Szczyt perfekcji (Blizny #1)✓

By Necco93

171K 15.8K 4K

• TEKST PRZED KOREKTĄ • Victoria Woodland nie sądziła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a jeśli już jej się to... More

Witajcie!
Bohaterowie
Wyjaśnienia
Rozdział 1 [ fragment ]
Premiera "Granice wyobraźni - 13.08.2021
Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
EPILOG
POSŁOWIE

Rozdział 2

2.8K 230 110
By Necco93


Victoria wiedziała, że dzisiejszy bal po raz kolejny okaże się okropnością, przed którą nikt jej nie uchroni. Była przekonana, że po dzisiejszym dniu matka wyda ją za mąż za pierwszego mężczyznę, który zaprosi ją do tańca. Jej obawy potwierdziło wejście hrabiny, która prychając z dezaprobatą, oznajmiła jej, że dłużej nie będzie znosiła jej stanu.

– Wyjdziesz za mąż po tym sezonie, czy tego chcesz czy nie. Nie obchodzi mnie, kto ci się oświadczy, chcę się ciebie pozbyć, bo napawasz mnie wstydem.

Słowa matki bolały za każdym razem tak samo, ale już nauczyła się z nimi żyć, więc przyjęła je ze spokojem i pokiwała głową na zgodę, chociaż chciała jej wykrzyczeć prosto w twarz, jak bardzo jej nienawidzi.

– Dobrze, matko – odpowiedziała w końcu z trudem, chociaż wolałaby milczeć.

Kiedy hrabina wyszła, Victoria odetchnęła z ulgą i zajęła się przygotowaniem do balu.

Z pomocą pokojówki wzięła kąpiel z olejkami, umyła włosy i po wysuszeniu, służąca dobrze je wyszczotkowała, aż lśniły w świetle świec i ognia. Włosy były jednak jej najmniejszym zmartwieniem.

Suknię miała już dawno wybraną, w szmaragdowym kolorze, obszytą koronką przy staniku, a złota nić pięknie połyskiwała, gdy padało na nią światło. Ramiona na szczęście miała osłonięte, lecz dekolt był trochę głębszy, tak, by odsłaniał szczyty jej mlecznobiałych piersi. Nie czuła się z tym dobrze, ale matka uznała, że odważniejsze wcięcie sprawi, że jakikolwiek dżentelmen zainteresuje się kimś takim. Kimś takim.

Na pół godziny przed odjazdem była już gotowa, założyła już tylko pantofle i szal na ramiona, aby chociaż częściowo się okryć przed chłodną i wilgotną nocą. Powóz już czekał, więc nie mogła pozwolić na to, by matka zaczęła mieć pretensje o jej rzekome spóźnialstwo. Na szczęście była pierwsza, więc pokornie usiadła w salonie, gdzie matka miała przyjść i czekała, aż zjawią się wszyscy. Zaraz po niej przyszła Whitney, do której wymruczała tylko kilka słów i wróciła do obserwowania jakże interesującego wzoru na szezlongu. Jakoś po tym feralnym wieczorze nie mogła spojrzeć jej w oczy, więc unikała jej, jak tylko mogła. W ciągu dnia dużo czytała lub kiedy matka odpoczywała, szła do stajni, gdzie spędzała tam kilka godzin, a po powrocie do domu, musiała przebrać się do kolacji. Dziś jednak nie mogła jej zignorować.

Whitney usilnie próbowała zagadnąć starszą siostrę, lecz ta uparcie odwracała od niej wzrok i w końcu się poddała, pozwalając, by cisza zaległa między nimi niczym lepka maź. Matka przyszła najpóźniej z nich wszystkich, nawet ojciec był wcześniej, pochrząkując niecierpliwie, bo już marzył o tym, by w końcu uciec do pokoju karcianego, pobyć z mężczyznami, napić się i zapalić cygaro.

Hrabina Devon powitała swoich gości, zaraz po tym, jak lokaj ich zaanonsował szerszej publiczności. Victoria czuła się jak widowisko, co oczywiście nie było żadną nowością, chociaż wzrok przyciągała jej młodsza siostra, dużo piękniejsza.

