gwiazdolity ;

By radiumei

877 126 259

Nathanael postanowił rozwiązać zagadkę sprzed lat. Marcel zdecydował, że będzie mu towarzyszył. Krótko o tym... More

prolog ;
rozdział 1 ;
rozdział 2 ;
rozdział 3 ;
rozdział 4 ;
rozdział 5 ;
krigare: act I ;
krigare: act II ;
krigare: act III ;
rozdział 6 ;
rozdział 7 ;
rozdział 9 ;

rozdział 8 ;

80 8 13
By radiumei

Pochłonięte w mroku budynki, błoto zamiast przyzwoitego chodnika, metalowe kontenery, mieszczące w sobie tanie salony urody, a to wszystko przyozdobione wysokimi dźwigami, pracującymi nad wieczną rozbudową Warszawy. Stolica po drugiej stronie Wisły wyglądała średnio zachęcająco. Albo to Nathanael został zaciągnięty do wyjątkowo nieatrakcyjnej części. Zniesmaczony spojrzał na swoje umorusane w ziemi podeszwy. Unikał błotnistych kałuż, a i tak finalnie jego cenne półbuty zostały skażone. Od razu po powrocie do mieszkania porządnie je wyszoruje. Potrzeba czystości nie przyświecała jego dzisiejszemu towarzyszowi. Jasnobrązowe trapery pociemniały od użytkowania, na zamszowych cholewkach trzymały się zaschnięte grudki ziemi, natomiast sznurówka jednego z butów dramatycznie szurała po gruncie, nasiąkając wilgocią.

— Słuchaj, nie wiem, czy słyszałeś — odezwał się, poirytowany stanem obuwia. — Istnieje coś takiego jak umywalka. Możesz tam włożyć buty, puścić wodę i zmyć brud, gdyż nie jest on permanentnie przyczepiony do materiału. Niesamowite, co?

— Dzięki za ten protip. Pozwól, że z niego nie skorzystam.

Niewdzięcznik. Jak można żyć w ten sposób? Nathanaela zalałaby krew, gdyby musiał chodzić w takich butach dłużej niż dwa dni. Takie zaniedbanie było niemoralne i na pewno podchodziło pod jakiś protokół. Po raz kolejny został uświadomiony w tym, że Marcel to absolutny ewenement. Nathanael musiał przywyknąć i (ponownie) szczerze wątpił w to, że mu się uda. Szatyn był odchylony. Nie dość, że brudził buty, to jeszcze nie używał żeli antybakteryjnych przed jedzeniem, spożywał pizzę przy użyciu dłoni i, co najgorsze, oblizywał palce po posiłku. Apogeum niechlujności. Mania Nathanaela niejednokrotnie była wystawiana na próbę, co wyraźnie komunikował, wciskając Marcelowi chusteczki i inne środki higieny. Spędzanie z nim czasu było, przeważnie, w porządku, lecz takie odskocznie wyciągały na wierzch pulsującą żyłkę na czole blondyna.
Dzisiaj wspólnie włóczyli się po Pradze, szukając miejsca, do którego skierowała ich Oliwia. Po zmroku wszystko wyglądało podobnie, dlatego Marcel zawodził jako przewodnik. Mapy Google nie potrafiły ich poprowadzić. Po tym, jak po raz trzeci minęli ten sam słup, Marcel zadzwonił do Oliwii, a ta obiecała wysłać wsparcie. Właśnie dlatego teraz kręcili się w kółko, czekając na odsiecz. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie w przeciągu najbliższych pięciu minut, będzie zmuszony skapitulować i wrócić do domu. Pytanie, czy dotrze sam na przystanek.

— Hej, ślicznotki — rozległ się głos z oddali. — Zgubiłyście się?

Po plecach Nathanaela przeszedł dreszcz niepokoju. W ich kierunku zbliżała się męska postura. Do chłopaka wróciły wspomnienia paskudnej, listopadowej nocy. Poniesione obrażenia fizyczne goiły się aż do świąt, psychiczne dalej się nie zamknęły. Zrobił krok do tyłu, chcąc znaleźć się bliżej Marcela. Złapał go niespokojnie za rękaw kurtki. Nathanael gotowy był uciekać, natomiast jego towarzysz wydawał się niewzruszony. Co więcej, patrzył na zbliżającą się postać z zadziornym uśmiechem. Jeśli planował stawić jej czoła, to był skończonym bęcwałem, obcy wyglądał na wyższego i lepiej zbudowanego. Nathanael nie miał zamiaru przyglądać się procesowi segregacji genetycznej. Jeśli będzie trzeba, to rzuci Marcela jako kozła ofiarnego i ucieknie.

— Tak, dlatego proszę nam niezwłocznie pomóc — zażądał Marcel.

I po co on wdaje się z nim w dysputę? Życie mu niemiłe? Nathanael zrobił kolejne dwa kroki do tyłu, gdy mężczyzna znalazł się w zasięgu światła latarni, pod którą stali. To ostateczny moment na ucieczkę. Już miał brać nogi za pas, kiedy nieznajomy przemówił.

— W takim razie na przyszłość dzwoń bezpośrednio do mnie, a nie Oliwki. Zanim przekazała mi, co z wami, zwyzywała całą Pragę i warszawski system chodnikowy.

Oh. Czyli to był ich wybawca. Nathanael poczuł skrępowanie. Dobrze, że nie zaczął uciekać. Cóż to byłby za wstyd. Wyprostował się, chcąc zachować niewzruszoną postawę. Nikt nie musiał wiedzieć, co przez ostatnią minutę działo się w jego głowie.
Przybyły mężczyzna prezentował się niepokojąco nawet z bliska, dlatego jego nastawienie wobec niego niewiele się zmieniło. Okej, może nie niepokojąco, lecz gdyby Nathanael spotkał go nocą w ciemnej alejce, to zniknąłby z niej szybciej niż studenci z uniwerku po otrzymaniu legitymacji studenckiej. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o orzechowych oczach. Zapadnięte policzki, gęste brwi i trzymana w zębach wykałaczka sprawiały, że wyglądał na zmęczonego oraz chłodno-zobojętniałego. Jego fryzura przypominała samodzielnie ciętego mulleta. Nathanael zauważył też, że spod jego kurtki wystawał kawałek szyi, pokryty tatuażami. Ładnie pachniał. I wyglądał znajomo.

— My się chyba nie znamy — pstryknął palcami. — Julian jestem.

— Nathanael — odpowiedział, kiwając głową. — Wybacz mój nietakt, lecz byłbym wdzięczny, gdybyśmy wszelkiego rodzaju pogaduszki dokończyli już na miejscu. Ta latarnia nie emanuje gościnną aurą.

— Wiadoma sprawa. Proszę za mną.

Nie musieli iść długo. Okazało się, że cel był rzut beretem od miejsca, w którym się zatrzymali. Wystarczyło skręcić w alejkę obok budki z salonem fryzjerskim. Mapy musiały nie wyłapać tego szlaku. Znaleźli się przed malutkim wejściem do pomalowanego na pomarańczowo budynku. Na szybie drzwi było mnóstwo plakatów, promujących nadchodzące wydarzenia muzyczne. Obok nich godziny otwarcia i numer telefonu dla rezerwacji sali. Nareszcie. Studio nagrań.
Przekroczyli próg, wtapiając się we wszechobecne we wnętrzu ciepło. Środek typu undergroundowego. Szara cegła, przykryta przez ulotki i obrazy związane ze światem muzyki. John Travolta posyłał mu czarujące spojrzenie prosto z plakatu “Grease” z roku 1978. Pod sufitem pociągnięto taśmy LEDowe, świecące na zielono. Na czarnym biurku recepcjonisty stał mały głośnik, cicho grający “Lick It Up” zespołu KISS. Za stolikiem wisiała szklana gablota z kluczami. Julian ściągnął swoją kurtkę i rzucił ją na krzesło w recepcji. Został w samym T-shircie, eksponując swoją skórę pokrytą tatuażami. Całe jego ramiona oraz szyja były ozdobione tuszem. Podobizny zwierząt, kompasy, oczy, nieczytelne napisy zapisane cyrylicą - motywów było wiele, lecz udało się je skomponować w jednej schludnej mozaice. Nathanael nie był fanem tatuaży, sam żadnego nie chciał, lecz musiał docenić estetyczność kawałka sztuki na ciele Juliana. Osoby, które nad tym pracowały, naprawdę się postarały.

— Okrycie i dobytek możecie zostawić w szafkach lub na wieszakach. Tylko weźcie kluczyk oraz numerek — poinstruował.

Pozbyli się zbędnego bagażu. Nathanael zostawił przy sobie torbę, w której miał najpotrzebniejsze rzeczy. Stanął przy biurku, przygotowany na poznanie zasad użytkowania sali. Julian w tym czasie kończył wypełniać tabelę godzinową, wpisując nazwisko Marcela w ostatnim wierszu. Po tym wyciągnął z gabloty klucz z fioletową zawieszką.

— Dobra, żeby nie tracić już czasu, na szybko powiem wam, co można, a czego nie można. Można grać na instrumentach, nie można ich gryźć, drapać, lizać, kopać ani rzucać o ściany oraz podłogę. Mieliśmy już przypadek każdego z tych zachowań, dlatego wolę uprzedzić — powiedział. — Gdybyście zgłodnieli, to w sali jest wydzielona część do spożywania posiłków, pod żadnym pozorem nie siadajcie do instrumentów z przekąskami w łapach. Łazienkę macie obok drzwi, dlatego raczej jej nie przeoczycie. Jeśli się ubrudzicie, to wiadomo, lecicie pod kran i zmywacie z siebie wszelkie zanieczyszczenia. Sala jest wygłuszona w ten sposób, że nie musicie martwić się o pogłos i dźwięki z zewnątrz. Ze wszystkimi ewentualnymi problemami zgłaszacie się do mnie. Czy wszystko jest jasne? Jakieś pytania?

