[T] Remain Nameless | Dramione

By MeMyselfAndVeraVerto

8K 479 81

Jakie to uczucie? Jakby ledwo się trzymał. Ona, ze wszystkich ludzi, najbardziej powinna go unikać. Albo nakr... More

Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4

Rozdział 1

3.4K 171 28
By MeMyselfAndVeraVerto

OSTRZEŻENIE do Rozdziału 1: Mroczne myśli/krótka wzmianka o samobójstwie i myślach samobójczych.

_____

Styczeń 2007

Splątana pościel i pot, a następnie bezsenność i dreszcze. Zabrzmiałoby to naprawdę dramatycznie, gdyby nie było tak powszechne w dzisiejszych czasach. Draco Malfoy w końcu przestał próbować znaleźć wygodną pozycję do spania i obrócił się na plecy. Otworzył swoje szare oczy i wpatrywał się w sufit, licząc schludne panele na sklepieniu nienagannie urządzonej sypialni. Prawdopodobnie zbliżał się już świt. Przekręcił głowę, żeby zerknąć na zegarek stojący na mahoniowym stoliku. 4:46. Jak miło ze strony jego koszmarów, że pozwoliły mu choć na chwilę się położyć.

W tym momencie można by nazwać go obawiającym się snu, ale naprawdę nie spieszyło mu się z zasypianiem. Właśnie obudził się z jednej ze swoich absolutnie ulubionych podróży w głąb własnych wspomnień: czyli tych, w których profesorka mugoloznawstwa zostaje pożarta przez gigantycznego węża na stole w jego rodzinnej jadalni, zaledwie kilka metrów od niego.

Draco przerzucił nogi przez krawędź łóżka i ukrył głowę w dłoniach między swoimi kolanami. Głęboki oddech. I kolejny. I kolejny. Nadal oddychasz. Wciąż tutaj jesteś. Masz to pod kontrolą.

Ubrany w czarny garnitur, siedział na końcu długiego stołu, zbierał w sobie energię, by co kilka minut unieść do ust filiżankę herbaty. Imponująca ilość śniadaniowych potraw leżała przed nim kompletnie nietknięta. Skrzaty domowe najwyraźniej próbowały go nimi skusić, jak zwykły robić to każdego ranka, ale ich wysiłki nie miały żadnego sensu. Draco wiedział, że wszystko w jego ustach będzie smakować jak popiół i nie uda mu się przełknąć nawet najmniejszego kęsa.

Egzystował jak w transie, siedząc nad od dawna zimną herbatą aż do siódmej trzydzieści. Kawa. Mógłby skusić się na filiżankę dobrej, mocnej kawy. Trzymaj się swojej rutyny. Masz to pod kontrolą.

Woń świeżo parzonej, gorącej kawy była jednym z zapachów, które rozpoznał nad kociołkiem pełnym Amortencji na zajęciach z Eliksirów u profesora Slughorna na swoim szóstym roku w Hogwarcie. Oczywiście w tym konkretnym roku miał na głowie wiele znacznie bardziej naglących spraw, więc zupełnie o tym zapomniał. Tak było, dopóki nie wszedł do mugolskiej kawiarni niedaleko przejścia do magicznej części miasta i Ulicy Pokątnej.

Na początku był to swego rodzaju test. Wyjdź na świat. Spędź trochę czasu wśród osób różniących się od ciebie. Przekonasz się, że wcale są aż tak inni. Draco na początku wzruszył ramionami na tę całkowicie bzdurną radę Uzdrowiciela, ale potem postanowił potraktować ją jako wyzwanie. Dlaczego, do cholery, miałby się bać wyjścia poza magiczny świat? Wiedział z pierwszej ręki, że w życiu powinien się obawiać o wiele gorszych rzeczy.

Więc zamiast wziąć to za lekcję poszerzania swoich horyzontów (jak zamierzał), cztery lata temu Draco skrupulatnie zaplanował swoją pierwszą wizytę w tym mugolskim lokalu.

Aportował się do pobliskiej alejki i przespacerował między ulicami. Znajomość i wygoda leżały zaledwie kilka przecznic dalej – gdzie kończył się mugolski świat, a zaczynał ten magiczny – tuż przy wejściu do Dziurawego Kotła, jednak Draco był zdeterminowany. Poszedł do Gringotta tydzień wcześniej i po raz pierwszy w życiu wymienił czarodziejskie pieniądze na mugolską walutę.

Kawiarnia wydawała się wystarczająco nieszkodliwa. Pracowita, poranna zmiana, ludzie ubrani do pracy (jak zakładał) krzątający się, aby pochłonąć swoją dzienną dawkę kofeiny. Sam był też na tyle ostrożny, aby zrezygnować z czarodziejskich szat na rzecz zwykłego garnituru. Oczywiście mugoloznawstwo nie było częścią jego dawnej edukacji, ale wiedział wystarczająco dużo, by przynajmniej umieć ubrać się do tej roli.

Kiedy tylko wszedł do środka, wspomnienie zapachu z poprzedniego spotkania z Amortencją uderzyło go mocno w nozdrza i nawet się uśmiechnął. Świeża kawa pachniała tak dobrze i przez kilka następnych tygodni starał się w domu jak tylko mógł, ale ani on, ani skrzaty domowe nie byli w stanie odtworzyć jakości naparu, jaki serwowali ci mugole.

