gwiazdolity ;

By radiumei

881 126 259

Nathanael postanowił rozwiązać zagadkę sprzed lat. Marcel zdecydował, że będzie mu towarzyszył. Krótko o tym... More

prolog ;
rozdział 1 ;
rozdział 3 ;
rozdział 4 ;
rozdział 5 ;
krigare: act I ;
krigare: act II ;
krigare: act III ;
rozdział 6 ;
rozdział 7 ;
rozdział 8 ;
rozdział 9 ;

rozdział 2 ;

67 9 27
By radiumei

Rok temu, od razu po rozpoczęciu studiów, Marcel założył klub studencki. Nie miał na niego pomysłu, zrobił to tylko i wyłącznie ze względu na obiecane punkty dodatkowe na świadectwie, a także wizję poszerzenia grona znajomych. Na podaniu o uznanie jego własnej organizacji studenckiej jako założenie wpisał "rozwój zainteresowań" oraz "pomoc studencka". Przyjął to za dwie niezobowiązujące, neutralne podstawy, zawierające szeroki zakres czynności i zajęć. Poszedł na łatwiznę, ale był zdania, że kluby studenckie mają być zabawą, a nie poważnym biznesem. I tak nie miał z tego pieniędzy.

Na opiekuna klubu wybrał jedną ze swoich wykładowczyń - profesor Modlewską. Kobietę, która nigdy nie miała na nic czasu i rzadko interesowała się czymkolwiek poza swoimi zajęciami. Była sympatyczna i nosiła miano "prostudenckiej", co tym bardziej plasowało jej pozycję jako (jedynego) kandydata. Przeczuwał, że zgodzi się na opiekę nad klubem, lecz nie będzie wymagała od niego nie wiadomo jakich cudów. Prawdopodobnie nie będzie też miała czasu na pojawianie się na spotkaniach, co dawało mu pełną swobodę działania. Plan był idealny i poszedł dokładnie tak, jak założył.
Klub oficjalnie zatwierdzono po tym, jak Marcel przyniósł do dziekanatu jego nazwę i napisany na kolanie program, który miał aktualizować co semestr, żeby stowarzyszenie nie zostało rozwiązane. Łatwizna, zajmowało mu to średnio piętnaście minut. W listopadzie ubiegłego roku jego klub GWIAZDA zadebiutował. Nazwę wymyślił jedząc taniego burgera przed Centrum Nauki Kopernik. Jej rozwinięcie było proste - Grupa Wspólnoty Informacyjnej: Akademicki Zarząd Działań Administracyjnych. Czy użył losowych słów tylko dlatego, że brzmiały mądrze? Bardzo możliwe.

Początki nie były trudne - wielu pierwszorocznych studentów chętnie dołączało do organizacji mającej na celu ułatwienie im życia. Wymieniali się zdobytymi informacjami, uczyli się pisać maile, polecali sobie zajęcia ogólnoakademickie i plotkowali o wykładowcach. Niestety urok prysł, gdy każdy nauczył się wszystkich ważniejszych rzeczy i zorientował się, że, po pierwsze, większość tych informacji znajdzie w internecie, a po drugie sam klub nie ma wyraźnego celu na przyszłość i bardziej przypomina luźne wyjścia na kawę ze znajomymi. Jeśli ktoś nie polubił się z resztą członków, to klapa. W ten oto sposób w klubie finalnie zostało siedmiu najwierniejszych członków, sprawiając, że wisiał on na granicy zamknięcia. Jeśli chociaż jedna osoba zrezygnowałaby z członkostwa groziło mu skreślenie ze względu na zbyt małą liczbę chętnych.
Tak też się stało, gdy najlepszy przyjaciel Marcela zdecydował się na zmianę uczelni. Z jakiegoś powodu uznał, że informatyka na Politechnice Warszawskiej będzie na wyższym poziomie niż na Uniwersytecie. Bzdura.

— Nie możesz odejść! To zrujnuje moją karierę przewodniczącego klubu! — dramatyzował Marcel w dniu, gdy Adam składał papiery z prośbą o wykreślenie z listy studentów.

— Nie zostanę na uczelni tylko ze względu na klub studencki. Bardzo was lubię, ale jeszcze bardziej lubię wizję porządnego dyplomu — odpowiedział jego przyjaciel. — Nie maż się. Upiekę ci sernik na pożegnanie.

Marcel kochał sernik, lecz nawet to nie było w stanie zaszyć dziury w sercu wykonanej przez jego najlepszego ziomka. Trzymali się razem od początku liceum, a teraz co? Jebany komputerowiec.

— Studenci polibudy śmierdzą — oznajmił krótko.

— Wiesz, nie musisz ich obrażać wyłącznie dlatego, że studiujesz na UW…

— Wybrałeś życie śmierdziela. Zamykam dyskusję.

