Boy And His Rose [rewrite]

By _DirtyDemon

14 2 78

The best that could happen to both of them. «[ Hi! If you read this story on any another platform other than... More

« 1 »

14 2 78
By _DirtyDemon

Drewniany wóz trząsł się na każdym kamieniu, dołku, czy innej nierówności w drodze, która była zdecydowanie za rzadko używana. Michael siedzący na nim czuł to dosadnie, na całym swoim ciele, a związane ręce oraz nogi wcale w tym nie pomagały. Od długiej jazdy kończyny mu zesztywniały, dawały wrażenie, jakby krew z nich odpłynęła i znajdowała się w zupełnie nie tej części ciała, co powinna. Na dłoniach czuł, wspomnianą wcześniej, czerwoną ciecz, która przez upływ czasu zaschnęła. Była wynikiem zaciskania paznokci na dłoni — robił to tak mocno. Jego skóra była całkiem delikatna, na złość nieprzystosowana do jego życia. Bardzo łatwo było, żeby rozciął ją o coś, czy żeby zdobył siniaka, których miał w tej chwili pełno na sobie. To nie były jedyne obrażenia, na przykład, twarz miał na pewno podpuchniętą — i od uderzeń i od płaczu. Nie miał siły już nic mówić, protestować, po tak długiej jeździe. Jedynie co jakiś czas z jego oczu leciały ponownie łzy, a z ust wydobywało się syknięcie, gdy akurat trafili na większą nierówność i uderzył o coś. Wcześniej czuł straszną rozpacz, chciał się zbuntować. Krzyczał na ojca, żeby nie robił niczego głupiego i żeby wracali, ale ten nie słuchał. On nigdy go nie słuchał, nigdy się nie opanowywał, nigdy nie przestawał. Rodzic po raz kolejny wpadł w swoją manię nienawiści do niego. Znaczy się, nigdy nie żywił pozytywnych uczuć do syna, jednak w gorszym okresie, to uczucie widocznie wzrastało oraz tak samo wzrastało okrucieństwo jego czynów.

Michael nie miał pojęcia co się z nim teraz stanie, bo starszy blondyn był zawsze całkiem nieprzewidywalny. Myślał, czy przypadkiem ojciec nie chciał go sprzedać. Ta opcja wydawała się... całkiem zachęcająca. Mieszkanie z kimkolwiek innym niż jego rodzic wydawało się być jak przejście z piekła na ziemię. Inną możliwą opcją było to, że Jonas po prostu mógłby chcieć zrzucić go z klifu. Jechali już tak długo, może specjalnie chciał zrobić to tak daleko, żeby nikt nie pomyślał, że to akurat ktoś z tej przy-miastowej wsi. Brunet szczerze myśląc... trochę pożądał tej opcji. Miał już dość takiego traktowania, bycia poniżanym przez ojca. Nie było w świecie krzywdy, której niebieskooki nie zrobił synowi, a ten powoli się poddawał z życiem. Co to za życie, jeśli musi się zmagać z takimi sytuacjami? Jedyne co go trzymało tutaj to rodzeństwo. Oh, jak on je kochał — od czternastoletniego Nicolasa, który zawsze wymyślał najkreatywniejsze rzeczy i mówił najmilsze słowa, poprzez o cztery lata od niego starszą Felicię (której głos był tak piękny i uspokajający, a jej obecność przyjemniejsza niż cisza w ciepłą, spokojną noc) do Tobiasa, będącego dwa lata starszym od Michaela i chroniącego go kiedy tylko mógł. To oni byli dla niego najważniejsi, ale, mimo że go wspierali, czuł się coraz słabszy, a jego chęci pozostania na tym świecie powoli malały.

