MVP. The Most Valuable Prize...

By AGRaven12

251K 2K 458

Troy jest kapitanem Błyskawic - licealnej drużyny koszykówki i najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Mia ma... More

Rozdział 1: Aut
Rozdział 3: Rachunek prawdopodobieństwa
Rozdział 4: Równanie sprzeczne
Rozdział 5: Blok
Rozdział 6: Równanie z dwiema niewiadomymi.
Ogłoszenie dla najlepszych czytelników!
Ogłoszenie part 2 <3
Nowinki <3
Nowe informacje
Okładka❤️ i dodatkowe info
Premiera i przedsprzedaż
dziś premiera MVP!

Rozdział 2: Faul

9.3K 244 50
By AGRaven12


Troy.

Wypompowany zarówno psychicznie jak i fizycznie, odkąd tylko wszedłem do szatni, by przebrać się w normalne ciuchy nie odezwałem się do nikogo nawet słowem. Nie miałem siły dyskutować z wściekłym trenerem, który wykrzykując w naszym kierunku niewybredne oskarżenia, nie zwracał uwagi na wylatujące z jego ust kropelki śliny. Po mniej więcej pięciu minutach jego agresywnych wynurzeń, spuściłem głowę i ukryłem ją w dłoniach, pogrążając się we własnych myślach.

Zawiedliśmy.

Nie, to ja zawiodłem. Jako zawodnik, kapitan drużyny, uczeń London Main High School. Nie miałem do nikogo pretensji. To nie była wina Michaela, Adama, Davida, czy Dylana. To ja nie poprowadziłem ich do zwycięstwa. Niedostatecznie ich motywowałem. Po raz pierwszy nie dałem z siebie wszystkiego.

Odkąd tylko postawiłem stopy na boisku, czułem się dziwnie rozproszony. Coś łaskotało mnie pod skórą. Drażniło moje zakończenia nerwowe. Przebiegało wraz z prądem po moim kręgosłupie. Jakieś przeczucie. Coś absolutnie niemożliwego do zidentyfikowania, a zarazem przytłaczającego. Zawładnął mną niepokój, a wraz z nim wszystkie zmysły, które od lat skupiały się tylko i wyłącznie na piłce, tym razem wyłapywały zbędne bodźce.

To dlatego słyszałem pomruki na trybunach. To dlatego docierały do mnie kąśliwe uwagi komentatora. To dlatego, zamiast wyskoczyć równocześnie z zawodnikiem przeciwnej drużyny w ostatnich sekundach meczu, spóźniłem się o dosłownie mrugnięcie okiem. Teraz tylko pozostało mi pogodzić się z konsekwencjami, które niebawem przyjdzie mi ponieść.

– Banda bezużytecznych gamoni – warknął pod nosem trener, wychodząc na korytarz, zostawiając za sobą wypełnioną głuchą ciszą szatnię. – Nie chce żadnego z was widzieć na najbliższym treningu.

Chłopaki siedziały na ławkach ustawionych pod zamykanymi na kłódkę szafkami. Na ich twarzach nie trudno było dostrzec złość mieszającą się z wstydem. Nic dziwnego, w końcu przegraliśmy swój pierwszy mecz od pięciu semestrów. Nie byliśmy przyzwyczajeni do uczucia porażki. Podobnie jak nasi kibice, którzy nie skandowali nazwy naszej drużyny pod oknem szatni, jak to mieli do tej pory w zwyczaju. Czuliśmy się jak gówno.

Delikatnie mówiąc.

Złapałem ręcznik, strój na zmianę i poszedłem pod prysznic, umykając śledzącym każdy mój ruch kumplom. Jeśli liczyli na jakąś mowę motywacyjną, czy chociaż podsumowanie tej katastrofy, która wydarzyła się przed chwilą ich sprawa. Nie miałem ochoty z nikim gadać. Marzyłem tylko o tym, by wybiec z tego przeklętego budynku i utonąć w smukłych, pachnących brzoskwiniową mgiełką ramionach mojej dziewczyny. W tamtym momencie tylko ona była w stanie ukoić moje nerwy i uciszyć krążące wokół przytłaczającej mnie porażki myśli.

Odświeżony opuściłem łazienkę, nie zastawszy w szatni żadnego z chłopaków. Mimo iż odetchnąłem z ulgą, gdzieś głęboko poczułem ukłucie żalu. Nie poczekali na mnie. Wyszli, zostawiając mnie samego, jakby w ten sposób chcieli mnie ukarać.