I zamknął. Tylko że przed jego oczami zamykał się również jego ukochany klub. Miał tam grono ziomków. Bał się, iż bez wiążącej federacji ich drogi się rozejdą. Potrzebował ludzi, inaczej czuł się wyprany z sił.
Dlatego w momencie, gdy dostał wiadomość od Oliwii, wiceprzewodniczącej klubu, o tym, że na jej wydziale pojawił się student zagraniczny, który na pewno nie ma wiedzy na temat uniwerku, poczuł, jak spływa na niego blask łaski bożej. Musiał zareagować natychmiast, zanim interesant usłyszy jakiekolwiek plotki związane z brakiem pomysłu na klub.

Obiekt miał znajdować się w bibliotece uniwersyteckiej, do której miał raptem dwadzieścia minut dojazdu. Wpadając tam, prawie potknął się o własne sznurówki, rozwiązane za sprawą prędkości jego biegu. Złapał oddech i przywitał się ciepło ze znajomą bibliotekarką. Pani Basia była jego ulubienicą, zawsze oferowała mu przechowywanie deskorolki pod ladą, kiedy akurat na niej przyjeżdżał do czytelni. Dodatkowo po znajomości znajdowała mu kącik na spotkania klubowe. Złota kobieta.

Ruszył w głąb biblioteki, przypominając sobie, jak miał wyglądać ów zagraniczny student. Oliwia opisała go jako osobę o chłodnej urodzie oraz jasnych włosach, ubranej w czarny golf i burgundowy sweter. Dodała też, że wygląda ponadprzeciętnie dobrze. Głupia wskazówka, bo dla Marcela większość osób wyglądała ponadprzeciętnie dobrze. Jego standardy nie były wysokie - wystarczyło, że ktoś ładnie się do niego uśmiechnął, a jemu już miękły kolana. Serce nie sługa.

Chłopak postanowił rozpocząć poszukiwania w najbardziej opłacalny, jego zdaniem, sposób - obchodząc slalomem każdy dział. Liczył na to, że znajdzie go gdzieś w połowie, bo przeszukanie całej biblioteki zajęłoby mu jakieś trzy dni. Idąc między regałami, patrzył na zakurzone książki, zastanawiając się, kto to czyta. Twórczość Henryka Sienkiewicza? Litości. Żaden student by się tym nie zainteresował, wliczając w to jego samego. Musiałby być potężnym mentalnym staruchem.
Chodził tak i chodził, mając wrażenie, że znalazł się w niekończącym się labiryncie. Ile już tak łaził? Godzinę? Półtorej? Popatrzył na zegarek w telefonie. Piętnaście minut. Okej, nie było tematu.

Westchnął ciężko. Nie dla niego takie poszukiwania. Mógł poprosić panią Basię o dostęp do kamer i w ten sposób szukać. To nie był głupi pomysł. Mądry i łatwy do zrealizowania. Odwrócił się na pięcie, gotowy do odwrotu. Wtem usłyszał ciche prychnięcie, dobiegające zza kilku regałów na prawo. Cichutko zakradł się do brzegu półek. Każdy napotkany student (a w tych godzinach było ich tu niewielu) był możliwym celem. Wychylił się dyskretnie w akcie zbadania terenu. Zauważył czyjś cień, oddalający się od działu z promocjami klubów. Oho. Nawet jeśli to nie student zagraniczny, to być może inna jednostka zainteresowana członkostwem w jego organizacji. Przyspieszył kroku, bezszelestnie podążając w kierunku nieznanego osobnika. Musiał zachować bezpieczny dystans od śledzonego, jednocześnie nie gubiąc go. Szedł jego tropem, polegając na swoim słuchu. Krok za krokiem, próbował nadążyć za uciekającym. Nie wiedział, kogo goni. Był na tyle zdesperowany, że było mu to obojętne. Ważne by miał status studenta.

W pewnym momencie zaryzykował i wyszedł poza regał, żeby poznać wygląd tajemniczego osobnika. Musiał mieć jakiś zarys, jakby przypadkiem go zgubił. W ułamku sekundy serce podskoczyło mu do gardła z dwóch powodów - typ, którego śledził był zgodny z opisem Oliwii, co oznaczało, że cudem go znalazł. Drugim powodem zawału był fakt, iż ziomek odwrócił się akurat wtedy, gdy był podglądany. Marcelowi udało się ukryć, jednak miał przeczucie, iż został zauważony. Siara.

