Secret Obsession - w sprzedaży

By zblendowana

1.3M 13.1K 100K

„Bo to my byliśmy gotowi na wszechświat, lecz to wszechświat nie był gotów na nas." 2 część trylogii „Secret"... More

Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 4.

Rozdział 3.

67.2K 2.8K 19.6K
By zblendowana

POV: ETHAN

— Tak szczerze, dlaczego cię nie będzie? — zapytała, gdy zacząłem zbierać swoje rzeczy. Nie chciałem z nią rozmawiać, a tym bardziej wysłuchiwać jej kolejnych referatów.

— Bo nie mam ochoty na jakieś pieprzone wesele, a raczej dwa. — wzruszyłem ramionami, patrząc prosto na Stefanię, która przyleciała specjalnie do Włoch, żeby namówić mnie na wesele Sary i Lucas'a oraz Maddy i cholernego Travisa. — Nie będę patrzył, jak dwie kobiety na których mi zależało składają sobie przysięgę. Jedna z miłości, a druga... z przymusu. — westchnąłem, spoglądając na brązowe tęczówki dziewczyny.

— Oboje wiemy, że przyjechałbyś na to wesele, gdyby nie Maddy. — stwierdziła, a ja zacisnąłem mocniej zęby, nie chcąc tego słuchać. — Boisz się tego, co będzie kiedy spojrzysz w jej oczy po takim czasie. Przeraża cię fakt, że nie pozostało w niej już nic z Maddy, w której się zauroczyłeś dwa lata temu. — nabrałem więcej powietrza, nie chcą jej dłużej słuchać, nawet jeśli miała rację.

To prawda, byłem zauroczony Maddy dwa lata temu, ale ze względu na swojego brata nic nie mogłem zrobić. Na początku to miała być tylko zemsta krwi za błędy jej rodziny, ale kiedy ją poznałem zrozumiałem, że nie jest w ogóle do nich podobna. Była tak delikatna, że chyba pierwszy raz bałem się kogoś skrzywdzić.

Po jakimś czasie zaczęło mi na niej zależeć i zrozumiałem, że jestem w niej zauroczony. W tym przepięknym uśmiechu, który podkreślał jej wyjątkowe, brązowe oczy, w tym jak się rumieniła, jak szeroko się uśmiechała, czy nawet jak narzekała na swoje ciało, które było po prostu idealne. Od rozstania z Sarą nie czułem już nigdy więcej czegoś podobnego i dopiero właśnie Mad ponownie coś we mnie obudziła. Przy niej po prostu chciałem być lepszy, ale problem był w tym, że to nie mnie pragnęła uratować z mroku, tylko mojego brata. To nie na mnie patrzyła jak na największe szczęście, które przydarzyło się jej w życiu, tylko właśnie na niego. Może i tak było lepiej, może to właśnie oni mieli ratować siebie nawzajem.

— Była ładna, ale nie byłem w niej zauroczony. — skłamałem, składając swoje ubrania. — Nie boje jej się spojrzeć w oczy, przecież wiem wszystko co się u niej działo przez te dwa lata. — wykrzywiłem usta, dobrze wiedząc, że nie wiedziałem nic, a to wszystko z jednego powodu. — Pewnie znów jest niewinna i wpada w kolejne kłopoty z których Stefano musi ją ratować. — zrzuciłem torbę z łóżka prosto na ziemię, spoglądając na brunetkę, która natychmiast ją podniosła i ze srogim wyrazem twarzy zaczęła wkładać moje ubrania do środka.

— Gówno prawda! — odrzuciła nagle torbę na drugi koniec pokoju, przez co sam się zdziwiłem. — Nie uwierzę w to, że nawet przez te dwa lata ani razu nie korciło cię wyciągnąć jakichkolwiek informacji na jej temat! — podniosła ton głosu, co mnie nawet zaskoczyło. — Ty po prostu nie chcesz wiedzieć, co się z nią stało, bo się boisz. Boisz się tego, czego możesz się dowiedzieć o niej, boisz się tego, że to kim się stała cię zniszczy, a najbardziej boisz się wyrzutów sumienia... — ściszyła na końcu głos, kiedy odwróciłem wzrok, wbijając go w ścianę, która nagle zrobiła się o wiele ciekawsza niż wściekły wzrok brunetki. — Boisz się poczucia winy, że pozwoliłeś ją zniszczyć, że nie pomogłeś kiedy tego potrzebowała i stała się taka, jaka teraz jest. Boisz się, że pozwoliłeś zniszczyć jej życie, a najbadziej tego, że gdyby William żył nigdy by ci nie wybaczył, że dopuściłeś do tego wszystkiego! — zagryzłem wnętrze policzków, nie chcąc nawet odwracać głowy w jej kierunku.

Może i miała rację. Bałem się wszystkiego, co było z nią związane, a najbardziej tego co się z nią stało podczas mojej nieobecności. Miałem wystarczające wyrzuty sumienia po tym, jak po śmierci Williama zabrałem ją z Włoch i razem imprezowaliśmy przez okrągły tydzień, co doprowadziło do jej jeszcze większego upadku. Zniszczyłem ją jeszcze bardziej, kiedy była już tak wystarczająco zniszczona.

Obiecałem coś swojemu bratu tuż przed jego śmiercią i nawet tego nie mogłem zrobić. Byłem tak chujowy, że nawet ostatniej prośby Williama nie wykonałem, a to tylko dlatego, że byłem samolubny. Wolałem całymi dniami siedzieć i pić do ostatniej butelki, wydawać kolejne pieniądze na narkotyki, czy nawet ściągać na dno za sobą innych. Nie dotrzymałem pieprzonej obietnicy, ponieważ sam wewnętrznie kolejny raz umarłem. Oddałem kolejną cząstkę siebie, twierdząc jasno i wyraźnie, że nie potrzebuje już uczuć.

Uczucia mnie niszczyły i były niepotrzebne. Nie chciałem już nigdy więcej czuć, ale nie byłem cholernym wampirem z serialu, który oglądałem ze śliczną brunetką, tylko człowiekiem, który był zmuszony czuć nawet wbrew swojej woli. Byłem nawet zmuszony żyć, chociaż coraz bardziej tego nie chciałem, a robiłem to tylko ze względu na rodzinę, która nie dałaby sobie rady po kolejnej śmierci.

— Niech moi ludzie przygotują samolot, szykuje nam się wesele. — spojrzałem na nią, a ona uniosła brwi, jakby się przesłyszała.

Chciałem mieć to już za sobą.

POV: MADDY

Oparłam się o kierownicę swojego samochodu, patrząc przed siebie na stary budynek, który przywołał mi setki wspomnień. Przygryzłam dolną wargę, po czym wysiadłam z samochodu, kierując się prosto do wejścia. Tak jak ostatnio nie było zabite deskami, przez co mogłam swobodnie wejść. Stanęłam po środku wielkiej fabryki rozglądając się dookoła, czując nagle rosnącą we mnie nostalgię.

„- Okej, to zaczyna być straszne. - przyznałam ściskając mocniej palce. Odwróciłam głowę w stronę bruneta, ale on jedynie się roześmiał, przewracając komicznie oczami.

Moje serce przyśpieszyło, gdy zatrzymaliśmy się pod jakąś opuszczoną fabryką. Po obdrapanym i zardzewiałym napisie mogłam rozpoznać jedynie, że była to stara fabryka farb. Przeniosłam zdenerwowane spojrzenie na chłopaka oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi."

Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym skierowałam w kierunku schodów, które specjalnie dla mnie zamontował, żebym mogła wejść ze swoją suknią balową na dach. Doskonale pamiętam, co wtedy dla mnie przygotował, jak wspólnie tańczyliśmy i jak wszystko było piękne. To była jedna z naszych wspólnych, cudownych chwil o których nie chciałam nigdy zapomnieć.

Po chwilowym siłowaniu się z włazem, który zwykle otwierał William, udało mi się wejść na sam dach. Otrzepałam swoje rurki, a następnie uniosłam wzrok spoglądając przed siebie. Ten widok za każdym razem zapierał mi dech w piersiach, odbierał mowę i zachwycał każdego razu na nowo.

„- Czyli co...

- Czyli jesteś pierwsza, Aniołku."

Zacisnęłam wargi, po czym ruszyłam w kierunku krawędzi, żeby usiąść i ze spokojem popatrzeć na rozciągające się przede mną miasto, które pochłonęło się w intensywnym ruchu. Pełno samochodów, biegających ludzi i masa natłoku, ponieważ było południe, a wtedy Meerbey City zaczynało żyć. Zabawne było, jak wszystko pozostawało takie samo. Ktoś umierał, ale świat toczył się dalej, coś się zmieniało, ale on nadal był taki sam, dochodziło do kolejnych zdarzeń, jednak świat niezmieniony.

Przymknęłam na chwilę swoje powieki, przypominając sobie nasze wszystkie, wspólne chwile z tego miejsca. Dzień, w którym mi je pokazał, bal, pierścionki, jego urodziny, czy nawet te wszystkie wspólne chwile, w których przyjeżdżaliśmy tu tylko odpocząć i odetchnąć od paskudnej rzeczywistości. To miejsce było naszym wspólnym symbolem, punktem który mi przypominał, o tym ile wspólnie przeszliśmy.

Opadłam plecami na zakurzony beton, patrząc prosto w niebo. Niewiarygodne było to, jak jeden człowiek mógł zmienić moje życie. William zawsze był osobą, która mimo wszystko mnie ratowała, był kimś kto oddałby mi ostatni oddech, kiedy razem tonęli byśmy w ocenie. On po prostu był wyjątkowy i przysięgam, że miałam niesamowite szczęście spotkać go na swojej drodze. Wygrałam wszystko znajdując w swoim życiu osobę, która bez wahania zawsze poświęcała dla mnie tak wiele.

I gdyby ktoś teraz mnie zapytał, czy byłoby warto przejść jeszcze raz przez to piekło, byle by móc spędzić z nim ostatnie pięć minut, moja odpowiedź za każdym razem i o każdej porze brzmiałaby tak.

Tak bardzo chciałam, żeby do mnie wrócił. Oddałabym wszystko, aby móc jeszcze ten jeden raz usłyszeć ten obojętny ton głosu, poczuć zapach tych obłędnych perfum, czy spojrzeć w te wyjątkowe i jedyne - zielone oczy, które tylko przy mnie pokazywały, że jest w nim życie. Mimo tego, jak się przed wszystkimi wypierałam, tęskniłam za nim niewyobrażalnie mocno, pragnąc chociaż ułamka sekundy z nim.

