Traitor's Oath

Lotthiaa tarafından

6.7K 800 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... Daha Fazla

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia

28. Wieczny spokój

104 5 53
Lotthiaa tarafından

Posępny korowód wymaszerował ze świątyni Akarera, gdy tylko słońce zsunęło się za horyzont, zarzucając mroczny całun na Edresh. Kieran oparty o chropowaty kamień murów Ydrannu ledwo widział poruszające się w ciemności postacie. Jedynie oddalający się stukot wozu przewożącego trumnę wskazywał położenie żałobników, przemieszczających się w głuchej ciszy.

Kieran uśmiechnął się do siebie. Jakże on uwielbiał tych pociesznych bęcwałów! Nie mógł powstrzymać się przed uniesieniem kącików warg, gdy widział, jak kukiełki potulnie poddawały się jego woli. Przykrył dłonią usta, choć nie sądził, by ktokolwiek go zauważył w tę pochmurną noc, i przymrużył oczy.

Verhmarowie — a raczej Gibrill i Rauela — w milczeniu odprowadzali Carvena na pobliski cmentarz. Nie mogli się odzywać ani zapalić lampionów, aby dusza zmarłego nie zboczyła z wiodącej do Akarera ścieżki. Trzeci Kapłani powtarzali, że dopiero gdy odda się denata ziemi, osłabi się jego więź z życiem doczesnym i zmniejszy ryzyko przemienienia się w potępieńca.

Ale oczywiście nie na tyle, by zaniechać niliru.

Świątynie zawsze wznoszono na obrzeżach miejscowości, a wiernych do środka na modlitwy wpuszczano od świtu do zmierzchu. Wtedy właśnie nieboszczyk — rozpraszany zgiełkiem miasta — potrzebował wsparcia rodziny. Po zmroku zaś umocniony wiarą bliskich mógł kroczyć samotnie.

Naiwni głupcy ułatwili jedynie Kieranowi zadanie. Ale on teraz też musiał kroczyć samotnie, niepostrzeżenie… Odczekał, aż pochód skręcił w wyboistą alejkę pomiędzy drzewami, i dosiadł swojego wierzchowca. Szerokim łukiem wyminął świątynię Akarera. Monumentalna, surowa budowla zawsze napawała go dziwną grozą, a w nocy przypominając złowrogi cień zwiastujący kres żywota, wyglądała jeszcze bardziej przerażająco. Kieran nie zamierzał obok niej przejeżdżać.

Skierował się na wschód. Przez chwilę pędził wydeptanym głównym traktem. Płaszcz łopotał za nim niczym skrzydła próbującego zerwać się do lotu kruka. Przez owiewające go silne podmuchy wiatru nie trudno było się poczuć, jakby miał się wzbić w powietrze.

Niechętnie zwolnił. Koń zarżał, niezadowolony ślamazarny tempem, gdy przed nimi rozciągała się pusta droga, niemalże prosząca, by przebyć ją galopem. Kieran poklepał zwierzę po karku. Sam nie był z tego powodu uradowany, ale w panującym mroku niewiele widział, a właściwy skręt lubił złośliwie się przed nim ukrywać nawet w blasku słońca.

— Mógłbyś wreszcie zapamiętać trasę, Marudo — mruknął Kieran.

Zeskoczył na ziemię i przeszedł wzdłuż linii lasu. Wszystko wydawało się identyczne. Ale na szczęście miał czas do brzasku. Wierzchowiec parsknął. Kieran oparł zaciśnięte pięści na biodrach i spojrzał na niego z oburzeniem.

— Nie nadałbym ci imienia po Carvenie, gdybym wiedział, że przez to staniesz się taki jak on. — Z rozczarowaniem pokręcił głową. — Tylko drwisz i… — Przyklasnął w dłonie. — Znalazłem!

Pociągnął Marudę za wodze i dziarskim krokiem wkroczył na wąską dróżkę. Koń ledwo się mieścił między pniami rosnących drzew, ale tyle razy tędy się przeciskali, że już nie wzbraniał się przed przejściem przesmykiem. Kieran pogwizdując cicho, odgarnął grzbietem dłoni przyklejone do czoła włosy i rozpiął kilka guzików od koszuli. Przypadkowo musnął palcami powierzchnię oqaliana. Wzdrygnął się, gwałtownie cofając rękę. Najchętniej zerwałby wisior z szyi i cisnął nim w roztaczającą się wokół ciemności, by został zapomniany wraz z wiążącą się z naszyjnikiem obietnicą.

