Aria || Eldarya LANCExOC

By 324Pikachu

14.2K 1.2K 285

To nie tak, że wiecznie uciekałam. To nie tak, że wiecznie byłam więziona. Po prostu to było lepsze dla mnie... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdzial 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdzial 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Rozdział 83
Rozdział 84
Rozdział 85
Rozdział 86
Rozdział 87
Rozdział 88
Rozdział 89
Rozdział 90
Rozdział 91
Rozdział 92
Rozdział 93
Rozdział 94
Rozdział 95
Rozdział 96
Rozdział 97
Rozdział 98
Rozdział 99
Epilog (rozdział 100)
Rozdział 101 - Co było dalej? (1)
Rozdział 102 - Co było dalej? (2)
Rozdział 103 ‐ Co było dalej? (3)
Rozdział 104 - Co było dalej? (4)
Rozdział 105 - Co było dalej? (5)
Rozdział 106 - Co było dalej? (6)
Rozdział 107 - Co było dalej? (7)
Rozdział 108 ‐ Co było dalej? (8)
Rozdział 109 - Co było dalej? (9)

Rozdział 14

174 18 3
By 324Pikachu

Następnego dnia stało się dokładnie to o czym mówił Lance. 

Jakiś facet czekał na mnie i od razu wyruszyliśmy na miejsce zasadzki.

Ja szłam za nim mając swój miecz przy pasie, a na plecy miałam zarzuconą czarną peleryne z kapturem, którą dostałam od mężczyzny. Miała ona zasłonić moja twarz, jakby moja maska nie wystarczyła, ale się już o to nie kłóciłam.

Nasza droga trwała kilka godzin, co mnie szczerze zdziwiło, bo w końcu białowłosy mówił o miejscu niedaleko naszego nowego domu... Dom to dużo powiedziane, to była kryjówka. Byłam pewna, że w niedługim czasie będziemy musieli i z niej się wynieść.

Gdy dotarliśmy na miejsce czekało tam na nas kilka osób, każdy starał się ukryć jak może.

Od razu postanowiłam wdrapać się na drzewo. Usiadłam na jednej z gałęzi i czekałam.

Moi towarzysze nie byli zbyt rozmowni przez co czas jeszcze bardziej mi się dłużył. Gdy przysypiałam moje uszy coś usłyszały. Od razu dałam o tym znak reszcie.

Każdy był już w stanie gotowości.

Po kilku minutach, w zasięgu mojego wzroku, pojawił się jeden ze smoczych braci, wraz z kilkoma osobami.

– Musimy złapać tego zabójcę, kto wie, czy nie zaatakuje innych...– odezwał się jakiś mężczyzna, ale nie dane mu było skończyć gdyż zaczęliśmy atakować.

Według ustaleń miałam zająć się Lance'm. Zeskoczyłam z drzewa i wyciągnęłam miecz. Od razu pojawił się ktoś na mojej drodze, jednak nie był to mój cel. Nie byłam na to przygotowana, tego nie było w planie, ale musiałam improwizować.

Wykonałam obrót i zaatakowałam swojego przeciwnika. On oczywiście, bo jakże by inaczej, zablokował mój cios. Przez moment poczułam jak ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się szybko, od razu wiedziałam, że to on daje mi do zrozumienia żebym się nie bawiła tylko się pośpieszyła.

Przez moment nie uwagi oberwałam w ramię, na szczęście było to tylko draśnięcie, ale mnie zdenerwowało.

Odepchnęłam go i gdy się chwiał skoczyłam niego.

Upadł na ziemię, a ja siedząc na nim wbiłam mu swój miecz w klatkę piersiową.

Po tym podniosłam się jakby nigdy nic, zabierając swój miecz i ruszyłam na niebieskookiego. On właśnie skończył walczyc z jednym z moich sojuszników.

Dość szybko doszło do skrzyżowania naszych mieczy. Oboje parliśmy na siebie jak najmocniej, oczywiście mój "przeciwnik" był dużo silniejszy, jednak dał mi trochę szans byśmy mogli się nieco do siebie zbliżyć i zrealizować plan.

– Będziesz musiała mnie zranić, a potem musimy się oddalić.– wyszeptał bardzo cicho po czym mnie odepchnął swoim mieczem – Myślisz, że co? Że możecie tak po prostu nas atakować? – warknął mierząc we mnie mieczem.

