dead men tell no tales | bung...

By tsun4de

67 5 7

Zdał sobie sprawę, że mała iskierka nadziei w jej oczach nie była urojeniem, a czymś, co naprawdę przyćmiło w... More

[dead men tell no tales]

67 5 7
By tsun4de

Zarówno dosłownie, jak i w przenośni — niezaprzeczalnie, było to wyzwolenie.

Kiedy już ciało poprzedniego kapitana, obdarte z bogato zdobionego odzienia którego prawowitym właścicielem z pewnością nie był, zostało wreszcie wrzucone do oceanu i pozostawione na jego pastwę, tłum zebrany na głównym pokładzie wydał z siebie ogłuszający ryk radości i aprobaty.

— Przesada — mruknął siedzący ze skrzyżowanymi nogami nastolatek, zajmujący zaszczytne miejsce na jednej z pustych beczek na tylnym pokładzie. — I co, teraz będą cię traktować jak bohatera? Tego właśnie chciałeś? — założył ręce na piersi z wyraźną trudnością, przez dwa nowe ozdobne pasy, które oplatały jego drobny tułów.

Nowo mianowany kapitan zaśmiał się jedynie.

— Nie — zaprzeczył, krzyżując ramiona na wzór swojego podopiecznego, jednocześnie oparty o maszt. — Nie uważam się za bohatera, ani nie chcę być traktowany jak bohater — obrzucił główny pokład spojrzeniem pełnym satysfakcji; uczta właśnie się zaczynała. — Poza tym, nic takiego nie zrobiłem. Tylko przekazałem im radosną nowinę, czyż nie? — rzucił nonszalancko, tak jakby głęboko w kieszeni jego wyświechtanych spodni nie spoczywał właśnie ostry skalpel, czyszczony w pośpiechu niecałą godzinę wcześniej. — To nie moja wina, że zostałem zaakceptowany.

Dazai spojrzał na mężczyznę z wyraźną irytacją, mimo jednego oka przysłoniętego bandażem.

— Myślałem, że okrętowy medyk będzie mądrzejszy. Prędzej czy później się dowiedzą.

— Nie dowiedzą. — Mori sięgnął do kieszeni. — Poprzedni kapitan był tyranem, aczkolwiek miał całkiem interesujące powiedzenie.

Chłopak rzucił mu zdziwione spojrzenie, a w odpowiedzi dostał jedynie znaczący uśmiech.

— Martwi trzymają język za zębami. A ty, drogi chłopcze, dostajesz awans. Zostaniesz hersztem. Gratulacje!

Dazai prychnął, kiedy nowy kapitan odwrócił się i zszedł z tylnego pokładu z zamiarem dołączenia do świętujących, tak jakby dobre parę godzin temu nie zamordował z zimną krwią człowieka, którego ciało zapewne spoczęło już na dnie oceanu.

Nie mógł jednak narzekać, w końcu do niedawna był tylko zwykłym chłopcem okrętowym.

I

Podczas rządów Moriego, wszystko zmieniało się w zastraszającym tempie.

Wcześniej był jedynie medykiem – więc jego brak wiedzy na temat szeroko pojętej sztuki pirackiej został szybko wypełniony przez członków załogi, którzy przysięgli mu lojalność, szczęśliwi z powodu końca okrutnych metod stosowanych przez jego poprzednika.

Oczywiście, że mieli swoje podejrzenia, ale mężczyzna wiedział, że należało brać to pod uwagę. Sam nie mógłby sobie wyobrazić pirata tak po prostu akceptującego fakt, że lekarz mógłby sobie przejąć władzę na okręcie.

Na jego własne szczęście, załoga okrętu Maihime nosiła na sobie ślady wyniszczającego reżimu, więc kiedy tylko pojawiła się perspektywa czegoś tak błahego jak wolność, entuzjazm piratów wobec nowego kapitana zdecydowanie się zwiększył.

Pierwszy port, który pojawiłby się na ich trasie, byłby ostatnim przystankiem dla wielu członków załogi, kończącym nieludzko długi wręcz okres zniewolenia. A Mori zamierzał na to pozwolić, ku zdziwieniu swojego podopiecznego.

— Nie mówiłeś, że martwi trzymają język za zębami? — zapytał Dazai pewnego razu, podczas wyjątkowo nudnego obchodu, kiedy to miał się przyzwyczaić do swojej nowej funkcji (na normalnym pirackim okręcie herszt w wieku nastoletnim zapewne wywołałby salwę śmiechu wśród innych piratów, ale chłopak był wystarczająco dobrze znany wśród załogi Maihime). — Tak po prostu, pozwalasz im odejść? — zmarszczył brew. Zdążył się już pozbyć starego bandażu na oku i zastąpił go opaską z prawdziwego zdarzenia.

