gwiazdolity ;

Oleh radiumei

877 126 259

Nathanael postanowił rozwiązać zagadkę sprzed lat. Marcel zdecydował, że będzie mu towarzyszył. Krótko o tym... Lebih Banyak

prolog ;
rozdział 2 ;
rozdział 3 ;
rozdział 4 ;
rozdział 5 ;
krigare: act I ;
krigare: act II ;
krigare: act III ;
rozdział 6 ;
rozdział 7 ;
rozdział 8 ;
rozdział 9 ;

rozdział 1 ;

89 12 22
Oleh radiumei

Nathanael siedział pod sekretariatem swojego nowego wydziału, analizując wydrukowany plan zajęć. Pozytywnie go zaskoczył, gdyż nie różnił się zbytnio od tego, którego tokiem szedł na poprzedniej uczelni. Po zdaniu wszystkich potrzebnych egzaminów, udało mu się dostać na stosunki międzynarodowe, będące odpowiednikiem tego, co studiował u siebie. Program był prawie identyczny, poziom też prezentował się przyzwoicie. Tylko nazwy przedmiotów brzmiały bardziej egzotycznie.

Końcówka września była bardzo pospieszona, chłopak nie miał nawet minuty na złapanie oddechu. Przyjazd do Polski wiązał się z osobistym załatwieniem kilku spraw, w tym samej wyprowadzki do Warszawy. Kiedyś tata w żartach powiedział mu, iż niezależnie, w którym zakątku świata postawi stopę - zawsze znajdzie rodzinną posiadłość. To najwidoczniej nie był żart. Czuł się niczym protagonista taniej książki o drodze do sukcesu, kiedy wjechał do Warszawy i od razu miał gdzie odpocząć, a to wszystko tylko dzięki mieszkaniu zafundowanemu przez tatę. Nie było ogromne, ot co, przytulne mieszkanko, około czterdziestu metrów kwadratowych. W porównaniu z jego poprzednim lokum wyglądało jak mrówka przy słoniu, lecz nie czuł się z tego powodu upodlony - wiedział o tym, iż taka rezydencja to skarb i miał zamiar jak najlepiej wykorzystać potencjał własnego metrażu.

W plannerze ułożonym na kolanie, notował dokładny rozkład tygodnia, z uwzględnieniem przyszłych zajęć dodatkowych. W każdy weekend miał jechać do mamy. Odległość między Warszawą a miastem rodzinnym jego rodzicielki była trefna, atoli życzliwsza, niż ta, która dzieliłaby ich, gdyby został w Szwecji. Ze stolicy był w stanie dojechać samochodem do Lublina, ze Sztokholmu niekoniecznie.
Na pięć roboczych dni tygodnia zostawiał mamę pod opieką polskiej części rodziny (z którą nawet nie miał okazji się zobaczyć), a także Fridy - jego dorodnego psa. Dostał ją na swoje osiemnaste urodziny i nie miał żadnych przyjaciół, poza nią. Nie ubolewał. Ona stanowczo mu wystarczyła. Zapewniała wsparcie w ciężkich sytuacjach, nieprzerwanie trzymając się jego boku. Zwierzał jej się ze wszystkich problemów, a w jej głębokich, poczciwych oczach widział zrozumienie. Od zawsze dogadywał się lepiej z fauną, niżeliby z ludźmi. Spowodowane to było jego behawiorem - widząc zwierzątko zawsze starał się do niego zbliżyć, natomiast mijając człowieka na ulicy, odsuwał się, zachowując przynajmniej metr odległości.
Wracając do Fridy - jego towarzyszka w Warszawie musiałaby spędzać wiele samotnych chwil zamknięta w czterech ścianach mieszkania. Nie mógł jej przecież brać na uczelnię. Dlatego zdecydował, iż w Polsce nie może jej zabraknąć, lecz nie będzie mógł mieć jej zbyt często obok. Był to bardzo ugodowy kompromis, niezadający zbyt wiele bólu. Frida zyskała tytuł lubelskiej strażniczki, otrzymując honorowe zadanie pilnowania Pani Mamy aż do powrotu właściciela. Harde zadanie dla hardego psa.
Nathanael uśmiechnął się do siebie, kończąc malutki rysunek Fridy na marginesie planu. Nie lubił bazgrać w notatkach, lecz dla niej zrobi wyjątek.

— Hej, czekasz do sekretariatu czy po prostu tu siedzisz?

