WHATEVER IT TAKES | RISK #2

By itsmrsbrunette

36.8K 1.5K 2.6K

~ Bo byliśmy głupcami, którzy odnaleźli do siebie drogę, myśląc, że będąc jednością, przezwyciężymy mrok. Zsz... More

WSTĘP
Prolog
1. Wszystko się zmieniło.
2. Tak bardzo jak on.
3.1. Chcę obiecać ci wieczność.
3.2. Zbyt wiele słów.
4. Sprawa się skomplikowała.
5. Rozczarowanie.
6. Zmieniłaś się.
7. Umowa.
8. Nie prowokuj mnie.
9. Pozwól mu na szczęście.
10. Łzy
11. Zraniłaś go.
13. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
14. Zdejmij maskę.
15. Odrodzenie.

12. Dwudziesty dziewiąty czerwca.

2.6K 124 127
By itsmrsbrunette

12k słów, mam nadzieję, że Wam się spodoba. Osobiście bardzo lubię ten rozdział xx

Jeśli miałabym wybrać najgorszy dzień w roku, bez zastanowienia postawiłabym na dwudziesty dziewiąty czerwca. Dzień śmierci Lizzie. Dzień, który odebrał życie nie tylko jej, ale nam wszystkim również. Dzień, który zabrał mi ją, a oprócz tego Ethana. Bo choć fizycznie odeszła wtedy tylko Lizzie, jego także wtedy straciłam, a razem z nim całe moje szczęście.

Dwudziesty dziewiąty czerwca dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku był dniem upadku dziewięciu zrozpaczonych dusz.

Cały świat najwyraźniej opłakiwał tę datę razem z nami, bo pogoda w Atlantic City była tego dnia naprawdę fatalna. Zaczynały się wakacje, a z nieba lały się boże łzy, które w dodatku skąpały się w szarości zachmurzonego nieba. Tak właśnie powinno być. Za naszą Lizzie wszyscy płakali.

Nie sądziłam, że tak mocno uderzy mnie ta data, a jednak już po przebudzeniu wszystko było inne, gorsze, smutniejsze. O dziwo, każda najnormalniejsza rzecz zdawała się mi ją przypominać. Wystarczyło, że otworzyłam oczy, a przed nimi stanęła mi jej rumiana, uśmiechnięta twarz. Tak było przez cały dzień. Gdy przerzucałam ubrania w szafie w celu odnalezienia swojej ulubionej pary spodni, wydawało mi się, że w uszach dzwonił mi jej donośny śmiech, ona przecież kochała ładne ciuchy i zakupy. Nawet wtedy, kiedy myjąc zęby, spojrzałam na niebieski ręcznik, wspomnienie jej żywych, niebieskich jak ocean oczu stało się tak realne, że wręcz przerażające. Niemal widziałam tę troskę, radość i przebojowość, które zawsze czaiły się w jej spojrzeniu.

Przez ostatnie miesiące łapałam się na tym, że niestety powoli zapominałam, co lubiła, jak pachniała, jak brzmiał jej głos, ale dziś... dziś wszystko było intensywniejsze. Jakbyśmy widziały się jeszcze wczoraj. Jakbym wciąż mogła na nią liczyć. Jakby wciąż żyła.

Nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Dochodziła czternasta, a ja od rana snułam się po mieszkaniu niczym duch i czułam się, jakby ktoś wyssał ze mnie życie. Z tego wszystkiego nawet niczego nie zjadłam, a jedyne co zrobiłam dla siebie to umycie zębów i rozczesanie przetłuszczonych włosów. W za dużych, spranych dresach i pierwszej lepszej luźnej koszulce siedziałam na podłodze i, opierając policzek o okno prowadzące na balkon, od dobrych dwóch godzin w ciszy obserwowałam krople deszczu spływające po szybie. Szukałam w nich ukojenia, zalepienia dziury, która powstała po odejściu Lizzie, ale ani to, ani to nie nadchodziło.

Wiedziałam, że ten dzień będzie okropny od momentu, gdy po przebudzeniu nie poczułam smutku, żalu czy wściekłości, a zwykły ból. Pustka rozpieprzała mnie od środka i mimo że lekarstwem na nią mogłyby okazać się łzy, te ani razu nie narodziły się pod powiekami. Bolało tak bardzo, że nie miałam siły płakać. Zresztą, od dłuższego czasu płacz stał się dla mnie pojęciem nieznanym – przychodził raz na ruski rok i to w najmniej odpowiednim momencie, tak jak wtedy podczas kłótni z Ethanem. Co więcej, już nie płakałam ze smutku, jak robiłam to jako dziecko, a jedynie z wycieńczenia. Zdążyłam przyzwyczaić się, że ostatnio pustka została moją najlepszą przyjaciółką.

Pusty żołądek dawał o sobie znać, ale nie miałam siły, aby cokolwiek zjeść, więc po prostu przymknęłam powieki i, wsłuchując się w dźwięk kropli deszczu obijających się o szybę, błagałam wszechświat, aby ten ból przeminął. Byłam już za słaba, aby dalej z tym wszystkim walczyć.

Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy i skrzywiłam się, gdy dźwięk rozniósł się ponownie, co oznaczało, że to wcale mi się nie przesłyszało. Westchnęłam męczeńsko i na wiotkich nogach skierowałam się do przedpokoju. Przekręciłam klucz w zamku, a następnie pociągnęłam za klamkę, otwierając drzwi.

Moje brwi powędrowały do góry na widok znajomej twarzy. Dwudziestojednolatka stała na wycieraczce ubrana w ociekający wodą płaszcz przeciwdeszczowy, a w rękach trzymała papierową torbę z logiem jakiejś knajpy.

— Co ty tu robisz? — wymamrotałam, zaskoczona takim obrotem sprawy.

Nora posłała mi słaby uśmiech.

— Byliśmy razem na cmentarzu, ale ty się nie pojawiłaś. Pomyślałam, że pewnie cały dzień siedzisz sama i się zadręczasz, więc musiałam przyjść i sprawdzić, jak się trzymasz — powiedziała głosem przesiąkniętym troską. — No i przyniosłam makaron, żebyś wreszcie coś zjadła.

Na moment zrobiło mi się jakoś lżej. Świadomość, że mimo mojej momentalnej oschłości i głupich odchyłów, wciąż istnieli ludzie, którym bezinteresownie na mnie zależało, podtrzymała mnie na duchu.

Przysunęłam się bliżej drzwi, wpuszczając dziewczynę do środka. Chociaż nie chciałam spędzać teraz czasu z kimkolwiek, nie miałam serca jej odmówić po tym, jak wyjawiła mi cel swojego przybycia.

Przekręciłam zamek i oparłam się ramieniem o ścianę, obserwując Norę, która właśnie zrzucała z siebie mokry płaszcz przeciwdeszczowy. Nie widziałyśmy się od wesela, po którym z Maxem udali się w podróż poślubną i, mimo że do Atlantic City wrócili jakiś tydzień temu, spotkanie się nie było nam po drodze. Jej jasne, krótkie włosy z różowymi pasemkami były poplątane i wilgotne, przez co z lekka przyklejały się do karku, a makijaż trochę się rozmazał, sama nie wiem czy od deszczu, czy raczej od płaczu.

— Cholera, przepraszam, że tak ci tu nachlapałam — speszyła się, widząc kałużę wody pod swoimi stopami.

Machnęłam zbywająco ręką.

— Nie przejmuj się. — Wskazałam dłonią w stronę salonu i ruszyłam w tamtym kierunku, a szarooka podążyła za mną. — Napijesz się czegoś?

Nora pokiwała przecząco głową i objęła się ramionami. Rany, na sto procent zmarzła. Szybko wstawiłam wodę w czajniku, a międzyczasie skoczyłam do sypialni po jakąś bluzę i koc. Wystawiłam je do przyjaciółki, co ta z lekkim niezadowoleniem przyjęła.

— Nie trzeba było, Des, naprawdę — zapewniła, a w jej spojrzeniu malowała się wdzięczność.

Kiedy ja zalewałam saszetki herbaty wrzątkiem, dwudziestojednolatka pozbyła się swojej prążkowanej, czarnej sukienki, a zamiast niej została w samej bieliźnie i mojej oversize'owej bluzie. Podreptała do kanapy i zajęła miejsce w kącie, nakrywając nogi kocem.

— Jak się trzymasz, słonko? — zapytała, gdy postawiłam na stoliku kawowym dwa kubki malinowej herbaty i zajęłam miejsce obok niej.

Zwrot, którego użyła w stosunku do mnie, nieco mnie rozczulił, ale nie zdziwił. Przez fakt, że między nami były dwa lata różnicy, Nora czasem zachowywała się jak starsza siostra. Mimo że na co dzień raczej miała cięty język, korzystała z sarkazmu i dużo żartowała, w sytuacjach kryzysowych okazywała się naprawdę solidnym wsparciem.

Wzruszyłam ramionami, przyciągając kolana do klatki piersiowej.

— Nie lepiej niż wy — przyznałam, nawet nie siląc się na uśmiech. Byłam dość oschła i małomówna, ale dziś raczej nikt nie zamierzał mieć o to pretensji. — Ciężko mi się odnaleźć w tej sytuacji, ale jakoś muszę sobie radzić. Jak ty to znosisz? Jak reszta?

Nie radzisz sobie, Destiny.

Nora schowała kosmyk włosów za uchem, po czym cicho odetchnęła.

— Jest gorzej, niż myślałam, że będzie. Pojechaliśmy na cmentarz z nadzieją, że poczujemy się tak, jakbyśmy byli bliżej niej, ale otrzymaliśmy odwrotny efekt i przysięgam, że Lizzie nigdy nie wydawała się być tak daleko jak dziś.

Pociągnęła nosem, a gdy w jej szarych oczach błysnęły pierwsze ślady łez, mnie to wszystko też zaczęło boleć dwa razy bardziej.

Lizzie nie było z nami od roku. Od pieprzonego roku byliśmy zmuszeni do funkcjonowania bez niej, a trauma, która się za tym niosła, wyniszczała nas każdego dnia. Na własne oczy widzieliśmy, jak uchodziło z niej życie, co chyba zapamiętam do śmierci. Zdarzały się takie noce, gdzie przy zamknięciu oczu wciąż widziałam jej błagającej o ratunek spojrzenie, a obraz Lizzie dławiącej się własną krwią w ramionach Ethana za każdym razem rozdzierał mi serce coraz bardziej.

Lizzie Marigold Pierce nie zasługiwała na śmierć.

— Nora, głupio, że zapytam, ale... — Skrzywiłam się, a z moich płuc wymknęło się nerwowe westchnienie. Przygryzłam wargę, przez moment zastanawiając się, czy powinnam zadać to pytanie. Cóż, chyba po prostu znów musiałam schować dumę do kieszeni. — O Jezu, po prostu powiedz mi, jak... jak on się trzyma? — powiedziałam niemal na jednym wdechu.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak głupie było zapytanie o Ethana. Wszystkim dookoła mówiłam, że się od siebie odcięliśmy i nie chciałam go dłużej w swoim życiu, po czym nagle o niego wypytywałam. Brawo, Destiny. Ty to jednak masz łeb.

Prawda była taka, że jakaś głęboko zakopana część mnie wciąż miała potrzebę sprawdzania, czy wszystko z nim w porządku. Mogłam się przed tym wzbraniać przed samą sobą, ale własnych uczuć nie oszukam.

— Nie wiem, czy chcesz wiedzieć. — Speszyła się Nora, drapiąc się po karku. Moje oczy wywiercały w niej tunel, więc najwyraźniej w końcu się poddała i cicho westchnęła. — Gdy przyjechaliśmy na cmentarz przed dziesiątą, on już tam był i nie zbierał się do wyjścia. Siedział przy nagrobku i nawet nie odezwał się do nas słowem. Jakby po prostu spał z otwartymi oczami — zaznaczyła. — Max wybrał się do Lizzie dopiero pół godziny temu, bo wcześniej pracował, i zgadnij co — posmutniała. — Ethan nadal tam był.

Ciężko słuchało mi się tego monologu, ale gdy mój wzrok powędrował za okno, poczułam jak oblewa mnie fala zdezorientowania.

— Ale na dworze pada od jakichś dwóch godzin — zauważyłam, patrząc na jasnowłosą z lekkim zaćmieniem mózgu.