— Jeśli chcą, niech odejdą. Nie interesują mnie ludzie, którzy są mi lojalni z przymusu. — Mori wzruszył ramionami, obserwując jak marynarze wynoszą beczki i skrzynie spod pokładu. — Taka załoga jest bezużyteczna.

— Nie boisz się, że wyjawią wszystkie twoje sekrety? — Dazai przekręcił głowę lekko na bok, przytrzymując zbyt duży płaszcz na swoich ramionach. Kradziony, pomyślał kapitan z lekkim uśmiechem na ustach. Potrzeba tego chłopaka, żeby prezentować się adekwatnie do jego pozycji, była wyjątkowo zabawna.

— Jakie sekrety? — zwrócił wzrok na podwładnego. — Mam jakieś?

Dazai przewrócił oczami.

— Kapitanie! — Z głównego pokładu nadbiegł zdyszany członek załogi, a za nim większa grupa przedzierała się przez przejęty tłum na głównym pokładzie. — Pod pokładem jest uwięziona kobieta!

Obecność więźniów nie była, oczywiście, czymś dziwnym na pirackim okręcie. Poprzedni kapitan był doskonale znany z tego, że lubił brać zakładników, a potem żądać okupu, zazwyczaj dostarczanego przez zdesperowane rodziny uwięzionych. Miał jednak okrutny zwyczaj zabijania owych zakładników dla czystej satysfakcji, nawet jeśli suma została już zapłacona. Ten fakt budził obrzydzenie nie tylko w samej załodze, lecz także w innych piratach, drastycznie pogarszając ich reputację.

Mori zamierzał to zmienić.

Zszedł niżej, pod pokład, nakazując marynarzom dać mu chwilę spokoju i zostawić go sam na sam ze skuloną sylwetką w rogu zatęchłego pomieszczenia. Wiążące ją łańcuchy przytwierdzone do kajdan błyszczały w promieniach słońca, które zdołały się dostać aż na sam dół, przedzierając się przez deski pokładu. Te same promienie, które podkreślały uwięzienie kobiety, wdarły się również w jej włosy, wydobywając ich wyjątkowy, piękny kolor, pomiędzy czerwonym a różowym, włosy, które sięgały podłogi, kiedy siedziała w tej pozycji.

Spojrzała na niego, pustymi, szkarłatnymi oczami, przepełnionymi obojętnością, która wywołała dreszcz na jego karku.

Czuł się nieswojo, zbliżając się do niej w samych luźnych, nadgryzionych zębem czasu spodniach i zwykłej, białej koszuli, zupełnie bezbronny. Nie spodziewał się jednak ataku z jej strony, ich ubrania nawet poniekąd do siebie pasowały; miała na sobie jedynie cienką, białą tunikę, przynajmniej o rozmiar za dużą, nie praną zapewne od bardzo długiego czasu.

Dawno dawno temu, gdy Mori jeszcze miał czas na takie błahe rozrywki, często w pubach i barach przysłuchiwał się opowieściom podróżujących piratów. Wielokrotnie w ich relacjach pojawiał się ten sam opis dziwnego morskiego stworzenia, które miałoby posiadać tułów kobiety i ogon ryby, nazwanego syreną. Szczyciły się one pięknymi, melodyjnymi głosami, którymi uwodziły oraz porywały mężczyzn, którzy byli na tyle naiwni żeby zatrzymać się i posłuchać ich hipnotyzujących ballad.

Pewnego dnia, jeden z rybaków, chociaż z pewnością w owym czasie przesadził z alkoholem, również opowiadał swoją historię. Zarzekał się, że kiedy wyruszył na połów późnym popołudniem, piękna kobieta o długich, czerwonych włosach próbowała go wciągnąć pod wodę, korzystając z faktu, że urzeczony jej głosem i urodą pochylił się nad burtą swojej łodzi, lecz ten, na swoje szczęście bohatersko się obronił i uciekł. Zanim ów chojrak zasnął gdzieś pod barowym stołkiem, nieustannie mamrotał o niesamowitej, anielskiej wręcz twarzy syreny, która to zmusiła go do tak ryzykownego czynu.

Obecny kapitan zawsze uważał to za kolejną z bajek, które lubili przekazywać sobie piraci. Nie był jednym z nich; był lekarzem, więc miał powód, żeby w żadną z nich nie wierzyć i uważać je za fikcyjne opowieści, ułożone tylko i wyłącznie pod wpływem alkoholu, od którego tamci nie stronili.

Z drugiej strony, gdy ujrzał siedzącą przed nim kobietę, ta historia była pierwszą, o której pomyślał. Piękna kobieta z czerwonymi włosami. Gdyby jej kostki nie były właśnie przykute kajdanami do ściany, być może mógłby odnieść wrażenie, że stara opowiastka ze wspomnień stała się prawdą i właśnie miał przed sobą syrenę, nawet z przerażającą obojętnością w jej niezwykłych tęczówkach.