Mocny, kobiecy głos wyrwał jego nos znad notatek. Spojrzał w górę i ujrzał nad sobą osobę, której na pewno nie minąłby obojętnie na ulicy.
Wysoka dziewczyna o krótkich, sięgających do ramion, hebanowych włosach, strzygła go swoimi cierpkie, ciemnoniebieskimi oczami. Jej ostre rysy twarzy podkręcał mocny makijaż. Krucze cienie na powiekach, przerwane grubą (lecz bardzo zgrabną i schludną) kreską czarnego eyelinera, kolorystycznie komponowały się z ciemną szminką na jej ustach. Nathanael nie znał się na wizażu, lecz mimo jednolitej, mrocznej kolorystyki, całość, dopełniana przez przeciętą brew oraz srebrnego kolczyka w nosie, wyglądała bardzo szykownie. Ubiór także wzbudzał podziw - krótka, atramentowa koszulka i kraciaste spodnie z wysokim stanem, przyozdobione metalowym łańcuchem, w jego oczach były brawurowym wyborem, zważywszy na to, iż znajdowali się na uczelni. Jej skórę dekorowały pojedyncze tatuaże, którym nie wypadało się przyglądać.
Gdy złapał z nią kontakt wzrokowy, poczuł, jak przeszywa go ziąb. Mogliby ze sobą konkurować w wyborach na najchłodniejsze młodzieńcze oczy.

— Czekam na legitymację — odpowiedział, doprowadzając się do porządku.

— Jesteś nowy? Ja też. Pewnie się przenosiłeś, skoro legitymację dostajesz dopiero teraz — kontynuowała dziewczyna, nie czekając na jego odpowiedź.
Prężnie wyciągnęła dłoń w jego stronę.

— Oliwia — przedstawiła się, zachowując kamienną twarz.

Nathanael nie wiedział, czemu nieznajoma mu się przedstawia. Nie wyglądała na przyjacielską osobę. W dodatku spotkali się zupełnie niespodzianie. Czekali razem w kolejce do sekretariatu i to jedyne, co ich łączyło. Czy wszyscy Polacy byli tacy ekstrawertyczni? Jeśli tak, to zwariuje po tygodniu.

— Nathanael — kulturalnie wstał i uścisnął jej zimną, jak płyta grobowa, dłoń.

Dziewczyna kiwnęła głową i zajęła miejsce na ławce, siadając u jego boku. Oparła się o ścianę, prostując swoje długie nogi. Utkwiła wzrok w pustym punkcie, głośno wciągając powietrze nosem.

— Skąd się przenosisz? — zapytała, nawet na niego nie patrząc.

Czyli przesądzone. Nathanael był skazany na cudze towarzystwo. Specjalnie wybrał sobie godzinę, o której nie powinno tu być nikogo poza nim. Wszystko na nic.
Mógłby zastosować taktykę stopniowego ignorowania rozmówcy, póki ten nie zrezygnuje, lecz w tym przypadku bał się, iż po jej zastosowaniu mógłby stracić zęby.
Pozostawała współpraca.

— Z innej uczelni. Studiowałem analogiczny kierunek w swoim kraju — odpowiedział krótko, chowając swój planner do plecaka.

— Czyli uczeń zagraniczny. Wow. Ja uciekam z lingwistyki. Budynek tego wydziału to ruina, wolałabym zostać przejechana kombajnem aniżeli uczyć się tam kolejny rok — pożaliła się. — A ty czemu przeniosłeś się od siebie do Polski? Rodzic ci kazał? Jesteś masochistą? Czy może twój kraj ssie bardziej niż mój?

Było aż tak źle? Posądzanie o masochizm na podstawie kraju destynacji nie wróżyło za dobrze. Nathanael nie miał jeszcze czasu zorientować się, jak wygląda Polska "od kuchni". Wikipedia i ludzie na TripAdvisor opisywali ją całkiem aprobatywnie. Nie chciał się rozczarować.

— Sprawy rodzinne — streścił, nie chcąc ujawniać zbyt wielu informacji.

Nigdy nie był wylewny, tym bardziej nie podzieliłby się nawet skrawkiem swojej historii z losową, dopiero co poznaną osobą. Jego odpowiedź była wyczerpująca. Zresztą wątpił w to by ta dziewczyna rzeczywiście chciała głębiej wnikać w jego los. Rozpoczęła pogawędkę z grzeczności, żeby nie siedzieć w ciszy.

— Czyli rodzic — kiwnęła głową Oliwia. — Ładnie mówisz po polsku, więc dasz sobie radę.