— No właśnie. — Zacisnęła usta w linię. — Chcieliśmy go stamtąd zabrać, Shane nawet powiedział, że nie ruszy się z miejsca, dopóki Ethan z nim nie pójdzie, ale nic nie zyskał. No dobra, nic poza wiązanką wyzwisk w swoją stronę z ust najlepszego przyjaciela. Próba pomocy Ethanowi skończyła się na tym, że się pokłócili, a ten bęcwał najprawdopodobniej nadal siedzi i moknie na tym pieprzonym cmentarzu. Nie chcę myśleć o zapaleniu płuc, którego się nabawi. — Pokręciła niezadowolona głową, wyglądając przy tym jak matka krytykująca poczynania swojego dziecka.

— To chyba jego forma terapii — rzuciłam na pozór obojętnie. — Każdy przechodzi jej stratę w inny sposób, on najwidoczniej potrzebuje samotności...

— Des. — Zwróciła moją uwagę. — Tak sobie myślałam, że może ty mogłabyś... no wiesz, spróbować przemówić mu do rozumu?

Jej mina uległa zmianie, a tym razem Nora uśmiechała się aż przesadnie uroczo, jakoby chciała ochronić się przed moim wrogim spojrzeniem. Najwyraźniej doskonale wiedziała, że zadając to pytanie, wkroczy na bardzo cienki lód. Nie myliła się.

Rozchyliłam usta, a moje brwi poszybowały do góry, obrazując oburzenie i niedowierzanie.

— Chyba nie mówisz poważnie — wymsknęło mi się, w dodatku tonem tak oschłym, że aż do mnie niepodobnym. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem bardziej nerwowo. — Chryste, Nora, ja wiem, że ja i on byliśmy kiedyś całkiem blisko, ale chyba wszyscy zapominacie, że nie jestem cudotwórczynią, poza tym nie mam z Ethanem żadnego kontaktu od dobrego tygodnia. Zdecydowaliśmy się zejść sobie z drogi dla dobra obu stron, a wy wymagacie ode mnie, że znów wpakuję się z butami w jego prywatne sprawy? Bądźcie realistami.

Szarooka spuściła wzrok, jakby chciała się uchronić przed nagłym przypływem frustracji, który zapłonął w moich żyłach, po czym zaczęła bawić się obrączką na palcu serdecznym lewej ręki.

— To nie jest jego prywatna sprawa, tylko nasza wspólna, bo zarówno on jak i Lizzie naszymi przyjaciółmi. — Odchrząknęła, gdy zrozumiała, jak wielkie znaczenie miało użycie przez nią czasu teraźniejszego w kwestii przyjaźni z młodą Pierce. — Poza tym, nikt nie każe ci się do niego zbliżać, tylko wbić kilka rzeczy do tej jego upartej głowy. Ciebie może posłucha. — Dała nacisk na ostatnie zdanie. — Aha, no i sama zapytałaś o samopoczucie Ethana, więc nie wybraniaj się tym, że zeszliście sobie z drogi — zironizowała.

— Bo byłam ciekawa, jak się trzyma, zważając na to, że z nas wszystkich przechodzi tę tragedię najbardziej emocjonalnie, a nie dlatego że zamierzałam lecieć do niego z paczką chusteczek i plastrem na złamane serce, do cholery!

Nie wiem, która z nas bardziej zdziwiła się moim nagłym wybuchem, ale w mieszkaniu zapadła głucha cisza przebijana jedynie przez ciężkie oddechy i uderzanie deszczu o szyby. Wpatrywałyśmy się w siebie z szokiem wymalowanym na twarzach, a z naszych oczu strzelała determinacja.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że po pierwsze, podniosłam głos na, i tak załamaną już, Norę, a po drugie, pokazałam właśnie, że Ethan w jakimś stopniu wciąż nie pozostawał mi obojętny. Przymknęłam na moment powieki.

— Przepraszam, nie chciałam na ciebie krzyczeć — wychrypiałam o niebo spokojniej. — Po prostu to wszystko mnie przerasta. Tak, Ethan był kiedyś dla mnie cholernie ważny i może rok temu rzeczywiście by mnie posłuchał, ale my już nie jesteśmy tymi samymi gówniarzami z liceum, których jedynym problemem było to, że przez naukę i treningi mają za mało czasu, aby się spotykać. — Nabrałam w płuca powietrza. Matko, marzyłam o powrocie do tamtych czasów. — Wiem, że chcecie dobrze, ale wmawianiem nam na siłę, że wciąż coś do siebie czujemy, otrzymujecie odwrotny efekt i sprawiacie, że tym bardziej nie chcemy spędzać czasu w swoim towarzystwie. — Zaserwowałam jej oceniające, mimo to łagodne, spojrzenie. — To już jest dla nas wystarczająco ciężkie i przytłaczające. Nie utrudniajcie tego jeszcze bardziej.

Dwudziestojednolatka, po raz kolejny zawzięcie obracając złotą obrączkę na palcu, schowała pasmo włosów za ucho i posłała mi najbardziej przepraszające spojrzenie, jak to tylko możliwe.

— W porządku, nie chciałam na ciebie naciskać. — Podrapała się po nosie. — Po prostu uważamy, że jesteś jedyną osobą, której zdanie wciąż go obchodzi.

Parsknęłam cynicznym, gardłowym śmiechem, przerywając przyjaciółce wypowiedź.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz.

— Nie, to ty nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz. — Wskazała na mnie palcem wskazującym. — Nie wiem, co między sobą ustaliliście i nawet nie zamierzam dopytywać, ale parę razy widziałam was razem. On nie patrzy na ciebie tak, jakbyś go nie obchodziła.

Może lepiej, gdyby to robił. Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze.

— Dopowiadasz sobie — upomniałam ją. — Zresztą to nie ma żadnego znaczenia.

Jasnowłosa westchnęła ze zrezygnowaniem, po czym przyciągnęła lewe kolano do klatki piersiowej i oparła na nim podbródek.

— Czyli nie spróbujesz przemówić mu do rozumu? — zapytała bezsilnie.

Zacisnęłam usta i pokręciłam głową.

— Nie. I wy też powinniście na razie odpuścić. Pewnie, patrzenie na to będzie ciężkie, ale on się w końcu otrząśnie. Jeśli samotność i siedzenie na pieprzonym deszczu przez dziesięć godzin to jego lekarstwo na ból po stracie siostry, nic nam do tego. Jedyne, co możecie dla niego zrobić w tej sytuacji, jeśli aż tak nalegacie, by mu pomóc, to siedzenie na tym cmentarzu razem z nim.

Zapadła między nami przeszywająca cisza. Nie zamierzam jechać do Ethana, bo wiem, że okazałoby się to zwykłą głupotą, mimo to nie potrafię wyprzeć tego, że na słowa Nory coś ścisnęło mnie w żołądku, a na samo wyobrażenie załamanego Pierce'a siedzącego w deszczu na cmentarzu, łamało mi się serce. Oczywiście, że najchętniej bym się tam przeteleportowała i siłą wytargała go do domu, byleby skończył się torturować, ale nie mogłam. W tej sytuacji nie mogłam w zasadzie nic i właśnie to mnie dobijało.

Musiałam po prostu zacisnąć zęby i pozwolić mu na przeżywanie swojego osobistego katharsis, nie zważając na to, jak bardzo bolała mnie świadomość, że był dla siebie taki surowy. Obiecaliśmy sobie, że przestaniemy się wtrącać, i zamierzałam dotrzymać słowa, robiąc cokolwiek będzie trzeba.

Mimo że mój nastrój był fatalny, a okoliczności słabe, poczułam potrzebę zmienienia tematu, bo obecny zdawał się przytłaczać nas obie. Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi, po czym popatrzyłam na świeżo upieczoną żonę Maxa.

— No, no, pani Findlay, pochwal się, jak było na podróży poślubnej. — Uśmiechnęłam się dwuznacznie, chociaż przez mój nieciekawy humor gest ten zapewne nie wyglądał zbyt przekonująco.

Tak naprawdę od dnia ślubu nazywała się Nora Steele-Findlay, ale w naszym gronie wszyscy zwracaliśmy się do niej nazwiskiem jej męża, aby bardziej to podkreślić. Jej twarz lekko się rozjaśniła, zapewne na myśl o Maxie. Zawsze reagowała tak na wzmiankę o nim, co niesamowicie mnie rozczulało, bo w czasach, w których mężczyźni nie piszą już listów miłosnych, a piosenki o tym, gdzie i w jakiej pozycji zerżnęli by swoją „wybrankę", ciężko o tak bezinteresowną miłość, jaką znalazła między innymi Nora.

— Było cudownie, naprawdę. — Iskierka na ułamek sekundy pojawiła się w jej szarych oczach. — Dawno tak nie odpoczęłam — rozmarzyła się i przeniosła wzrok na obrączkę. — Czasami nadal nie dowierzam, że poznałam go, mając nawet nie siedemnaście lat, a teraz, po ponad czterech latach związku, tak po prostu jestem jego żoną. — Uśmiechnęła się nostalgicznie, a mnie samą ogarnęło ukojenie. — Kto w liceum pomyślałby, że parę lat później skończymy zaobrączkowani? Sama w to wątpiłam, a tu proszę, nie wyobrażam sobie, że w moim życiu miałoby kiedyś zabraknąć tego durnia.

Nagle czar prysł.

Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo, a nasze mózgi najwyraźniej w tym samym czasie wychwyciły niefortunną grę słów w wypowiedzi Nory. Cóż, nieświadomie znów zeszłyśmy na temat naszej małej radości, czyli Lizzie. Jej niespodziewanie zabrakło w naszym życiu, a w takie dni jak te wszystkim oddychało się ciężej ze świadomością, że nie odwiedzaliśmy młodej w jej domu a na cmentarzu.

— Brakuje mi jej — wydusiła nagle Nora, a głos lekko jej się załamał. — Jest tyle rzeczy, które chciałabym jej powiedzieć, tyle miejsc, do których chciałabym ją zabrać, tyle piosenek, które chciałabym jej pokazać ze świadomością, że na pewno się w nich zakocha. Znałyśmy się kilka lat, podczas których stała się dla mnie młodszą siostrą, a teraz jej tak po prostu nie ma. — Szare oczy wypełniły się łzami. Przysięgam, że i mnie tym razem niewiele dzieliło od płaczu, a widok Nory w takim stanie łamał mi serce. Pociągnęłam nosem, ściskając jej rękę. — Dlaczego ona, Des? Dlaczego nam ją odebrali? Była taka młodziutka, miała przed sobą całe życie...

Rozrywający serce szloch wyrwał się z jej płuc, przez co kompletnie zamilkła, przytykając sobie drżącą dłoń do ust. Zareagowałam automatycznie i, nic już nie mówiąc, przyciągnęłam ją do siebie, pozwalając, by łzy dwudziestojednolatki moczyły moją koszulkę. Nora ukryła głowę w zagłębieniu mojej szyi, trzęsąc się.

— Ona nawet nie przeżyła swojej pierwszej miłości — załkała dziewczyna, łamiąc serca nam obu, i zacisnęła palce na materiale mojej bluzki.

Zacisnęłam szczękę, czując, że rozpacz i ból mknęły w moim kierunku coraz szybciej, ale nie mogłam tego po sobie pokazać. Musiałam być silna. Dla Nory dygoczącej w moich ramionach, dla Lizzie, za którą tęskniłam tak bardzo, że aż bolało, i dla wszystkich przyjaciół. Dla rodziny, którą się staliśmy.

Umieściłam dłonie na plecach przyjaciółki, głaszcząc je kojąco, przykleiłam policzek do czubka jej głowy i w ciszy kołysałam naszymi złączonymi ciałami, aby Steele trochę się uspokoiła. Szloch i lament jeszcze długo targały jej organizmem, podczas gdy ja płakałam tylko wewnętrznie, mimo że marzyłam o łzach, które przyniosłyby przynajmniej minimalne ukojenie. Wiedząc, że te i tak nie nadejdą, w pełni skupiłam się na wyjącej Norze i, szepcząc jej do ucha pocieszające słowa, zastanawiałam się nad tym, czym tak bardzo zawiniliśmy.