Podszedł powoli, a potem uklęknął; nie zareagowała. Obserwowała go przez moment, kiedy wyciągnął pęk kluczy zabrany z kajuty kapitana i w żółwim tempie próbował dopasować któryś z nich do kajdan, które ją ograniczały; po minucie odwróciła jednak wzrok.

Wreszcie znalazł ten odpowiedni, co potwierdziło ciche kliknięcie, a potem łoskot, dzięki któremu wreszcie była wolna.

— Nigdzie się nie wybierasz? — spytał Mori cicho, po tym jak przez dłuższy czas się nie poruszyła, wciąż odwrócona w przeciwną stronę.

— Jesteś kolejnym, wysłanym przez niego, żeby próbować mnie oszukać, czyż nie? — odparła zachrypniętym głosem, rzuciwszy mu podejrzliwe spojrzenie. — Mógłby wreszcie znaleźć sobie ciekawszą rozrywkę.

Sposób w jaki na niego patrzyła, a także łamiący się ton głosu, sprawił, że w Morim odezwało się współczucie, choć dawno temu uznał, że litowanie się nad kimkolwiek nigdzie go nie doprowadzi. Poddawanie się niepotrzebnym emocjom było strategią skazaną na porażkę od samego początku.

— Nie jestem pewny, co masz na myśli — powiedział cicho, wyciągając do niej dłoń. — Jestem nowym kapitanem tego statku. Podarowałem wolność wszystkim, którzy się na nim znajdują, oczywiście jeśli jej pragną. Nie wyklucza to ciebie.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, przez co nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.

— Możesz odejść. W najbliższym porcie, do którego przybijemy — kontynuował, dalej z wyciągniętą ręką.

Niespodziewanie, na jej twarzy pojawił się nieco wymuszony uśmiech.

— Wiele razy próbowałam... dosięgnąć światła, kapitanie. I wiele razy zostałam oszukana — oświadczyła, unosząc głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Najprawdopodobniej była młodsza od niego, ale z pewnością starsza niż Dazai, na oko gdzieś przed trzydziestką. — Już dawno ktoś oferował mi wolność. Nie dam się oszukać kolejny raz.

— Nie chcę cię oszukiwać — pochylił głowę, ukazując znaczenie swoich słów. — Nie interesują mnie ludzie, którzy słuchają moich rozkazów przez zastraszenie. Chcę lojalności, nie wymuszonego posłuszeństwa. Jeśli chcesz, możesz odejść, ale możesz też zostać. Nie zamierzam jednak cię więzić wbrew twojej woli.

Patrzyła na niego przez moment, jakby analizując jego krótką przemowę.

— Nawet jeśli odejdę, nie mam dokąd pójść. Straciłam już moje cele w życiu.

Mori prawie się zaśmiał. Ręką zaczynała go boleć od trzymania jej wyciągniętej tak długo, ale przynajmniej rozumiał już jej zachowanie. Zastraszona, wyniszczona, kolejna ofiara poprzedniego kapitana.

— Więc dołącz do mnie. Coś się dla ciebie znajdzie.

Zdał sobie sprawę, że mała iskierka nadziei w jej oczach nie była urojeniem, a czymś, co naprawdę przyćmiło wylewającą się z nich obojętność.

Skorzystała z jego wyciągniętej ręki. Z ulgą przyjął zanik apatii w jej wyrazie twarzy.

Uczucie jej szorstkiej dłoni w jego oznaczało jedno: sukces. Pomógł jej się podnieść, a także złapał ją delikatnie, gdy niemal upadła na ziemię; niczego innego się nie spodziewał, w końcu po takim czasie w niewoli jej nogi miały prawo odmawiać posłuszeństwa. Jedna z jego rąk objęła kobietę w talii, ostrożnie wspierając ją w wyjściu spod pokładu.

— Jak cię nazywają, kapitanie? — spytała cicho, zanim dotarli do schodów.

— Mori. Kapitan Mori Ougai — odparł, patrząc na nią. — A ciebie?

Na jej twarzy pojawił się drobny uśmiech. Szczery.

— Kouyou. Niech będzie tylko Kouyou, na razie.

II

Wielu zostało.

Takie myśli krążyły po głowie Moriego, kiedy opierał się o burtę, obserwując jak już byli członkowie załogi opuszczają statek, szczęśliwi z powodu zakończenia tej długiej, wyczerpującej podróży. Reszta kręciła się gdzieś w dokach, zbierając potrzebne materiały i prowiant przed rozpoczęciem następnej, jego pierwszej jako kapitana.

Dazai kręcił się gdzieś w okolicach bocianiego gniazda. Zebrał już wystarczająco informacji na temat tych, którzy nie skorzystali z podarowanej wolności, więc kapitan zdecydował się dać mu na razie spokój. I tak wolał myśleć sam, w ciszy niezmąconej przez nic poza szumem fal uderzających o brzeg.

