MVP. The Most Valuable Prize...

By AGRaven12

246K 1.9K 424

Troy jest kapitanem Błyskawic - licealnej drużyny koszykówki i najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Mia ma... More

Rozdział 1: Aut
Rozdział 2: Faul
Rozdział 4: Równanie sprzeczne
Rozdział 5: Blok
Rozdział 6: Równanie z dwiema niewiadomymi.
Ogłoszenie dla najlepszych czytelników!
Ogłoszenie part 2 <3
Nowinki <3
Nowe informacje
Okładka❤️ i dodatkowe info
Premiera i przedsprzedaż

Rozdział 3: Rachunek prawdopodobieństwa

9K 270 22
By AGRaven12

Mia

Budzik zaczął wydawać z siebie złowieszcze, znienawidzone odgłosy o nieludzkiej wręcz porze. Wszyscy normalni obywatele Wielkiej Brytanii będący w moim wieku przewracaliby się właśnie z jednego boku na drugi, nakryci po samą szyję kocem, znajdując się w nocnej fazie REN. Niektórym pewnie wyciekała z ust stróżka śliny, jeszcze inni wydawali z siebie chrapliwe pomruki, a prawdziwi szczęściarze po prostu zażywali regenerującej magii snu.

Ale nie ja.

Mia Jones miała aktualnie szereg zadań do wykonania i ani myślała, by którekolwiek z nich odpuścić.

Dlatego też po trzecim z rzędu sygnale alarmu, zwlekłam się z materaca, przetarłam dłonią sklejone, zaspane oczy i ruszyłam do łazienki, by wziąć rozbudzający, zimny prysznic.

Kiedy sprawiałam wrażenie zdolnej do funkcjonowania dziewiętnastolatki, przebrałam się w jeansową spódniczkę do kolan i jasny t-shitr, po czym wyszłam z domu, by nakarmić psy. Brunch i Ore wystawili rude łebki z budy, kiedy tylko postawiłam stopy na wydeptanej, podwórkowej ścieżce. Na mój widok, zerwali się do biegu, by w ferworze radosnych pisków i podskoków przywitać ze mną dzień. Oba psiaki cztery lata temu zostały znalezione przez mojego tatę na tyłach stacji benzynowej tuż przed wjazdem do centrum Londynu. Tata zatrzymał się by zatankować, a wtedy do jego uszu dotarło przeraźliwe skomlenie. Dwa wychudzone, rude, skundlone szczeniaczki siedziały przytulone do siebie w kartonowym pudełku, które posłużyło później do ich transportu. Tata nie mógł ich zostawić. Od tego czasu ci dwaj szaleni bracia stali się częścią naszej małej rodziny.

Napełniłam dwie gliniane miski karmą, a do dużego korytka dolałam wody. Później każdego z nich wydrapałam i wygłaskałam, a kiedy szczeniaki z pełnymi brzuchami zabrały się za ganianie starej, pogryzionej piłki, wpadłam do domu, by zabrać swoje rzeczy i ruszyć do pracy.

Parking przed London Main High School był jeszcze pusty, gdy podjechałam pod miejsce przeznaczone do postoju rowerów. Przypięłam do stojaka moją ukochaną, miętową holenderkę, którą dostałam od rodziców po ukończeniu szkoły i pobiegłam do tylnego wejścia, którym na teren liceum dostawali się pracownicy. Odbiłam kartę wstępu i weszłam do szatni, by założyć fartuszek i spiąć moje długie, brązowe włosy w zwartego, dobieranego warkocza. Potem już tylko wsunęłam na głowę biały czepek i pognałam do pomieszczenia, w którym znajdowała się zastawiona przeróżnym gastronomicznym sprzętem kuchnia. Rozpoczęłam zmianę z dziesięciominutowym zapasem.

- Wcześnie dziś jesteś - przywitała mnie szerokim uśmiechem Martha, tęga kucharka, która pracowała w licealnej stołówce od piętnastu lat. Każdego dnia zaczynała zmianę godzinę wcześniej ode mnie.

