Tamtego Lata (WYDANE)

By laurasavaes

415K 4.1K 2K

💔 "Może demony rozumieją demony? Może to nasze wewnętrzne potwory nas do siebie ciągną, tak jak ogień przyci... More

PROLOG
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6

Rozdział 3

13.4K 524 233
By laurasavaes

Rano czułam się, jakby przejechał po mnie autobus. Tata wyszedł już do pracy, więc jadłam samotnie śniadanie, półleżąc na czarnym kamiennym blacie wyspy kuchennej. Byłam jak struta nawet pomimo pięknej słonecznej pogody i czystego błękitnego nieba. Ponownie do mnie dotarło, jak bardzo nieprzystosowana do życia jestem. Byłam w Westfield zaledwie dwie doby, a już zdążyłam zyskać nowego wroga. Jak zwykle pokonały mnie mój temperament i nieumiejętność trzymania języka za zębami. Typowo napaplałam coś bez sensu. Po co w ogóle wypowiadałam się na temat tego chłopaka? Co mi do niego? Jego zachowanie i podejście do ludzi nie są moim interesem.

Swoją drogą, nie pamiętałam Flynna z dzieciństwa. Nie wiedziałam, czy mieszkał w okolicy od dziecka jak jego starsi ode mnie o kilka lat koledzy, czy może przeprowadził się tu już po tym, jak ja się wyniosłam. Zresztą, co mnie to obchodzi?

Mój telefon zawibrował.

Annie: [ Żyjesz? Dotarłaś do domu bezpiecznie? ]

Ja: [ Tak, wszystko OK ]

Annie: [ Widzimy się? ]

To pytanie mnie zdziwiło. Obawiałam się, że po poprzednim wieczorze stwierdzi, że nie jestem w pełni stabilna, i nie zechce się ze mną dalej widywać.

Ja: [ Jasne, wpadniesz? ]

Annie: [ Będę za dwie godziny, kończę pomagać mamie ]

Miałam więc dwie godziny na zrobienie czegoś pożytecznego. Ubrałam się w legginsy i luźną koszulkę, zgarnęłam słuchawki i wyszłam pobiegać, przy okazji licząc na to, że uda mi się poznać topografię okolicy, w której przyszło mi mieszkać.

W moich słuchawkach zabrzmiał klasyczny rock. Uwielbiałam instrumentalne brzmienie, a ostre oldskulowe utwory odcinały mnie od świata i jako jedna z niewielu rzeczy potrafiły wprowadzić w rzadki stan skupienia. W rytm Whiskey in the jar przemierzałam schludne uliczki osiedla Highbridge. Zauważyłam, że z każdym pokonanym metrem domy stają się coraz bardziej luksusowe i większe, trawniki równiej przycięte, a samochody na podjazdach droższe. W końcu dotarłam do ślepej uliczki, na której końcu wyrastała monumentalna rezydencja, niczym żywcem wyjęta z magazynu „Country Living". Jasnoszara cegła mieniła się w promieniach słońca, a białymi frontowymi drzwiami pospiesznie wychodziła kobieta, prowadząc za rękę  dziesięcioletniego chłopca. Nie słyszałam, co tłumaczyła dziecku, bo w moich uszach dudniła muzyka. Dopiero po chwili dostrzegłam, że obok SUV-a  , do którego wsiadali, stoi znane mi już czarne BMW M3.

Fantastycznie. Arcydupek mieszka na moim osiedlu.

Ogarnęła mnie przemożna irytacja, ale wyprostowałam się i natychmiast poderwałam do dalszego biegu. Byle tylko na niego nie wpaść.

Annie przyszła akurat, gdy skończyłam brać prysznic. Razem zrobiłyśmy lemoniadę i wyszłyśmy na taras na tyłach domu, żeby się poopalać.

– Czy twój zdeptany wczoraj humor poprawił się? – Wyszczerzyła się do mnie, wiążąc swoje krótkie blond włosy w mały kucyk.

– Odrobinę. Ale okazało się, że ten palant mieszka kilka ulic dalej. Muszę uważać, jak chodzę po chodnikach, bo jeszcze spróbuje rozjechać mnie samochodem – burknęłam.

– Daj spokój, zapomnij o nim, bo on już nie pamięta o tobie. – Machnęła smukłą dłonią.

– Skąd on się tu w ogóle wziął? Nie przypominam go sobie sprzed lat – obruszyłam się, kładąc sobie koszulkę na głowie z braku prawdziwej czapki.

– Z tego, co wiem, mieszka tu od dawna, ale po prostu nie bywał w Springtown. Zaczął przyjeżdżać na nasze boisko jakoś po twojej wyprowadzce. Zna starszych chłopaków jeszcze z liceum.

– Nie wierzę, że oni się z nim zadają. Damon, Danny i Alec, najwięksi przeciwnicy bananowych dzieciaków? Przecież przekłuwali kiedyś opony dobrych samochodów dla okazania swojej dezaprobaty wobec bogactwa i nierówności klas społecznych.

– Ładnie ujęłaś to, że ta trójka trudniła się zwykła demolką i wandalizmem – zaśmiała się. – Nie są chyba bliskimi przyjaciółmi, raczej tylko grywają razem w piłkę. Flynn trzyma się bliżej tylko z Nate'em.