Nathanael nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, więc wlepił wzrok w podłogę, biorąc głęboki oddech. Miała rację. Jego mama przed wyjazdem powiedziała mu, iż znajomość angielskiego w Polsce nie jest tak rozpowszechniona jak w Szwecji. Dla osób starszych drugi język był gehenną. Chłopak nie mógł ich winić. Rozumiał to, że nie każdemu przyda się znajomość innych języków niżby ten ojczysty. Uważał jednak, iż bardzo ułatwiały życie, a ich nauka stanowiła sielankowe urozmaicenie wolnego czasu.

Zerknął na zegarek. Siedział tutaj już prawie dwadzieścia minut, a sekretarka dalej nie uraczyła go swoją obecnością, mimo tego, iż planowo nie powinna mieć przerwy. Biurokracja tej instytucji była katastrofalna.
Cisza wydawała mu się przytłaczająca, szczególnie gdy musiał siedzieć bezczynnie. Nie mógł wrócić do poprzedniej czynności, gdyż żeby skupić się na pracy, musiał być sam. Oliwia zabierała jego cenną przestrzeń personalną. Nie miał pewności czy nie zacznie zerkać przez ramię na jego notatki.

— Hej — odezwała się po dłuższej chwili milczenia, na nowo zwracając na siebie jego uwagę. — Planujesz dołączyć do jakiejś organizacji studenckiej? Myślę, że to dobry pomysł, aby się zaaklimatyzować i nie wpaść na głęboką wodę. Szybciej zrozumiesz, co się dzieje na uczelni.

Nathanael słyszał o grupach socjalnych tworzonych przez studentów. Wszelkiego rodzaju kółka hobbystyczne, naukowe i tematyczne. Barwne plakaty, okraszone chwytliwymi hasłami, wisiały na tablicach ogłoszeniowych, mając przyciągać ludzi zaciekawionych integracją z osobami o podobnych celach i pasjach. Nathanaelowi nawet przez moment do głowy nie przyszłoby dołączyć do czegoś takiego. Nie lubił pracy w grupie, cenił sobie możliwość samodzielnego rozwoju. Być może organizacje studenckie ułatwiały życie na uczelni, lecz bardzo ograniczały możliwość podejmowania indywidualnych decyzji.

— Nie interesują mnie takie rzeczy — przyznał szczerze. — Myślę, że sam poradzę sobie ze sprawami studenckimi. Niemniej dziękuję za chęć pomocy.

— Tu nie chodzi tylko o sprawy studenckie, lecz również o ludzi. Życie na studiach jest przyjemniejsze, gdy masz grupę, z którą możesz się trzymać — rozwinęła Oliwia.

— Średnio idzie mi nawiązywanie znajomości, co zresztą można zauważyć na przykładzie naszej rozmowy — wytknął Nathanael. — Nie jestem dobry w rozmowach niemających znaczącego podłoża.

Zerknął na Oliwię i dostrzegł, jak delikatnie unosi brwi. Jego podejście było rzadkie, lecz na pewno nie bezprecedensowe. W dorosłym życiu spotkał się już z osobami, które na bok odstawiały kontakty towarzyskie, trzymając się tylko przy tych niezbędnych. Cały żywot przeżył bez bliższych przyjaciół i wyrósł na przykładnego obywatela bez socjopatycznych ciągotek do mordowania ludzi.
Oliwia rozchyliła wargi, jakby chciała rzucić kolejnym argumentem, lecz nie dane jej było dokończyć.

— Ojej, długo tu czekacie?

Korytarzem szła sympatycznie wyglądająca kobieta w średnim wieku. Ubrana w długą spódnicę i prosty sweterek, bardzo wpasowywała się w kanon modowy szkolnej sekretarki. Zmierzała w ich kierunku dogryzając trzymane w dłoni jabłko.

— Jeśli widzicie, że nikogo nie ma w sekretariacie, to idziecie do innego pokoju kadrowego. Mogłabym was od razu obsłużyć — pouczyła ich, machając lekko dłonią.

Nathanael przemilczał fakt, że pracownik po opuszczeniu swojego gabinetu powinien zostawić karteczkę na drzwiach z rzeczową informacją. W obowiązkach studenta nie leżało bieganie po wydziale i szukanie miejsca, w którym akurat być może odbywa się spotkanie towarzyskie pracowników.

— To kto pierwszy? — zapytała, przekręcając klucz w drzwiach sekretariatu.