Od zawsze był moim niegrzecznym chłopem, do którego miałam słabość od pierwszego dnia. Stał się głównym bohaterem w mojej książce życia, którą kreowałam każdego dnia na miliony sposobów. I mimo tego, że ten wątek nie miał szczęśliwego zakończenia, przeżyłabym to wszystko jeszcze raz bez cienia zwątpienia.

Dlaczego na swojej drodze muszę spotykać samych frajerów, chciałabym w końcu spotkać kogoś normalnego i... grzecznego. — wzruszyłam ramionami, opadając tym samym na fotel obok Stefanii, która robiła referat, który tak naprawdę powinnam robić ja.

— Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego ci źli chłopcy są lepsi od tych grzecznych i dobrych? — zapytała, odkładając długopis, tylko po to, żeby spojrzeć w moje oczy.

— Bo mają to coś, co nas do nich ciągnie? — zapytałam krzywiąc usta, a ona stanowczo pokręciła głową.

— Jest takie powiedzenie, że bohater poświęci ciebie, żeby uratować cały świat, a złoczyńca poświęci cały świat, żeby uratować ciebie. — uśmiechnęła się delikatnie, ponownie odwracając się do biurka."

Dlatego też William był moim złoczyńcą.

Spojrzałam głęboko w oczyszczone z chmur niebo, nagle przypominając sobie coś, co pokazał mi kiedyś William. Wspominał kiedyś, że gdy był nastolatkiem szukał rozwiązania, jak może przekazać coś mamie, co prawda ja nigdy nie odważyłam się zrobić tego samego, ale jeśli ten chłopak to potrafił, ja też mogłam.

— Cholera, nie sądziłam, że kiedykolwiek to zrobię. — prychnęłam pod nosem, patrząc dalej w niebo. — Gdybyś teraz nagle wrócił miałbyś wrażenie, że nie było cię całą wieczność, bo przecież tyle się pozmieniało. — zaśmiałam się sama do siebie, czując się jak skończona wariatka mówiąc do pustej przestrzeni. — Nawet nie wiesz jak bardzo tęsknie i ile bym dała, żeby jeszcze raz spojrzeć na ten kpiący uśmieszek. — nagle mój wyraz twarzy spoważniał, a z ust wydobyło się ciche westchnienie. — Mam nadzieje, że nie przeszłeś tego cholernego czyśćca i nie obracasz teraz jakiejś niebiańskiej duszy w tych swoich ramionach. — uniosłam kącik ust, przymykając na chwile powieki. — Mam też nadzieje, że rezerwujesz nam wszystkim lożę VIP w piekle, bo dla nas na czyściec za późno.

Nagle do mojej głowy wpadł pomysł, który nie wpadł do mojej głowy przez całe dwa lata. Podniosłam się szybko z ziemi otrzepując przy tym przelotnie swoje spodnie, po czym ostatni raz spoglądając na miasto zeszłam z dachu kierując się prosto do swojego samochodu. Kiedy tylko znalazłam się w środku odpaliłam silnik, a następnie odszukałam odpowiedni numer w kontaktach, po to żeby go wykręcić. Czekałam dłuższą chwilę, nim ktoś postanowił odebrać, ale kiedy tylko się to udało poczułam ulgę.

— Cześć Bob, on nadal u ciebie jest? — zapytałam z ukrytą ekscytacją.

***

Zaparkowałam na obrzeżach miasta pod wielkim budynkiem, rozglądając się dookoła. To miejsce nic się nie zmieniło od ostatniego czasu, kiedy tu byłam. Obdrapany budynek przypominający stodołę, ogromny plac służący za parking i hałas przejeżdżających nieopodal pociągów towarowych.

Wysiadłam z samochodu, po czym skierowałam się w kierunku otwartych drzwi, wchodząc tym samym do samego środka budynku. Na samym starcie dotarł do mnie ciężki zapach oleju, a samo miejsce przywołało kolejne wspomnienia, kiedy to William przyprowadził mnie tu pierwszy raz. Wyminęłam kilku mężczyzn, którzy grzebali coś przy samochodach kierując się do osobnej sali, gdzie wzrokiem zaczęłam szukać Boba. Kiedy nareszcie odnalazłam tą łysą głowę i niską posturę ruszyłam w tamtym kierunku.

— Kopę lat. — założyłam ręce na piersi, a chłopak zaprzestał jakichkolwiek ruchów przy sportowym Mercedesie, którego właśnie naprawiał.

— Żartujesz. — usłyszałam cichy śmiech chłopaka, a następnie jego uśmiechnięta twarz odwróciła się w moją stronę. — Kogo moje oczy widzą? — chwycił za brudną szmatkę, a następnie wytarł o nią czarne od smaru dłonie. — Przytuliłbym cię, ale sama widzisz. — wskazał na siebie, a ja znacząco z uśmiechem przytaknęłam.

— Nic się nie zmieniasz. — pokręciłam głową, a on rozłożył niewinnie ręce. — Widzę, że interes dalej się kręci. — rozejrzałam się dookoła, a on wyraźnie przytaknął.

— Tak, nie mam na co narzekać. — uśmiechnął się, po czym ponownie na mnie spojrzał. — Jak się trzymasz?

— Każdego dnia lepiej. — wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok.

Przez te dwa lata nauczyłam się bardzo ważnej rzeczy, że nie wolno pokazywać swoich uczuć, ponieważ to nas osłabia i pozwala przeciwnikowi na wygraną, a ja nie mogłam pozwolić sobie na więcej przegranych.

— Od dwóch lat czekałem na monet kiedy się pojawisz. — powiedział nagle, a ja uniosłam wzrok w jego kierunku, żeby się delikatnie uśmiechnąć. — Byłabyś jedyną osobą, której pozwoliłby go odebrać. — przyznał, a ja poczułam delikatny skurcz w żołądku. — Chodź, zaprowadzę cię. — machnął do mnie dłonią, ruszając w nieznanym mi kierunku.

Bob był zaufanym mechanikiem, którego stałym klientem był William. Po pamiętnym wypadku z białym mustangiem William przyprowadził tu swojego pomarańczowego Jaguara, a następnie któregoś dnia zaproponował, żebym pojechała z nim odebrać samochód i tak właśnie poznałam chłopaka, do którego teraz przyjechałam... odebrać samochód Williama.

Sama dokładnie nie wiedziałam, dlaczego chciałam to zrobić, przecież on nie był mi wcale potrzebny. William nawet po zdaniu prawa jazdy nie pozwolił mi wsiąść za kierownice swojego samochodu i byłam pewna, że jeśli widział to z góry pewnie przeklął wszystko i wszystkich dookoła, widząc jak zbliżam się do jego dziecka.

— Poczekaj. — nagle zatrzymałam go, kiedy chwycił za kłódkę garażu, żeby otworzyć drzwi. — Uważasz, że to jest dobry pomysł? — zagryzłam wargę, patrząc na chłopaka, który odwrócił się w moim kierunku z delikatnym uśmiechem.

— William zawsze mówił, że to cudo nie jest samochodem, tylko trofeum. — oblizał przelotnie dolną wargę, jakby zatracił się we wspomnieniach. — Ja za to mówię, że takie trofeum nie ma prawa się kurzyć. — jego niebieskie oczy błysnęły, a ja poczułam niebywałą ulgę.

— I tak to auto współgrało tylko z nim. — stwierdziłam z uśmiechem, kiedy otworzył garaż, a przede mną ukazała się sylwetka samochodu, który stał przykryty czarnym materiałem.

— To auto jest jak koń, prawdziwą maszynę do zawodów tworzy tylko z właścicielem, którego akceptuje. — przyznał, a następnie zapalił światło, podchodząc do samochodu. — Niech ulice znów staną się niebezpieczne. — jednym ruchem ściągnął materiał odsłaniając cały samochód.

Moje serce zabiło trzy razy mocniej, kiedy przed moimi oczami zabłysnął pomarańczowy Jaguar. Nagle jakby cały świat się zatrzymał, a mój mózg puścił mi w myślach film ze wszystkich wspomnień związanych z tym samochodem. Pierwszy wyścig, wiatr we włosach, moment kiedy pierwszy raz przyjechał pod moją szkołę, setki kłótni i pogodzeń na tylnich siedzeniach.

— Mam nadzieje, że bak jest pełny. — spojrzałam z szerokim uśmieszkiem na Boba, a on rzucił mi kluczyki, które złapałam.

— Niech drogi będą ci szerokie, a policja zawsze za wolna. — puścił mi oczko, udostępniając przejście do drzwi samochodu.

Kliknęłam odpowiedni przycisk na pilocie, a światła samochodu dwukrotnie zamrugały. Poczułam rodzącą się we mnie ekscytację i jakieś dziwne uczucie niepokoju. Mimo wszystko chwyciłam za klamkę otwierając tym samym drzwi do samochodu. Wsiadłam do środka, przyglądając się dosłownie wszystkiemu, nawet najmniejszym elementom. Niestety wysuszony zapach, który wisiał na lusterku nie dawał już lekkiego aromatu cytryny, a deska rozdzielcza i panele nie świeciły z połyskiem, tylko były delikatnie zakurzone.

Rozsiadłam się wygodnie na skórzanym fotelu, po czym zapięłam pasy wkładając kluczyki do stacyjki. Zamknęłam drzwi ostatni raz machając Bobowi na pożegnanie. Chwile zajęło mi odpalenie, a następnie nagrzanie silnika, nim mogłam wbić bieg i chwytając za obłożoną kierowcę wyjechać z garażu. Tajemnicze uczucie towarzyszyło mi przez ten cały czas, nie odpuszczając nawet na chwile.

Docisnęłam kilkukrotnie pedał, wsłuchując się w idealny warkot silnika, który mrowił najmniejszy kawałek mojej skóry, powodując tym samym, że wszystkie moje bodźce się pobudzały. Gdy tylko mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy, a w moich oczach błysnął pierścionek ze skrzydełkiem anioła poczułam jak adrenalina we mnie wybucha, rozlewając się po całym moim ciele. Oblizałam przelotnie dolną wargę, po czym z piskiem opon wyjechałam z placu czując nagłe szczęście, które otuliło moje ciało.