Przywitał ich kolorowy i głośny tłum, pomiędzy którym spacerowali lokaje z tacami pełnymi kieliszków i szklanek z alkoholem. Victoria sięgnęła po jeden z szampanem i upiła trochę, ledwie mocząc usta, ale od razu została zganiona przez matkę. Nie odłożyła jednak lampki i dalej uparcie sączyła napój, chociaż tak naprawdę wcale nie miała na niego ochoty. Musiała się jednak czymś zająć, bo była zbyt zdenerwowana.

Gospodyni, lady Diana, uśmiechała się do każdego, chociaż nie o każdym gościu miała dobre zdanie i tak właśnie było w przypadku lady Lucindy. Hrabina nie wzbudzała w niej żadnych pozytywnych uczuć, mimo że nie miała z nią do czynienia osobiście, ale dość o niej słyszała, żeby obdarzyć antypatią. Za plecami hrabiny stała jej najstarsza córka, może i była oszpecona, ale miała w sobie pewien urok i powab, który podkreśliła szmaragdową suknią. Ta nieoparzona połowa twarzy ukazywała oszałamiającą piękność, która w innej sytuacji położyłaby do stóp cały Londyn. Niestety była jednak zahukana i przestraszona, co czyniło ją niewidzialną i pozbawioną charakteru. Co innego jej młodsza siostra, błyszczała jak diament i była naprawdę piękna, więc skupiała na sobie całą uwagę większości dżentelmenów na sali.

Podeszła do rodziny Woodlandów, chociaż miała ochotę odejść w drugą stronę. Przywitała się z hrabiną, która nie ukrywała, że nie lubi jej „stylu" życia, ale hrabina Devon w ogóle się tym nie przejęła. Uśmiechnęła się tylko z wyższością i kiwnęła kobiecie głową, podobnie uczyniła z Whitney i Victorią, lecz ta odwróciła twarz i wbiła wzrok w coś poza nią.

Hrabina prawie parsknęła, tak bardzo chciała wygarnąć tej dziewczynie, żeby w końcu wzięła się w garść.

– Jakie urocze przyjęcie – zagadnęła hrabina Cawdor, na co Diana uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciłam w tamtą stronę głowę. W oddali dostrzegła księcia Graftona, który parł w jej stronę.

Oddaliła się więc szybko i poszła powitać przyjaciela, który nie powinien mieć styczności z tą rodziną. Hrabina poczuła się w obowiązku, żeby go odciągnąć od tych ludzi.

– Cieszę się, że już jesteś – powitała go i uśmiechnęła się, a potem ujęła go pod ramię i poprowadziła do stołu z napojami i przekąskami, które miały zająć czas ludziom oczekującym na kolację.

– Coś się stało? – zapytał, kiedy zobaczył, że Diana rzuca za siebie niespokojne spojrzenia. Zerknął w tamtą stronę i niemal wstrzymał oddech, gdy napotkał znękane, szare oczy tej samej dziewczyny, która chowała się w ogrodzie.

Tuż obok niej stała jej młodsza wersja, lecz z gładką twarzą, roześmianymi oczami i szerokim uśmiechem. Niewątpliwie młodsza siostra przyciągała swą urodą, szerokim uśmiechem, który olśniewał. Starsza siostra wyglądała natomiast przy niej dość smutno i bezradnie.

Odwrócił się do niej plecami, bo nie zamierzał jej obserwować, lecz doskonale widział przez tę jedną chwilę, jak bardzo dziewczyna chciała uciec z tego balu.

– Nie, nic. – Kobieta machnęła ręką i wzięła od księcia kieliszek ponczu. Upiła łyk i razem z mężczyzną zwróciła się w stronę bawiącego się tłumu.

Asher widział, jak ludzie szepczą między sobą, pokazują go palcami i kręcą głowami, chociaż nikt nie śmiał jawnie okazać mu afrontu, nie mogli się powstrzymać od szeptów. Ale nie zwracał na to uwagi i tak wiedział, że większość z nich chciałaby choć trochę uszczknąć z jego fortuny.

Hipokryzja. Niemal prychnął na głos, kiedy zrozumiał, że jest tak samo pożądany, jak i gardzony.

Wzrok skierował na kobietę, która stała po drugiej stronie sali, chowając się za plecami matki. Jezu Chryste, pomyślał zniesmaczony. Nie obchodziła go, ale irytowało go to, że ona w ogóle nie ma żadnego charakteru, że woli chować się, niż patrzeć na innych z wyższością, na jaką zasługiwała ta głupia hołota.