Mori nigdy nie nauczył się pływać, tak naprawdę. Myśl ta wydawała się teraz zabawna, ale kiedy studiował medycynę z zamiarem zostania lekarzem nie sądził, że skończy na pirackim okręcie; ta umiejętność nie wydawała się wtedy potrzebna. Dazai zapewne zwijałby się ze śmiechu, gdyby się o tym dowiedział.

Słońce świeciło jasno po raz kolejny. Nigdy wcześniej nie wierzył, że sprzyjająca pogoda oznaczała sukces, ale dziś to wydawało się łączyć w jedną całość. Czuł się potężny z ilością członków załogi, których przekonał jego okres próbny.

Niespodziewanie, usłyszał miękkie kroki gdzieś z tyłu, choć gdyby nie jego dobrze wyćwiczony zmysł słuchu, pewnie by się tak nie stało. Zbliżająca się do niego osoba z pewnością wiedziała co robi, po deskach pokładu poruszała się swobodnie i lekko, niemal jak kot.

— Ładna dziś pogoda — zauważył, z nutą nonszalancji w głosie.

Kouyou stanęła obok niego na tylnym pokładzie.

Zdecydowanie wyglądała dużo lepiej odkąd uwolnił ją z kajdan, nawet jeśli znaczną większość czasu spędziła w infirmerii, doglądana przez samego Moriego. Była odwodniona i niedożywiona, ale z odpowiednią opieką wróciła do zdrowia w mgnieniu oka.

Pożyczyła też od niego parę ubrań, w końcu byli podobnego wzrostu, a nawet jeśli luźne, ciemne spodnie musiały być przytrzymywane przez ciężki pasek, tak samo jak wpuszczona w spodnie bawełniana koszula, mężczyzna cieszył się, że mogli się pozbyć tamtej starej, brudnej i zniszczonej sukienki. Buty okazały się być bardziej problematyczne, ale Dazai, nieustannie buszujący po okręcie, w końcu znalazł jakąś parę w odpowiednim rozmiarze.

— Zdecydowanie — zgodziła się, obserwując odchodząca grupę. — Zebrałeś całkiem niezłą załogę — skomentowała, odwróciwszy się do niego.

Po dojściu do siebie była jeszcze piękniejsza, z tego co zauważył. Nawet jeśli nie chciał, żeby cokolwiek odciągało go od jego nowej pozycji, nie mógł tak po prostu tego zignorować. Jego część nadal wspominała opowieść o syrenach, kiedy obserwował czerwone włosy Kouyou, snujące się na wietrze.

— Muszę przyznać, że to zaskakujące — wyznał, kiedy paru piratów wnosiło beczki z prowiantem na pokład. — Nie spodziewałem się, że aż tylu członków do mnie dołączy.

— Nie kłamałeś. Myślę, że to ich przekonało — zauważyła, nie spuszczając wzroku z kapitana, a jeśli się nie mylił, to w jej oczach pojawiła się mała iskierka nadziei.

— Zawsze dotrzymuję obietnic. — Mori spojrzał w niebo, prosto w czysty błękit, niezmącony nawet śladem pojedynczej chmury.

III

Żeglowali już około trzy tygodnie. Dazai w międzyczasie okazał się być niesamowicie irytującym hersztem, choć na całe szczęście użytecznym.

A przynajmniej to powtarzał sobie Mori, kiedy chłopak nieustannie biegał wokół pokładu, wykrzykując rozkazy mające więcej lub mniej sensu, jedynie dla swojej własnej uciechy. Za główny cel przyjął sobie uprzykrzenie życia starszemu z rodzeństwa Akutagawa, niewiele młodszemu od niego Ryuunosuke, który w swojej nastoletniej naiwności zwyczajnie dawał się wykorzystywać za nawet najdrobniejszą pochwałę. Działania Dazaia zazwyczaj kończyły się karą w postaci siedzenia samotnie przez dłuższy czas w bocianim gnieździe, nawet jeśli okazywała się ona być średnio skuteczna, ponieważ za każdym razem gdy wracał na pokład, rozwodził się jak to przyjemnie było spędzać czas z dala od kapitana.

Dobrze, że była jeszcze Kouyou, dużo bardziej odpowiedzialna i godna zaufania.

Jej oczy w końcu przypominały te należące do normalnego człowieka, co chyba uszczęśliwiało Moriego bardziej niż powinno, ale obiektywnie nie było przecież nic złego w przejmowaniu się stanem jednego z członków załogi. Spędzali ze sobą sporo czasu, głównie w jego własnej kajucie, czyli znacznie więcej niż z którymkolwiek z piratów, czego przyczyną była jej doskonała pamięć, lepsza nawet niż ta Dazaia. Okazała się być świetnym nawigatorem oraz źródłem informacji na temat statku jak i wód, po których pływał.