Pędziłam autostradą bez opamiętania, czując coś, czego nie czułam od bowiem dawna - prawdziwe szczęście. Naprawdę zapomniałam jakie to świetne uczucie być w końcu oderwanym od rzeczywistości. Uchyliłam dwie boczne szyby, a silny wiatr zaczął rozwiewać moje włosy w każdą z możliwych stron, rozpierając tym samym moje serce, które biło oszałamiająco szybko. Nabrałam porządnego oddechu, po czym wydałam z siebie długi i donośny krzyk wyzwalający ze mnie wszelkie emocje.

- Zrób to. - usłyszałam ochrypły, ale wciąż delikatny ton głosu.

- Co takiego? - roześmiałam się, nie uchylając powiek. Czułam się fantastycznie i nawet taki widok jak twarz Williama nie był w stanie tego przerwać.

- Wykrzycz emocje. - stwierdził, jakby czytał w moich myślach. Czułam wewnętrzne ciśnienie, które rośnie z euforii i próbuje wydrzeć się na zewnątrz, by dosięgnąć swojego ujścia.

- To głupie. - pokręciłam głową nadal mając zamknięte oczy.

- To cudowne. - wyszeptał, a to wystarczyło bym oddała się emocjom.

Nabrałam głębszego oddechu, a następnie z mojego gardła wydarł się donośny krzyk radości. Krzyczałam tak długo, aż nie zabrakło mi tchu czując się jak w najlepszym punkcie przyjemnego doznania. Ta chwila wydawała się być magiczna, jakby coś co istnieje tylko w bajkach i filmach, działo się w moim życiu.

Otworzyłam oczy patrząc prosto na roześmianego Williama, ale nie był to wyraz pogardy, czy wyśmiania. Uśmiechał się, jakby moja euforia wywołała u niego cudowne uczucie szczęścia. Jego oczy błyszczały, a szeroki uśmiech malował się na jego przystojnej twarzy."

Wewnętrzny spokój - stwierdzenie, które określa nową fazę w życiu, kolejny rozdział, czy nowy początek.

Zwykle przychodzi wtedy, gdy nasz bagaż życiowych doświadczeń zebrał wystarczająco dużo bólu, żalu i cierpienia, daną liczbę wrogów i przyjaciół, odpowiednią liczbę sukcesów i porażek. Jest to okres, w którym wyciągamy z tego wszystkiego wniosek i każdy dzień staje się dla nas lekcją, która przynosi same pozytywy kolejnego dnia. Moment, w którym tak naprawdę dowiadujesz się kim jesteś.

Potrafisz powiedzieć, kiedy ktoś cię zrani, odjeść bez smutku, a nawet pożegnać się z uśmiechem. Niewiele jest rzeczy, które cię powstrzymuje, które cię denerwują, czy nie są odpowiednie do twojego życia. Wiesz czego chcesz, potrafisz wstać gotowa na to co przyniesie jutro, a przede wszystkim zaakceptować rzeczywistość, która nagle przestaje być tą najgorszą. Zaczynasz czuć szczęście, ale to prawdziwe, którego nie czułaś od bowiem dawna. Przestajesz być małą kropką w uścisku osądu innych, czymś na łasce hipokryzji i powierzchowności otaczającego cię świata uwarunkowanym oczami ludzi.

Dzień w życiu, w którym nagle czujesz się wolna i niezależna od niczego, ani nikogo.

Zjechałam z autostrady, zatrzymując się na czerwonym świetle. Spojrzałam w prawo na drugi pas, żeby dostrzec wydzieranego chłopka, może nawet młodszego ode mnie. Siedział w okularach przeciwsłonecznych, jego włosy były zmierzwione w każdą stronę, a z ust wydostawał się dym papierosa, którego właśnie palił. Jego czarne BMW błyszczało czernią, a myzyka rozgrzewała głośniki.

Chłopak nagle odwrócił się w moją stronę, a ja szeroko się uśmiechnęłam dodając gazu, przez co spod maski pomarańczowego Jaguara wydał się wyraźny warkot zachęcający chłopaka do podjęcia wyzwania. Spojrzałam przed siebie dostrzegając kolejne światła, które wyznaczyły nam metę, po czym ostatni raz spoglądając na chłopaka zamknęłam przyciemniane szyby, unosząc kącik ust. Uniosłam wzrok do góry na światła, czując jak moja krew zaczyna się szybciej pompować, a adrenalina uderza do mojej głowy.

Czerwone.

Kolejny donośny warkot silnika i mocno zaciśnięte ręce na kierownicy.

Pomarańczowe.

Prawa dłoń skierowana na biegi, a całe ciało spięte.

Zielone.

Pisk opon i chwila wolności.

Szybko wbiłam bieg, po czym docisnęłam gaz wbijając tym samym swoje ciało w fotel. Nie sądziłam, że ta maszyna ma tyle mocy i będzie tak dobrze ze mną współpracować. Spoglądałam tylko co chwile w prawo ile dzieli mnie od przeciwnika. Kolejny raz zmieniłam bieg, a wskazówka licznika się podnosiła. Czułam niesamowite oszołomienie tym samochodem, który szedł tak gładko i w dodatku posiadał taką moc. Nie dziwiłam się, że William wygrywał tyle wyścigów i wyciągał z samochodu więcej niż nie jeden kierowca.

— Nie tak prędko chłopcze. — uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zmieniając bieg przyspieszyłam tym samym wymijając nieznajomego, głosząc też swoją wygraną.

Moje serce biło niebywale szybko, a podwójne szczęście rozlało się ponownie po moim ciele. Wypuściłam głośno powietrze, patrząc przez szybę głęboko w niebo z szerokim uśmiechem, jakbym przynajmniej zdobyła świat.

— Zachowam twoje dobre imię. — ponownie opadłam na fotel, odkładając jedną rękę na podłokietnik.

Jeździłam tak dłuższą chwilę po Meerbey City zahaczając o wszelkie miejsca, których nie widziałam przez dwa lata, przypominając sobie tym samym te dobre i złe chwile. Moją przejażdżkę przeszkodził donośny dźwięk mojej komórki, wyciągnęłam ją z kieszeni, po czym odebrałam telefon od Chrisa.

— Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu w domu Josh'a? — zapytał, a ja przymknęłam powieki klnąc pod nosem, ponieważ na smierć o tym zapomniałam.

— Nie zapomniałam, akurat zbierałam się do Josh'a. — skłamałam przewracając oczami.

Byliśmy dziś wszyscy umówieni u Josh'a, żeby obgadać wszystko związane ze ślubem. Co prawda miała być to jedynie sprawa między mną, a Sarą i Lucas'em, ale blondynka stwierdziła, że lepiej będzie zrobić to oficjalnie przy wszystkich, żeby później nikt nie był zaskoczony. Ku mojemu zdziwieniu nie miała nic przeciwko, żeby odstąpić nam piętnaście minut w kościele na przysięgę, dodatkowo zgodziła się na przyśpieszenie ślubu aż o trzy miesiące, przez co wychodziło na to, że za dwa tygodnie wychodziłam za mąż.

— To dobrze, rozmawiałem z twoim ojcem i powiedział mi, że Travis umówił się z nim na dziś wieczorem wraz z tobą, żeby poprosić o pozwolenie poślubienia jego córki. — usłyszałam głośne westchnienie z jego strony, dlatego też tylko mruknęłam przytakująco. — Mniejsza o to, ja też się zbieram, potrzebujesz może czegoś? — zapytał, a ja żwawo przytaknęłam, mimo tego, że nie mógł właśnie tego zobaczyć.

— W zasadzie to potrzebuję, żeby ktoś odebrał mój samochód od mechanika.

***

Zaparkowałam przed domem Josh'a, gasząc tym samym samochód. Spojrzałam na swoje odbicie w lusterku, a moją uwagę przykuł zużyty zapach samochodowy. Z myślą żeby go wymienić sięgnęłam do schowka, który ku mojemu zaskoczeniu był otwarty. Mała lampka podświetliła jego zawartość, a ja zmarszczyłam brwi rozglądając się nagle dookoła, czy aby na pewno nikt mi się nie przygląda.

Wyciągnęłam ze schowka broń, która zapewne należała do Williama, kilka papierów, ruloniki gotówki zawinięte gumką recepturką i niewielką paczkę zawiniętą dosyć niechlujnie w zwykły papier w kolorze beżowym i do tego obklejony taśmą izolacyjną. Niepewnie rozerwałam papier, starając się odpakować paczkę.

Zdezorientowanie na mojej twarzy zrobiło się jeszcze większe, kiedy z paczki wyciągnęłam gruby plik gotówki, jakieś klucze, bilet lotniczy, karty kredytowe i dokumenty. Chwyciłam za paszport, a gdy zaczęłam go przeglądać nic nie mogłam z tego zrozumieć, wszystkie dokumenty zawierały zdjęcia Williama, jednak imię, nazwisko, jak i wszystkie dane były zupełnie inne. Chwyciłam za bilet lotniczy, który był zabukowany do Budapesztu na dwa miesiące przed śmiercią Williama. Nie mogłam zrozumieć, co to wszystko miało znaczyć.

Schowałam wszystkie rzeczy ponownie do paczki, którą z powrotem włożyłam do schowka. Spojrzałam przed siebie i nagle wszystkie myśli, które nie powinny być w mojej głowie, właśnie zaczęły ją atakować. Były tak absurdalne, że sama nie mogłam w to uwierzyć, te dokumenty i ten bilet mogły być na jakąś misję, ale dlaczego nie chciałam w to uwierzyć? Nagle wysiadłam z samochodu z poważną miną, a zaciekawienie zaczęło mieszać się ze złością, którą czułam z niewiadomego powodu.

Otworzyłam bagażnik, przeglądając wzrokiem wszystkie rzeczy, jakie tam były. Znalazłam kolejną broń, kamizelkę kuloodporną, koc, kilka ubrań, narzędzia, apteczkę, łopatę i kilka worków na śmieci. Chciałam już zamknąć bagażnik, kiedy to moją uwagę przykuł sznurek. Pociągnęłam go, a deska bagażnika nagle się uniosła pokazując drugie dno. Ponownie rozejrzałam się dookoła, po czym podniosłam klapę do góry, żeby zobaczyć to co znajdowało się pod nią.

Wyciągnęłam stamtąd długą, niebieską sportową torbę, która była dosyć ciężka. Rozsunęłam jej zamek, po czym zaczęłam przeglądać jej zawartość. Było w niej sporo gotówki, ubrań, nowy telefon, stary laptop Williama i kolejna broń. Zaciekawiło mnie jeszcze jedno, a mianowicie pendrive, który znalazłam w bocznej kieszeni torby. Chciałam włączyć laptop, ale niestety był rozładowany. Zrezygnowana ponownie schowałam wszystko do torby, a następnie zamknęłam samochód nie chcąc teraz zawracać sobie głowy, niestety wszelkie myśli zaczęły gnębić moją głowę, a nawet ostatnia rozmowa z Josh'em.