W końcu odwrócił wzrok i spojrzał na Dianę, która przypatrywała mu się z zaciekawieniem.

– O co chodzi? – zapytała i zerknęła w stronę, w którą sam patrzył.

Asher pokręcił głową, lecz Diana nie dała się zwieść i wbiła w niego poważne spojrzenie przynaglające do odpowiedzi. Nie chciał nic mówić, ale nie miał przed nią żadnych tajemnic i może dzięki tej rozmowie dowie się coś o Victorii.

– Kilka dni temu przez kilka chwil rozmawiałem z Victorią Woodland.

– Naprawdę? I co ci powiedziało to przerażone stworzenie? – dopytywała drwiąco, co Asher skwitował uśmiechem.

– Niewiele. Musiałem ją ukryć w ogrodzie, żeby nas nie nakryli. Jej własna siostra naśmiewała się z jej wyglądu. Myślałem, że to z moją rodziną było coś nie tak, a tu jednak proszę, jednak są gorsze.

Diana nic nie odpowiedziała, bo dobrze wiedziała, że rodzina Ashera była naprawdę okropna, więc porównywanie do rodziny tej nieszczęsnej Victorii było cokolwiek nietrafione.

– Że też pozwoliła ci się dotknąć. Przecież wygląda tak, jakby miała rozpaść się na kawałki ze strachu przed męskim dotykiem.

Asher oczywiście zgadzał się z Dianą. Kobieta wyglądała na delikatną i pozbawioną charakteru, chociaż to pewnie dlatego, że unikała ludzi, jak tylko mogła, więc nie potrafiła się między nimi odnaleźć.

Co za żałosna istota, pomyślał z niechęcią, ale w końcu znów powrócił do niej wzrokiem, jakby rzeczywiście miał co oglądać. Dziewczyna nie robiła nic, prócz ukrywania się i pozwalania na to, by dominowała nad nią matka, surowym wzrokiem zmuszając do przyjmowania zaproszeń do tańca.

Bal trwał w najlepsze, Asher był wręcz obłapiany przez kobiety, które nie bały się jego reputacji i chciały zaciągnąć do łóżka, ale uparcie im odmawiał, w nieco mniej subtelny sposób, niż one proponowały mu romans. Uśmiechał się na widok ich rozczarowanych i nieco oburzonych min, kiedy odchodziły niepyszne. Sam nie pojmował, czemu odprawiał je z kwitkiem, skoro właśnie szukał chętnej wdowy. Może to wina towarzystwa, alkoholu albo jeszcze czegoś innego.

Pił i jadł, a potem resztę wieczoru spędził w pokoju karcianym, gdzie po kolei ogrywał innych mężczyzn. W końcu nadszedł czas na wyjście. Stwierdził, że dłuższe siedzenie pomiędzy ludźmi źle wpływa na jego samopoczucie.

Wyszedł przed dom, uprzednio żegnając się z gospodynią balu i przywołał służącego, by ten sprowadził dla niego powóz. Kiedy lokaj zniknął w ciemności, Asher oparł się o ścianę budynku i przyglądał się innym czekającym na powozy. Byli też tacy, którzy po prostu stali w grupkach i rozmawiali, zażywając chłodnego powietrza.

Trzymał się z daleka, bo łatwiej mu było zebrać myśli i przygotować plan na kolejne dni, wypełniając je po brzeg, aż do późnej nocy.

Jego powóz nadjechał akurat w momencie, kiedy na zewnątrz wytoczyła się rodzina Victorii Woodland. Zerknął na nią akurat w momencie, kiedy matka odwróciła się do niej i wymierzyła siarczysty policzek. Dziewczyna nawet nie zareagowała, nie odwróciła wzroku, nie skrzywiła się, ani nawet nie zaczęła płakać, tylko hardo patrzyła kobiecie w oczy. Miał wsiąść do powozu, ale patrzył na scenę rozgrywającą się bardzo blisko niego, jakby nikt go nie zauważał, chociaż stali od niego ledwie kilka kroków.