Obydwaj pokręcili głowami. Instrukcje były oczywiste i leżały w podstawowych kompetencjach każdego przyzwoitego człowieka. Na myśl o tym, że istniał ktoś, kto polizał instrument oddany do użytku publicznego, Nathanaelowi robiło się niedobrze. Samo bezczeszczenie instrumentu w ten sposób było perfidne.
Zadowolony Julian zakręcił kluczykiem wokół swojego palca wskazującego i zaprosił ich do sali docelowej. Była na samym końcu wąskiego korytarza odbiegającego na lewo od recepcji. Na jej drzwiach namalowana była jedna z liter greckiego alfabetu.
Julian przekręcił klucz i pociągnął za klamkę. Oczom Nathanaela ukazała się ziemia obiecana.

— Sala DELTA. Macie tutaj mikrofony, gitarę elektryczną, basową oraz akustyczną, perkusję i klawisze. Wszystkie wzmacniacze, tunery i inne takie stoją pod ścianą, musicie je tylko podłączyć. Ale z tego, co wiem, to dzisiaj bawicie się grzecznie, dlatego nie muszę wam nic dokładniej tłumaczyć — puścił im oczko. — Sala jest wasza, macie dwie godziny. Ma być zdana w całości.

Przekazał im kluczyki i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Ściany pomieszczenia były wyłożone ciemną pianką izolacyjną. Starannie wyszorowany parkiet był w kolorze szarym. W rogu obok głośnika leżał pomarańczowy dywanik, a obok niego podkładki i zestaw jednorazowych talerzyków. To musiał być kącik stołówkowy. Sala w pełni sprostała jego oczekiwaniom.
Studio zostało mu podsunięte przez Marcela. Powiedział, że zna jednego z pracowników i może załatwić dogodne warunki do ćwiczeń. Zorganizował mu miejscówkę z dnia na dzień, dorzucił także, że w pełni za darmo, na koszt firmy. W umówionym terminie sala została pierwotnie zabookowana przez zespół, w którym grała Oliwia, jednak w związku z meczem siatkarskim Ignacego, w którym obiecała wziąć udział, musiała zmienić plany. Marcel to wykorzystał i voila. Nathanael umiał docenić honorowy gest, dlatego postanowił zaoferować mu wspólną próbę. Mówiąc wspólną, miał na myśli rozsadzenie się na dwóch równoległych końcach sali i zajęcie się oddzielnymi instrumentami. Blondyn w stanie skupienia ignorował wszystkie dźwięki z otoczenia, dlatego brzdąkanie na gitarze nie było problemem.
To była jedyna rzecz, której Nathanael rzeczywiście zazdrościł ekstrawertykom - możliwość dopinania pewnych spraw dzięki szerokim kontaktom. Marcel na każdym spotkaniu klubu opowiadał o tym, kogo poznał i z kim wyszedł. Nathanael przestał już zapamiętywać te imiona. Nie wyobrażał sobie rzeczywistości, w której musiałby obcować z tyloma ludźmi. Szóstka znajomych na studiach zaspokajała jego potrzeby towarzyskie na resztę życia.

— Skąd znasz Juliana? — zapytał Marcela, kiedy ten usiadł pod ścianą, trzymając w dłoniach przechwyconą gitarę.

Między brunetem i pracownikiem lokalu istniała widoczna więź, mówili do siebie swobodnie, rzucając żarciki, których Nathanael nie rozumiał.

— Od Oliwii. To jej starszy brat.

Wszystko jasne. To dlatego Nathanael kojarzył jego wygląd. Teraz gdy w głowie zestawił ich obrazy, widać było podobieństwo. Genetycznie posiadali ten sam ostry typ urody. Musiał jednak przyznać, że z tej dwójki Oliwia wyglądała groźniej. Aczkolwiek mogło to wynikać z różnicy prezentowanych charakterów.
Nathanael wyciągnął z torby teczkę z zapisami nutowymi i ustawił je na pulpicie. Oczyścił dłonie żelem antybakteryjnym, rozciągnął je, strzelając palcami i ułożył opuszki na klawiszach pianina. Odprężył się od razu po naciśnięciu. Brakowało mu gry na instrumencie. Jego mieszkanie nie pozwalało na wstawienie porządnego pianina, tym bardziej fortepianu. Nie przepadał za przenośnymi klawiszami, dlatego nie był skłonny inwestować w keyboard. Jego dziadkowie mieli fortepian w swoim domu, udostępniali mu go przy każdych odwiedzinach. Tylko Nathanael miał coraz mniej czasu na jeżdżenie do Lublina. Od początku stycznia ograniczył odwiedziny do minimum, zapowiadając wizyty raz w miesiącu.

Grał po kolei piosenki z repertuaru, chcąc zagnieździć je w pamięci. Uzupełniał je swoim przyciszonym wokalem, chcąc zachować odpowiednie tonacje i dopasować nacisk klawiszy do zabarwienia tekstu. Nie popełniał błędów, jednak każdy utwór grał przynajmniej pięć razy, by oswoić się z dźwiękiem i tempem. Plan muzyczny musicalu był przyjemny, dźwięki płynęły z lekkością, rozgrzewając jego palce oraz uszy. Wszystkie piosenki były polskie, dlatego Nathanael nie był z nimi dokładnie zaznajomiony. To wprowadziło powiew świeżości do jego codziennej playlisty. Niektóre mu się podobały, inne wręcz przeciwnie. Skoczne melodie na dłuższą metę go męczyły, gdyż zawierały wiele wysokich dźwięków. Kilku wokalistów utrudniało mu pracę swoim sposobem projekcji głosowej. Nathanael nie potrafił samodzielnie uzupełnić melodii swoim śpiewem. Jego głosowi brakowało dziecięcej, niewzruszonej lekkości. Dodatkowo śpiewanie w języku polskim powodowało u niego niepewność przez mimowolną zmianę wymowy oraz tonacji. Postępując z listą piosenek, doszedł do jednej z tych feralnie problematycznych. Niechętnie przerzucił stronę zapisu nutowego. Utwór był na trzy głosy. Mógł wykonać ten najniższy, na wyciągnięcie wyższych tonów nie miał szans.

"Początek"? — rozpoznał Marcel po dźwięku kilku pierwszych naciśniętych klawiszy.

Odezwał się po raz pierwszy od ponad trzydziestu minut. Zaskoczył Nathanaela swoją zdolnością milczenia. Czyli jak chciał, to potrafił.

— Tak — Nathanael zawiesił grę, patrząc na towarzysza.

— Macie to w repertuarze?

— Zestaw na ten wieczór zawiera same polskie piosenki, które publiczność ma znać. Zamysłem reżysera jest zaangażowanie widzów — wyjaśnił.

Dziwny koncept. Opiekun grupy teatralnej, którego nazwiska nie pamiętał, twierdził, że sztuka ma angażować całą salę, nie tylko aktorów. Chciał rozruszać publiczność, usłyszeć śpiew na widowni. Nathanael, idąc klasycznym, tradycyjnym sposobem myślenia, nie wyobrażał sobie mieszania się w oglądane przedstawienie. W teatrach należało zachować odpowiednią powagę. Naginanie tej reguły nie mieściło mu się w głowie. Bał się, lecz z drugiej strony interesował tym, jak to będzie wyglądało w praktyce i czy widownia rzeczywiście da się porwać.

— Właśnie słyszałem kilka klasyków. Super pomysł! Mogę zobaczyć, co tam jeszcze planujecie? — poprosił Marcel, odkładając gitarę.

Oczywiście, że Marcelowi podobał się ten pomysł. Zapewne byłby pierwszym widzem, który zacząłby śpiewać. Mało tego, nie wykluczone, iż posunąłby się do wskoczenia na scenę. Nathanael rozważył jego prośbę o wgląd do zapisek. Nie obowiązywała go tajemnica zawodowa, repertuar muzyczny nie był scenariuszem. Marcel i tak usłyszał już część z nich.

— Możesz. Tylko proszę, nie mieszaj mi kolejności stron — wręczył mu zbiór nut, pozostawiając na pulpicie jedynie aktualnie grany utwór.

Nathanael wznowił katowanie przerwanej melodii. Niezadowolony, słuchał w ciszy dźwięków, próbując wyobrazić sobie, jak mógłby brzmieć głos wokalisty. To wymagało od niego większego skupienia niż pozostałe utwory. Śledził wzrokiem nuty i gdy już miał wchodzić w partię refrenową, jego spokój ponownie został zakłócony.

— Czemu milczysz? — Marcel oparł się o pokrywę pianina.

Najwidoczniej tryb, w którym brunet siedział cicho, miał swoje ograniczenie czasowe. Niedobrze. Nathanael miał jeszcze sporo ćwiczeń przed sobą, nie chciał, by jego próby były zakłócane. Był gotowy zapłacić za wydłużenie trybu cichego.

— To nie jest piosenka na mój głos — odpowiedział. — Nie przepadam za wysokimi tonacjami.

— Naprawdę? Na ostatniej imprezie wychodziły ci nieźle — zaśmiał się chłopak.

Nathanael wziął głęboki oddech. Od feralnego "przyjęcia kameralnego" minęło już trochę czasu, dzięki czemu blondyn oswoił się z minionymi wydarzeniami. Po otrzymaniu linku do grupowego dysku utworzonego przez Matyldę przejrzał jego zawartość niemalże od razu. Po zapoznaniu się z zawartymi materiałami odczuwał ból czoła od zbyt długiego unoszenia brwi w wyrazie zaskoczenia. Na zdjęciach widać było postępujący upadek człowieka. Tym człowiekiem był on. Widział, jak z każdą fotografią jego ubranie stawało się coraz bardziej pogięte, a fryzura rozwiewała się, jakby włożono ją pod potężną dmuchawę. Mimo tragizmu sytuacji, przy niektórych zdjęciach zdarzyło mu się uśmiechnąć. Na początku było mu wstyd, że doprowadził się do takiego stanu, lecz widząc nagranie, na którym całuje Ignacego, zmienił zdanie. Na trzeźwo by tego nie zrobił, co jest sprawą oczywistą, a w tamtym stanie mógł sobie pozwolić na realizację jednego z głęboko ukrytych pragnień. Tak, chciał pocałować swojego ledwo znanego kolegę. Nie żywił do niego głębszego uczucia, lecz chęć wejścia w kontakt z kimś tak atrakcyjnym fizycznie, górowała nad emocjonalną sferą romantyzmu. To było jego najodważniejsze i najmniej poważne marzenie, dlatego po jego realizacji mógł skupić się na sprawach realnie wartościowych. Mówiąc krótko - imprezę uważał za udaną. Ale czy by ją powtórzył? Nigdy w życiu. Jeden skok w bok go nie zabił, ale kilka mogło zwieść na złą ścieżkę.

