W poniedziałkowy poranek Tae-hyung chcąc uniknąć nowych biurowych gapiów, stażystów, przyjechał do firmy jeszcze przed świtem. Zamknięty w zaciszu swojego gabinetu, walczył właśnie z tabelkami w Excelu przedstawiającymi najświeższe statystyki finansowe, gdy szturmem jego drzwi sforsował Jeong-guk.
— Dzień dobry Tae! — wrzasnął tak, że Tae-hyung podskoczył na krześle. — Jak ci minął weekend? — zapytał od razu poufałym tonem. — Przyszedłem się przywitać i chwilę porozmawiać.
Ubrany znów w tę za dużą kurtkę, czerwony szalik i nauszniki, uśmiechał się szeroko, a tuż za nim wparowała do gabinetu Mi-ji.
— Panie prezesie, bardzo przepraszam, już go zabieram — zapewniała zatrwożona i złapała Jeong-guka za rękaw kurtki.
Tae-hyung potarł twarz dłonią.
— Nie trzeba — zatrzymał ją, mówiąc opanowanym tonem.
Dziewczyna zastygła w bezruchu i spojrzała na niego z lękiem, wciąż trzymając zaciśniętą dłoń na rękawie kurtki Jeong-guka, jakby miała go za chwilę ratować przed pożarciem.
— Dzień dobry — przywitał się Tae-hyung, a w jego głosie istotnie czuć było jadowity ton bestii, którą w nim obudził. — Choć po tych wrzaskach sam chyba uznam się za kłamcę — zadrwił, a potem wstał zza biurka, rzucając na nie długopis niedbale. — Mi-ji, wracaj do pracy i zostaw nas samych — poprosił.
Mi-ji zniknęła z gabinetu natychmiast, uprzednio obrzucając Jeong-guka współczującym spojrzeniem.
Nie umknęło to uwadze Tae-hyunga. Tak, Mi-ji już lubiła chłopaka i Tae-hyung nie mógł się nadziwić, jakim cudem się to działo, że tacy jak ten tutaj pajac w czerwonym szaliku potrafił zaskarbić sobie czyjąś sympatię tak szybko. To było po prostu niebywałe!
Podszedł do niego i stanął z nim twarzą w twarz. Poczuł bijący od niego chłód przyniesiony z zewnątrz i energetyzujący zapach jego wody kolońskiej, który teraz w ciepłym pomieszczeniu rozprzestrzeniał się z prędkością światła. Brakowało tylko miętowej gumy do żucia, aby dopełnić obraz tego bezczelnego chłopaczyska. Kiedy stał przy nim tak blisko, ku własnemu zaskoczeniu, spostrzegł, co nie było widoczne z daleka, że chłopak jest dość wysoki i dobrze zbudowany. Z jego oczu biło zadziorne spojrzenie i zdał sobie sprawę, że tyle wystarczyło, aby tym oto całokształtem swojej aparycji zaskarbić sobie sympatię Mi-ji w jeden dzień.
Ach te kobiety — westchnął w duchu lekceważąco. — Zawsze lecą na takich oto... niesfornych chłopców. Co z nimi nie tak? — zachodził w głowę.
— Wyjaśnijmy coś sobie, dobrze? — zapytał go, niemalże sycząc przez zęby, ale nie czekał na odpowiedź. — Bardzo bym prosił, żebyś nie zwracał się do mnie moim imieniem. Już raz zwróciłem ci na to uwagę, ale chyba nie zrozumiałeś.
Jeong-guk zrobił zdumioną minę.
— A jak? Masz jakąś ksywkę? Nie wiedziałem, przepraszam, poprawię się, tylko mi powiedz, jak cię tu nazywają?
— Nazywają mnie tu Pan Prezes...
— No chyba mi nie chcesz powiedzieć, że masz aż taki kij w... — urwał, widząc mrożący krew w żyłach wzrok Tae-hyunga przeszywający go na wylot. — No, wiadomo gdzie — próbował wyminąć brzydki zwrot.
— Tak, mam — przytaknął mu lodowato Tae-hyung. — I radzę to respektować — pogroził.
Jeong-guk się skrzywił.
— No dobra, PAnie PrEzEsie — zadrwił, przewracając przy tym oczami teatralnie. — Sądziłem, że nie jesteś taki sztywny, na jakiego wyglądasz, ale okej. Jak chcesz.
— Tak właśnie chcę, a teraz wracaj do lobby i nie wpadaj tu jak do klubu — upomniał go surowo.
— Nie chodzę do klubów.
— Nie obchodzi mnie to.