Jednak nie było to ani trochę dla mnie niebezpieczne, on po prostu dawał mi czas na podniesienie się, co jak najszybciej wykonałam.

– A wy myślicie, że możecie tak po prostu wchodzić na nasz teren?– warknęłam zmieniając swój głos i zaczęłam napierać na chłopaka duża ilością ciosów.

Naturalnie, wszystkie z nich odpierał, ale też zaczął się cofać w głąb lasu oddalając się od swoich.

Jednak nie było to szybkie, ani zbyt skutecznego nadal byliśmy na widoku.

– Zmiana planu.– mruknął i po prostu wbił mi ostrze swojego miecza w prawą rękę.

Ból był okropny, aż syknęłam.

– Zacznij uciekać.– powiedział bardzo cicho.

Od razu wykonałam polecenie, chociaż ręka bolała cholernie.

– Nie uciekniesz mi!– wstrząsnął i zaczął mnie gonić.

Ten sposób był dużo bardziej skuteczny od poprzedniego. Już po chwili byliśmy dostatecznie daleko by nikt nas nie widział.

– Teraz oni muszą ich załatwić, a Ty musisz mnie zranić.– powiedział stając na przeciw mnie.

– Nie chce Cię skrzywdzić, zresztą... Nie dam rady.– zdjęłam rękę z rany, którą nie wiem w którym momencie zaczęłam uciskać.

– Jeśli będzie chodzić o twoje życie to przez taką ranę się poddasz? – prychnął.

– Ja...

– Weź się w garść i wbij mi teraz miecz w rękę. Zresztą...– warknął wyciągając swój sztylet i... wbił go siebie w brzuch.

– Jesteś chory?!– wrzasnęłam i od razu do niego podeszłam. Momentalnie wyciągnęłam mu nóż z ręki odłożyłam na bok.

– Musisz zabić mojego chowańca.– powiedział i opierając się o drzewo usiadł na ziemi.

Widziałam jak krzywił się z bólu.

– Co? Nie. Nie ma takiej możliwości. Ty się wykrwawiasz! – pisnęłam przerażona.

– O to chodzi. Ma wyglądać wiarygodnie, więc musi być tu moja krew. – siegnął po swój sztylet i schował go do kabury – Nie umrę ci tu.– burknął zły i zagwizdał.

Już po chwili przebieg nieznany mi chowaniec.

Od razu zaczął mnie atakować, więc... mimo woli musiałam go zabić.

Gdy mój miecz odciął mu głowę. Momentalnie upadłam na ziemi i zaczęłam płakać.

W co ja się wpakowałam?! Zabiłam niewinne stworzenie.

– Aria? Cholera!– warknął i przysunął się do mnie – Tak już musiało być.

Poczułam jak wiąże mi coś na ręku.

– Zrobiłeś to specjalnie. – spojrzałam na niego swoimi załzawionymi oczami, czując narastającą gulę w gardle.

– Dopiero teraz to do Ciebie dotarło?– ścisnął mocniej materiał na moim ręku.

– Tak się nie robi. Zraniłeś sie sam, a potem jakby nigdy nic kazałeś zabić mi swojego przyjaciela.– Byłam zrozpaczona.

Czy mnie też dałby tak łatwo komuś zabić?

– Nie był mi do niczego potrzebny.– burknął – Zresztą co jest z tobą nie tak? Rozpaczasz nad chowańcem zamiast nad feary któremu  chwile temu odebrałaś życie?

Puściłam jego ostatnie zdanie mimo uszu, dalej rozpaczając nad chowańcem.

Lance nie miał wyrzutów sumienia, co było straszne.

To był jego przyjaciel!

– Mnie też każesz zabić jak nie będę Ci potrzebna? – zapytałam w końcu przecierając oczy ręka.

– Nie. – złapał moja twarz w swoje dłonie i otarł spływające po nich łzy – Nie płacz. Co się stało się już nie odstanie.

Kiwnęłam lekko głową i pociągnęłam nosem.

– Chodź, idziemy.– pokracznie wstał, widziałam, że boli go jego rana.

– Najpierw to musimy coś zrobić z tym.– wskazałam na miejsce krwawienia – Czytałam w książce mojej rasy, że moja krew...

– Tak, może leczyć, ale po pierwsze jesteś pół daemonem, a po drugie do tego potrzeba transfuzji krwi.– po tych słowach zachwiał się i zakaszlał.