Uspokoił się i zdecydował się wstrzymać śledzenie. Orientował się już, że pan w golfie jest w bibliotece. Nie było opcji, iż uda mu się oddalić na tyle, żeby Marcel nie mógł go znowu znaleźć. Oparł się o regał, biorąc kilka oddechów. To była jego szansa. Nie mógł tego spaprać. Działał spontanicznie, tak trochę bez planu. Sukces był kwestią szczęścia.
Po odczekaniu kilku minut, wyszedł zza regałów i skierował się w miejsce, do którego wcześniej udał się pan z wymiany. Jego słuch doprowadził go do sekcji czytelniczej, gdzie od razu dostrzegł swój cel. Siedział tyłem do niego, zajęty lekturą. Inteligent. Fajnie, przyda im się ktoś oczytany w klubie.
Skoro znalazł się wcześniej na dziale klubowym, to może chętniej dołączy? W końcu ich plakat wyborczy, który sam starannie wykonał, był na tyle kolorowy, że musiał przykuć wzrok interesanta. W dodatku to hasło przewodnie, które ułożył w momencie natchnienia alkoholowego, było wybitne; takie poetyckie i inspirujące. Płakał, kiedy pisał. Jeśli jednak to nie poruszyło serca studenta z zagranicy bądź, co gorsza, nie przebiło ofert innych klubów, Marcel musiał przekonać go w inny sposób. Miał gadane, charyzmę i urok osobisty. Nikt nie powinien być w stanie mu się oprzeć. Szczególnie gdy założył jedną ze swoich najlepszych koszul hawajskich. Jeśli tamten odmówi, to oznacza, że nie ma gustu albo jest ślepy (i świetnie fejkuje czytanie książek).

Marcel zebrał całą pewność siebie i ruszył naprzód. Teraz albo nigdy. Załatwi to szybko oraz bezboleśnie. Podszedł do stolika nieznajomego, stając tuż przed nim. Popatrzył na czubek głowy chłopaka. Czy to jego naturalny kolor włosów? Pierwszy raz widział tak jasne włosy. Były niemalże białe i lśniły jak śnieg na stoku w słoneczne dni. Musiał używać dobrych odżywek.

Ogarniając, że ziomek go nie zauważył, położył dłonie na blacie, chcąc wedrzeć się w jego pole widzenia. Podziałało, bo typ powoli podniósł głowę. Marcel zareagował natychmiastowo. Szeroko się uśmiechnął, wyciągając dłoń w geście powitalnym.

— Siemka! Jestem Marcel. To ty jesteś tym nowym studentem zagranicznym?

Dopiero w momencie, gdy głowa obcego była już w pełni ukierunkowana w jego stronę, uderzyły go wcześniejsze słowa Oliwii. Typ był ponadprzeciętny. Ba! Więcej niż ponadprzeciętny. Wyglądał jak arcydzieło. Jakby Michał Anioł mu twarz dłutem rzeźbił. Miał jasną, nieskazitelną cerę, wyróżniającą się mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Dłuższe, faliste włosy, bokami opadały mu na czoło, częściowo zasłaniając brwi. Pełne, różowawe usta i frontalnie zgrabny nos. Jasnozielone tęczówki wyglądały łagodnie, osadzone w znudzonych oczach, wlepionych centralnie w Marcela. Mrożące spojrzenie, wybudzające instynkty samozachowawcze. Znał jedną osobę, która operowała takim samym wzrokiem, dzięki czemu już nie srał po gaciach, kiedy ktoś go takowym obdarował. Całościowo chłopak wyglądał wręcz nieziemsko, jak porcelanowa lalka. Nie dało się być aż tak ładnym. Najwidoczniej Bóg miał swoich ulubieńców.
Starał się nie pokazać, jak bardzo przyćmiony czuje się przez wygląd rozmówcy. Z całej siły powstrzymywał swoją wyciągniętą dłoń przed drżeniem i poceniem się.
Czemu ten ziomek się nie odzywał? Może nie umiał mówić po polsku? W takim razie Oliwia powinna go uprzedzić. Już był gotowy wyjechać z jakimś "hi bestie, nice to meet you", lecz został uprzedzony.

— Nathanael — chłopak w końcu uścisnął jego dłoń. — Czy zostałeś przysłany przez tę dziewczynę, którą spotkałem pod sekretariatem? Jeśli planujesz mnie przekonać, to daruj sobie. Nastawienia nie zmienię.

Oh. Szorstko. Tak z góry kogoś skreślać? Nie dał mu nawet zacząć. Jego urok osobisty nie zdążył się aktywować.

— Hej, mógłbyś chociaż poczekać aż się rozkręcę — zwrócił mu uwagę.

Marcel nie lubił być ucinany, zwłaszcza gdy mówił o czymś, na czym mu zależało. Tutaj miał zrobić wstęp zapoznawczy, zapodać dobrą wymówkę i dopiero potem przejść do meritum. Tymczasem nie było mu dane dowiedzieć się nic nowego od oponenta. Poza jego imieniem. Bardzo ładne, tak swoją drogą.

— Jestem tutaj, bo zostałem przydzielony jako twój akademicki opiekun. Zagraniczni studenci zawsze dostają przewodnika do pomocy — skłamał bez zawahania.

— Macie tutaj kogoś takiego? — Nathanael uniósł brew. — Nie zostałem o tym poinformowany. Dziękuję za twoją troskę, aliści muszę odmówić, gdyż uważam, że dam sobie radę sam.

Marcel zamrugał dwukrotnie. Nigdy nie słyszał tylu ładnych oraz oficjalnych słów od młodej osoby. Starszej zresztą też. Takie wyrafinowane zdania płynące z czyichś ust na spontanie, bez wcześniejszego przygotowania, były co najmniej imponujące. To tak, jakby gadał z książką. Odmówiono mu w tak piękny sposób, że przez moment był gotowy zrezygnować. Musiał jednak trzymać się planu.