Byłbym głupcem, gdybym miał im za złe to posunięcie. Zasłużyłem na to. Nie poprowadziłem Błyskawic do zwycięstwa.

A jednak było mi z tym źle.

Wyszedłem na rozciągający się przed halą sportową dziedziniec i z zarzuconą na ramię sportową torbą, powłócząc nogami dowlokłem się do auta. Ku mojemu zaskoczeniu nie zastałem przy nim Evy.

– Dziwne – mruknąłem do siebie.

W końcu po każdym meczu odwoziłem ją do domu, czasem wstępowaliśmy do jakiegoś baru, by uczcić zwycięstwo Błyskawic...

No tak, ale tym razem żadnego zwycięstwa nie było. Co mieliśmy świętować? Porażkę?

Może uznała, że będę wolał pobyć sam i wróciła autokarem razem z dziewczynami? Nie mogła bardziej się pomylić.

Wyciągnąłem z kieszeni smartfona, z zamiarem wybrania jej numeru, kiedy powiadomienia moich mediów społecznościowych omal nie rozsadziły mi wyświetlacza.

Siedemset oznaczeń na Instagramie, dwa i pół tysiąca na tiktoku. Wszystkie pod hasztagiem #porażkabłyskawic. Przewijałem beznamiętnie nagrane urywki meczu i zdjęcia, na których kibice uwiecznili ostatnie sekundy meczu. Bezbłędny rzut zawodnika Wilków, ich radość i nasze osłupiałe, a zarazem załamane oblicza. Miałem ochotę cisnąć telefonem o chodnik.

Wyłączyłem przeklęte aplikacje służące do śledzenia każdej sekundy mojego życia i nacisnąłem ikonkę ze zdjęciem Evy. Potrzebowałem jej kojących ramion bardziej niż kiedykolwiek.

Kiedy po pierwszych sześciu sygnałach nie odebrała, wybrałem numer ponownie, ale i tym razem nie doczekałem się odpowiedzi. Nie chcąc tracić więcej czasu i stać jak kołek pod halą, wystukałem krótką wiadomość na komunikatorze.

Czuję się jak śmieć. Widzimy się u Cb?

Rzuciłem torbę na tylnie siedzenie i wsiadłem do samochodu. Kiedy odpalałem silnik, drzwi od strony pasażera otworzyły się, a do środka bezceremonialnie wpakował się Michael.

– Nie wróciłeś z innymi? – Zdziwiony uniosłem brwi, posyłając mu skonfundowane spojrzenie.

– Zamierzałem. Ale widziałem, że Eva wsiada do autokaru, więc pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo po tym całym gównie. – Westchnął i przetarł dłonią twarz. – Kto by się spodziewał, co?

– No. – Odparłem lakonicznie i wrzuciłem wsteczny bieg.

– Widziałeś co się dzieje na Instagramie?

Przytaknąłem.

– Ludzie nas zjedzą.

– I mają rację. Daliśmy dupy. Ja dałem.

– Hej, przestań dobra? Jesteśmy drużyną. Wszyscy zawiniliśmy. – Michael szturchnął mnie w ramię.

Pokręciłem głową.

– Ale to ja jestem kapitanem drużyny. Zawiodłem was.

Michael roześmiał się teatralnie. Miałem ochotę wyrzucić go z auta.

– Ale pieprzysz, Evans. Chcesz mi powiedzieć, że to ty rzuciłeś air balla? Albo w pierwszej kwarcie popełniłeś trzy razy pod rząd błąd trzech sekund*?

Zacisnąłem szczękę i wypuściłem powietrze przez nos. Michael poniekąd miał rację. Byliśmy drużyną, i każdy z nas niósł na barkach brzemię porażki. Ale tylko ja znałem jego prawdziwy ciężar.

Od lat byłem twarzą Błyskawic. W lokalnych gazetach i na stronach internetowych moje nazwisko pojawiło się jako pierwsze, a niekiedy jedyne gdy tylko artykuł dotyczył naszej drużyny, albo chociażby liceum! Teraz, w mediach społecznościowych to mnie okrzyknięto największym przegranym meczu. MVP zdegradowany do LVP – krzyczały opisy na Instagramie. Być może to ja właśnie straciłem miejsce w najlepszej uczelni w Wielkiej Brytanii, tylko dlatego, że drużyna, której jestem kapitanem przegrała pierwszy mecz od pięciu semestrów.

