My Consequences

By kiczkaa

845K 27.3K 17.6K

Bo każdy błąd zostanie zapamiętany, ale kiedy zło nade mną zwycięży, wejdź w ten świat razem ze mną trzymając... More

Prolog
Czarny, jest zawsze elegancki
Do Zobaczenia
Zatańczysz?
Załatwię To
Starzy Znajomi
Tylko w ciemności zobaczysz gwiazdy
Mówiłem, że pójdziesz do domu
Przyjdę
Zostaw mnie
To Niebezpieczne Być Tu Ze Mną
To moje konsekwencje, nie twoje
Teraz ty jesteś moją Maddie
Mój dotyk, rozwalił ją na małe kawałki
Od tego, który się mną interesuje
Ktoś, kogo nie powinno tu być
Zostań Dziś Ze Mną
Byłam tak krucha i bezbronna
Cały świat był niebezpiecznym miejscem
Kogoś, kto jest ich przeznaczeniem
Przetrwamy To Razem
On cię zmienił
Ja też się tobą interesuje
Poznaj moich rodziców
Dziś Jesteśmy Tymi, Którymi Chcemy Być
Jak Mogłaś?
Dobranoc, po raz trzeci
Nie będę przepraszał za to jaki jestem
Sangre muerte
Złożyliśmy sobie obietnice
Przyszedł ten czas, że mój uśmiech zgasł na dobre
Rozpadł się na małe kawałki
Tęskniłem za tobą Ashley
Razem będziemy silniejsi
Zrób to dla mnie
Zagrajmy w grę
Wiedziałam, że mówił o sobie
Nigdy bym jej nie tknął
Masz siedzieć cicho
Kim był Victor?
Zadania, którego nigdy nie wykonałem.
Nikomu więcej
Muszę wiedzieć
Nie byłam pewna, już niczego
Za każdym razem, otwierając stare blizny
Do zobaczenia kiedyś, moja mała
Będziemy dla siebie obcymi
Nie wiem czym jest miłość
Być na czas
Nie potrafię z ciebie zrezygnować
Chciałam żeby zawsze był
Byłam złym wyborem
Stawała się obcą osobą
Bo to Luke, on zawsze wygrywa
Udało się nam
Dokończymy to
Ktoś, kto nie chce być uratowany
Dzisiaj nie trzymamy się planu
Będę walczył do końca
Trzymajcie sie z dala
Wiedziałam
Ashley Evans
Wiedziałem
Ty sprawiasz, że mam dla kogo walczyć
On naprawdę mnie kochał

Ashley Davis była winną

11.2K 276 92
By kiczkaa

Moje myśli się gromadziły, ale zawsze dochodziło do jednego wniosku. Będą chcieli nas zabić, zawsze próbowali to zrobić, ale teraz jest gorzej. Sprzeciwiłam się mu na jego własnych oczach. Widział, jak bardzo brunet jest dla mnie ważny, ważniejszy niż ta
popieprzona rodzinka, którą nas nazywał. Nie mogłam znieść faktu, że tak łatwo przyszedł mi ten strzał. Strzał prosto w jego głowę. W głowę, za którą kiedyś również bym zabiła. Czasy się zmieniły, chociaż wcale nie upłynęło wiele czasu. To wszystko było tak zmienne, ale teraz byliśmy pewni. Byliśmy pewni, że cała nasza trójka musi przeżyć, tylko to się liczyło. Chcieliśmy mieć w końcu spokój, ale wiedzieliśmy, że to nie będzie takie łatwe. Przeszło mi przez myśl, że musimy uciec, musimy ak najszybciej stąd wyjechać, ale ten człowiek o czarnej i jakże pustej duszy i tak by nas znalazł. Wiedziałam, że jeśli się go nie pozbędziemy do końca życia będzie kilka kroków za nami. To po prostu musiało się skończyć.

- Ashley! - głośny krzyk dobiegł moje uszy, przez co wyrwałam się z transu. - Wsiadaj i to już!