A że, cholera, musiałem się na to zgodzić!

Przyspieszył. Potykał się na nierównym gruncie i śpiewał coraz głośniej, zagłuszając własne myśli, aż wypadł na niewielką polankę. Przebijające się przez liście snopy blasku księżyca srebrną farbą malowały wymyślne wzory na zielonym dywanie. Strzeliste olchy niczym strażnicze wieże strzegły rozpadającą się chatkę, prawie że przytuloną do pnia jednego z drzew.

Kieran zostawił wierzchowca na zarośniętej łące, a sam wszedł do rudery. Zawodzenie spróchniałych desek mogłoby obudzić nieboszczyka… co też Raumaer ostatnio próbował tu uczynić.

— To, że prowadzą cię na wieczny spoczynek, nie oznacza, że musisz wiecznie spać — zawołał wesoło Kieran. Odsunął zwisające z sufitu nitki pajęczyn i z uśmiechem spojrzał na leżącego na stosie koców mężczyznę.

Nie spał, a przynajmniej miał otwarte oczy. Chociaż Kieran wcale nie był przekonany, czy żył. Carven wyglądał marnie. Pusto wpatrywał się w ścianę, a jego blada skóra wyraźnie kontrastowała z panującym w środku chaty półmrokiem.

— Mówiłem, byś się nie ruszał — westchnął Kieran, widząc czerwony kwiat rozkwitły na opatrunku nałożonym na tors Verhmara.

— Wybacz, że nie słuchałem, umierałem!

Kieran przewrócił oczami. Niepotrzebnie się martwił. Z Carvenem wszystko było w porządku… Niestety. Nawet śmierć nie zdołała zmienić jego parszywego charakteru.

— Ty nigdy nie słuchasz. — Skrawkiem koszuli otarł zydel z kurzu i na nim usiadł. — A umarłeś przecież tylko raz.

Na twarzy Carvena emocje tworzyły wspomnienie jego cierpienia. Dłoń mężczyzny bezwiednie przesunęła się do zabandażowanej piersi. Lepiąca się przez opatrunek krew nie pozostawiała żadnych złudzeń — odgrywany w głowie koszmar wydarzył się naprawdę.

— To była Rauela — odezwał się Carven. Głos mu zadrżał od nieporadnie tłumionych emocji. — Postrzeliła mnie.

— Była dziwnie zdeterminowana, by się ciebie pozbyć. — Kieran uśmiechnął się ponuro. — Ale powinieneś być jej wdzięczny, tylko Rauela mogła nie trafić we właściwe miejsce między żebrami.

— We właściwe miejsce między żebrami — powtórzył tępo Carven, jakby wypowiadał nieznane mu słowa w obcym języku. — W-wiedziałeś o wszystkim?

— Proponowano mi to zaszczytne zadanie. — Dumnie się wyprostował. — Od początku miałem to być ja, ale… — bezwiednie wzruszył ramionami — nie mogłem tego zrobić.

Carven potrząsał tylko głową, jakby nic z tego nie rozumiał. I chyba tak było. Przecież on nigdy zbytnio nie myślał. Dlatego wybrano właśnie jego i skończył tak tragicznie.

— Ojciec nie chciał zostawić ci majątku, od początku miał być to Merran — wyjaśnił Kieran, wygodniej rozsiadając się na krzesełku. Czekała go długa opowieść. — Miałeś otrzymać niewielką część złota, by nie wadzić rodzeństwu i nie pogłębiać waszego konfliktu. Tak było rozsądniej, ale Ishard przekonał Teamisa do zmiany testamentu.

— Nieprawda — zaprzeczył Carven bez przekonania. Tyle wydarzyło się w ostatnim czasie, że raczej nie była to najbardziej zaskakująca wiadomość, jaką mógł usłyszeć. — Ishard mnie nienawidzi.

— Nie, on cię uwielbia! I jest chyba jedyny. — Pokręcił głową z rozbawieniem. — Nikt inny tak bezmyślnie nie pozwoliłby się poprowadzić do zguby, jak ty.

— To dlaczego nie pozbył się mnie wcześniej? — ryknął Carven. Niesiony wyraźnie widocznym na bladej twarzy gniewem uniósł się na łokciach, uniósłby się jeszcze wyżej, gdyby Kieran nie zmusił swego pacjenta do oparcia się plecami o ścianę. Nie po to z trudem wcisnął się w uszyty nie na niego strój nekromanty, próbując zawrócić Carvena ze ścieżki wiodącej przed oblicze Akarera, by teraz tak debilnie się wykrwawił i po prostu umarł.