Przymknął zmęczone oczy. Każdy w okolicy wiedział, że Jonas Harvey to wariat znęcający się nad własnymi dziećmi. Mimo to nikt nie próbował zatrzymać go na stałe. Każdy miał swoje sprawy — tak, starali się im pomóc, opatrując rany i pozwalając się przespać, ale nigdy nic więcej. Brunet za młodu miał żal do nich o to, lecz im starszy był, tym mniej zwracał na to uwagę. Nie mógł oczekiwać, że nagle całe życie się zmieni. Było okrutne i takie zostanie...

Nagle wóz się zatrzymał, a on uderzył głową w drewnianą ściankę. Zacisnął oczy, czując jak już po raz kolejny napływają do nich łzy. Wziął szybko głębszy wdech i jednak zdecydował się je otworzyć — chciał wiedzieć co się z nim teraz stanie. Nie musiał długo czekać, wejście na wóz zostało otworzone, a on mógł zaraz zauważyć zmęczoną twarz swojego ojca. Wyciągnął do niego ręce, rozwiązując mu zaraz nogi. Michael był zaskoczony, lecz na pewno nie było po nim tego widać. Co robi Jonas? Chce go uwolnić? Nadzieja zniknęła tak szybko jak się pojawiła, rozwiązane nogi służyły tylko po to, żeby wyciągnąć go z wozu i postawić do pionu. Ręce dalej zostały związane, przez co, gdy tylko stanął — wywrócił się, boleśnie uderzając twarzą. Jego nogi były tak słabe po takim cierpieniu i późniejszej podróży mając je związane, że teraz nie mógł samodzielnie ustać. Blondyn dalej nie powiedział do niego słowa, podniósł go, trzymając za koszulę i ruszył dalej.

Michael mało się orientował, co się dzieje dookoła niego. Wiedział jedynie, że został wprowadzony przez wielkie wrota do jakiejś większej sali. Tutaj Jonas puścił jego ubranie, popychając go jeszcze do przodu. Michael ponownie upadł, nie wydobywając siebie żadnego głosu. Po prostu nie miał siły...

— Nie wracaj. — To było jedyne, co usłyszał od ojca na pożegnanie.

— Nienawidzę cię — odpowiedział cicho.

Później tylko usłyszał kroki i uderzenie drzwi... dalej? Cisza. Przekręcił się na bok i skulił, jednocześnie co chwile sapiąc z bólu. Nie było części ciała, która nie dawałaby o sobie znaku. Mimo wszystko jakoś powoli przestawał to odczuwać. Czy on już umierał, czy mu się wydawało? Widok przed oczami robił się coraz bardziej rozmazany, a ciało przestawało być odczuwalne. Miał wrażenie, że to naprawdę koniec.

Wtedy ponownie coś usłyszał.

— Ktoś tu jest? — usłyszał niepewny cichy głos.

— Huh...? GAH! Viktor! Pomocy, ktoś tu leży! Krwawi! — Michael rozpoznał, że mówił to chłopak.

Dlaczego nie dadzą mu spokoju? Chciał, żeby wszystko się już skończyło, żeby nie cierpiał więcej, a najlepszą możliwością była w tej chwili śmierć. Przymknął oczy, mając małą nadzieję, że zanim ów Viktor przyjdzie, zdąży odpłynąć. Niespodziewanie poczuł bardzo delikatny dotyk na policzku. Dotyk? Czy tak mógł to nazwać? Nie dawało to wrażenia dotyku, ale jednocześnie nie znał innego określenia. Zebrał ostatki sił na to, żeby podnieść powieki. Zauważył... no właśnie co. Niby to była twarz, normalna sylwetka, należąca do nieznajomego szatyna. To, co odróżniało go, to... przeźroczystość. Michael mógł spojrzeć na to, co było za nim. Nie wiedział, czy to prawda, czy ciało płata mu figle.

— Hej, h-hej... — powiedział zestresowany chłopak. — Nie odpływaj, dobrze? Będzie okay, nie martw się. — Czekał chwilę na odpowiedź, ale zrozumiał, że jej nie dostanie, gdy oczy bruneta zaczęły się od nowa zamykać. — Nie! Halo, proszę... — próbował rozbudzić nieznajomego rannego. — Jestem Julio. Ju-lio. A ty? Możesz w ogóle mówić?