﹡﹡﹡

Zacisnęłam palce na szkle, a na drugą dłoń naciągnęłam rękaw krótkiego, beżowego kardiganu, wyglądającego jakby wydziergano go na drutach, po czym po raz kolejny odetchnęłam, wpatrując się w tabliczkę przed sobą. Od kilku minut walczyłam z chęcią wejścia na cmentarz. Niestety, coś mnie przed tym blokowało, jakbym bała się, że widok tego jednego nagrobka akurat dzisiaj kompletnie mnie załamie.

Weź się w garść, dziewczyno.

Korzystając z nagłego przypływu odwagi, szybko szarpnęłam za klamkę, a stara furtka otworzyła się z lekkim, nieprzyjemnym dla uszu skrzypnięciem. Dochodziła dwudziesta, co dawało gwarancję, że po drodze nie spotkam tłumów. Specjalnie odczekałam z przyjściem tutaj do wieczora, bo zależało mi na prywatności i uniknięciu spotkania znajomych twarzy. Ruszyłam przed siebie, a mrok tego miejsca przytłaczał mnie mocniej z każdą sekundą, w dodatku było mokro i chłodno, a ciemne, deszczowe chmury unosiły się nad całym Atlantic City.

Im bliżej byłam, tym bardziej chciałam wziąć nogi za pas i po prostu zaszyć się w domu. Oczywiście, przesiadywałam tu wiele razy, ale dziś... to było po prostu za dużo i obawiałam się stanu, w jaki wpadnę, gdy zobaczę nagrobek z jej imieniem i nazwiskiem.

Od miejsca docelowego dzieliła mnie ostatnia prosta, a gdy leniwie skręciłam w odpowiednią uliczkę, pot oblał mój kark, a ręce automatycznie pokryła gęsia skórka. Mocniej opatuliłam się swetrem, nie zwalniając. Im szybciej zderzę się z rzeczywistością, tym szybciej się z tym wszystkim oswoję.

O ile da się jakoś oswoić ze śmiercią niespełna siedemnastoletniej przyjaciółki.

Przed oczami roztaczały się rzędy grobów, a ich widok sprawiał, że robiło mi się słabo. Tak wiele ludzi traciło codziennie życie... Zbliżyłam się do odpowiedniego, ignorując błoto pozostałe po deszczu, i wtedy go zobaczyłam.

Siedział do mnie tyłem, nogi miał zgięte w kolanach i opierał na nich przedramiona, a twarz zwracał w kierunku graweru na marmurowej płycie i małego zdjęcia w jej rogu, przedstawiającego roześmianą Lizzie. Praktycznie się nie ruszał. Co ja gadam, wpatrywałam się w niego przez dobre dwie minuty, a on ani drgnął. Jakbym miała przed sobą posąg.

Kolejnym z powodów, z jakiego nie przyszłam na cmentarz szybciej, było to, że nie chciałam spotkać na nim właśnie Ethana. Sądziłam, że o tej godzinie go tutaj nie zastanę, ale, jak widać, myliłam się. Wstrzymałam oddech, poważnie zastanawiając się nad zawróceniem, bo wizja rozmowy z nim, szczególnie dziś, dość mnie przytłaczała, ale z drugiej strony nie mogłam wiecznie go unikać i dostosowywać wszystkiego pod grafik szanownego Ethana Pierce'a, byleby się z nim nie zobaczyć. Czas dorosnąć, Destiny.

Miałam w zamiarze podejść bliżej, zapalić znicz i po prostu stanąć gdzieś z boku, nawet się do niego nie odzywając, ale wtedy mój wzrok padł tam, gdzie patrzył też on, a moja krew aż zawrzała z bólu i złości. O Chryste. Między środkowym a wskazującym palcem lewej ręki trzymał odpalonego papierosa, którym właśnie się zaciągnął, za to w drugiej ręce... Obracał w niej mały foliowy woreczek w połowie wypełniony białym proszkiem.

Nie wierzę.

Nagle coś się we mnie przełączyło. Smutek oddalił się na drugi plan, a kontrolę nad czynami przejęło czyste wkurwienie. Serio? Naprawdę po tym wszystkim śmiał znów chociażby pomyśleć o narkotykach? Papierosy jestem w stanie mu wybaczyć, a nawet zrozumieć, ale prochy? O Boże, ten facet postradał rozumy, a ja poczułam, że trzeba mu je przywrócić, zanim kompletnie mu odbije.

— Znowu bierzesz to gówno? — Mój donośny głos przerwał wszechobecną ciszę. Nie odpowiedział mi, a jedynie kolejny raz zaciągnął się nikotyną. — Serio? Jezu, a ja myślałam, że w tym całym Lexington trochę zmądrzałeś.

Spiął się, widziałam to po jego postawie, ale zaraz potem wzruszył ramionami, aby sprawiać wrażenie wyluzowanego.

— Wybacz, ale to już chyba nie jest twoja sprawa — odburknął, kompletnie mnie zaskakując.

Stanęłam jak wryta, tępym wzrokiem wgapiając się w plecy Ethana okryte materiałem dość przemoczonej, ciemnozielonej bluzy z kapturem.

— Och, poważnie? — Prychnęłam i zrobiłam dwa kroki w jego kierunku. Ani drgnął. — Rozmawiamy o tym syfie, a ty masz czelność wyjeżdżać z gadką, że to nie moja sprawa? Człowieku, co jest z tobą nie tak? — W ton głosu włożyłam tyle opryskliwości, ile tylko byłam w stanie.

Wciąż na mnie nie patrzył, a ja ze swojego miejsca nie miałam widoku na wyraz jego twarzy, co podwójnie mnie irytowało. Mimo to na razie wolałam trzymać dystans.

Suchy śmiech poranił moje uszy.

— Zabawne, że to tobie najbardziej zależało na odcięciu się, a teraz nagle chcesz ze mną rozmawiać o moich sprawach — zironizował wrednie. Zaraz rozwalę mu głowę o kamień. — Przeczysz sama sobie.

Trzymajcie mnie.

— Nie chodzi o to, na czym mi zależało, a o to, że na własne życzenie znów się staczasz i zniżasz do tak żałosnego poziomu! Nie pamiętasz już, ile problemów miałeś przez to gówno?

Irytacja narastała we mnie z każdą kolejną sekundą, a postawa Ethana jeszcze bardziej wyprowadzała mnie z równowagi. Jak ja nienawidziłam, gdy zaczynał bawić się w aroganckiego, rozwydrzonego buraka, którym w rzeczywistości nigdy nie był.

— Nie przypominam sobie, abym pytał cię o zdanie — wymamrotał ze zdenerwowaniem.

— Nie musiałeś mnie pytać, bo, do cholery, każdy normalny człowiek odezwałby się w sytuacji, w której widzi osobę potrzebującą pomocy! — wydarłam się, piorunując wzrokiem ten pieprzony woreczek.

— Nie potrzebuję pomocy — zaprzeczył natychmiast, a do moich uszu dotarł jego cyniczny śmiech.

Wpatrywałam się w niego z nadzieją, że za moment po prostu się ogarnie, wyrzuci to, co trzyma w ręce, i pójdzie spokojnie do domu, ale chyba prędzej przekopię cały cmentarz, niż ten baran przyzna się do winy.

Zrozumiałam, że musiałam rozegrać to trochę inaczej, może nawet odrobinę podle, dlatego odchrząknęłam i uśmiechnęłam się najbardziej złośliwie jak to możliwe.

— Nie potrzebujesz pomocy? To ciekawe, bo wyglądasz jak śmierć. Ile ty masz lat, że już szykujesz się do trumny, co? Dziewięćdziesiąt? A nie, przecież dopiero dwadzieścia jeden! — Zaklaskałam z wymuszonym, przesiąkniętym jadem entuzjazmem.

— Daj mi już spokój i nie udawaj, że się mną przejmujesz. Nie chcę cię tutaj, Destiny. — Chłód w jego głosie spowodował u mnie gęsią skórkę.

Nie chciał mnie tutaj.

Czas zacisnąć zęby i udawać, że mnie to nie rusza. Przecież byłam w tym taka dobra.

— Nie chcesz mnie? Oki. — Z tymi słowami odstawiłam znicz na ziemię i podeszłam do Ethana gwałtownym krokiem. — A ja nie chcę tego. — Uśmiechnęłam się szeroko, po czym pochyliłam, niespodziewanie wyrywając mu opakowanie narkotyków z ręki. Zrobiłam to tak szybko, że nie zdążył mnie powstrzymać. Zaraz potem otworzyłam je, wsadziłam do środka kciuk i palec wskazujący, a następnie upuściłam szczyptę białego proszku na piasek. — Ojej, wysypało mi się — pisnęłam z udawaną skruchą i przemieściłam się nieznacznie. Po raz kolejny rozpyliłam ten syf, obrzucając nim trawnik. — O kurcze, znowu. Ale ze mnie niezdara!

Ethan spojrzał na mnie z nienawiścią i spróbował wyrwać woreczek, ale po nieudanej próbie znów usiadł na ziemi. Westchnął i ze zmęczeniem potarł oczy.

— Proszę cię, po prostu się odpierdol — mruknął i znów zamachnął się ręką, jakby sądził, że z pozycji siedzącej mnie dosięgnie.

Cmoknęłam w powietrzu, a następnie, wciąż uśmiechając się jak niestabilna emocjonalnie psychopatka, uniosłam wyprostowaną rękę z uchylonym foliowym opakowaniem i zaczęłam nim kręcić, przez co ta cała amfetamina, czy cokolwiek to było, rozniosła się z wiatrem. Po skończonej czynności rzuciłam pustym woreczkiem w Ethana i otrzepałam dłonie.

— Chcesz, żebym sobie poszła, tak? Ależ proszę bardzo!

Brunet wzniósł oczy ku niebu, jakby błagał niebiosa o więcej cierpliwości, po czym popatrzył na mnie z pogardą.

— A żebyś wiedziała, że chcę — burknął od niechcenia.

Zaklaskałam w dłonie.

— Nie ma, kurwa, problemu.

Po tej wypowiedzi spojrzałam na niego po raz ostatni, a gdy zobaczyłam, ile bólu miał wypisane na twarzy, zrobiło mi się go żal, mimo to musiałam być twarda. Zacisnęłam dłonie w pięść i, zapominając na moment o Lizzie, z nerwami ruszyłam przed siebie, wymijając Ethana, który siedział na ziemi i ze zwieszoną głową kreślił coś patykiem na piasku.

Kipiałam ze złości, przez co smutek na chwilę ustąpił miejsca frustracji. Co za bezmózgi idiota. Narkotyki najpierw odebrały mu Aurorę, później przez zemstę Daphne zabrały mu również siostrę, a w dodatku to właśnie one przekreśliły szanse na to, że rok temu by nam wyszło, a on jakby nigdy nic znów myślał o ich zażyciu? Kto tak robi!?

Nie wiem, ile kroków udało mi się zrobić, ale najwidoczniej zbyt mało, skoro i tak usłyszałam jego cichy głos:

— Nie, tak naprawdę wcale nie chcę, żebyś sobie poszła... Nigdy tego nie chciałem.

Zamarłam, rozszerzając powieki do rozmiarów zakrętek. Stałam do niego tyłem, nie potrafiąc się poruszyć, bo to wszystko wydawało się takie absurdalne, że nie wiedziałam, jak zareagować.

Byłam już zmęczona jego wahaniami nastroju i tym, co się między nami działo.

— Nie utrudniaj tego — nakazałam stanowczym tonem, po czym przejechałam dłonią po twarzy, odgarniając włosy. — Skończ mieszać mi w głowie. Odpuść, Ethan, proszę cię.

Pierce odwrócił się przez ramię w tym samym momencie, w którym ja to zrobiłam, przez co nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. O ile w moich oczach mógł znaleźć wyłącznie rezygnację, w tych jego ból na moment przyćmiła determinacja.

— Nie, Destiny. To ty ten jeden jedyny raz schowaj dumę do kieszeni i po prostu ze mną zostań..

Rozkazał mi? Poprosił? Błagał? W zasadzie sama nie wiem, ale sposób, w jaki to powiedział, z nieznanej przyczyny przyspieszył bicie mojego serca.

Zrobiłam krok w jego stronę.

— Po co? — Tylko tyle byłam w stanie wykrztusić.