— Nie, nie. To sprawa obowiązkowa. Zarówno ja, jak i ty, musimy to załatwić. Zresztą UW jest ogromne. Sam możesz się pogubić — przekonywał go.

— Nie wydaje mi się, żeby zmuszanie studentów do nieobowiązkowych aktywności wbrew ich woli, było zgodne z prawami uniwersytetu. Powinieneś to gdzieś zgłosić — Nathanael uśmiechnął się delikatnie, lecz Marcel nie wiedział, czy to w ramach okazania sympatii czy sarkazmu.

Trafił na wyjątkowego przeciwnika. Finalnego bossa. Mógł go ktoś uprzedzić, wziąłby lepsze itemy i enchanted broń. Tak to stał przed nim bezbronny, gdy ten cisnął go swoimi najlepszymi atakami. Mógł tylko nieudolnie ich unikać lub próbować odbijać jakimiś słabymi zaklęciami, które ślina mu na język przyniesie.

— Pomyślę nad tym. Na razie jednak musimy spróbować się lepiej poznać i wspólnie zaznajomić się z ofertą naszego wspaniałego uniwerku — Marcel wyciągnął telefon, używając go jako rekwizytu do zmylenia przeciwnika. — Teraz pozwól, że zrobię krótki wywiad środowiskowy. Powiedz mi - czy szukasz czegoś, co pomogłoby ci zagospodarować wolny czas?

— Niekoniecznie — odpowiedział od razu Nathanael.

— Tak czy inaczej, nie jesteś może zainteresowany klubami dla studentów? — ciągnął Marcel, ignorując poprzednią odpowiedź.

— Nie lubię imprez.

— Nie, nie, to nie imprezy, tylko taka organizacja. Spotkania towarzyskie w małym gronie.

— Ich też nie lubię.

Marcel zacisnął wargi. Co za człowiek. Nie lubić spotkań? Nawet w małym gronie? Psychopata. A także dobry obiekt do testów. Nie spotkał jeszcze tak zamkniętej osoby, więc próba zaznajomienia się z nią była kuszącym wyzwaniem. Marcel był królem challenge'ów. Jak miał 14 lat, to wstawił na YouTube'a film, na którym zakłada sobie prezerwatywę na głowę. Chwilowa, gimnazjalna sława, kosztowała go szlabanem i dwumiesięczną konfiskatą komputera. Jego rodzice podcięli mu skrzydła, bo gdyby wykorzystał popularność, wrzuciłby jeszcze trzy filmy tego typu i kto wie, może zostałby lepszą wersją Marcina Dubiela.

Marcel podrapał się po głowie. Nie odpuści. Jeśli będzie trzeba, to użyje siły. Nie no, nie użyje. Ale użyje jakichś sztuczek. Zaproponuje mu wspólny condom challenge, może to podziała. Nathanael zdecydowanie wyglądał na osobę, którą kręcą takie rzeczy. Razem będą jak Dubiel i Stuu.

— To może w takim razie spróbujmy się lepiej poznać — Marcel zmienił koncepcję rozmowy. — Skoro nie chcesz pracować w większej grupie, to zacznijmy od jednego znajomego. Jako doświadczony przewodnik studencki będę dobrym starterem.

Marcel zauważył, że uśmiech Nathanaela stopniowo zanikał. Nie podobał mu się ten pomysł? Póki nie powiedział tego wprost, to dalej miał prawo próbować. Trzeba było zacząć zapoznawanie od jakiegoś stabilnego, lecz niebanalnego, tematu. Postanowił zgłębić informację, którą już posiadał.

— Skąd jesteś?

— Ze Szwecji.

Marcela przeszedł lekki dreszcz. Rozmówca zmienił swój ton głosu i brzmiał trochę bardziej szorstko niż wcześniej. Najwidoczniej temat narodowości był dla niego drażliwy. Dziwne. Szwecja wydawała się wyjątkowo sympatycznym i ułożonym państwem.

— O, fajnie! Odjechany kraj. Macie fajne meble i w ogóle. Zawsze chciałem tam polecieć — wyznał zgodnie z prawdą.

Marzeniem Marcela było przejechanie się na reniferze i zostanie szefem IKEI. Albo na odwrót. Jeszcze nie ustalił, która z tych rzeczy jest dla niego większym priorytetem.

— Fantastycznie — Nathanael głośno zamknął czytaną przez siebie lekturę. — Meble są niezaprzeczalnie jedyną dumą szwedzkiego narodu. A teraz wybacz, spieszy mi się.