Wsiadłam do samochodu, który jak najszybciej odjechał z tego okropnego miejsca. Strzały ruszyły razem z nami, ale w końcu ucichły. Liam z Brandonem rozmawiali bardzo nerwowo ale nawet nie słyszałam, a bardziej nie chciałam słyszeć o czym. Czułam się okropnie, coś w środku mnie pękło, wymarło w tym momencie. Straciłam wszystko odkąd wszyscy mnie zostawili. Odkąd zostawiła mnie mama, starałam się po tym wszystkim podnieść, chciałam się podnieść ale wydawało mi się, że spadałam coraz bardziej w dół. Wtedy byli oni, moi przyjaciele. Był Luke, wspaniały Luke. Blondyn o spokojnym wyrazie twarzy, blondyn który mógł rzucić wszystko aby być przy mnie. Sprawiał, że mogłam wstać odrobinę wyżej. W tym wszystkim najgorsze było to, że wiedziałam co stało się przed chwilą i mogłam tłumaczyć to tym, że to nie był ten Luke, to nie był już mój Luke. Te tłumaczenia nie były niczym innym niż obroną własnego tyłka. Byłam już tak bardzo świadoma tego, że wszystko stało się przeze mnie. Nie były to tylko głupie myśli, żeby każdy tłumaczył mi, że tak nie jest. To była najprawdziwsza prawda. To wszystko dotyczyło mnie i stało się z mojego powodu. To ja wciągnęłam w to bagno ludzi, bo robiłam z siebie ofiarę. Brandon miał swoją przeszłość ale nigdy tego nie ukrywał, zawsze chciał mnie przed tym bronić i co najlepsze, że to wszystko mu się udawało. Udało mu się, bo dopiero teraz zrozumiałam, że chciał mnie ochronić przed moim własnym sumieniem. Musiał wiedzieć co to znaczy, być kimś kto zawinił. Moi przyjaciele nie żyją, nie mam rodziców, nie żyje mój brat i to wszystko było tylko i wyłącznie z jednego powodu. Ashley Davis była winną, dlatego właśnie ona powinna to zakończyć i tak naprawdę miało się stać. Chciałam zrobić to sama, bo utrata tej dwójki, która zawsze walczyła dla mnie byłaby moją torturą do końca życia, które prawdopodobnie zakończyłoby się bardzo szybko.

Obserwowałam okolicę zza okna i dobrze wiedziałam gdzie jedziemy, wjeżdżaliśmy na dzielnice Denver na której mieszkałam razem z Liamem, co nie było dobrym rozwiązaniem. Prędzej czy później zorientują się gdzie mieszkam. Nie wiedziałam tylko jak miałam zamiar wyjść niezauważalnie z domu, w którym będzie ta dwójka. Bo wiedziałam, że jeszcze dziś chce to załatwić, jak bardzo paradoksalnie brzmiało to, że sama chciałam zabić mojego ojca? Pewnie bardzo, ale stawiałam wszystko na jedną kartę. Brałam pod uwagę nawet swoją własną porażkę i nie przerażało mnie to wcale, ale przerażał mnie fakt śmierci tej dwójki i tylko ja mogłam spowodować, że tak się nie stanie. Tylko ja.

Wysiadłam z samochodu, idąc tuż za nimi. Nie poszliśmy do mnie, a do Liama co mnie zdziwiło, ale nie odzywałam się od momentu wejścia do samochodu i nie chciałam się odzywać bo wtedy to wszystko mniej bolało.

Usiedliśmy w salonie w ciszy, nikt nic nie mówił. Wszyscy byliśmy zaskoczeni obrotem spraw. Chociaż powinniśmy mieć świadomość, że to właśnie tak się skończy. Właściwie, może mieliśmy tą świadomość tylko nie chcieliśmy, że okazała się prawdą. Wszyscy baliśmy się prawdy.

- Powiedzcie coś, błagam! - wstał szatyn i krzyknął, a ja razem z Brandonem unieśliśmy na niego swój wzrok.

- Wpakowaliśmy się właśnie w niezłe bagno, a wy siedzicie jakby nic się właśnie nie stało - parsknął, rzucając nam lekceważące spojrzenie.

- Nie stary, jesteśmy w szoku. To tyle - odpowiedział mu chłopak, a ja po raz pierwszy na niego spojrzałam. Był wystraszony i przerażony w jednym, widziałam po jego ruchach, że nie wie co ma zrobić i jak się zachować.

- Pierwszy raz w życiu kogoś zabiłam, co mam ci powiedzieć? Że to zajebiście fajne uczucie? - do moich oczu napływały łzy, ale szybko je powstrzymywałam bo musiałam pokazać, że wszystko jest w porządku, chociaż nic nie było.

- Nie, po prostu...Nie wiem co my teraz zrobimy - opadł na kanapę, nie łącząc z nami spojrzenia, bał się. Wszyscy się baliśmy.

- Widziałam jaki był wściekły, gdybyśmy nie uciekli to by nas zabił - odparłam, patrząc na podłogę swoim pustym wzrokiem.

- Ale nas nie zabił i tego się trzymajmy - jego głos mnie uspokajał, kątem oka na niego spojrzałam i był taki bezbronny, że tylko mnie to upewniało w tym, że musze to dzisiaj zrobić.