Cztery lata później Draco miał już swoją rutynę. Kiedy wybijała siódma trzydzieści, aportował się w alejce, wygładzał krawat garnituru, dwukrotnie sprawdzał wewnętrzną kieszeń marynarki na piersi w poszukiwaniu różdżki, a potem wchodził do kawiarni. Mugole za ladą z łatwości rozpoznawali go już po tylu latach, a ponieważ był jednym ze stałych bywalców, znali też jego nawyki. Wiedzieli, którzy poranni klienci potrzebują przyjacielskiej pogawędki, a którzy chcą tylko kawy. Draco zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii klientów. To był właśnie jeden z powodów, dla których był tak przywiązany do tego miejsca.

Chwycił za swój parujący kubek, opierając się pokusie, by zamówić również bułeczkę z jagodami, ponieważ wciąż czuł lekkie mdłości, i zajął swój zwykły stolik. Dokładnie tak, jak to robił każdego ranka, by móc zagrzebać nos w raportach zwiadowczych lub magazynach Quidditcha (zaczarowanych, by wyglądały jak mugolskie gazety) lub po prostu siedzieć wygodnie, delektując się porannym napojem.

Był to jeden z tych poranków, które określał jako „nie tak wspaniałe", kiedy sączył swoją kawę i starał się nie rozpamiętywać tego, jak okropnie dziś wyglądał. Zawsze był blady, ale noc spędzona na kilku chwilach okropnej jakości snu, skutkowała cieniami pod jego oczami, które stały się szokująco widoczne na jego skórze.

Skończywszy kawę, dźwignął się na nogi, by zebrać się do pracy. Tylko po co? Naprawdę, jaki jest sens tego wszystkiego?

Draco nie podobało się, jak często ostatnio o tym myślał. Przyspieszył swoje kroki, kierując się biura.

Zanim dotarł do swojego małego gabinetu i zamknął drzwi, prawie dyszał. Poluzował krawat i próbował kontrolować oddech, zaciskając dłonie na brzegu biurka. Masz to pod kontrolą.

Usiadł, gdy poczuł się spokojniejszy i przyciągnął do siebie kilka teczek. Rutyna, rutyna, rutyna, trzymaj się swojej rutyny. Masz to pod kontrolą.

***

Następnego ranka koszmary Draco pozwoliły mu pospać aż do 4:48. Kolejny powracający faworyt zawładnął jego snami: ten, w którym Voldemort kazał mu torturować wytwórcę różdżek, Ollivandera. Draco wyciągnął rękę, by chwycić różdżkę ze stolika nocnego, starając się nie myśleć o tym, jak używał jej na mężczyźnie, który ją dla niego zrobił i na jak bardzo złamanego wyglądał po kilku rundach Cruciatusa.

Draco zmusił się do zejścia na dół, aby wykonać swoje performatywne zadanie, czyli siedzieć przed nietkniętym śniadaniem. Rozmyślał nad stygnącą herbatą aż do siódmej trzydzieści, po czym aportował się do kawiarni. Sączył kawę i wpatrywał się w nicość. Jego oczy nie mogły skupić się na żadnej z gazet, które przyniósł ze sobą. Przejście do biura. Niestety w tym konkretnym tygodniu nie było pracy w terenie, a on próbował zagrzebać się w papierkowej robocie aż do końca dnia. Rutyna. Rutyna. Masz to pod kontrolą.

W środę rano obudził się z drżącymi kończynami. Tym razem koszmary zaprowadziły go do Wieży Astronomicznej Hogwartu, jednak w tej wersji skoczył on przed zielony promień Klątwy Zabijającej rzuconej przez Snape'a, i zamiast bezwładnego ciała Dumbledore'a spadającego z wieży, to Draco z niej spadał. Obudził się tuż przed uderzeniem o ziemię. Była 5:22.

Stał przed pozłacanym lustrem w łazience, dzierżąc w dłoni brzytwę. Kilka minut temu skończył poranne golenie, ale nie umiał odłożyć brzytwy. Wpatrywał się w narzędzie zaciśnięte w swojej dłoni, zastanawiając się, czy naprawdę mogłoby spowodować śmiertelne cięcie na jego nadgarstku. Czy bardzo by bolało? W końcu to niezwykle drogi, ostry przedmiot.

Nikogo by to nie obchodziło. Jasne, skrzaty domowe musiałyby po nim posprzątać, ale czy naprawdę by im to przeszkadzało?

Matka pewnie by się tym przejęła. Na chwilę. W każdym razie, gdyby naprawdę chciała kontynuować tę farsę bycia częścią rodziny Malfoyów, byłaby tu teraz, prawda? A nie spędzała większości roku na odwiedzaniu różnych krewnych rozsianych po Europie.

Teo Nott by się tym przejął. Ale kiedy ostatnio spędzili razem czas? Gdyby Draco miał cofnąć się myślami przez miniony rok, ich dawniej cotygodniowe spotkania w pubie znacznie się przerzedziły. Draco nie pamiętał nawet, kiedy po raz ostatni, gdy gdzieś razem wyszli.

Niemal słyszał w głowie reakcję Pansy Parkinson. Słyszałeś o biednym Draco Malfoyu? Nie dziwię się, naprawdę, po upadku Czarnego Pana całkowicie stracił rozum. Ale czy wiesz, że prawie za niego wyszłam?

Tak, to byłaby typowa Pansy. Zabawiająca różne osobistości z wyższych sfer u boku swojego przerażającego, starszego, bułgarskiego męża, plotkująca o tym, jak to było uczęszczać do Hogwartu z ludźmi takimi jak Malfoy i Potter podczas powrotu Sami-Wiecie-Kogo. Draco słyszał, że miała już dwójkę dzieci.

