MVP. The Most Valuable Prize...

By AGRaven12

246K 1.9K 424

Troy jest kapitanem Błyskawic - licealnej drużyny koszykówki i najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Mia ma... More

Rozdział 2: Faul
Rozdział 3: Rachunek prawdopodobieństwa
Rozdział 4: Równanie sprzeczne
Rozdział 5: Blok
Rozdział 6: Równanie z dwiema niewiadomymi.
Ogłoszenie dla najlepszych czytelników!
Ogłoszenie part 2 <3
Nowinki <3
Nowe informacje
Okładka❤️ i dodatkowe info
Premiera i przedsprzedaż

Rozdział 1: Aut

18.9K 304 79
By AGRaven12

Drodzy!

Większość rozdziałów została usunięta. Te, które zostają, mogą odrobinę się różnić od wersji finalnej, gdyż wciąż są przed korektą.

Do zobaczenia na papierze! <3


____________


Troy.

London Main High School to jedna, jak nie jedyna szkoła w Wielkiej Brytanii, która zrzesza ze sobą tak barwną i niesamowicie różnorodną społeczność, że czasem zastanawiałem się, czy nie jestem zbyt normalny, nudny by się tu uczyć. Kiedy przed trzema laty zdecydowałem się składać tu papiery, pierwszym i właściwie jedynym kryterium wyboru była najlepsza licealna drużyna koszykówki. Błyskawice od dekady oddały tytuł mistrza jedynie raz, w roku poprzedzającym moje przyjęcie do drużyny, a ja postanowiłem zapisać się w jej historii jako najlepszy, najbardziej wartościowy gracz rocznika '22.

Kiedy startowałem w zawodach koszykarskich, nigdy nie myślałem, że mógłbym stać się na swój sposób sławny. Nie zależało mi na popularności. Ona sama dopadła mnie zupełnie nieproszona po dziesiątym z kolei wygranym przez Błyskawice meczu, kiedy w ostatniej sekundzie wykonałem buzzer beater za trzy punkty, zapewniając nam tym samym najgłośniejszy awans do półfinału, za sprawą eliminacji drużyny, która od początku była typowana na faworyta. Międzyszkolne media okrzyknęły mnie graczem sezonu, a pół roku później, jeszcze przed zakończeniem pierwszej kasy mianowano mnie najmłodszym kapitanem drużyny w długiej historii szkoły. Każdy znał moje imię, wiedział jak wyglądam, a co poniektórzy ustalili nawet gdzie mieszkam. Czy mi to przeszkadzało? Trudno powiedzieć. Do tej pory chyba nie miałem z tym większego problemu, jednak od czasu do czasu myślałem o tym, że miło by było wyskoczyć po szkole do kawiarni, czy kina nie narażając się na ukradkowe spojrzenia i podszepty fanów. To Troy Evans, mruczeli pod nosem, wyciągając telefony i pstrykając mi zdjęcia z ukrycia. Dziewczyny chichotały, chłopaki czasem prosiły o wspólne selfie. To było odrobinę nużące i niepotrzebne. Byłem zwykłym chłopakiem i żyłem jak zwykły licealista. Snułem się po korytarzach z kumplami z drużyny, a po lekcjach biegałem po boisku.

Starałem się zawsze stać z boku, nie wywyższać, ani tym bardziej nie brylować na wszystkich możliwych imprezach towarzyskich. Nie czułem potrzeby, by należeć do kółka teatralnego, które co dwa miesiące organizowała tematyczne wieczorki taneczne. Nie należałem do żadnego bractwa, nie bratałem się z komputerowcami, czy projektantami. Nie uczęszczałem na koncerty chóru ani sam nie zabierałem się za ogarnianie domówek, które biorąc pod uwagę wielkość willi moich rodziców cieszyłyby się gigantycznym zainteresowaniem. Wszystko to omijałem szerokim łukiem przez pierwsze pół roku zarządzania drużyną Błyskawic, dopóki nie poznałem Evy. A raczej póki ona nie wyciągnęła mnie siłą z szatni i nie zaprosiła na pierwszą randkę.