– Wiele się tu zmieniło... Zbyt wiele – mruknęłam sama do siebie.

Annie sięgnęła po telefon i zachichotała.

– Philip? – spytałam.

– Tak. – Annie nie ukrywała ekscytacji. – Co o nim myślisz?

– Trudno mi powiedzieć, zamieniłam z nim aż  słowo, zanim zaczął cię pożerać.

– Jest taki... Ach. – Zamknęła oczy i wyszczerzyła się do słońca.

– Na pewno jest w tobie zakochany. To widać. – Uśmiechnęłam się lekko.

– Tym razem wszystko zrobiłam inaczej, wiesz? – powiedziała Annie po chwili namysłu.

– Nie rozumiem?

– Nie spieszyłam się. Chciałam go poznać, chciałam dać jemu poznać mnie, zanim, no wiesz... zrobimy kolejny krok. I kiedy to się w końcu stało, było... super. – Głos Annie nagle stał się miękki i wypełniony słodyczą. – Wiesz, jak to jest... te uczucia są wtedy silniejsze, głębsze.

Patrzyłam na Annie z uniesionymi brwiami i nie wiedziałam, jak odnieść się do jej słów. Bo nie miałam punktu odniesienia.

– Och – wyrzuciła z siebie, kiedy zrozumiała moje milczenie.

– Tak, właśnie. – Wyszczerzyłam się do niej krzywo i spuściłam wzrok. – Niestety nie posłużę ci żadną mądrą radą ani doświadczeniem. – Wzruszyłam ramionami.

– Czyli nie masz nikogo? Żadnego chłopaka ani dziewczyny w St. Abraham's? – zapytała.

– Nie – odpowiedziałam pusto. – Nawet nie mam na to czasu. Żeby utrzymać się w tej szkole, muszę się naprawdę sporo uczyć, a i tak daje mi to średnie oceny. Chcę tylko jakoś przetrwać ten kolejny rok, napisać egzaminy i spadać do USA. – Wzruszyłam ramionami i zaczęłam gmerać przy paznokciu.

– Brzmisz, jakbyś była samotna, Lea – powiedziała Annie po chwili ciszy. – Jakbyś dalej czekała, aż twoje życie się w końcu zacznie. A ono już przecież od dawna trwa. Tylko od ciebie zależy, jak na nie spojrzysz i co z niego wyciągniesz, wiesz?

Zamilkłam, nie wiedząc, czy w ogóle powinnam odnosić się do jej słów. Ale ona patrzyła na mnie tak przenikliwie i intensywnie. Z czułością, której dawno nie widziałam u nikogo poza tatą.

– Ostatnie lata... – zaczęłam bez namysłu. – Były trudne. W Londynie z matką i potem w St. Abraham's. Ja po prostu nigdzie się nie odnajduję, nie pasuję. – Nie umiałam wiernie oddać całokształtu sytuacji bez przytaczania faktów, których chciałam jednak oszczędzić w tej chwili i jej, i sobie. – Chcę... muszę zacząć od początku, Annie. Daleko stąd, gdzie będę mogła napisać swój scenariusz od nowa.

– A co jeśli USA też cię rozczaruje? Zostaniesz taka chłodna i zamknięta na resztę życia? Będziesz wiecznie unikać ludzi?

– Nie wiem. – Zapatrzyłam się na nią, gdy wysunęła twarz ku słońcu. Drobinki rozświetlacza mieniły się na jej cerze. – Nie wiem, jaka będę.

Zapadła kilkuminutowa cisza, podczas której obie trawiłyśmy tę dziwną rozmowę. Miała rację, mówiąc, że jestem samotna. Do poprzedniego dnia nie rozmawiałam z nikim otwarcie o doświadczeniach, które mnie zmieniły. O zawodzie i goryczy, które wsiąkły w moje tkanki. I choć byłam jej cholernie wdzięczna za to, że niedawno pojawiła się w moich drzwiach, nie szukając wyjaśnień poprzednich lat, nie chciałam mówić dalej. Nie chciałam opowiadać jej o kłótniach z matką, dla której byłam pomyłką. O tęsknocie za Springtown i życiem sprzed rozwodu rodziców. O próbach dopasowania się tu i tam. O rówieśnikach, którzy utwierdzali mnie w tym, że od nich odstaję. O problemie, który choć nauczyłam się maskować, dalej dominował nad moim życiem. Moja samotność była dla mnie bezpieczna. To bliskość była ryzykiem. Lepiej było więc milczeć i czekać, aż zegar wybije upragnioną godzinę ucieczki.

Telefon Annie piknął kilka razy z rzędu.

– Chryste, ale się rozgadali... – powiedziała pod nosem. – Właśnie, dodam cię do grupy.

– Jakiej grupy?

– Zamkniętej grupy Springtown. – Spojrzała na mnie, zsuwając z nosa okulary przeciwsłoneczne. – Wszyscy tam są. Piszą o imprezach i wydarzeniach. I ogólnie o sprawach osiedla.

– Ja nawet nie mieszkam w Springtown, Annie.

– Ale się w nim wychowałaś. Masz prawo być w grupie.