– Dajmy już temu spokój, dobra? – powiedziałem zamiast tego wszystkiego, co aktualnie kotłowało się w mojej głowie.

– Jak chcesz. Ale nie powinieneś się obwiniać, stary. – Michael poklepał mnie po ramieniu i wbił wzrok w obraz znajdujący się za przednią szybą.

Skorzystałem z okazji i zerknąłem na telefon. Zero nowych wiadomości.

Czemu do diabła Eva nie odpisała?

– Pokłóciliście się z Evą? – Wtrącił nagle Michael, zupełnie jakby czytał w moich myślach.

– Nie, dlaczego?

Uniósł lewą brew, którą przecinała cienka blizna.

– Może dlatego, że wróciła busem? A ty musisz znosić towarzystwo drugiej kategorii, czyli mnie?

Prychnąłem sztucznie i wrzuciłem kierunkowskaz, by skręcić w uliczkę prowadzącą do domu Twaina.

– Widać miała trochę więcej taktu od ciebie i chciała mi dać pocierpieć w samotności.

Znów się roześmiał, tym razem szczerze.

– Eva i takt? Sorry stary, ale chyba pomyliłeś ją z jakąś inną laską.

– Uważaj sobie – ostrzegłem go. Nienawidziłem, gdy ktokolwiek, nawet mój najlepszy kumpel nabijał się z mojej dziewczyny.

– Ale o co ci chodzi? Eva wrzuciła na tiktoka filmik kiedy rzygałeś do kibla w jej domu po tym, jak zatrułeś się ostrygami! Już nie raz ci to mówiłem, ale ta dziewczyna dla wyświetleń jest gotowa sprzedać własną matkę.

– Nie chcę o tym słyszeć. – Syknąłem, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.

Może i czasem Evie zdarzyło się wrzucić do internetu kilka niewłaściwych rzeczy, ale to była jej praca. Dzięki temu zarabiała. A ja? Ja miałem to gdzieś.

– Czyli się nie pokłóciliście? – Michael drążył.

– Nie. I powiem więcej. Zamierzam cię odstawić pod domem ­­– chociaż po tym, co przed chwilą gadałeś powinienem wypchnąć się za drzwi na środku ulicy i odjechać ­– i jadę prosto do niej. Możesz spać spokojnie.

– Chwała Bogu! – Mój kumpel teatralnie złapał się za klatkę piersiową, a drugą ręką starł wyimaginowany pot z czoła.

– Skończ.

– Ale z czym?

– Z byciem dupkiem – odgryzłem się.

Michael wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Nigdy.

Pod dom Evy dotarłem piętnaście minut później. Zaparkowałem na podjeździe piętrowego budynku na przedmieściach Londynu i ruszyłem prosto do drzwi. Nawet nie czekałem, aż mi otworzy, tylko nacisnąłem klamkę ze zdziwieniem odkryłem, że stawiła opór.

Jej rodzice byli w pracy, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, ale czemu moja dziewczyna jeszcze nie wróciła? Podróż z hali do szkoły, i ze szkoły nie powinna jej zając więcej niż pół godziny. Sam spędziłem w towarzystwie Michaela więcej czasu. Ponownie zerknąłem na wyświetlacz, by zapoznać się z kolejnymi oznaczonymi tym przeklętym hasztagiem postami i odnotować, że Eva nie dawała znaku życia. Tracąc powoli cierpliwość po tym gównianym popołudniu ponownie wybrałem jej numer. Tym razem dobijałem się do skutku.

– Hej – odezwała się po chyba dziesiątym z kolei połączeniu.

– Kotek, czemu się nie odzywasz? – Rzuciłem rozgoryczony. – Czuje się fatalnie. I potrzebuję cię.

– Jestem z Beccą u Tamary. Pojechałyśmy do niej odsapnąć po... – przerwała i mlasnęła znacząco. – Wiesz czym.

– Nie musisz mi mówić.

– Widziałeś insta? I tiktoka? Straciłam chyba z dwustu followersów! – Jęknęła szczerze zawiedzona.

