnych nogach. Czarny podniósł
hełm i ocierając oczy powoli dołączył do reszty. nie wiedziałem co było gorsze czy niewiedza
czy świadomość, że wróg może czyhać za rogiem. W końcu doszliśmy do końca drogi. Został
nam do pokonania plac. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem. Teraz ta cholerna przeklinana
jeszcze do niedawna mgła teraz ratowała nam życie. Gdyby nie ona bylibyśmy na widoku do
odstrzału.
Ratusz też był pusty, nigdzie żywej duszy. Nawet śladów walki nie było widać. To było
dziwne bo w każdym mieście pod ratuszem znajduje się schron gdzie mieszkańcy mogą się
schronić a on nawet nie był otwarty. Kilkanaście minut sprawdzaliśmy cały budynek łącznie z
wieżą, którą wzbijała się nad miasteczko.
- Nóżu na schodach pilnujesz wejścia. Anglik wywołujesz kolumnę. Jak tylko się z nimi
połączysz chce rozmawiać z dowódcą. Nie rób przerw, próbuj co chwilę. Chce ich jak
najszybciej! Reszta pilnuje okien. Nie pokazywać się w nich ale czuwać.
Usiadłem przy wejściu, patrzyłem w tą cholerną mgłę i myślałem jak można coś takiego
zrobić jakim potworem trzeba być aby móc dokonywać takich strasznych rzeczy. Może nie
było po mnie tego widać ale gotowało się we mnie, że nie mogłem nic zrobić. Na pograniczu
jednak często się takie coś zdarza, może nie w takiej skali ale tam gdzie Sojusz nie ma
wpływów nie obowiązują żadne prawa.
Do końca życia zapamiętam swój pierwszy patrol, świeżo po szkole. Byłem przerażony
na sam widok lasu, a na myśl o wejściu do niego robiłem pod siebie. Moim dowódcą i
zarazem nauczycielem był stary chorąży, który nie bawił się z nami. Rządził nami twardą ręką
ale dzięki niemu i jego lekcjom, jeszcze żyje. Pamiętam ten dzień, gdy podczas patrolu na
pograniczu wbiegło nam przed lufy dwoje młodych bandytów. Mieli tyle lat co ja, ich
automaty wisiały im na szyi a oni widać mieli dobre humory. Zastygli w bezruchu dopiero
gdy cały nasz oddział wziął ich na muszkę.
- nie strzelać!- krzyknął dowódca po czym spojrzał na mnie z szelmowskim uśmiechem. –
Młody to będzie Twój pierwszy raz, pierwsze nacięcie na karku. Rozwal ich!