— Alkohol zaburza moją percepcję i zdolność obiektywnej oceny możliwości. Niewątpliwie w moich wysokich notach pojawiło się sporo fałszu — stwierdził.

— Zdarzyło ci się kilka załamań głosu, lecz ledwo je wychwyciłem. Na ogół byłeś świetny. Wszyscy jesteśmy zakochani w twoim głosie. Szkoda, że nie występujesz w samym musicalu — westchnął.

Schlebiał mu. Rozwijanie głosu nie było jego pierwszorzędnym celem, dlatego słuchanie komplementów dotyczących tej dodatkowej umiejętności potrafiło go ucieszyć. Szczególnie gdy wiedział, iż jego znajomi oceniają go pod kątem brzmienia, a nie techniki. To drugie mógł wypracować, na pierwsze nie miał wpływu. Kolejny cenny dar wylosowany na loterii.
Rozmyślając o głosie, przypomniał sobie jedno z imprezowych wspomnień. Marcel też śpiewał. I to niekiepsko. Jego wydźwięk nie był idealny z perspektywy fachowca, ale wyłączając swoją wrażliwość na czystość każdego dźwięku, Nathanael potrafił czerpać przyjemność ze słuchania go. Marcel śpiewał w sposób luźny, zrelaksowany, jakby od niechcenia. Przede wszystkim bawił się, co słychać było w każdej wykonywanej piosence. Biła od niego radość, kiedy podrygiwał w rytm muzyki, wyrzucając z siebie słowa piosenki. Miał to, czego Nathanaelowi brakowało. Właśnie.

— Porozmawiajmy o twoim głosie — zaproponował. — Czy zechciałbyś mi go użyczyć?

— Huh? — zdziwił się Marcel. — Po co ci? Przecież masz swój.

— Potrzebuję twojego. Myślę, że będzie on doskonałym uzupełnieniem moich ćwiczeń — wyjaśnił. — Nalegam.

Marcel podrapał się po nosie, zahaczając paznokciami o niebieski plaster w żółwie. Mógł się krępować. Nathanael podejrzewał, że taka prośba mogła brzmieć jak próba porównania ich umiejętności. Nie tym razem. Teraz potrzebował realnej pomocy ze strony kolegi. Czuł, że głos lidera klubu może go zbawić, a przynajmniej ułatwić obcowanie z melodiami.

— Okej — zgodził się Marcel. — Co mam zaśpiewać?

— Rzeczony "Początek" — Nathanael postukał palcami o kartkę z nutami. — Dasz radę?

— Czy dam radę? — Marcel prychnął. — Jestem w stanie zaśpiewać całą tę piosenkę obudzony w środku nocy. Mów mi Dawid Podsiadło. Dawaj ten bit.

Nathanael zgodnie z poleceniem zaczął grać wspomniany utwór. Patrzył, jak Marcel zaczyna swój drepczący rytuał. Przed rozpoczęciem śpiewania przy pomocy gardła, wpierw musiał rozruszać całe ciało, wczuwając się w brzmienie muzyki. Tupał nogą o parkiet, wybijając rytm. Kiedy Nathanael dał mu sygnał, zaintonował pierwszą linijkę.

Sny pochowane na strychu nie mogą już… — obrócił się na pięcie. — Spać.

Zaczął teatralnie przechadzać się po sali, pstrykając palcami. Szybko się aktywował. Wystarczyła jedna linijka.

Idzie lato, jedno z tych miłosnych lat — kontynuował, opierając się kokieteryjnie o pianino.

Nathanael popatrzył mu w oczy. Jego ton doskonale przekazywał emocje opisane w tekście. Potrafił zmienić wydźwięk na przestrzeni dwóch zdań. Tego blondyn się nie spodziewał. Przez zaskoczenie prawie zapomniał, że teraz nadeszła niższa partia, którą potrafił wykonać.

Pod stopą puls, chodniki żyją pod napięciem — skupił się, aby brzmieć jak najlepiej.

Tekst piosenki był niemalże poetycki. Podobały mu się zawarte w nim metafory i personifikacje. Jednak nie potrafił czuć się komfortowo w trakcie jego śpiewania. Brakowało mu werwy, która powinna być silnikiem napędowym tego utworu. Był zły na siebie, że nie umie oddać radości, którą w zamyśle mieli twórcy. Dlatego skupił się na grze. Zresztą nie występował jako wokalista. Po co miał się starać? Dokończył swój wers i prawie podskoczył, kiedy Marcel uaktywnił się przy wyższych partiach.

Ja nie chcę iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę — zaśpiewał pełną piersią, udając, że trzyma niewidzialny mikrofon.

Kiedy przeszli do wspólnej partii Marcel bez problemu go zagłuszył. Z zamkniętymi oczami tańczył po całej sali, zachowując się, jakby był w bajce Disneya. Doskonale sprawdziłby się w roli księżniczki. Ich harmonizacja była dobra. Miała kilka niedociągnięć spowodowanych przeciąganiem słów, o którym Nathanael zapomniał. Marcelowi zdarzyło się zafałszować przy bardziej skomplikowanych skokach, ale nie zwracał na to uwagi. Był zbyt pochłonięty występem dla jednoosobowej widowni.
Nathanael przyglądał mu się zza instrumentu. Jego ruchy były płynne, żywiołowe i skoczne. Każda część jego ciała była zaangażowana. Głos jedynie to dopełniał. Nathanael nie chciał kłamać - oglądanie go było przyjemne dla oka. Widać było, że doskonale odnajduje się w takiej muzyce. Gdy pod koniec podbiegł do pianina i rozciągnął ramiona na całej jego długości, Nathanael chcąc nie chcąc się uśmiechnął. Dobrze, że pozwolił mu wziąć udział w próbie.
Kiedy dźwięki pianina ucichły, Marcel odgarnął do tyłu włosy, kłaniając się nisko. Blondyn zaklaskał. Występ godny pochwały.

— Powinieneś zgłosić się do linii wokalnej musicalu. To było znakomite — pochwalił go szczerze.

— Tak sądzisz? — ucieszył się Marcel. — A szukają jeszcze kogoś? Nie chcę się chwalić, ale tak się składa, że mam już doświadczenie w tej branży.

— Naprawdę? Grałeś w czymś?

— Tak. Mój największy sukces to zagranie krasnala numer cztery w "Królewnie Śnieżce". Miałem dziesięć lat i uważam, że wówczas nie zostałem dostatecznie doceniony — przyznał nieskromnie.

— W takim razie poszukaj aprobaty w obsadzie musicalowej. Z tego, co mi wiadomo, zgłosić może się każdy student. Może się dostaniesz.

— Mogę liczyć na twoją rekomendację? Masz tam pewnie jakieś wtyki — poruszył brwiami Marcel.

— Nie. Ja gram w orkiestrze, na nic ci moja rekomendacja — odpowiedział blondyn. — Poza tym na sukces trzeba zapracować samemu. Lepiej wtedy smakuje.

Nathanael nie mógł zagwarantować Marcelowi miejsca w drużynie musicalowej. Nie wiedział, czy casting nadal jest otwarty i czy umiejętności kolegi są wystarczające. Warto jednak zachęcać go do rozwoju. Szczególnie że Marcel by się w tym odnalazł. Jego charyzma i pewność siebie były miażdżące.

— W takim razie po próbie wyślij mi namiary na rekrutera. Być może zostaniemy współpracownikami — pstryknął palcami Marcel.

— Całe szczęście na ten moment orkiestra i aktorzy mają próby oddzielnie.

Ich niepisana współpraca była kontynuowana przy następnych utworach. Marcel był zapoznany z piosenkami z repertuaru, śpiewał niemalże każdą z pamięci. Musiał darzyć je niemałą sympatią. Przy niektórych wczuwał się aż za bardzo, zawodząc przy partiach wychodzących poza jego rangę. Nathanael krzywił się na nieczystość śpiewanych nut, licząc na to, że na prawdziwych próbach Marcel nie pozwoli sobie na taki brak profesjonalizmu. Mimo wszystko całokształt sprawił mu wiele zabawy. Mógł posmakować musicalowej energii, chłonąc każdy dźwięk i ruch kolegi. Czasem na jego twarzy zawitał cień delikatnego uśmiechu. Pierwsza część próby zakończyła się, gdy Nathanaela rozbolały palce. Zarządził odpoczynek oraz konsumpcję lunchu.

— Skoro zależy ci na punktach za bycie członkiem organizacji studenckiej, to czemu zajmujesz się takim luźnym projektem, a nie klubem teatralnym? — zapytał Nathanael, opierając się o miękką ścianę wygłuszającą.

Na kolanach trzymał swój lunch, składający się z ryżu z curry i warzywami. Jadł ostrożnie, zgodnie z zaleceniami Juliana. Marcel również uważał, nadziewając na widelec swój makaron.

— Myślę, że w obcym klubie nie odnalazłbym się tak dobrze — odpowiedział, przełykając swój posiłek.

Nathanael nie rozumiał. Marcel miał talent, to było widać. Mógłby to rozwijać i pokazywać się ludziom. Wzbudzać zachwyt i podziw. Zamiast tego ograniczał się klubem studenckim bez żadnego wyższego celu, służącym jedynie przy ogólnouniwersyteckich aktywnościach. Marnował potencjał, nie ucząc się niczego nowego. I dlaczego? Bo niby nie umiałby się odnaleźć?