— Mamy parę spraw do załatwienia w Yokohamie — mówił Mori, a Kouyou kiwała głową ze zrozumieniem, a potem rysowała wręcz idealną mapę, najlepszą, jaką kiedykolwiek widział przez wszystkie swoje lata spędzone na statku.

— Kiedyś pełniłam funkcję kartografa. Dawno temu — rzuciła raz wymijająco z tajemniczym uśmiechem, a on nie naciskał. O jej przeszłości zamierzał usłyszeć dopiero kiedy ona sama byłaby gotowa, żeby mu opowiedzieć.

Do Yokohamy mieli jeszcze tydzień żeglugi, a piękna i sprzyjająca pogoda wydawała się nie mieć końca. Najstarszy z załogi, Hirotsu, zauważył, że był to pierwszy raz gdy Maihime płynęła tak długo w takich świetnych warunkach, z czym głośno zgodzili się młodsi, Higuchi i Tachihara. Ten fakt został przypisany zmianie kapitana, która to miała przynieść im tak trwałe szczęście.

— Mają rację — uznała Kouyou, kiedy we dwoje siedzieli w wolnym miejscu na dziobie statku, obserwując jak gładko przecina ciemnobłękitne fale, trochę dalej od głównego pokładu na którym znów rządził się Dazai. — Przyniosłeś nam szczęście.

Mężczyzna spojrzał jej ukradkiem w oczy, poszukując jakiejś iskierki, czegoś, wyróżniającego się od jej normalnego wzroku.

Szczęście. Była szczęśliwa.

— Nie biorę za to odpowiedzialności — odpowiedział szybko, zawstydzony, drapiąc się po karku. — To zbieg okoliczności, chociaż wyjątkowo pozytywny.

Kouyou zaśmiała się z jego skrępowania, wpatrując się w dal.

— Spędziłam większość mojego życia na morzu. Możliwe, że nawet przyszłam na świat na statku — zaczęła, nieco nostalgicznie, kładąc dłoń na powierzchni deski, na której siedzieli, niebezpiecznie blisko jego własnej. — Ale nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty — dokończyła, spoglądając na niego. — Przynajmniej nikogo takiego, kto byłby piratem. Istnieją w ogóle tacy piraci?

— Jacy? — uniósł brwi, próbując nie zwracać uwagi na niewielki dystans pomiędzy ich twarzami.

— Dotrzymujący obietnic. Inteligentny. Dobrze wychowany. Pirat i dobrze wychowany zazwyczaj się wyklucza — przewróciła oczami, chociaż coś, czego nie mógł rozpoznać, przemknęło przez jej wyraz twarzy. — Jak to światło, które ktoś mi kiedyś obiecał, dawno, dawno temu.

Mori patrzył na nią przez chwilę, zaskoczony tym niespodziewanym wyznaniem, ale po chwili zaczął się śmiać.

— Mylisz się. Jestem tylko tym, kim kapitan powinien być dla swojej załogi — wyjaśnił, przykrywając jej dłoń swoją. — Nikim więcej, nikim mniej. A już na pewno nie światłem, o którym mówisz. Ja, tak samo jak i ty — delikatnie ścisnął jej dłoń dla podkreślenia swoich słów. — Jak i reszta członków tej załogi, pochodzimy z ciemności. Dorastaliśmy w ciemności — obejrzał się za siebie, omiatając wzrokiem cały okręt. — Dlatego jesteśmy tutaj razem.

Kouyou obserwowała go uważnie przez moment, a zaraz potem uśmiechnęła się lekko.

— To była dobra decyzja, żeby do ciebie dołączyć — stwierdziła, odwracając się z powrotem w stronę morza.

Małe, niemal niezauważalne iskierki szczęścia nie zniknęły z jej spojrzenia.

IV

— Jak się spotkaliście, Ty i Dazai? — spytała kiedyś Kouyou, siedząc wraz z Morim w jego prywatnej kajucie, popijając wino wyjęte z którejś z szafek. Wyznała mu wcześniej, że to jej ulubiony alkohol, więc jakimś sposobem kapitan zawsze dbał o to, by mieć parę butelek w pobliżu. Zwłaszcza, że i tak spędzali większość czasu razem.

Może i nie spodziewał się tego pytania teraz, ale w głębi duszy przygotowywał się na jego rychłe nadejście. Z pewnością większość członków załogi zastanawiało się dlaczego zwykły młody chłopak mógł odezwać się do kapitana mniej lub bardziej bezczelnie, a nawet pojawiły teorie, że Dazai jest jego synem. Być może był to znak, że Mori powinien wyjaśnić sprawę swojej najbliższej i najbardziej zaufanej podwładnej.

