DEVILISH JUSTICE irondad

By Cielanka

1.2K 178 116

❝ a twoje krwiste łzy zmoczą ich szatańskie pióro, by mogło spisać dekalog samego diabła. ❞ biuro pochłonięte... More

PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 2

133 22 17
By Cielanka

Pov. Stark

Przycisnąłem pedał gazu, przejeżdżając na krzyżówce, gdy sygnalizacja świetlna zmieniła światło na czerwony. Z oddali usłyszałem klakson, jednakże zupełnie się tym nie przejąłem. Jedynie cicho przekląłem właściciela pojazdu. Rozluźniłem uścisk na kierownicy, trzymając ją teraz tylko jedną dłonią, opierając łokieć o drzwi samochodu, łapiąc się za bok głowy. Poczułem pod palcami nieprzyjemne pulsowanie i jęknąłem, przypominając sobie cel swojej podróży. Nienawidziłem swojej codziennej rutyny. Wstań rano. Pójdź do pracy. Wróć wieczorem. Musiałem nauczyć się znosić te katusze. Nie traktowałem swojej pracy tak poważnie, jakbym powinien. Była ona dla mnie czystą udręką. Wchodziłem na posterunek, kierując się prosto do swojego biura, mając nadzieję, że nie będę musiał opuszczać go częściej, niż już to było konieczne. Nie interesował mnie wizerunek. Nie starałem się grać dobrego gościa, toteż przejeżdżanie na czerwonym świetle nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu. Nie było to nic, o co musiałbym się martwić. Nie myślałem o tym, że ktoś mnie rozpozna. Że pomyśli o mnie jak o zwyrodnialcu, bo przecież byłem gliną. W takim razie przepisy powinny być dla mnie święte. Nie byłem niewolnikiem policyjnego munduru. Mój status nie miał prawa stawiać przede mną żadnych wymagań. To ja decydowałem o swoim życiu i jak chciałem je przeżyć. A ja obrałem już ścieżkę, nawet jeśli nie była ona honorowa. Dobrym sercem daleko nie zajdę w tym świecie. Może i byłem zapatrzony w siebie, ale rozumiałem realia życia i się do nich dostosowałem. Nie robiłem nic złego. Taka była prawda, a jej nie oszukasz. Taki wykreowaliśmy świat, więc teraz musieliśmy grać według jego zasad.

Zaparkowałem przed budynkiem, wyciągając kluczyki ze stacyjki i z pomrukiem niezadowolenia opuściłem siedzenie kierowcy, zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na zegarek. Dwudziesto minutowe spóźnienie. Wzruszyłem ramionami, gdyż ta informacja nie była dla mnie powodem do stresu. Żadna nowość i niespodzianka dla pozostałych pracowników. Wszyscy na tyle przyzwyczaili się do moich wybiórczych godzin pracy, że przestali zwracać uwagę na to, że zjawiałem się nie w porę. Zasadniczo to większość zupełnie mnie ignorowała, dając mi tym do zrozumienia, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Budziło to we mnie swego rodzaju radość, bo ja nie szukałem wśród tej bandy kretynów przyjaciół.

Z chwilą, gdy przekroczyłem próg, miałem ochotę odwrócić się i natychmiast wyjść. Może ja nie szukałem znajomych, ale jeden postanowił znaleźć się sam.

Przyśpieszyłem chodu, widząc, że Rogers mnie zauważył, podnosząc dłoń w górę, w geście przywitania. Udawałem, że go nie widziałem, błądząc wzrokiem po ścianach, przybierając zamyślony wyraz twarzy. Imbecyl nie domyślił się, że moja nie tak subtelna próba zamknięcia się w swoim biurze była znakiem tego, iż nie miałem chęci się z nim na razie widzieć. Po co przyspieszać coś nieuniknionego? A ja szczerze powiedziawszy za wszelką cenę nie chciałem się z nim jeszcze konfrontować. Nie po wczorajszym dniu. Najpewniej po upływie kilkunastu sekund zjawi się w moim biurze, pytając o moje przemyślenia dotyczące tej sprawy. A ja nie miałem mu w tej kwestii nic do powiedzenia. Byłem zbyt wykończony, by zajmować się tą beznadziejną przypadłością, więc wieczorem zamiast analizować opcje działania, upiłem się niemalże do nieprzytomności, a rano, gdy odzyskałem przytomność udałem się do pracy, spóźniając się w iście królewskim stylu. Do mojej nieprzepisowej jazdy możnaby było dopisać prowadzenie pojazdu z obecnością alkoholu w organizmie, co podniosłoby sumę, którą musiałbym zapłacić za przewinienia. Była to jednakże alternatywna wersja wydarzeń, bo w najbliższym czasie nie zanosiło się na to, abym został obdarowany mandatem.