W pierwszej chwili nie miałem pojęcia jak się zachować. Wiedziałem, że wiele dziewczyn ma na mnie chrapkę, jednak jeszcze żadna nie odważyła się do mnie zagadać. Odpowiadało mi to, bo zamiast na związkach wolałem skupić się na grze. Ale kiedy po meczu z West Golden High School zjawiskowa, czarnowłosa piękność o oczach wielkich i ciemniejszych niż smoła stanęła na progu szatni, wołając mnie po imieniu i nazwisku nie mogłem, a nawet nie chciałem jej zignorować.

- Troy Evans? - zapytała, stając na wprost mnie w korytarzu dzielącym szatnię od hali, na której odbywał się mecz.

Jej usta miały kształt serca, a kiedy uniosła ich kąciki, w prawym policzku pojawił się mały dołeczek. Na ten widok, moje serce z miejsca wywinęło koziołka. To było jak alley oop: jej uśmiech wykonał perfekcyjny rzut, który zakończył się celnym wsadem prosto do mięśnia pompującego krew w moim organizmie. Zatraciłem się w jej spojrzeniu i przepadłem.

- To ja - wydukałem nie do końca jeszcze wtedy świadomy, co w ogóle się ze mną dzieje.

- Przecież wiem - zachichotała, krzyżując ręce na piersi. Dopiero wtedy zauważyłem, że miała na sobie koszulkę z moim numerem. Z jedenastką.

Przełknąłem ślinę i podniosłem oczy, by znów zawiesić się na jej ślicznej twarzy. Wręcz niemożliwie idealnej. Nie mogłem uwierzyć, że do tej pory udało mi się jakimś cudem nie zauważyć jej na terenie liceum.

- To... co mogę zrobić? - zapytałem, po sekundzie zdając sobie sprawę, że składnia mojego zdania pozostawiała naprawdę wiele do życzenia.

Czarnowłosa uniosła zaczepnie brwi i wyciągnęła do mnie smukłą, opaloną dłoń.

- Może na początek zapytałbyś jak mi na imię?

Cóż, to że czułem się jak kretyn, to mało powiedziane. Wytarłem spocone palce o szorty.

- No. Jak ci na imię?

Ponownie zachichotała, a ja jak na zawołanie straciłem zmysły na widok pojawiającego się w jej policzku dołeczka.

- Eva. Eva Rodrigez. Jestem tu nowa.

A więc przynajmniej wiedziałem już, czemu do tej pory ta przepiękna dziewczyna nie wpadła mi w oko.

- Miło cię poznać, Troy - dodała, nie puszczając z uścisku mojej dłoni.

Uśmiechnąłem się do niej krzywo, wciąż oszołomiony jej pewnością siebie i urodą, a moje jabłko Adama jeździło w górę i w dół mojej grdyki, jakby właśnie utknęło w zepsutej windzie.

- Czy... Czy coś jeszcze mógłbym dla ciebie zrobić? - udało mi się na moment odzyskać mowę.

Przyłożyła palec wskazujący do brody i postukała w nią kilka razy, po czym zrobiła krok w moim kierunku, praktycznie niwelując i tak niewielką wolną przestrzeń między nami.

- Jest taka jedna rzecz - mruknęła. - Umów się ze mną. W sobotę. Bakery Street 24 o siedemnastej. Tylko się nie spóźnij.

Puściła mi oczko i tak niespodziewanie jak się pojawiła, tak zniknęła, zaklepując sobie tym samym stałe miejsce w moim ustatkowanym, skupionym tylko i wyłącznie na sporcie życiu.

Od tego czasu byliśmy praktycznie nierozłączni. Wiążąc się z Evą, automatycznie zapewniłem jej spektakularną popularność, za którą musiałem słono zapłacić. Najpierw zmuszała mnie, bym chodził z nią na wszystkie organizowane przez uczniów z naszego liceum imprezy. Zgłaszaliśmy się do wspólnych plebiscytów, wyborów na miss i mistera szkoły. Wstąpiła do drużyny cheerleaderek, nosząc na piersi oczywiście taki sam numer, jak ja. Jakby tego było mało, kazała mi założyć sobie Instagrama i Tiktoka. Na początku nie uważałem tego za zbytnie poświęcenie, jednak jak się okazało, w zaledwie czterdzieści osiem godzin moje profile zaobserwowało ponad pięć tysięcy osób. Co zaskakujące, nie byli nimi tylko uczniowie London Main High School, ale też licealiści oraz absolwenci z innych szkół, z którymi do tej pory rywalizowaliśmy podczas zawodów. Moja rozpoznawalność wskoczyła na zupełnie nowy level. Po dwóch latach liczba moich obserwatorów przekroczyła osiemdziesiąt tysięcy, a sponsorzy z brytyjskich uczelni zaczęli mi się bacznie przyglądać. Przyjeżdżali na wszystkie mecze, obserwowali każdy mój ruch i z aprobatą traktowali mój związek z Evą, która z każdym tygodniem umacniała swój status influencerki. Miała kontrakty reklamowe i stała się nawet twarzą marki kosmetycznej. Tworzyliśmy w szkole coś na wzór królewskiej pary. Byliśmy jak Kate Middletown i Książe William tylko zamiast budzić podziw przechadzając się po zamku w Windsorze, wywoływaliśmy nie małą sensację na korytarzach naszej szkoły.