Dla reszty czarodziejskiego świata byłby opowieścią ku przestrodze. Czy słyszałeś kiedyś o rodzinie Malfoyów? Ci arystokraci czystej krwi, którzy byli w wewnętrznym kręgu Sam-Wiesz-Kogo? W każdym razie, ostatni z ich rodu po prostu ze sobą skończył.

Draco nagle parsknął śmiechem. Po prostu przypomniał sobie, dlaczego to ostrze było tak drogie: zostało zaczarowane, żeby ścinało tylko włosy i nie mogło nawet drasnąć mu skóry.

***

Czwartkowy poranek był najgorszym ze wszystkich. Tym razem był to koszmar z rotacji przerażających wspomnień, które prześladowały go najbardziej. Całe jego ciało drżało, gdy próbował zapomnieć brzmienie krzyków Hermiony Granger. Szerokie, pełne strachu spojrzenie, które rzuciła mu, gdy jego ciotka Bellatriks pchnęła ją na podłogę salonu w Dworze. Pomóż mi, mówiło, proszę, pomóż mi. Ale nie mógł. I nic nie zrobił.

Jego zegarek wskazywał 4:13. Drżenie w końcu ustało i zostało zastąpione nieuniknionym strachem. Draco nigdy nie pozbędzie się tych wspomnień. Chociaż od Ostatecznej Bitwy minęło dziewięć lat, nie sądził, że kiedykolwiek wypchnie to ze swojej głowy.

Oczywiście, już wcześniej sięgał dnia. Przez pierwszy rok po wojnie próbował utopić się w Ognistej Whisky, a także Eliksirze Bezsennego Snu w połączeniu z innymi naparami i zalotami Pansy. Ale Pansy chciała natychmiast rozpocząć swoje życie jako następna pani Malfoy, ze wszystkimi przestarzałymi tradycjami i wartościami rodzin czystej krwi, więc wkrótce zmęczyła się melancholijnymi zwyczajami Draco. A sam Draco zmęczył się jej gadaniem o szlamach i zdrajcach krwi, którzy przejmowali kraj i próbowali odbudować świat. Co on, na Merlina, kiedykolwiek w niej widział?

Znoszenie ciągłych tyrad Pansy o tym, jak świat zmienia się na gorsze, było po prostu wyczerpujące. Czy ta głupia suka nie zdawała sobie sprawy, że i tak nic z tego, kurwa, nie miało znaczenia? Skąd wzięły się te wszystkie bzdury o czystości krwi? Dzięki nim Lucjusz Malfoy trafił do Azkabanu na resztę swojego życia, wraz z większością rodziców jego kolegów. Crabbe nie żył. Narcyza pozostała na wolności tylko dzięki łasce Harry'ego Pottera.

A Draco? Dwuletni wyrok w zawieszeniu, który obejmował również już zniesiony międzynarodowy zakaz podróżowania. Oczywiście miewał też koszmary wywołujące wymioty, chodził na obowiązkowe wizyty u Uzdrowiciela i przyjmował więcej mikstur leczniczych i uspokajających, niż mógł zliczyć.

Więc kiedy Pansy po raz milionowy otworzyła swoje głupie usta, by znów jęczeć o mugolakach, Draco w końcu pękł. Prawdopodobnie zachował się trochę zbyt okrutnie, wyzywając ją na setki różnych sposobów, ale naprawdę musiał w końcu przeciąć ten strzępiący się sznur, który wciąż ich łączył.

Nazwała go ćpunem, żałosną imitacją mężczyzny i skazą jego rodu. Draco roześmiał się jej w twarz i powiedział, że jeśli tak bardzo zależy jej na poślubieniu tradycyjnego mężczyzny z rodziny Malfoyów, dobrze znała numer celi Azkabanu swojego idealnego partnera.

Następne kilka lat spędził w mgiełce uzależnienia od Eliksiru Bezsennego Snu, kolejnych wizytach u Uzdrowiciela, a kiedy zdał Owutemy (oczywiście zdalnie), wyrwał się z nowego domu swojej matki. Ministerstwo przejęło Dwór Malfoyów zaraz po Ostatecznej Bitwie, ponieważ miejsce to najwyraźniej służyło jako baza wypadowa dla złowrogich misji popleczników Czarnego Pana, a Draco nie mógł mniej przejmować się tym, co stało się z jego domem z dzieciństwa.

Pomyślał, że gdyby udało mu się uciec z tego okropnego miejsca, może byłby w stanie oddychać. I działało to przez jakiś czas. Ale koszmary nigdy nie trzymały się z daleka. Draco nawet pokonał uzależnienie od eliksirów nasennych i dostał pracę. Mógł sobie wyobrazić wykrzywioną wargę swojego ojca i drwinę, gdyby wiedział, że Draco własnymi rękoma zarabia na swoja życie. Malfoyowie nie pracowali. Zarabianie na życie było poniżej godności szlachty społeczeństwa czystej krwi. Chociaż z pewnością nie marzył o złocie, Draco potrzebował czegoś, co mogłoby zająć jego czas, bo inaczej jego własne myśli wypalą go od środka i zamienią w skorupę człowieka, jakim stania się ledwo uniknął.

Lucjusz i tak nie żył. W niektóre dni, takie jak dzisiaj, Draco nawet mu tego zazdrościł.

Umarli mieli tak łatwo. Nie musieli patrzeć, jak całe ich życie rozpada się dookoła. Nie musieli każdego ranka siłą wyciągać swoich ciał z łóżka, wiedząc, że świat byłby bez nich lepszym miejscem.

Bo koszmary nigdy nie odchodziły.