— To dość nudna historia — zaśmiał się, nieco speszony, biorąc uprzednio mały łyk ze swojego kieliszka. — Raz, bardzo dawno temu, kiedy przybiliśmy do portu, zdarzyło mi się spacerować po nabrzeżu. Coś dziwnego unosiło się na wodzie wokół okrętu. To, cóż, był Dazai. Prawie utonął. Przygarnąłem go po tym — zakończył krótkim machnięciem dłonią, a Kouyou uśmiechnęła się, rozbawiona.

— Zawdzięcza ci życie.

Mori wydał z siebie gorzki śmiech.

— On raczej tak tego nie postrzega. To jacyś rybacy wyciągnęli go z wody. Ja tylko zaproponowałem mu miejsce do spania i coś do jedzenia. To sprytny chłopak. Poradziłby sobie i bez tego.

— Ale to ty go wychowałeś, nie tak? — przechyliła lekko głowę, trzymając swoją szklankę w dłoni.

— Wzorem rodzica nie jestem, jak możesz zauważyć — przyznał, a kobieta wydała z siebie cichy śmiech. Fakt, że czuła się swobodnie w jego obecności był bardziej niż satysfakcjonujący, a nawet nie dotarł jeszcze do celu swojej podróży.

Niedługo później, zdyszana Higuchi zapukała do drzwi kajuty i głośno oznajmiła, że dotarli.

Do Yokohamy, miasta rządzonego przez żeglarzy i piratów. Jednego z największych centrów handlu na świecie, przez które nieustannie przelewały się towary z każdego kontynentu.

Mori miał pewne sprawy do załatwienia właśnie tam, a dokładniej mówiąc w porcie, więc zostawił swoją załogę z zadaniem załadowania żywności i innych potrzebnych przedmiotów na ich statek, samemu oddalając się w poszukiwaniu swojego celu. Kouyou obiecała dobrze zająć się ich cennym okrętem, choć wyglądała na nieco zmartwioną jego samotną wycieczką. Uspokoił ją, mówiąc, że wszystko będzie w porządku i wyruszył rozejrzeć się za łodzią o wdzięcznej nazwie Moby Dick, gigantem, z którym Maihime nie mogła się nawet równać.

Kapitan nie był tym faktem szczególnie urażony bądź niezadowolony; był prostym piratem, nie zamierzał udawać handlarza, żeglując na uzbrojonym pirackim okręcie.

Po godzinie bezcelowego błądzenia po rozległych dokach wreszcie doszedł do wniosku, że jego obliczenia były błędne. Tak jakby Moby Dick wcale nie przybił do Yokohamy, a przecież byłoby trudno go nie zauważyć, nawet wśród tysięcy łodzi zacumowanych w porcie.

Mori zacisnął zęby, zirytowany swoją własną pomyłką, odwracając się po tym by wrócić do swojej załogi i udawać niewzruszonego. Nie zamierzał na razie dzielić się wieściami z nikim, może poza Kouyou.

Brak jego ludzi na nabrzeżu go zmartwił; beczki i skrzynie, które mieli wnieść na statek leżały pozostawione w dokach, a z dołu mógł dostrzec, że praktycznie cała załoga zebrała się wokół czegoś na głównym pokładzie. Przyśpieszył odrobinę, aby dostrzec, że była to Kouyou, wyglądająca jakby właśnie wskoczyła do wody i wyłowiła coś, co właśnie znajdowało się obok niej, przykryte jakimś starym kocem.

— Kapitanie! — wykrzyknął Tachihara na jego widok, wskazując na kobietę. — On... oni... no cóż... — próbował wytłumaczyć, lecz skutecznie przeszkodziła mu w tym Kouyou, uśmiechając się w kierunku Moriego.

— Powiedzmy, że prawie utonął — wytłumaczyła, ujawniając, że coś pod kocem obok niej było młodym chłopcem, mniej więcej w wieku Dazaia, z mokrymi, rudymi włosami i niebieskimi oczami, które ostrożnie obserwowały otoczenie, zszokowane. — I być może chciałabym go przygarnąć.

Mężczyzna westchnął, ledwo się powstrzymując od odwzajemnienia uśmiechu w jej stronę, głównie z powodu iskierki czułości, która pojawiła się w jej oczach, gdy patrzyła na tego chłopaka.

— Niech będzie — zgodził się, na co zareagowała gwałtownie, rzucając mu się na szyję ze śmiechem, zapominając, że wciąż była mokra.

Jakimś sposobem wcale mu to nie przeszkadzało, kiedy dość niezgrabnie objął ją w talii, odwzajemniając uścisk.

V

Zostali napadnięci i to wszystko była jego wina.

Nie tylko źle przewidział, gdzie znajdował się Moby Dick, ale też źle obliczył pozycję kolejnego, wrogiego statku, Zbrodni i kary.