— Wtedy majątek zostałby rozdzielony pomiędzy twoje rodzeństwo i Ishard byłby zmuszony zarządzać nie jednym, a czterema pionkami. To musiałeś być ty, ale gdy już go zdobyłeś — rozłożył bezradnie ręce, jakby Carven sam sobie zawinił — nie byłeś dłużej potrzebny.

— To nie ma żadnego sensu, teraz wszystko należy do… — urwał, blednąc tak przeraźliwie, aż Kieran przestraszył się, że Verhmar znów straci przytomność. Zaczerpnął jednak tchu i wydusił zdławionym głosem: — Do Raueli.

— Nie przeczytałeś zapisów w Księdze Przysiąg — stwierdził Kieran z uśmiechem. Nie powinno go to dziwić, a mimo to przez niedowierzanie z trudem przekładał myśli w słowa, a te z kolei w całe zdania. — Tylko ty mogłeś podpisać własny wyrok śmierci, nie patrząc, co w nim zapisano. — Wyciągnął z kieszeni pomiętą kopię przysięgi, powieloną przez świątynnego skrybę i opatrzoną pieczęcią Trzecich Kapłanów dla potwierdzenia autentyczności. — Od chwili twojej śmierci cały majątek należy do Isharda.

Usta Carvena otwarły się w niemym proteście, a jego oblicze pogryzmoliły pełne sprzeczności emocje, uwidaczniając rozpętany w głowie chaos. Gdy Kieran dawno temu, jeszcze jako podrzędny i wzgardzony syn kapitana Czarnych Płaszczy w Daleeun, zaspany, opity i śmierdzący własnymi wymiocinami wysłuchiwał ambitnego planu Isharda, miał podobny do Carvena wyraz twarzy. Widział wtedy swoje odbicie w kawałku potłuczonego, przybrudzonego lustra. Zapamiętał je dokładnie i przypominał sobie za każdym razem, gdy na obranej drodze do sukcesu pojawił się ostry zakręt, wyrzucający ich do pobliskiego rowu. To nie mogło się udać… Ale się udało. Wszystko.

— Rauela jest córką Isharda — doprecyzował Kieran, chowając z powrotem kartkę do kieszeni. Carven i tak przecież tego nie przeczyta. — Siostrą Kasena i-i-i moją narzeczoną.

Carven nie odpowiedział. Wpatrywał się jedynie bezmyślnie w Kierana, jakby wygadywał takie bzdury, że nie sposób było na nie zareagować, nie wychodząc na równie głupiego. Kieran jednak cieszył się, że Verhmar o nic nie dopytywał. Nie byłby w stanie wyjaśnić, jak to się stało, że jego narzeczona została żoną Carvena — tego nie dało się usprawiedliwić. Popełnił błąd, zgadzając się na to, i do końca życia będzie za niego płacił.

— Prawdziwa Rauela Anvassier niczego nieświadoma wciąż jest na Bexirtonie — mówił więc dalej Kieran. Zakłopotany pocierał dłonią plamę na spodniach, nie sądził, że tak trudno będzie mu o tym wszystkim opowiadać. — Lord  Anvassier chciał ci pomóc, wysłał do córki list, by przybyła do Edreshu, ale nigdy do niej nie dotarł, choć Anvassier jest przekonany, że Rauela jest tutaj. Zgody na ślub z jego córką nigdy nie wyraził, tamten list był sfałszowany.

— A Lauvelon?

— Był nam potrzebny — mruknął Kieran cicho, zawstydzony jak wiele osób wykorzystali i oszukali, by zniszczyć nieżyjącego już człowieka. — W zamian za zyski z iriennu miał potwierdzić, że jego żona była twoją matką, i wprowadzić cię na doroczny królewski bankiet, ale nikt nie przewidział, że we wszystko wtrąci się Mai.

— Widziałeś, że nie jest moją siostrą — odezwał się Carven, grzbietem dłoni ocierając strużkę krwi wypływającą spod założonego na piersi opatrunku. Z nienaturalnym spokojem obejrzał pozostawione na skórze czerwone smugi. — To dlaczego to powiedziałeś?