***

Draco nie mógł doczekać się siódmej trzydzieści. Niech szlag trafi rutynę, potrzebował swojej kawy już teraz. Aportował się godzinę wcześniej niż zwykle, mając nadzieję, że kawiarnia będzie otwarta i z ulgą zobaczył, że w środku pali się światło, a pierwsi klienci już są obsługiwani. Tego wczesnego ranka było znacznie mniej tłoczno i ​​Draco był w stanie usiąść przy swoim codziennym stole, nie zawracając sobie głowy subtelnym rzucaniem na niego zaklęcia odstraszającego mugoli.

Każdego ranka w dni powszednie zawsze siadywał przy tym samym stole. To było najlepsze miejsce w kawiarni. Kilka miejsc dalej od okna, aby mógł spoglądać na zewnątrz i obserwować przechodzących ludzi, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi, a także wystarczająco daleko od drzwi, jednak z wyraźnym widokiem na wejście. Draco wyrobił sobie nawyk obserwacji każdego wyjścia w każdym pokoju, w jakim się znajdował.

Ceramiczny kubek w jego dłoniach był gorący i kojący, ale ciepło naparu nie rozpływało się po reszcie ciała. Odstawił porcelanę na stolik i smętnie wpatrywał się w brunatną ciecz w środku. Naprawdę, jaki był sens tej całej szopki? Ubieranie się, picie kawy, chodzenie do pracy, wracanie do domu, bezsenność i konieczność robienia tego od nowa? Jaką wartość miało to wszystko? Jaką on sam miał wartość? Nie miał nikogo, nic nie oferował temu światu. Gdyby jutro miał po prostu kopnąć w kalendarz, czy ktokolwiek by to zauważył?

Draco podniósł kubek, żeby dopić resztę kawy, kiedy drzwi kawiarni otworzyły się, co przykuło jego uwagę. Młoda kobieta, która właśnie weszła do środka, odgarnęła z twarzy kosmyk brązowych włosów, po czym zatrzymała się, żeby poprawić zapięcie torby. Ręce Draco zaczęły gwałtownie drżeć, gdy jego serce łomotało. Szybko odstawił kubek, zanim jego niestabilne dłonie sprawią, że go upuści i roztrzaska o podłogę. Zimna i obrzydliwa fala paniki przemknęła przez niego, gdy Hermiona Granger podeszła pewnym krokiem do lady kawiarni, by złożyć swoje zamówienie.

Pieprzona Hermiona Granger.

Siedział zbyt daleko, by usłyszeć dokładnie to, co powiedziała do baristy, ale rozpoznał jej przyjazny, uprzejmy ton i lekki chichot, zanim wzięła napój i podziękowała.

Mógł się ukryć. Mógłby teraz uciec, a ona by go nawet nie zauważyła.

Lada moment. W każdej chwili Granger może odwrócić się lekko i go zobaczyć. Ujrzy go i się skrzywi. A może jej nos uniesie się z niesmakiem. A może cofnie się ze strachu. Tak czy inaczej, jeśli Granger zauważy go w tej mugolskiej kawiarni, z pewnością jakoś zareaguje.

Ale ona wychodziła. Przeszła prosto przez drzwi z kubkiem w dłoni i małym, zrelaksowanym uśmiechem na twarzy. Uśmiechem kogoś, kto zakończył pierwszy przyjemny przystanek w swojej porannej rutynie, po czym udał się w radosny spacer ku swojej satysfakcjonującej karierze.

I go nie zauważyła.

***

Draco nie był pewien, jak tego dnia przebrnął w pracy przez swoje raporty. Zanim się zorientował, był już koniec zmiany, a on siedział w domu przed swoim obiadem. Tego dnia jego myśli nieraz wędrowały do ​​Granger. Co robiła w kawiarni? Najwyraźniej piła kawę, debilu, wycedziła jego podświadomość. Tak, ale czy często to robiła? Skąd wiedziała o tej konkretnej kawiarni?

Draco domyślił się, że musiała wstąpić tam w drodze do pracy. Wejście do Ministerstwa od strony śródmieścia znajdowało się niedaleko miejsca, z którego każdego ranka sam szedł na Pokątną. Ona też musiała zatrzymywać się tam przed pracą. Ale w ciągu czterech lat siedzenia tam praktycznie każdego dnia rano ani razu jej nie widział. A sądził, że przecież zauważyłby Granger. Nawet jeśli ona sama ani razu nie spojrzała w jego kierunku.

Następnego ranka Draco znów obudził się po zaledwie kilku godzinach snu. Chociaż tym razem nie była to wina koszmarów, i tak był niespokojny. I nie mógł powstrzymać tej ciekawości, która w nim płonęła. Może znowu powinien pójść wcześniej na kawę, żeby tylko zobaczyć, co się stanie.

I oto tam była. Niemal dokładnie o tej samej porze, co poprzedniego ranka, Hermiona Granger weszła do środka, przeprowadziła uprzejmą pogawędkę z pracownikami za ladą, odebrała swój kubek i oddaliła w swoją stronę, znów nie patrząc na Draco.

W ciągu weekendu Draco spędził o wiele więcej czasu, niż chciałby przyznać, myśląc o Hermionie Granger. To było dziwne, prawda, że ​​wpadała rano do tej kawiarni? Z pewnością zdążyła już wyjść za Weasleya i miała gromadkę małych dzieci o strasznych włosach, z którymi musiała się zmagać każdego ranka. Ale w oba poranki miała na sobie dość formalnie wyglądające, mugolskie ciuchy i trzymała w dłoni coś, co wydawało się być biurową teczką. Zmęczył się, próbując przypomnieć sobie najważniejsze wydarzenia w karierze najbystrzejszej czarownicy ich pokolenia. Coś o Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami? To brzmiało jak coś w jej stylu, biorąc pod uwagę tę jej dziwną skłonność do praw skrzatów domowych.