Zaraz, co? Już? Co mu nagle wypadło? Może ta wzmianka o meblach go uraziła? Ojć. Marcelowi było głupio, ale nie miał zbyt dużej wiedzy o Szwecji, dlatego na poczekaniu złapał najbardziej przystępny temat. Widząc, że chłopak pakuje swoje rzeczy, spanikował. No nie. Jego próba zakolegowania się z kimś nigdy nie skończyła się aż tak szybko. Tyle starań! Nathanael był dla niego zbyt cenny, żeby tak szybko zakończyć misję. Niewiele myśląc ruszył za blondynem, który nonszalancko wstał od stołu i ruszył w kierunku części bibliotecznej.

— Czekaj! — poprosił skruszonym tonem. — Z tymi meblami to nie miała być obelga! Po prostu nie miałem pomysłu na nic innego. Ale chętnie posłucham o tym, co jeszcze ma do zaoferowania Szwecja!

Nathanael szedł bez słowa, zupełnie go ignorując. Aha. Naprawdę się obraził. Pff. O meble? Już bez przesady. Niech wyczilluje bombę. Czy dla równowagi powinien rzucić jakiś żart o Bodzio albo Agata Meble? Nie, zbyt ryzykowne. Nathanael mógł mieć ogólny kompleks wyposażenia mieszkań.

Szedł za nim, analizując na szybko dalsze kroki. Nie był dobry w działaniu w stresie. Jak coś nie szło po jego myśli, to zaczynał się pocić. Dlatego w klubie to Oliwia brała w ręce sprawy bardziej wymagające.

— Nie obrażaj się, proszę — skręcił za Nathanaelem w jeden z książkowych działów. — Początek naszej znajomości wyobrażałem sobie nieco inaczej, więc myślę, że powinniśmy…

— Pójść w różne strony. Tak, również tak sądzę — przerwał mu Nathanael, szybko przechodząc do równoległego rzędu.

Średnio się zrozumieli. Spadli do negatywnej atmosfery. W simsach mieliby czerwony pasek relacji. Marcel wolałby już zostać w neutralnych stosunkach. Jeśli Nathanael szepnąłby komuś, chociaż jedno złe słówko na jego temat, to tym bardziej nie zdobędzie żadnych nowych klubowiczów. Przy okazji wkurzała go ta ogólna ignorancja. Wszystko zaczęło się gwałtownie sypać. W Marcelu odpalił się tryb nadmiernego myślenia i przejścia z pasywności do lekkiej agresji. Patrząc na Nathanaela przez puste szpary w regałach podjął ostatnią próbę kontaktu.

— Wiesz co, trochę to niegrzeczne tak zbywać ludzi bez wcześniejszego zapoznania się z nimi — wytknął mu, gdy tamten zapychał puste miejsca książkami.

Nathanael wstrzymał się na chwilę, przenosząc na niego swoje zielone oczy. W tonie Marcela słychać było zirytowanie, co zdecydowanie przykuło jego uwagę.

— Niegrzeczne jest usilne zmuszanie kogoś do robienia rzeczy, którymi nie jest zainteresowany — odbił piłeczkę.

— Skąd możesz wiedzieć, czy jesteś czymś zainteresowany, jeśli nigdy tego nie próbowałeś? — prychnął, tym samym zdmuchując trochę kurzu z nieużywanych książek.

— Człowiek jest w stanie z góry założyć, że coś mu się nie spodoba bez wcześniejszego doświadczania tego. Mniemając, iż nie jestem miłośnikiem owoców morza, mogę przewidzieć, że ośmiornice mi nie posmakują, mimo wcześniejszego braku degustacji — odpowiedział słowami, których nie powstydziłby się akademicki wykładowca.

Marcel wywrócił wymownie oczami. Znalazł się filozof. Pewnie lubił matematykę. Brzmiał jak ktoś, kto w wolnym czasie lubił czytać podręczniki mające powyżej tysiąca stron. Ich poziomy wypowiedzi były na dwóch skrajnych poziomach. Gdyby przełożyć je na muzykę, to Nathanael to Bob Dylan, natomiast Marcel co najwyżej White 2115. Aczkolwiek to nie warstwa liryczna czyniła piosenkę dobrą.

— Nudne jest życie tego, kto z góry skreśla nieznane bez wcześniejszego zbadania terenu — powiedział Marcel, cytując to, co kiedyś pewnie zapodał grecki filozof. Chyba.

Nathanael wciągnął głośno powietrze, przymykając przy tym powieki. Otworzył je powoli, patrząc centralnie w oczy Marcela. Poczuł, jak jego żołądek podskakuje. Głębia tych zielonych tęczówek była nieskończona i podchwytliwa. Łatwo było w niej utonąć. Marcel zacisnął palce na drewnianej półce. Chwila ciszy dłużyła się w nieskończoność, póki nie została przerwana przez Nathanaela.

— Czy jeśli zgodzę się przyjść na spotkanie któregokolwiek z klubów, to dasz mi w końcu spokój? — jego ton głosu wskazywał na kapitulację.