Mój telefon zawibrował. Zawahałam się, ale przyjęłam zaproszenie do grupy o nazwie „Springtown Madness". Nie wiedziałam, czy powinnam to robić, bo był to kolejny krok w stronę przeszłości, która przecież dawno się skończyła i jedyne, co mogła mi dziś zaoferować, to nostalgia. A nostalgia nie była dla mnie dobra. Żadne emocje szarpiące psychiczne struny mojego umysłu nie były dla mnie dobre.

* * *

Kolejne dni minęły dość spokojnie. Annie wpadała praktycznie codziennie i można powiedzieć, że poznawałyśmy się od nowa, nadrabiając zaległości z minionych lat  . Czasem rozmowa schodziła na trudniejsze tematy, jednak Annie z typową dla siebie beztroską zmieniała kierunek dyskusji, rozładowując atmosferę jakimś żartem. Choć i jej życie nie było usłane różami, trudności rodzinne na nią nie wpłynęły. Nie szukała rozmów o tym, co bolesne. Ja też nie.

Pewnego ranka po paru dniach sielskiego nieróbstwa i przesiadywania na tarasie zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się żadnej wizyty. Otworzyłam i zdziwiłam się, widząc Mike'a.

– Hej, Lea. – Uśmiechnął się promiennie na mój widok.

Z zaczesanymi do tyłu włosami i w białej koszulce oraz ciemnych jeansach prezentował się bardzo dobrze.

– O, Mike, cześć. Wejdź do środka. – Natychmiast się przesunęłam, ręką wygładzając przydużą zmechaconą koszulkę AC/DC, którą miałam na sobie. – Co tam? Wszystko w porządku?

– Byłem w okolicy i pomyślałem, że zajrzę – odparł, rozglądając się po holu. – Stanley przyjechał na kilka dni. Mój brat, pamiętasz go? Wyekspediował rodziców z domu i robi dziś imprezę urodzinową. Wpadnie kilka osób, będą też Kath z Jasperem i Annie z Philipem. Fajnie by było, jakbyś przyszła – powiedział z nutką czegoś dziwnego w głosie.

– Do ciebie? – wyrwało mi się. Milcz czasem, Lea.

– Tak. Znaczy, nie wiem, no... Do mojego domu. Ale to urodziny mojego brata, więc w sumie do niego. Bo to jego urodziny. Tak, mówiłem to już. – Mike zaśmiał się nerwowo i odwrócił wzrok, drapiąc się po karku.

– Och... – wymamrotałam.

Czy Mike Attwood właśnie próbuje zaprosić mnie na coś w stylu luźnej randki?

– Nie czuj, że musisz, chciałem tylko...

– Przyjdę – przerwałam mu, zanim zastanowiłam się, co w ogóle mówię, i natychmiast tego pożałowałam.

Nie chciałam, żeby pomyślał, że unikam kontaktu. Ale jednocześnie obawiałam się angażowania w bliższą relację z nim. Z kimkolwiek ze Springtown, poza Annie.

– To super. – Mike się rozpromienił i przez dłuższą chwilę na mnie patrzył. Tak, zdecydowanie w powietrzu wisiało coś dziwnego. – Więc widzimy się wieczorem – Ocknął się. – Nie zapomniałaś adresu?

– No co ty. Będę go pamiętać do śmierci. – Wzruszyłam ramionami i otworzyłam mu drzwi.

– Przygotuj się na ciężką muzykę. Mój brat gra w zespole metalowym. Możesz zabrać zatyczki do uszu – rzucił, wychodząc.

– Nie przeszkadza mi to, lubię ciężką muzykę.

– Skrywasz wiele tajemnic, Leo Woods. – Mike jeszcze raz obdarzył mnie swoim szerokim uśmiechem z dołeczkami, po czym ruszył w kierunku ulicy.

* * *

Byłam gotowa do wyjścia, ale cholernie niepewna tego pomysłu. Aby nie odstawać od gości Stana, włożyłam czarne jeansy i przyduży T-shirt z nadrukiem Iron Maiden, który zasupłałam w pasie. Spojrzałam na siebie w lustrze, palcami przerzucając na bok włosy rozjaśnione przez słońce. Przecież nieważne, co zrobię i jak się ubiorę. I tak nigdy nie będę pasować. Walczyłam z niechęcią. Ale w końcu zawołałam tatę, który obiecał mnie podrzucić do Springtown.

– Nie wracaj sama ani żadnym uberem. Jeśli nie uda ci się zamówić taksówki, zadzwoń po mnie – rzucił, hamując przed domem Attwoodów.

– Idziesz z Charlotte na randkę, tato. Nie będę wam przeszkadzać. – Spojrzałam na niego łagodnie.

– Wolę, żebyś nam przeszkadzała, niż żeby zaczepiały cię jakieś dresy – burknął. – Napisz chociaż SMS-a, zdaj mi raport, żebym wiedział, że żyjesz.

– Okej.

– I nie wracaj później niż po pierwszej.

– Okeeej.

Wysiadłam z samochodu i uderzył mnie głośny dźwięk gitary elektrycznej. Szybko zrozumiałam, że w ramach świętowania urodzin Stan postanowił zagrać domowy koncert. W środku od razu wpadłam na Annie i Kath, których partnerzy stali w kącie z Wizardem, Mikiem, Angelą i Conradem. Ku mojemu niezadowoleniu była z nimi też Nicole, ale na tym kończył się młodociany pierwiastek tego zgromadzenia. Pozostali byli w wieku Stana, czyli powyżej dwudziestego roku życia. Ponownie dostrzegłam twarze chłopaków, których niedawno widziałam na boisku, ale i oni byli mniejszością. Przeważająca liczba gości brata Mike'a nie pochodziła ze Springtown.