Kiedy nadszedł poniedziałkowy poranek, Draco znowu przybył tam wcześniej. I robił to przez resztę tygodnia.

Przez większość dni Granger działała jak w zegarku. Otwierała drzwi, odrzucała na bok kosmyk włosów, podchodziła pewnie do lady. Ale w przypadku dwóch dni Draco mógł zauważyć, że była ewidentnie spóźniona i zestresowana. Torebkę zapięła jedynie do połowy, a jej włosy nie zostały tak schludnie upięte z tyłu, kiedy na wpół podeszła, a na wpół podbiegła do lady, by wyrzucić z siebie pospieszne zamówienie, zanim znów praktycznie wybiegła przez drzwi.

Draco nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania, ale miał kilka teorii, kiedy kontynuował tę nową rutynę przez kolejny tydzień. To wszystko tak naprawdę sprowadzało się do czystej ciekawości. Jak Hermiona Granger zareaguje na jego obecność? I ile czasu zajmie jej odwrócenie tej cholernej głowy w jego stronę?

Dopiero w trzecim tygodniu tego nowego schematu dnia, Draco zdał sobie sprawę, że ta dziwna, mała gierka była jedynym powodem, dla którego rano wstawał z łóżka. W niektóre dni praktycznie przeszywał ją wzrokiem, gdy chciał, żeby po prostu na niego spojrzała. No dalej, Granger, spójrz na mnie, wpadnij tutaj targana oburzeniem i nazwij mnie draniem. W niektóre dni był przerażony tym, co się stanie, gdy dziewczyna w końcu go zobaczy. Czy cofnie się ze strachu i nazwie go Śmierciożercą? Otrzymywał taką reakcję ze strony ogólnej opinii publicznej już tyle razy, że wystarczało mu to na całe życie, dzięki bardzo.

Chociaż minęły lata, odkąd publicznie obrzucano go obelgami, klątwami, a nawet drinkami, nie było to doświadczenie, które się szybko zapomina. Czas najwyraźniej jednak zagoił niektóre rany. W końcu nie otrzymywał już aż tylu wyjców.

Draco przypomniał sobie, że widział Granger więcej niż kilka razy na przestrzeni lat. Często zauważał ją w jednej z loży na meczach Quidditcha Harpii z Holyhead. Draco nie brał udziału w wielu ich meczach, ponieważ nie byli jedną z drużyn z listy jego klientów, ale teraz przypomniał sobie, że przecież Weasleyówna grała tam na pozycji Ścigającej. To miało sens, żeby Granger pojawiała się tam, by wspierać szwagierkę.

Więc jak Hermiona Granger zareaguje na jego widok? Trzy tygodnie później Draco wciąż nie znał na to odpowiedzi.

Kiedy nadszedł sobotni poranek, Draco naszła niezwykła ochota na bułeczkę z jagodami. Prawie nigdy nie odwiedzał swojej kawiarni w weekendy, ale ponieważ był to dobry znak, że miał apetyt, zamierzał po prostu iść za tym głosem. Starsza kobieta za ladą skomentowała, że chłopak ​​zwykle nie przychodził do nich w weekendy, a Draco tylko wzruszył ramionami, gdy ona się uśmiechnęła, podając mu ciastko i kawę.

Nigdy nie powiedziałby o tym swoim skrzatom domowym, ale bułeczki z jagodami w tej mugolskiej kawiarni były zajebiste i nic, co próbowały upiec, nie mogło się z nimi równać. Wewnętrznie skulił się na myśl, co powiedziałaby matka, gdyby wiedziała o jego porannej rutynie. Jednak po dalszej refleksji Draco uznał, że kobieta już dawno temu straciła prawo do komentowania jego życiowych wyborów, zwłaszcza, jeśli większość roku spędzała podróżując po starym kontynencie.

Draco zwrócił się w stronę swojego zwykle zajmowanego stolika i zamarł. Ktoś już tam siedział. Jasne, były inne puste miejsca, ale to było jego. Kiedy zastanawiał się, jakiego rodzaju magii wymagała ta sytuacja, siedząca tam kobieta podniosła wzrok znad notatnika i odgarnęła włosy z twarzy.

Pieprzona Hermiona Granger.

Więc w końcu go zauważyła. Musiała, bo skąd miałaby wiedzieć, że powinna wybrać ten konkretny stolik w tej konkretnej kawiarni, jeśli nie zamierzała z nim pogrywać w jakąś psychologiczną gierkę? Oddychając ciężko przez nozdrza, Draco ze złością podszedł do miejsca, w którym siedziała.

— Poważnie, Granger? Wydaje ci się, że to zabawne?

Zamarła na dźwięk swojego nazwiska, ale to było nic w porównaniu z szokiem na jej twarzy, gdy spojrzała w górę, aby zobaczyć, kto je wymówił. Draco zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział Hermiony oszołomionej. Gryfonka, która zawsze znała odpowiedź na wszystko, wyglądała zdecydowanie na zakłopotaną na widok osoby stojącej przed nią.

Sekundy dłużyły się, gdy chłopak wrzał przed jej zdezorientowaną twarzą. Wydawało się, że w końcu przypomniała sobie, że do niej mówił.

— Słucham?

Draco poczuł, że napięcie lekko z niego schodzi, ale ponownie spróbował się w sobie zebrać. Nie zamierzał wyjść na głupca.

— Nie zgrywaj durnej, Granger, wiesz, że to mój stolik, a ty po prostu zajęłaś to miejsce, żeby zajść mi za skórę — syknął.