Czy mi to odpowiadało?

Nie specjalnie. Zawsze zależało mi tylko na sporcie. No i Evie. Nasza popularność okazała się efektem ubocznym, w którym lubiła się pławić tylko moja druga połówka.

Spodziewałem się, że tak będzie już zawsze. Że wspólnie przetarliśmy te wszystkie szlaki i nic nas nie złamie. Ja zagryzałem zęby, dodając raz w miesiącu zdjęcie z Evą, bądź jakiś filmik z treningu, ona natomiast dokumentowała naszą codzienność każdego dnia. Akceptowałem to. W zasadzie z czasem przestałem zwracać na to uwagę.

Wygrywałem mecze, zostałem drugi rok z rzędu okrzyknięty MVP, miałem rzeszę fanów, praktycznie zaklepane miejsce w college'u z najlepszą drużyną koszykówki w kraju, a do tego idealną dziewczynę, na której punkcie zwyczajnie szalałem.

Do końca roku zostały trzy miesiące. I cztery mecze, w tym finałowy, który miał się odbyć tydzień przed balem maturalnym. Eva bez przerwy prosiła mnie, żebym uważał. Że powinienem przystopować i dawać z siebie tylko pięćdziesiąt procent pasji na boisku. Była przekonana, że z moim talentem tyle wystarczy, by wygrać mecz. Obawiała się, że mogę doznać kontuzji, która przekreśliłaby nie tylko mój udział w balu, ale też mogłaby zaważyć na zdobyciu tytułów króla i królowej. Starałem się ją uspokoić, na tyle na ile to możliwe, jednak nie mogłem odpuścić. Moją rolą było dawać z siebie wszystko. Kiedy stawałem na hali i dotykałem piłki, czułem na opuszkach jej szorstką fakturę nie liczyło się nic, poza zdobyciem punktu. W moich żyłach płynęła adrenalina, a wszystko wokół znikało. Nie słyszałem skandujących kibiców, nie widziałem tańczących dziewczyn z drużyny Evy. Chciałem tylko trafić do kosza. Zrobić poprawny dwutakt, bezbłędną asystę, albo dobitkę i doprowadzić Błyskawice do zwycięstwa. Bal i te wszystkie tytuły to dla mnie drugo, a nawet trzeciorzędna sprawa.

Nie spodziewałem się, że podczas meczu z Wilkami z East Clapton wszystko co udało mi się osiągnąć przez ostatnie trzy lata legnie w gruzach.

- Przypominam, że to ostatnia kwarta, Błyskawice prowadzą z Wilkami jedynie dwoma punktami, czy słynnemu Troyowi Evansowi uda się wywalczyć większą przewagę, czy zakończy ten mecz w typowym dla niego stylu? - Komentator usadowiony za stołem przy linii boiska wykrzykiwał do mikrofonu hasła, które ani trochę nie pozwalały mi się skupić. Zazwyczaj miałem gdzieś jego wywody, ale dziś wyjątkowo we mnie trafiały. Robiłem wszystko, by nie zwracać na niego uwagi, ale gotująca się we mnie złość, rozpraszała moją uwagę i skupiała ją na rzeczach do tej pory nieistotnych.

Już dawno nie czułem takiej presji. W ciągu pół roku, Wilki znacząco poprawiły swoją skuteczność, a moja drużyna, ku zaskoczeniu wszystkich obecnych nie do końca dawała sobie z nimi radę.