To pytanie uderzyło Marcela jak grom z jasnego nieba. Na jego twarzy znowu zawitał szeroki uśmiech, serce przyspieszyło, a w duszy zapanowała harmonia. Już nie był wkurzony. Wszystko się ułożyło. Poszło szybciej niż założył około dwóch minut temu. Matka głupich stanęła u jego boku i zwyciężyli.
Wiercenie dziur w brzuchu zawsze przynosiło zamierzony efekt. Było dopuszczalne do momentu, w którym pacjentowi nie zaczynały wypadać narządy.

— Tak! — odpowiedział żywo, prawie podskakując z ekscytacji.

— Ciszej. Nie zapominaj, że dalej jesteśmy w bibliotece — Nathanael położył palec na wargach. — Daj mi namiary na klub, który ma niebawem spotkanie. Miejmy to z głowy.

Marcel nie znał grafiku innych klubów. W końcu ta cała śpiewka o akademickim opiekunie to ściema. Znał rozpiskę jednej organizacji i to właśnie do niej miał zamiar zaciągnąć Nathanaela. Tak się składało, że ich najbliższe planowane spotkanie było we wtorek. Przeszukał kieszenie i znalazł jakiś stary paragon po kebabie. Z koszuli wyjął awaryjny długopis, po czym naskrobał na nim swoje dane kontaktowe. Wręczył ją Nathanaelowi, przesuwając papierek na drugą stronę półki.

— Napisz do mnie na Facebooku. Podam ci więcej informacji — powiedział zadowolonym tonem. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że finalnie się zgodziłeś.

Nathanael wziął paragon i popatrzył na jego zawartość, nie okazując żadnych emocji. Wyciągnął z torby portfel, po czym schował świstek do jednej z przegródek. Marcel uznał to za znak tego, iż pora dotrzymać obietnicy i ulotnić się z miejsca zdarzenia.

— W takim razie daję ci już spokój. Do zobaczenia we wtorek! — pomachał mu i żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia.

Gdy już oddalił się od Nathanaela, prawie podskoczył z radości. To cud! Jeszcze kilka minut temu był pewny, że będzie musiał w pośpiechu szukać zastępcy, bo blondyn się nie nadaje. A tu taki zwrot akcji. Jego klub przeżyje i będzie kontynuował swoją działalność wraz z nowym członkiem. Ciekawe czy reszta osób polubi Nathanaela. I, co ważniejsze, czy on przestanie być taki pochmurny i da radę wyjść ze swojej ponurej skorupy.

Wychodząc z biblioteki, Marcel wyciągnął telefon i wybrał numer do mamy. Musiał podzielić się z nią tą radosną informacją, gdyż przez całe wakacje płakał na jej ramieniu, martwiąc się o przyszłość klubu GWIAZDA. Teraz jego wskaźniki potrzeb gwałtownie skoczyły w górę.

— Halo? — w słuchawce rozległ się głos jego rodzicielki.

— Słuchaj, nie uwierzysz, jakiego fajnego gościa dzisiaj poznałem.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

— Spotkałem wczoraj najbardziej nieznośną osobę we wszechświecie.

Nathanael siedział na sofie, głaszcząc Fridę odpoczywającą tuż obok niego. Salon w nowym domu jego mamy był bardzo… tradycyjny. Utrzymany w barwach brązu i beżu, oddawał nastrój rodzinnej życzliwości. Na jego środku znajdował się duży, wzorzysty dywan, prawdopodobnie uszyty w ubiegłym wieku. Na nim błyszczał drewniany, mahoniowy stolik do kawy, otoczony zestawem tapicerowanych beżowych foteli oraz szerokiej sofy. Każde siedzenie udekorowano wielokolorowymi aksamitnymi poduszkami z wzorami wyszytymi złotą nicią. Ściany zdobiły obramowane obrazy z motywami florystycznymi. W pomieszczeniu znajdował się kamienny kominek, a także kredensy oraz półki, służące jako skrytki na bibeloty, zdjęcia i rodzinne pamiątki. Nathanael czuł się obco, gdyż dom niezbyt przypominał mu ten szwedzki. Musiał się przyzwyczaić do odmiennego stylu proklamowanego przez jego dziadków. Mama mówiła, że sympatycznie jej się z nimi mieszka. Mogli się sobą nacieszyć po przeszło dekadzie rozłąki. Fridzie też się podobało. Jedyne, nad czym lamentowała, to brak codziennej obecności Nathanaela, co sygnalizowała głośnym skomleniem pod drzwiami pokoju zajmowanego przez niego w weekendy.
Od wczoraj we trójkę nadrabiali stracone godziny, rozmawiając o nowych doświadczeniach i upajając się literaturą. Nathanael mógłby się stamtąd nie ruszać.

— Już ktoś cię zdenerwował? Toż to dopiero początek — jego mama postawiła na stoliku tacę z herbacianym serwisem.

Uzupełniła filiżanki aromatyczną, bursztynową cieczą. Do porcji Nathanaela machinalnie wrzuciła dwie kostki cukru. Być może charakter miał gorzki, lecz herbatę preferował na słodko. Wziął naczynie w palce i zaczął mieszać w nim srebrną łyżeczką.