– Dawaj, Stan, teraz zagraj coś, co wszyscy znamy! – krzyknął Danny ze starszej ekipy Springtown, kiedy ten zakończył skomplikowaną solówkę na gitarze elektrycznej.

– Dobra, mordo, to teraz Foo Fighters! – odkrzyknął mu długowłosy Stan, którego przedramiona były całe w tatuażach.

– To będzie trudny melanż. – Kath uniosła brwi i dopiła resztkę piwa.

– Już chyba wolę techno-rap Wizarda – jęknęła Annie.

– Mnie ta muzyka pasuje – wtrąciłam. – Prawdę mówiąc, bardziej niż pasuje.

– Słuchasz metalu? – Kath się skrzywiła.

– Bardziej rocka. – Sięgnęłam po piwo. – Starego i nowego.

– To może zrób duet z moim mrocznym braciszkiem? – za plecami usłyszałam głos Mike'a.

– No co ty, nie umiem grać na gitarze elektrycznej. – Pokręciłam głową, mimowolnie uśmiechając się na widok jego znajomej twarzy.

– O ile dobrze pamiętam, moja mama kiedyś uczyła cię grać na pianinie. – Mike puścił do mnie oczko i zatknął kciuki w kieszeniach jeansów. – I śpiewać.

– To było sto lat temu – odparłam obronnie.

– Uwielbiałaś grać i śpiewać. Nie wierzę, że przestałaś – rzucił pewnie, wskazując palcem przeciwległy koniec salonu domu, gdzie dalej znajdowało się czarne pianino Joanny Attwood.

Znowu przed oczami stanęło mi słodkie dzieciństwo. Uśmiechnęłam się lekko. Mike miał rację. Mimo braku aprobaty ojca nie przestałam grać i śpiewać. Przez ostatni rok w St. Abraham's zachodziłam do sali muzycznej przynajmniej dwa razy w tygodniu. Nie czytałam nut, nigdy nie miałam cierpliwości, by się tego nauczyć. Grałam i śpiewałam ze słuchu. To, co mi się podobało i co mi pomagało.

– Musiałabym wypić dużo więcej niż pół piwa, żeby usiąść do tego pianina, Mike – zażartowałam, kręcąc głową.

– Poczekamy, Leo Woods. – Mike spojrzał na mnie spode łba i uśmiechnął się czarująco.

W tym jego uśmiechu dalej widziałam małego chłopca, który wszędzie nosił ze sobą gumowego dinozaura, ale jednocześnie zaczynałam dostrzegać też coś innego. Coś, czego nie umiałam określić.

– O właśnie, Lea – usłyszałam znajomy głos i odwróciłam się w stronę Bena zwanego Wizardem. – Ty się znasz na muzyce. Posłuchaj tego, z nich wszystkich ty na pewno zrozumiesz, że to jest świetne. Oni nie ogarniają...

Wlepił we mnie piwne oczy, wyciągając słuchawki z kieszeni. Zanim zdążyłam zaprotestować, już miałam jedną w uchu i słuchałam dziwnych jęków oraz stękań, które zaczynały układać się w pojedyncze słowa. Kątem oka widziałam, jak Mike, Annie i Kath chichoczą pod nosem. Za wszelką cenę starałam się kontrolować wyraz twarzy, żeby nie urazić Wizarda, ale było ciężko. Ta muzyka była po prostu zbyt dziwna na to stulecie.

– No i? – zapytał zniecierpliwiony, kiedy moje wyzwanie dobiegło końca.

– Wiesz, no, ciężko mi się wypowiedzieć, bo słyszałam jeden kaw...

– Spoko, puszczę ci kolejny – Wizard mi przerwał i momentalnie usłyszałam w uchu jego kolejny twór.

Bez zastanowienia sięgnęłam po piwo i wypiłam kilka dużych łyków. Pięć utworów i półtorej puszki piwa później miałam już wrażenie, że dam się nawet pokroić, byle nie musieć kontynuować słuchania tych osobliwych intonacji.

– To jak? – Mike ponownie pojawił się obok i wyjął mi słuchawkę z ucha. – Zagrasz nam coś?

– Tak! Co tylko chcesz! – I kolejna fatalna decyzja podjęta bez namysłu.

Zaskoczona własnymi słowami pokiwałam energicznie głową i natychmiast ruszyłam w stronę panina, zostawiając w tyle zdezorientowanego i głośno narzekającego Wizarda.

Mike szepnął coś bratu na ucho, a ten machnął do mnie ręką.

– Mikey twierdzi, że umiesz dać czadu. – Stan zmierzył mnie badawczym spojrzeniem.

– Tak bym tego nie nazwała.

Nie miałam pojęcia, co ja w ogóle wyprawiam. Prawie nigdy nie grałam i nie śpiewałam przed publicznością. Ale twórczość Wizarda doprowadziła mnie na skraj wytrzymałości, a   odebrało zdrowy rozsądek. Zanim zdążyłam wycofać się z tego koszmarnego pomysłu, Stan podstawił mi pod nos swój telefon.