Ciemnowłosy odetchnął, a dym papierosowy wydostał się z malinowych ust, roztaczając wokół niego przerażająco mroczną aurę.

— Sam nie wiem. — Spuścił wzrok, jakby było mu głupio. — Bo boję się, że gdy zostanę sam, nie będzie ze mnie czego zbierać? Bo nie chcę zostać sam? Bo cię potrzebuję?

Przymknęłam powieki, jakby miało to powstrzymać rodzące się we mnie współczucie. Następnie spojrzałam na niego spod rzęs, a na widok tego złamanego chłopaka, który rozpadał się na moich oczach, coś we mnie drgnęło.

Potrzebował mnie?

— Dlaczego sądzisz, że potrzebujesz właśnie mnie? — Przełknęłam ślinę z trudem.

— Bo tylko ty rozumiałaś mnie zawsze wtedy, kiedy nikt inny nie potrafił.

To jedno zdanie wypowiedziane tak, jakby nic innego już mu nie zostało, sprawiło, że się poddałam. Poległam, a razem ze mną cała asertywność i wszystkie zasady. Już nic się nie liczyło. Złamał mnie, znów mu się to udało. Najgorsze w tym wszystkim było, że nie mogłam się z nim nie zgodzić. On też zawsze mnie rozumiał.

Bezsilnie schyliłam się i podniosłam znicz, po czym na drżących nogach podeszłam do Ethana, jednak na niego nie spojrzałam. Wyjęłam z kieszeni szarych, luźnych jeansów zapałki, przyklękłam na jedno kolano, po czym ostrożnie zapaliłam znicz i, odłożywszy go na marmurowej powierzchni, wlepiłam wzrok w płytę nagrobka.

Wpatrywałam się w datę jej urodzin oraz śmierci i nadal nie dowierzałam, że nasz mały aniołek tak po prostu nas zostawił. Z każdą sekundą czułam się coraz słabiej, a złość odeszła w zapomnienie, przez co znów wstrząsnęła mną rozpacz i żal. Zacisnęłam wargi, aby nie wydostał się z nich drżący oddech, którym niemal się dławiłam, po czym delikatnie przejechałam opuszkami palców po marmurowej płycie. Ten dotyk parzył, bo uświadomił mnie, że żyliśmy w mroku już od roku. Nasze słoneczko zgasło dwanaście miesięcy temu. Tyle czasu musieliśmy radzić sobie bez niej.

Te kilka minut bezczynnego wpatrywania się w malutkie zdjęcie Lizzie wyssało ze mnie całą energię. Przyłożyłam dwa palce do ust, musnęłam je lekko, po czym przystawiłam skórę do nagrobka, oddając przyjaciółce cześć. Zaraz potem bezsilnie opadłam pośladkami na trawnik, a raczej piasek ze źdźbłami trawy, obok milczącego Ethana. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je rękami, aby się ogrzać.

Nasze ramiona się stykały, ale zdecydowaliśmy się tego nie komentować. Oboje byliśmy samotni, mimo posiadania w życiu bliskich osób, a tej nocy być może dzielenie się samotnością miało nam pomóc? Ethan przystawił do ust papierosa i zaciągnął się używką, a ja obserwowałam, jak jego twarz tonie w dymie i mroku, co oddawało obecne samopoczucie bruneta.

Gdy wyczuł na sobie mój wzrok, wsadził rękę do kieszeni bluzy, po czym wyciągnął ku mnie paczkę szlugów. Początkowo chciałam odmówić, ale gdy tylko nadszedł cień zawahania, zrozumiałam, że nie miałam siły walczyć, i leniwie sięgnęłam po jednego papierosa. Wsadziłam go sobie do ust z zamiarem użycia wobec niego zapałek, ale wtedy Ethan pochylił się w moją stronę ze swoją zapalniczką, zrobił z dłoni osłonę przed wiatrem, po czym zabrał się za odpalanie używki.

W jego ciemnoniebieskich, w obliczu mroku niemal atramentowych, oczach odbijał się płomień, co z kolei przyniosło mi pewnego rodzaju ukojenie. W tym krótkim zdarzeniu było coś intymnego, zupełnie jakbyśmy nagle byli sobie najbliżsi na świecie. Przymknęłam powieki, chcąc napawać się tą chwilą, a gdy ponownie je uchyliłam, Pierce zdążył wrócić do obojętnego patrzenia się przed siebie. Nie odezwawszy się, dołączyłam do niego i cicho westchnęłam.

Po chwilowym wpatrywaniu się w używkę tlącą się między palcami, wreszcie wsadziłam ją między wargi i lekko się zaciągnęłam. Natychmiast po karku przebiegł dreszcz, a ja cała wręcz się wzdrygnęłam na zapach i posmak nikotyny w nozdrzach i płucach. Od zawsze miałam wstręt do papierosów, a ostatni raz miałam go w ustach rok temu, w okresie po wyjeździe Ethana, więc tym bardziej wyszłam z wprawy znoszenia tytoniu. Normalnie nie przyszłoby mi do głowy palenie, ale dziś już nic nie miało znaczenia. Po paru zaciągnięciach nawet ta okropna woń przestała mi tak bardzo przeszkadzać i stała się mniej intensywna w porównaniu z silnym cierpieniem, które bez przerwy otulało moje poharatane serce. Gdybym tylko mogła, najchętniej wypaliłabym całą paczkę, byleby tylko na dłużej zagłuszyć ból. Doszłam do takiego etapu w swoim życiu, że cierpienie fizyczne zdawało się o niebo lepsze niż to wewnętrzne, bo psychicznie byłam po prostu zniszczona.

Siedzieliśmy w ciszy, paląc papierosy i wsłuchując się w swoje ciężkie oddechy wymieszane z szumem drzew szalejących na wietrze, skąpani w mroku i bliskości, która, choć zazwyczaj niszczyła, tego dnia dawała ukojenie.

Ethan wyjął z paczki następnego papierosa, wsadził go do ust i zwinnym ruchem odpalił, a następnie na krótką chwilę spojrzał się na mnie.

— Nie masz czasem dość tych naszych kłótni? — zapytał cichym, aksamitnym głosem.

Uśmiechnęłam się słabo.

— Przyzwyczaiłam się. — Wzruszyłam ramionami i znów zaciągnęłam się używką, cudem powstrzymując kaszel.

Zawodowego palacza to ze mnie nie będzie.

— Ale nie masz ich dość? — kontynuował.

Zdziwiło mnie to, o co pytał, a podświadomość podpowiadała, że należało uciąć temat, zanim rozmowa przejdzie na jeszcze cięższe tory, ale z drugiej strony byłam tak wykończona ciągłym oszukiwaniem wszystkich dookoła, że po raz pierwszy od dawna chciałam po prostu zdjąć maskę.

— Mam — westchnęłam cicho, obracając papierosa między palcami. — Właśnie dlatego tak bardzo zależało mi na tym, abyśmy rozeszli się w swoje strony.

Zerknęłam na niego kątem oka. Był tak samo wyprany z emocji jak ja i akurat wypuszczał przez usta dym. Ciemne włosy roztrzepane przez wiatr opadały mu na czoło, ale zdawało się mu to nie przeszkadzać. W ciemnozielonej, przemoczonej bluzie z kapturem i z sińcami pod oczami wyglądał jak wrak człowieka, a nie jak dwudziestojednolatek. Z pewnością powinnam teraz siłą zaciągnąć go do domu, aby uchronić przed zachorowaniem, ale nawet o to nie potrafiłam zadbać. Odniosłam wrażenie, że oboje przestaliśmy przejmować się takimi mankamentami, a faza, w której wtrącaliśmy się w swoje życia i walczyliśmy o siebie ze wszystkich sił, bezpowrotnie przeminęła.

— Myślisz, że to dobre rozwiązanie? — W jego głosie rozbrzmiała niepewność.

Przymknęłam powieki.

— Na ten moment wydaje się jedynym — mruknęłam, starając się zabrzmieć wiarygodnie.

Czy było dobre? Zdaje się, że w tej kwestii okłamywałam nawet samą siebie.

— Dlaczego do tego dopuściliśmy? — wyszeptał, czym sprawił, że wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba.

Przechyliłam głowę, uchylając jedno oko.

— Do czego? — Bałam się brnąć w ten temat.

Ethan najwyraźniej bił się z myślami, bo zanim w ogóle się odezwał ze trzy razy zaciągnął się papierosem, wzrok wbił w jeden punkt przed sobą, mięśnie napiął, a oczy na moment zamknął, jakby musiał poukładać sobie wszystko w głowie.

— Do tego, że staliśmy się dla siebie obcy.

I wtedy nasze oczy się spotkały, a ja poczułam, jak tracę pod sobą grunt. Głos rozsądku kazał mi natychmiast uciekać, sugerując, że za moment sprawy między nami jeszcze bardziej się skomplikują, ale z jakiegoś nieuzasadnionego powodu nie mogłam przestać wpatrywać się w ciemnoniebieskie tęczówki pochłaniające mnie z bólem i utęsknieniem. Pierwszy raz odkąd Ethan wrócił po rocznej rozłące do miasta, poczułam się tak, jakby rzeczywiście za mną tęsknił. Ponieważ mimo tej całej udręki, którą miał wymalowaną na twarzy, w tej jednej sekundzie patrzył na mnie tak jak kiedyś.

Będą z tego kłopoty.

Odwróciłam wzrok, gdy zdałam sobie sprawę, z jakim przejęciem mu się przyglądałam. Chryste, to tak bardzo niewłaściwe. Ktoś musi to przerwać.

— Tak najwidoczniej mieliśmy skończyć...

Nie dał mi dokończyć wypowiedzi.

— Naprawdę chciałaś do mnie przylecieć? — Przerwał mi, odzywając się na jakiś temat z dupy. Zmarszczyłam brwi, krzywiąc się, bo kompletnie niczego nie rozumiałam, zaś na twarzy Pierce'a wirowała determinacja. Gdy zauważył, że zbił mnie z tropu, nieco się opanował, po czym odchylił głowę. — Gdy ostatnio... rozmawialiśmy... — zawahał się, zapewne przypominając sobie o tym, jak skończyła się nasza rozmowa. — Powiedziałaś wtedy, że wiele razy po moim wyjeździe chciałaś wsiąść w pierwszy samolot do Lexington. Naprawdę byłaś gotowa do mnie przylecieć?

Już nie było odwrotu. Maski zostały zrzucone, w zasadzie na moje własne życzenie, więc teraz musiałam zmierzyć się z konsekwencjami. Ethan wiedział więcej, niż ktokolwiek powinien, ale z tą refleksją chyba trochę się spóźniłam, bo nie miałam już możliwości, aby cofnąć tamte słowa. Po prostu ostatnimi czasy tak często okłamywałam samą siebie, że wyrzucenie z siebie prawdy wydawało się jedynym ratunkiem przed całkowitą zgubą. Problem w tym, że Ethan działał na mnie tak, że to przy nim nagle zbierało mi się na szczere, ckliwe wyznania.

To, co zamierzałam powiedzieć, było dla mnie tak intymne i z jakiegoś powodu zawstydzające, że zmusiłam się do odwrócenia wzroku. Nie zniosłabym tego upokorzenia wiążącego się z odsłonięciem tak wielkiej słabości. Bo słowa wykrzyczane w nerwach to jedno, ale wypowiedziane w spokoju nabierają innego znaczenia i uderzają jeszcze bardziej.

— Naprawdę — przyznałam, czując się głupio. Nie chciałam mu się do tego przyznawać, ponieważ jedynie się pogrążałam. — Wiem, jak to brzmi, tym bardziej, że między nami nie jest teraz za dobrze, ale wszystko, co działo się wtedy, było z mojej strony szczere.

— Chyba jednak wolałem żyć w przeświadczeniu, że mnie oszukiwałaś — wymamrotał, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. — Teraz pogodzenie się z tym, że nam nie wyszło, będzie jeszcze trudniejsze.

Wprawił mnie tymi słowami w takie osłupienie, że nawet nie potrafiłam tego skomentować. Być może dlatego przez kolejne kilkadziesiąt sekund po prostu patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a moje głupie serce waliło jak dzwon. Nie zliczę, ile razy w ciągu tego spotkania przeszło mi przez myśl, że nie powinno mnie tu być. Nie widzieliśmy się ponad tydzień, a ja, mimo że dziwnie było mi bez jego obecności, jakoś dawałam sobie radę i starałam się żyć tak, jak przed jego powrotem do Atlantic City.