Podbiegłem pod nasz kosz i w ostatniej chwili zablokowałem przeciwnika. Kątem oka widziałem, jak uciekające sekundy na zegarze przybliżają nas do kolejnego sukcesu. Nie mogliśmy pozwolić, by trafili do kosza. Co więcej, by być spokojniejszym, musiałem zadbać, by liczba naszych punktów wzrosła. Kozłowałem piłką, przedzierając się między zawodnikami drużyny przeciwnej. W końcu dostrzegłem między nimi lukę. Nikt nie blokował Michaela, więc w mgnieniu oka podałem mu piłkę. Ten niestety zagapił się i przyjął ją na tyle nieczysto, że przeciwnik bez trudu mu ją odebrał.

- Kurwa! - wrzasnąłem sfrustrowany do blondyna.

Wilki wznowiły atak na nasz kosz.

- Fatalny błąd Evansa i Twaina! - grzmiał komentator, a ja miałem ochotę podejść do niego i wepchnąć mu mikrofon w gardło. - Davis omija Carlsena, podaje do Birda, ten przymierza się do dwutaktu. Tak, będzie rzucał. Nieudany blok Gingersa i tak! Mamy to, Bird trafia! Błyskawice i Wilki dzieli jeden punkt. Do końca meczu zostały już tylko trzy minuty!

- Czemu go nie kryłeś! - Wrzasnąłem do Dylana.

- Przecież kryłem! - odparł, przeczesując palcami opadające mu na czoło ciemne loki.

- Gówno prawda! Przyszedłeś tu odpoczywać, czy grać?! - zagrzmiałem.

- Wyluzuj, stary - Michael klepnął mnie w ramię. - Musimy z nimi wytrzymać jeszcze tylko trzy minuty i lecimy na ćwierćfinały.

- Obyś miał rację - wycelowałem w niego palcem i ruszyłem w kierunku środka boiska.

- Wiesz, że ją mam! - zawołał do moich pleców.

Aby uspokoić puls i rozpraszającą się pod moją skórą frustrację zerknąłem na ustawioną pod trybuną grupę cheerleaderek. Bez trudu dostrzegłem wśród morza pomarańczowych spódniczek i jaskrawożółtych pomponów Evę. Chciałem zobaczyć jej pokrzepiający uśmiech, uniesione do góry kciuki i błysk w oku, który przed każdym meczem dodawał mi sił. Ale moja dziewczyna nie patrzyła w moją stronę. Nie miała też czasu zajrzeć do naszej szatni przed meczem. Moja krew wymieszała się z palącym rozczarowaniem.

Piłka wróciła do gry. Adam wyrzucił ją z poza pola w moją stronę, jednak nim zdążyłem się do niej zbliżyć, przeciwnik stanął mi na drodze i ją przechwycił.

- Szlag by to! - wrzasnąłem i ruszyłem za nim w pogoń.

- Bird znów jest w polu Błyskawic, zbliża się do kosza. Czy wyrówna, czy wyrówna?

Świński blondyn biegł, sprawnie wymijając moich chłopaków. Wściekłość i zażenowanie uderzyło mi do głowy. Jak mogliśmy się aż tak podkładać!

- Bird przymierza się do rzutu i... Ależ to był piękny blok w wykonaniu Carlsena!

- Tak! - wyrwało się z moich ust.

Wrzawa na trybunach wezbrała na sile.

- Carlsen pędzi jak przystało na Błyskawicę, czysto przepycha się między Davisem i Freyem. Powinien podać do Evansa, ale nie, podejmuje ryzyko, rzuca z połowy boiska i... czy wy to widzicie? Mamy spektakularny air ball. Co za fatalny błąd Błyskawic!

Nie wierzyłem. Kurwa naprawdę nie wierzyłem, że mógł to tak spieprzyć. Uniosłem ręce do góry i wpiłem palce we włosy. Głos uwiązł mi w gardle, a oczy zaczęły piec. Szybko spojrzałem na zegar. Czterdzieści pięć sekund. Mogliśmy to wygrać. Wystarczyło nie dopuścić Wilków do piłki. Problem polegał na tym, że po air ballu Davida, to jeden z nich właśnie kozłował ją w kierunku naszej połowy.

- Bird nie odpuszcza, wymija po kolei wszystkich zawodników Błyskawic. Czy Evans się obudzi? Co się stało z ich kapitanem? Czyżby niespodziewany spadek formy?