Trochę mnie to ubodło, nie powiem. Na szali właśnie ważyła się moja kariera, a ona martwiła się jakimiś obcymi ludźmi, którzy przestali ją obserwować tylko dlatego, że była moją dziewczyną?

– Twoje statystyki też spadły. Nie podoba mi się to.

– A mi się nie podoba, że moja dziewczyna zamiast mnie wspierać siedzi u koleżanki. – Może i nie powinienem tego mówić, ale czułem jak gorycz sama z siebie wypływa z mojego gardła. Paliła wręcz w język.

– Hej, hej. Opanuj się dobra? Mamy z dziewczynami ważne sprawy.

– Ja też mam ważne sprawy – odburknąłem. – Przegrałem pierwszy mecz w swojej karierze. Źle mi z tym i miałem nadzieję, że... że pomożesz mi sobie z tym poradzić.

Poirytowany kopnąłem w kamień leżący na piaszczystym podjeździe jej domu.

– Wyobraź sobie, że to zauważyłam. Byłam tam, nie pamiętasz? – Ironizowała, a mnie zaczęła rozpierać złość. – Zresztą nie jestem okładem z lodu, żeby mnie sobie przykładać jak coś cię boli. Zadzwoń jutro, jak ochłoniesz. Pa.

I nie dając mi dojść do głosu, tak po prostu przerwała połączenie.

– Kurwa! – Wściekły wrzasnąłem na cały głos, pięścią uderzając w maskę mojego Volkswagena. Metal zadudnił żałośnie i odrobinę wgiął się pod wpływem brutalnego ataku.

Zrezygnowany wróciłem do domu. Skoro nie mogłem liczyć na Evę, nie miałem czego tu szukać.

Następnego dnia zerwałem się z łóżka skoro świt. Przegrana z Wilkami nie oznaczała, że do końca sezonu nie rozegramy już żadnego meczu. Choć walka o mistrzostwa przestała być naszym priorytetem, wciąż czekały na nas mecze towarzyskie, na których pojawiali się sponsorzy z brytyjskich uczelni. Musiałem wymazać nieudolny szkic bezradnego Troya i zastąpić go zapierającym dech w piersiach obrazem kapitana drużyny Błyskawic. Mogłem to osiągnąć. Wystarczyło robi to co zawsze – nie poddawać się.

Biegałem wokół swojego osiedla domków jednorodzinnych, pozdrawiając niekiedy zmieszanych sąsiadów, którzy oczywiście wiedzieli już o naszej, mojej porażce. Miałem wrażenie, że cały Londyn, jak nie Wielka Brytania o tym słyszeli i po cichu szepczą niepochlebne opinie za moimi plecami. Nie mogłem też znieść mnożących się na mediach społecznościowych newsów i wiralowych filmików, na których moja wykrzywiona ze złości twarz odgrywała główną rolę w akompaniamencie popularnych, komediowych podkładów muzcznych, dlatego też wylogowałem się ze wszystkich aplikacji, licząc na to, że za kilka dni cała sprawa ucichnie.

Po czwartym przebiegniętym kółku, natknąłem się na Adama, który podobnie jak ja zaczynał poranny trening. Jego jasna, zawiązana na czubku głowy kitka podskakiwała z każdym krokiem.

– Jak tam? – Przyłączył się do mnie, zbijając piątkę.

Złączyłem dwa palce i przyłożyłem je do skroni, jednocześnie naśladując kciukiem wystrzał z pistoletu.

– U mnie podobnie – przyznał.

– Daj spokój, to nie była wasza wina.

– A może twoja, co? Michael mówił mi o waszej wczorajszej rozmowie. Przestań bawić się w samarytanina i przyjmować na siebie wszystkie nieszczęścia, byle ulżyć innym. Wszyscy spieprzyliśmy. I być może ty najmniej.

– Ale opinia publiczna myśli na ten temat coś zupełnie innego. To mnie o to obwinia.

Adam splunął z obrzydzeniem.

– Cholerny internet. Niektórym powinni zablokować do niego dostęp.

– To nie ich wina. W końcu to ja za was odpowiadam.

– Gówno prawda. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, nie pamiętasz? Tego od zawsze oczekiwał od nas trener.

– Tak. Pieprzył takie frazesy, kiedy wygrywaliśmy wszystkie mecze. Wczoraj pokazał nam, co tak naprawdę o nas myśli.

– Był zły. – Gingers próbował go bronić.