— M... Michael — mruknął strasznie cicho.

— Michael? Świetnie. Słuchaj, Michael, będzie okay, dobrze? — starał się zapewniać go, ale z perspektywy leżącego, wyglądało to jakby uspokajał siebie. — Zaraz dostaniesz pomoc, będzie dobrze...

— Nie chcę — odpowiedział, chociaż nie słyszał już swoich słów. Czy na pewno to wypowiedział?

Mrugnął powoli, a później kolejny raz. W końcu zamknął oczy, nie mogąc się już powstrzymać. Długo wytrzymał tak czy siak... Jedyne co usłyszał po tym, to kolejny, nowy, głos. Nie zrozumiał, co mówił, ale na pewno ktoś nowy się pojawił. Zielonooki miał już dość, za moment stracił przytomność.

— Michael! — wydarła się postać lewitująca nad nim. Chciał nim potrząsnąć, ale nie dawał rady, jego forma nie pozwalała mu na wiele. — Michael nie zasypiaj, proszę. – Za późno. Brunet już od chwili miał przymknięte oczy.

— Co się dzieje? — Julio odwrócił wzrok w stronę głosu. Viktor w końcu przyszedł, co wcale jednak nie sprawiło, że ten odetchnął. Po jego przezroczystej skórze spłynęły łezki. Bał się o zdrowie nieznajomego strasznie, nie chciał, żeby umierał. Zależało mu na życiu każdej istoty. — Kto to?

— Nie wiem, ale zrób coś, proszę — powiedział błagalnie.

Viktor czuł się zdezorientowany w środku, ale nie przeszkadzało to szybkiej reakcji. Podszedł do leżącego ciała i zaczął sprawdzać, jak bardzo poturbowany był chłopak. To, co zauważył, przeraziło go. Stan nieznajomego był okropny, trzeba było mu szybko pomóc. Nie wiedział, ile da rady zrobić sam, ale w głowie postanowił, że zrobi wszystko, co będzie mógł. Podniósł bruneta, który był zadziwiająco nie ciężki, zaraz zabierając go w inne miejsce. Julio tylko podążył za nim, płacząc cicho.

***

Wieczorne, złote, promienie słońca przebijały się przez okna zamkowego pokoju, na ostatnie chwile rozświetlając znaczną część owego pomieszczenia. Było ono dosyć spore, jak na wiejską sypialnię, ale nie za duże jak na królewską. Nie odejmowało to jednak wyglądowi — meble, z jasnego drewna, delikatny kolor ścian, obrazy… widać było, że to nie był byle jaki pokój. Łóżko również było nad wyraz przyjemne, wygodne, a baldachim nadawał bajkowego wyglądu.

Michael po otworzeniu oczu zwrócił uwagę na tylko jedno z tych rzeczy — na wygodne łóżko, na którym właśnie leżał. Przez chwilę nic nie pamiętał, nie wiedział, dlaczego tu jest i jak się tu dostał. Czy może umarł po kolejnej bijatyce z ojcem? Czy tak wygląda jego niebo? Jak królewski pokoik? Naprawdę chciałby. Mógłby w takim miejscu żyć i nie pogardziłby, miałby w końcu ulgę od problemów, od wszystkiego, co złe. Czyli od jego ojca. Mimo tego chwilowego, błogiego, zapomnienia o rzeczywistości, ta zechciała wrócić do niego. Zaczął odczuwać ból, w prawie każdej części ciała. Przechylił głowę i otworzył oczy, chcąc spojrzeć na swoje ciało — przeraził się. Większa część jego ciała została zakryta bandażami, które szczerze mówiąc, nie wyglądały najlepiej, były widocznie zabrudzone. Od nowa zaszkliły mu się oczy. Jednak nie umarł, jednak wciąż jest tu na ziemi.