— On — Oliwia wskazała na niego palcem.

Nathanael wstał z krzesła, uradowany, że w końcu załatwi wszystkie formalności. Skończy się etap biegania po kampusie, szukania odpowiednich drzwi i podpisywania masy papierów.
Poczuł pociągnięcie za skrawek koszuli. Spojrzał na Oliwię, powstrzymującą go przed wejściem do sekretariatu.

— W bibliotece uniwersyteckiej powinieneś znaleźć więcej informacji na temat organizacji studenckich — powiedziała. — Przejrzyj je i przemyśl swój wybór. Jeszcze mi za to podziękujesz.

Puściła go i nieznacznie uniosła jeden kącik ust. Potem wyjęła z kieszeni telefon i zajęła się sobą, zostawiając Nathanaela w spokoju.
On jednak czuł, że to może być dopiero początek zawracania mu głowy przez innych studentów.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Kiedy kolejne obramowane zdjęcie runęło o podłogę, czarnowłosy chłopak nie mógł powstrzymać swojego zirytowania.

— Kurwa.

Rzucił torbę z ubraniami na podłogę, idąc w kierunku upadłego obrazka. Podniósł go z ziemi i popatrzył pretensjonalnie na jasną ścianę. Nie po to bił się o miejsce w jednym z najlepszych akademików, żeby teraz nie móc zamontować sobie obrazka nad łóżkiem. Płacił prawie sześć stów miesięcznie, więc oczekiwał współpracy na każdym poziomie. Nawet na linii student-ściana.
Popatrzył na samoprzylepny haczyk, leżący pod jego nogami. Złoży reklamację. O ile nie zapomni.

Zaczynał swój drugi rok na studiach i czuł się jak nowonarodzony. Poszedł do pracy, zarabiał na siebie i w końcu wyprowadził się od rodziców. Znajomi mieli go za idiotę i nie mógł im się dziwić - jego rodzina mieszkała w pobliżu centrum Warszawy, a on i tak zdecydował się na zakwaterowanie w akademiku. Akademiku, z którego miał gorszy dojazd na wydział niż z domu rodzinnego. I standard też wypadał nieco mniej luksusowo. Lecz nie w tym rzecz. Nareszcie mógł poznać smak dorosłości poprzez wejście na ścieżkę samodzielności. Kochał swoją rodzinę, ale od połowy liceum marzył o własnym mieszkanku. Na razie jego weekendowa praca nie pozwalała mu na wynajem zwykłego mieszania, dlatego akademik sprawdzał się jako alternatywne rozwiązanie.

Pełna kustomizacja malutkiego pokoju nie miała większego sensu, skoro regulaminowo nie pozwalano mu wprowadzać permanentnych zmian w wystroju, ale mógł sobie przecież przyzwolić na tycie tyciuteńkie tchnięcie życia w te nudne cztery ściany. Dlatego wywołał zdjęcia, kupił wielokolorowe ramki, załatwił samoprzylepne wieszaki uchwyty i liczył, że to wystarczy. Jak na razie nie mógł nawet zapanować nad stabilnością tej kompozycji, bo siła grawitacji wygrywała z jego inwencją twórczą.

Rzucił obrazek na łóżko, wydając z siebie ryk niezadowolenia. Znał siebie. Jak tak dalej pójdzie, to się zniechęci i nigdy nie dokończy ozdabiania własnej przestrzeni. Już teraz od dwóch dni nie był w stanie rozpakować bagaży, bo każda najmniejsza rzecz go rozpraszała. Nawet aktualnie stał i gapił się na ścianę, zamiast wziąć się do roboty. Frajer z niego.

Nabrał powietrza w płuca, przymykając oczy. Poklepał policzki dłońmi, starając się otrząsnąć.

— Ogarnij się, debilu — poprosił sam siebie.

Poprawił plasterek na nosie, mający chronić jego skórę przed maniakalnym drapaniem. Góra jego kichawy bardzo ucierpiała przez wieloletni nawyk szurania o nią paznokciami. Robił to, gdy nie miał gdzie włożyć dłoni, dlatego teraz to miejsce raz na jakiś czas zaczynało krwawić. Nie chcąc pogłębiać, zapewne powstałej, blizny, podjął decyzję o zaklejeniu jej i powstrzymywaniu przed maltretowaniem tego miejsca. Musiał się czymś zająć.