– Wybieraj. Sugeruję balladę, bo z darciem ryja raczej sobie nie poradzisz. No wiesz, tonacja i tak dalej – wychrypiał i zaciągnął się czerwonym marlboro.

Wytrzeszczyłam oczy. Tak, Stanley zdecydowanie słuchał bardzo ciężkiej muzyki, która wykraczała nawet poza moje gusta. Gdy natknęłam się na pierwszy z rzędu kawałek, który faktycznie dobrze znałam i który był dość spokojny, wskazałam mu go palcem. Nie wiem, co robię.

– Luz. Ściszam wzmacniacz, daję tonację wyżej – mruknął, szukając palcami odpowiednich akordów na gitarze.

– Szanowni zgromadzeni! – usłyszałam donośny głos Mike'a. – Cisza, bo teraz wleci duet! Przed wami mój braciszek Stan i Lea.

Gdy usłyszałam swoje imię, oblał mnie lodowaty pot, a dłonie zaczęły mi się lekko trząść. Co ja najlepszego wyprawiam? Jezu, po jaką cholerę to sobie robię? Rozejrzałam się wokół, szukając drogi ucieczki, ale widziałam tylko kilkadziesiąt osób ściśniętych w salonie. I wiedziałam, że nie mam się jak wycofać. Już było po mnie.

– Dajesz, kochanie! – krzyknęła Kath, a zaraz po niej zagwizdała Annie.

Po co ja dziś w ogóle wychodziłam z domu?

Usiadłam przy pianinie i dobiegły mnie pojedyncze akordy wygrywane przez Stana. Wiedziałam, że jest gotowy. Czekał, aż zacznę. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie cicho, a ja zbyt wyraźnie słyszałam własny szybki oddech.

O Boże, cholera jasna, o Boże.

Zamknęłam oczy. Z pomocą jakiejś boskiej siły zmusiłam się, by zacząć grać. I tak po prostu w ciągu kilku sekund zapomniałam o dziesiątkach par oczu, które mi się przyglądały. Doszła gitara Stana. Przestałam się bać i panikować. Moje mięśnie się rozluźniły i zostałyśmy same. Tylko ja i muzyka. A potem sam z siebie, bez wysiłku i namysłu, rozległ się też mój głos. Niezbadana i niejasna część mnie ulatywała mi spomiędzy warg spokojnie, łagodnie i niewyczuwalnie.

Do we make sense, I think we do

In spite of everything that we've been through

Oh and you say black and I say white

It's not about who's wrong

As long as it feels right

Usłyszałam ostre przejście gitary Stana i mocniej przycisnęłam własne struny głosowe.

Under your scars I pray

You're like a shooting star in the rain

You're everything that feels like home to me, yeah

Under your scars, I could live inside you time after time

If you'd only let me live inside of mine

Live inside of mine...

Zanim wybrzmiała ostatnia nuta refrenu, rozległ się głośny huk tłuczonego szkła. Stan wciąż trzymał gryf, ale ja, boleśnie wybita z transu, natychmiast oderwałam dłonie od czarno-białej klawiatury pianina, mając wrażenie, że mój układ nerwowy doznał elektrycznego zwarcia. Wzrokiem strzeliłam w bok, tam gdzie i oczy wszystkich obecnych.

Przy wyspie kuchennej stał Flynn Ashford, a u jego stóp leżała ciężka taca i potłuczone w drobny mak szklanki. Jeszcze składając w głowie to, co się właściwie stało, zmarszczyłam brwi zapatrzona w pusty wyraz opalonej twarzy chłopaka. W te niepokojące błękitne wbite we mnie oczy.

I zrozumiałam, że ten dupek strącił tę tacę specjalnie.

– Kurwa, Sky, przerwałeś mi numer! – ryknął Stan i szarpnął niedbale struny, co zaowocowało bardzo bolesnym dla uszu sprzężeniem.

– Sorry, Stan – odparł niskim, spokojnym głosem Ashford i dopiero po chwili przeniósł spojrzenie ze mnie na jubilata. – Niechcący – dodał zblazowany, bez grama przekonania.

– Walę to... niech mi ktoś poleje! – oburzony Stanley odłożył gitarę, a pokój w ciągu sekundy opanował gwar.

Dalej siedziałam na stołku, wpatrując się prosto w lodowate oczy Flynna, których spojrzenie powróciło na moją twarz. Narastała we mnie niemożliwa do stłumienia wściekłość. Nie myśląc, poderwałam się z miejsca i ruszyłam w jego stronę. Nie miałam pojęcia, jakimi obelgami w niego rzucę, ale to było teraz mało istotne. Nagle pośrodku salonu na drodze stanęły mi Annie i Kath, które stanowczo chwyciły mnie za ramiona.

– Nie rób tego – powiedziała twardo Annie, odwracając mnie siłą.

– Daj spokój, kochanie – wtórowała jej łagodniej Kath.

Ciągnęły mnie w stronę wyjścia do ogródka.

– Ale on to zrobił to specjalnie! – jęknęłam do nich.

Kątem oka widziałam, jak Ashford dalej bezczelnie na mnie patrzy. Kącik jego bladych ust prawie niezauważalnie uniósł się ku górze.