Zdyszany zatrzymałem się na poboczu i wsparłem dłonie na kolanach, by uspokoić oddech.

– My też byliśmy. A do tego rozczarowani, zawstydzeni. Wchodząc do szatni wyglądaliśmy jak siedem nieszczęść, a on nas tylko dobił. Mam gdzieś takiego trenera.

– Chyba nie zamierzasz zrezygnować z gry? – W tonie głosu Adama wyłapałem cień obawy.

– Koszykówka, to całe moje życie. Nie mógłbym robić nic innego. Niczego nie potrafię. Nawet nauczyciele pozwalają mi się prześlizgiwać z semestru na semestr tylko ze względu na moją przyszłą karierę. Trener traktował mnie jak swoje oczko w głowie, ale teraz zdaję sobie sprawę, że wystarczy jedno potknięcie, by w jego oczach spaść z piedestału i z łoskotem wylądować w zbiorniku wypełnionego po brzegi śmiećmi.

Adam zakasłał i poprawił kosmyki, które wymsknęły mu się z gumki podczas biegu.

– Przesadzasz.

– Nie. I wiesz o tym.

Minęliśmy niewielki osiedlowy sklepik i kawiarnie, w której zdarzało się wypić waniliowego shake'a. Przypomniałem sobie, jak wpadłem tam z rodzicami po pierwszym wygranym przeze mnie meczu w podstawówce. Byli tacy dumni. Tata był.

Adam odgarnął kilka kosmyków przyklejonych do jego czoła i otarł je frotką z nazwą naszej drużyny.

– A co u ciebie i Evy? Wszystko gra? – rzucił jakby od niechcenia.

Przygryzłem dolną wargę i stłumiłem jęknięcie.

Co oni wszyscy od nas chcą? Najpierw Michael, teraz Adam.

– No tak. Czemu miałoby być inaczej? – Skręciłem w alejkę ciągnącą się wzdłuż niewielkiego parku. Zauważyłem dwóch mężczyzn wyprowadzających tam swoje psy. Zawiesiłem wzrok na owczarku niemieckim, kątem oka zerkając na zmieszanego kumpla.

Gingers potarł się po karku.

– Pytam, bo dziwnie się wczoraj zachowywała.

– Przegraliśmy mecz, to chyba normalne – odburknąłem wędrując wzrokiem za goniącym frisbee psie.

– Nie o to mi chodzi.

Przebiegliśmy przez mostek prowadzący nad wąską rzeczką. Poranne słońce odbijało się od jej niespokojnej tafli.

– Więc mnie oświeć.

– Już samo to, że nie wracała z tobą było cholernie nietypowe. Ale później, przez całą drogę do liceum opowiadała coś dziewczynom z taką powagą, że już myślałem, że ktoś umarł. To do niej niepodobne.

– Przegraliśmy mecz – powtórzyłem, zirytowany jego bezsensownymi domysłami. – Zmartwiłbym się, jeśli byłaby cała w skowronkach.

– Nie rozumiesz o czym mówię. – Pokręcił głową. – Musiałbyś to zobaczyć.

– Ale tego nie widziałem, więc nie ma tematu – uciąłem.

Resztę trasy przebiegliśmy w ciszy.

Po południu umówiłem się z Evą. Poprosiła, bym odebrał ją od Tamary i podrzucił do domu. Ucieszyłem się, że sprawy między nami wróciły na dawne tory, a ja w końcu będę mógł zatracić się w jej bezpiecznych, ciepłych ramionach. Wsiadając do mojego auta, miała na sobie strój cheerleaderki, który boleśnie przypomniał mi o wczorajszy upokorzeniu.

– Hej, Kotku – nachyliłem się, by cmoknąć ją w policzek, jednak szybko się odsunęła. Zaskoczony zmarszczyłem brwi. – Co jest? Jesteś zła?

– Nie – odparła wpatrując się w ekran telefonu. Kątem oka widziałem, że przegląda rolki makijażowe na Instagramie.

– To o co chodzi?

– O nic. – Mruknęła, wciąż nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

– Słuchaj, jeśli chodzi o wczoraj...

– Możemy po prostu jechać? – przerwała mi, przerzucając swoje długie, czarne włosy tak, jakby chciała osłonić przede mną twarz.