- Musimy obmyśleć plan i to teraz - musiałam grać z nimi w grę tak, by się niczego nie spodziewali.

- Ale co my zrobimy? Jak go teraz znajdziemy?

- Nie będziemy musieli go szukać, on sam nas znajdzie - odpowiedziałam, zaciskając swoje usta.

Liam wstał i podszedł do kominka, nad którym była szafka. Wyjął z niej walizkę i położył na stolik. Brandon ją otworzył, wiedziałam doskonale, że będzie tam broń teraz to było jedyne wyjście, zabić każdego kto będzie próbował zabić nas.

Poczułam wibracje mojego telefonu, dyskretnie gdy nie patrzyli spojrzałam na wyświetlacz.

Od: nieznany

Wybrałaś chłopaka od własnego ojca. Już możesz czuć się martwa.

Przełknęłam ślinę i zaczęłam się niekontrolowanie pocić, złapałam się za kark zamykając oczy, chciałam na chwile zniknąć i to wszystko sobie poukładać, ale wiedziałam że nie mam na to czasu.

- Ash, wszystko w porządku? - czarne tęczówki zmierzyły całe moje ciało i powróciły do moich oczu.

- Tak - uniosłam kącik ust, stale na niego patrząc. Jeszcze chwile na mnie patrzył, wiedziałam że musze być uważna, żeby niczego się nie domyślił.

- Więc Jutro po prostu tam jedziemy i to robimy, nie mamy innego wyjścia - odparł Liam, kładąc swoje dłonie na biodrach, patrzył na nas oczekując odpowiedzi.

- Weźmiemy chłopaków z West Colfax - dodał po chwili patrząc już tylko na bruneta, który pokiwał twierdząco głową.

Chłopaki z Colfax? Czyli ci z wyścigów, chcieli narazić jeszcze więcej ludzi. Byłam pewna, że muszę być szybsza i sprytniejsza. Dobrze wiedziałam kto znał Victora, tylko nie chciał się do tego przyznawać. Chciałam do niego napisać ale wiedziałam, że mi nie odpowie. Musiałam zacząć działać.

- Liam masz tu coś do picia? - spytałam wstając z kanapy.

- Nie, nie było mnie tu jakiś czas i nic nie zostało.

- Pójdę do siebie i przyniosę, zaschło mi w gardle a nie możemy być odwodnieni - odparłam, kierując się w stronę drzwi, słyszałam za sobą kroki i dobrze wiedziałam kto za mną idzie ale się nie zatrzymałam.

- Nie musisz wszędzie ze mną chodzić - powiedziałam, gdy wyszliśmy na zewnątrz.

- Ale chce - odparł, wciąż za mną idąc.

- Próbujesz pokazać, że cie to nie ruszyło - stanął na moim podwórku, a ja się odwróciłam w jego stronę.

- Mam płakać? Jutro pewnie zabije kolejną osobę - parsknęłam, opuszczając głowę w dół, powstrzymując się od płaczu.

- Ash, przestań! - krzyknął, łapiąc za moje policzki.

- Czemu chcesz być taka silna? Czemu nie dasz sobie chwili? Zrobiłaś tyle dobrego, uratowałaś nas, uratowałaś mnie.

Niewiele myśląc jak najmocniej przytuliłam chłopaka, tak jakby nie miało być jutra. Bo mogło go nie być, ale świadomość tego, że stoi przede mną żywy i zdrowy wszystko łagodziła. Bolał mnie fakt, że jeśli to wszystko się nie uda mogę właśnie ostatni raz czuć co to miłość. Czuć jego piękny zapach i patrzeć w jego idealne, ciemne tęczówki czuć coś pomiędzy bezpieczeństwem a spokojem, czuć się tak bardzo wyjątkowo. Byłam w stanie to poświęcić dla Brandona Evansa, bo był człowiekiem tak cholernie dobrym, że sam tego nie zauważał. Był kimś wyjątkowym, który obdarzył mnie swoim wnętrzem i nigdy niczego nie oczekiwał.

Spojrzałam na niego i pokiwałam po prostu głową, nie chcąc za wiele mówić. Poszliśmy do domu w ciszy, bo ta cisza mówiła to wszystko czego baliśmy się wypowiedzieć. Weszliśmy do kuchni biorąc kilka butelek picia, które postawiłam na stole. W międzyczasie przypomniałam sobie po co tak właściwie tutaj przyszłam.