— Chyba zwariowałaś, to niemożliwe. — pokręciłam stanowczo głową, przypominając sobie tą rozmowę. — To na pewno ma swoje wytłumaczenie. — wyszeptałam pod nosem, kierując się prosto pod drzwi domu Josh'a.

Z głową pełną myśli stanęłam przed drzwiami, a następnie kilkukrotnie zapukałam czekając aż ktoś mi otworzy. Nie miałam bladego pojęcia, co mnie podkusiło, aby przeglądać te wszystkie rzeczy, ale przez to zaczęłam myśleć w kierunku, w którym nie powinnam.

Już po krótkiej chwili drzwi otworzył mi Josh, który przywitał się ze mną przelotnie, co i tak nie umknęło naszej niezręczności. Weszłam do środka, kierując się wskazuwkami bruneta prosto do salonu. O dziwo mieszkanie było wysprzątane i w lepszym porządku niż gdy ostatnio tu byłam, a sam Josh nie wyglądał jak bezdomny.

Skłamałabym jeśli powiedziałabym, że nie czułam delikatnego poddenerwowania, że nie bawiłam się palcami, czy też moje serce nie zaczęło bić szybciej. Mimo wszystko jednak uniosłam głowę, a ręce dałam równolegle do ciała, przybierając pewnej postawy. Gdy tylko znalazłam się w pomieszczeniu chwilowe poddenerwowanie i przyspieszone bicie serca zniknęło, a zastąpiło je duma i wysokie ego.

Co prawda widziałam już wszystkich z wyjątkiem Logana, który naprawdę bardzo się zmienił z wyglądu. Jego blond włosy zmieniły się w ciemne, kasztanowe, na twarzy pojawił się delikatny, idealnie przystrzyżony zarost, a jego figura zrobiła się bardziej smukła, niż była zwykle. Nasz wzrok skrzyżował się ze sobą na krótką chwile, ale to wystarczyło, żeby nagle zerwał się z kanapy i do mnie podbiegł wciągając mnie do swoich męskich ramion.

— Cześć mała gangsterko, jak ja cię dawno nie widziałem. — objął mnie, przyciągając mocno do swojej klatki piersiowej. I chociaż było to dziwne i zaskakujące dla mnie - odwzajemniłam uścisk. — Co u ciebie? Gdzie Chris? — zapytał, a mój uśmiech nagle się zmył, kiedy przypomniałam sobie o tym, że ich relacja skończyła się przez mój wyjazd.

— Powinien być tu za jakieś dwadzieścia minut. — przyznałam z delikatnym uśmiechem. — A co u ciebie, poznałeś już kogoś? — spojrzałam na niego, delikatnie zmieszana.

— Odkąd Chris wyjechał miałem jakieś przelotne relacje, ale zero związków. — wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego. — A on? Znalazł sobie kogoś? — i właśnie tego pytania obawiałam się najbardziej, bo to nie ja powinnam mówić Loganowi o Chrisie i Alex'ie.

— Daj jej już spokój, dopiero przyszła. — poczułam nagłą ulgę, kiedy obok mnie pojawił się Lucas, przyszły Pan Młody.

Zdecydowanie przez te dwa lata nic się w nim nie zmieniło, podobnie jak w Sarze. Nadal był wysokim chłopakiem o bardzo ciemnych włosach, prawie podchodzacych do czarnego. Jego figura przestała być już wysportowana, ale nadal nie wyglądał źle. Zauważyłam, że jak wieszając chłopaków z paczki zapuścił brodę, co również dodawało mu męskości.

— Lucas ty nadal zajmujesz się informatyką? — zmarszczyłam brwi, patrząc na niego z zaciekawieniem.

— Nie tak jak kiedyś. — podrapał się niezręcznie po karku. — Pracuje w sklepie z elektroniką, ale już nie szukam kogoś po tablicach, czy nie łamie zabezpieczeń. Dlaczego pytasz? — uśmiechnął się, jakby domyślał się, że mam w jego kierunku interes.

To była prawda, miałam interes do niego. Znalazłam laptop Williama i jego pendrive'a, nie musiałam nawet go odpalać, żeby domyśleć się, że będzie zabezpieczony milionami kodów i kombinacji. Chciałam poprosić Lucas'a o drobną przysługę, kiedyś był dobry w tych sprawach i nie sądziłam, że przez dwa lata nie zatęsknił za tym chociażby raz.

— Potrzebuje dorobnej przysługi. — przyznałam z tajemniczym uśmiechem. — Jednak teraz zajmijmy się sprawami po które się tu spotkaliśmy. — rozłożyłam ręce, a następnie dołączyłam do pozostałych.

Dziwnie było mi siedzieć w towarzystwie starej paczki i zachowywać się jak gdyby nigdy nic, ale nie miałam wyjścia, ponieważ zależało mi na dopięciu wszystkich spraw związanych ze ślubem, aby ten mógł się odbyć. Usiadłam na kanapie pomiędzy Megan, a Josh'em gdy w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek do drzwi sygnalizujący przyjście kolejnej osoby.

— To pewnie Chris, otworzę. — rzuciłam kiedy to Josh chciał wstać. Dziwnie było mi siedzieć pomiędzy ich dwujką, kiedy to niemalże kleili się do siebie wzrokiem.

Ruszyłam w kierunku drzwi, które natychmiast otworzyłam z uśmiechem na myśl o zobaczeniu jedynej twarzy, którą tak naprawdę chciałam widzieć. Mój uśmiech niestety zmył się tak szybko, co się pojawił, kiedy zobaczyłam osobę stojącą w progu domu. Moje serce kilkukrotnie mocniej zabiło, a żołądek zacisnął podchodząc do gardła, kiedy to dziwne uczucie odebrało mi kontrole nad ciałem, które przeszył paraliż.

Zapomniałam na moment jak powinno się oddychać, mrugać, czy nawet mówić, kiedy wpatrywałam się w wysoką sylwetkę bruneta o elektryzujących, zielonych oczach. Była to chwila, w której minutę zatrzymał się mój świat, a brąz zetknął się z zielenią przywracając w mojej głowie setki, jak nie tysiące wspomnień. Pierwsze chwile, pierwszy dotyk, czy wspólne przeżycia. To było jakbym obejrzała film z fragmentami naszej relacji, niczym więcej, niczym mniej.

— Cześć, kochanie.

Ethan.

— Ostatnie czego się spodziewałam to ciebie... tutaj. — uniosłam brwi, opierając się o drzwi, jakbym w ogóle nie miała zamiaru go wpuszczać.

— Nawet po prawie dwóch latach potrafię cię zaskoczyć. — puścił mi oczko, a ja przewróciłam oczami. Wyraźnie wypuścił wstrzymywane powietrze, jakby przynajmniej cały się spiął i zestresował.

— Nawet po dwóch latach jesteś zadufanym w sobie palantem. — posłał mu wymowny uśmieszek, po czym odsunęłam się w bok, tym samym go zapraszając do środka.

Naprawdę się go tu nie spodziewałam. Ostatnio kiedy go widziałam to cały tydzień imprezowaliśmy, uzależniłam się od narkotyków, popsułam zdrowie i dostałam śmiertelny zakaz spotykania się z Ethan'em od ojca. Byłam w ciężkim momencie swojego życia, dlatego tak łatwo popadłam w to wszystko. Nie zrzucałam na niego winy, bo on przecież sam nie trzymał się lepiej, nie wiedział wtedy co jest dla nas dobre, a co nie. Oboje szukaliśmy czegoś, co pozwoli nam zapomnieć.

— Tatuś nadal zabronił ci się do mnie zbliżać? — uśmiechnął się szeroko, a po moim ciele przebiegł dziwny dreszcz.

Ethan nic nie zmienił się od ostatniego czasu, zupełnie jakbym widziała go wczoraj. Jego zarost był tym razem delikatniejszy, a sylwetka bardziej wysportowana, co mogłam zauważyć po opinającej go czarnej koszulce. Ciemne włosy klasycznie miał idealnie ułożone, a cwany uśmieszek nie schodził mu z ust, jakby był tam przyklejony na stałe.

— Masz dwadzieścia sześć lat, a nadal zachowujesz się jak dziecko. — przyznałam, na co tylko prychnął jakby od niechcenia. — Co tu w ogóle robisz? — zapytałam, zamykając za nami drzwi.

Ethan zatrzymał się w miejscu, kiedy zamierzaliśmy przejść do salonu. Spuścił wzrok, aby po chwili ponownie wbić we mnie zielone tęczówki, które uważnie lustrowały mój brąz. Westchnął głęboko, po czym zrobił krok w moją stronę odbierając mi jakąkolwiek przestrzeń. Nadal był wyższy ode mnie, przez co musiałam zadrzeć głowę do góry i wystarczyła sekunda, żeby moje nozdrza zaczęły częstować się tak długo niezapomnianym zapachem wody kolońskiej z nutką bergamoty.

— Nie wychodź za niego. — powiedział to tak nagle, że zajęło mi to dosłownie chwile, żeby przetworzyć informacje. Zmarszczyłam swoje cienkie brwi uważnie przyglądając się elektryzującym tęczówkom.

— Przestań, jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić co mam robić, czy nawet osądzać moje czyny. — prychnęłam spuszczając wzrok z jego twarzy, która nagle zaczęła mnie dekoncentrować.

— Nie odkręcisz tego później. — przyznał, z czego tylko zakpiłam. — Mój brat by tego nie chciał. Prędzej strzeliłby sobie w głowę nim pozwoliłby ci wyjść za tego łajdaka. — zacisnął zęby, a jego szczęką wyraźnie się podkreśliła.

— Nie wiesz czego by chciał. — pokręciłam głową, nie wierząc w to, że naprawdę użył takiego argumentu. — Jeśli idziemy tym krokiem to jestem też pewna, że nie chciałby żebyś mnie zostawił samą. — stwierdziłam, a jego mina nagle pobladła, jakbym powiedziała coś nie tak.