Odwrócił się w stronę torby, gotowy na kolejne podejście do jej rozpakowania. Tym razem się uda. Klęknął przed nią, dotykając materiału jednej ze złożonych koszulek. Dobra, jak się skupi, to pójdzie w miarę szy…

Nagły dźwięk powiadomienia w telefonie szybko zmienił jego plany.

Nie uda się.

Sięgnął po telefon i od razu zobaczył wiadomość od Oliwii, błyszczącą na ekranie blokady. Skoro ona do niego pisała, to oznaczało, iż stało się coś istotnego. Pewnie miała dla niego zadanie bojowe. Odblokował ekran i popatrzył na tekst wiadomości. Jego źrenice gwałtownie rozszerzyły się, a na twarzy momentalnie wymalował uśmiech ekscytacji.

W mgnieniu oka przybrał się w bardziej wyjściowe ciuchy, poprawił na szybko włosy, spryskał się pierwszym lepszym dezodorantem, wziął potrzebne rzeczy do kieszeni spodni i wyszedł w pośpiechu z akademika. To zdecydowanie było zadanie bojowe.

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Nathanael wziął w dłonie grubą książkę dotyczącą twórczości Henryka Sienkiewicza. Nie spodziewał się, że znajdzie tutaj nawet takie perełki. Zastanawiał się, ilu studentów sięgnęło po zakurzoną księgę. Jeszcze nie spotkał osoby w jego wieku, mogącej zainteresować się głębszym, nieprzymuszonym poznaniem powieściopisarza. Jego mama byłaby zachwycona takową pozycją. Z wykształcenia była między innymi polonistką, dlatego żyjąc w Szwecji hurtowo ściągała mnóstwo dzieł w swoim ojczystym języku. Nikt nie kochał polskiego tak, jak ona. Zaszczepiła w nim trochę tej sympatii, zapoznając go z literaturą piękną oraz ucząc sztuki powabnego mówienia. Był wdzięczny, bo gdyby nie jej determinacja oraz zaangażowanie, samodzielnie nigdy nie opanowałby jednego z najtrudniejszych języków świata. Odłożył pozycję na półkę, decydując, że wypożyczy ją na weekend. Odbędzie z nią eskapadę do Lublina.

Udał się korytarzem w dalszą podróż po budynku. Plotki okazały się prawdziwe - Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego była ogromna. Wszechobecny zapach książek działał na Nathanaela kojąco, dając mu szansę na moment wytchnienia. Od chwili przekroczenia progu czuł, iż znalazł idealne miejsce dla siebie. Gargantuiczny, modernistyczny metraż, wykonany z kamienia oraz szkła, skąpany w promieniach słońca wpadającego przez szklany dach i uzupełniony monumentalnymi kolumnami. To wszystko wpisywało się w jego gamę estetyki. Przytulny chłód sprawiał, że biblioteka przypominała mu jego rodzinny dom.
Do BUWu pojechał od razu po załatwieniu spraw w dziekanacie. Sekretarka zajmująca się interesami studenckimi okazała się trochę roztrzepana i Nathanael wykorzystał na nią ¾ swoich pokładów cierpliwości. Gdyby nie jego wysoka kultura osobista, zdolność obycia w biurokracji oraz sztuczna życzliwość, wyrecytowałby jej, co sądzi o tak niekompetentnych osobach zajmujących wysokie stanowiska na największym uniwersytecie w Polsce. Po tak katorżniczym doświadczeniu biblioteka wydawała mu się perfekcyjnym miejscem do oczyszczenia myśli. Nie pojechał tam ze względu na sugestię przypadkowo poznanej studentki, tylko bazując na wcześniej ułożonym planie dnia. To, że jego zamiary pokryły się z jej propozycją, było czystym przypadkiem.
Niemniej jednak przechadzając się między regałami natrafił na kącik z szeregiem tablic korkowych, na których wisiała kolekcja plakatów i brulionów promujących organizacje studenckie wszelkiej maści. Reklam było tak dużo, że nie wiedział, na której zawiesić oko. Klub filmowy, stowarzyszenie miłośników literatury, kółko szachistów, drużyna siatkarska - każda dziedzina zainteresowań miała indywidualne grono fanów. Niektóre kluby miały mniej oczywiste nazwy, niewskazujące na cel działalności. A pojedynczych tytułów w żaden sposób nie dało się rozczytać ze względu na wybranie szkaradnej czcionki. Nathanael zmrużył oczy, żeby przyjrzeć się programowi jednego z nich.