– Mamo, co ty robisz? – usłyszał głos Whitney, młodszej siostry Victorii. Wyglądała na zszokowaną zachowaniem kobiety. Hrabina prychnęła tylko i nie zwróciła uwagę na młodszą córkę.

– Jeszcze raz ośmielisz się mi przeciwstawić, to mnie popamiętasz. Jesteś wyrodna i rozpuszczona, ale koniec z tym. Wydam cię za mąż nawet za samego starego Rutlanda, jeśli tylko cię zechce.

Asher słuchał słów kobiety ze zmarszczonym czołem i nie mógł pojąć, że matka byłaby zdolna do tego, by uczynić swej córce coś takiego. Stary Rutland był zwyczajnie zdeprawowany.

W końcu jednak wsiadł do powozu, a kiedy odjeżdżał, zobaczył, jak Victoria rzuca mu pełne spokoju spojrzenie, jakby matka przed chwilą nie upokorzyła ją na oczach innych ludzi. Skinął jej głową, ale ona już odwróciła wzrok.

***

Victoria była pewna, że hrabina Cawdor zrobi wszystko, żeby wepchnąć ją w ramiona jakiegoś obleśnego mężczyzny, jeśli tylko ten oświadczy się o nią. Może ojciec miałby obiekcje, ale w tej materii słuchał tylko matki, której oddał pełnię władzy nad córkami. Whitney może i będzie miała szansę na znalezienie człowieka, który poślubi ją nie tylko dla jej posagu czy urody, ale kogoś takiego, kto będzie darzył ją szacunkiem i sympatią. A ona? Kto pokocha takiego potwora?

Kiedy zamknęła się w pokoju, rozebrała szybko i weszła do wcześniej przygotowanej wody. Nigdy nie kazała służącej czekać, aż wróci z przyjęcia, więc zawsze do snu szykowała się sama.

Czasami w takich gorszych dniach podobnych jak ten dzisiejszy, miewała czarne myśli. Myśli o samobójstwie bywały przerażające, ale nigdy nie czuła, że jej miejsce jest w tym domu. Prócz służby, która ją lubiła, nie miała nikogo z rodziny, z kim mogłaby porozmawiać o tym, co się z nią działo w środku.

Siedziała w chłodnej wodzie i myślała o tym, co zrobić, żeby uciec od matki, która nieustannie ją terroryzowała, ale nie widziała wyjścia z tej sytuacji. Nigdy nie marzyła bardziej o tym, by raz na zawsze odciąć się od własnej rodziny, zerwać wszelkie więzy. Nie znalazła żadnego pomysłu i w końcu wyszła z wanny, bo zrobiło się potwornie zimno. Jak zwykle, nim się położyła, sięgnęła po nożyk, którym nacinała skórę, by ból fizyczny zagłuszył ten, który odczuwała w sercu. Przycisnęła do ud ręcznik, który wchłonął szybko krew i odczekała kilka minut, aż przestanie płynąć. Zamknęła oczy i czekała chwilę, bo rany zaczęły ją piec, powoli wyzwalając ją od czarnych myśli, których nie potrafiła pokonać inaczej, jak tylko w ten sposób.

W chwili, gdy przyłożyła głowę do poduszki była już o wiele spokojniejsza, a do jej umysłu zaczął wsączać się obraz człowieka, który chyba ją prześladował specjalnie, upajając się jej upokorzeniem. No cóż, to nie było obce zachowanie, więc jakoś nie specjalnie nią wstrząsnęło, dlatego w końcu zamknęła oczy i zasnęła, wciąż odczuwając ból na poranionych udach.

Poranek powitał ją chłodem i deszczem, co oczywiście nie było niczym dziwnym, ale jakoś tak wyjątkowo nie miała ochoty na wstawanie, więc nie dzwoniła po pokojówkę. W końcu jednak służąca sama przyszła, przyniosła jej filiżankę gorącej czekolady i dwa tosty, a kiedy odstawiła skromne śniadanie na stoliku przy łóżku, poszła zapalić w kominku.

– Jak się dziś panienka czuje? – zapytała Sophie, która robiła to codziennie od wielu lat. Victoria uśmiechnęła się, ale wyszło to dość blado, więc sięgnęła po filiżankę parującego napoju, żeby ukryć ten grymas. Obawiała się pytań o jej samopoczucie, bo miała wielką ochotę powiedzieć, że miała już wszystkiego dość, ale w końcu odpuściła i zrobiła to samo co zawsze; z udawanym entuzjazmem opowiedziała o balu, który był dla niej katorgą.