Nigdy nie przestałam i nie przestanę być dobrym człowiekiem, po prostu zmieniłam to, dla kogo chciałam być dobra. Ethan zranił mnie bardzo swoim odejściem z dnia na dzień. Z nim czułam jakby smutek ulatywał i chociaż oboje się truliśmy wolałam to niż żeby uciekł jak oni wszyscy. Naprawdę potrzebowałam jego obecności, bo chociaż zabrzmi to bardzo słabo, to przy Ethanie czułam jakbyśmy go w ogóle nie stracili.

— Myślisz, że chciałem odejść? — pokręcił głową z kpiącym uśmieszkiem. — Niszczyłem cię jeszcze bardziej dzień po dniu. Przez te całe dwa pieprzone lata nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, czy tęsknił. Wiele razy chciałem wrócić, ale wiedziałem, że beze mnie będzie ci lepiej. — jego klatka piersiowa opadała i wznosiła się szybciej niż chwilę temu.

— I tak jestem zniszczona, więc co za różnica czy wtedy byś został, czy nie? — wzruszyłam ramionami, czując nagłą pustkę, która rozeszła się po moim ciele powodując, że wszystkie uczucia znów stały się martwe.

— Nie jesteś zniszczona z mojego powodu. — przyznał wpatrując się prosto w moje oczy, jakby chciał tym samym udowodnić swoją rację.

— Jestem zniszczona z milionów powodów. — chciałam odejść, ale w ostatniej chwili zatrzymał mnie chwytając za moje ramię.

Byłam zniszczona i wcale nie ukrywałam tego. Przeszłam przez tyle piekła, że nawet sam szatan wychodził z podziwu. Nie miałam już duszy, byłam tylko człowiekiem, który istniał, mając z mózgu wodę zamiast przyszłości. Funkcjonowałam, ponieważ moje ciało zapamiętało co ma robić, tak na ogół byłam martwa, jednak nie wszyscy byli tego świadomi, a to tylko dlatego, że przecież tu byłam.

— Naprawdę tęskniłem. — zacisnął zęby, kolejny raz podkreślając swoją żuchwę. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie Ethanowi tak szybko przyszły uczucia i otwartość mówienia o nich, zawsze był zimny.

— Nie masz prawa za mną tęsknić. — spojrzałam na niego z obojętnością, jakbym nie posiadała w sobie żadnych uczuć. — To ty mnie wyrzuciłeś ze swojego życia, nie ja ciebie. Nie odeszłam, nie umarłam, tylko ty mnie zostawiłeś, więc nie mów mi proszę, że tęskniłeś. — wyrwałam swoje ramie, mając jeszcze większą ochotę wyjść. — To już na zawsze pozostanie na twoim sumieniu. — odsunęłam się od niego, patrząc z żalem w jego kierunku.

— Staram się uratować ciebie przed popełnieniem nieodwracalnego błędu. — poprawił swój zegarek, jakby nie wiedział nagle co zrobić z rękoma.

— Jestem Maddy Maddaleną Torricelli, nie potrzebuje żeby ktokolwiek mnie ratował. — moja klata zaczęła się szybciej unosić i opadać, a oddech zmienił się z równomiernego i spokojnego, na lekkie pospaywanie. — Nie potrzebuje niczyjej pomocy, a tym bardziej twojej.

— Wszystko w porządku? — odwróciłam się nagle w kierunku Josh'a, który zjawił się w korytarzu.

— Tak, pójdę tylko do łazienki i zaraz do was dołączę. — ostatni raz wymieniłam wzrok z Ethan'em, po czym skierowałam się do góry prosto do łazienki.

Oparłam się o umywalkę patrząc w swoje odbicie. Westchnęłam kilkukrotnie patrząc na swoje zmęczone odbicie w lustrze. Makijaż zaczął być nieodłączną częścią mojego wyglądu, pod nim zaczęłam ukrywać zmęczenie, nieprzespane noce, czy płakliwe wieczory. Poprawiłam swoje krótkie włosy, które zaczynały sięgać mi za ramiona, a następnie wyszłam z łazienki. Chciałam ruszyć prosto na dół do salonu, żeby dołączyć do kółka dyskusji, ale coś mnie zatrzymało, a mianowicie jeden pokój. Spojrzałam w prawo na drewniane drzwi, do których wolnym krokiem podeszłam.

Wyciągnęłam delikatnie rękę w ich kierunku, a następnie nacisnęłam klamkę. Moje serce kilkukrotnie przyspieszyło, gdy otworzyłam drzwi, a następnie przede mną ukazał się cały obraz pokoju Williama. Nagle poczułam jak kolejne wspomnienia zaczynają atakować moją głowę bez opamiętania.

- Nie chce, boję się. - przyznałam już nawet nie zwracając uwagi, czy Will wybuchnie zaraz śmiechem albo rzuci jakimś złośliwym tekstem. Byłam przerażona i gotowa by błaźnić się przed nim, aby nie zostawiał mnie samej.

- I co ja mam teraz z tobą zrobić, huh? - zapytał, na co wzruszyłam ramionami. - Chodź tu. - uchylił rąbek kołdry."

Wyciągnęłam palec w kierunku jego brzucha i pogładziłam linie mięśni z ciekawości jakie są w dotyku.

Zadrżał.

- Czuję się wykorzystywany. - odezwał się niespodziewanie całkowicie zachrypniętym głosem, który wywołał chłodny dreszcz na moim ciele."

- Hej, poczekaj! - poczułam jak jego ręka łapie mnie za przedramię.

- Daruj sobie dalsze komentarze. - burknęłam chcąc strzepać jego dłoń i opuścić jak najszybciej pomieszczenie, w którym był ON.

- Zostań. - jego słowa odbijały mi się echem w głowie."

- Megan jeszcze chwilkę. - wydał z siebie zachrypnięty głos, gdy próbowałam odsunąć jego prawie nagie ciało. Zaprzestałam jakichkolwiek czynności wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

- Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz. - warknęłam uderzając go pięścią w klatkę, przez co syknął delikatnie z bólu."


- Naruszasz moją równowagę, Aniołku. - wplątał dłoń w moje roztargane włosy, a jego jabłko Adama zadrżało, gdy doszukiwał się czegoś w moich brązowych tęczówkach.

- Nie rozumiem. - przyznałam dogłębnie analizując jego słowa.

- Nieważne, zapomnij. - wyszeptał pochylając się w moją stronę, przez co nasze wargi musnęły się ze sobą."


— Hej, hej... William. — powiedziałam nieco łagodniej, zaspanym głosem, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. — To tylko zły sen, nic się nie dzieje. Jestem przy tobie. — zapewniłam próbując sama powstrzymać płacz, gdy po jego policzkach spływały kolejne łzy.

Pierwszy raz widziałam go tak przerażonego i bezbronnego. Jego zielone tęczówki były przekrwione od łez i niemalże krzyczały o pomoc. Każdy mięsień był napięty, a ciało trzęsło się jakby z zimna. Nie miałam pojęcia co robić, odnosiłam wrażenie, jakby miał się udusić z powodu braku tlenu.

— To moja wina. Oni ją zabili przeze mnie, zabili moją siostrę. — powtarzał ciągle te same słowa wpadając w jeszcze większy szloch."

Przymknęłam powieki nabierając świeżego powietrza do płuc, aż nagle do mojej głowy padł bardzo głupi pomysł, który tylko mieszał mi w głowie. Odchyliłam się do tyłu, żeby sprawdzić czy ktoś zmierza w moim kierunku, po czym weszłam do środka zamykając za sobą po cichu drzwi.

Zaczęłam szukać wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby wyglądać podejrzanie, bądź naprowadzić mnie na jakikolwiek trop. Zaczęłam szperać po zakurzonych pułkach, przesuwając wszystkie stojące na nich rzeczy. Odwróciłam głowę w kierunku łóżka i coś nagle zwróciło moją uwagę, a mianowicie łóżko i stale przyczepione do niego szuflady.

Natychmiast uklęknęłam przed łóżkiem zaczynając przeszukiwać półki, jednak nie znalazłam tam nic ciekawego oprócz starych papierków, kilku teczek i brudnych skarpetek. Westchnęłam głośno zastanawiając się, co ja tak naprawdę wyprawiałam? Przeszukiwałam samochód i pokój Williama, bo nagle zaczęła się rodzić we mnie cicha nadzieja, że może Josh miał racje i William tak naprawdę żyje, co brzmiało samo w sobie absurdalnie.

I kiedy miałam już zrezygnować i po prostu wyjść w ostatniej chwili zdecydowałam się podnieść materac, jakby jakieś ciche przeczucie kazało mi to zrobić. Wyciągnęłam wielkich rozmiarów kopertę, która była zaadresowana do Williama bez podpisanego nadawcy. Otworzyłam jej zawartość wysypując wszystko na pościel. Chwyciłam kilka zdjęć, które wyleciały z koperty uważnie im się przyglądając.

Na zdjęciach wyraźnie było widać Williama, który w jakimś starym magazynie dokonuje targu z rosyjską mafią. Zdjęcia były zrobione ewidentnie z ukrycia, co spowodowało, że zaczęłam jeszcze bardziej myśleć. Odłożyłam zdjęcia do koperty i wtedy zauważyłam, że w środku była jeszcze mała karteczka. Wyciągnęłam kawałek papieru czytając to co było na nim napisane.

Broadway 972, stary magazyn 9.00 jeśli nie chcesz, aby zdjęcia trafiły do twojego ojca."

Zupełnie nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, ale jeszcze bardziej mi się to nie podobało. Zatrzymałam się na chwile zaciskając mocno palce na kopercie do takiego stopnia, że aż zrobiły się blade. To nie mogła być prawda, William umarł i wszyscy o tym wiedzieli, dlaczego nagle jego smierć zrobiła się taka podejrzana, a ja sama coraz mniej w nią wierzyłam?

— Maddy? — uniosłam zamyślony wzrok na Josh'a, który wszedł do pokoju.

— Obawiam się, że miałeś racje. — wstałam nagle z podłogi wymijając Josh'a i Ethan'a, który stał w korytarzu.

Pobiegłam prosto do pokoju Josh'a patrząc na ogromną tablice korkową, która zawierała masę pytań na które prawdopodobnie źle odpowiadaliśmy.

— Co miałeś na myśli z tym? — odkleiłam karteczkę z napisem „Osoba podobna do Williama we Włoszech", a następnie mu ją wręczyłam.

— Maddy... nie rób tego znów. — pokręcił głową, jakby nie chciał, żebym w to brnęła.

— Odpowiedz. — spojrzałam na niego stanowczo, a on wymienił się podejrzliwym wzrokiem z Ethan'em.