– Tak, wiemy. – Kath kiwała głową. – Chciał się odegrać za akcję z boiska.

– Przed chwilą byłaś wspaniała i ludzie byli totalnie oczarowani, a Sky nie mógł tego znieść. Bo jest przyzwyczajony, że to na niego wszyscy patrzą – tłumaczyła Annie.

– Ale... Jezu! – Zatrzymałam się na środku tarasu i nie umiałam nawet ubrać w słowa własnych galopujących i jakże negatywnych myśli. – Co z niego za arcy-turbo-ultra-dupek! – zajęczałam, rozkładając ręce.

– Nie podejrzewałam, że jest taki temperamentny – mruknęła Kath. – Zwykle nie pokazuje żadnych emocji i wszystko olewa.

– Chciałaś powiedzieć, że jest „zawistnym pojebem" – poprawiła ją gorzko Annie.

– No, może coś w tym jest. Ale z drugiej strony Lea go... no wiesz, obraziła i poniżyła. – Kath wzruszyła ramionami. – Nie tłumaczę go, ale...

– Och, daj spokój, Katherine. Gdyby to nie był „boski książę Sky", w tej chwili sama wydrapywałabyś mu oczy za ten pokaz chamstwa, który odstawił – prychnęła Annie.

– Ja tylko staram się być tu tą obiektywną. – Kath w obronie skrzyżowała ramiona na piersiach.

Annie znowu jej odpowiedziała, a ja przysłuchiwałam się ich płomiennej dyskusji, z której jasno wynikało, że tak jak i ja Annie również nie cierpi Ashforda. Nie byłam więc jedyną antyfanką bożyszcza Westfield, co mnie pocieszało.

– Kochanie, zaatakowałaś go, potem on ciebie i wystarczy. Nie ciągnij tego dalej – powiedziała zasadniczo Kath, chwytając moją dłoń.

– Ech, no dobra... – Annie przewróciła oczami. – Kath ma rację, Lea. Bądź mądrzejsza. Szczególnie że, jak widać, Flynn jest pojebany. Jeśli się z nim teraz skonfrontujesz, Bóg wie, co mu strzeli do głowy. Jego ego znowu tego nie zniesie i typ rozpęta armagedon. Wszyscy będą gadać.

Zaciskałam zęby, wpatrując się w dziewczyny, i widziałam, że bardzo zależy im na tym, abym odpuściła zniewagę. Wiedziałam, że mają rację. Wypowiadanie otwartej wojny złotemu chłopcu byłoby błędem, którego nie dałoby się cofnąć. Choć niesamowicie mnie korciło, żeby wrócić do środka i nawrzucać temu palantowi w obecności jego kolegów i fanek, miałam też świadomość, że w Springtown sporo się pozmieniało. Flynn był tu niekwestionowanym księciem. Teraz to on był „tutejszy", a ja – „nowa". Teraz starsza młodzież zaczynała mijać się z tą młodszą, przesiadywać w tych samych miejscach i prawdopodobnie byłam skazana na widzenie tej irytująco perfekcyjnej twarzy jeszcze nieraz tego lata. Z trudem zdusiłam w sobie emocje, które szeptały mi do ucha złe rady.

– Jego chamstwo za moje chamstwo. Jesteśmy kwita. Niech się teraz odpieprzy – burknęłam w końcu do dziewczyn, wypuszczając powietrze z płuc.

– Właśnie tak – odparła już spokojniej Annie i odpaliła dwa papierosy, po czym podała mi jednego.

– Ochłońmy, a ja przyniosę nam coś do picia – ton Kath natychmiast stał się radosny.

Wraz z Annie odwróciłyśmy się plecami do domu i spoglądałyśmy w ciemną toń nocy, która zalewała długi i wąski ogródek domu rodziców Mike'a.

– Ej... – szepnęła, mrużąc oczy. – Patrz. – Skinęła głową w stronę altany na samym końcu ogródka.

– Czy to jest... – zaczęłam.

– Tak. To nasza Angela z...

– Nate'em? – dokończyła Kath, która nagle znalazła się obok nas, wytrzeszczając oczy.

Kilkanaście metrów dalej, z dala od dudniącej muzyki, w zadaszonej altanie siedzieli wysoki blady Nate i Angela. Byli sami i nawet nie dostrzegli, że wraz z Kath i Annie stoimy na tarasie i się na nich gapimy. Uśmiechali się do siebie pochłonięci rozmową, jakby świat zewnętrzny nie istniał.

– Wygląda na to, że szykuje nam się pierwszy flirt pomiędzy reprezentantem starszej ekipy Springtown a członkinią tej młodszej – rzuciła dziwnym tonem Kath.

– Iście historyczny moment dla społeczności naszego zapyziałego osiedla – zaśmiała się Annie.

– Oni tylko rozmawiają, a wy już stawiacie ich przed ołtarzem – wtrąciłam.

– Błagam, tylko ślepy by nie zauważył, co tu się dzieje. – Kath pokręciła głową.

– Widziałam, jak Nate podczas meczu zerkał na Ange – argumentowała Annie.

– W takim razie dobrze, że odważył się do niej odezwać – odparłam.

– Nie bardzo. To będzie... – rzuciła Kath.