Ogień płonął wesoło po chwili, a Sophie pomogła jej przynieść skromne śniadanie pod kominek. Kiedy się rozgrzała, w pokoju zrobiło się wystarczająco gorąco, wstała z fotela i poszła do garderoby, by razem ze służącą wybrać dzienną suknię, w tym samym czasie dwóch lokajów wyniosło wannę.

– Może ma pani ochotę na żółtą sukienkę? Wygląda w niej panienka prześlicznie, jak promyczek słońca.

Sophie nie tylko potrafiła dobrać do niej kolor sukni tak, by czuła się dość atrakcyjnie, ale również ułożyć włosy i sprawić, by na chwilę zapomniała o niedoskonałościach. Mimo że nie wierzyła w to, co mówiła służąca, jakoś na chwilę przestała postrzegać się przez pryzmat blizn.

Victoria pozwoliła w końcu się ubrać i trochę posiedziała w sypialni, bo naprawdę nie wiedziała, co mogłaby zrobić po zejściu na dół. Chętnie pojechałaby na konną przejażdżkę, ale nie chciała już drażnić matki, która uważała, że dama, owszem powinna umieć jeździć konno, lecz nie było to zajęcie, które można kochać. W jej przypadku miłość do zwierząt była bezgraniczna, podobnie jak było to z niewinnymi dziećmi czy ludźmi, którzy cierpieli niesprawiedliwie. Oddałaby im naprawdę wiele, ale matka nigdy nie pozwalała jej być zbyt „rozrzutną", tylko tyle, żeby towarzystwo uważało je za hojne. Ona wolała być jednak rozrzutna, żeby inni cieszyli się tym, czego nie mogli dostać z różnych powodów.

Skończyła czytać książkę, kiedy do pokoju weszła służąca i oznajmiła, że niedługo będzie obiad, więc pomoże jej się przebrać. Victoria nie rozumiała, po co te wszystkie przebieranki, skoro przecież nie spodziewali się gości, a nawet jeśli cały dzień siedziała w domu i nie zdążyła się ubrudzić.

Przebrana i nieco odświeżona weszła w końcu do jadalni, gdzie czekała już matka.

– Na litość boską! Czy ty zawsze musisz się spóźniać?! – warknęła. Victoria jednak nie widziała, by w jadalni był ktoś jeszcze prócz ich dwóch, ale nic nie powiedziała. Przybrała tylko skruszoną minę i zgodziła się pokornie z matką.

Oczywiście się nie spóźniła, ale hrabina musiała pokazać, że dzisiaj nie miała humoru na żadne „wyskoki". Zupełnie inaczej miałaby się historia z młodszą siostrą, której za dużo pobłażano. I która była zwyczajnie lepiej traktowana tylko dlatego, że nie była poparzona.

Kiedy skończyła śniadanie, dołączyła do nich Whitney i ojciec, który zszedł na dół w dość kiepskim nastroju, więc uciekła z jadalni, wymawiając się bólem głowy i zamknęła się w sypialni.

Czuła się w domu jak w więzieniu, w ciągłym stresie przed strofowaniem i krytyką matki. Przed zarzutami i rozkazami. Postanowiła więc wybrać się do Hyde Parku na spacer.

Przebrana w lekką, dzienną sukienkę, wyszła z domu. Akurat dobrze się złożyło, że matka była zajęta, więc nie czepiała się tego, że nie wzięła ze sobą służącej. Chciała być sama, więc obecność przyzwoitki byłaby dla niej przeszkodą.

Park znajdował się dość blisko, więc po chwili zmierzała nad Serpentine. Słońce grzało radośnie, więc cieszyła się piękną pogodą, mimo że ludzie patrzyli na nią z ciekawością i niezdrowym zainteresowaniem. Uważali ją za poczwarkę, już to wiedziała, i starała się nie dopuszczać do siebie tych myśli, że była widowiskiem i pośmiewiskiem.