— Lauvelon by mnie zamordował, gdybyś dotknął Mai. — Uśmiechnął się szeroko, to akurat zdawało się oczywiste. — W Radhmor, przed wieczorną zabawą w Festiwal Zwycięzców, natknąłem się na Mai przed wejściem do ich rezydencji, gdy szedłem spotkać się z jej ojcem. Chciała z tobą porozmawiać, kazała mi się do ciebie zaprowadzić lub odsunąć i pozwolić samej to zrobić. Nie mogłem jej puścić. Nie wiedziałem, czego od ciebie chce ani co ci powie, więc uznałem, że lepiej będzie jej pilnować. Nie sądziłem, że jedna decyzja tak wszystko skomplikuje.

Kieran wstał i rozejrzał się po zaciemnionym pomieszczeniu. Wpadające przez okna srebrne snopy księżyca nie dawały za wiele światła, ale zdołał dostrzec swoją torbę, niedbale ciśniętą w kąt izby. Prócz złych wspomnień utrwalonych w zakrwawionych szmatach i strzępach koszuli Carvena powinien przechowywać tam również trochę wody, spirytusu, czystych bandaż oraz igłę z nićmi. Może tym razem uda mu się lepiej pozszywać Carvena… Wzruszył beztrosko ramionami. Zaraz się o tym przekona.

— Lauvelon nie zamierzał narażać reputacji i interesów dla garści złota, raz Verhmarowie zniszczyli mu życie, drugi raz nie był na tyle głupi, by na to pozwolić. — Kieran uśmiechnął się szelmowsko, znalazłszy w swoim tobołku sfatygowaną świecę. Kto wie jakie niespodzianki jeszcze tam znajdzie! — By zapobiec plotkom, Mai udała się z tobą na bankiet, ale nie mieliście się nigdy więcej zobaczyć. Kasen musiał nieco wtajemniczyć Lauvelona w plany Isharda, dlatego rozmawiał z nim podczas bankietu w ogrodzie, choć był wtedy na służbie.

— A ta przeklęta tiara?

— Bądź cierpliwy, zaraz do tego dotrę — zbeształ Carvena Kieran. Wyłożył wszystkie przybory na zydlu, na którym wcześniej siedział. — Lauvelon pozwolił nam korzystać ze swoich środków i przydzielił nam do pomocy swojego człowieka. Pewnie go pamiętasz, taki duży, o dziwnych bursztynowych oczach. Dzięcioł go zwiecie.

— Nie przypadkiem zaatakował nas w Radhmor — mruknął oschle Carven. Chyba wciąż obwiniał się za wydany tej nocy na brata wyrok. — I też nie przypadkiem ty tamtędy przechodziłeś… — Prychnął z niedowierzania. — Akurat ze strażą Lauvelona.

— Wszystko zaplanowane i odegrane, prawda? — Wypiął dumnie pierś, zadowolony swoim perfekcyjnym występem w przedstawieniu. — Razem stawaliście się zbyt niebezpieczni, Ishard musiał was skłócić i rozdzielić.

— Zaczął od rzekomo skradzionych dokumentów? — burknął ponuro Carven.

Kieran przytaknął.

— Ishard je spakował, a służba nic nie zauważyła, bo sama je wyniosła. Ze śmieciami! — Podekscytowany przestąpił z nogi na nogę. — Potem Rauela je zabrała i ukryła.

W czasie gdy Carven próbował powoli przyswoić wszystkie wiadomości, Kieran wskrzesił ogień i podpalił świecę. W jej ciepłym blasku nawet Carven wydawał się weselszy.

— Kasen miał pilnować cię w Edreshu, ale jako królewski strażnik nie mógł opuścić służby bez zezwolenia króla. — Kieran przemył ręce spirytusem, wypił też małego łyka dla dodania sobie odwagi. — Więc z Dzięciołem obezwładnili wracającą do komnat księżniczkę, skrępowali, ale niezbyt mocno, by mogła się uwolnić, na ciebie natknąć i o wszystko oskarżyć. Potem wystarczyło wypowiedzieć kilka właściwych słów właściwymi ustami, by król wysłał cię do Edreshu pod nadzorem Kasena, który wciąż miał tę tiarę przy sobie.

— I Gibrilla.

— I Gibrilla — potwierdził Kieran, przewracając oczami. Na pewno towarzystwo brata było najgorszym, co Carvena spotkało. — Mai wymknęła się ojcu i zmusiła cię — machnął dłonią — a raczej nas, by zabrać ją do Edreshu.