— Natknąłem się na niego w bibliotece uniwersyteckiej. Uczepił się mnie niczym rzep i próbował zachęcić do dołączenia do organizacji studenckiej — streścił.

Kobieta uniosła kącik ust. Nathanael nie wiedział, co miało to symbolizować. Wyglądała na lekko rozbawioną. Jednak w tej historii nie było nic śmiesznego. To doświadczenie zahaczało o definicję traumatycznego. Podmuchał gorący napar i wziął pierwszego łyka. Smaczny. Pogłaskał Fridę za uchem, gdy upomniała się o więcej pieszczot. Nathanael naprawdę za nią tęsknił. Aktualnie samo przebywanie w jej towarzystwie potęgowało jego upadłe morale.

— Znowu masz zamiar unikać ludzi? — jego mama zadała niespodziewane pytanie.

Nathanael zmarszczył brwi. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Liczył na to, że rodzicielka ponarzeka z nim na to, jakim prawem ktoś śmiał do niego zagadać. Myślał, iż cała jego rodzina przyzwyczaiła się do jego samotniczego trybu życia i nie miała z nim problemu. Najwidoczniej temat ten dalej podlegał dyskusji.

— Naturalnie. Coś w tym złego?

Mama westchnęła. Milczała przez chwilę, patrząc w filiżankę herbaty. Wyglądała, jakby szukała odpowiedzi w głębi złotej cieczy. Nathanael lubił ciszę, ale nie w trakcie rozmów z bliskimi. Czuł wtedy, że gubią wątek, co kończyło się odczuciem niezręczności.

— Nie ma w tym nic złego — przeniosła wzrok z powrotem na niego. — Tylko myślę, że mógłbyś lepiej napisać nowy rozdział swojego życia.

— Co dokładnie masz na myśli? — zapytał skonfundowany Nathanael, nie rozumiejąc, gdzie leży problem na obranej przez niego trasie.

Mama odstawiła filiżankę na spodek i odgarnęła do tyłu swoje długie blond włosy. Założyła nogę na nogę i ułożyła dłonie na jednym z kolan. Uniosła podbródek, skupiając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie na suficie. Znał tę posturę. Zaraz usłyszy refleksyjny monolog dotyczący ważnego tematu. Nathanael lubił słuchać mądrości swojej mamy. Tym razem obawiał się treści tej rozprawki, zważywszy na to jaki temat poruszali.

— Od kiedy pamiętam zawsze trzymałeś się na uboczu. Nie lubiłeś dzieci w swoich klasach, dopiero w szkole średniej udało ci się znaleźć znajomych, z którymi i tak nie utrzymałeś dłuższej relacji. Wszystko jakoś tak ulatywało, nigdy nie miałeś siły tego dłużej pociągnąć. Wiesz, że ja i tata nigdy nie byliśmy tobą zawiedzeni, wręcz przeciwnie, jesteśmy dumni z takiego syna — wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po włosach. — Teraz boję się jednak, że marnujesz swój potencjał. W tym wieku powinieneś korzystać z młodości. Ja wiem, iż brzmię teraz jak dziadyga prawiący puste morały, ale nie chcę byś w przyszłości żałował tych chwil. Jesteś inteligentnym mężczyzną o wielu talentach oraz zainteresowaniach. Nie chciałbyś się nimi podzielić z ludźmi w twoim wieku?

Nathanael podrapał się po karku. Niełatwy ambaras. Rodzice nigdy wcześniej nie poruszali z nim tematu jego relacji z rówieśnikami. Był dla nich obojętny, gdyż rozwijał się w odpowiedni sposób, spełniał swoje cele, zadowalał ich pod względem ocen i innych osiągnięć. Miał dobry kontakt z bliskimi, przelotni znajomi byli kwestią drugorzędną. Zresztą, tak jak wspomniała mama, z nikim nie udało mu się złapać kontaktu na dłużej. Nie pokazywał ludziom swoich zainteresowań po tym, jak raz kolega z podstawówki obśmiał jego amatorski scenariusz musicalowy. Po tym uznał, że jego równolatkowie nie są przystosowani do słuchania o jego nieszablonowych pasjach. Nie obawiał się obśmiania, a raczej braku zrozumienia. Dlatego cieszył się towarzystwem jedynej osoby, która w pełni go pojmowała - samego siebie.
Odizolował się od ludzi do tego stopnia, że teraz nie był pewien czy będzie generalnie zdolny do nawiązywania nowych znajomości. Tutaj miał okazję obcować w dwiema osobami w jego wieku i nie skończyło się za dobrze. Sama konwersacja z nimi podniosła mu ciśnienie. Nie wiedział czy wynikało to z braku dopasowania czy siedzącej w nim awersji. Jeśli to drugie, to nie miał pojęcia, jak się jej pozbyć.

— Nie lepiej bym skupił się na edukacji? — zapytał, przypominając po co znalazł się na uniwersytecie.