Dlaczego jej brwi były tak irytująco zmarszczone w zamieszaniu? Wyzwał ją do gry o władzę, czy nie mogła się już do tego przyznać? Udzielenie mu odpowiedzi zajmowało jej boleśnie dużo czasu. Kiedy w końcu odpowiedziała, nadal wydawała się składać to wszystko w całość.

— Ale ja nie wiem, co ty... ale... ale to jest mugolska kawiarnia! — Gdy słowa wylewały się z jej ust zesztywniałych z szoku, jej mózg w końcu wydawał się działać w normalnym tempie, a zmieszanie nieco ustąpiło, gdy odpowiedziała na jego pierwotne pytanie.

— Czy właśnie stwierdziłeś, że to jest twój stolik, Malfoy?

Czy ona była jakaś głucha? Dlaczego wciąż miała na sobie ten głupi, zdezorientowany wyraz twarzy? Zauważył, że jej oczy błądzą na boki i zerkają za niego, a potem w końcu wracają z powrotem, by przyjrzeć się jego twarzy, jakby sprawdzając, czy to wszystko było jakimś mirażem albo żartem. Cóż, z pewnością zaprezentowała mu całkiem niezły pokaz zaskoczenia.

— Tak, mój stolik, co dobrze wiesz, bo siedzę tu każdego ranka! — Nie zamierzał ustąpić tak łatwo. Ale Merlinie, czy to nie mała bańka nostalgii wypłynęła w jego wnętrzu? Kiedy ostatni raz spierał się werbalnie z Hermioną Granger?

Położyła przyrząd do pisania na swoim notesie i dopiero wtedy Draco zauważył, że na blacie leżało kilka innych dzienników i książek. Napotykając jego spokojne spojrzenie, zmrużyła oczy.

— Przychodzisz tu każdego ranka? Śledzisz mnie?

Na to oskarżenie wyraz twarzy Draco zmienił się ze złości w oburzenie.

— Śledzę cię? Byłem tu pierwszy! Przychodzę tu przed pracą każdego ranka od ostatnich czterech lat, pilnując przy tym stole własnego nosa, ale najwyraźniej teraz uznałaś za stosowne drażnić się ze mną, siadając przy nim!

Prychnęła. Właściwie parsknęła.

— Och, dorośnij Malfoy, nikt się tu z tobą nie drażni! A tak dla twojej informacji, przychodzę tu każdego ranka od trzech lat i ani razu cię nie widziałam! I mamy weekend! Nie zamierzam nawet pytać, dlaczego odwiedzasz mugolski lokal lub dlaczego twój paranoiczny umysł sądzi, że żyję twoim życiem, żeby ci zrobić na złość, ale jeśli ten cholerny stolik tak wiele dla ciebie znaczy, po prostu wyjdę! — Prychnęła, zamykając notatnik i próbując zebrać z blatu resztę swoich rzeczy.

Z nagłym przerażeniem Draco zrozumiał, że zachował się jak pieprzony idiota. Poczuł, jak rumieniec wpływa mu na policzki, gdy zdał sobie sprawę, jak potworny błąd właśnie popełnił. Całkowicie i kompletnie skompromitował się przed pieprzoną Hermioną Granger jakąś dziecinną kłótnią i nie tylko zdemaskował swoją przykrywkę, ale przy okazji zrobił z siebie kompletnego dupka. Cholera, po dzisiejszym dniu będzie musiał znaleźć nową kawiarnię, najlepiej na innej planecie, z dala od Granger.

— Nie, Granger, zostań. Pójdę gdzie indziej — mruknął, a ona przestała szeleścić swoimi papierami. Zanim zdążyła wydusić z siebie choćby słowo, odwrócił się na pięcie i odszedł, by znaleźć sobie inne miejsce.

A to okazało się kolejnym upokarzającym wyzwaniem. Podczas gdy Draco marnował czas na kłótnię z Hermioną przy zajmowanym przez nią stole, kawiarnia wypełniła się sobotnimi klientami. Nie było dosłownie żadnych wolnych miejsc. Draco stał jak kretyn trzymający w jednej dłoni talerz z bułeczką, a w drugiej kubek z kawą, która z minuty na minutę stawała się coraz zimniejsza.

Spojrzał z powrotem na Granger. Dziewczyna ponownie opuściła głową, pilnie coś notując. Pieprzyć to, pomyślał, zróbmy sobie naprawdę ciekawy poranek. To będzie prawdopodobnie mój ostatni raz w tym miejscu.

Draco podszedł do jej stolika i zatrzymał się. Musiała wyczuć jego obecność, bo westchnęła i spojrzała w górę.

— A co zrobiłam tym razem, żeby cię urazić, Malfoy? — Jej brwi były ostrożnie uniesione, a Draco ponownie poczuł w sobie znajome szarpnięcie nostalgii. Ile razy w Hogwarcie traktowała go dokładnie tak samo, z tym wyjątkowo przeszywającym spojrzeniem?

— Eee, nie mam gdzie usiąść — mruknął słabo i wskazał wzrokiem na swój talerz i kubek, pokazując jej, dlaczego w ogóle potrzebował stolika. Patrzył, jak jej oczy przesunęły się z jego twarzy na zajęte ręce, na puste krzesło po drugiej stronie stołu i z powrotem do jego twarzy. Zacisnęła usta w cienką linię. Draco zdał sobie sprawę, że się zapędził. Nie byli starymi przyjaciółmi. Nie miał prawa tak do niej podchodzić, a nawet z nią rozmawiać. To zimne, zalewające go uczucie powróciło, gdy przypomniał sobie, kim dla niej był.