— Nie bądź śmieszny. Przecież ty kochasz ludzi. Na pewno szybko byś się z nimi dogadał — zauważył. — Zresztą znajomości nie są priorytetem. Nie każdy klub opiera na nich swoją konstrukcję. Tak właściwie to mam wrażenie, że tylko GWIAZDA tego wymaga.

Nathanaelowi udało się złapać przyzwoity kontakt z klubowiczami, lecz dalej nie odnalazł sensu w istnieniu klubu. Byli paczką znajomych. Tyle. Nie odchodził z niego, bo wpisanie go do CV brzmiało rozsądnie, a nie miał ochoty na rzeczywiste angażowanie się w ambitniejsze aktywności uniwersyteckie. Poszedł na łatwiznę. Ładny wygląd na papierze to jedyne, co GWIAZDA miała do zaoferowania.

— Myślę, że tobie będzie trudno to zrozumieć, ale ja potrzebuję kontaktów z ludźmi. Są moim fundamentem — wyznał Marcel. — Wkraczając do istniejącej organizacji, jestem wrzucany na głęboką wodę. To jest wchodzenie na imprezę, na której nie znasz nikogo. Zakładając klub, mogłem przywitać każdego i zacząć od zera. Nie musiałem budować w sobie odwagi, by wmieszać się w tłum. Może wyglądam na kozaka, ale tak naprawdę jestem straszną pizdą. Nie będę udawał, że jest inaczej.

Nathanael za mało rozumiał ogólne działanie interakcji społecznych, żeby wczuć się w to, co mówił Marcel. Nie miało to dla niego sensu. Dla niego każda relacja zaczynała się tak samo, od początkowej niechęci. Nigdy nie bał się ludzi. Zwyczajnie za nimi nie przepadał. Dlatego nieistotne, na jakim etapie rozwoju klubu zostałby jego członkiem, dalej nie byłby zainteresowany poznaniem kogokolwiek.

— Dołączając do twojego klubu, byłem w identycznej sytuacji — mruknął Nathanael, znajdując parytet we “wrzuceniu na głęboką wodę”.

— Wiem. I dlatego podziwiam cię, że dalej tu z nami jesteś — uśmiechnął się brunet. — To musi być kwestia podejścia. Ja, wchodząc do klubów, miałbym w głowie cel zaprzyjaźnienia się z każdym członkiem. Ty dołączyłeś z myślą, iż będziesz wszystkich unikał.

— Tak, masz rację. Mój plan na funkcjonowanie w społeczności klubowej uległ drastycznej zmianie. Nie spodziewałem się, że uda mi się współgrać w nowej społeczności. Tym bardziej w obcym kraju — przyznał.

— Czujesz się z nami lepiej niż z kolegami w Szwecji? — zapytał Marcel.

— Owszem. Jesteście w porządku. Tam mijałem samych buców. Jednego już poznałeś, aczkolwiek on był niekwestionowanie najlepszym, co mnie tam spotkało.

— W takim razie poprzeczka była ustawiona naprawdę nisko — wywrócił oczami Marcel. — Grunt, że teraz jest lepiej, co nie? Cieszę się, że udało nam się ciebie pozytywnie zaskoczyć.

Nathanael uśmiechnął się w odpowiedzi. On także się cieszył. Skoro już miał z kimś rozmawiać, to dobrze, że nie z ludźmi, których największym osiągnięciem było balowanie przez trzy noce z rzędu i szczycenie się nad studentami z uboższych rodzin.
Dokończyli lunch, omawiając dalszy plan próby wokalnej i wymieniając się informacjami dotyczącymi samego musicalu. Oczy Marcela lśniły.

— Wracając do twoich wcześniejszych słów — mruknął Nathanael, wstając z podłogi. — Nie wyglądasz na kozaka

Otrzepał spodnie i poprawił rękawy swetra. Wyciągnął dłoń w stronę Marcela, chcąc pomóc mu wstać.

— Że co? — oburzył się brunet. — Jak to nie?

— Masz twarz dziecka. Wyglądasz, jakbyś uciekł z przedszkola — powiedział szczerze.

— Nieprawda! — zaprzeczył Marcel, w końcu podając mu dłoń i podciągając się do góry.

— Prawda — Nathanael podtrzymywał swoje zdanie.

— Zobaczymy czy dalej będziesz tak twierdził, jeśli skopię cię za garażami.

— Już się boję. Powinienem klęknąć, żebyśmy mieli twarze na tej samej wysokości? — zapytał, siadając przy pianinie.

— Między nami jest niecałe dziesięć centymetrów różnicy! Dziesięć!

— Boli mnie głowa i nie mogę spać — przerwał mu Nathanael, zaczynając śpiewanie kolejnej piosenki z repertuaru.

Uderzył w klawisze, patrząc na rozsierdzonego Marcela. Uśmiechnął się. Droczenie się z nim było całkiem zabawne. Skuteczny sposób na chwilowe uciszenie go. Chociaż, jak tak nad tym myślał, to jego ponadprzeciętnie wysokie decybele nie męczyły go już do tego stopnia, iż był gotowy zakleić mu usta taśmą. Zaczął go tolerować i akceptować. Rzekłby nawet, że się przyzwyczajał. Jego stosunek do Marcela był jak sinusoida, rozciągająca się między byciem skrajnie irytującym, a znośnie rozbrykanym. W tamtej chwili stabilnie trzymała się w górnej, pozytywnej partii.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

— Przyjdźcie na mecz uniwersyteckiej drużyny siatkarskiej. Jej kapitan jest niesamowicie przystojny — powiedział pewnego dnia Ignacy.

— Pieprzony narcyz — podsumowała go Oliwia, decydując, iż nigdzie nie idzie.

Tymczasem teraz siedziała na trybunach ogromnej hali sportowej, patrząc, jak staff szerokimi mopami przygotowuje boisko do gry. Założyła nogę na nogę, usadawiając się na twardym plastikowym krzesełku. Zakręciła wokół palca granatowy troczek swojej bluzy z logiem Uniwersytetu Warszawskiego, będącej symboliczną reprezentacją tego, której drużynie dzisiaj kibicuje. Sporty zespołowe nie były jej filiżanką herbaty. Uważała je za monotonne. Nie było nic fajnego w patrzeniu, jak grupa ludzi ściga się o to, kto pierwszy dotknie piłki.

— Numer jeden. Ignacy Rubin. Sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, osiemdziesiąt kilogramów wagi. Zasięg wyskoku to trzysta trzydzieści sześć centymetrów. Rozgrywający oraz kapitan drużyny — wyrecytowała Matylda, zapoznając się z broszurą, którą otrzymały od kolegi, by lepiej orientować się w grze. — Myślisz, że serio umie tak wysoko skakać?

Oliwia zerknęła na papier. Wydrukowane zdjęcie Ignacego posyłało jej zawadiacki uśmieszek. Przyjaźnili się tyle miesięcy, a ona nie była na żadnym jego meczu. Słuchała o tym, jaki jest dobry, nigdy tego nie weryfikując.

— Nie wiem. Przekonamy się.

Ignacy trenował siatkówkę od drugiej klasy podstawówki. Twierdził, iż była to jedyna dziedzina, w której zahaczał o mistrzostwo i posiadał masę dowodów popierających wiarygodność tych słów. Trenerzy go chwalili, pojawiał się w lokalnych wiadomościach sportowych, w każdej drużynie, w której zagościł, szybko zajmował pozycję kapitana. Na ich czat grupowy co chwilę wrzucał coraz to nowsze puchary oraz medale. Był Midasem, wszystko, czego dotknął, zamieniało się w złoto. Oliwia mu zazdrościła. Jego powodzenie w życiu wykraczało poza wszelkie przeciętne normy. I to nie tylko na płaszczyźnie hobbystycznej.
Pokręciła głową. To nie była pora na egzystencjalne rozterki. Przyszła tu oglądać nudny mecz, a nie zastanawiać się na tym, jak Ignacy omijał driftem wszystkie życiowe przeszkody.
Trybuny stopniowo się zapełniały, potęgując w powietrzu atmosferę oczekiwania nadchodzącej rozgrywki. Oliwia zmierzyła wzrokiem przybyłych. Przynajmniej połowę gości stanowiły kobiety. Nie chciała być stereotypowa, uważała, że każdy może interesować się sportem w tym samym stopniu, niezależnie od płci. Ale ten konkretny sort kobiet wyglądał jej znajomo. Mogłaby przysiąc, iż kojarzyła pojedyncze twarze ślicznych, wymalowanych blondynek. I nie sądziła, że zna je z wydarzeń sportowych.

— To chyba jego koleżanki z Instagrama — odezwała się Matylda.

— Że co? — Oliwia uniosła brew.

— Dodał na InstaStory informację o meczu i późniejszym afterze. Mówił mi, że wiele osób zagwarantowało udział — odpowiedziała. — Spora część tych dziewczyn na pewno przyszła ze względu na to. Kiedyś przeglądałam profile osób, które komentują zdjęcia Ignacego i przysięgam, że większość kojarzę.

Oliwii to nie zdziwiło. Ignacy był duszą towarzystwa, obracał się w różnych społecznościach, był stałym bywalcem imprez. Dodatkowo był przystojny, dzięki czemu osiągnął uznanie w social mediach. Jego obserwatorów liczyło się w tysiącach. Nie był na poziomie topowych influencerów, lecz jego zasięgi były na tyle duże, iż firmy proponowały mu współpracę. Oliwia nie potrafiła zliczyć, ile razy widziała na jego relacji lokowanie wegańskich kosmetyków do twarzy. Teraz mogła na własne oczy zobaczyć jego fanki. Serca tych niewinnych kobiet należały do jej irytującego przyjaciela.
Nagle na sali rozległ się głośny dźwięk gwizdka. Trybuny zawrzały.