- Prawda? - Zachichotałam poruszając zaczepnie brwiami. - Kto wie, może to właśnie teraz uda mi się pobić rekord w ilości przygotowanych kanapek?

- Chyba śnisz dziecko! - Zamachnęła się na mnie chochlą, jednak jej usta wykrzywiły się w wesołym uśmiechu.

Opłukałam dłonie pod kranem i podwinęłam rękawy pomarańczowej bluzy z logiem London Main High School.

- To jakie mamy menu? - Podeszłam do lady wykonanej ze specjalnej, nierdzewnej stali i przewróciłam kilka kartek prowadzonego przez Marthę zeszytu z planami posiłków.

- Dziś poniedziałek. Więc spaghetti i pizza. Choć po tym, co wydarzyło się w weekend, powinniśmy przygotować im wątróbkę z cebulką.

Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie zapachu tej obrzydliwej potrawy.

- Czyli słyszałaś o meczu? - Zapytałam, zabierając się za szatkowanie ogórka do kanapek. Martha natomiast zaczęła odmierzać niezbędną porcję pomidorowego sosu.

- A czy jest ktoś, kto o tym nie słyszał? Mój Henry o mały włos nie wybiegł z trybun, by potrząsnąć naszymi chłopcami. Grali fatalnie. Jak nie oni! - Pokręciła głową i wyjęła spod lady olbrzymi gar, w którym zazwyczaj gotowaliśmy makaron.

- Byłaś na hali?

- Oczywiście! W końcu walczyli o ćwierćfinał. A ja kibicuje Błyskawicom od lat. Dziwię się za to, że ciebie nie było.

- Gdzie jej nie było? - Do pomieszczenia wkroczył Steven, pomocnik Marthy niosąc na plecach wielki worek makaronu, który musiał przynieść ze spiżarni.

Jego poczciwą, pokrytą licznymi piegami twarz jak zwykle zdobił szeroki uśmiech.

- Na meczu Błyskawic. - Oznajmiła Martha, posyłając mi oskarżycielskie spojrzenie.

- Też mi coś. - Chudy jak tyczka Steven wzruszył ramionami i poprawił swoimi długimi palcami czepek. - Wcale jej się nie dziwię. Nie było czego oglądać.

- Trzeba wspierać swoich! - Zawołała Martha, a jej okazała pierś zafalowała pod fartuchem.

- Przesadzasz - odpowiedziałam jej, nie przerywając krojenia. - Nie interesuje mnie garstka chłopców biegająca w tę i z powrotem za piłką. Zresztą cały weekend udzielałam korków dzieciakom z klasy Emily.

- Zamęczysz się Mia. - Martha wytarła wilgotne dłonie o fartuch. - Zamiast korzystać z życia, ty całymi dniami harujesz. Zrób czasem coś dla siebie.

- Właśnie to robię. Zamiast tracić czas na głupoty, stawiam na swoją przyszłość. Bez pracy, będę mogła tylko pomarzyć o studiach.

No, może nie byłam z nimi do końca szczera. Kiedy jeszcze rok temu sama uczęszczałam do London Main High School zdarzało mi się z koleżankami chodzić na mecze. Skandowałam wraz z kibicami nazwiska naszych zawodników i śpiewałam koszykarskie hymny, ułożone ku czci Błyskawic i ich kapitana. Miałam nawet w głębi duszy nadzieję, że po skończeniu szkoły nadal będę wpadać w wolnych chwilach na niektóre mecze. Jednak z dniem, w którym podjęłam pracę w licealnej stołówce, odniosłam wrażenie, że przestałam należeć do szkolnej społeczności. Nie byłam już absolwentką. Byłam pracownikiem. I to z niższej ligi.