— Albo mogę po prostu iść, nie chciałem...

Przerwała mu niecierpliwym machnięciem ręki.

— Nie bądź śmieszny, Malfoy, siadaj, zrobię trochę miejsca. — Przyciągnęła do siebie książki i zeszyty, po czym starannie ułożyła je po swojej stronie stolika. Draco zamrugał ze zdziwienia, ale jego ciało poruszyło się, jakby było pod wpływem Imperiusa, i zanim zdążył zarejestrować, co tak właściwie robi, odstawił kawę i talerz na blat, po czym usiadł naprzeciwko Hermiony Granger.

Przez chwilę przyglądała mu się beznamiętnie, po czym otworzyła notatnik i wróciła do pisania. Draco odetchnął, nie zdając sobie wcześniej sprawy, że wstrzymywał oddech, i w końcu napił się kawy. Przy ich stoliku zapadła cisza, gdy narzędzie do pisania Hermiony śmigało po stronie notatnika. Draco starał się nie patrzeć na nią, nie myśleć o absolutnej absurdalności tej sytuacji. Ale po prostu nie mógł się powstrzymać.

Musieli wyglądać tak normalnie dla mugolskich oczu; zwykła para siedząca przy jednym stole. Draco zjadł swoją bułeczkę dwoma szybkimi kęsami, podczas gdy Hermiona zajmowała się notowaniem. Wyglądali jak każda inna dwójka znajomych, siedzących razem w kawiarni. Ale oczywiście prawda była o wiele brzydsza, a przynajmniej tam, gdzie dotyczyła Draco.

Odepchnął od siebie mroczne myśli, patrząc na czarownicę siedzącą naprzeciwko niego. Był już w połowie swojej kawy i nie przyniósł dzisiaj żadnych materiałów do czytania. Wpatrywanie się w Granger musiało wystarczyć mu w ramach dzisiejszej rozrywki.

Nie znajdował się tak blisko niej od lat. Chociaż jej włosy były o wiele bardziej ułożone, znacznie schludniejsze niż w czasach szkolnych, wciąż czaiła się w nich ta nieunikniona nuta dzikości, mimo że ponad połowa kosmyków była skrzętnie upięta gdzieś z tyłu. Miała na sobie jasnoróżową bluzkę z długim rękawem i dżinsy. Kolor bluzki pasował do jej karnacji. Zgrabnie i prosto.

Im dłużej patrzył, tym łatwiej było zauważyć delikatnie sine plamy pod jej oczami, drobne zmarszczki na krawędzi brązowych oczu i kilka w kącikach ust. Draco wiedział, że najprawdopodobniej miały w tym swój udział nieprzespane noce. Ale dlaczego? Wygrała, prawda? Jej strona zwyciężyła, a ona odjechała w stronę zachodzącego słońca jako bohaterka wojenna w ramionach swego ukochanego Weasleya, wraz z Potterem i resztą czarodziejskiego świata.

Nie, zmarszczki na jej twarzy były prawdopodobnie spowodowane śmiechem i męczącymi porankami spędzonymi z dziećmi i mężem. Ale czekaj, czy ona była w ogóle mężatką z gromadką dzieci? Draco przegrzebał swoje wspomnienia, ale nie potrafił przypomnieć sobie żadnych informacji na temat jej ślubu z Łasicem ani żadnych zawiadomień o narodzinach małych rudzielców. Jej palec serdeczny był nagi, ale równie dobrze mogła należeć do tych nowoczesnych czarownic, które nie nosiły obrączek.

— Czy mogę ci w czymś pomóc, Malfoy?

Cholera.

— Nie, dlaczego pytasz? — odparł gładkim tonem.

Uniosła brew, jakby odpowiedź była oczywista.

— Twoje spojrzenie przez cały ten czas praktycznie wypalało mi dziurę w czole.

Draco zmarszczył brwi.

— Wcale, że nie. Po prostu nie wziąłem sobie dzisiaj nic do czytania, więc sobie tylko myślałem.

— O czym?

O tobie. Mam sto milionów pytań i zanudzam się tutaj na śmierć.

Zamiast odpowiedzieć, tylko wzruszył ramionami. Hermiona przewróciła oczami i zaczęła przerzucać stos swoich książek i papierów.

— Masz. Już ją skończyłam, więc możesz przeczytać sobie dział o Quidditchu. — Wręczyła mu weekendowe wydanie Proroka Codziennego. Draco, znów działając jak pod wpływem Imperiusa, pochylił się i przyjął od niej gazetę. Jego mózg zaczął wrzeszczeć o absurdalności tej sytuacji, ale Draco zamknął się na te natrętne myśli.

Draco szybko przejrzał sekcję sportową, ale była pełna informacji, które już znał. Prorok był na ogół dzień lub dwa w tył ze swoimi raportami ze sportowego frontu. Wkrótce blondyn znów zaczął się nudzić. Pieprzyć to wszystko, pomyślał, zaraz być może będę musiał podpalić się dla rozrywki.

I nawet wtedy, gdy jego mózg wciąż krzyczał „nie, nie, po prostu, kurwa, nie rób tego!" jego usta nigdy nie otrzymały tego sygnału.

— Nad czym pracujesz?

Podniosła oczy znad notesu i spojrzała na niego. Przyglądała mu się w zamyśleniu przez prawie całą minutę i Draco czuł, jakby był oceniany przez jej osobisty, wewnętrzny system dedukcji. Czego tak szukała? Nie zerwał tego spojrzenia, jakby była szczególnie rozwścieczonym hipogryfem, gotowym do ataku przy najmniejszym niewłaściwym ruchu. W końcu musiał jednak zdać ten dziwny test, bo odpowiedziała serdecznie.