— Nauka nie jest najważniejsza. Owszem, warto byś oczekiwał od siebie wysokich wyników, lecz jestem pewna, iż zdobędziesz je nawet nie siedząc ciągle z nosem w książkach — uśmiechnęła się kobieta. — Byłabym przeszczęśliwa, gdyby udało ci się znaleźć kogoś, kto podzieli z tobą zainteresowania. Znam cię i wiem, ile radości sprawia ci rozmawianie o tym, co lubisz.

Rzeczywiście. Rodzicom też chętnie mówił o tym, z jaką łatwością nauczył się kolejnego utworu na fortepianie. Jednak czasem brakowało mu żywszych reakcji ze strony starszych. Głupio było ekscytować się pewnymi sprawami z osobami, które nie interesowały się tym samym. Nocami marzył mu się towarzysz, mogący go wysłuchać z pełnym zaangażowaniem. Ale jaką miał pewność, że osoby, z którymi nawiąże przypadkowy kontakt, podzielą jego zainteresowania? Żadną.
Jednakowoż nie chciał zawieść mamy, szczególnie gdy miał się nią opiekować. Póki jej oczekiwania nie wykraczały poza jego kompetencje, był w stanie je wykonać. Nawet jeśli wiązały się one z wyjściem ze strefy komfortu.

— Czego ode mnie oczekujesz? — zapytał, nie wiedząc, jak wziąć się za interakcje, których wcześniej nie wykonywał.

— Dołącz do organizacji studenckiej. Pójdź chociaż na kilka spotkań. Spróbuj czegoś nowego — zaproponowała mama. — Daj szansę zarówno sobie, jak i innym. Być może z polską młodzieżą dogadasz się lepiej niż szwedzką. Jeśli poczujesz, że dalej egzystujesz lepiej w samotności, to odpuścisz.

To ostatnie zdanie było wyjątkowo przekonujące. To dało mu poczucie braku przymusu, opcję kompromisową. Dalej był niechętny, ale dla mamy zrobiłby wszystko. Teraz potrzebowała powodów do radości. Jeśli taka błahostka miała mu jej dostarczyć, to Nathanael był gotów się poświęcić.
Frida szczeknęła. Wyglądało na to, że ona również chciała go przekonać. Nie miał wyjścia. Musiał schować dumę w kieszeń i zrobić krok w stronę, tak bardzo unikanych, ludzi.

Teatralnie wstał i poszedł do przedpokoju po swoją torbę, z której wyciągnął portfel. Wyjął pomięty paragon otrzymany od Marcela. Marcel. Imię miał ładne, tylko gadał za dużo. Zdecydowanie za dużo.
Wrócił do salonu, wyszukując jego profil na Facebooku. Znalazł od razu. Czarne, falowane włosy, plaster na nosie i piegowata cera. Na zdjęciu profilowym miał swój portret, na którym przytulał do policzka soczystego ananasa, wywracając oczy do tyłu i wystawiając język. Nie rozumiał zarysu artystycznego tej fotografii. Tak samo jak nie rozumiał jego wczorajszej desperacji. Nie wyłapywał w ogóle wskazówek, sugerujących zmęczenie i brak zainteresowania tematem. Mimo tego nie poddawał się. Pierwszy raz spotkał kogoś takiego. Naprawdę wyssał z niego resztki energii. Bał się wylądowania w klubie z taką osobą. To z góry skazywało jego próbę na porażkę. Już po zapoznaniu mógł określić, iż są swoimi przeciwieństwami. Będzie katastroficznie.

Oparł się o framugę, patrząc na mamę, która wyglądała na naprawdę podekscytowaną. Jego jedyny powód. Pokazała mu zachęcające kciuki w górę.

Cóż.

— Robię to — poinformował, po czym kciukiem musnął ikonkę wiadomości.

Napisał krótki tekst, pokazał mamie do zatwierdzenia i wysłał, patrząc z rezygnacją w ekran. Z tyłu głowy układał sobie zbiór czarnych scenariuszy, które mogą go spotkać. Już nie ma odwrotu.

"Cześć. Jestem zainteresowany dołączeniem do klubu i byłbym wdzięczny za udzielenie dokładniejszych informacji."

Continue Reading

You'll Also Like

67.7K 3.7K 52
Co by się stało gdyby Hailie znów miała taką relację z braćmi?Jak by się potoczyło życie jej dzieci?I jakie niebezpieczeństwami sprowadzi ich nazwisk...
Stranger By Milenaa

Teen Fiction

16.8K 471 17
Siedemnastoletnia Kelly poznaje atrakcyjnego przyjaciela sowich braci. Jedngo jego charakter odrzuca ją od niego. Wraz ze swoim rodzeństwem i przyjac...
43.6K 4.2K 34
Raiden Lacey, kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej, cieszy się popularnością i szacunkiem wśród uczniów. Natomiast Colette, młodsza siostra jego na...
87.5K 3.1K 42
Życie w Brighton School, szkole dla bogatych i rozpuszczonych dzieciaków, dla których każdy dzień to pokaz mody i luksusowych przyjemności. Valentine...