Dobrą rzeczą w tym wszystkim był fakt, że atak nie spowodował dużych zniszczeń. Zbrodnia i kara była zdecydowanie za mała, żeby z nimi walczyć, a jej załoga nie wyglądała na zmotywowaną, żeby zmierzyć się z tą Maihime. Ich kapitan, Dostojewski, brzmiał jakby wykrzykiwał rozkazy od niechcenia, tylko po to by zobaczyć, czy ktoś faktycznie posłucha. Niemniej, zdołał się wkraść na ich pokład na skutek całego zamieszania, które zaszło.

To było złą rzeczą. Jego celem był sam kapitan, Mori.

Wtedy, mężczyzna nawet tego nie wiedział. To było w tym frustrujące, nawet nie zauważył, że wróg dostał się tak blisko.

Byłby już martwy. Powinien, zważając na jego idiotyczne decyzje, przez które jego najbardziej zaufana podwładna została poważnie ranna, kiedy zasłoniła go swoim własnym ciałem, przyjmując cios nożem w plecy, który miał być śmiertelnym dla Moriego.

Ochroniła go.

Konsekwencją tego była jej obecność na łóżku w jego prywatnej kajucie, przykryta dwoma kocami z powodu wysokiej gorączki i dreszczy, które wstrząsały jej ciałem. Opatrunek sprawdzał i zmieniał co godzinę, a Chuuya, chłopak, którego przygarnęła, za każdym razem przynosił świeże bandaże, pytając, czy jego mentorka z tego wyjdzie. Mori za każdym razem jedynie kiwał głową, tępo wpatrzony w ścianę, nie chcąc spoglądać w niewinne, smutne i wystraszone, tak różniące się od ich zwykłego wyrazu, oczy chłopca.

Zajmował miejsce na krześle obok łóżka, obserwując kobietę, gotowy zareagować, gdyby coś niespodziewanego się wydarzyło, ale też delikatnie ocierał pot z jej czoła i odgarniał włosy z twarzy, by się nie przyklejały.

Jakaś jego część wciąż chciała rozwodzić się nad atakiem, przeanalizować ich słabości, aby zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Po tym, jego załoga zdecydowanie straciła do niego zaufanie. Zawiódł ich.

Mori oparł łokcie na kolanach, chowając twarz w dłoniach.

Zawiódł jako kapitan.

— Ou...gai — słaby szept spowodował, że natychmiast uniósł głowę, gotowy znaleźć się przy kobiecie w mgnieniu oka i dostarczyć jej wszystko, czego potrzebowała.

Wyciągnęła do niego dłoń z pewną trudnością, więc od razu ją złapał, splatając ich palce ze sobą.

— Czy coś nie tak? Potrzebujesz tego? Gdzieś jeszcze cię boli? — zasypał ją pytaniami, szukając możliwych oznak dyskomfortu.

— Nie — uśmiechnęła się, wciąż bardzo słabo, ściskając jego dłoń z resztką siły, która jej pozostała. — Jest dobrze.

Westchnął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu ulgi.

— Nie powinnaś była tego robić, głupia — rzucił, delikatnie głaszcząc jej policzek wolną dłonią.

— Przysięgłam ci... lojalność — odpowiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.

Z tym zdaniem, Mori poczuł, jak powietrze opuszcza jego płuca, zupełnie jakby ktoś z prędkością światła uderzył go w żebra. Lojalność, ta której pragnął, lojalność, którą mu przysięgła, mimo że zaoferował jej wolność tamtego dnia.

— Nie żałuję... tego — kontynuowała, drżąc z zimna spowodowanego przez dreszcze.

— Zawiodłem cię — odparł kapitan cicho, nie mogąc dobrać odpowiednich słów. — Nie powinnaś ryzykować ze względu na mnie.

— Nie — pokręciła niemal niezauważalnie głową, przesuwając palcami po jego dłoni, z delikatnym uśmiechem na twarzy. — Ufam ci. I zawsze będę, Ougai.

I to wspomnienie jego imienia przeważyło szalę, powodując, że siedział w bezruchu, niezdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa, obserwowany przez znaczące spojrzenie czerwonych oczu z obecną w nich iskierką bezwarunkowego zaufania; ich obojętność została dawno temu zagubiona gdzieś pomiędzy deskami pokładu Maihime.

+I

Było gdzieś okolicy północy.

Kouyou od zawsze lubiła noce spędzane na morzu, nawet kiedy akurat mieli przybijać do portu. Księżyc świecił wystarczająco jasno by dało się rozpoznać otoczenie, a nawet bez tego, znała na pamięć swój ukochany statek.

Ręce, które obejmowały ją od tyłu w talii, były ciepłe, tak samo jak przyciśnięta do jej pleców klatka piersiowa mężczyzny i jego głowa na jej ramieniu. Byli blisko siebie. To też lubiła.

Kobieta ujęła jedną z jego dłoni by pogładzić ją palcami, jednocześnie obserwując ciemną wodę pod ich stopami. Wyglądała na znacznie bardziej niebezpieczną niż w ciągu dnia, ale gwiazdy odbijające się na jej powierzchni sprawiały, że wydawała się bardziej fascynująca.