Odkąd uczniowie, w tym moi koledzy i koleżanki z młodszych klas ujrzeli mnie za okienkiem, z którego wydawałam im kanapki na drugie śniadanie i obiady, zaczęli traktować mnie jako kogoś gorszej kategorii. Sama nie raz śmiałam się z żartów na temat pań woźnych, czy ochroniarzy, jednak zawsze darzyłam ich należytym szacunkiem. Ci ludzie zarabiali na życie w uczciwy sposób, poświęcając się dla nikogo innego jak dla nas - uczniów. Nie sadziłam nigdy, że zakorzenione w nastoletnich umysłach uprzedzenia mogą nieść za sobą aż tak nieprzyjemne konsekwencje.

Dlatego przestałam chodzić na mecze. Moje interakcje związane z uczniami liceum ograniczały się więc tylko do wydawania im posiłków.

- Dziewczyna ma rację. - Steven stanął w mojej obronie i odpalił palnik na kuchence. - Lepiej niech spędza czas produktywnie, to nie będzie tak jak my tkwiła na stołówce do emerytury.

- A ty myślisz, że sport to strata czasu? - Fuknęła obruszona Martha.

- No a nie? Chyba słyszałaś, co teraz mówią o tej całej gwieździe Błyskawic? Evans stał się pośmiewiskiem. - Steven nachylił się w naszym kierunku i ściszył głos. - Podobno nie tylko jego kariera legła w gruzach, ale i dziewczyna go rzuciła.

- Nie! - Martha przycisnęła dłonie do piersi. - Rozstał się z tą śliczną czarnulką?

Stephen pokiwał głową i wrócił do przygotowywania sosu.

- Ciekawe dlaczego? - Zastanawiała się pod nosem.

Widziałam, że zerka na mnie z ukosa, oczekując jakiejkolwiek ciekawostki na ten temat, jednak źle trafiła. Życie innych licealistów to nie moja sprawa.

Widziałam szalejące na Instagramie i tiktoku teorie spiskowe związane z głośnym rozpadem związku Troya Evansa i Evy Rodrigez. Oboje doczekali się nawet swoich zwolenników, którzy pod postami i rolkami oznaczali ich hasztagami #teamevans i #teameva. Rzucałam na nie okiem, w końcu same, zupełnie nieproszone pojawiały się na mojej tablicy, jednak nie starałam się poświęcać im zbyt wiele uwagi. Zresztą tylko oni dwoje wiedzieli co tak naprawdę między nimi zaszło i roztrząsanie tej sprawy na publicznym forum było moim zdaniem nie na miejscu. Nawet jeśli całe liceum od rana huczało od plotek.

Pierwsze głosy na temat rozstania dwóch szkolnych gwiazd dotarły do nas jeszcze przed pierwszym dzwonkiem. Stałam z Marthą przy okienku, wydając uczniom kanapki, kiedy na stołówce pojawił się otoczony gromadką kumpli z drużyny Troy Evans we własnej osobie. Gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia z okrągłymi stolikami, w którym obecnie znajdowała się zdecydowana większość nastolatków uczęszczających do London Main High School zapanowała głucha cisza. Wszystkie oczy skierowały się na odrobinę skrzywioną i zdecydowanie niezadowoloną z poświęconej mu uwagi twarzy Evansa. Widziałam, jak chłopak przygryza nerwowo wargę, a jego ręka natychmiast powędrowała do zbłąkanych na czole kosmyków, by zdecydowanym ruchem odrzucić je na tył głowy. Jeden z kolegów kapitana drużyny Błyskawic poklepał go po ramieniu i pchnął w kierunku okienka, za którym stałam, ale ten nie zareagował. Troy otaksował wzrokiem salę, mruknął coś pod nosem i odwrócił się na pięcie. Nim się zorientowałam, za drzwiami zniknęły jego szerokie plecy odziane w pomarańczową koszulkę z numerem jedenaście. Uczniowie natomiast, jak na komendę wyciągnęli telefony i zaczęli uderzać palcami w wyświetlacze, zapewne chcąc donieść całemu światu o tym jak zachował się kapitan Błyskawic po pierwszym przegranym meczu w karierze i po rozstaniu ze swoją ukochaną.