Oparłem się o drzwi, gdy znalazłem się w środku i przetarłem twarz dłońmi. Miałem ochotę zjechać plecami w dół i usiąść, rozmyślając nad tym, dlaczego akurat ja mam przerąbane w tej robocie. Nie wystarczyło im, że specjalnie dla nich dzień w dzień znajdowałem siłę, by zwlec się z łóżka? Powinni być wdzięczni, że w ogóle się tu pojawiałem. Im większe mam pragnienie wsadzenia kogoś za kratki, tym szybciej się męczę. A w przypadku tego przeklętego bachora byłem cholernie wykończony po jednym dniu. Nie lubiłem, gdy coś nie szło po mojej myśli, a tym bardziej, gdy musiałem się angażować w śledztwo. Najchętniej machnął bym na to wszystko ręką, ale nie mogłem sobie odpuścić tej sprawy. Do tego dzieciaka była przypięta metka, która do mnie przemawiała. Awans. Nie pozwoliłbym, aby taką szychę zgarnął jakiś nieudacznik.

Otworzyłem szufladę, gdy znalazłem siłę, by ruszyć się z miejsca i wyciągnąłem papierosa. Mając go między zębami, nerwowo go przygryzałem. Rozbiłbym bank, ujawniając tożsamość Satana. Byłem gotowy przejąć inicjatywę i samodzielnie zająć się brudną robotą, nie czekając, aż rozwiązanie zostanie podane mi na tacy. Nie chciałem ryzykować, że taka szansa prześlizgnie mi się między palcami.

Dogłębnie irytowała mnie myśl, że ten szczeniak faktycznie mógłby okazać się zwyczajnym gówniarzem. Nie pocieszał mnie nawet fakt, iż być może był w jakiś sposób powiązany z przestępcą. To dało by mi jedynie poszlakę, a za nią ciągnęło by się całe śledztwo. Punkt wyjścia. Byłem ambitny, ale zaczynanie wszystkiego od zera niezbyt do mnie przemawiało. Satan zbyt wiele dla mnie znaczył, bym się poddał. W tym samym czasie sprawiał także, że miałem ochotę odpuścić.

- Cholera... - mruknąłem, pocierając skronie, chcąc zniwelować narastające, bolesne pulsowanie.

Drgnęła mi powieka, usłyszawszy charakterystyczne kroki. Raz... Dwa... Trzy... Cztery... I...

- Cześć, Tony. - moja głowa była tykającą bombą, która czekała tylko, aż miarka się przebierze, a ja nie wytrzymam i przyłożę sobie do niej zimną lufę gnata, zanim ta zdąży wybuchnąć. - Jakieś postępy?

- A jak myślisz, inteligencie? - czasami mimo jego użyteczności, miałem ochotę zdzielić go po tej pustej łepetynie. Może wtedy wszystko wróciłoby tam na swoje miejsce? - Nie mamy na niego praktycznie nic. Siedzimy w czarnej dupie. - powiedziałem. - Nie możemy wykluczyć jego niewinności, tak samo jak potwierdzić jego zbrodni.

- Na razie trzymamy go na dołku, ale nie może tam zostać zbyt długo, jeśli nic na niego nie mamy. - mówiąc to, odszedł, rzucając przez ramię. - Będę czekać.