— Witam was wszystkich na siatkarskim meczu towarzyskim Wydziału Zarządzania! — przywitał ich młody prowadzący w bluzie samorządowej.

Oliwia powstrzymała odruch wymiotny. Wydział Zarządzania i jego studenci byli jej trzynastym powodem. W tym budynku aż roiło się od debili, którzy ubzdurali sobie, że w przyszłości otworzą firmę i zostaną drugim Kulczykiem. Już teraz inwestowali swoje marne kieszonkowe w kryptowaluty. Nawet nie próbowała zrozumieć, dlaczego jednostki o tak małych móżdżkach dostały tak ładny budynek na Szturmowej. Wydział Lingwistyki Stosowanej bardziej na niego zasługiwał. Sam fakt posiadania własnej hali sportowej wskazywał na przesadne rozpieszczanie przez władze Uniwersytetu.

— Dzisiaj w przyjacielskim meczu zmierzą się dwie potężne drużyny. Przywitajcie gromkimi brawami AZS Uniwersytet Warszawski oraz WKS Wieluń!

Kolejna fala okrzyków obiegła trybuny. Ekscytacja wypełniła powietrze w całej hali. Kiedy drużyny wybiegły na boisko, emocje sięgnęły zenitu. Oliwia musiała mocno złapać się krzesełka, żeby nie przewrócić się, gdy Matylda zaczęła wiwatować na widok drużyny UW. Wykrzykiwała nazwiska osób z ulotki, nie rozróżniając, kto jest kim. Ale cóż, liczy się werwa.

— Patrz, to Ignacy! — ucieszyła się, gdy kapitanowie obydwu drużyn wyszli do tradycyjnego uścisku dłoni oraz rzutu monetą.

Kiedy rozbrzmiał gwizdek rozpoczynający mecz, wieluńska drużyna oddała pierwszy serw. Po drugiej stronie trybun siedzieli ich kibice, którzy podnieśli głos, gdy piłka poszybowała w powietrze. Oliwia patrzyła z uwagą, jakie ruchy wykonują zawodnicy. Cały mecz oglądała z kamiennym wyrazem twarzy, formułując w głowie wniosek, że siatkówka to jednak najnudniejszy sport. Tutaj nie dało się sfaulować. W piłce nożnej przynajmniej dramatycznie tarzano się po murawie. Matylda była innego zdania. Przy każdej akcji, niezależnie czy było to przyjęcie, wystawienie czy blok, wydawała z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Wydawała również komendy pokroju “wyżej”, “skacz” lub “biegnij”. Powinna rozważyć zostanie komentatorem sportowym.
Akcja ożywiła się w ostatnim secie. WKS udało się wygrać w drugim secie, dlatego musiał odbyć się trzeci, decydujący. Po przekroczeniu progu piętnastu punktów na widowni zrobiło się gorąco. Sama Oliwia w napięciu obserwowała piłkę. Nie zależało jej na wygranej, ale ogólne napięcie robiło swoje. Przy zdobyciu dwudziestego punktu przez obydwie drużyny zaczęła się pocić.

— Zaraz zemdleję ze stresu — wyjęczała Matylda, gdy sędzia przełożył numerek na tablicy.

Dla AKS była to piłka setowa. Decydujący serw należał do Ignacego. Dramatycznie. Spoczywał na nim duży ciężar. Nie mógł zawieść drużyny, kibiców i przede wszystkim siebie. Mógł zrobić perfekcyjny serw i zakończyć to już teraz albo dać przejąć piłkę drugiej drużynie i zrzucić trochę pracy na pozostałych zawodników. Podrzucił piłkę w górę, a Oliwia wstrzymała oddech. Niektórzy kibice dali jeszcze radę wykrzyczeć charakterystyczne “OOO LÉ”, kiedy Ignacy podbiegł i wyskoczył do uderzenia piłki. Dźwięk mocnego trzepnięcia odbił się echem po całej sali. Piłka z prędkością świata przeleciała przez całą długość boiska. Oliwia zacisnęła dłoń na udzie Matyldy, gdy upadła tuż przy linii końcowej i wypadła poza boisko. Chwila ciszy na decyzję sędziego. Nie wiedziała, co oznaczały dziwne znaki dłońmi, które wykonał, ale bez problemu odczytała potrójny dźwięk gwizdka i reakcję drużyny uniwersyteckiej. Wygrali! Matylda z piskiem rzuciła się w jej ramiona, ona sama też nie powstrzymywała swojego przypływu radości. Zwycięska euforia przytłumiła jej obojętność. Kibice wiwatowali, machając akcesoriami z merchu UW. Drużyna machała im, dziękując za wsparcie. Po pożegnaniu przeciwników mogli myśleć już tylko o świętowaniu. A ono już od początku było zaplanowane.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Oliwia pogłaskała po włosach Matyldę, opierającą się o jej ramię. Czuła się, jak bohaterka jakiegoś filmu dla młodzieży. Pokoje skąpane w fioletowym świetle, głośna muzyka, papierowe kubki leżące na podłodze i one, skulone we dwójkę na kanapie, z której miały widok na wszystkich imprezujących gości. Towarzystwo nie było złe, dało się wymienić parę zdań z domniemanymi fanami piłki siatkowej. Jedzenie smaczne, alkohol wchodził różnie. Po niedawnej imprezie Oliwia starała się go unikać, zmuszając Matyldę do zrobienia tego samego. Nie miała ochoty na zabawę w niańkę. Jej przyjaciółka miała słabą głowę, dlatego teraz odbywała przerwę po wypiciu dwóch puszek piwa. Obiecała, że więcej już nie ruszy.

— Gdzie jest Ignaś? — zapytała rudowłosa, przytulając się do Oliwii.

— Też chciałabym wiedzieć. Od początku imprezy widziałam go może ze trzy razy — mruknęła.

Nie podobało jej się to, że mijała druga godzina afteru, a ona dalej nie zamieniła słowa z osobą, dla której de facto tu przyszła. Ignacy po swoich dzisiejszych osiągnięciach był w centrum zainteresowania, lecz mógł pofatygować się i przywitać swoje bliskie przyjaciółki. Brak uwagi na dłuższą metę bywał denerwujący, szczególnie kiedy podświadomie się jej oczekiwało.

— Chodźmy go poszukać, gdy przestanę być senna — zaproponowała Matylda. — Chcę sobie z nim zrobić zdjęcie. Będę mogła się chwalić fotografią z celebrytą.

— Przecież masz z nim masę zdjęć — prychnęła Oliwia.

— Ale na poprzednich jest tylko Ignacym, a nie mistrzem… tej kategorii towarzyskości, do której zaliczał się mecz — ziewnęła.

Oliwia średnio rozumiała tę logikę. Nie lubiła latać za kimś w celu domagania się atencji. Nie potrzebowała sztucznego zainteresowania. Ale dla Matyldy mogła się poświęcić. Jeśli znajdą Ignacego, to może wyjaśni, dlaczego zupełnie olał ich egzystencję. Potem mogą się pobić.
Brunetka wróciła do obserwowania bawiącego się towarzystwa. Z tego, co wiedziała, dom był wynajęty na potrzeby imprezy. Miała wrażenie, że dzięki temu ludzie stawiali sobie granice dopuszczalnych zachowań. Nikt jeszcze nie obrzygał ściany, meble stały na swoim pierwotnym miejscu. Nic, poza papierowymi kubkami, nie wylądowało na podłodze (chyba, że doliczyć tego jednego ziomka, który wcześniej próbował pokazać, że potrafi chodzić na rękach). Towarzystwo raczej ogarnięte, typowo klubowe, bez żadnych ostrzałów. Więc dlaczego Oliwia czuła dziwne przygnębienie, śledząc wzrokiem uczestników? W szczególnie zły nastrój wprawiały ją reprezentantki płci pięknej. Długowłose, niskie, ale zgrabne. Ubrane w błyszczące sukienki, popijające z gracją piwo smakowe. Śliczne buzie podkreślone imprezowym makijażem. Podobały jej się i to był problem. Sprawiały, że czuła się niepewna swojego wyglądu. Nie wiedziała, czy wolałaby z nimi chodzić, czy nimi być. Każdemu by się spodobały. Również Ignacemu i…
Oliwia odwróciła wzrok. Lubiła swój wygląd i osobowość. Jednak ostatnimi czasy coraz częściej łapała się na rozmyślaniu o tym czy rzeczywiście jest w stanie zbudować z kimś zdrową relację, w której byłaby w pełni doceniania. Czuła, że niektóre jej rany dalej się nie zagoiły, a wiedziała, że póki nie ogarnie siebie samej, nie powinna zatruwać życia innym.

— Nad czym myślisz?

Ciepła dłoń Matyldy spoczęła na jej przedramieniu. Spojrzała na nią, chowając emocje w kieszeń. Przyjaźniły się i mogłaby jej wszystko powiedzieć, ale po pierwsze warunki nie sprzyjały, a po drugie nienawidziła gadać z innymi o swoich problemach. Musiałaby zostać przyparta do muru lub znaleźć się w sytuacji absolutnie kryzysowej, aby wyrzucić z siebie to, co ją męczyło. Uważała, że sama najlepiej rozwiąże swoje problemy. Bez pomocy osób trzecich. Wtedy miała całą sytuację w swoich rękach, mogła jej się przyjrzeć z każdej strony i odnaleźć obiektywne wyjście. To różniło ją od Matyldy. Jej przyjaciółka mówiła o wszystkim i oczekiwała, że każdy będzie zachowywał się w ten sam sposób. Zgłaszała się do przyjaciół z każdym głupim problemem. Chciała być słuchana i lubiła szukać wspólnie rozwiązania. Znała Oliwię, dlatego wiedziała, że milczenie połączone z patrzeniem w dal wiązało się z głębszymi rozkminami. Zadając pytanie dotyczące myśli, oczekiwała jasnej odpowiedzi, nad którą mogłyby wspólnie pomedytować. Niedoczekanie.