Wbrew wypisanej na twarzy Carvena żałości uśmiechnął się nieznacznie. Widocznie świadomość, że ktoś miał gorzej niż on, niezmiennie poprawiała mu humor.

— Lauvelon się zirytował?

— Podobnie jak Ishard — odparł Kieran znacznie mniej pogodnie. Akurat jemu nie było do śmiechu, wciąż pamiętał tamtą rozmowę z Ishardem, a raczej przyjęty na podbródek cios. Kto by pomyślał, że stary dziad może mieć tyle siły! — Mai musiała zniknąć z Edreshu, ale jak pozbyć się kogoś, kogo nie można dotknąć? Czekałem na odpowiedni moment. Długo to trwało, ale wreszcie nadszedł.

Carven pokiwał głową, jakby zrozumiał, skąd u Kierana wzięła się nagła chęć, by wymienić Mai na złoto. Wtedy nie sprzeciwiał się temu rozwiązaniu, teraz również nie wydawał się żałować tamtej decyzji. Panna Lauvelon wciąż nic dla niego nie znaczyła, chociaż Mai była jego jedynym, prawdziwym sprzymierzeńcem. Tylko ten głupek jeszcze tego nie zauważył.

— Dlaczego Ishard to zrobił?

— W jednym zawsze miałeś rację. Teamis był okropnym człowiekiem. Ishard znał go tak długo, że tylko on mógł mieć dobry powód, by go nienawidzić, więc się go pozbył.

— Zabił Teamisa? — parsknął Carven. Odchylił głowę i oparł ją o ścianę, z uśmiechem wpatrując się w oblepiony girlandami pajęczyn sufit, jakby w sieciach utknął jego ojciec.

— Tak przypuszczam. — Wzruszył ramionami. — Teamis był zdrowy, mimo to kilka tygodni potem już nie żył. Gdyby to zależało od Akarera, nie wzywałby twego ojca tak szybko przed swoje oblicze.

— Ja powinienem się przed nim znaleźć. — Carven podejrzliwie przymrużył oczy. Zdawał się nagle zapomnieć o losie, który spotkał Teamisa. — Jak się tu znalazłem?

— Dzięki workowi z ziemią! I kilku kamieniom. — Kieran aż podskoczył z rozpierającej go ekscytacji. — Rauela zostawiła cię na trakcie i wróciła do rezydencji, by nikt jej nie podejrzewał. Gdy tylko się oddaliła, zatachałem cię do świątyni Akarera, gdzie stwierdzono twój zgon.

— Przecież… — zamrugał niezrozumiale — żyłem.

— Ledwo, ale kapłan Niloo nie jest szczególnym uczonym. Kapłanem zresztą też nie. Na pewno nie o tej porze. — Uśmiechnął się szalbiersko. — Dlatego to on był wtedy na służbie. Obowiązkiem każdego kapłana po stwierdzeniu zgonu jest zadbanie, by denata zamknięto w trumnie, której od tego momentu bezwzględnie nie można otwierać, i osobiste zawiadomienie rodziny o śmierci.

Kieran wciąż pamiętał rozżalenie kapłana Niloo, gdy okazało się, że musiał udać się na drugi koniec Edreshu do rezydencji Verhmarów, oraz jego nagłą radość na wspomnienie, że Gibrilla zapewne znajdzie w Czarnej Owcy. Mógł wypełnić swoją powinność, nie rezygnując jednocześnie z przyjemności.

— Więc jak kapłan Nillo odjechał, wyciągnąłem cię z trumny i ułożyłem w środku worek z ziemią i kamieniami. Leżący na cmentarzu Carven Theodor Verhmar to tak naprawdę gnój i stos kłamstw. — Kieran parsknął. — Zatem wszystko się zgadza.

— Nic się nie zgadza — warknął Carven. Zerwał się tak niespodziewanie, że Kieran nie zdążył powstrzymać go przed zrzuceniem na podłogę przyborów leżących na zydlu. Żaden się tym nie przejął. To nie Kieranowi były potrzebne, a Carven zapewne nawet tego nie zauważył. — Moje złoto…

— Należy do Raueli — westchnął Kieran. Zaczynał wątpić, czy Carven przyswoił choć ułamkową część historii. — Jesteś martwy, Carven, i kuriozalnie, by żyć, martwy musisz pozostać.

— I co to niby za życie?! — prychnął Carven, podpierając się ściany, by nie upaść. Miał tak zbolały wyraz twarzy, jakby żałował, że jednak wciąż żył.