Przyspieszyłem i, robiąc unik przed zasłoną rudzielca z drużyny przeciwnej dopadłem do chłopaka o nazwisku Bird. Ten, widząc mnie, zatrzymał się tuż przed środkową linią, by oddać rzut. W ułamku sekundy jego oczy omiotły całe boisko. Zrozumiałem, że szukał kogoś, do kogo mógłby podać piłkę. Wiedziałem, że nie miał szans. Moi kumple kryli każdego jednego zawodnika Wilków. Poczułem rozlewający się w moim wnętrzu tryumf. Zegar na tablicy pokazywał ostatnie dziesięć sekund. Wysunąłem dłoń, by wybić mu z rąk piłkę. Bird podjął ryzykowną decyzję. Już po ruchu jego ramion zrozumiałem, że spróbuje rzucać. Wybił się w górę. Setną sekundy później i ja wznosiłem się w górę, by go zablokować. Wysunąłem palce i opuszkiem środkowego musnąłem szorstką fakturę piłki. Byłem pewien, że mi się udało.

Wstrzymałem oddech.

Piłka poszybowała do przodu. Opadając na ziemię śledziłem trajektorię jej lotu. Moje buty, uderzając o halowe podłoże zaskrzypiały. Na trybunach zaległa grobowa cisza. Komentator wykrzykiwał jakieś gówno warte hasła, a moje serce odmówiło współpracy.

Sekundy uciekały, zostały już tylko dwie, kiedy piłka doleciała do obręczy. Odbiła się od niej i podskoczyła do góry. Zaczęła się obracać. Zawodnicy Wilków podnieśli zaciśnięte pięści. Ja i moi kumple z drużyny złapaliśmy się za głowy.

Rozbrzmiała syrena, tak głośna, że bębenki w moich uszach ledwo ją zniosły. Nim ucichła, piłka wpadła do kosza, dając Wilkom nie tylko trzy punkty, ale i zwycięstwo.

Miałem wrażenie, że nie obudziłem się z jakiegoś cholernego, przerażającego koszmaru!

To nie mogła być prawda! Kurwa, Wilki nie mogły z nami wygrać! Zacząłem uderzać się otwartymi dłońmi w policzki, potrząsać głową, szczypać w przedramiona, ale ten koszmar nie chciał się skończyć. Był prawdziwy.

Cholernie rzeczywisty.

Pierwszy raz od trzech lat nie dotarliśmy do ćwierćfinału. Pierwszy raz od trzech lat kończymy rozgrywki przed końcem roku. Pierwszy raz od trzech lat nie zagram w finale. Pierwszy raz od trzech lat nie zdobędziemy tytułu mistrza.

- Proszę państwa, Wilki wygrywają z Błyskawicami pięćdziesiąt dwa do pięćdziesięciu! Ależ to był doskonały i zaskakujący mecz!

Czułem się, jakby ktoś wymierzył mi kopniaka i to prosto w splot słoneczny.

Chciałem paść na ziemię i wić się w konwulsjach.

A później było już tylko gorzej.

___________

Buzzer beater - Celny rzut, wykonany równo z syreną kończącą kwartę lub mecz. Często jest to rzut na wagę zwycięstwa.

Alley oop - Podanie piłki do wyskakującego zawodnika, które kończy się wsadem

MVP - most valuable player, najbardziej wartościowy gracz.

Air ball - piłka nie dolatuje ani do obręczy, ani do kosza, ani tablicy.

____________

No i jest! pierwszy rozdział nowej historii.

Dajcie znać co myślicie!

Rozdziały będą pojawiać się w każdą środę <3

Continue Reading

You'll Also Like

69.7K 7.5K 26
👔Damon Lauder był jednym z najbardziej znanych lekarzy w mieście, często prowadził wykłady, a na oddziałach przerażał studentów i budził w nich resp...
108K 2.5K 23
TA KSIĄŻKA UTRZYMUJE SIĘ TUTAJ TYLKO Z SENTYMENTU! Czy dwa silne charaktery mogą się połączyć? Schować swoją dumę do kieszeni i powiedzieć co czują...
450K 37.1K 24
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...
48.7K 404 7
Wszyscy wiedzą że Veronica Mitchell i Logan Foster nie nawidzą się tak bardzo że są w stanie siebie zabić, nie zważając na konsekwencje. Veronica cał...