Od razu go złapałam, a z jego ust popłynęła mała stróżka krwi.

Był ciężki, utrzymanie go sprawiało mi ogromna trudność.

- Lance... Nie umieraj, nie zamykaj oczu.– pomogłam mu usiąść, co nie było łatwe. Nie zwracałam w tym momencie nawet uwagi na ból w ręce.

Widziałam jak jego oczy się zamykają.

– Lance! Lance! Kurwa...– moje lekkie klepanie po twarzy nie wiele dawało musiałam coś na szybko wymyślić.

Nie miałam innego pomysłu niż podanie mu swojej krwi wprost na ranę. Obawiałam się, że w obecnej formie to nic nie da.

Musiałam jednak zaryzykować.

Szybko się przemieniłam i złapałam w akcie desperacji za swój sztylet.

Zdjęłam rękawiczkę z dłoni i rozciełam skórę. Odsłoniłam ranę Lance'a i położyłam swoją dłoń na niej. Musiałam to kilka razy powtarzać, bo moja rana szybko się goiła.

Nie dało to jednak za wiele. Warknęłam pod nosem i naciełam sobie żyłe i ponownie zaczęłam kapać swoją krwią na jego ranę, ale tyn razem z większą intensywnością. Powtarzałam to kilka razy, aż w końcu wewnątrz rany zaczęło coś bulgotać, ale w tym momencie straciłam przytomność.

Obudziłam czując, że ktoś niesie mnie na rękach. Ledwo otworzyłam oczy jak już wiedziałam kto to.

– To było głupiem wiesz? – warknął chyba zdając sobie sprawę, że się obudziłam.

Brzmiał dużo lepiej.

– Co się stało? – powiedziałam zachrypniętym głosem.

– Straciłaś przytomność, kapiąc swoją krwią na moja ranę. Jak to brzmi.– prychnął.

– Twoja rana. – Dopiero teraz zaczęło wszystko do mnie docierać.

– Twoja krew w jakiś sposób mi pomogła. Musiałem przebić jakiś organ wewnętrzny, A twoja krew pomogła z tym problem, chociaż tyle mogła zrobić przed tym ja została "wyrzucona".

– Co? – nie rozumiałam o czym on mówi.

– Twoja krew pomogła naprawić się moim organom, ale potem została wyrzucona przez moją krew, która nie przyjmuje innych krwinek. Ale nie myśl o tym, ważne, że jest ok.

– Długo idziemy? - zapytałam czując jak zdrętwiały mi plecy.

– Kilka godzin. Zaraz powinniśmy być. 

– I ty mnie niesiesz przez cały ten czas?– moje oczy się rozszerzyły.

– A co tu jest do niesienia? Mały worek kości.– zaśmiał się.

– Nie będę tego komentować. 

– A może powinnaś?

– Nie mam ochoty. – przytuliłam głowę do jego ramienia.

Po chwili byliśmy już w kryjówce. Białowłosy pomógł mi ostrożnie stanąć na nogi, a potem poszedł po rzeczy przydatne do opatrywania ran.

– Usiądź.– powiedziałam zabierając mu je.

– Poradził bym sobie sam.– usiadł.

– Milcz i się rozbierz.– warknęłam i wyjęłam wszystko co potrzebne – Chyba będę musiała to zszyć.– powiedziałam po tym jak zdjęłam jego prowizoryczny opatrunek.

– Zaczęło się goić. Wątpię by był sens...– w tym momencie otworzyłam ponownie jego ranę, z której przed otwarciem sączyło się trochę krwi, a on syknął z bólu – Nie mogłaś się powstrzymać?!

– Nie. Nie mam Cię tylko czym znieczulić.

– Bimber. Podaj mi bimber z tamtej szafki.– wskazał na jedną z szafek, a moje oczy się powiększyły, ale od razu podałam mu alkohol.

Bez chwili zawahania odkręcił ją i zaczął pić, a ja zaczęłam oczyszczać ranę.

– Szyj. – warknął w końcu.

Od razu przystąpiłam do działania. Poszło to dość szybko. Potem tylko założyłam opatrunek.

– Na pewno medyk pomógł by ci lepiej i na pewno inaczej, ale...

– Jest ok.– burknął i wstał.

– Uważaj, ok? – powiedziałam również wstając.