— Ludzie, których wynająłem dostarczyli mi te zdjęcia. — podszedł do biurka, a następnie wyciągnął z szuflady dwa zdjęcia, które mi wręczył.

Przyglądałam się fotografiom bardzo uważnie, jakbym nie chciała, żeby cokolwiek mi umknęło. Chłopak na zdjęciach był nawet podobny do Williama, co prawda ciężko było to stwierdzić, ponieważ był ubrany w czarną bluzę, a w dodatku miał na sobie kaptur i czapkę, zupełnie jakby się przed kimś ukrywał.

— Z kiedy to zdjęcie jest? — zapytałam, a Josh głośno westchnął, jakby naprawdę nie widział w tym sensu.

— Z tamtych wakacji. Naprawdę nie powinnaś w to brnąc, próbowałem wszystkiego i wiem jak się teraz z tym czujesz. — chciał położyć dłoń na moim ranieniu, ale się wyrwałam.

— Kto w wakacje we Włoszech chodzi w samo południe ubrany w bluzę i czapkę? — spojrzałam na nich oboje, przez co ponownie wymienili się spojrzeniami. — Znalazłam w samochodzie Williama dokumenty na inne nazwisko i bilet z datą na dwa miesiące przed śmiercią Williama do Budapesztu. Jakby tego było mało było tam mnóstwo pieniędzy, że swobodnie mógłby ułożyć sobie życie w innym kraju. — spojrzałam na Ethan'a, który nagle wydawał się być tym wszystkim zainteresowany. — A teraz to. — wręczyłam mu kopertę, którą przyjął bardzo niepewnie.

— To Bratva. — Ethan zaczął przeglądać zdjęcia z wyraźnym zaciekawieniem — William nic nie wspominał, że dobijał z nimi jakiegokolwiek targu. — przyznał, a ja wyciągnęłam kawałek kartki, żeby mu pokazać.

— William dobija targu z Bartvą, wychodzą zdjęcia, a on chwile później ginie? — pokręciłam głową, ponieważ to wszystko nie miało sensu. — Jak wyglądało dokładnie postrzelenie Williama? — spojrzałam na Josh'a, a ciężka gula nagle zacisnęła mi gardło.

Nigdy nie zapytałam Josh'a, jak on musiał się czuć widząc jego smierć na własnych oczach. Jo nagle spuścił wzrok, po czym usiadł na łóżko ze spuszczoną głową, jakby był tym przynajmniej zmęczony. Po części rozumiałam go, bo żył z cichą nadzieją, którą po dwóch latach sama zgasiłam, po czym ponownie starałam się ją w nim obudzić, bo nagle po dwóch latach postanowiłam dowiedzieć się prawdy, co tak naprawdę stało się wtedy w tym pieprzonym magazynie.

— Byliśmy w magazynie, na początku Carter starał się dojść do porozumienia, jednak poszło coś nie tak i Bratva tylko się wkurzyła. Zaczęła się strzelanina, jedyne co później pamietam to, że znalazłem się z Williamem za ścianką i znikąd pojawili się Rosjanie, później tylko obudziłem się w szpitalu. — uniósł obojętny wzrok, jakby pozbawiony jakichkolwiek emocji. — Ja dostałem w prawy bok... — podniósł koszulkę, a ja zobaczyłam bliznę po kuli. — A on dostał prosto w serce.

— Poczekaj. — nagle Ethan zatrzymał Josh'a, który spojrzał na niego zdezorientowany. — Z jakiej odległości do was strzelali?

— Nie wiem. — pokręcił głową, jednak po chwil znów zaczął się zastanawiać. — Pięć, może sześć metrów? — bardziej zapytał, niż stwierdził.

— Kula nie mogła się przedostać do takiego stopnia, żeby William wykrwawił się na stole operacyjnym. — stwierdził, odkładając kopertę na biurko, jakby coś i jemu przestało pasować. — Oboje mieliśmy kamizelki kuloodporne typu IV, które zwykle są na przeciwpancerne pociski karabinowe. Strzał nawet nie powinien go drasnąć. — spojrzał na mnie, jakby przynajmniej we mnie doszukiwał się jakiejkolwiek odpowiedzi.

Nie mogłam pojąć tego, jak takie szczegóły umykały nam przez okrągłe dwa lata i nic z tego nawet nie zauważyliśmy. Po drugie mimo tego, że nie mieliśmy jeszcze pewności nie chciałam myśleć o tym, że William żył i nie odezwał się do nas do tego czasu, jakbyśmy w ogóle nie istnieli. Nie wiedziałam co już myśleć, byłam pomiędzy czymś, a jeszcze chwilę temu twierdziłam, że jest tylko smierć i życie, nie ma czegoś pomiędzy.

— Jakie jest prawdopodobieństwo, że William mógł upozorować swoją smierć? — Josh spojrzał na nas oboje, przez co z Ethan'em wymieniliśmy się pytającym spojrzeniem.

To było tak cholernie ciężkie, że znów zaczęła się rodzić we mnie nadzieja, że jednak żyje... nadzieja, która mogła mnie zabić jeśli tylko pozostałaby głupią nadzieją.

— Mój brat zawsze był gotowy posunąć się do rzeczy, do których wielu nie miało odwagi. — Ethan przejechał dłonią po swoim zaroście z pełną powagą patrząc w martwy punkt. — Przy sprawach, które robił... upozorowana smierć byłaby tylko wisienką w kartotece jego osiągnięć.

Pozostała tylko nadzieja. Nadzieja, która mogła nas odrodzić, bądź zabić.

— Jeśli to prawda i William naprawdę upozorował swoją smierć musimy go znaleźć. — zacisnęłam zęby, czując jak przez moje ciało przebiega martwy prąd, który wskrzesił moje najbardziej obumarłe uczucia.

— Nie ma takiej opcji. — odwróciliśmy się nagle patrząc na Chrisa, który stał w progu wejścia do pokoju.

— Co? — rzuciłam zdezorientowana, całkowicie zbijając się z tropu.

— Jeśli zaczniesz w to brnąc... — zatrzymał się na chwile, wbijając we mnie swoje tęczówki. — Ten dzień będzie początkiem i jednocześnie końcem. Początkiem twojej głupiej i pustej nadziei i końcem naszej relacji. — jego słowa wywołały chłodny dreszcz na moim ciele, a moje oczy rozszerzyły się do wielkości piłki golfowej.

— Chris! — krzyknęłam za nim, kiedy wyszedł z pokoju.

Natychmiast zostawiłam wszystko, po czym ruszyłam w jego kierunku nie bardzo wiedząc czym było spowodowane jego zachowanie. Musiało mu chodzić o coś więcej, ponieważ Chris przez całe dwadzieścia lat nigdy nie zagroził mi, że zerwie nasz kontakt, a nasza relacja przestanie istnieć. Nie miałam tylko pojęcia, co go tym razem tak zdenerwowało.

— Hej?! Nie bądź na mnie zły. — zatrzymałam się przed schodami, patrząc jak z wymalowaną złością odwraca się w moim kierunku.

— Ale będę na ciebie zły, ponieważ mam do tego powody! — to był pierwszy raz, kiedy Chris podniósł na mnie głos, a każdy włos na moim ciele stanął dęba. — Nie możesz tego zrobić, po prostu nie możesz. — zmarszczył swoje gęste brwi, a jego wkurzona mina zmieniła się w przejętą.

— Masz rację, nie mogę tego zrobić... wręcz muszę. — zacisnęłam szczękę, patrząc na jego rozczarowanie.

Nienawidziłam, kiedy w tych niebieskich tęczówkach rodziło się rozczarowanie spowodowane moją osobą. Chris był mi najbliższą z najbliższych osób, jakie mi pozostały. Pragnęłam go uszczęśliwiać każdego dnia i oddawać mu wszystko, co tylko sprawiłoby, że jego życie stałoby się chociażby o trochę bardziej takie, na jakie ta drobna dusza zasługiwała. To właśnie on był przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. To on mnie uratował, kiedy wszyscy pozwolili mi spadać na dno i to on pokazał mi, że da się żyć nawet w momencie, kiedy życie nie chce abyś to ty żył.

— Jeśli będziesz w to brnęła, tym razem to cię zabije. — ściszył głos, a w moich oczach stanęły łzy.

Byłam słaba i krucha w środku jak nikt inny, ale pokazywałam to tylko przy Chrisie, bo tylko on zasługiwał na to, żeby wiedzieć jaka jest prawda o mnie.

— Nie wybaczę sobie tego, jeśli on tak naprawdę żyje, a ja nic z tym nie zrobię. — zagryzłam dolną wargę, czując dziwny uścisk w sercu.

— Nie Mad. — pokręcił ponownie głową, jakby był mną zawiedziony. — Nie wybaczysz jemu, jeśli on tak naprawdę żyje. — wraz z jego słowami poczułam kolejny uścisk. — Wieść o tym, że żył i pozwolił ci cierpieć wykończy cię, a sumienie, że obwiniałaś siebie o wszystko nie pozwoli na to, żebyś mu kiedykolwiek wybaczyła. — zrobił krok w moją stronę, na co smutno westchnęłam.

— Wyobraź sobie tylko, że wszystko co było między nami nagle może wrócić. — spojrzałam głęboko w jego oczy, próbując zmienić temat, żeby nie myśleć o tym, że tak naprawdę Chris miał rację.

Jeśli okazałoby się, że William żyje nie wiem czy moje szczęście byłoby na tyle silne, żeby wybaczyć mu fakt, że pozwolił mi tyle cierpieć, że upozorował swoją smierć i pozwolił wierzyć, że odszedł na zawsze. Nieważne jak bardzo mocno by mi na nim zależało, nie wybaczyłabym mu tego co zrobił, nawet jeśli było to w dobrych zamiarach.

— Moja żabko, niektóre rzeczy powinny się zakończyć, kiedy zepsuły się za pierwszym razem. — zaczesał pasemko moich krótkich włosów za ucho, a następnie przyciągnął mnie do siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

— Miałeś w życiu taki moment, w którym sam nie wiedziałeś co czujesz? Czułeś się samotny, ale wszystkich odpychałeś? — zadarłam czubek nosa do góry, żeby na niego spojrzeć.

— To nic złego tęsknić za ludźmi, ale proszę cię, żebyś nigdy nie zapominała, dlaczego nie ma ich w twoim życiu. — wypuścił mnie ze swoich objęć, a jego wzrok próbował mnie przekonać, że popełniam błąd.