Wyjechaliśmy na ulicę. Jak na złe od razu stanęliśmy w niewielkim korku ciągnącym się do najbliższego skrzyżowania. Z racji iż wszystko wskazywało na to, że nasza podróż potrwa dłużej niż zwykle, postanowiłem znów spróbować zwrócić na siebie uwagę mojej dziewczyny.

– Wygląda na to, że trochę tu postoimy – zagadnąłem, nachylając się w jej kierunku. Kiedy zorientowała się, jak blisko niej się znalazłem, niemal przykleiła się do drzwi od strony pasażera. Tego było już za wiele. Wkurzony, wypuściłem ze świstem powietrze.

– Ej, możesz mi powiedzieć o co chodzi? – Syknąłem niezadowolony.

– O nic – mruknęła nie oderwawszy wzroku od ekranu.

Miarka się przebrała. Wyciągnąłem rękę i jednym, szybkim ruchem wyrwałem jej smartfona, po czym odrzuciłem go na tylne siedzenie.

– Troy! – wrzasnęła z pretensją.

– Też się cieszę, że możemy w końcu normalnie porozmawiać.

Eva lubiła spędzać każdą wolną chwilę w telefonie. To moja praca – powtarzała do znudzenia, gdy prosiłem ją czasem, by na chwile wylogowała się do życia. Dość szybko odpuszczałem dalsze negocjacje. Teraz jednak zachowywała się o wiele gorzej niż zwykle.

– Oddaj go – wysunęła dłoń i położyła ją na podłokietniku.

Auta stojące w korku poruszyły się. Zbliżyłem się do stojącego przede mną forda i zaciągnąłem ręczny.

– Dopiero jeśli powiesz mi, o co się dzieje. Wiem, że wczoraj daliśmy ciała.

– Tu nie chodzi o wczoraj – uderzyła zaciśniętą piąstką w odsłonięte kolano i ucisnęła wolną dłonią nasadę nosa. Jej zebrane w ciasnego kucyka ciemne włosy zafalowały. – Okej, chcesz wiedzieć, więc proszę bardzo: myślę, że już czas.

Zdezorientowany przegapiłem moment, w którym powinienem ponownie podjechać pod zderzak czerwonego forda. Za naszymi plecami rozległ się klakson.

– Czas na co? – dociekałem dociskając powoli gaz.

Eva wzruszyła ramionami i wciąż nie patrząc w moim kierunku oznajmiła:

– Na nas.

– Nie rozumiem. – Jeszcze bardziej skołowany, a zarazem zdenerwowany zjechałem na pobocze, by nie spowodować wypadku. Coś było nie tak i musiałem to wyjaśnić. – Eva, co się dzieje?

Westchnęła. Zwilżyła językiem usta i wbiła wzrok w swoje wypielęgnowane paznokcie. Po chwili oznajmiła pewnym głosem:

– Długo nad tym myślałam Troy. Rozmawiałam tez o tym z dziewczynami i chyba... Chyba powinniśmy się rozstać. Tak czuję.


________________

*Błąd trzech sekund - błąd polegający na przebywaniu zawodnika ponad 3 sekund w obszarze ograniczonym (tak zwanej "trumnie") przeciwnika, kiedy piłka znajduje się w posiadaniu drużyny zawodnika w polu ataku.

LVP – Least Valuable Player – najmniej wartościowy gracz.


________________

Aaaaa! Przepraszam, ale przez majówkę kompletnie straciłam rachubę i myślałam, że wczoraj była niedziela...

Ale już nadrabiam i wrzucam zaległy rozdział!

Continue Reading

You'll Also Like

777K 20.5K 33
Obydwoje zniknęli ze swojego życia na dobre. Veronica myślała, że tak już pozostanie. Ułożyła sobie życie na nowo i bez niego. Myślała, że przeszłość...
253K 9.9K 32
Dostając ten świstek, można zafundować sobie lepszą przyszłość. Prywatna szkoła, z której bogate dzieciaki zaczęły dostawać się na Harvard. Jednak zb...
22K 899 13
~Życie nie kończy się w chwili śmierci, a w momencie popełnienia grzechu. Czy zatem wyspowiadanie się z niegodziwości sprawi, że zacznę żyć na nowo...
42.3K 4.5K 16
Lea Prescott to siedemnastoletnia uczennica elitarnej szkoły w LA, świetnie prosperująca modelka i przyszła studentka college'u we Francji. Przynajmn...