- Skoczę jeszcze szybko do łazienki - odparłam i ruszyłam szybkim krokiem. Zakluczyłam drzwi i otworzyłam szafkę w której znajdowały się leki. Szukałam jakiś środków usypiających lub czegoś tego typu, czegoś co pomogłoby mi na chwile ich zatrzymać. Wzięłam pomarańczowe pudełeczko z lekami na sen, spuściłam wodę w ubikacji, żeby nie dać po sobie poznać nic. Naprawdę miałam wszystko przemyślane.

Weszliśmy do środka, gdzie Liam cały czas na nas czekał. Zlękł się gdy weszliśmy, każdy z nas wiedział że to kwestia czasu, kiedy by tutaj przyszli.

- Naleje nam soku - rzuciłam, nie czekając na odmowe i poszłam do kuchni. Wyjęłam szklanki, najpierw dwie wlałam soku i dorzuciłam do nich tabletki, czekając aż się rozpuszczą. Wzięłam do ręki szklanki i podałam chłopakom. Wróciłam do kuchni i nalałam sobie soku. Usiadłam razem z nimi. Kątem oka patrzyłam na ich szklanki, widziałam jak ubywa płynu i byłam zadowolona, bo wiedziałam że mam jakąkolwiek szanse. Rozglądałam się za kluczykami do samochodu, leżały tuż przy wyjściu na komodzie. Zaczęłam się stresować i jak najszybciej zaczęłam tłumić tą emocje, żeby nie dać po sobie nic poznać.

- Jakiś zmęczony się robię wiecie? Musimy odpocząć przed jutrem - wstał i podał nam wszystkim koce. Czułam na sobie wzrok bruneta, który klepał na swoje kolana żebym położyła się razem z nim w fotelu. Nie zawahałam się i od razu poszłam, czule się w niego wtulając, jakbym miała właśnie przytulać go po raz ostatni. Bałam się, że jak zejdę to się obudzi i wszystko to co planowałam po prostu nie wyjdzie. Nie martwiłam się tym teraz, tylko chwytałam chwile w której cała nasza trójka była tak bezbronna, chciałam tak trwać ale wiedziałam, że sprawy same się nie rozwiążą. Poczekałam dwadzieścia minut, przykładałam rękę to ust chłopaka, sprawdzając czy śpi. Najdelikatniej zeszłam z niego, przykrywając go drugim kocem. Popatrzyłam na niego ostatni raz i złożyłam bezgłośny pocałunek na jego czole. Wyszłam, zgarniając kluczyki do samochodu.

Wyjechałam z dzielnicy i od razu dodałam gazu, nie chciałam tracić więcej czasu. Jechałam tam, gdzie to wszystko miało się skończyć. Chciałam to skończyć na oczach człowieka, który doprowadził mnie do takiego stanu. Mason Davis przez ostatnie lata mojego życia, okazał się zdrajcą i okrutnym człowiekiem. Płakałam za nim najbardziej a i tak okazało się, że nie byłam jego dzieckiem. Ale to nie było ważne, chciałam żeby widział człowieka z którym zdradziła go jego żona, chociaż doskonale wiedziałam, że on miał tego pełną świadomość.

Zaparkowałam samochód na tej samej ulicy. Stanęłam przed drzwiami, podniosłam rękę aby zapukać ale zrezygnowałam, zaczęłam szarpać za klamkę i walić w drzwi tak brutalnie, że czułam jak skóra moich knykci się zdziera, chciałam być bezwzględna bo właśnie tak się czułam.

Drzwi się otworzyły i zobaczyłam jego, który wyglądał tak samo, a na jego twarzy widniał ten głupi uśmiech.

- Umawialiśmy się? Nie? Tak myślałem - zaczął zamykać drzwi, ale wepchnęłam swoją nogę i otworzyłam je ponownie. Odepchnęłam go, dzięki czemu mogłam wejść do środka.

- Gdzie nasza mamusia? - spytałam z ironią w głosie chodząc po mieszkaniu.

- Nie ma jej - odparł, opierając się o ścianę. - Czego chcesz?

- Zadzwoń po Victora, niech przyjedzie - powiedziałam, przybliżając się do niego. - Wiesz, takie małe spotkanie rodzinne.

- Nie wiem o kim mówisz - próbował kłamać prosto w moje oczy, ale wiedziałam że po prostu się go bał.

Wyjęłam pistolet i przyłożyłam go do jego twarzy.

- Dzwoń! - natychmiast to zrobił.

- Będzie za dwie minuty - odpowiedział i już nie był taki zestresowany.

- Dlaczego się uśmiechasz, co? - zmrużyłam oczy, podkładając pistolet pod jego podbródek.

- Bo gdy on przyjdzie, już nie będziesz taka odważna córeczko - uderzyłam w jego skroń pistoletem, chwytając go za koszulkę.