Wszyscy wiedzieli, że Troy i Eva byli dla siebie stworzeni. Sama jako uczennica liceum nie raz obserwowałam z podziwem, jak na przerwach czy podczas szkolnych wydarzeń ta zapatrzona w siebie dwójka doskonale do siebie pasowała. Oboje popularni, pochodzący z zamożnych rodzin, związani ze sportem. I oczywiście piękni, bo jakże mogło być inaczej? Zawsze otoczeni wianuszkiem najbliższych przyjaciół, z kroczącymi za ich plecami, spragnionymi atencji fanami. W ich życiu ciągle coś się działo, a ja chcąc nie chcąc obserwowałam z niejakim podziwem wszystko to, co przyszykował dla nich los. Nie zazdrościłam im tego oczywiście! Chyba bym oszalała, gdyby każdy mój krok śledzili jacyś obsesyjnie zapatrzeni we mnie nastolatkowie! Wolałam swoje, spokojne i ułożone życie, choć zdarzało mi się na nie czasem narzekać.

Bo ja, w przeciwieństwie do najbardziej pożądanej (już nie) pary w naszym liceum nie wywodziłam się z bogatej rodziny. Żeby zarobić na studia, postanowiłam zrobić sobie rok przerwy w nauce i zatrudnić w szkolnej stołówce. Po pracy pomagałam młodszej siostrze w lekcjach, a w weekendy zdarzało mi się udzielać korepetycji z matematyki jej kolegom z klasy. Nie miałam czasu na imprezy, mecze czy licealne plotki.

***

Po obiedzie, kiedy wszystkie naczynia i sprzęty były dokładnie wyczyszczone oraz wyparzone moi współpracownicy zbierali się do domu. Ich zmiana dobiegła końca, ja natomiast zostawałam w części bufetowej, by sprzedawać uczęszczającym na zajęcia dodatkowe i kółka tematyczne uczniom napoje i przekąski. Usadowiłam się na wysokim, barowym krześle tak, by moja zmęczona, odrobinę poczerwieniała od gorących temperatur panujących w sąsiadującej ze stołówką zmywalni twarz nie odstraszała spragnionych wiedzy i chłodnego napoju licealistów. Znudzona, w oczekiwaniu na dzwonek ogłaszający przerwę przeglądałam socjalmedia, uśmiechając się bezwiednie na widok rolek z puszystymi, małymi kociakami.

Przesuwałam palcem po ekranie, zabijając kolejne, ciągnące się w nieskończoność minuty, kiedy usłyszałam w oddali przytłumione głosy i skrzypienie sportowych butów na wykładzinie. Odłożyłam telefon. Przetarłam twarz dłonią i wygładziłam fartuszek. Dziś, jak co poniedziałek drużyna Błyskawic miała trening, dlatego nie byłam ani trochę zaskoczona, że banda prawie dwumetrowych dryblasów wparowała do stołówki, rzucając brudne, sportowe torby na ustawiony w jednym z kątów pomieszczenia stolik. Pojawili się jednak dużo wcześniej, niż mieli to w zwyczaju.

Chłopcy żywo o czymś dyskutowali. Ich skrzywione twarze jednoznacznie wskazywały na to, że daleko im było do zwyczajowego, dobrego nastroju. Tym razem nie słyszałam wybuchów śmiechu, słownych przepychanek czy uszczypliwych uwag, które kwitowali szyderczym, zgodnym śmiechem. Wręcz przeciwnie, koszykarze stłoczyli się przy jednym stoliku, wyciągnęli swoje długie kończyny i w milczeniu zaczęli mierzyć się strapionym wzrokiem.

- Nie wierzę, że trener nie wpuścił nas na salę - powiedział w końcu jeden z nich. Siedział do mnie tyłem, jednak po jego rudej czuprynie poznałam, że był nim David Carlsen.

- Byłem pewien, że żartował, wtedy. Po meczu - dodał ukrywając twarz w dłoniach brunet z wygolonymi bokami.

Dylan Rosco. Kiedy byłam w trzeciej klasie, trochę się w nim durzyłam. Dzięki Bogu, bardzo szybko mi przeszło.