Nie odpowiedziałam mu, bo niby co należało powiedzieć? Że tak musiało być? Że dwie osoby, którym tak cholernie na sobie zależało, nie mogły cieszyć się sobą wystarczająco długo, bo tak, kurwa, musiało być? Rany, świat był tak cholernie żałosny.

Obserwowałam z boku, jak od kilku minut wpatrywał się w nagrobek ze zdjęciem siostry, a w dłoniach bez przerwy obracał jedną z czerwonych róż, które dla niej przyniósł. Widziałam go w tak wielu odsłonach - jak się śmiał, płakał, pajacował, pił, wkurzał i irytował, a nawet jak wrzeszczał i wył w moich ramionach, ale nigdy nie zauważyłam u niego takiej pustki, jak tego wieczoru. Pierwszy raz wyglądał, jakby po prostu uleciała z niego dusza, wcześniej wydzierając mu serce. Ledwo się poruszał, a powolny oddech wymieszany z dymem papierosowym tworzyły wokół niego przerażającą, przykrą otoczkę. Nawet oczy miał tak cholernie puste. Przeszedł już przez tyle emocjonalnego gówna, że doszedł do momentu, w którym nie czuł już nic i pozostała mu kompletna pustka.

Tak bardzo chciałam mu pomóc, przyciągnąć do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Niestety, sytuacja między nami mi na to nie pozwalała.

— Destiny? — Jego głos był tak cichy i drżący, że dostałam gęsiej skórki. Matko, gdzie się podział mój Ethan? Serce mi stanęło, gdy popatrzył na mnie z obawą i... wstydem? Czy jemu było głupio? Gdy zrozumiał, że przez cały ten czas mu się przyglądałam, odetchnął ciężko i wzniósł oczy ku górze, jakby szukał w głębi siebie odrobiny siły. — Wiem, że to, co teraz powiem, nie ma najmniejszego sensu, ale muszę o to zapytać. Myślisz, że przez jedną noc możemy zachowywać się tak, jakbyśmy nigdy nie złamali sobie serc?

Rozchyliłam wargi, czując, jak robi mi się słabo. O mój Boże. Zadał złe pytanie - gdyby zapytał, czy chciałabym przez jedną noc zachowywać się tak, jakbyśmy nigdy nie złamali sobie serc, moje serce pewnie wyrwałoby się z piersi, aby osobiście mu o tym powiedzieć, ale jeśli chodziło o myślenie - cóż, ten pomysł nie wydawał się najlepszy. Ba, to chyba najbardziej niebezpieczny pomysł świata, już teraz jestem w stanie wyobrazić sobie, jak będziemy cierpieć jutro ze świadomością, że przez kilka godzin było dobrze, a potem wróciliśmy do napiętych stosunków i unikania siebie nawzajem. Przecież to nas zniszczy.

— Ethan... — odchrząknęłam, w głowie dobierając słowa tak, aby zranić go najmniej jak się da. — My chyba nie możemy.

Mogłam się domyślić, że Pierce wyłapie najmniej oczywiste słówko z mojej wypowiedzi.

— Chyba? — Uniósł brwi.

Westchnęłam, zakładając włosy za ucho. Cholerna gra słów.

— Na pewno — poprawiłam się, z obawą zerkając na niego spod rzęs.

Ethan posmutniał. Wciągnął z trudem powietrze i wlepił wzrok w moją twarz, jakby liczył, że znajdzie na niej cień nadziei. Chyba zapomniał, że w obojętnej minie byłam mistrzynią, a na twarzy częściej miałam niewzruszoną maskę, aniżeli jakiekolwiek ślady emocji.

— Nie możemy czy nie powinniśmy? — zapytał.

— A jakie to ma znaczenie?

Mierzyliśmy się spojrzeniami, walcząc o dominację, a w pewnym momencie Ethan słabo, wręcz cynicznie uniósł kącik ust.

— Takie, że robiliśmy już wiele rzeczy, których nie powinniśmy. — Wzruszył ramionami, jakby mnie podpuszczał. — Szczególnie ty jesteś w tej dziedzinie ekspertką. W robieniu rzeczy, których nie możesz, również — dodał, czym w teorii postawił mnie pod ścianą, bo owszem, żyjąc z moją mamą, cały czas postępowałam nie tak, jak należało. — Tylko raz, Destiny.

Czy on kiedykolwiek odpuszcza?

— Nie jestem przekonana, czy to...

— To tylko jedna noc — zadeklarował miękko.

A potem spojrzał na mnie tymi swoimi cholernymi oczami, jakby prześwietlał duszę, i wyciągnął prawą rękę, a konkretnie mały palec w moją stronę. W przypominających ocean ślepiach było tyle nadziei, że chyba mnie ogłupiło. Bo gdy tak na mnie patrzył, wprawiając serce w pieprzone drgawki, nie potrafiłam mu odmówić. Próbowałam być twarda i niewzruszona, ale nagle zapomniałam o istnieniu takiego słowa jak: nie. Długo biłam się sama ze sobą, ale wreszcie westchnęłam cicho i uniosłam ręce w geście obronnym. Wygrał.

— Okej, niech będzie — zgodziłam się, a Pierce się rozluźnił. Widząc jego zadowolenie, szybko sobie o czymś przypomniałam. — Jedna noc, Ethan. — Pogroziłam mu palcem wskazującym przed twarzą, a następnie wyciągnęłam prawą rękę i splotłam swój mały paluszek z tym jego.

Jak ja tęskniłam za ciepłem jego dłoni.

— Jedna noc — obiecał, po czym mocniej ścisnął nasze palce.

Przez moment patrzyliśmy na siebie jak zahipnotyzowani, a żadne z nas nie było gotowe na przerwanie dotyku. Na początku brunet wyglądał na usatysfakcjonowanego, a minę miał raczej wesołą, ale im dłużej szukaliśmy czegoś w swoich oczach, tym więcej kart odkrywaliśmy. Zadowolenie szybko przemieniło się w pustkę, a chwilę później niebieskie tęczówki zapłonęły cierpieniem.

Nagle Ethan odwrócił wzrok i wyrwał palec, wgapiając się w marmurowy nagrobek, a ja albo traciłam rozum, albo zauważyłam u niego łzy. Łzy, które próbował ukryć. Milczałam, nie wiedząc, co zrobić, a wtedy chłopak gwałtownym ruchem wytarł rękawem wilgotną od płaczu twarz. Zamknął oczy, a następnie wplątał palce we włosy i nerwowo za nie pociągnął. Gdy zorientował się, że jest obserwowany, odsunął się jeszcze dalej i odwrócił głowę, wprawiając mnie w osłupienie.

Właśnie wtedy zrozumiałam, jak wiele się zmieniło. Mój Ethan nigdy nie wstydził się emocji, nieważne czy się śmiał, czy płakał, a osoba przede mną wyglądała na przerażoną tym, że ktoś zobaczy ją bez maski.

— Ethan? — Mój głos był nienaturalnie piskliwy. — To zabrzmi głupio, ale jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

Brunet zerknął na mnie, dając mi widok na twarz, po której nieustannie spływały kolejne łzy, a gdy zobaczył, że miałam szczere intencje, spuścił wzrok na moją dłoń opartą o ziemię. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ba, już nawet otwierał usta, gdy nagle opuściła go pewność siebie i wrócił do wcześniejszej pozycji polegającej na gapieniu się na grób. W międzyczasie znów zaczął padać drobny, lecz nieprzyjemny deszcz, którego krople powoli osiadały na naszych ciałach.

Działałam impulsywnie, w zasadzie kompletnie nie myślałam o tym, czy to, co robię, jest właściwe, po prostu coś kazało mi mu pomóc. Chyba właśnie dlatego powoli oderwałam rękę od ziemi, przysunęłam się bliżej Pierce'a, po czym tak po prostu sięgnęłam po jego ciepłą dłoń i splotłam nasze palce. Serce automatycznie szybciej mi zabiło na ten dotyk, w dodatku otuliło mnie dziwne poczucie bezpieczeństwa.

Niebieskooki spojrzał na mnie, kiedy tak patrzyłam na niego z niepodobnymi do mnie troską i przejęciem, po czym jeszcze mocniej zacisnął swoje palce na mojej dłoni, pociągając nosem.

Czy to moment, w którym Ethan Pierce ponownie się przede mną rozpadnie?

— Wiesz, że była pierwszą osobą, której powiedziałem o tobie? — Uśmiechnął się smutno, jednak z dozą nostalgii. Zapewne w jego głowie właśnie odtworzyło się wspomnienie. — To było zaraz po tym, jak się poznaliśmy. Zainteresowałaś mnie na już na imprezie, ale dopiero w szkole udało nam się porozmawiać. Zaintrygował mnie sposób, w jaki na wszystko patrzyłaś. Robiłaś to o wiele dojrzalej niż większość ludzi z naszego rocznika. To też Lizzie ode mnie wyciągnęła, bo zawsze jako pierwsza przeczuwała, że coś się działo — zaznaczył dosadnie i znów rozpaczliwie parsknął. Matko, jaki ten chłopak był zniszczony. — Później ponoć wpadłyście na siebie na moich urodzinach, a ta od razu przyleciała do mnie, aby się tym pochwalić. Tak jakoś wyszło, że Lizzie stała się osobą, do której udawałem się po porady, bo mimo młodego wieku, zawsze wiedziała, co należy zrobić. Gdyby ona... gdyby wciąż tutaj była, wszystko potoczyłoby się inaczej. Bez niej jest tak pusto i ciemno, że bez przerwy się gubię...

Patrzyłam na niego z piekielnym bólem w klatce piersiowej, bo z każdą sekundą mój piękny chłopiec łamał się coraz bardziej. Ten widok był ciężki, bo uświadomił mi, że tamten Ethan już nigdy nie wróci. Już nigdy nie będzie tym beztroskim, wiecznie zadowolonym moim pięknym chłopcem, dla którego niegdyś powoli zaczęłam przepadać.

— Nie daję sobie rady — wyszeptał drżącym tonem, a następnie wziął dwa oddechy, jakby chciał zdusić szloch. — Minął pieprzony rok, a ja wciąż nie potrafię bez niej funkcjonować. Wszyscy mówią mi, że to wkrótce przejdzie i z dnia na dzień będzie coraz lepiej. Kiedy? — prychnął. — Od dwunastu miesięcy nie umiem pogodzić się z tą sytuacją, a im dłużej jej nie ma, tym gorzej się czuję, bo zaczynam zapominać, jak świeciły jej oczy, gdy była szczęśliwa...

Złamał łodygę róży, którą przekładał między palcami prawej dłoni i ukrył twarz w zgięciu ręki, zaciskając powieki. Jego klatka piersiowa poruszała się coraz szybciej w górę i w dół, a mięśnie spiął z nerwów. Był tak bardzo wykończony i rozsypany, że przechodząc obok, nawet bym go nie rozpoznała. Zastanawiałam się, czy łzy, które widziałam w jego oczach, rzeczywiście w nich stanęły, ale nie musiałam długo czekać, aby poznać odpowiedź. Wystarczyło kilka chwil, aby nasze światy znów się zatrzęsły.

Serce mnie zakuło, gdy nagle po pustym cmentarzu rozniósł się głośny szloch. Ethan przestał się hamować i, mimo że ewidentnie wciąż próbował coś mówić, najzwyczajniej nie był w stanie, bo głos odmawiał mu posłuszeństwa. Mocno zacisnął dłonie na przedramionach, wcześniej wyrwawszy rękę z mojego uścisku, a jego ciałem zawładnął dreszcz. Cały drżał, gdy z płuc wyrywało mu się coraz głośniejsze łkanie wymieszane z ciężkim oddechem.

Nie wiem, ile czasu po prostu siedziałam w deszczu na tym trawniku i wpatrywałam się w rozpaczającego Ethana, ale w pewnym momencie ten widok zwyczajnie mnie przerósł i nie wytrzymałam. Z zawahaniem, a nawet odrobiną strachu, zdecydowałam, że poddam się impulsowi. W końcu mieliśmy zachowywać się tak, jakby wszystko między nami było dobrze, tak?