"Odnajdź siebie oraz swoje powołanie w dobrym towarzystwie i wykorzystaj studia w najlepszy możliwy sposób" mówiło hasło przewodnie, zamieszczone tuż pod koślawą nazwą. Nathanael prychnął cicho. Co za absurd. To studia czy podstawówka udająca, że jest w stanie wyciągnąć z uczniów głęboko zakopany potencjał? Jego zdaniem osoby w jego wieku powinny być w stanie same nakreślić sobie swoje cele i umiejętności, bez konieczności dołączania do klubu. A te nowe znajomości powinni wpisać do wad, a nie zalet.

Kręcąc głową oddalił się od punktu klubowego. Dosyć tych farmazonów. Zdania nie zmienił. Teraz tym bardziej nie był zainteresowany. Kontynuował swoje tournée po bibliotece, chcąc znaleźć książkę, której odda wolną chwilę. Znalezienie polskiego kawałka kultury powinno być dobrym wstępem do obcowania z narodem. Dlatego nogi poprowadziły go na dział poświęcony obyczajowości. Szczególnie interesowały go pozycje poświęcone tradycjom ludowym. Mama lubiła mówić mi o tym, ile uciechy sprawiały jej święta w domu rodzinnym, dlatego Nathanaelowi zależało na zgłębieniu tematu i przekonaniu się, czy w Szwecji celebrował mniej hucznie.

Zbierając materiały cały czas czuł czyjeś oczy na karku. Przyzwyczaił się do tego, iż przykuwał spojrzenia swoją aparycją. Znał swoją wartość i sukces, jaki osiągnęli rodzice przy mieszaniu genów. Tym razem nie było to jednak uczucie bycia dyskretnie obserwowanym przez grupę nastoletnich dziewcząt. Miał wrażenie, że ktoś zaczął za nim chodzić. Nie chciał wyjść na paranoika, dlatego nie oglądał się za siebie, tylko raz na jakiś czas zerkał na boki przy mijaniu innych regałów. Był przeświadczony, iż za każdym razem widział czyjś cień, chowający się przed jego argusowym spojrzeniem.
Nie miał ochoty na ściganie się z obcym między szafkami, dlatego postanowił opuścić tor i skierował się w stronę sekcji czytelniczej. Oby okazało się, że to tylko przypadkowe wybranie tej samej trasy. Nie chciał borykać się z niepokojącymi ekscentrykami w trakcie swoich wizyt w bibliotece.

Usiadł przy wolnym stoliku, ostrożnie odkładając wybrane książki na blat. Wyciągnął z torby notatnik, w którym zamierzał zapisać najważniejsze z nabytych informacji. Czekało go produktywne popołudnie.
Otworzył pierwszą książkę, przyglądając się zawartym w niej tekście. Dawno nie czytał nic dłuższego w języku polskim. Bezpośrednie obcowanie z nim na papierze było pionierskim doświadczeniem.

W ciszy, przerywanej jedynie szelestem przerzucanych stronic i stukaniem długopisu o papier, powoli przedostawał się przez wstępne rozdziały pierwszej lektury. Zapowiadała się naprawdę atrakcyjnie. Był nią tak ukontentowany, że nie zauważył, jak ktoś znalazł się obok jego stolika. Zorientował się, dopiero gdy dwie dłonie oparły się o blat, tuż naprzeciw jego książki.

Popatrzył na obce ręce, ozdobione pojedynczymi plastrami na palcach, a także paznokciami pomalowanymi na trzy różne kolory. Powoli podążył wzrokiem w górę aż zobaczył przed sobą uśmiechniętą buzię młodego mężczyzny, również przyozdobioną plastrem, naklejonym centralnie na nosie. Nieznajomy wyciągnął dłoń w jego stronę, poszerzając swój promienny uśmieszek:

— Siemka! Jestem Marcel. To ty jesteś tym nowym studentem zagranicznym?

Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

16.2K 321 18
Osiemnastoletnia Aurora ma na głowie zdecydowanie więcej trosk niż przeciętna nastolatka. Dziewczyna aby zapomnieć o złych duchach przeszłości, które...
75K 2.7K 28
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...
279K 10K 23
Dla Cartera muzyka jest całym życiem. Gdy rodzice zabraniają mu udziału w konkursie dla młodych talentów z powodu złych ocen chłopak nie zamierza się...
140K 2.6K 189
Hejo, wrzucam tutaj opowiadanie z rodziną monet. Czasem jest Instagram i zdjęcia ale głównie jest opowiadanie.