- On nigdy nie żartuje.

- Ale jeszcze nigdy nie zatrzasnął nam drzwi przed nosem.

- Bo nigdy nie przegraliśmy, kretynie? - Troy Evans wyraźnie tracił nad sobą panowanie.

- Uważaj sobie. - Adam Gingers wyciągnął z torby bidon i pociągnął z niego spory łyk. - Nie chcesz zrazić do siebie jeszcze nas, co?

- A kogo niby zraziłem?

Adam skrzyżował ręce na piersi i odchylił się na krześle. Wyglądał na speszonego.

- Sorry, Troy, nie chciałem.

- Mięliśmy o tym więcej nie gadać, tak? - Michael, najlepszy kumpel Evansa posłał Gingersowi karcące spojrzenie.

Nie chciałam ich podsłuchiwać. To były ich prywatne sprawy i do póki nie dotyczyły w żadnym stopniu mojej osoby, nie miałam prawa uczestniczyć w ich rozmowie. Skryłam się w głębi bufetu i by zająć czymś myśli, zabrałam się za układanie przekąsek na półkach. Przekładałam opróżnione do połowy pudełka z batonami, wycierałam kurze i wypisywałam nowe ceny na wyblakłych kartonikach, nucąc pod nosem zasłyszaną ostatnio w radiu piosenkę. Uporządkowałam zgrzewki napojów walające się pod ladą, policzyłam kilkukrotnie pieniądze w kasie, a nawet zabrałam się za czyszczenie lodówki.

Zbliżała się pora ostatniego dzwonka, zwiastującego koniec zajęć. Wtedy mój pozorny spokój został bezpowrotnie zburzony.

- W dupie to mam! - zagrzmiał jeden z chłopaków, kiedy przekładałam do specjalnego słoja małe paczuszki M&M's.

- Łatwo ci mówić - warknął kolejny. W tle dało się słyszeć szuranie krzesła. - To nie tobie całe dotychczasowe życie legło w gruzach.

Zamarłam w bezruchu, nadstawiając uszu. Wiem, że nie powinnam, jednak ciekawość wzięła górę nad zasadami, którymi się kierowałam. Na stołówce zapanowała głucha cisza. Słyszałam własny oddech, kiedy po pustym pomieszczeniu poniosło się echem szydercze prychnięcie:

- A co, biedny piesek Troy nie wylizał jeszcze ran po suczce Evie?

W ułamku sekundy za moimi plecami rozległ się jazgot. Brzmiał jak dźwięk upadających krzeseł. Nim zdążyłam dobiec do okienka, ktoś zawołał:

- Ej, ej, Troy. Spokojnie stary.

- Zostaw mnie, Michael.

Wystawiłam głowę za drewnianą framugę i wyjrzałam na salę. Troy Evans, w otoczeniu porozrzucanych krzeseł przyciskał do ściany rudzielca, Carlsena. Jego kumple starali się go odciągnąć, jednak kapitan Błyskawic wyglądał tak, jakby miał za chwilę powalić ich wszystkich na podłogę. Nie mogłam na to pozwolić.

- Troy, wyluzuj.

- Nie warto. - Adam starał się zapanować nad sytuacją. W między czasie kolejne krzesło łupnęło o ziemię.

Nie chciałam, by doszło między nimi do bójki. Wtedy musiałabym zgłosić całe zajście dyrektorce, a i bez tego musiałam się mierzyć z niezbyt przyjaznym traktowaniem przez uczniów.

Z resztą, jeśli nie posprzątają tych krzeseł, to na mnie spadnie ta wątpliwa przyjemność, a co jak co, ale nie zamierzałam usługiwać bandzie dorosłych facetów z przerośniętym ego.

Zbierając się w sobie odkaszlnęłam.

Zalani testosteronem chłopcy oczywiście nie zwrócili na mnie uwagi.

