paradise lost - 𝚂𝙷 𝚡 𝙷𝙹

Door yvvnho

4.3K 541 111

''Jestem pewien, że to on jest mordercą. Potrzebuję tylko dowodu'' --- Hongjoong to glina, który specjalizuje... Meer

prolog
puszka pandory
kości zostają rzucone
aktor spalonego teatru
gaśnie słońce
słodkie kłamstwa
subiektywny fałsz
partnerzy w zbrodni
ciemne chmury
ręka która karmi
król monet
twój cichy strach
zwodzony oszust
echo winy
niepewna relacja
miecz obusieczny
zatrute myśli
cierpki posmak
niespokojne odkupienie
ziejąca pustka
zakłamane uczucia
nieuniknione spotkanie
ostatni raz
czarny gołąb
zegar bez wskazówek
jego prawda
ich historia

przemilczana prawda

171 21 0
Door yvvnho

– Seonggie! Chodź, szybko! – San macha do niego radośnie, biegnąc przed siebie, na szczyt górki, która miała posłużyć im jako miejsce na piknik – Bo zaraz zajdzie słońce!

– Już idę! – odkrzykuje z uśmiechem, przyspieszając kroku.

Dociera do szczytu i rozglada się, podziwiając niecodzienną scenerię. Przed nimi rozciąga się śliczny górski krajobraz, teraz staplany w promieniach zachodzącego słońca.

– Pięknie tutaj – szepcze, siadając obok Sana. Tamten przysuwa się do niego i splata z nim dłonie.

– To prawda, piękny widok... – odpowiada, nachylając się do jego ucha – Szkoda, że już nigdy nie będzie mi go dane zobaczyć.

Zdezorientowany Seonghwa odwraca się gwałtownie, a widok jaki zastaje sprawia, że z jego ust dobiega cichy krzyk przerażenia.

Zamiast oczu ukochanego wpatrują się w niego dwie ziejące pustką dziury, z których wypełzają soczyste, obślizgłe larwy. Jego skóra posiniała znacznie, a w niektórych miejscach prześwitują śnieżnobiałe kości.

– Nie zobaczę zachodu słońca już nigdy więcej – San chwyta go za ramiona gnijącymi rękoma, a jedna kość wyskakuje mu przez sine mięso w dłoni – Bo mnie zabiłeś, Seonghwa.

– Nie! – próbuje wyswobodzić się z jego uścisku, ale na marne – To nie tak, ja...

Zabiłeś! – przerywa mu, jednocześnie swoim ciężarem ciągnąc go w dół. Seonghwa chce się chwycić trawy, krawędzi, czegokolwiek, ale jego ciało nie słucha. Zsuwa się z góry, wciąż trzymany przez ożywione zwłoki partnera. Próbuje krzyczeć, ale San jedynie uśmiecha się szyderczo, zatykając mu usta obrzydliwie miękką dłonią.

– Chcesz krzyczeć? Ja też krzyczałem, kiedy mnie zabijałeś.

Czarnowłosy potrząsa rozpaczliwie głową, próbując dać mu znak, że wcale tego nie chciał. Że żałuje.

– Żałujesz, że mnie zabiłeś? Śmiechu warte.

Lot zdaje się trwać nieskończoność, kiedy jednak Seonghwa ogląda się za siebie, z przerażeniem stwierdza, że ziemia jest już bardzo blisko.

– Możesz żałować, Seonghwa – mężczyzna uśmiecha się do niego złowieszczo, ukazując popsute rozkładem dziąsła – Ale wciąż czeka cię osąd. Piekło nikogo nie traktuje ulgowo. A zwłaszcza morderców – szepcze mu do ucha, a Park nagle czuje, że przestał spadać. Rozgląda się gorączkowo wokół, próbując zrozumieć, co się właściwie wokół niego dzieje.

Sceneria ulega gwałtownej zmianie. Z górskiego krajobrazu przechodzi w dziwny, bardzo ciemny pokój. Nie może dostrzec praktycznie niczego prócz smugi światła, która przedostaje się przez otwór w zamkniętych drzwiach. Chce się ruszyć, ale natychmiast czuje zimny metal krępujący jego nadgarstki i stopy.