— Nie pamiętam, jak pierwszy raz się tu znalazłam — zaczęła, czując ciepły oddech na swoim ramieniu i szyi, tak samo jak stabilny uścisk wokół talii. Obie z tych rzeczy sprawiały, że czuła się wystarczająco bezpiecznie i swobodnie, aby podzielić się tą historią, której nie słyszał jeszcze nikt. — Pamiętam za to pewnego mężczyznę. Poprzedniemu kapitanowi zależało głównie na wykorzystaniu moich umiejętności — kontynuowała, czując jak dłoń pod jej palcami zaciska się w pięść w obronnym geście, choć nie było już czego bronić. Obronił ją wystarczająco. — Czasem nie pozwalał mi jeść ani spać. Bił mnie, jeśli nie potrafiłam narysować mapy, której potrzebował — wyznała, kiedy oddech na jej ramieniu delikatnie przyśpieszył.

Uniosła jedną z dłoni i pogładziła mężczyznę po policzku w uspokajającym geście.

— Tamten mężczyzna widział mnie jako człowieka, nie jako narzędzie. Pokazał mi... światło. Chciał, żebyśmy uciekli ze statku. Żyli normalnym życiem — powiedziała miękko. Ogarnęło ją poczucie ulgi po pozbyciu się tego ciężaru, zwłaszcza przy osobie, przy której czuła się komfortowo. — Kapitan nas przyłapał. On został powieszony, ja uwięziona. Martwi trzymają język za zębami. Resztę historii znasz.

— Przykro mi — szepnął tylko Mori, na co Kouyou wydała z siebie cichy śmiech.

— To było dawno, dawno temu. Cóż, myślałam, że już nigdy nikogo ani niczego nie pokocham. Że nigdy nie będzie mi dane ujrzeć światła — uśmiechnęła się pod nosem, odsuwając się od niego. — A potem przyszedłeś ty, kapitanie, i powiedziałeś mi, że wcale go nie potrzebuję. — Pociągnęła go lekko za rękaw koszuli, sygnalizując, co chce zrobić.

— Kouyou, wiesz, że nie umiem pływać — próbował protestować, ale w końcu była jego najbardziej zaufaną podwładną, więc niedługo po tym dało się słyszeć odgłos dwóch ciał uderzających o powierzchnię oceanu. Woda w tym miejscu nie była głęboka, zresztą w każdej chwili mogli wrócić na pokład po zaczepionej przy burcie linie.

Trzymała go za ramiona, blisko siebie, dotąd aż uspokoił się na tyle, żeby pozostać w bezruchu. Wiedziała, że jej ufa, więc kiedy to zrobił, otworzyła oczy, pozwalając, żeby jej czerwone, odznaczające się pod wodą włosy swobodnie unosiły się w kierunku, który wskazywały fale.

Mori również otworzył swoje, choć nie bez trudu, a Kouyou nie wiedziała czy to przez fakt, że byli pod wodą, ale zauważyła w jego fioletowych tęczówkach iskierkę miłości.

Uśmiechnęła się i zbliżyła się do mężczyzny, żeby obdarzyć go krótkim pocałunkiem, w międzyczasie przytrzymując go za kołnierz koszuli, żeby przypadkiem nie dał się porwać toni oceanu.

Woda dostająca się do ich ust nie stanowiła problemu, przynajmniej nie w tamtym momencie. Nie stanowiła też problemu kiedy wynurzyli się na powierzchnię, oboje biorąc głębokie oddechy, a potem kiedy Kouyou pierwsza wspięła się na pokład, pomagając później wciągnąć swojego kapitana, który obrzucił ją jednocześnie przerażonym jak i obrażonym spojrzeniem, kurczowo trzymając się liny i usiłując pokonać swój strach.

W końcu, ułożyli się obok siebie na głównym pokładzie, wpatrując się w niezmącone nocne niebo, wciąż w mokrych ubraniach.

— Kiedyś nauczę cię pływać — obiecała kobieta z uśmiechem na ustach, przekręcając się na bok i opierając głowę na jego ramieniu.

— Uważam, że to nie będzie konieczne — rzucił Mori wymijająco, nadal nieco urażony, ale nie spuścił z niej oka dopóki nie zasnęła, dopiero później oddając się przyjemności spędzania nocy pod gołym niebem.

Continue Reading

You'll Also Like

1.4M 32.1K 33
Veronica i David od zawsze przepełniali się nienawiścią. Odkąd tylko pamiętali próbowali trzymać się od siebie z daleka, ponieważ próby jakiegokolwie...
134K 9.9K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
93.6K 3.3K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
2.8M 20.3K 6
„Takich jak my, wszechświat jeszcze nie odkrył." 1 część trylogii "Secret" ~09.12.2020. - 15.06.2021~ Dziękuje za okładkę: @velutinae