Postanowiłam się nie poddawać, dlatego moje struny głosowe wydały z siebie coś na wzór jęknięcia połączonego ze stęknięciem. Dźwięk, który wydobył się z mojego gardła był tak żenujący, że na moich policzkach natychmiast wystąpił rumieniec, a koszykarze, jak jeden mąż odwrócili twarze w stronę okienka.

Zauważyłam, że Evans poluźnił uścisk.

- Co jest? - Zapytał niezbyt przyjaznym tonem.

Przełknęłam ślinę i zacisnęłam dłonie w pięści, chcąc odzyskać rezon.

W oczekiwaniu na moją odpowiedź, uniósł brwi.

- Czy... Czy moglibyście przestać? - Ręką wskazałam na porozrzucane krzesła. - Możecie się okładać po pyskach gdzie tylko chcecie, ale nie tu, okej?

Michael Twain zachichotał pod nosem, a Dylan Rosco zacisnął palce na ramieniu Evansa.

Chłopak obrzucił wściekłym spojrzeniem Carlsena i zwolnił uścisk, po czym bez słowa zabrał swoją torbę i ruszył do wyjścia. Jego kumple nie czekając ani chwili, zrobili to samo.

- Ej! - wrzasnęłam, kiedy tylko zorientowałam się, co zamierzają. - Wracajcie! Kto posprząta ten burdel?!

- Sorry! - Blondyn, z kucykiem na głowie odwrócił się w moim kierunku. - Ale spieszymy się na trening!

I wyszedł.

Tak po prostu wyszedł.

Pieprzony kłamca. Przecież doskonale słyszałam, że nie zostali na niego wpuszczeni.

Mnąc w ustach niezliczoną liczbę przekleństw wyszłam na salę, by ogarnąć chaos, który po sobie zostawili.

***

Dwa dni później znów przyszli, tym razem już na pierwszy rzut oka było widać, że brali udział w morderczym treningu na sportowej hali mieszczącej się na tyłach liceum. Ich włosy były wilgotne po wziętym przed kilkoma chwilami prysznicu, mięśnie pod rękawami koszulek napięte, a twarze wciąż jeszcze zaczerwienione od wysiłku. Zdawali się też być w odrobinę lepszym humorze. Wróciły dawne przepychanki i chichoty. Być może zawtórowałabym tej bandzie roześmianych, wielkich osiłków, gdyby nie to, że w poniedziałek zachowali się jak typowe stado dupków.

Ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi obserwowałam, jak zbliżają się do okienka. Grupie przewodniczył Michael. Ze suniętą nisko na czoło opaską, kroczył w moją stronę pokładając się ze śmiechu. Reszta chłopców w drużyny wyglądała na równie rozbawionych co on. Wszyscy parskali i rechotali, z jednym wyjątkiem. To Troy Evans znów wyglądał tak, jakby miał zamiar zetrzeć jednym uderzeniem uśmiechy z ich rumianych twarzyczek.

- Serio Evans, powinieneś się spieszyć. Eva nie traci ani chwili. - Adam podstawił mu pod nos rozświetlony telefon.

- Mówiłem, że nie chcę na to patrzeć. - Evans wytrącił kumplowi smartphona z ręki, a urządzenie uderzyło z łoskotem o drewniany parkiet.

- Kurwa - jękną, podnosząc z ziemi swoją własność.

- Nie unoś się tak. - Michael poklepał Troya po ramieniu, ale ten tylko potrząsnął głową, a kilka za długich, brązowych kosmyków zsunęło się na jego wysokie czoło. - To tylko żarty.

- Ja tam uważam, że ma powód. Nie minął tydzień, odkąd zerwali, a już organizuje na tiktoku casting na swojego partnera. Serio nie mogłaby zabrać na bal kogokolwiek? Musi robić casting, a w dodatku ogłaszać to całemu światu?

- To ONA z nim zerwała - zaznaczył Gingers.

Zdezorientowana przeskakiwałam wzrokiem z jednego na drugiego. Jasne, wiedziałam o zbliżającym się balu. Już wczoraj każdą wolną przestrzeń na licealnych słupach i ścianach zasypywały plakaty informujące o zbliżającym się wielkim wydarzeniu, jednak sama sprawa rzekomego castingu była dla mnie czymś kompletnie nowym.