— W takim razie ja też sobie nie życzę, żebyś tak mówił — warknął Jeong-guk. — Nie tylko ty masz swoje prawa. Mogę się poskarżyć naczelnikowi z urzędu i będziesz miał kłopoty — pogroził, choć daleki był od tego typu procederów.
Nigdy nie był donosicielem. Wręcz przeciwnie trzymał się z tymi, którzy mieli kłopoty i to na nich się donosiło.
Tae-hyung oniemiał. Słysząc słowo „skarga", czuł, jak żołądek wywraca mu się na lewą stronę.
— Grozisz mi? — zapytał lekceważąco, aby zamaskować fakt, że to on poczuł się zagrożony.
— Może? — odpowiedział arogancko Jeong-guk.
Chwilę patrzeli sobie hardo w oczy, a potem Tae-hyung obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem z góry na dół.
— Mógłbyś się jakoś inaczej ubierać, gdy tu przychodzisz? — zapytał, chcąc zmienić temat. — W firmie obowiązuje dress code.
Jeong-guk popatrzył po sobie, a potem na niego.
— Nie mam innych ubrań, co złego jest w jeansach i swetrze? Ty jesteś PAnem PrEzEsem, a ja tu jestem na chwilę. Chcesz mi powiedzieć, że na tę okazję mam kupić garnitur?
Tae-hyung się zmieszał. Nigdy nie był dobry w pyskówkach. Nie musiał. Żaden z jego pracowników nigdy by się na takie nie odważył, ale... istotnie nie przyszło mu do głowy, że inni ludzie w jego wieku nie chodzą na co dzień w białej koszuli i marynarce, nie mówiąc o tym, że nie znał sytuacji materialnej chłopaka, która zapewne nie była w najlepszej formie, skoro był zarejestrowany w urzędzie pracy. Ale żeby chociaż nie mieć zwykłej koszuli?
— Nie, nie ma nic złego w swetrze — zaprzeczył, żeby nie wyjść na snoba i ignoranta. Miał przecież być bliżej młodych pracowników i traktować ich po partnersku. Tak mówił ojciec, którego oczekiwań nie chciał zawieść. — Możesz w nim przychodzić, skoro nie masz nic innego, ale niech, chociaż nie jest w renifery i bałwany tak jak dzisiaj.
— Przecież jest grudzień — zaoponował Jeong-guk. — Idą święta.
Istotnie jego dzisiejszy sweter był z kolekcji tych świątecznych. Chciał nieco rozweselić ten panujący tu sztywny nastrój.
— W biurze jest praca, a nie święta — nie dawał za wygraną Tae-hyung. — A ten szalik? Skąd tyś go wytrzasnął? — zadrwił i wziął jego koniec do ręki.
Wbrew temu, co o nim myślał, szalik był miękki i przyjemny w dotyku. Na rogu miał wyszyte trzy litery: JJK.
— Babcia ci go wydziergała na drutach i podpisała, żebyś nie zgubił w przedszkolu? — nie potrafił się opanować i go zwyczajnie tą kpiną nie uszczypnąć.
Jeong-guk spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
— Zwariowałeś? — zapytał z niedowierzaniem. — Sam go zrobiłem — oświadczył z dumą. — To nic trudnego, mógłbym cię nauczyć, jakbyś chciał — zaproponował.
Tae-hyungowi o mało gałki oczne nie wypadły z oczodołów. Nie dowierzał własnym uszom.
— Chłop jak dąb robi szaliki na drutach? — wymsknęło mu się.
Osobowość tego chłopaka po prostu tak go zaskakiwała i irytowała jednocześnie, że nie panował nad sobą.
Jeong-guk się skrzywił.
— Jesteś seksistą? — zapytał zdegustowany. — Nie dziwię się teraz, że tu tak sztywno. Proszę pana, proszę pani, PAnie PrEzEsie — zaczął mu wytykać. — Robisz czasem ankietę personalną? Nie wierzę, że wychodzi pozytywna. Strasznie się tu musi pracować.
— Wcale nie musisz tego robić! Przecież nikt cię nie zmusza! — warknął rozeźlony Tae-hyung, bo ta obelga pod adresem jego firmy zabolała go do żywego.
Tym bardziej że słyszał niepochlebne pogłoski krążące na rynku, jakoby jego linie lotnicze były najgorszym wskazywanym pracodawcą przez poszukujących pracy.
— Moja sytuacja mnie zmusza i urząd pracy, jakbyś nie wiedział — odwarknął Jeong-guk. — Podpisałem umowę i nie zamierzam się od niej uchylać.
Tae-hyung już, już miał wybuchnąć, gdy znów przyszedł mu na myśl certyfikat z urzędu i ojciec oraz to, co mówił o byciu bliżej młodych ludzi. Złapał się za czoło.