— Jeśli istnieje chociażby cień szansy na to, że on żyje... zrobię wszystko, aby go odnaleźć. — zacisnęłam wargi w wąską linę, patrząc na radzące się w nim rozczarowanie.

— Robiłem wszystko, żeby cię uszczęśliwić. Byłem przy tobie, czekałem łaskawie, aż o nim zapomnisz, byłem na każde skinienie palcem, bo mi na tobie niebywale zależy i jesteś najbliższą mi osobą, ale wiesz czego się boje? — spojrzał na mnie, a ja przełykając wyraźnie ślinę niepewnie pokręciłam głową. — Że jeśli on kolejny raz wrócić i tak zawsze wybierzesz jego, bo od pierwszego spotkania był już dla ciebie kimś więcej niż tylko wkurzającym znajomym...

— Chris...

— Pójdę lepiej wybrać Sarze dekoracje do kościoła, też byś mogła pomóc, przecież sama wychodzisz za mąż. — zacisnął zęby, ostatni raz posyłając mi to tak długo obce spojrzenie.

Nie wiedziałam co robić i chociaż w głębi siebie czułam, co postanowię, to skłamałabym, że miałam wątpliwości. William zawsze był dla mnie kimś, za kogo bez chwili zastanowienia oddałabym życie i chociaż miałabym go nienawidzić do końca swoich dni, lepiej mi było żyć z myślą, że jest obok mnie, niż z faktem, że odpuściłam i nawet nie próbowałam.

***

— Zaparkowałem za kościołem, jak coś masz jeszcze okazje uciec. — spojrzałam wymownie na Chrisa, który przyglądał się mojej osobie.

Pokręciłam tylko smutno głową patrząc w swoje blade odbicie w lustrze. Miałam na sobie długa białą suknię z bardzo delikatnej tkaniny. Jej krój był niewinny, zupełnie jakby nie odzwierciedlał mojego. Odkryte ramiona, delikatnie odkryty dekolt, który został wycięty w mały trójkąt i rozcięcie na sukienkę, dzięki czemu było widać moją nogę, przez co suknia nie była aż tak nudna.

Byłam tak obojętna wobec tego ślubu, że nawet sama nie wybierałam sukni ślubnej , czy też się o nią nie starałam. Poprosiłam Stefanię, żeby znalazła coś za mnie, co nawet szczególnie nie będzie ładne. Brałam ślub, który tylko odbierał mi szczęście, jednak powtarzałam sobie, że robię to w imię dobra.

Mój makijaż był delikatny i ani trochę nie przypominałam przepięknej Panny Młodej, która zamierzała płakać na ślubnym kobiercu, nie wyglądałam jak Sara, która ze łzami miłości od rana wzdychała na wieść o wyjściu za mężczyznę swojego życia.

— Mogę zostać sama? — odwróciłam się w jego stronę, poprawiając przy tym swojego koka z którego wyłaniały się loki.

— Zawsze byłaś dla mnie bohaterką. — złożył czuły pocałunek na moim czole. — Moja pszczółko, nigdy nie zasługiwałaś na to co cię spotkało. — zaczesał pojedynczy lok za moje ucho, a następnie delikatnie głaszcząc kciukiem ostatni raz mój policzek, opuścił pokój, w którym się przygotowywałam.

*Muzyka*

Gdy tylko zostałam sama opadłam na krzesło sięgając z toaletki swój telefon. Zagryzłam policzki omijając wzrokiem tapetę, na której było nasze zdjęcie, po czym odszukałam odpowiedni numer, a następnie go wykręciłam słysząc kolejne sygnały, które niestety głucho zapowiadały, że nikt nie odbierze. I tak okrągłe dwa lata, dzień po dniu ten pusty sygnał.

— Cześć, tu William...i Maddy! — usłyszałam w tle swój krzyk, dokładnie przypominając sobie dzień, w którym wpadliśmy na pomysł, żeby nagrać pocztę głosową. — Nie słuchajcie jej, dodzwoniłeś się do Williama Blake'a... największego dupka w tym mieście! — dotarł do mnie w tle mój kolejny krzyk, taki wesoły i przepełniony szczęściem, które dawał mi tylko on. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, a później następna i kolejna. — Mniejsza, jeśli to coś ważnego, będziesz wiedział gdzie mnie szukać... pipppppp. — parsknęłam smutnym śmiechem przypominając sobie, jak bardzo mu przeszkadzałam w nagrywaniu tej poczty, a on tak bardzo się złościł.

— Cześć, w zasadzie nie wiem dlaczego nadal to robię. — prychnęłam, ciągnąc zakatarzonym nosem. — Biorę ślub... tak wiem, wow! — zaśmiałam się, próbując jakoś powstrzymać kolejne łzy, które cisnęły się do moich powiek. — Gdybyś tylko wiedział... zabiłbyś go na ślubnym kobiercu. — westchnęłam, łapiąc kolejny oddech. — Tak bardzo staram się być silna, ale bez ciebie mam wrażenie, jakby to było niemożliwe. Czuje się jak anioł, któremu odebrałeś skrzydła, jak grzesznik, który stał się podupadłym aniołem, pragnąc znów szybować w pięknym świcie. — pociągnęłam kolejny raz nosem, czując silne załamanie. — Nie wiem, czy to prawda i naprawdę gdzieś tam jesteś, czy też naprawdę odszedłeś, ale naprawdę mi ciebie brakuje. — przymknęłam powieki pozwalając kolejnym łzom spłynąć po moich policzkach.

Nabrałam kolejnego głębokiego oddechu, czując jak płacz zaciska mi krtań i nie mogę się wysłowić. Mimowolnie spuściłam głowę zastanawiając się, gdzie ja tak naprawdę utknęłam i co robiłam ze swoim życiem. Dzwoniłam do mężczyzny, który prawdopodobnie nie żył od dwóch lat, tylko po to, żeby wysłuchać sekundę jego głosu, wychodziłam za faceta, który miał na moim punkcie obsesję tylko dlatego, że chciałam pomóc rodzinie. Pogubiłam się i już dawno temu zeszłam ze szlaku, który prowadził do właściwego miejsca.

Kim tak naprawdę byłam?

Usłyszałam delikatne pukanie do drzwi, przez co nagle zerwałam się z krzesełka i moim pierwszym odruchem było to, że przerwałam połączenie i zaczęłam wycierać zapłakane policzki. Pociągnęłam ostatni raz nosem, a następnie spojrzałam na swojego tatę, który wszedł do pokoju i chociaż zwykle jego mina tworzyła go na zimnego skurwysyna to patrzył na mnie, jakby miał za to wszystko poczucie winny.

— Chodź do mnie. — wyciągnął do mnie ręce, a ja jak mała dziewczynka po prostu do niego podbiegłam i wtuliłam się w jego klatkę piersiową, czując nagłe poczucie ulgi, gdy jego dłoń zaczęła masować moje plecy. — Nie mogę pozwolić ci na ten ślub. — westchnął, a ja pokręciłam stanowczo głową, a następnie zadarłam nos do góry, żeby spojrzeć w brązowe tęczówki.

— Tato...

— Niemalże skręciło mnie, kiedy ze sztucznym uśmiechem zgodziłem się, aby się z tobą ożenił. — przyznał, na co przymknęłam tylko powieki, domyślając się, że to też ciężkie dla niego. — Nawet nie wiesz jak bardzo ją przypominasz. — założył pasemko włosów za moje ucho. — Oddałaby wszystko dla innych i ty też taka jesteś. Jesteś moją córką i prawidłowo powinnaś podziwiać mnie, jednak to ja podziwiam ciebie. — uśmiechnął się delikatnie, a po moim sercu rozlało się ciepło.

Był ojcem, z którym powinnam się wychowywać.

— Nic przecież takiego nie zrobiłam. — wzruszyłam ramionami.

— Byłaby z ciebie taka dumna. — ponownie mnie przytulił, pozwalając mi poczuć bezpieczeństwo. — Nienawidzę siebie, że musisz się na takie coś decydować. — jego ciężki oddech owiał moje nagie ramiona, przez co automatycznie dostałam gęsiej skórki.

— Wszystko się jakoś ułoży. — rzuciłam ze sztucznym przekonaniem.

Nienawidziłam Travis'a, fajnie było się z nim spotykać dla rozrywki, ale nie chciałam za niego wychodzić. Brzydził mnie sam fakt składania przysięgi, a myśl, że będę jego do momentu kiedy go nie zabiją i będzie mógł robić ze mną wszystko, co tylko zechce sprawiała, że pragnęłam uciec najdalej jak tylko było to możliwe. To było okropne uczucie, którego nie potrafiłam opanować.

— Oboje wiemy, że nie jest mężczyzną, który powinien czekać na ślubnym kobiercu. — pocałował mnie w czubek głowy, a ja przymknęłam oczy.

— Myślałam, że nie lubiłeś Williama. — mruknęłam smutno trochę zdziwiona jego słowami.

— Bo nie lubiłem, ale kiedyś Lorenzo powiedział mi coś bardzo ważnego. — przyznał, a ja usłyszałam jak cicho się śmieje.

— Co takiego? — oderwałam się od niego, uważnie przyglądając się jak na chwile ucieka w zamyślenie.

Stefano był bardzo przystojnym meżczyzną, jak na swój wiek i chociaż brzmiało to dziwnie z moich ust, bo byłam jego córką, to naprawdę tak było. Co prawda miał kilka zmarszczek, ale jego gęsty zarost, który bardzo pielęgnował i czarne włosy, które farbował z powodu siwych prześwitów sprawiały, że nadal wyglądał dostojnie. Jego kości policzkowe zostawały idealnie zarysowane wraz z żuchwą, nie wspominając o wysportowanej sylwetce, o którą dbał chodząc regularnie na siłownie.

— Któregoś dnia powiedział mi, że bardzo przypominasz mu Maddalenę. — uśmiechnął się na samo wspomnienie o mamie, a błysk w jego oku tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nadal ją kocha, jak od pierwszego dnia, w którym sobie to uświadomił. Nagle zapragnęłam tego, aby ktoś kiedyś mnie pokochał tak, jak on swoją żonę. — Stwierdził też, że William jest jak taka moja młodsza wersja, a Ethan jak młody Carter. — sam zaśmiał się z tego porównania, jednak po chwili jego mina ponownie spoważniała, a on spojrzał głęboko w moje oczy. — Powiedział, że kiedyś uratujesz jednego z braci Blake wyborem, tak jak Maddalena uratowała mnie.