Spacerowała spokojnie, rozglądając się po otoczeniu. Roślinność w parku była nasączona zielenią, ale z powodu pogody wszystko wyglądało na przytłoczone słońcem i ciężkie. Niedaleko stała niewielka budka z lemoniadą i sokami. Victoria skusiła się na sok malinowy z miętą, a mała dziewczynka chętnie sprzedała jej aż dwie szklanki. Dostała za to trzy szylingi, chociaż napój tyle nie kosztował. Panna Woodland jednak chciała pomóc biednej dziewczynce.

– Schowaj sobie ten pieniążek – szepnęła, kiedy oddała jej już pustą szklankę. Dała dziewczynce kolejnego szylinga i poczekała, aż mała ukryje go w swojej podartej sukience. – Gdzie są twoi rodzice?

– Nie mam rodziców... – odpowiedziała. Victoria poczuła skurcz w sercu, bo już wiedziała, kim była ta dziewczynka. Biedna sierota, która pewnie pracowała dla jakichś ludzi lub gangu złodziei. – Kupuje coś jeszcze panienka?

Victoria odeszła, zastanawiając się nad jej losem. Zbyt długo się nie namyślała, bo po chwili poczuła szarpnięcie za rękaw i ktoś wyrwał jej torebkę.

– Hej! Złodziej! – krzyknęła i nie czekając na reakcję innych spacerujących po parku, rzuciła się za niewysokim chłopcem, który dość szybko zaczął się od niej oddalać. Wrzasnęła raz jeszcze i wybiegła na drogę, po której poruszali się ludzie wierzchem lub powozami. Z boku nagle usłyszała męski krzyk i rżenie przerażonego konia, który wspiął się na tylne nogi, przednimi młócąc w powietrzu. Victoria krzyknęła i upadła przerażona na ziemię, gdy jedno z kopyt minęło jej twarz ledwie o kilka cali.

– Na litość...! – Ktoś warknął wściekle i po chwili pojawiły się przed nią wysokie oficerki i jasne bryczesy, opinające się na muskularnych udach. Szybko odwróciła wzrok i próbowała się podnieść, gdy nagle przed twarzą pojawiła się męska dłoń. – Nic się pani...

Dziewczyna rozpoznała ten głos, aż poczuła dreszcz niepokoju i niechęci, gdy mężczyzna ujął ją pod ramię i pomógł się pozbierać z ziemi.

– Proszę uważać następnym razem. Mogłem panią stratować! – Mężczyzna był wyraźnie poruszony, aż syczał wściekle, lecz ona nie przejęła się nim zbytnio. Zerknęła natomiast na wciąż zdenerwowanego konia, który parskał głośno i dreptał w miejscu, przytrzymywany za wodzę przez mężczyznę. Ogier był potężny, wysoki o wspaniałym, gniadym umaszczeniu.

– Przepraszam. Mam nadzieję, że pański ogier nie ucierpiał? – zapytała i w końcu odwróciła się do mężczyzny, który niemal jej nie stratował i wstrzymała oddech.

– Ach, to pani. Cóż za spotkanie – mruknął, złapał ją za dłoń i lekko pocałował.

Dziewczyna wyszarpnęła się, chociaż było to niegrzeczne, ale przeraziło ją to palące ciepło, które poczuła na skórze, gdy jego usta jej dotknęły.

– To znaczy? – zapytała, udając że nie rozumie, o czym on mówi, ale wiedziała.

To ten sam mężczyzna, który schował się z nią w ogrodzie przed Whitney i jej przyjaciółmi. Trudno było nie poznać tego, gardłowego, zachrypniętego głosu, który uwiódłby nawet anioła.

– To z panią uciąłem sobie miłą pogawędkę w ogrodzie, a potem widzieliśmy się jeszcze przelotnie na jednym z przyjęć. Czyż nie?

– Przepraszam, ale gonię złodzieja, który zabrał mi torebkę – mruknęła i rzuciła się do biegu, ale mężczyzna złapał ją za ramię i pociągnął do tyłu. – Co pan robi?! Muszę złapać złodzieja! Ukradł mi torebkę.

– Złodziej już uciekł i nie ma pani żadnej szansy, żeby go dogonić. Miała pani tam coś cennego?