– Problematyczne – dokończyła za nią Annie, lekko się krzywiąc.

– Dlaczego? – obruszyłam się odrobinę.

– No bo wiesz... Starsza ekipa zwykle nie miesza się z naszą. – Annie spojrzała mi w oczy. – Wyjątkiem są mecze i takie sytuacje jak dziś, kiedy trafiamy na ich imprezę jako sporadyczna dostawka. Tylko dlatego że Mike ma starszego brata.

– To się nie uda. Nate i Angela. – Kath znowu pokręciła głową. – Jego koledzy będą gadać. On pracuje, jest dorosły i tak dalej, a ona nawet nie skończyła jeszcze liceum.

– Gdyby dojrzały i odpowiedzialny Nathan ogłosił związek z nastolatką, kumple zjedliby go na śniadanie. Szczególnie że jego poprzednia dziewczyna miała podobno ze dwadzieścia dwa lata – Annie zakończyła temat.

– To głupota. Nie dzieli ich czterdzieści lat, tylko trzy – fuknęłam.

– No, prawie cztery – doprecyzowała Annie.

Dopiero sobie przypominałam, jak działa to osiedle i jego społeczność. Tutaj grupy wiekowe nigdy się ze sobą nie mieszały. Kiedy Nate i jego koledzy byli nastolatkami, starsza młodzież też się do nich praktycznie nie odzywała. Nie byli zapraszani na imprezy poza rzadkimi wyjątkami takimi jak dzisiaj. W Springtown tak po prostu było. I nikt nigdy nie złamał tej niepisanej reguły. To groziło towarzyskim skandalem i zgodnie z przewidywaniami dziewczyn mogło się spotkać z bolesnymi komentarzami i brakiem akceptacji. Po obu stronach.

– Oby Angela się w nim nie zadurzyła... – szepnęłam pod nosem.

– Jeśli on złamie jej serce, Kath złamie mu nos – dodała butnie Annie.

– A ty mi pomożesz, Lea. Temperament masz prawie tak południowy jak ja – mruknęła Kath, nawiązując do włoskiego pochodzenia swojej mamy. – Pogadam z nią jutro. Wybiję jej to z głowy. Dla jej dobra.

Wróciłyśmy do środka i usiadłyśmy w salonie. Obok nas zaraz pojawili się Jasper i Philip.

– Lea Woods do Springtown wróciła. Gra, śpiewa i już dymu narobiła – zrymował nagle Jasper, opadając na kanapę, a Phil roześmiał się gardłowo.

– Profesjonalnie wyprowadzasz gwiazdora   z równowagi, Lea. Szacun. – Chłopak Annie wystawił pięść w moim kierunku, chcąc ze mną zbić żółwika, a ja niepewnie to zrobiłam. Czyli i oni mieli pełną świadomość tego, że wypadek Flynna w kuchni wcale nie był wypadkiem.

– Gdyby ktokolwiek inny zrobił taki cyrk, Stanley kazałby mu własnoręcznie sklejać te potłuczone szklanki – kontynuował Jasper. – Brat Mike'a to niezły choleryk.

– Ale że to był Flynn, to Stan ograniczył się do kilku wulgaryzmów i pięciu szotów wódki na uspokojenie – rzucił do niego Philip.

– A czemu Stan miałby się hamować ze względu na Skya? – zapytałam Phila.

–  Ciul wie. – Wzruszył ramionami. – Wszyscy tak mają, jeśli chodzi o Flynna. Niby koleś zawsze trzyma ten swój dystans i wszyscy mają wobec niego jakiś dziwny respekt, ale ja myślę, że tak naprawdę chodzi tu o hajs. – Uniósł wymownie brwi. – Nikt nie wchodzi Skyowi w drogę, bo znajomy z hajsem może się przecież zawsze przydać, co nie?

Nie drążyłam tematu. Skupiałam się na tym, by ochłonąć po bezczelnym teatrzyku tego chłopaka. Postanowiłam, że złotowłosy arcydupek nie zepsuje mi tego wieczoru – ani żadnego kolejnego. Siłowałam się, by zamknąć ten temat w swojej głowie. Musiałam to zrobić, bo inaczej bym się nakręciła, a to byłoby niebezpieczne. Nie chciałam konfrontacji i siania fermentu. Nie wśród swoich znajomych z dzieciństwa, którzy chyba właśnie dawali mi kolejną szansę. Szansę, z której bardzo obawiałam się skorzystać.

W pewnym momencie alkohol rozluźnił wszystkich gości. Wizard puszczał swoje demoniczne kawałki z głośnika, a Conrad próbował go odłączyć od prądu. Obok mnie Phil i Annie byli pochłonięci sobą, a po drugiej stronie sofy Jasper tłumaczył Kath jakąś zawiłą historię. Chwilowo stałam się piątym kołem u wozu i zaczęłam szukać wzrokiem Mike'a, który przez większość imprezy ogarniał dom. Pośród mrowia ludzi przy otwartej lodówce dostrzegłam kawałek pochylonej sylwetki odzianej w biały dopasowany T-shirt i ciemne jeansy. W taki strój, jaki Mike dziś na sobie miał. Bez zastanowienia ruszyłam ku niemu i złapałam go za ramię.

– Mikey, może pomogę ci w...