- Nie waż się tak mówić, nie mam ojca - puściłam go i oddaliłam się o kilka kroków, nastała cisza. Chwile później było słychać tylko pukanie, stresowałam się, udawałam zbuntowaną córkę ale moje ciało zaczynało powoli się trząść, musiałam zachować spokój. Mason poszedł otworzyć mu drzwi i od razu go wpuścił, wyglądało na to, że są w bardzo dobrych stosunkach, a więc ta scenka była tylko jego grą. Mogłam się tego spodziewać.

W okularach i bez laski ale jak zawsze był w garniturze. Na jego widok chciało mi się wymiotować, ale patrzyłam na niego bez emocji nie chcąc po sobie poznać, że się go boje.

- Zdrajczyni - chodził wokół mnie, wypowiadając to słowo.

- To wszystko mogło się inaczej skończyć, wiesz? - zaśmiał się szyderczo i złapał mnie za ramie, prowadził na zewnątrz. Gdy byliśmy przed domem, pchnął mnie tak, że upadłam na ziemie, ale szybko wstałam.

- Widzisz Ashley w naszej rodzinie nie ma zdrajców, co to by była za rodzina prawda? - znowu się tak obrzydliwie uśmiechał, patrzyłam na niego z ogromną nienawiścią chcąc tak bardzo go zabić.

- To ja w takim razie powinnam zabić ciebie nie uważasz? - spytałam, ściskając coraz mocniej pistolet w mojej dłoni.

- To przykre, że mówisz tak o swoim ojcu - mruknął, stojąc w miejscu.

- Nie mam ojca - powiedziałam, unosząc pistolet na wysokości jego czaszki, powoli naciskałam spust, ale strzał wyszedł i nie był to mój strzał, upadłam na ziemie, chwytając się za kolano, które krwawiło. Postrzelił mnie, a ten ból był nie wyobrażalny. Padł drugi strzał z jego strony ale niecelny. Podszedł bliżej, cały czas leżałam, próbując się podnieść ale nie dawałam rady. Zawisł nade mną, szeroko się uśmiechając. Wyjął nóż, który skierował prosto nad moje serce, walczyłam z nim ale był silniejszy, słyszałam głośny śmiech Masona, ostatni raz spojrzałam w oczy Victora, wiedząc że przegrałam, płakałam bo nie zdołałam ocalić Brandona. Przyłożył nóż do moich ust i tak okropnie się uśmiechał, po prostu się uśmiechał.

- Płacz, moja droga płacz. Będziesz pamiętać już do końca, że mnie się słucha i to zawsze - nic nie odpowiedziałam, znowu podjęłam próbę walki, ale znowu sie nie udało. Chwycił moją prawą rękę i rozcinał ją tak po prostu, gdy skończył uderzył nią o ziemie tak abym to widziała. Wyciął mi symbol V na moim przedramieniu i wyjął pistolet. Oparł go o moje czoło i patrzył na mnie w ciszy.

- Ostatnie pożegnanie? - w głowie miałam tylko jedno, co utwierdziło mnie w tym co czułam.

- Ostatnie pożegnanie? - zaśmiał się szyderczo, przystawiając broń do jego skroni. Każdy milczał, nawet Brandon nie próbował nic zrobić.

- Ashley, Kocham Cię.

Nie wiele myśląc, zamknęłam oczy i głośno oddychałam, aż w końcu mu odpowiedziałam.

- Brandon, Kocham Cię.

- Ashley Evans, ja ciebie jeszcze bardziej - usłyszałam ten głos, otworzyłam szeroko oczy i padł strzał, krew poleciała na moją twarz a ciało Victora leżało tuż obok mnie, płakałam ze szczęścia bo nasz największy koszmar właśnie się skończył. Płakałam bo kochałam tak bardzo, że chciałam umrzeć, płakałam bo on nie pozwolił mi umrzeć.

Continue Reading

You'll Also Like

139K 9.9K 33
Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brakiem normalnych, ludzkich uczuć. Nie pojm...
1.4K 219 10
Dwudziestojednoletnia Valéria Carvalho po rzuceniu studiów ma stosunkowo nudne życie, pragnąc przygody i ucieczki od nużącej codzienności młoda kobie...
5.6K 273 23
"Nie chciałam słuchać mamy, gdy mówiła, że wszyscy po kolei trafimy do piekła. Teraz już wiem. Ponieważ to ty mnie tam zesłałeś. " Jacy rodzice, t...
1.9K 103 11
Nikt nie był w stanie przewidzieć tego co się wydarzy. Dosięgnęliśmy dna i nie możemy się z niego wydostać. 1# 2021-2023