To zadziało się szybko. Zacisnęłam zęby i, mentalnie już plując sobie w brodę za bezmyślność, pochyliłam się przy Ethanie, a następnie przyciągnęłam go do siebie za pomocą prawej ręki, lewą natomiast owinęłam mu wokół szyi, zaczynając jeździć paznokciami po karku. Moje ruchy były automatyczne, jakbym została stworzona do pocieszania go, a z uczuciami nie miały zbyt wiele wspólnego, ponieważ w tamtym momencie zdusiłam emocje w sobie. Nie ja się liczyłam. Liczył się on.

Gdy tylko go dotknęłam, zastygł w bezruchu, jakby się wystraszył, po czym zupełnie mi się poddał. Jego głowa spoczywała ukryta w zagłębieniu mojej szyi, a ciepły oddech łaskotał w obojczyki, powodując przyjemnie znajome poczucie bezpieczeństwa, które zawsze wzbudzała obecność Pierce'a. Chwilę później czułam wilgoć łez na skórze, a szloch wyrywający mu się z piersi rozsadzał moje uszy niczym wbijana szpilka. Mocno go obejmowałam, kiedy tak cały drżał, płacząc coraz głośniej i bardziej, ledwo radząc sobie z nabraniem powietrza.

Serce krajało mi się na każdy najmniejszy dźwięk, który brunet z siebie wydawał. Nie zasługiwał na to wszystko, a wizja tego, że już nigdy nie zobaczę u niego tego rozbrajającego uśmiechu, spowodowanego towarzystwem siostry, bolała jak największe tortury. Najgorsze, że znałam ten rodzaj bólu z autopsji i chociaż pragnęłam zapewnić go, że zaraz mu przejdzie, to nie mogłam tego zrobić, bo musiałabym skłamać. Utrata rodzeństwa nie jest łatwa, w szczególności w sposób taki, w jaki Ethan musiał pożegnać Lizzie.

Więc nie, to mu nie przejdzie, i o ile wkrótce nauczy się funkcjonować ze stratą, o tyle najprawdopodobniej będzie miał traumę do końca życia.

— Błagam, zrób coś, Destiny — załkał rozpaczliwie. — Spraw, aby ten ból zniknął. Proszę Zabierz go ode mnie, proszę cię.

Zacisnęłam powieki, nie dając sobie rady ze świadomością, że ten piękny, radosny chłopiec cierpiał aż tak bardzo. Przeniosłam lewą dłoń z jego karku na głowę i, wciąż oplatając ręką jego szyję od przodu, przyciągnęłam dwudziestojednolatka jeszcze bliżej, po czym wplątałam palce w ciemne włosy, głaszcząc go po nich najdelikatniej jak się dało.

— Ona odeszła przeze mnie. To z mojego powodu Daphne tam wtedy przyjechała... — Kolejny głośny szloch wydobył się z płuc Ethana. — Gdybym jako gówniarz nie zaczął brać narkotyków, Aurora też by ich nie wzięła, a wtedy...

— Nie wiesz tego — powiedziałam ochryple, aby odgonić od niego poczucie winy. Tak, może sama przyznawałam mu trochę racji, ale nie mogłam dopuścić, aby to po mnie poznał. — Do tamtej tragedii mogłoby dojść na miliard innych sposobów...

Ethan zacisnął palce na materiale rękawów swetra, kurczowo trzymając się moich wciąż obejmujących go ramion.

— Ale gdybym nie wprowadził jej w ten syf, Aurora nie zginęłaby z mojej winy. A wtedy Daphne nie miałaby do mnie pretensji i nie szukałaby zemsty, przez co Lizzie by... ona by przeżyła, rozumiesz? — wyszeptał, jąkając się przez płacz. W tamtej sekundzie kolejny odłamek mojego pokiereszowanego serca został brutalnie wyrwany i pokruszony. Obwiniał się. Tak bardzo na to nie zasługiwał. — Nie ma jej przeze mnie. Ja ją zabiłem. Zabiłem najważniejszą dziewczynę w swoim życiu. Zabiłem ją, rozumiesz?! — Z emocji podniósł głos, w którym dało się słyszeć gorycz.

Lekko odsunęłam się od bruneta, a następnie mocniej pochyliłam, abym mogła go zobaczyć. Ujęłam jego rozgrzane, mokre policzki w dłonie i spojrzałam w niebieskie oczy przepełnione łzami, strachem i udręką.

— Nie zabiłeś jej — zapewniłam najłagodniejszym tonem, jakim umiałam się posługiwać. Nie mogłam pozwolić, aby się zadręczał, a skoro obecnie nikogo innego przy nim nie było, obiecałam sobie, że sama mu pomogę. Kolejna łza opuściła niebieskie oko, gdy tak mi się przyglądał, jakbym była pieprzonym obrazkiem. — Daphne ją zabiła, Ethan. I nie zrobiła tego przez ciebie, a przez to, że miała poważne problemy psychiczne. Gdy zacząłeś brać, byłeś dzieciakiem i fakt, było to głupie i nieodpowiedzialne, ale nie mogłeś przewidzieć, że tak to się skończy, okej? Zresztą oboje dobrze wiemy, że gdybyś tylko miał kilka sekund więcej, osłoniłbyś Lizzie własnym ciałem. Nie zabiłeś jej. Nie ty. Nie obwiniaj się, bo to nie przywróci jej życia.

Ethan odwrócił wzrok, a razem z nim całą głowę, wyrwawszy się z mojego uścisku, i ponownie zerknął na nagrobek, zaciskając pięści. Uklęknął, a następnie położył sobie dłonie na udach i w ciszy przerywanej jedynie szumem deszczu wpatrywał się w zdjęcie siostry, zaciskając szczękę tak, jakby kości czaszki za moment miały mu się połamać.

— Może to nie ja pociągnąłem za spust, ale to wszystko wydarzyło się przeze mnie. — Pociągnął nosem. — Otwórz oczy, Destiny. Wciągnąłem w to was wszystkich. Tamtego dnia każdy z was mógł ucierpieć przez błąd pogubionego gówniarza, za który tak bardzo się nienawidzę. Oprócz Lizzie mógł zginąć ktoś jeszcze: Shane, ty... — Wyjął z kieszeni bluzy zapalniczkę, a następnie wycelował nią w płytę grobu, przez co ta roztrzaskała się w drobny mak. Chciałam położyć mu rękę na ramieniu, ale wyrwał się. — Nie zasługuję na litość, widzisz? Naraziłem swoich najbliższych, a moja własna siostra, kurwa, nie żyje, bo kilka lat temu zachciało mi się prochów. Moja przeszłość ją zabiła, a nam wszystkim rozpierdoliła życie. Tak cholernie żałuję, że Daphne nigdy nie udało się mnie skrzywdzić. Miała przecież tyle okazji, nawet rok temu mogła wycelować we mnie...

Złapałam go za ręce, mocno oplatając palcami jego zimną skórę, a następnie położyłam sobie nasze dłonie na udach, zmuszając Ethana, aby na mnie spojrzał.

— Ale nie wycelowała, słyszysz?! — Z nerwów podniosłam głos. Nie mogłam już słuchać tego, jak bardzo nienawidził samego siebie. Był dobrym człowiekiem. Zagubionym i złamanym, ale dobrym. — Obudź się i zrozum, że ty nie umarłeś, do cholery! — Chyba zaskoczyłam go swoim wybuchem, bo mimowolnie rozchylił wargi. — Dostałeś szansę, której Lizzie nie otrzymała, więc zamknij się i już nigdy nie mów, że to ty powinieneś zginąć, bo to niczego nie zmienia. Jeśli wciąż z nami jesteś, to znaczy, że ktoś nadal cię potrzebuje, więc błagam, zacznij wreszcie żyć. Żyj dla niej.

Wyglądał na wykończonego, a życie, do którego tak zawzięcie go zachęcałam, z każdą sekundą ulatywało z tych niegdyś błyszczących oczu. Traciliśmy go. Traciliśmy naszego Ethana, bo on już po prostu nie miał sił, aby walczyć. Deszcz osiadał na naszych mokrych ubraniach, skórze i włosach, a my, skąpani w mroku nocy, siedzieliśmy we dwoje przy osobie, której utrata tak bardzo nas bolała, i patrzyliśmy w swoje zmęczone, mętne tęczówki, szukając w nich ratunku. On mnie nie uratuje, to wiedziałam na pewno, ale pierwszy raz od rozpoczęcia naszej znajomości w mojej głowie pojawiło się poważne pytanie. A jeśli to ja uratuję jego?

— Nigdy sobie tego nie wybaczę — przyznał, spuszczając wzrok na nasze złączone ręce. — Ona też nigdy tego nie zrobi...

Widząc łzę wydostającą mu się z oka, szybko położyłam dłoń na jego policzku i starłam wilgoć opuszkiem palca.

— Lizzie już dawno ci wybaczyła. — Zaczęłam delikatnie gładzić go kciukiem po twarzy. — Poza tym, oboje wiemy, że kochała cię tak bardzo, że nie chciałaby widzieć cię teraz tak smutnego.

Wstrzymałam oddech, gdy głębia oczu Pierce'a przebiła się przez mrok i trafiła w sam środek mojego serca, powodując jego szybsze bicie. Wiele emocji kryło się w tym jednym spojrzeniu, ale pewna z nich górowała nad wszystkimi innymi - wdzięczność. Ethan gwałtownie oplótł ramionami moją talię i plecy, a głowę ułożył mi w zagłębieniu szyi, więc - nie mając wyboru - zarzuciłam mu ręce na kark i jeszcze mocniej do siebie przyciągnęłam, gładząc paznokciami materiał ciemnozielonej, mokrej bluzy. W nozdrza uderzył charakterystyczny zapach limonki i cynamonu, w którym tym razem przeważała drażniąca woń papierosów, ale zignorowałam ją i przymknęłam powieki, na moment pozwalając wspomnieniom związanym z tą mieszanką zasiać chaos w moim umyśle. Czułam jego ciepły, wciąż drżący oddech na skórze, co było powodem dreszczy przebiegających po rdzeniu.

Trząsł się w moich ramionach, co jakiś czas nadal popłakując, a ja, choć równie słaba co on, starałam się walczyć za nas oboje i kołysałam naszymi złączonymi ciałami, jakbym chciała ochronić go przed wszechobecnym złem. Cóż, może chciałam? Z zamkniętymi oczami, urywanym oddechem raniącym płuca i pędzącym sercem boleśnie uderzającym o żebra, wdychałam utęskniony zapach i nie mogłam nic poradzić na niespodziewane poczucie bezpieczeństwa, które nadeszło, gdy Ethan znalazł się tak blisko.

Mimo że tamtego wieczoru siedzieliśmy przy grobie Lizzie, deszcz padał coraz mocniej, a cierpieniom nie było końca, na chwilę świat jakby się zatrzymał i liczyliśmy się tylko my, nasze zepsute dusze oraz tęsknota, z jaką trzymaliśmy się w ramionach. Przez moment znów czuliśmy się bezpiecznie.

﹡﹡﹡

— Trafię do mieszkania sam, przecież to tylko kawałek stąd — zapewnił Ethan, gdy w towarzystwie mżawki powoli szliśmy ulicami Atlantic City.

— Tak, a po drodze wstąpisz do najbliższego monopolowego i kupisz pierwszą lepszą butelkę wódki, którą później upijesz się do nieprzytomności i skończysz, śpiąc we własnych rzygach — dokończyłam jego wypowiedź i wywróciłam oczami. — Nie ma mowy. Odprowadzę cię.

Ethan mocniej naciągnął na głowę kaptur bluzy i westchnął, spoglądając na mnie ze zmęczeniem. Chyba próbował się nawet uśmiechnąć, ale i tego nie dał rady zrobić.

— To chyba ja powinienem cię odprowadzić — mruknął, wpychając ręce do kieszeni. — Jest ciemno, Destiny. Uwierz mi, z naszej dwójki to ty będziesz w większym niebezpieczeństwie, wracając sama.