Machnął na to ręka.

– A gdzie "Dziękuję"? – mruknęłam.

– Daj mi spokój.– po tych słowach zniknął w "łazience", a ja pomimo postanowiłam zrobić nam coś do jedzenia.

Chłopak wyszedł po chwili, krzywiąc się strasznie.

– Wszystko okej?

– Nie przerywaj sobie.– mruknął i sięgnął po jedna z książek, które leżały na stole, po czym położył się na łóżku.

– I pomyśleć, że po to chciałeś upozorować swoją śmierć.– powiedziałam sobie pod nosem, ale nie uszło to uwadze smoka.

– Moje plany są inne niż myślisz.– czułam jego przeszywające spojrzenie na plecach.

– Ooo... Czyli masz jakiś plan?– skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i spojrzałam na niego.

– Tak, ale najpierw musi wszystko ucichnąć.

– Czyli będziesz się ukrywać?– uniosłam jedną brew do góry.

– Tak.– kiwnął głową i otworzył książkę.

– A w sumie to rób co chcesz.

Po tym zapanowała cisza. Ani ja, ani białowłosy się nie odzywaliśmy. Tak naprawdę milczeliśmy przez resztę dnia. Dopiero wieczorem się do niego odezwałam.

– Ja będę spać na ziemi.– powiedziałam tym samym przerywając mu czytanie.

– Łóżko jest duże. Zamieścimy się.– ponownie wrócił wzrokiem do książki.

Mimo wszystko wzięłam poduszkę i dwa koce i położyłam się na ziemi.

Było zimno, ale byłam na tyle zmęczona, że mimo to usnęłam, ale obudził mnie Lance, który wziął mnie na ręce i kładł właśnie do łóżka.

– Co robisz? – powiedziałam zachrypniętym głosem.

– Kładę Cię spać.

– Nie potrzebnie... Ja...

– Jutro wznawiamy treningi, a Ty musisz się wyspać.

– No... dobrze.– przytaknęłam głową i momentalnie poszłam spać, oczywiście jak najdalej od białowłosego.

Następnego dnia obudził mnie ciekawy zapach jakiegoś jedzenia. Nigdy w życiu czegoś takiego nie czułam. 

Podniosłam się do siadu i ogarnęłam prowizorycznie swoje włosy, które układały się w różnych kierunkach, a ich różna długość wcale w tym nie pomagała.

Westchnęłam i podniosłam się z łóżka. O dziwo Lance coś gotował, a wszystkie rzeczy były rozpakowane.

– Cześć.– powiedziałam i położyłam mu ręke na ramieniu.

– Hej.– mruknął patrząc się w kociołek przed sobą.

– Co robisz? – zapytałam chociaż doskonale wiedziałam.

– Jedzenie.

– Mogę zoabaczyć twoja ranę?

– Nie ma co. Zabliźnia się.

– Um... Okej. Skoro tak. Chciałam tylko pomóc.– powiedzialam zmieszana.

– Nie ma w czym. Poradzę sobie.

Czułam się jakoś niezręcznie. Nawet bardzo niezręcznie przez jego obecność.

– Będziemy dziś ćwiczyć?– zapytałam chociaż znałam odpowiedź.

Chciałam po prostu rozluźnić atmosferę.

– Musisz popracować nad swoją pamięcią. – bąknął pod nosem i się wyprostował.

– Nie, myślę, że nie będzie potrzeby.– usiadłam na krześle – Wtajemniczysz mnie w dalsze części Twojego planu czy mam czekać?

– Na razie czekam aż wszystko nieco ucichnie.

– Czyli jak uznają Cię za martwego?– podparłam głowę na ręku i uważnie wpatrywałam się w jego sylwetkę.

– Tak.

– To trochę poczekamy.– westchnęłam.

Spodziewałam się, że ten proces trochę potrwa.

Continue Reading

You'll Also Like

3.7K 209 11
Syriusz po roku od ucieczki z Azkabanu odnajduje wspomnienia swojego brata. Większość jak dla niego jest nierealna, ale w takim świecie wszystko jest...
919K 101K 124
Wiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystk...
2K 104 21
Emma miała normalne życie, do czasu, gdy jej ojciec postanowił zniszczyć ich rodzinę. Dziewczyna wraz z matką przenoszą się do zachodniego Dublinu, g...
41K 2.2K 62
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...