— Nad tym, skąd Ignacy ma tylu znajomych i ilu z nich rzeczywiście zna na tyle, by z nimi pogadać — skłamała.

I było to kłamstwo niesamowicie nieprzemyślane i głupie. Oliwia zorientowała się już w chwili, kiedy na twarzy Matyldy pojawił się sugestywny uśmiech. Kurwa. Zaraz się zacznie.

— A co? Zazdrosna jesteś? — rudowłosa zachichotała, kręcąc palcem przed jej twarzą.

Przekomarzanki związane z jej relacją z Ignacym co jakiś czas powracały, zajmując miejsce w cyklicznym repertuarze nie tylko Matyldy, ale również pozostałych klubowiczów. Wzięły się znikąd i Oliwia na przestrzeni miesięcy zdążyła się przyzwyczaić, ale teraz mieszały jej w głowie. Teraz gdy była świeżo po swojej głębszej rozkminie, miała ochotę rzucić Matyldę na drugi koniec pokoju i wyjść.

— Co za obrzydliwy domysł — skrzywiła się, odganiając palec Matyldy.

— Nieważne czy obrzydliwy, lepiej powiedz czy trafny! — szturchnęła ją w ramię.

— Weź, bo się zrzygam — wystawiła język, by podkreślić swoje sztuczne zniesmaczenie.

Musiała szybko uciec z tej patowej konwersacji, dlatego wstała, prostując kości. Na imprezach łatwo o wymówkę i teraz planowała skorzystać z jednej z nich.

— Chodź, pójdziemy po picie — zaproponowała, wyciągając dłoń w stronę przyjaciółki. — Zapchasz się sokiem i skończysz pierdolić głupoty.

Matylda zgodziła się, dlatego już po chwili stały przy minibarze prowadzonym przez wynajętego specjalistę. Krótki odpoczynek postawił rudowłosą na nogi, dzięki czemu chodziła prosto, bez potrzeby trzymania Oliwii za rękę.

— Poproszę jakiegoś słodkiego drinka. Najlepiej owocowego. Ale bez alkoholu. I mięty. I kokosa. Czy kokos to owoc?

— Kokos to kokos — odpowiedziała Oliwia, korzystając ze swoich nieskończonych zasobów wiedzy.

Stała przy Matyldzie, obserwując, jak barman wybiera i miesza odpowiednie składniki. Sama pracowała weekendowo na barze, dlatego oglądanie miksowania nie robiło na niej wrażenia. Musiałby podrzucić shaker i złapać go za głową, żeby zasłużyć na jej aprobatę. Rzuciła okiem na kartkę z menu, zastanawiając się, czym by się nasycić, kiedy nagle usłyszała z oddali nawoływanie.

— Oliwka! Matysia!

Patrzcie państwo. Czyżby wreszcie zostały zaszczycone uwagą gwiazdy wieczoru? Odwróciła się, a jej oczom ukazał się brnący w ich stronę Ignacy. Wyglądało na to, że impreza solidnie go urobiła. Jego granatowa koszula była częściowo rozpięta, ukazując fragment klatki piersiowej. Na białych spodniach, przy części udowej, malowała się różowa plama pozostawiona przez bliżej niezidentyfikowaną ciecz. Włosy opadały mu na twarz bardziej niż zazwyczaj. Gdy do niej podszedł, poczuła mocny zapach perfum, wymieszanych z nutką alkoholu. Zacisnęła pięść. Z jakiegoś powodu poczuła mrowienie w żołądku i bynajmniej nie było ono wywołane niestrawnością.

— Ignaś! — Matylda przywitała się radośnie. — Szukałyśmy cię!

— Nieprawda — zaprzeczyła Oliwia.

— Miałyśmy w planach cię szukać — poprawiła rudowłosa. — Gdzie byłeś?

— Integrowałem się z gronem adoratorek — odpowiedział ogólnikowo, puszczając oczko.

— Ja go wyzwoliłem.

Zza pleców Ignacego wyłonił się uśmiechnięty chłopak, trochę niższy od niego. Oliwia doskonale wiedziała, kto to jest.

— Olaf! — Matylda ucieszyła się, chyba nawet bardziej niż na widok samego Ignacego.

Olaf. To było dopiero niezłe ziółko. Ziomek o dużych, niebieskich oczach, nieuczesanych miodowych włosach, samodzielnie przyciętych kuchennymi nożyczkami oraz uśmiechu, który zwiastował kłopoty. Charakterystyczną cechą jego wyglądu były kły, dumnie wystawiane przy każdym pociesznym wyszczerzeniu. Ubrany był w białą koszulkę, jeansową kurtkę i czarne spodnie z dziurami na kolanach. Oliwia widziała go już wcześniej na boisku, jak rzucał się na parkiet w celu ratowania piłki. Był tak szybki, że trudno było mu się przyjrzeć.
Brunetka już po pierwszym spotkaniu ustawiła go na podium najbardziej irytujących ludzi, jakich w życiu poznała, zaraz obok Matyldy oraz Juliana. Był to ranking pozytywny, na wrogów miała oddzielną kategorię. Chodziło o to, że Olaf… Olaf egzystował na poziomie, którego ona jeszcze nie sięgnęła. Był bardzo bezpośredni, co sobie ceniła, ale przez to łatwo wdawał się w kłótnie. Szczególnie z nią. Czasami wydawało jej się, że prowokuje ją dla zabawy, tak o, żeby trochę urozmaicić interakcje. Jego ciągłe zadowolenie na twarzy potwierdzało ową teorię.

— Czy to nie moja ulubiona koleżanka Ignacego? — przywitał się z Matyldą, mierzwiąc dłonią jej włosy. — Razem z moją drugą ulubioną koleżanką Ignacego?

— Nie musisz się podlizywać. Doskonale wiem, kogo wolisz w tym towarzystwie — machnęła dłonią Oliwia.

Matylda i Olaf byli jak pudełko fajerwerków oraz zapalniczka. Widywali się tylko na imprezach wyprawianych przez Ignacego i za każdym razem bawili się w najlepsze. Dwóch skrajnie towarzyskich ekstrawertyków natrafiało na siebie, rozmiatając zebranych. Oliwia wiedziała, że skoro na siebie wpadli, to nie odczepi Matyldy do rana. Jedyne, co ją uspokajało, to świadomość, że Olaf nigdy nie pił, bo bawił się w szofera. Cwaniak ciągnął kasę od imprezowiczów, robiąc za prywatnego Ubera. Zyskiwał w ten sposób szacunek oraz powszechne uznanie.

— Jak już zamówicie, to zapraszam do naszego prywatnego lobby. Jest nim dywan przy balustradzie na piętrze. Widać z niego całe towarzystwo i można rzucać w ludzi przypadkowymi przedmiotami — zaproponował Olaf.

— Świetny pomysł, kumplu! — zaaprobowała Matylda. — Oliwia, zamawiaj szybko drinka!

Matylda zgarnęła swoją porcję i pociągnęła ją na swoje miejsce. Brunetka stanęła przed barmanem, będącym piątym kołem u wozu odbywającej się konwersacji. Obdarował ją sztucznym uśmiechem. Odpowiedziała tym samym. Znowu przyjrzała się menu. Chciała wziąć niskoprocentowego Cosmopolitana, na spokojnie, bez szaleństw. Jednak aura wieczoru zdążyła ulec zmianie od momentu jej pierwszego wyboru. Wsłuchując się w śmiech Olafa, popatrzyła na Ignacego. Od razu złapała z nim kontakt wzrokowy. Patrzył na nią. Bez żadnych skrupułów. Nie próbował się wymigać. Brzuch Oliwii znowu zabulgotał. Chuj by to strzelił.

— Przygotuj mi coś mocniejszego. Byle było zdatne do wypicia — poprosiła cicho barmana.

Otępiale obserwowała, jak specjalista miesza kolorowe płyny, wlewając je do wysokiej szklanki. Jej postanowienie o abstynencji diabli wzięli. Już wolałaby spędzić tę imprezę bez wymiany słowa z Ignacym. Poprawiła swój top. Musiała się ogarnąć. Jeśli jej stan nie ulegnie poprawie, to zrobi wszystko, żeby szybciej się zwinąć. Wzięła w dłoń otrzymanego drinka i zacisnęła palce na szklance.

— Możemy iść — zakomunikowała.

— Proszę za mną — uśmiechnął się Olaf i ruszył w obranym kierunku.

Blondyn doprowadził ich do wcześniej opisanego miejsca. Na piętro mieli wstęp tylko członkowie drużyny siatkarskiej, dlatego nie było takiego tłoku, jak na dole. Oliwia w końcu miała chwilę odetchnąć od zapachu wymieszanych perfum ciągnącymi się za gośćmi. Usiadła na skraju dywanu, przewieszając nogi przez szczelinę pod czarną, metalową balustradą. Wykładzina, na której siedziała, była miękka, przyjemna w dotyku. Musiała być nowa, bo nie utraciła jeszcze swojej sklepowej puszystości.
Olaf nie kłamał. Z tego miejsca widać było wszystko. Miała pod sobą cały ogromny salon, fragment holu oraz kuchni. Mogła przyjrzeć się imprezowiczom, pozostając niezauważoną. Podobało jej się to miejsce. Mogłaby spędzić tu całą imprezę z okazjonalnym schodzeniem po paczki żywnościowe.
Korzystając z okazji, wzięła pierwszego łyka swojego drinka. Ciecz w kolorze złotym z kostkami lodu i innymi bzdurnymi bajerami. Zmoczyła w niej wargi. Od razu ją strzeliło. Drink, zgodnie z prośbą, był mocny. Czuć w nim było dużo alkoholu, szczególnie przebijał się dodatek rumu. Smakowo nie był zły. Oliwia mogła wyczuć słodką nutkę, prawdopodobnie syropu. Największy problem miała z przełykaniem. Drink niczym lawa wypalał jej gardło.
Syknęła, co nie umknęło uwadze siedzącego obok niej Ignacego.