Może i mówił z sensem, ale nie było mowy, że pozwolę mu tak po prostu szwędać się samemu w takim stanie. Przesiedzieliśmy na cmentarzu dobre kilka godzin, w zasadzie zegar dobijał już do drugiej w nocy, i Pierce zdążył wypalić całą paczkę papierosów, a chwilę temu niemal siłą musiałam odciągać go od osiedlowego sklepiku całodobowego, w którym zamierzał kupić sobie, cytuję: „setkę na rozgrzanie".

— Jestem już dużą dziewczynką — przyznałam. — A ty chodzący po mieście zalany w trzy dupy wcale nie będziesz trudniejszy w obaleniu niż ja bym była, Ethan. Po prostu pozwól mi iść z tobą.

Pierce pociągnął nosem i wbił wzrok w ziemię. Od naszej rozmowy na cmentarzu rzadko kiedy na mnie spoglądał, czy w ogóle się odzywał, dlatego doceniałam to, że postanowił na moment przerwać milczenie.

— Od kiedy tak ci zależy na moim bezpieczeństwie?

Trąciłam go ramieniem, aby nieco oczyścić atmosferę, bo wyczułam w tym pytaniu drugie dno.

— Miało być tak, jakbyśmy nigdy nie złamali sobie serc, pamiętasz? — zagadałam, obracając dość ciężki temat w luźną wymianę zdań.

Prawda była taka, że mogłam sobie wmawiać wiele razy, że mam w dupie to, co się z nim dzieje, ale on i tak obchodził mnie przez cały ten czas.

— Chyba po prostu zdążyłem się odzwyczaić od tego, że potrafisz być taka ludzka — wychrypiał, tak jakby miał o to żal.

— Nie przyzwyczajaj się. — Znów to samo. Znów obracałam w żart trudną sprawę, byleby tylko nie musieć ściągać maski, z którą wszystko było łatwiejsze. To mój system obronny, a przed Ethanem otworzyłam się dziś już i tak zdecydowanie za bardzo. — Chcę ci powiedzieć, że jeśli po moim wyjściu sięgniesz po alkohol, to osobiście skopię ci tyłek. Wódka to nie rozwiązanie, Ethan. Nawet jeśli daje ci możliwość zapomnienia.

— Myślę tylko o pójściu spać, więc możesz sobie darować to swoje umoralnianie. Nie jestem dzieckiem, Destiny.

Westchnęłam i przygryzłam wnętrze policzka.

— Dorośli też czasem potrzebują pomocy — powiedziałam, ignorując nutę rozdrażnienia w jego pustym głosie.

Ethan prychnął, po czym zgryźliwie uniósł kącik ust. On mnie, do cholery, wyśmiał.

— Powiedz to sobie, gdy będziesz patrzeć w lustro. — Strzelił mi spojrzenie, od którego coś przewróciło mi się w żołądku. Z załamanego i milczącego przerodził się w Ethana, który wyładowuje kłopoty emocjonalne na innych. — No co? Wiecznie chcesz być miłosierna dla innych, a nie zauważasz własnych problemów.

— Jeśli próbujesz wyprowadzić mnie teraz z równowagi i do siebie zrazić, abym zrezygnowała z odprowadzenia cię do domu, to odpuść. Takie gadki na mnie nie działają, powinieneś już to wiedzieć...

— Niby skąd? — Zbił mnie z tropu.

Zmarszczyłam brwi i naciągnęłam rękawy swetra na zmarznięte dłonie. Mimo że letnie noce powinny być ciepłe, przez deszcz i wiatr ta dzisiejsza była wyjątkowo chłodna.

— Co niby skąd? — Zdziwiłam się.

— Niby skąd miałbym to już wiedzieć? — doprecyzował, jednak wciąż nie rozumiałam, do czego zmierzał. — Tak często udajesz kogoś, kim nie jesteś, że już nawet nie potrafię rozróżnić, kiedy mówisz prawdę, a kiedy kłamiesz. Ty sama jeszcze w ogóle to potrafisz? Bo mam wrażenie, że ostatnio chyba zapomniałaś, jak ściąga się maskę, którą ciągle nosisz.

Zatkało mnie. Przełknęłam z trudem ślinę i wbiłam wzrok w chodnik, nie będąc w stanie na niego patrzeć. Mogłam się bronić na wszystkie możliwe sposoby, ale jedno było niezaprzeczalne - przejrzał mnie. On wiedział.

On zawsze wiedział.

Nagle poczułam się tak, jakby rozebrano mnie ze wszystkich sekretów i murów, stałam się naga. Od dawna starałam się pokazywać ludziom tę wyidealizowaną stronę, a obojętność stała się moją najlepszą przyjaciółką, przez co jakiekolwiek uczucia zakopałam na dnie, ale Ethan, mimo moich prób, rozgryzł całą sytuację. Problem polegał na tym, że miał rację. Byłam tak zepsuta i zagubiona, że sama zaczynałam zapominać, kim była prawdziwa Destiny. To bolało najbardziej.

Poczułam się zaatakowana.

— Po co to robisz? — odchrząknęłam, starając się zapanować nad drżeniem głosu. W rzeczywistości byłam przerażona tym, jak wiele wiedział Pierce. — Już ci powiedziałam, że nic nie wskórasz, a ty wciąż próbujesz...

— No tak. To zawsze ty musisz dowodzić, prawda? Nie dajesz nic od siebie, ale od innych wymagasz powierzenia ci swoich sekretów. Nie uważasz, że to trochę nie fair, że wiesz o mnie tak wiele, a ja o tobie praktycznie nic oprócz tego, co sam zaobserwowałem? — Teraz już byłam pewna, że Ethan miał do mnie żal o te wszystkie tajemnice. Rezygnacja w jego głosie była idealnym dowodem.

I mimo że chciałabym wreszcie całkowicie się przed kimś otworzyć, nie potrafiłam dokonać tego nawet przed nim. Nie widzieliśmy się rok, podczas którego wiele się pozmieniało. Już nie byliśmy dwójką nastolatków bez zmartwień i z czystą kartą. Mogłam mieć sentyment do tamtej relacji, a w pewien sposób wciąż zależało mi na Ethanie, ale nie umiałam zaufać mu w tak wielkiej skali, jakkolwiek niesprawiedliwe to nie było.

— Nie sądzę, że to dobry moment na taką rozmowę — mruknęłam. Nie sądzę, że taki kiedykolwiek nadejdzie. — Dlaczego nagle poruszasz ten temat?

Wzruszył ramionami z taką obojętnością, że to aż bolało.

— Chyba miałem nadzieję, że chcesz zaufać mi tak bardzo, jak ja od zawsze ufałem tobie — szepnął ledwo słyszalnie, nieświadomie wbijając kołek w sam środek mojego serca.

Nie masz pojęcia, jak bardzo tego pragnę.

Ethan nie zdawał sobie sprawy, że właśnie dał mi kolejny powód do sądzenia, że moje odejście było najlepszym posunięciem. Byłam dla niego zbyt zepsuta i zakłamana, a on zasługiwał na dziewczynę czystą jak łza.

Pierwszy raz tej nocy poczułam impuls, który mógł wywołać burzę. Pod powiekami coś mnie zapiekło, jakbym zaraz miała się rozpłakać z bezsilności, dlatego na moment je zacisnęłam i zaczęłam głęboko oddychać. Tak cholernie chciałabym dać mu wszystko, o czym mówił, ale nawet tego nie umiałam. Znów go zawiodłam.

— Ethan...

— Po prostu mam dość rozmawiania o mnie — wychrypiał, przyspieszając. Czyżby liczył na to, że go nie dogonię? — W zasadzie jakakolwiek pogawędka to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje. Może teraz przekonałem cię do zostawienia mnie samego?

Obrócił się przez ramię, a zapadnięte, przekrwione oczy spojrzały na mnie z bezsilnością, na którą dostałam gęsiej skórki. Wtedy zrozumiałam, że musiałam pomóc mu ten ostatni raz i przynajmniej teraz dać mu to, na co od zawsze zasługiwał.

— Nie chcesz rozmawiać? Wystarczyło powiedzieć. — Uniosłam ręce w geście obronnym. Widząc jego leniwe tempo, naparłam zębami na dolną wargę. — Ale pośpiesz się i chodź, zanim od tej temperatury całkowicie odmarzną nam tyłki.

Z tymi słowami podeszłam do dwudziestojednolatka i sięgnęłam po lewą dłoń, którą chował w kieszeni bluzy. Złapałam go za rękę, ciasno splotłam nasze palce, aby dać mu wsparcie, którego potrzebował, i zaczęłam prowadzić nas do mieszkania w nieco szybszym tempie. Brunet westchnął ciężko, ale nie odezwał się. Pociągnął nosem i ostatecznie jeszcze mocniej zacisnął palce na mojej skórze, jakby bał się, że mu ucieknę. W tamtym momencie byłoby to ostatnią czynnością, którą bym wykonała. Poczucie bezpieczeństwa, które się we mnie obudziło, gdy szłam u jego boku, trzymając go za rękę, było zbyt uzależniające, abym z tego zrezygnowała.

Do kamienicy dotarliśmy w kompletnym milczeniu, które postanowiłam przerwać dopiero wtedy, kiedy Ethan męczył się z otworzeniem drzwi do mieszkania.

— Dlaczego nie chciałeś pojechać do domu? — zapytałam ostrożnie. — Zawsze mówiłeś, że mama jest twoim lekarstwem na wszystko.

Zatrzymał się, przestając przekręcać klucz w zamku.

— Okazuje się, że chyba jednak nie na wszystko. — Wzruszył ramionami ze smutną miną. — Chciałbym tam z nią być, ale nie jestem w stanie przesiadywać w domu, w którym przez pieprzone szesnaście lat było słychać śmiech Lizzie. Może jestem egoistą, a może po prostu tchórzem, ale póki co się tam nie wybieram.

Przygryzłam wnętrze policzka.

— Nie jesteś ani egoistą, ani tchórzem — zapewniłam, kładąc mu dłoń na ramieniu.

Popatrzył na mnie z niemą wdzięcznością, po czym przekręcił klucz i otworzył drzwi. Nie czekając, aż wejdę pierwsza, sam wpakował się do środka i od razu skierował się do salonu, gdzie padł na kanapę.

Powoli weszłam w głąb pomieszczenia i, nie zaprzątając sobie głowy butami, zatrzymałam się w salonie, a następnie z rękami na biodrach przyglądałam się Ethanowi. Czułam się dziwnie, a wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie z podwójną mocą. Nie byłam tutaj od dnia, w którym zdecydowałam, że czas się pozbierać i zapomnieć o właścicielu tych czterech ścian. Wcześniej przychodziłam tu albo z nadzieją, że wrócił, albo gdy chciałam wypłakać się w poduszkę przesiąkniętą Pierce'em. Dopiero gdy zdałam sobie sprawę, że wszystko powoli przestawało nim pachnieć, zrozumiałam, że go naprawdę nie było.

Teraz też czułam intensywną woń męskich perfum, ale i papierosów, które Ethan najwidoczniej palił nałogowo. W głowie miałam wszystkie dni, które przesiedzieliśmy tutaj razem, oglądając filmy i wygłupiając się. Pamiętałam też, jak przychodziłam tu po śmierci Lizzie, aby skontrolować, czy z Pierce'em wszystko w porządku. To właśnie w tym mieszkaniu, a nawet w tym samym pokoju, w zeszłym roku nasza historia dobiegła końca. Dziwnie było przebywać tutaj ponownie i to z nim.

— Widzisz? Jestem już w domu, twoja misja zakończyła się powodzeniem — zironizował ospale i po omacku pozbył się butów, ocierając palcami jednej stopy o piętę tej drugiej, a Nike z hukiem obiły się o podłogę. — Nie wyganiam cię, ale już nie musisz bawić się w matkę Teresę, Destiny. Poradzę sobie, idź do domu.

Zmierzyłam go wzrokiem, a gdy brunet sięgnął po złożony w kosteczkę koc z zamiarem przykrycia się nim, posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie nieznoszące sprzeciwu.

— Nie musisz mówić mi dwa razy, zaraz sobie pójdę. — Uśmiechnęłam się sztucznie. — Ale najpierw rusz tyłek i się przebierz. Nie będziesz spał w przemoczonych ubraniach, bo prawdopodobieństwo, że się rozchorujesz, będzie jeszcze większe — nakazałam, po czym podeszłam do sofy i wyrwałam mu czarny koc. Widząc jego niezadowoloną minę, pokazałam ręką na sypialnię i zmrużyłam groźnie oczy. — Nie próbuj dyskutować. Do sypialni i to już. Raz, dwa, trzy, w podskokach.