Nagle drzwi otwierają się, a do środka wchodzi San. Nawet po wpuszczeniu światła z zewnątrz pomieszczenie wciąż pozostaje ciemne, więc musi się bardzo wysilić, aby poznać następną wchodzącą sylwetkę.

Za Sanem wchodzi kolejny mężczyzna, na widok którego Seonghwie zasycha w ustach.

– Kupę czasu, panie morderco – Hoseok uśmiecha się, ukazując dziąsła równie zepsute, co te Sana. On także zamiast oczu ma dwie straszliwie puste dziury, a po twarzy pełzają mu robaki najróżniejszego gatunku.

– J-ja... ja przepraszam – stęka rozpaczliwie, próbując uwolnić kończyny z metalowych kajdan – Naprawdę przepraszam. Nie chciałem...

– Nie chciałeś? Odebrałeś życie dwójce ludzi, po czym skrzeczysz, że nie chciałeś? Jak można nie chcieć rozpruć komuś gardła, hę? – stopniowo podnosi głos, aż końcówkę zdania wykrzykuje. Kiedy nie otrzymuje odpowiedzi, śmieje się jadowicie, a w jego dłoni nagle coś iskrzy.

Rozżarzony kawałek... węgla? Czarnowłosy nie ma pojęcia, skąd się tam wziął, jednak nie ma też zbyt dużo czasu na zastanowienie się, gdyż Hoseok podchodzi do niego i przyciska gorący przedmiot do jego policzka.

Skóra skwierczy brzydko, a on wyje z bólu, próbując się odsunąć.

– Co? Boli? – szczerzy się, dociskając palce do szyi jeszcze mocniej – Mnie też bolało. Ale to nie jest nawet dziesięć procent tego, co czułem, kiedy mnie zabijałeś – mówi cicho wprost do jego ucha, owiewając je zepsutym oddechem, po czym wreszcie zabiera ciepły już kawałek.

Seonghwa dyszy ciężko, próbując skupić się na czymkolwiek innym, niż promieniującym z policzka bólu.

Widząc to, Hoseok chwyta go za podbródek, obślizgłymi palcami zmuszając go do spojrzenia w dwa puste miejsca, w których kiedyś znajdowały się gałki oczne.

– To jeszcze nie jest koniec, Seonghwa. Wręcz przeciwnie, to dopiero początek. Zostaniesz osądzony zgodnie z prawem Bożym – wymierza w niego rozkładający się palec – A spotka cię jedna z najsurowszych kar, bo zabiłeś!

Zabiłeś! – zawtórowuje mu milczący dotąd San, podchodząc bliżej. Również wyciąga w jego stronę palec, wskazując na niego. Tal jakby chciał zasygnalizować, pokazać wszystkim, kto zabił. O kim mówi.

Zabiłeś! – znikąd do pokoju zaczynają wchodzić nieznajome mu osoby. Wszystkie wskazują na niego oskarżycielsko palcami, wciąż krzycząc jak zepsute zabawki. Zabiłeś! zabiłeś zabiłeś! zabiłeś!

Zabiłeś!

Zabiłeś!

– Ja... nie chciałem... – szepcze, czując, jak opuszczają go siły.

Zabiłeś!

– Naprawdę... Ja nie...

Zabiłeś! – postacie wrzeszczą tym razem wszystkie na raz, po czym zapada głucha cisza.

Na przód gnijącego tłumu przepycha się San.

Park ze zgrozą zauważa, że były partner trzyma ozdobny nóż – dokładnie ten, którym własnoręcznie podciął mu gardło.

Czuje, jak na ten widok zimny pot zalewa mu plecy. Zaczyna z przerażeniem potrząsać głową na wszystkie strony, jednak San jedynie uśmiecha się, podchodząc bliżej.

– Nadszedł czas osądu.

– Nie! Proszę, nie, nie, nie, nie! – wrzeszczy, kręcąc głową z obłąkaniem wypisanym w oczach – Nie! Proszę! Przepraszam, ja...

– To na nic, Seonghwa – mruczy, unosząc nóż ponad głowę – Możesz przepraszać ile chcesz, ale to na nic. Bo Bóg nie wybacza mordercom! – ryczy, opuszczając ostrze wprost na serce Parka.