Zacisnął zęby i spróbował się podnieść, chociażby do siadu. Czuł każdą najmniejszą ranę, okropnie mocno, co doprowadziło do wypłynięcia z jego zielonych oczu łez. Bolało. Czemu on jeszcze żyje? Większą ulgę dałaby mu śmierć, mimo że nie wiedział, co się dzieje po odejściu z tego świata. Po prostu chciał, żeby to wszystko się skończyło…

Teraz nie był pewny czy coś się skończyło. Nie wiedział gdzie był, kto go uratował, kto skazał go na więcej dni na tym świecie. Nie będzie właściwie w stanie dowiedzieć się przez najbliższy czas, podejrzewał, że nie da rady wstać aktualnie. Zaufał tej myśli i jedynie rozejrzał się dokładniej po pokoju, w którym jest.

— Gah, nie śpisz już! Wiesz, jak nas wszystkich wystraszyłeś?

Na te słowa sam się wystraszył. Szybko znalazł właściciela głosu… przeźroczysta postać z wcześniej! Lewitowała nagle po drugiej stronie łoża, siedząc w powietrzu i patrząc uważnie, troskliwie. Kim on był? Lub ważniejsze nawet — czym on był? Patrzył się w niego zdziwiony, ale i zaciekawiony. Nie brzmiał groźnie, nie zapowiadało się na to, że miałby zrobić mu krzywdę. Czy on właściwie mógłby?

— Cz-czym… — Zaczął kaszleć, tuż po wypowiedzeniu słów. Długo musiał już nie mówić.

— Spokojnie. — Nieznajomy szatyn powiedział szybko. — Masz wodę obok, wybacz, nie dam rady ci jej podać, ale zamek chyba sam załatwi to.

Spojrzał na niego pytająco. Ten tylko kiwnął głową w jego stronę, ale ciut na bok. Brunet również tam zerknął i mało co nie odskoczył na bok (jedyne co go zatrzymywało to oczywiście ból). Skąd taka reakcja? Stolik nocny przesunął się spod ściany chłopaka. Szklanka znajdowała się rzeczywiście na jego powierzchni, ale… co? Jak? Powątpiewał nagle w to czy naprawdę żyje. Ciężko było mu w to uwierzyć, widząc takie rzeczy jak ta. To nie dzieje się na co dzień.

Niepewnie wziął szklankę i napił się z niej, Czuł się, jakby nie pił od tygodnia, taka ilość wody, mimo że niewielka, była i tak dużym zbawieniem dla niego. Odkaszlnął jeszcze zanim ponownie spróbował coś powiedzieć ponownie.

— Umh… Chciałem spytać, czym jesteś…? — Cicho zadał pytanie, wciąż nie będąc jeszcze pewnym swojego głosu.

— Oh? Duchem — odpowiedział prosto i usiadł po turecku w powietrzu. — Ale to jak się nim stałem, zostawmy na inny dzień, jak będziesz czuł się lepiej, co?

Michael kiwnął głową w odpowiedzi i zadał kolejne pytanie:

— A… gdzie jestem? Co się w ogóle stało?

— Jesteś w zamku mojego Pana, pewnie będzie chciał cię poznać któregoś dnia! — powiedział podekscytowany, przeźroczysty szatyn. — I tak, uprzedzając inne pytanie, jest tu pełno magii i czarów, tak jak na przykład ten poruszający się stolik… fajne, nie? — zielonooki nie wątpił w to co mówił. Skoro meble mogą samoistnie zmieniać położenie, a on mógł rozmawiać z duchem — na pewno inne magiczne sytuacje mogły mieć tu miejsce. — A co się stało… Aeh, chyba właściwie ty powinieneś mi powiedzieć, Michael.

— Uh…?

— Znalazłem cię rannego, tuż przy głównym wejściu. — Wzrok duszka zmienił się na widocznie zmartwiony. — Byłeś tak skatowany… jeju, nie chciałeś nawet żadnej pomocy! Twój stan był okropny, Michael, jak do tego doszło?