Nie dokończyłam. Odwrócił się do mnie nie Mike,   Flynn Ashford. Będąc ode mnie wyższym o półtorej głowy, patrzył na mnie z góry i zaciskał blade usta, a mięśnie jego ostro zarysowanej szczęki lekko pulsowały w napięciu. Nie rozumiałam, jak mogłam pomylić go z Mikiem, który nie był przecież tak wysoki i nawet w połowie tak umięśniony jak Flynn. Odskoczyłam do tyłu jak oparzona. Ale nie dałam rady zerwać naszego połączenia wzrokowego. Spojrzenie tego chłopaka było lodowate, intensywne, pełne sprzecznych emocji. Przeszyło mnie impulsem gwałtownego napięcia. Miałam wrażenie, że lada moment Flynn rzuci mi się do gardła i rozszarpie tętnicę. Wzdrygnęłam się. Groźnie przymrużyłam oczy i odwróciłam się na pięcie. Dwa kroki później usłyszałam za plecami ciche słowo:

– Pojebana...

– I vice versa, pojebie – odpowiedziałam głośniej, nie zatrzymując się.

Przez resztę imprezy kontrolowałam wzrokiem każdy ruch Flynna, tak samo jak on przyglądał się mnie. Stał z boku, ale w obrębie grupy Danny'ego, Damona, Petera i Chestera. I raz po raz zerkał w moim kierunku, marszcząc przy tym jasne brwi. Moje postanowienie o niesianiu fermentu coraz bardziej kulało, bo Flynn chyba celowo mnie prowokował, jakby grożąc mi tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Zaczynałam się gotować. Marissa, jego dziewczyna, chyba również, bo trącała go łokciem w bok kilka razy, kiedy zauważała, że przestawał jej słuchać. Stwierdziłam, że jeśli zostanę tu dłużej, nie wytrzymam i wyzwę go na pojedynek o honor.

Mogłam więc poszukać szpady lub iść do domu.

Było po północy, kiedy pożegnałam się ze wszystkimi, a Mike zamówił mi taksówkę.

– Przepraszam, że miałem dziś tak mało czasu – powiedział zmieszany, kiedy wychodził ze mną przed dom. – Muszę opanować ten bajzel, żeby rodzice jutro nie powiesili mnie i Stana.

– Myślę, że i tak to zrobią. W ich domu jest właśnie z pięćdziesiąt osób. – Zaśmiałam się, zakładając włosy za ucho.

– Taaa, pewnie masz rację. Jeśli do południa się nie odezwę, to znaczy, że możesz szykować się na mój pogrzeb. – Mike zaczepił kciuki o szlufki jeansów i nagle spoważniał. – Lea, pomyślałem, że może... czy nie chciałabyś...

– Lea, też już spadasz? – Nagle zza drzwi wejściowych wyłoniła się Angela.

– Tak, lecę do domu. Moja taksówka niedługo będzie, mogę cię podrzucić – zaproponowałam.

– Dzięki, nie trzeba – odmówiła Angela, uciekając wzrokiem. – Mieszkam niedaleko, przejdę się. – Posłała mi i Mike'owi uspokajający uśmiech, po czym pobiegła podjazdem w stronę ulicy.

– Ange pewnie chce się trochę odświeżyć, zanim śmierdząca piwem i fajkami przywita rodziców. – Mike uniósł brwi i wciągnął powietrze do płuc, jakby planował coś jeszcze dodać.

Usłyszałam dźwięk silnika.

– Moja taksówka już jest – rzuciłam, spoglądając mu w oczy.

– Tak. Taksówka. – Kiwnął głową, jakby wyrwany z transu.

Odprowadził mnie do samochodu i otworzył mi drzwi. Kiedy wsiadałam, poczułam jego dłoń na swoich plecach.

– Wyślij SMS-a, kiedy dotrzesz do domu. – Nachylił się przy otwartych drzwiach.

– Jasne.

– I, Lea... – Uśmiechnął się lekko zawstydzony. – Pięknie śpiewasz.

– Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech. – Widzimy się...

– Niedługo – dokończył za mnie, po czym zamknął drzwi.

Samochód ruszył i zanim jeszcze minęliśmy dom, w którym się wychowałam, dostrzegłam na chodniku dwie postacie. Nathan odprowadzał Angelę, obejmując ją ramieniem.

Continue Reading

You'll Also Like

176K 12.6K 23
Louis jest wykładowcą na uniwersytecie, nadmiernie przeklina i rzuca w swoich studentów kredą, a Harry jest logopedą z wiecznym uśmiechem na twarzy...
438K 1.4K 4
KSIĄŻKA ZOSTANIE WYDANA W WAKACJE 2024! Mateo nie lubi dotyku. Nie lubi też tańczyć. Za to lubi Jenny, która w przeciwieństwie do niego, uwielbia nar...
84.3K 4.4K 25
Biedronka i Lidl Czy są to wrogowie, których już nie da się pogodzić? Czy też wręcz przeciwnie? Czy silne uczucie którym jest wzajemna nienawiść...
87.2K 3.7K 42
Molly Bennet i Charlie Conley już w dzieciństwie byli nierozłączni, a ich przyjaźń wydawała się niezniszczalna. No właśnie. Wydawała się. Jak się oka...