Przekładając papierosa między palcami, wpatrywałem się w miejsce, gdzie przed chwilą stał blondyn. Zastanawiałem się, czy faktycznie potrafił być tak stoicki, czy też po tak długim czasie, który ze mną spędził, postanowił w zupełności ignorować moje prostackie dogryzki. Nie żebym prosił się o towarzystwo. Podejrzewam, że byłem jego ostatnim wyborem, gdy dostał kosza od większości tu pracujących. Był jak wrzód na tyłku, zachowując się jak jakaś stęskniona panna. Byliśmy jak dwa przeciwieństwa, które budziły u innych niechęć. A te podobno się przyciągają. Może i tak, ale z pewnością do siebie nie pasowały. W odróżnieniu do Rogersa, którego omijano poprzez jego zbytnią nachalność i chęć zaprzyjaźnienia się ze wszystkim co się ruszało, mną wręcz gardzili, mając ku temu, nie ukrywam, wiele powodów.

Udałem się do pokoju przesłuchań. Sierżant stał przed lustrem z kamienną twarzą, nie zwracając uwagi na moją obecność. Łał, facet potrafił w mgnieniu oka z serdecznego frajera przejść do profesjonalisty. Nie wiem, czy po prostu jest tak dobry i tego po nim nie widać, czy to zasługa innych czynników, bo czasami odnoszę wrażenie, że ma zaburzenia osobowości lub jakiś inny syf.

Odwróciłem się w stronę, w którą patrzył, nie kryjąc rozbawionego sapnięcia. Tym razem para błyszczących kajdanek ozdabiała chude nadgarstki dzieciaka. Widać Rogers wziął sobie do serca moje słowa, gdy go wczoraj wyśmiałem za jego przesadną empatię. Przypomniawszy to sobie, odszczekałem wszystko co powiedziałem na temat jego profesjonalizmu.

- Masz tyle czasu, ile potrzebujesz. - oznajmił, szykując się do wyjścia. - Nie śpiesz się, przyjacielu. - położył mi rękę na ramieniu, uśmiechając się. Uniosłem brew, obrzucając go sceptycznym spojrzeniem.

Od kiedy, do diabła, byliśmy przyjaciółmi?! W którym momencie swojego życia dałem mu znak, że postrzegam naszą relację jako coś więcej, niż czysto zawodowy związek, utrzymujący się dzięki wymuszonej tolerancji?

Przyłożyłem zawiniątko z nikotyną do ust, zaciągając się nim, wypuszczając z głębi płuc jasnoszary obłoczek. Nie odpowiedziałem mężczyźnie. Usłyszałem jedynie trzask zamykanych drzwi, zostając otoczony przez ciszę.

Spojrzałem na niewielką postać siedzącą po drugiej stronie szklanej tafli, czując powracający ból głowy.

Przymknąłem na chwilę powieki i wszedłem do sali. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że chłopiec nie zwieszał już głowy, wpatrując się teraz w więżące go kajdanki.

- Nie martw się, nie gryzą. - zażartowałem, a nastolatek wzdrygnął się, najwidoczniej nie będąc świadomym mojej obecności. Być może go wystraszyłem, ale w najmniejszym stopniu mnie to nie interesowało. Nie potrafiłem zmusić się do przyjaznego nastawienia. Nie byłem tu po to, żeby zdobyć jego sympatię. - Ale ja owszem. - dodałem, zbliżając się do niego.

Złapałem krzesło i odwróciłem je w przeciwną stronę, tak, że oparcie znajdowało się przede mną, opierając je o stół. Usiadłem, wypuszczając powietrze zmieszane z dymem, patrząc twardo na dzieciaka.

- Może utniemy sobie małą pogawędkę, hmm?

________

Ohayo!

1391 słów

Jak wam się podoba Tonyś w tym opowiadaniu?

Mam nadzieję, że się podobało<3

Continue Reading

You'll Also Like

53.4K 2K 44
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
56K 6.1K 52
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
45.3K 1.9K 38
Szybko możemy kogoś znielubić, ale ... równie szybko możemy kogoś polubić, prawda?
7.6K 831 55
"Do cholery obudź się bo cię walne", prawie że krzyknął potrząsając chłopakiem. Młodszy zaczął kaszleć po czym otworzył lekko oczy na co starszy odet...