— Ta historia nie jest w ogóle podobna do naszej. — zmarszczyłam brwi, w ogóle nie widząc podobieństwa.

— Ja tylko jak usłyszałem, że moja córka owinęła sobie braci Blake wokół paluszka poczułem déjà vu i już wtedy wiedziałem, że to tylko skończy się w jeden sposób. — przyznał, na co spojrzałam w jego kierunku pytająco.

— Niby jak?

— Żyjemy w takim świecie, że skończysz z którymś z braci Blake w białej sukni, albo umierając w ramionach z kulą w sercu. — wyciągnął w moim kierunku ramie, przez które wsadziłam swoją rękę.

Przez jego słowa poczułam dziwny uścisk w sercu. Chwyciłam w lekkim oszołomieniu za swój mały bukiet białych kwiatów z elementami fioletu, a następnie ruszyłam z ojcem do samego wejścia kościoła. Moje serce nagle zaczęło bić niebywale szybko, a nogi zrobiły się miękkie, kiedy stanęliśmy na samym początku białego dywanu, a w oddali zobaczyłam uśmiechniętego Travisa w smokingu.

To był jak sen, a raczej koszmar. Muzyka zaczęła rozbrzmiewać po ścianach kościołu, a moje całe ciało zesztywniało. Poczułam jak tata zaczyna delikatnie kciukiem masować moją dłoń, jakby to miało mnie uspokoić. Nagle wszyscy goście wstali, a ja słyszałam tylko własny łomot serca. Spojrzałam na swoją druhnę, którą była Stefania, potem na Chrisa i gdy stwierdziłam, że żadne nie zamierza krzyczeć w sprzeciwie zrobiłam pierwszy krok, a mój biały obcas stanął na dywanie posypanym kwiatkami. Zaczęłam wolnym krokiem iść z ojcem wzdłuż kościoła do samego ołtarza.

— Poczekaj, dlaczego mówisz, że skończę z którymś z braci Blake, skoro William nie żyje? — odwróciłam głowę w stronę mojego ojca, nie przerywając przy tym swojej drogi do samego piekła. Mój ojciec uśmiechnął się tylko, a po moim ciele przeszedł dziwny dreszcz.

— Lucas znalazł coś ciekawego na laptopie Williama. — jego słowa sprawiły, że kolana mi się ugięły i gdyby nie fakt, że mnie trzymał zapewne bym się wywróciła.

— Co? — zapytałam, jakby nawet trochę za głośno.

— Obyś szybciej została wdową, niż zdążysz powiedzieć przysięgę. — tata pochylił się w moim kierunku, szepcząc do mojego ucha.

Złożył długi pocałunek na moim policzku, a następnie przelotnie całując moje dłonie podał je Travisowi, który z uśmiechem i szczęściem wpatrywał się we mnie. Nie sądziłam, że tak łatwo złapie haczyk, ale ojciec miał racje. Był wpatrzony we mnie, jak w obrazek. Parę scen, że jestem wściekła na ojca, później trochę udawanej złości Stefano na wieść o ślubie i wszystko doszło do skutku, chociaż sama coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze robię.

— Wyglądasz piękniej, niż mogłem sobie to wyobrazić. — uśmiechnął się, a mnie przeszedł dreszcz, mimo wszystko przybrałam delikatny uśmiech na usta.

— Jeszcze możesz się rozmyślić. — uśmiechnęłam się sztucznie, a on stanowczo pokręcił głową, ewidentnie podekscytowany.

— Nie ma takiej opcji. — puścił mi oczko, co przyjęłam z chłodnym uśmiechem. — Możemy zaczynać. — odwrócił się w kierunku księdza, a ciężka gula zacisnęła moje gardło odbierając oddech i mowę.

Obym była szybciej wdową, nim zdążę powiedzieć tak.

***

Miłość. Chwila uniesienia, czy rozdział życia, w którym jesteśmy głupcami? Cokolwiek by to nie było, zawsze dzieje się z odpowiednią osobą i chociaż wszyscy po rozstaniach zastanawiają się, czy było warto, czy był odpowiednią osobą i czy musiałam spotkać akurat jego - odpowiedź brzmi tak. Każda osoba w naszym życiu jest po coś, ma zadanie w naszym życiu, a jeśli uważamy, że tylko nas skrzywdziła i odeszła to najwidoczniej nie uważaliśmy na lekcjach i nie potrafimy interpretować. Miłość zawsze jest z odpowiednią osobą, jednak nie zawsze odróżniamy miłość od zauroczenia, a to już dużo zmienia.

Nawet nie miałam pojęcia, ile już tak stałam trzymając dłonie Travisa, które zaczęły się delikatnie pocić już jakiś czas temu... obrzydliwe. Moje obcasy, których zapomniałam rozchodzić już dobre czterdzieści minut temu mnie obtarły, a suknia zaczęła uwierać. Goście zrobili się nagle irytujący, ksiądz nudny, a ja jeszcze bardziej zniechęcona. Zdążyłam już pięć razy policzyć do stu, przypomnieć sobie teksty trzech piosenek, streścić cały serial, który oglądałam rok temu i dopiero w momencie kiedy zaczęłam w myślach śpiewać kolędy padły te magiczne słowa, których wyczekiwaliśmy oboje.

On, żeby zawrzeć związek małżeński, ja żeby móc się napić do nieprzytomności i zapomnieć jaki mam wstręt na myśl, że będę musiała nosić jego nazwisko.

— Ja Travis Parker Harris biorę ciebie Maddy Maddaleno Torricelli za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. — poczułam uścisk w żołądku, kiedy zobaczyłam po swojej prawej Chrisa, który zmierzał w naszym kierunku ze srebrną tacą, na której były nasze obrączki.

Nagle poczułam jak robi mi się duszno, a wątpliwości biorą górę. Spojrzałam na ojca, który tylko z poczuciem winy odwrócił głowę, nie mogąc na to patrzeć, później na Chrisa, który robił to ze łzami w oczach, na Stefanię, która z nerwów zaczęła skubać bukiet, na Josh'a, który mocno zaciskał szczękę, na Ethan'a, który stał na końcu kościoła kręcąc mi znacząco głową, żebym tego nie robiła, na Sarę, która mi współczuła, na Carter'a, który zaczął coś szperać do mojego ojca, na Lorenzo, który pocieszał mnie wzrokiem, na Travisa, który uważnie mi się przyglądał i na księdza, który mnie ponaglał.

Co ja miałam robić?

— Ja Maddy Maddalena Torricelli biorę ciebie Travisie Parkerze Harrisie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. — niemalże dusząc się powietrzem wydusiłam z siebie przysięgę małżeńską, po czym razem z Travisem sięgnęliśmy po obrączki, żeby je sobie założyć.

Żeby ta smierć szybko nas rozłączyła.

— Jeśli ktoś zna powód dla którego to małżeństwo nie może być zawarte niech powie teraz albo zamilknie na wieki. — ksiądz rozłożył ręce, a drzwi kościoła nagle trzasły z niewyobrażalnym hukiem, jakby przynajmniej sam Bóg wparował do kościoła.

Wszyscy nagle z cichymi szeptami odwrócili się w kierunku wejścia, podobnie jak ja i Travis. Moje serce niemalże wyskoczyło z piersi, kiedy spojrzałam w tamtą stronę. Nagle zrobiło mi się tak słabo, że przesunęłam się do Travisa, aby mieć w nim zaparcie. Wszystko natychmiast dookoła zaczęło szumieć, a przez swój obraz widziałam tylko sylwetkę w smokingu, która pewnym krokiem z rękoma w kieszeni zmierzała przez cały kościół w naszym kierunku.

Mój oddech zrobił się szybko płytki, a ciało odrętwiałe, jakbym właśnie zobaczyła ducha. Mimowolnie moje ręce zaczęły się trząść, a przed oczami migające, czarne plamki. Musiałam kilkukrotnie pomrugać, żeby wyostrzyć swój obraz, jednak to nadal nie pomagało. Z moich ust wydobyło się ciche pochrapywanie, kiedy to nie mogłam łapać kolejnych oddechów, a każdy kolejny przecinał jak brzytwa moją krtań i płuca. Miałam wrażenie jakbym się dusiła, a chłodny dreszcz, który zaczął trząść moje ciało w ogóle nie pomagał.

To niemożliwe.

— Prędzej zajebie tego sukinsyna na ślubnym kobiercu, niż doprowadzę do zawarcia ich związku małżeńskiego. — jego głos zmroził każdy element mojego ciała, doprowadzając mój stan psychiczny na samo dno.

To naprawdę jest niemożliwe.

CZEŚĆ!

WIEM! JESTEM OKRUTNA.

NA SAMYM WSTĘPIE CHCIAŁABYM WAM PODZIĘKOWAĆ, PONIEWAŻ SECRET OBSESSION WBIŁO JUŻ PRAWIE 60K WYŚWIETLEŃ, A TO DOPIERO 3 ROZDZIAŁ! DZIĘKUJE WAM ZA KAŻDE WYŚWIETLENIE, GWIAZDKĘ I POZOSTAWIONY PO SOBIE KOMENTARZ.

PAMIĘTAJCIE, ŻE RAZEM ZE MNĄ TWORZYCIE HISTORIĘ, O KTÓREJ KIEDYŚ BĘDĄ OPOWIADAĆ W SZKOŁACH!

CO TAM U WAS, JAKIEŚ TEORIE MACIE DLA MNIE?

DO NASTĘPNEGO, ANIOŁKI!

Continue Reading

You'll Also Like

11.6K 43 5
PIERWSZY TOM DYLOGII ,,SECRETS,, Mary Davis, poznaje mężczyznę dzięki któremu jej świat zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiedziała że pozn...
6.6M 230K 31
Ona go nienawidzi i chce zapomnieć, ale on robi wszystko, aby ją odzyskać. Czy na pewno uda jej się o wszystkim zapomnieć? Czy zapomni o uczuciu, któ...
19.5K 642 19
Młodej dziewczyny Rosaline Brown nie kręci makijaż , galerie handlowe , chłopaki , paznokcie ani żadne księżniczki z Disneya . Tą dziewczynę kręci co...
Young Tears By horti

Teen Fiction

17.4K 532 14
Co się stanie, jeśli w poszukiwaniu spokoju natkniesz się na jeszcze większy chaos? Melissa nigdy nie należała do osób spokojnych. Zawsze mocno stąp...