— Dobra, to rozumiem, ale dzierganie na drutach? — podał w kwestię.
Jeong-guk się uśmiechnął zawadiacko.
— To odprężające — wyjaśnił z uśmieszkiem. — Lubię to robić, ale to nie znaczy... — znów warknął. — Że jestem jakiś zniewieściały i nie umiem wbić gwoździa do ściany. Śmiem wątpić, że ty nie umiesz ani tego, ani tego — oskarżył go.
Istotnie tak było. Tae-hyung nie umiał żadnej z tych rzeczy. A słysząc słowo „seksista", poczuł ciarki na plecach. Oskarżenia o seksizm, homofobię, rasizm czy molestowanie w miejscu pracy nie wróżyły dobrze. Zwłaszcza z ust kogoś przysłanego przez urząd pracy. Nie wspominając o reputacji firmy. Już raz się z tym mierzył w niedawnej przeszłości i nie chciałby, aby się to powtórzyło. Reputacja jego firmy była dla niego priorytetem. Zawód w oczach ojca, cierniem w jego poczuciu wartości samego siebie.
— Nic takiego nie miałem na myśli, tylko jestem zaskoczony. Po prostu nie wyglądasz na kogoś, kto dla przyjemności dzierga na drutach — wytłumaczył się szybko, myśląc wciąż o ojcu i certyfikacie z urzędu i jak ogromną pomyłką był ten pomysł.
Jeong-guk uśmiechnął się szeroko.
— No to myślę, że się dogadamy Tae-hyungi — powiedział z zadowoleniem i trącił go w ramię zawadiacko.
— Idź już, błagam — wysyczał przez zęby Tae-hyung.
Jeong-guk prychnął cichym śmiechem.
— Dobrze PAnie PrEzEsie, już sobie idę — zadrwił.
Tae-hyung wymierzył w niego palcem.
— I nie spóźniaj się więcej — upomniał go surowo.
Jeong-guk spojrzał na niego pytająco.
— Spóźniłem się?
— Wparowałeś tu trzy minuty po ósmej, to spóźnienie — powiedział szorstko Tae-hyung.
Jeong-guk zrobił kwaśną minę.
— Naprawdę trzy minuty to już spóźnienie?
Tae-hyung zacisnął tylko szczękę i machnął na niego, żeby wyszedł. Jeong-guk złapał za klamkę.
— Albo zaczekaj — zatrzymał go.
— Tak? PAnie PrEzEsie? — zadrwił znów Jeong-guk i mu się pokłonił.
Tae-hyung chwilę patrzył mu w oczy i ważył w głowie, czy na pewno chce zadać to pytanie.
— Naprawdę jest tu sztywno? — przepchnął przez gardło.
Ta obelga bolała go do żywego.
W kąciku ust Jeong-guka zagościł nikczemny uśmieszek, ale szybko się opanował.
— Nie panie prezesie — zaprzeczył pokornie i Tae-hyung zrozumiał to bardzo dosadnie.
„Pan prezes" wypowiedziany bez przekory brzmiał sam w sobie jak odpowiedź. Oczywiście, że było tu sztywno. Jak w prosektorium.
— Dziękuję — bąknął i Jeong-guk wyszedł, rzucając mu milutki, psychopatyczny uśmieszek.
Tae-hyung już wiedział, dlaczego to chłopaczysko działało na niego jak płachta na byka. Zawsze tacy jak on, wyluzowani żartownisie, popularni i lubiani przez wszystkich, zwłaszcza przez dziewczyny — bo przecież, której by się nie podobał niewątpliwie przystojny, wysportowany dryblas o charakterze kochanego misia, robiący na drutach, a do tego wyszczekany i arogancki — dawali mu w kość, a on nie wiedzieć czemu... nigdy nie umiał się przed nimi obronić i żeby tego było mało, zawsze chciał się im przypodobać. Zawsze chciał być taki jak oni i nigdy nie potrafił. Był tylko ich popychadłem, celem ich podłych kpin i żartów. Zacisnął szczękę ze złości.
— Nic z tego — zaparł się, choć sytuacja wydawał mu się dziecinna. — Nie tym razem. Jestem dorosły! Ato moja firma i moje zasady! I na pewno ktoś taki jak on, ani nawet urząd pracynie będzie mi dyktował, jak tu będzie! — wrzasnął, waląc pięścią w blat biurka.— Kropka!
🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟
To się okaże Tae-hyungi 🤣
Myślę, że będzie im razem naprawdę wesoło :D Tae-hyung gotowy podjąć krucjatę w imię swojej firmy, podczas gdy JK nic sobie z tego nie robi :D
Do jutra!
Sev.