Victoria spojrzała na niego niechętnie, boleśnie odczuwając swoją bliznę. W świetle dnia ten człowiek wyglądał jak uosobienie kobiecych marzeń; fizycznie był idealny, z czarnymi włosami, niemodnie przyciętymi dość krótko, brązowymi oczami, które wnikliwie ją obserwowały i patrycjuszowskim nosem. Czy mogłaby istnieć dama, która nie wzdychałaby na jego widok?

W końcu, kiedy podniósł wysoko brwi, zorientowała się, że czeka na jej reakcję.

– Tak... Nie, nie miałam, ale mimo wszystko nie chcę, by kradziono moje rzeczy.

– Teraz i tak pani go nie znajdzie.

Victoria dopiero po chwili zrozumiała, że naprawdę znalazła się w niebezpieczeństwie. Raz jeszcze zerknęła na wspaniałego gniadosza, który kręcił się wokół niespokojny i poruszony jej wtargnięciem na ścieżkę.

– Jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że pański ogier nie ucierpiał z powodu mojego zachowania – rzekła w końcu, z trudem przepraszając.

Nie chodziło o to, że miała jakiś z tym problem, bo akurat zawsze potrafiła to zrobić, jeśli wiedziała, czy robi to słusznie czy też nie. Tylko jakoś wzbraniała się przed przepraszaniem tego mężczyzny. Nie wzbudzał w niej zbyt pozytywnych odczuć, a już po tej feralnej nocy w ogrodzie i chwilowego kontaktu wzrokowego na innym balu, odczuwała wobec niego dziwną awersję. Może przeszkadzała jej arogancja i apodyktyczność bijąca z jego postawy.

– Nic mu nie będzie. – Wyciągnął dłoń i poklepał konia po umięśnionej szyi.

Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od wierzchowca, więc podeszła do niego, wyciągnęła dłoń i pozwoliła, by połaskotał ją miękkimi chrapami, przygryzając wędziło. Kochała konie i nie potrafiła przejść obok nich obojętnie, nawet jeśli jeden z nich należał do tego człowieka.

– Piękne zwierzę – szepnęła, wpatrując się w zachwytem w kształtną głowę i łabędzią szyję. – Jak ma na imię?

– To Cień.

– Wystawia go pan w wyścigach? – Pierwsze chwile niezręczności jakoś jej minęły, kiedy zaczęła rozmawiać o Cieniu. Nawet nie myślała o tym, że ma bliznę i w oczach tak atrakcyjnego mężczyzny musiała wyglądać jak potwór. Uderzyło w nią to i zrozumiała, że lepiej będzie, jeśli sobie pójdzie. – Muszę już wracać. Do widzenia.

Nie pozwoliła mu nawet skończyć, bo uciekła.

Pędziła co sił do domu, czując na plecach jego spojrzenie. Kim on był? Chyba nikt go jej nie przedstawił. Kiedy dotarła do domu, z ulgą zniknęła w pokoju. To właśnie w nim czuła się najlepiej. Kiedy ochłonęła, wyciągnęła pamiętnik i zaczęła pisać, aż wszystkie uczucia z niej spłynęły i mogła już myśleć racjonalnie.

***

Patrzył, jak Victoria ucieka od niego czymś przestraszona. W jednej chwili jej widocznie dobry nastrój szybko wyparował i zastąpiło go coś innego. Wyglądała na zniesmaczoną i raczej przestraszoną. Westchnął ciężko i wskoczył na Cienia, a potem znów pogalopował do domu.

Miał ochotę jej powiedzieć kilka słów prawdy, żeby przestała być taką ofiarą losu, bo miał dość, chociaż i tak nie wpadał na nią zbyt często. Dopiero od tego nieszczęsnego wieczora, kiedy zaciągnął ją między drzewa, żeby ukryć ich przed widokiem innych ludzi, zaczął zwracać na nią uwagę. I zaczął częściej widywać.

Nigdy ich nie przedstawiono, ale jakoś wcale nie garnął się do tego, bo w ogóle go nie obchodziła. Gdyby zaczął się nią więcej interesować, ludzie zaczęliby dociekać, o co chodzi i niepotrzebnie mogliby połączyć jego nazwisko z nią, a to mogłoby się źle skończyć.

Kiedy dotarł do domu, oddał ogiera stajennemu i poszedł się przebrać, żeby wyjść do klubu, w którym miał się spotkać z przyjacielem. Miał mu do przekazania kilka wiadomości, które na pewno mogłyby mu się spodobać.