Wziąłem głęboki oddech, wycelowałem w pierwszego i spojrzałem mu w oczy. Miał tyle
lat co ja. Położyłem palec na spuście i zamknąłem oczy. Ale nacisnąć nie mogłem. Starałem
się ale nie mogłem.
- Rozwal ich! – wrzasnął mi do ucha.
- Nie mogę!- opuściłem karabin a po chwili wzrok.
- Tak my tej wojny nie wygramy.- Chorąży rzucił pod nosem a po chwili rozległy się
strzały. Jeden i drugi. – Musisz mieć jaja albo Cię zabiją.
Ruszyliśmy dalej jak gdyby nic. Ich ciała ominęliśmy jak kłody drewna. Niektórzy
spluwali na nie. Nie minęło kilkanaście minut gdy za zakrętu wybiegło w naszym kierunki
kilkoro ludzi. Byli oni z wsi, to znaczy dwóch domów na krzyż. Starsza kobieta i mężczyzna
lamentowali. Dowódca, żeby dowiedzieć co się stało musiał dwa razy wystrzelić w górę, żeby
w końcu mówiła do niego tylko jedna osoba. Okazało się, że godzinę wcześniej z wnioski
dwaj bandyci uprowadzili córkę tych ludzi. Większość oddziału wiedziało już wszystko.
Dowódca zgodził się pomóc w poszukiwaniu dziewczyny. Ale mało kto oprócz mieszkańców
łudził się, że dziewczyna jeszcze żyje. Poszukiwania nie trwały długo. Dziewczyna leżała w
niewielkim rowie. Leżała w kałuży swojej krwi, zamęczona i torturowana dla zabawy. Nigdy
nie zapomnę płaczu jej rodziców, lamentu. Chorąży chwyciłem mnie wtedy za kark i kazał mi
przypatrzyć się i zapamiętać twarz tej dziewczyny. Miała długie białe włosy i i nieskazitelną
cerę. Wydawała by się jak by spała.
- A Ty nie miałeś odwagi ich zastrzelić! Zapamiętaj ten moment jak znowu spotkasz
jakiegoś z tch skurwieli strzelaj. Pamiętaj tylko, ze kulka dla nich to nie wystarczająca kara,
oni powinni czuć że zdychają. Każdy z nich powinien zdychać godzinami!
Tą lekcje życiową zapamiętałem do dzisiaj.
- Mogę chwilę? – z zamyślenia wyrwał mnie Mina.
- Śmiało. – zrobiłem mu miejsce i poczęstowałem papierosem, którego sam też miałem
zamiar odpalić.
- Jak myślisz dorwiemy kiedyś te bestie, które to zrobiły? – zaczął nie śmiało.
- Nie wiem czy ich dorwiemy. Ale wiem, że warto strzelać do każdego, który się nawinie
pod lufę.
- Jesteś starszy służbą, często widywałeś takie rzeczy?
- Chyba za często.- zaciągnąłem się papierosem jak tylko mogłem i spokojnie
wypuściłem.
- Właśnie się boje, że ja już nie będę umiał o tym zapomnieć. – kontynuował i
wiedziałem, ze chyba to nie jest miejsce ani czas na takie tematy.
- Nie myśl o tym. Wrócimy do tego w domu teraz musisz skupić się na tym by dotrzeć do
domu.
Wyrzuciłem papierosa i próbowałem jakoś zmienić temat.
- Jak wrócę, odchodzę z wojska.
- Jak to? – zmarszczyłem brwi. – jak odchodzisz, co będzie robił. Jak możesz nas
zostawić.
- Decyzje już podjąłem a to dzisiaj tylko to potwierdziło. Spotkałem wspaniałą kobietę, o
której nie mogę przestać myśleć spotykamy się od paru tygodni a przed przyjazdem przysłała
mi list, ze jest w ciąży.
- O stary.- westchnąłem. – to szybko się uwinęliście. – ale co będziesz robił w cywilu?
- Brat załatwi mi pracę w swojej fabryce mebli. Dam radę przeżyć ale będę cały czas przy
nich.
- No tak, rodzina jest najważniejsza. A masz może jej zdjęcie? – zapytałem