— Wszystko okej? — zapytał.

— Mocny ten drink — odpowiedziała Oliwia, potrząsając szklanką. — Tu na pewno jest więcej niż jeden alkohol. Chcesz spróbować?

Postanowiła zdusić w sobie emocje. Była w tym dobra. Nie dawała po sobie poznać, że w głowie ma huragan. Ignacy nigdy się nie zorientuje, iż coś jest nie tak. Takie było jej imprezowe postanowienie.
Chłopak wziął szklankę i wypił odrobinę jej zwartości. Nie musiała długo czekać na reakcję. Skrzywił się, kaszląc dwa razy.

— Czego barman tu dodał? Czystego spirytusu? — otarł usta dłonią.

— Najwyraźniej — Oliwia obejrzała drinka ze wszystkich stron.

Był mocny, ale piła gorsze rzeczy. Nie powinna mieć problemu z wyzerowaniem go. Jedna szklanka nie zdejmie jej z nóg, zapewni odprężenie w tej niezrozumiałej i niestabilnej sytuacji. Postanowiła posłuchać komentarzy Olafa oraz Matyldy, dotyczących gości. Blondyn krytykował dobór dodatków jednej dziewczyn, opowiadał im historię związaną z poprzednią imprezą zawodnika z ich drużyny (po trzech drinkach skończył w rowie), śmiał się z gościa nieudolnie podrywającego każdą przypadkowo napotkaną dziewczynę i rzucał papierkami po cukierkach w jednego ze swoich znajomych. Oliwia w międzyczasie zdecydowała, że podzieli się swoim drinkiem z Ignacym, gdyż sama nie dałaby rady go wypić. Już po kilku pierwszych łykach gubiła wątek rozmowy. A robiło się coraz gorzej.
Pusta szklanka w jej dłoni przestawała być wyraźna. Szumiało jej w głowie, dźwięki z otoczenia były przygłuszone. Kurwa. Nie minęło dwadzieścia minut od początku picia. Czego barman tam dodał? Miał ją rozluźnić, a nie jebnąć młotkiem w łeb. Wzięła głęboki oddech. Musiała się przewietrzyć, zanim jej błędnik przestanie działać prawidłowo.
Podparła się o balustradę i wstała. Wolała nie patrzeć w dół. Zamknęła oczy, nie chcąc wypaść.

— Zaraz wrócę — rzuciła krótką wiadomość do pozostałych.

Nie czekając na odpowiedź, mocno złapała poręcz schodów i skierowała się w dół, z całych sił próbując zachować równowagę. Nie chciała z nich spaść i robić z siebie pośmiewiska. Fikołki mogła wykonać przed wybranymi osobami. Na ślepo przeciskała się przez ludzi, nie chcąc wdać się w żadną zbędną interakcję. Jej celem był taras. Taras, taras, taras. Powtarzając sobie w głowie teksty mające pomóc jej zachować stabilność stawianych królów, dotarła w końcu do drzwi wyjściowych. Nacisnęła klamkę i z ulgą nabrała w płuca chłodnej bryzy. To od razu pomogło jej wrócić do żywych (minimalnie, aczkolwiek więcej nie wymagała).
Rozejrzała się. Nikogo tu nie było. Jedyne słyszalne głosy dochodziły z drugiej strony domu, spod wejścia głównego. To oznaczało, że Oliwia mogła w spokoju usiąść, by doprowadzić się do porządku i zebrać myśli. Jako miejsce spoczynku wybrała drewnianą ławkę stojącą naprzeciwko małego ogrodu oddalonego o kilka metrów od tarasu. Siadając, wzięła kolejny głęboki oddech. Rozciągający się przed nią ogródek był oświetlony małymi lampkami w kształcie kuli. Uschnięte krzewy wyglądały posępnie, ozdobne krasnale były pozbawione radosnego wyrazu, a kamyczki wyściełające ścieżkę zostały pokryte niezagrabionymi liśćmi. Jaki był sens oświetlania ogródka w porze zimowej? Prezentował się paskudnie.

Oliwia ściągnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła z nich paczkę papierosów. Ostatni raz paliła przed pierwszym drinkiem Matyldy, więc dobrych kilka godzin temu. Szok, że udało jej się tyle wytrzymać bez potrzeby napełnienia płuc dymem tytoniowym. Wsadziła papierosa między zęby, odpalając go przy pomocy zapalniczki ozdobionej malunkiem przedstawiającym morze. Dostała ją na urodziny od Harukiego i nie mogła być bardziej wdzięczna. Nie używała jej jedynie do odpalania papierosów, ale też świeczek (których miała całą masę) i kadzidełek, wciskanych jej przez Sabrinę.
Zaciągnęła się dymem i przymknęła powieki. Oh, jak dobrze. Od razu poczuła się lepiej. Oddała się w objęcia zbawiennej używki, kładąc głowę na oparciu ławki. Utkwiła wzrok w rozciągającym się nad nią niebie, strzepując popiół na kamienną ścieżkę. Próbowała wyostrzyć wzrok, koncentrując się na migoczących gwiazdach. Nie znała się na astronomii, ale mogłaby przysiąc, iż zimą niebo stawało się wyraźniejsze. Wprawdzie dalej nie było ono w pełni widoczne, gdyż czego innego spodziewać się po Warszawie (nawet w tej mniej zaludnionej okolicy), ale takie pojedyncze kropki to zawsze coś.

Zaczęła zastanawiać się nad swoim wcześniejszym zachowaniem. W samotności mogła lepiej to przekalkulować. Aktualnym, obecnym na imprezie, problemem był Ignacy. Oliwia nie wiedziała, jak to się stało, że zaczęła uznawać go za atrakcyjnego. Nie potrafiła wskazać momentu, w którym po spojrzeniu na niego czuła skok temperatury w policzkach. Nie mogła powiedzieć, że się zauroczyła. Nie nazwałaby tego w ten sposób. Nikt nie wkurwiał jej tak, jak Ignacy. Był jej zupełnym przeciwieństwem, zarówno pod względem sposobu bycia, jak i pochodzenia. Byli z dwóch różnych światów, a jednak udało im się dogadać. Oliwia mogła gadać o tym, jak bardzo go nienawidzi, lecz w głębi duszy wiedziała, że ten frajer jest jedną z najbliższych jej osób. Nawet jeśli niejednokrotnie miała potrzebę zdzielenia go po głowie, to lubiła spędzać z nim czas i słuchać, jak gada o głupotach. Poprawiał jej humor. Zjawiał się zawsze, gdy go potrzebowała. Był z niego kawał dobrego człowieka. I dlatego sądziła, iż na niego nie zasługuje. On sam gustował w innym sorcie dziewcząt. Poza tym był beznadziejny w relacje romantyczne i w najdłuższej siedział jedynie cztery miesiące. Warknęła na samą siebie. Denerwowała się, bo nie wiedziała, o co jej samej chodziło. Co czuła? Na co liczyła? Czego oczekiwała? I dlaczego akurat wobec niego?

— O, tu jesteś.

Odchyliła głowę do tyłu, żeby popatrzeć na magicznie przywołanego Ignacego. Zjawił się w porę, jakby przybył odpowiedzieć na męczące ją pytania. To źle. Bardzo źle. Jej sielanka została zakłócona przez jego osobę i niosący się za nim zapach mocnych perfum. Co on tu w ogóle robił?

— Co chcesz? — zapytała, pragnąć poznać intencje stojące za niszczeniem jej chwili dla siebie.

— Nie wierzę, że nie wzięłaś ze sobą żadnego okrycia. Jest środek stycznia, a ty siedzisz na zewnątrz w podkoszulku — wyminął jej pytanie i wyciągnął zza pleców koc zgarnięty z salonowej kanapy. — Przyszedłem, bo przez okno zobaczyłem twoją bezmyślność.

Usiadł obok niej i zarzucił na nią koc, mocno ją nim otulając. Na wierzchu zostały tylko jej nogi, głowa i część ręki trzymającej papierosa. Przez całe to upojenie nie poczuła, że zamarza. Jej ciało ignorowało bodźce zewnętrzne. Dopiero teraz, kiedy została ogrzana, poczuła drastyczną różnicę temperatur. Ignacy pocierał jej ramiona, chcąc przyspieszyć proces grzewczy.

— Ty sam przylazłeś tu bez kurtki — zauważyła, patrząc na jego odkrytą klatkę piersiową.

— Nie mogłem jej znaleźć — mruknął. — A poza tym moja koszula na pewno jest cieplejsza niż to, co ty masz na sobie.

Debil. Być może ona paradowała z częściowo odkrytymi nerkami, ale on nie był lepszy. Mógł się przynajmniej zapiąć. Jeśli chciał ją pouczać, to niech sam nie będzie hipokrytą. Wywróciła oczami. Nie mogła sama się wygrzewać, gdy jemu groziła hipotermia. Dlatego wyciągnęła wolną rękę i objęła nią Ignacego, następnie przeciągając koc przez całą zewnętrzną część jego ciała. Przysunęła się trochę bliżej, łącząc boki tkaniny. Teraz było sprawiedliwie. Musiała zająć czymś myśli, żeby nie skupiać się na tej bliskości. Nie mogła pozwolić wyrwać mózgu ze stanu tymczasowego relaksu.

— Co z Matyldą? — zapytała z troski o przyjaciółkę.

— Została z Olafem na górze. Obiecał mi, że nie będą się stamtąd ruszać. Została w dobrych rękach — zapewnił.

Nie kwestionowała tego. Tak, jak już wcześniej dostrzegła, Olaf potrafił się zaopiekować tym rudym wulkanem energii. Skoro obiecał, to słowa dotrzyma. Matylda również nie była dzieckiem. Podczas trzeźwienia potrafiła o siebie zadbać. Czasami lepiej niż Oliwia, czego przykładem było narażenie siebie na zmiażdżenie przez pogodę.

— Jak się czujesz? — pociągnęła rozmowę w związku z tym, że Ignacy także pił zabójczego drinka.