Wspomniany spojrzał na niego na moment, po czym odwrócił wzrok i wolną dłoń przyłożył do czoła, starając się przypomnieć część rzeczy, które się wydarzyły… Łatwo się domyślił, że to jego ojciec doprowadził do okropnego stanu, ale że go wywiózł…? Nie pamiętał owej końcówki, poza dwoma imionami — z czego jedno musiało należeć do szatynka. Skrzywił się, jak po chwili intensywnego myślenia, jego głowa zapulsowała bólem. Opuścił rękę, opuszczając głowę.

— Michael…?

— To… niepierwszy raz jak tak kończę — mruknął cicho.

— Michael, to okropne! — Oburzył się, i zmartwił jeszcze bardziej, duszek. — Ktoś, kto, ci to robił, powinien zostać wtrącony do więzienia!

— Uh…  próbowaliśmy… ale to mój ojciec, on zawsze znajduje jakieś wyjście.

— Twój… twój ojciec doprowadził cię do takiego stanu…?

Wtedy chłopak wrócił wzrokiem do rozmówcy. Szatyn… wyglądał nie dość, że na wielce zmartwionego to i na smutnego. Michael mógł przysiąść, że widział w jego półprzeźroczystych oczach łzy. O nie, nie, nie. Nie chciał, żeby skończyło się płaczem. Jednocześnie nie miał żadnych pomysłów, co mógłby powiedzieć.

— Julio… już sobie radziłem kiedyś z tym, poradzę sobie i tym razem — powiedział, używając jednego z imion, które sobie przypomniał.

— A-Ale nigdy nie powinieneś w ogóle tego przeżywać! Co t-to za ojciec! Piekło dla niego! — Szatyn przetarł buzię zdenerwowany, gdy po policzkach popłynęły mu łzy.

— Julio, spokojnie, jest oka—

— Michael, gdyby było okay, n-nie skończyłbyś tak!

— … Porozmawiajmy o czymś innym, proszę. Niepotrzebnie się nakręcasz, a ja nie mam siły na rozmowę o nim — zamknął nieprzyjemny temat brunet. Nie kłamał, nie chciał słyszeć o Jonasie, o mężczyźnie, przez którego cierpiał. Nie chciał też widzieć smutnej buzi duszka, bo mimo krótkiej znajomości, zdobył już jakąś sympatie do niego.

Duch cicho kiwnął głową. Michael dał mu chwilę, żeby się uspokoił, wykorzystując ją też na wymyślenie nowego, lepszego, tematu. W końcu wpadł na pytanie, którego odpowiedź mogłaby być ciekawa. Chciał wiedzieć, czy „Pan” Julio jest tą osobą co myśli? A może jest to inne fantastyczne stworzenie, które żyje w tej budowli. Ile takowych mogłoby tu być? Czy jest tu cała obsługa, czy tylko Julek i pan? Te i inne pytania zaprzątały mu głowę, ale musiał zacząć o jakiegoś jednego konkretnego.

— Więc… — zaczął szatyn. — O czym chciałbyś jeszcze porozmawiać…?

— Możesz mi opowiedzieć coś?

— Jasne! Wszystko, co sprawiłoby, że poczujesz się lepiej! — Był bardzo zdeterminowany, aby zrobić przyjemny humor zielonookiemu.

— To… Julio, czy mógłbyś opowiedzieć mi o Viktorze?

— O Viktorze…

Continue Reading

You'll Also Like

251K 9.6K 33
William Edevane, świeżo upieczony młody miliarder z wpływowej rodziny próbuje utrzymać swoją pozycję. Jednak jego burzliwa dotychczas reputacja go wy...
284K 8.7K 45
Striptizerka ~ Biznesmen Age gap Skomplikowana znajomość Enemies to lovers Zapraszam do przeczytania❤️
137K 14.3K 9
Historia Molly McCann i Aresa Hogana.
158K 16.1K 15
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...