— Piszę raport, aby obalić szczególnie niedoinformowany artykuł o olbrzymach, który został wydrukowany we wtorkowym Proroku. Był pełen uprzedzeń, które dość mocno opóźnią wysiłki mojego wydziału.

Draco uśmiechnął się złośliwie, ponieważ miał rację co do jej ścieżki kariery. Merlinie, Granger była taka przewidywalna.

— A więc pracujesz w Departamencie Ratowania Wszystkich Bezradnych Istot?

Hermiona przewróciła oczami.

— Tak, Malfoy. Pracuję w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Chociaż szczerze mówiąc, twoja nazwa na ten przybytek podoba mi się o wiele bardziej.

Teraz to u Draco nadeszła kolej, by unieść brew.

— Ach tak?

Granger odłożyła narzędzie do pisania, a Draco uśmiechnął się wewnętrznie. Miał właśnie otrzymać osobistą intelektualną tyradę prosto z ust Hermiony Granger, a Merlinie, nie czuł się tak normalnie od swojego piątego roku w Hogwarcie.

— Cóż, zastanów się, co znaczy to słowo. Kontrola. Jakby te istoty nie miały własnych mocy i woli. Szczerze mówiąc, to po prostu czysta arogancja ze strony czarodziejów, by chcieć kontrolować te stworzenia zamiast szanować je i doceniać. Jest tak wiele rzeczy, których po prostu nie wiemy o możliwościach i zwyczajach magicznych stworzeń, ponieważ czarodzieje tak bardzo chcieli nauczyć się je dominować i ujarzmiać, że nigdy nie zawracali sobie głowy prawdziwym zrozumieniem magii, która przepływa przez każdą żywą istotę. Na przykład dwanaście zastosowań smoczej krwi...

— Granger, ja też chodziłem na zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, wiesz.

— Tak, wiem. I jakimż to wspaniałym uczniem byłeś na tych zajęciach — odpowiedziała, rzucając mu miażdżące spojrzenie, ale Draco poczuł, że jego usta wyginają się w lekkim uśmiechu. — Chodzi mi o to, że pomimo tego, jak wcześniej wyśmiewałeś się z mojego działu, byłabym raczej dość skłonna do określenia tego jako coś tak przesłodzonego, biorąc pod uwagę naszą obecną nazwę. — Przerwała, by upić łyk ze stojącego przed nią kubka, a Draco zastanawiał się, co takiego zamawiała, skoro przychodziła tutaj każdego ranka. — A ty? Jesteś łowcą talentów, prawda? Widziałam cię kilka razy na meczach Ginny.

Draco kiwnął głową i, kiedy chciał upić łyk kawy ze swojego kubka, zauważył, że już ​​prawie ją skończył. Jego naturalny powód pozostawania przy tym stole szybko znikał.

— Tak. Zajmuję się głównie południową częścią Anglii, więc zwykle nie chodzę na mecze Harpii.

— Jesteś w tej dużej agencji z Pokątnej, Whisp i...?

— Whisp i Wright, nazwano ją na cześć...

— Kennilwortha Whispa, autora Quidditcha przez wieki i Bowmana Wrighta, twórcy pierwszego znicza.

Draco gapił się na nią. Może mimo wszystko nie była aż tak przewidywalna. Czy istniała jakaś wiedza, której nie kryła się w tym jej gigantycznym mózgu?

— Czytałaś Quidditcha przez wieki?

— Oczywiście! Nie żeby mi to kiedykolwiek pomogło w lataniu na miotle, ale sporo nauczyłam się o historii i zasadach gry.

Draco potrząsnął głową.

— Merlinie, Granger, myślę, że w dniu, w którym usłyszę o książce, której nie przeczytałaś, mogę po prostu umrzeć z szoku.

A potem uśmiechnęła się do niego. Hermiona Granger uśmiechnęła się do niego. Nie było w tym zniecierpliwienia ani pogardy, ale prawdziwe rozbawienie jego dokuczliwą uwagą.

Draco po raz ostatni uniósł do ust swój kubek. Teraz był on już pusty. Ta gra się skończyła.

— Cóż, muszę już iść. — Wcale, że nie. Nie miał nic do roboty i nikt na niego nie czekał. Czekał go po prostu długi weekend spędzony najprawdopodobniej na ślęczeniu nad starymi, rodzinnymi dokumentami. Wstał i oddał jej gazetę.

— Mówiłeś, że przychodzisz tu każdego ranka przed pracą? — zapytała Hermiona, a on skinął głową.

— W takim razie myślę, że do zobaczenia, Malfoy. — Posłała mu niepewny, uprzejmy uśmiech. Taki z rodzaju tych, który posyłasz koledze z pracy, którego rozpoznajesz, przechodząc na korytarzu. Draco go odwzajemnił.

— Do zobaczenia, Granger.

_____

Często pytacie co kolejne? Teraz już wiecie :)
Łapcie pierwszy rozdział, niebawem pojawi się drugi, jednak regularnych update'ów możecie wypatrywać po zakończeniu tłumaczenia Wszystkich niesłusznych wyborów i Izolacji. 

xoxo Vera

Continue Reading

You'll Also Like

35.1K 2.1K 35
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
13.7K 2.4K 16
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
490K 13.7K 109
One shot Harry Potter ( zamówienia zamknięte) * proszę nie zwracać uwagi na wszelakie błędy, gdyż shoty są dopiero w trakcie poprawek *
114K 8.5K 53
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...