— Wymarzone. — Znów przysiadł na zydlu. — Jesteś wreszcie wolny. Możesz odejść, robić co chcesz i być kim chcesz, tylko nie Carvenem Verhmarem.

— Mogę odejść?

— Ale nie możesz wrócić — rzekł Kieran poważnie. Tym razem nie żartował. Od tego zależało życie ich obu. — Twoje rodzeństwo nie możecie cię spotkać, a tym bardziej Rauela, Kasen czy Ishard nie mogą więcej o tobie usłyszeć. Inaczej — wymownie przesunął palcem po gardle — to faktycznie będzie koniec. Twój i mój.

Carven wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Zsunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Przycisnął pięść do piersi, ciężko oddychając. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Ale przecież powinien się cieszyć! Może i stracił złoto, władzę i dawne życie, ale żył. Czy to nie był dobry powód do radości?

— To, co ja mam teraz robić? — wydusił wreszcie Carven. Jego wzrok stał się tak odległy, jak gdyby próbował wyobrazić sobie swoją przyszłość, ale wcale nie podobało mu się to, co widział.

— Pierwszy raz zależy to tylko od ciebie. Nie zmarnuj tego.

Carven niespodziewanie poderwał głowę, zaczynając panicznie przeszukiwać kieszenie spodni. Nie miał ich zbyt dużo, więc zaraz wybuchnął:

— Gdzie moja pieczęć?!

— Jaka pieczęć? — Kieran uśmiechnął się niemrawo. Ogarniający go chłód uświadamiał mu, że nie będą to pomyślne wieści.

— Od Adriela.

— Adriela Vaalardala? Księcia? — Zerwał się z miejsca. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, podobnie jak powietrze z płuc, ale ani na jedno, ani na drugie niewiele mógł poradzić. — Widziałeś go?

Carven lekceważąco wzruszył ramionami.

— Był w Czarnej Owcy.

— W Edreshu! — wykrzyknął Kieran nienaturalnie wysokim głosem. Miał ochotę potrząsnąć Carvenem za to, że wcześniej nic o tym nie wspomniał. — To… Cholera. — Drżącą dłonią przetarł twarz. — Znajdź tę pieczęć.

— Co się stało? — spytał Carven. Uniesione w zdziwieniu brwi sięgały mu niemalże linii włosów.

— Twoja siostra… — Zamilkł, zaciskając na moment usta. Pospiesznie skierował się do wyjścia, już na progu dodając: — Wszystko albo nic, Carven. Ty jesteś niczym, ale ona była wszystkim.

***

Od ostatniego rozdziału minęła cała wieczność, zdążyłam zapomnieć, co właściwie miało znaleźć się w tym rozdziale, więc jeśli uważacie, że coś powinno zostać wyjaśnione, a nie zostało, to nie krępujcie się tego napisać w komentarzu. Mam też nadzieję, że ilość informacji nie jest zbytnio przytłaczająca, bo mimo wszystko jest ich sporo jak na jeden rozdział. Ale niestety inaczej nie dało się tego zrobić!

Na zakończenie dziękuję każdemu, kto poświęcił swój czas, żeby tu zajrzeć, w szczególności Anna_Dziedzic bez której TO prawdopodobnie nigdy by nie powstało, themariamagdalena bez której TO z kolei nie zostałoby skończone oraz Antonumb za wytrwałe czytanie! Dziękuję za każdy komentarz, gwiazdkę, a także tym, którzy przemknęli przez tekst niezauważeni, ale jednak tutaj dotarli.
Carven raczej nikomu nie ułatwiał czytania!

Jeśli zaś chodzi o drugi tom, to był w planach, ale niczego nie obiecuję. Póki co zostaje zapisany obok „może kiedyś" i zobaczymy, co z tego wyjdzie. W kolejce do napisania mam dość historii... Niestety.

Do następnego!

Okumaya devam et

Bunları da Beğeneceksin

30.9K 1.2K 60
tu będą rużne obrazki z EW z neta
23.1K 2.3K 29
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
6.4K 515 42
(nie moja manga, ja ją tylko tłumaczę) Najlepsza aktorka Lee Sia posiadająca zdolność widzenia duchów. Po wypadku budzi się w ciele „Camili Sorpel". ...
2.8M 20.3K 6
„Takich jak my, wszechświat jeszcze nie odkrył." 1 część trylogii "Secret" ~09.12.2020. - 15.06.2021~ Dziękuje za okładkę: @velutinae