- W końcu to Eva Rodrigez, nasza naczelna influencerka - prychnął Michael. - Widziałeś ile jej przybyło po tym obserwujących?

- Wali mnie to - odparł Troy i rzucił na blat przy okienku trzy funty. - Dwie wody - zwrócił się do mnie, nie odrywając wzroku od twarzy Twaina.

Podeszłam do chłodziarki i wyjęłam dwie butelki, po czym zabrałam się za nabijanie ich na kasę.

- Po prostu Troy się boi, że pójdzie na bal sam jak palec - zachichotał Carlsen.

- Mam w dupie ten bal. Nie zamierzam na niego iść.

- Cykor! - wykrzyknął Carlsen przyłożywszy otwarte dłonie do ust.

- Zamknij się - odparował.

Podałam mu napoje i wydałam resztę.

- Coś jeszcze? - Dociekałam, gdy wciąż stali przy okienku.

- W takim razie na co czekasz? Zaproś kogoś - prowokował Evansa Carlsen.

- Dajcie mu spokój chłopaki. - Wtrącił się Michael.

- Ale co my robimy?

- Chcemy mu pomóc.

- Troy powinien zabrać się za naprawianie swojej reputacji.

Przekrzykiwali się wzajemnie, nie zwracając zupełnie uwagi na moją przytłoczoną ich obecnością osobę. Zaczęłam nerwowo poprawiać swoje długie kasztanowe włosy, przygryzać wnętrze policzka i przewracać oczami, czekając aż w końcu sobie pójdą.

- Nie musze niczego naprawiać - warknął Evans.

- Czyli się boisz. Boisz się, że po tym jak Rodrigez cię rzuciła, żadna cię nie zechce - wytknął mu Calrsen.

- Pieprz się.

- W takim razie kogoś zaproś.

- Nie.

- Bo nikt cię nie zechce.

- Adam, nie przeginaj. - Michael trącił kolegę w żebra.

Od ich kłótni zaczynała boleć mnie głowa.

- Mówię jak jest.

- Gówno wiesz - syknął przez zaciśnięte zęby Troy, a żyła na jego szyi zaczęła niebezpiecznie pulsować.

- W takim razie udowodnij nam, że nie mamy racji.

Evans posłał mu pełne nienawiści spojrzenie. Uderzył zwiniętą w pięść dłonią o blat i zacisnął zęby.

- Dobra.

- Troy, daj spokój. - Michael pociągnął go za ramię.

- Nie, w porządku. Zaproszę kogoś.

- Kogo? - Roześmiał się Carlsen.

- Kogokolwiek - odparł Evans i skierował swoje ciemne spojrzenie w moją stronę, a jego usta ułożyły się w słowa, które już same w sobie zdawały się kompletnym szaleństwem. No bo jakie istniało prawdopodobieństwo, że Troy Evans zwróci się do mnie z pytaniem:

- Mia, co ty na to, żebyśmy poszli razem na bal?

____________

No i jak zachowa się Mia? 🤭

Continue Reading

You'll Also Like

369K 11.5K 31
Ona- była tą cichą osobą, która nie próbowała zawracać nikomu głowy. Najważniejsze dla niej było zakończenie szkoły i wreszcie wyjechanie z rodzinneg...
48.6K 403 7
Wszyscy wiedzą że Veronica Mitchell i Logan Foster nie nawidzą się tak bardzo że są w stanie siebie zabić, nie zważając na konsekwencje. Veronica cał...
29.9K 496 30
-Nic nie wiesz - W końcu musiałam się trochę postawić. Chłopak spojrzał na mnie z politowaniem, a ja dobrze znałam to spojrzenie. -Ja nic nie wiem? J...
4.4K 116 19
Róża piętnastoletnia dziewczyna, która o istnieniu starszego brata nie miała pojęcia. Przez piętnaście lat mieszkała z mamą ponieważ jej rodzice rozw...