— Czy ty kiedyś przestajesz pastwić się nad ludźmi i robisz sobie przerwę w kontrolowaniu wszystkich na świecie? — zawył, przytulając się do poduszki, i zamknął oczy. Przewróciłam oczami, po czym bez wahania wyszarpałam mu poduszkę, którą następnie zdzieliłam chłopaka w tył głowy. Jęknął niepocieszony i popatrzył na mnie z frustracją. — Jezu, już dobra, przecież idę. — Uniósł ręce w geście obronnym i powoli podniósł się z kanapy, a po chwili był już w drodze do sypialni. — Świruska — mruknął pod nosem.

Uniosłam brwi, podpierając rękami biodra.

— Słyszałam! — zawołałam za nim, gdy przekraczał próg pokoju.

— Taki był zamiar! — odkrzyknął bez entuzjazmu, znikając mi z pola widzenia.

Pokręciłam głową z politowaniem, a następnie zwiesiłam głowę, zastanawiając się, jak doszło do sytuacji, w której się znajdowaliśmy. My, ludzie, którzy jeszcze tydzień temu mieli się na zawsze rozejść, bo wcześniej nie potrafili patrzeć na siebie bez negatywnych emocji, teraz zachowywaliśmy się jak stare, dobre małżeństwo albo przynajmniej para bliskich przyjaciół. To jakaś paranoja.

Gdy przez dłuższą chwilę nie usłyszałam z sypialni kompletnie żadnych odgłosów, przeszło mi przez myśl, że ten baran po prostu poszedł spać, ignorując moje kazania, więc musiałam interweniować. Bez pukania weszłam do pokoju i stanęłam jak wryta, kiedy moim oczom ukazał się stojący tyłem Ethan właśnie ściągający mokrą bluzę, którą potem odrzucił na podłogę.

Najrozsądniej należałoby spierdalać, aby uniknąć dwuznacznej sytuacji, ale ostatnio nie po drodze było mi do rozsądku. Być może właśnie dlatego powoli przesunęłam wzrokiem po jego umięśnionych, nagich ramionach i szerokich plecach, a następnie zatrzymałam się na dłużej przy czarnym tuszu, który układał się w znajomy wzór przedstawiający wilka wyjącego do księżyca. Pamiętałam, jak Ethan opowiadał mi, że ten symbol wytatuowali sobie wszyscy chłopcy z paczki w imię ich męskiej przyjaźni. Do dziś uważam to za urocze. Wstrzymałam oddech, aby nie wydawać zbędnych dźwięków, które mogłyby poinformować Ethana o mojej obecności, ale jak zwykle się spóźniłam.

— Ale ty jesteś niewyżyta. — Odwrócił się przez ramię, strzelając mi upominające spojrzenie. — Cole chyba nie zaspokaja cię w tych sprawach. — Wzruszył ramionami i jakby nigdy nic naciągnął na siebie czarny t-shirt.

Rozchyliłam wargi, patrząc na niego jak na ducha, a gdy dotarł do mnie sens jego durnych słów, przewróciłam oczami i skrzyżowałam ramiona na biuście.

— Może by to robił, gdybyśmy byli razem — wytknęłam mu, z wyższością przyglądając się temu, jak jego mina zmienia się z zadowolonej w skonfundowaną.

I przysięgam, że gdy to powiedziałam, w niebieskich oczach coś błysnęło.

Odwrócił wzrok, gdy zdał sobie sprawę, że patrzył na mnie odrobinę za długo, a zaraz potem wyjął z szafy parę szarych dresów i białą bluzę, którą rzucił mi prosto w twarz, na co pisnęłam.

— Masz. Nie będziesz wracać do domu we wdzianku mokrego szczura — skomentował, po czym zabrał się za rozwiązywanie sznurka dresów. Średnio zarejestrowałam, co się działo, zaskoczona jego nagłą zmianą nastroju, dlatego zacisnęłam palce na ciepłym materiale i stale patrzyłam się na Pierce'a. Westchnął, przejeżdżając ręką po mokrych włosach. — Co? Dupę też ci pokazać? — Uniósł kącik ust z pobłażaniem.

I wtedy mnie otrzeźwiło.

— Żebym miała koszmary? A w życiu! — zawołam z teatralnym przerażeniem, po czym przeszłam do salonu, aby w spokoju ubrać bluzę Ethana.

Musiałam przyznać, że pozbycie się mokrej koszulki i swetra, a zastąpienie ich ciepłym materiałem sporo przydużej bluzy, okazało się zbawieniem. Gdy wróciłam do sypialni, dwudziestojednolatek siedział na brzegu łóżka w suchych ubraniach i patrzył się w podłogę.

— Czekasz na zbawienie? — zakpiłam, zwracając jego uwagę. Znów miałam przed sobą tego zagubionego, wycieńczonego życiem chłopaka z bałaganem w głowie. — Proponuję, abyś poczekał na leżąco.

— To ostatni punkt na twojej liście? — zapytał zmęczonym głosem, a ja skinęłam głową. — W takim razie dobranoc. — Zasalutował i powoli opadł na materac, zamykając oczy, jednak ja wciąż nie ruszyłam się z miejsca. Po chwili uchylił jedną powiekę i spojrzał na mnie podejrzliwie. — Dlaczego nie wychodzisz?

Przechyliłam głowę, skanując go całego wzrokiem. Nie mam do niego siły.

— Rozchorujesz się. Pod kołdrę i to już.

Głośne westchnienie rozniosło się po pokoju.

— Robię to, bo mi zimno, a nie, bo mi każesz. — Wskoczył pod kołdrę, zakrywając się nią do wysokości żeber. — Zadowolona?

— O, i teraz mogę sobie iść — odetchnęłam z ulgą, gratulując sobie w myślach, że z nim dzisiaj wytrzymałam. — Postaraj się zasnąć, Ethan. Cześć.

Obróciłam się na pięcie i spokojnym krokiem ruszyłam do drzwi, jednak gdy przechodziłam przez próg, zatrzymałam się wpół kroku na ten znajomy dźwięk.

— Zostań — wychrypiał ospale, przez co brzmiał tak bezbronnie jak małe dziecko.

Przygryzłam wargę i zerknęłam na niego kątem oka.

— A czy ty przypadkiem nie chciałeś, żebym sobie poszła?

Ziewnął i podparł się o zagłówek.

— Miało być tak jak kiedyś, pamiętasz? — Leniwie się uśmiechnął, a ja przytaknęłam. — Więc zostań — poprosił cicho, a ja przygryzłam wargę, rozważając jego propozycję. Widząc, że się waham, machnął do mnie ręką. — Chodź tutaj.

Poddałam się. Na drżących nogach podeszłam do łóżka i przykucnęłam po jego lewej stronie, na co Ethan uniósł brwi.

— Miałem raczej na myśli to, że usiądziesz na łóżku jak cywilizowany człowiek — skomentował, przyglądając mi się z łagodnością. — Z łaski swojej chciałem się nawet podzielić kołdrą.

Pacnęłam go ręką w kolano zakryte pierzyną, a następnie posłałam mu rozkazujące spojrzenie, walcząc ze sobą, by się nie uśmiechnąć.

—Śpij. — Ziewnęłam, sama robiąc się senna.

Pierce oparł głowę na poduszce i zaczął przypatrywać mi się z niezidentyfikowaną miną. Widziałam po nim, że nie miał już siły na sprzeciw ani jakiekolwiek rozmowy, a sen zbliżał się do niego coraz bardziej. Pochłanialiśmy się wzrokiem w milczeniu, a nasze oddechy się ze sobą mieszały, kiedy nagle stało się coś niespodziewanego. Cień wątpliwości pojawił się w niebieskich tęczówkach, a gdy zgasł, Ethan wyciągnął rękę i delikatnym ruchem założył mi kosmyk poplątanych włosów za ucho.

— Nie zostawiaj mnie dzisiaj — brzmiał, jakby błagał. Na dodatek przejechał kciukiem po moim lodowatym policzku, pozbawiając mnie zdrowego rozsądku, a skóra zapiekła mnie od gorąca jego dotyku.

Przymknęłam na moment powieki, starając się uciszyć szybko bijące serce, i cicho odetchnęłam.

— Nie zostawię — obiecałam szeptem. Nie mogłabym. Siła, która mnie do ciebie przyciąga, jest zbyt duża. Chcąc zagłuszyć myśli, które wjechały na niepoprawny tor, szybko się zreflektowałam. — Ale zdajesz sobie sprawę, że to niczego pomiędzy nami nie zmienia? — zapytałam podejrzliwym tonem i zerknęłam na niego spod rzęs.

Pierce uśmiechnął się leniwie i po raz kolejny założył mi włosy za ucho. Jego dotyk był delikatny jak trzepot skrzydełek motyla, czym doprowadzał mnie do szału. Matko, od kiedy on tak na mnie działał?

— To raczej oczywiste. Chyba nie sądziłaś, że nagle zamierzam się z tobą zaprzyjaźniać i znosić częściej niż to konieczne — zironizował i zmierzył mnie teatralnie oceniającym wzrokiem, po czym zabrał rękę. Poczułam chłód w miejscu, w którym przed chwilą mnie dotykał. Zabrzmiał nieco poważnie, ale ciche parsknięcie dodało tej wymianie zdań lekkości. — Czyli co? Będziesz tutaj, gdy się obudzę? — mruknął zmęczonym głosem.

Oparłam się plecami o łóżko i wyprostowałam nogi, rozkładając je na zimnej podłodze.

— Będę — wychrypiałam z leniwym uśmiechem.

Oboje doskonale wiedzieliśmy, że kłamałam.

Nie minęło wiele czasu, a powieki Ethana opadły na dobre. Przyglądałam się jego spokojnej twarzy, klatce piersiowej poruszającej się w górę i w dół w towarzystwie płytkiego oddechu, a następnie sama oparłam głowę o bok łóżka i cicho westchnęłam.

Nie mogłam zmusić się do wyjścia, więc po prostu siedziałam tam w akompaniamencie światła księżyca wpadającego przez okno, gdy wreszcie nadeszło wyczekiwane poczucie ulgi, a z moich oczu wypłynęły pierwsze łzy. Płakałam bezgłośnie, nie chcąc obudzić Ethana, choć moim ciałem targał coraz silniejszy szloch. Ukryłam twarz w dłoniach, nie umiejąc się uspokoić. Nie dawałam rady.

Płakałam, bo nie miałam już siły walczyć ani za siebie, ani za innych. Płakałam, bo tęskniłam za Lizzie, za Ethanem, za relacją, którą mieliśmy i pierwszy raz w życiu przewinęło mi się przez myśl, że być może tęskniłam też za dziewczyną, którą byłam kiedyś.

W takim stanie spędziłam jeszcze długie minuty, a gdy opuszczałam mieszkanie, wskazówka na zegarze dobijała do czwartej nad ranem i na dworze już robiło się jasno. Z oczami wciąż pełnymi łez zatrzymałam się w progu sypialni i ostatni raz spojrzałam w kierunku śpiącego Ethana, od którego nie mogłam oderwać wzroku.

Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że patrzyłam na niego o sekundę za długo. To właśnie ta sekunda miała zapoczątkować coś zupełnie nowego. 

opowiadajcie, jak wrażenia!

ps miłego tygodnia, słoneczka. pamiętajcie, cokolwiek by się nie działo, zawsze jesteście wystarczający <3

twitter: #shiningheartsIMB

Continue Reading

You'll Also Like

115K 1.4K 19
Madison James to poukładana dziewczyna z na pierwszy rzut oka "dobrego domu", jednak kiedy zostaje sama, zamknięta w czterech ścianach z dwójką rodzi...
70.4K 1.9K 24
Tom I trylogii Mafia Vivian Scott mając siedemnaście lat ucieka od rodziców, którzy zostali mafią. Po trzech latach dziewczyna jedzie na nielegalny w...
81.2K 3K 30
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...
42.2K 1.3K 51
( uwaga w książce mogą pojawić się błędy ortograficzne bo jestem dyslektykiem i czasem i się to zdarza ) A co gdyby Hailie pochodziła z patologiczne...