Mina nic nie powiedział, w jego oczach coś się pojawiło. Iskierka na samą myśl o niej.
Widać, że był zakochany. Ochoczo podał mi niewielką fotografię na której była piękna
dziewczyna, kruczoczarne włosy i czarne oczy. Uśmiechała się do obiektywu przegarniając
włosy. Poczułem na twarzy ciepło. Gdy przetarłem dłonią zobaczyłem krew, po chwili doszła
do mnie fala dźwiękowa. Podniosłem oczy i zobaczyłem minę spod hełmu pociekła mu
ścieżka krwi a on sam patrzył na mnie i po chwili runął na ziemie. Chwyciłem karabin i
wskoczyłem za drzwi ratusza. Zdążyłem przed nawałnicą kul rozbijającą się o ściany i drzwi
ratusza. Kila pocisków rykoszetowało do wnętrza.
- Kurwa strzelają! – rozniosło się po budynku.
- Chłopaki dowalcie im! – krzyknął porucznik. – Nożu! Na wierzę!
Nie namyślając się długo ruszyłem w stronę schodów. Pokonywałem je jak tylko szybko
mogłem. Jedne po drugim aż w końcu dobiegłem do miejsca gdzie mogłem swobodnie
strzelać. Nawet nie wiem kiedy zniknęła mgła. Widocznie musieli na nas czekać. Przyłożyłem
oko do lunety i zacząłem szukać pierwszego celu. Nie było trudno bo było ich naprawdę
dużo. Pierwszy w oknie naprzeciwko. Wycelowałem w korpus, wziąłem wdech i strzeliłem.
Pocisk 7,62mm wyskoczył z lufy z prędkością 780 metrów na sekundę. Wbił się w bandytę
robiąc niewielki otwór wlotowy ale za to z drugiej strony wyrwał mu kawał pleców. Łuska
wyskoczyła z komory a suwadło pobrało kolejny nabój. Karabin był gotowy do oddania
kolejnego strzału. Upewniłem się, że mój cel został wyeliminowany. Znalazłem kolejny i
następny. Dziesięć strzałów, dziesięć martwych bandytów. Odskoczyłem od okna i zmieniłem
magazynek, przeładowałem i ponownie zacząłem celować gdy teraz włosy stanęły mi dęba.
Między budynkami stał mężczyzna z granatnikiem RPG-7 celując w wierzę. Bez namysłu
strzeliłem. Trafiłem go tylko w ramie ale dzięki temu on spudłował. Rakieta przeleciała metr
od budynku. Drugi raz już nie dałem mu forów, dokończyłem swoje zadanie trafiając w głowę
gdy próbował się schować. Kolejny magazynek zaświecił pustką. Pod nogami pojawił się
dywan z łusek. Wpadłem w wir, celowałem i strzelałem. Zabijałem jednego za drugim gdy w
końcu usłyszałem warkot silnika. Pancerna kolumna dojechała. Z tej radości aż szybciej
strzelałem. Czołg mozolnie wjechał na plac, stanął, wieża obróciła się w stronę ratusza. To mi
się nie spodobało.
Lufa delikatnie zaczęła się podnosić, wiedziałem ze na mnie już czas. Zacząłem ile
miałem tylko sił w nogach uciekać. Biegłem, zeskakiwałem z jedyną myślą w głowie, żeby
się tylko nie przewrócić. Nad głową usłyszałem świst a po chwili wieża przewróciła się jak
domek z kart. Na głowę poleciały mi cegły i kawałki gruzu. Poturlałem się w dół. Straciłem
przytomność bo obudziłem się na dole. Nie słyszałem nic. Dudniło mi głowie. Obraz wirował
to raz w prawo to raz w lewo. Dostrzegałem przed sobą zarys leżącego Grubego całego
zakrwawionego. Ktoś krzyczał i uciekał w głąb budynku. Co chwilę tylko strzały, ciszej
głośniej. W ratuszu nie było już drzwi tylko wielka wyrwa przez którą wbiegali raz za razem
bandyci. Ale jak tylko się pojawili to od razu padali. Jeden wpadł i wycelował we mnie.
Uśmiechnął się odsłaniając zepsute zęby. Nacisnął spust ale zamiast wystrzału padło tylko
głuche uderzenie iglicy. Rzucił karabinem, dobył nóż i rzucił się na mnie. Ostatnimi siłami
zablokowałem go, ale i one ustępowały. Ostrze zbliżało się z każdą chwilą bliżej mojej
twarzy. Był za silny. Jeszcze chwila i wbije się we mnie. Ostatnie co przyszło mi do głowy.
Kolanem z całych sił kopnąłem go w krocze odepchnąłem od siebie. Z kabury udowej
chwyciłem Glocka i strzeliłem dwa razy. W korpus i szyje. Padł. Kolejnych wpadł przez
wyrwę a za chwilę padł od strzału. I kolejny. w tym szale wyszedłem im naprzeciw aż
znalazłem się w samej wyrwie. Po chwili i w Glocku skończyła się amunicja. Stałem i
patrzyłem na czołg, czekałem kiedy dokończy swoje dzieło. Rozłożyłem ręce gdy poczułem
powiew powietrza i wybuch. Otworzyłem oczy, czołg stał w płomieniach. Plac przed którym

stałem przecięła seria jedna a potem druga. Nad nami przeleciały dwa Mi-24. Latające Czołgi
Przefrunęły i zakręciły. Za nimi do miasta wtoczyła się cała pancerna kolumna, prawdziwa
odsiecz w ostatniej chwili.

Continue Reading

You'll Also Like

4.2K 162 17
Lucy Taylor pod przymusem starszego brata bierze udział w nielegalnym wyścigu, gdzie musi zmierzyć się z Aaronem Wilson, który w tabeli jest na pierw...
10.7K 322 12
Szybka i niebezpieczna jazda kręciła młodą Aurore. Lubiła siadać za kierownicę i czuć tą adrenalinę. Dziewczyna postanawia wziąść udział w nielegalny...
19.8K 676 43
Dwie różne historie, dwa trudne charaktery, Dziwne, nowe relacje. Co się stanie gdy miłość zapuka do twojego okna? ~~~~~ 17...
129K 10.9K 46
Pomyłkowe aresztowanie w domu, szybki proces kara nieubłagana. To wszystko spotkało 21-letnią amerykankę. Początkowo spokojna dziewczyna, prawa i ucz...