Od kilku dni pracował intensywnie nad sprawą hrabiego Chemsfolda. Koniecznie chciał go doprowadzić przed sąd, bo nie wyobrażał sobie, żeby ta robaczywa świnia chodziła wolno. A jeśli nie, to miał wpływy, które mogłoby go pozbawić życia szybko i bezboleśnie albo długo, w zależności od nastroju. Oczywiście nie zamierzał się narażać, chociaż doskonale wiedział, że hrabia zniknąłby w niewyjaśnionych okolicznościach lub uległ wypadkowi.

Kiedy dotarł do klubu White'a, Jared już był i czekał na niego z obiadem i szklanką mocnej szkockiej.

– Przesiadujesz tu całe dnie? – zapytał rozbawiony i usiadł na wolnym miejscu.

– Czasami, z nudów – odpowiedział Jared i upił mocnego alkoholu.

Mężczyźni przez jakiś czas wymieniali się uprzejmościami i opowiadali sobie jakieś nic nieznaczące anegdoty. Asher wszedł nawet na temat Victorii Woodland.

– Spotkałem dzisiaj Victorię Woodland. Prawie ją stratowałem w Hyde Parku.

– To już drugi raz, kiedy ją wspominasz. O co chodzi? – Jared był bystry i wiedział, że coś się święci, dlatego Ash nie chciał go zbywać jakimiś kłamstewkami.

– Po prostu jestem jej ciekaw i to wszystko. Zwłaszcza że widziałem, jak matka policzkuje ją na oczach innych ludzi.

– I tak cię to zszokowało? – zaśmiał się markiz i dolał sobie trunku.

– No powiedzmy, ale naprawdę dziwna jest ta kobieta.

– Uważaj, przyjacielu, bo jeśli okażesz jej zbytnie zainteresowanie, to jej matka zrobi wszystko, żeby zaciągnąć cię przed ołtarz. Ona naprawdę chce ją wydać za mąż, nawet za takiego człowieka jak ty. – Jared mówił, co myślał, nawet jeśli ta prawda nie była do końca miła.

– Nawet takiego jak ja?

– No wiesz, o co mi chodzi. To taka typowa matka, ale... Ona jest naprawdę zdesperowana.

Asher domyślał się, że to wszystko miało związek z wiekiem i wyglądem córki, bo chociaż dla niego to nie miało znaczenia, to wiedział, że inni bardzo na niego zwracali uwagę. W końcu kobieta miała poparzoną połowę twarzy i nikt nie chciał damy z tak niedoskonałym wyglądem. Bo od kobiet nie wymagano zbyt wiele: miały być dobrymi, posłusznymi żonami, miały być piękne i dobrze ułożone. Ale jeśli nie posiadały zachwycającej urody, to chociaż wnosiły spory posag, jeśli były z dobrych domów.

– Chemsfold chyba będzie zainteresowany współpracą z tobą – rzekł w końcu Jared, zmieniając tym samym temat.

– Och, doprawdy? – Szybko porzucił wątek Victorii Woodland, a zainteresował się hrabią. Naprawdę chciał go zniszczyć za to, co robił i jakim był człowiekiem.

To była jego swoista zemsta na podobnych mu ludziach.

– Puściłem w obieg informację, że jesteś chętny na współpracę. I z tego, co się dowiedziałem, zaczął się dopytywać, o co chodzi.

Ash uśmiechnął się znacząco i wychylił resztę koniaku. A kiedy dokończył posiłek, pożegnał się z Jaredem i wyszedł na zewnątrz. Dzień zrobił się nagle pochmurny i wietrzny, ale w ogóle nie zwracał na to uwagę.

Continue Reading

You'll Also Like

Mate By GS

Fantasy

227K 9.7K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
33.1K 1.8K 22
Jedna błędna decyzja na zawsze zmieniła los Avery. Dziewczyna zostaje zmuszona do porzucenia dotychczasowego życia i udania się na drugi koniec świat...
7.2K 319 29
- Co „jak"? - No jak twój głos pojawił się w mojej głowie? - Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Może przez to, że tak często o mnie myślisz, masz już...
81.7K 2.7K 32
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...