— Jakbym nurkował na stu metrach głębokości bez żadnego profesjonalnego sprzętu — odpowiedział z uśmiechem.

— Po przekroczeniu pięćdziesięciu by cię zgniotło — zarzuciła anegdotą, której nawet nie była pewna.

— No, to tak właśnie się czuję — przyległ plecami do ławki. — Zaraz mi głowa wybuchnie. Mogłem tyle nie pić. Po tej imprezie rezygnuję z alkoholu na dwa miesiące.

— Powodzenia — mruknęła.

Ponownie oparła głowę o ławkę, oddając swoją uwagę gwiazdom. Pod kocem oglądało się je przyjemniej. Przywoływało wspomnienia letnich wieczorów spędzanych w towarzystwie bliskiej osoby. Jej mama zawsze mówiła, że w gwiazdach kryją się duchy przodków, czuwających nad losami kolejnych pokoleń. Był to cytat ewidentnie zerżnięty z "Króla Lwa", ale w dzieciństwie Oliwia potrafiła spędzić godziny na zewnątrz, dopatrując się stróżów na nocnym niebie. Oczywiście nigdy żadnego nie spotkała. I dobrze. Nie mogłaby żyć spokojnie z potwierdzoną wiedzą dotyczącą ciągłej obserwacji jej nocnych poczynań. Przodkowie nie byliby dumni z tego, co zdarzało jej się robić po zmroku.

— Czy coś wydarzyło się w trakcie imprezy? — Ignacy zakłócił panującą ciszę.

Oliwia zacisnęła wargi. Rozmowa była nieunikniona. Ignacy nie potrafił siedzieć cicho. Gdy miał temat warty poruszenia, bez zastanowienia rzucał go na stół. Mogło to wynikać z jego naturalnej umiejętności przyjmowania informacji. Był świetnym słuchaczem. Czasem rzucił dobrą radą. Po żalach z nim człowiekowi było lżej.
Oliwia wiedziała o tym, że skoro zapytał o jej samopoczucie, to musiał zauważyć starannie ukrywane sygnały płynące z jej ciała. Maskowanie zawiodło. Nie było możliwości, by go zbyć. Unikanie rozmów z przyjaciółmi niszczyło wzajemne zaufanie, a do tego nie mogła dopuścić. Rozważyła ewentualności. Powiedzenie mu prawdy jako całości nie wchodziło w grę, niosło za sobą duże ryzyko. Nie była na tyle głupia. W grę wchodziły dodatkowe dwie opcje - skłamanie lub przekazanie mu faktów w okrojonej formie. Pierwsza wymagała od niej wysilenia zamglonego umysłu i wymyślenia wiarygodnej śpiewki, druga mogłaby jej pozwolić zdjąć pewien ciężar z ramion. Musiała rozegrać to ostrożnie.

— Nie, na samej imprezie nie — zaprzeczyła. — W moim życiu trochę się zadziało i zdarza mi się o tym myśleć przy najmniej oczekiwanych okazjach.

Nie odrywała wzroku od nieba, nie chcąc się rozproszyć. Zaczęła dobrze. Teraz jedynie musiała dobierać odpowiedzi do jego opcji dialogowych.

— Co dokładnie się dzieje? — Ignacy wysunął najbardziej przewidywalne pytanie.

— Coraz częściej zastanawiam się nad samą sobą i przez to nie potrafię określić swojej wartości. Wiem, że jestem okej osobą, charakter mam bardziej niż akceptowalny. Tylko nie wiem, czy każdy widzi mnie tak samo, jak ja siebie. Wiesz, wywalone mam w opinie innych, ale jeśli chodzi o bliskich to… — Oliwia zawiesiła się, próbując przekształcić myśli w zrozumiałe zdanie. — Czuję, że ich nie zadawalam i nie będę w stanie zadowolić. Niektóre osoby traktuję w pewien konkretny sposób i wkurwiam się, bo nie umiem założyć czy zasługuję na to, by być traktowaną tak samo. Sama nie wiem, o co mi chodzi. To wszystko zmusza mnie do kwestionowania samooceny.

Ignacy nie odpowiedział od razu. Takie wyznanie nie było w jej stylu, więc przetworzenie go mogło być kłopotliwe. Zazwyczaj krytykowała innych, do siebie nie miała wątów. Jej kompleks boga na to nie pozwalał. Dzisiaj puścił.

— Ale głupota.

Oliwia spojrzała na Ignacego, gotowa do porządnego przypierdolenia mu w ryj. Nie na taki respons liczyła. Miał ją wesprzeć, a nie wkurwić. Najwyraźniej po alkoholu tracił empatię. Śmianie się z jej problemów zasługiwało na potępienie.

— Chcesz dostać po ryju? — zapytała śmiertelnie poważnie.

— Uspokój się. Przepraszam za moją reakcję, to pierwsze słowa, które pojawiły się w mojej głowie — odpowiedział. — Jestem zdziwiony, że ktoś taki, jak ty może narzekać w ten sposób. Nie zabraniam ci mieć kompleksów i wątpliwości, po prostu tego typu rozkminy związane z twoją osobą nie powinny mieć miejsca.

Ignacy usiadł bokiem, opierając łokieć o tył ławki. Poprawił koc, zsuwający mu się z ramienia i mówił dalej.

— Będę szczery, więc nie myśl, że mówię to tylko po to, by cię sztucznie zmotywować. To i tak nigdy nie działa — zarzucił z przekąsem. — Serio super z ciebie dziewczyna. Robisz tyle imponujących rzeczy, ogarniasz wszystko wokół, zawsze wiesz, co powiedzieć, potrafisz zająć się każdą sprawą. Jeszcze do tego umiesz się bić i jednocześnie dobrze przy tym wyglądasz! Ogółem większość czasu dobrze wyglądasz… Jesteś mega po prostu. Każdy ci to powie. Jedyna twoja wada to ciągłe plucie na moją osobę, ale zdążyłem przywyknąć. To urocze, że poświęcasz mi tyle uwagi.

Wnętrzności Oliwii musiały zrobić fikołka, bo poczuła, jak w jej wnętrzu tworzy się pole antygrawitacyjne. Jakby dopiero co zeskoczyła z bujającej się huśtawki. Jej mózg wyłączył się, włączył i wyłączył ponownie. Słowa Ignacego były chaotyczne, brzmiały jak mowa postaci z kreskówki i do tego cały czas głupio się uśmiechał, gdy je wypowiadał. Jednak ich przekaz wbił Oliwię w podłoże, przyspieszając bicie serca. Zmiotły ją niczym Car-bomba wysepki Nowej Ziemi. Więcej porównań wymyślić nie mogła. Jej mózg, aktywowany na ułamek sekundy, wziął te słowa nader poważne, jako bodziec oddziałujący na następne decyzje. Decyzje, dodatkowo zaburzone przez krążące w jej krwiobiegu promile.

— Zrobiło się romantycznie, co nie? — zaśmiał się Ignacy. — Ty, ja, samotna ławka i gwieździste niebo. Trochę jak w fil…

Jego słowa zostały ucięte przez wargi Oliwii składające pocałunek na jego ustach. Nie wiedziała, co tak właściwie robi. Głos rozsądku dał jej wolną rękę, odchodząc w cień. W uszach odbijało się echo jej tętna. Efekt był podobny do tego, który odczuwała po wielogodzinnym treningu. Dłonie oparła o ławkę, nie wpadając na to, co może z nimi zrobić. Jej samokontrola zawiodła.
Kilka sekund zajęło jej walnięcie się po głowie fikcyjnym młotkiem. Odsunęła się od Ignacego. Jego wyłupione oczy mówiły same za siebie. Kurwa mać. Co ona najlepszego zrobiła? Chciała uciekać, lecz jej ciało zostało sparaliżowane przez przerażenie dokonaną decyzją. Pojawiły się pierwsze obawy oraz scenariusze konsekwencji. Dawno się tak nie zestresowała.

— Przepraszam, ja… — wydukała, nie umiejąc złożyć pełnego zdania.

To już koniec. Wiedziała, że nie powinna pić. Teraz jej przyjaźń stanęła pod znakiem zapytania przez wałowe hormony. Dlatego właśnie unikała gadania o uczuciach. Już nigdy więcej tego nie zrobi. Co ona sobie w ogóle myślała? Kilka czułych słówek to żadne przyzwolenie.
Zacisnęła mocno pięści, starając się zmusić mięśnie do działania, kiedy nagle poczuła ciepłe dłonie na swoich policzkach. Nie zdążyła nic powiedzieć. Tym razem to Ignacy całował ją. Rozluźniła pięści. To znaczy, że sytuacja opanowana. Nie. Nie, w sumie to nic nie jest opanowane. A w szczególności ona, gdy w przypływie chwili odwzajemniła pocałunek. Jego wargi smakowały wcześniej pitym drinkiem. W tamtym momencie zupełnie odcięła się od zahamowań i popłynęła z prądem, dając Ignacemu wolną rękę. Wewnętrznie piszczała z ekscytacji, pozbywając się ciasnych barier i ograniczeń. I ten pisk był ostatnią rzeczą, którą w pełni zapamiętała. Pozostałe wydarzenia tej nocy spełniały się poza zasięgiem jej kontroli.

Continue Reading

You'll Also Like

222K 5.2K 34
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
Trust me By ksicja_

Teen Fiction

37.8K 1.1K 32
Bo byliśmy tylko dziećmi, które nie zasłużyły na życie w takim świecie. Ty wolałabyś mnie nigdy nie spotkać, a ja wolałbym nigdy cię nie skrzywdzić. ...
141K 2.6K 191
Hejo, wrzucam tutaj opowiadanie z rodziną monet. Czasem jest Instagram i zdjęcia ale głównie jest opowiadanie.
24.9K 769 22
Elizabeth była tylko dzieckiem, była dzieckiem które musiało za szybko dorosnąć No bo jak ma zachować się osoba która jako dziecko przeżyła piekło st...