———

Podrywa się z krzykiem, natychmiast rozglądając gorączkowo po pustym apartamencie. Dopiero po chwili dociera do niego, że jest w swoim nowym mieszkaniu, a to sprzed chwili, to był po prostu kolejny koszmar.

Próbuje przełknąć ślinę, jednak jego usta są suche jak wiór. Chwyta się za klatkę piersiową próbując uspokoić galopujące serce i ze świszczącym oddechem wstaje, kierując się do najbliższego lustra.

– Nie ma... – szepcze bezgłośnie, dotykając się po policzku, który jeszcze przed chwilą skwierczał ohydnie pod rozżarzonym węgielkiem.

To tylko koszmar.

Wciąż próbując uspokoić oddech, zapala światło, a następnie kieruje się do kuchni.

Trzęsącymi rękoma nalewa sobie szklankę wody i wypija ją jednym haustem. Od razu napełnia ją znowu, ponownie opróżniając całość. Po wypiciu stoi jeszcze chwilę w miejscu, a kiedy czuje, że już względnie się uspokoił, wraca do pokoju i zerka na zegarek.

4:12.

Wzdycha, chowając twarz w dłoniach. Wie, że już nie ma szans na dalszy sen.

Nie po tym, co widział przed chwilą.

Wyjmuje z torby trzy pudełka leków i wyciska je sobie na rękę. Łącznie na jego dłoni spoczywa siedem tabletek.

Wrzuca je sobie do ust i połyka bez popijania, krzywiąc się na ich gorzki posmak.

Odwraca głowę, wlepiając wzrok w ciemną tafle oszklonego tarasu i z żalem stwierdza, że nic jeszcze nie widać.

W grudniu o tej porze panują jeszcze egipskie ciemności, więc nie było szans ani na podziwianie wschodu słońca, ani chociaż migoczących fal.

– No nic, w takim razie papierkowa robota wzywa – mówi sam do siebie, po czym kieruje się w stronę swojego małego biura.

Wchodząc do pokoju, jeszcze raz nieświadomie muska swój policzek.

———

Podrywa się gwałtownie z łóżka, o mało nie uderzając w szafkę nad nim. Rozgląda się po skąpanym w mroku pokoju, próbując opanować świszczący oddech. To tylko koszmar. Nic więcej.

Chwyta się za głowę i krzywi, kiedy natarczywy głos ze snu nie daje za wygraną.

– Hongjoongie... Dostaliśmy zaproszenie na ekskluzywne przyjęcie w wakacyjnej posiadłości hrabiego Choyeol – powiedziała, głaszcząc go po głowie – Chciałbyś iść z nami?

Warczy, potrząsając gwałtownie głową, aby odgonić od siebie ten przeklęty sen.

Przez tyle lat miał spokój, dlaczego akurat teraz musiał wrócić?

———

– Jesteś dwie minuty za wcześnie. Dokładnie tak, jak cię uczyłam – starsza kobieta chowa ozdobny zegarek do kieszeni i posyła stojącemu przed nią synowi zadowolony uśmiech.

– Jakże mógłbym zapomnieć tak cenną lekcję, matko? – kłania się, również przyozdabiając twarz fałszywym uśmiechem.

– Już dobrze, bo umrę od tej słodyczy – macha ręką – Twój brat powinien zaraz się zjawić, tak samo jak reszta gości. Na razie możesz sprawdzić, czy podane zostały wszystkie przekąski i napoje z listy, a później, kiedy wszyscy się już zbiorą, dopełnisz obowiązków.

– Zrozumiałem – doskonale wiedząc, co miała na myśli, ponownie się kłania, a następnie odchodzi w stronę wspomnianego stołu z przekąskami. Wyjmuje menu z jednej z podstawek i przelatuje szybko wzrokiem po liście, co jakiś czas zerkając z powrotem na stół.

Kiedy stwierdza, że wszystko jest jak należy, odkłada menu na miejsce i w tym samym momencie czuje na ramieniu lekkie klepnięcie.

Odwraca się, a na jego twarzy rozkwita uśmiech, kiedy widzi stojącą przed nim parę.

– Witaj, braciszku. Yeri – kiwa jej na powitanie – Cieszę się, że możemy cię tu gościć.

– Ależ nie – odpowiada z uśmiechem, kłaniając się lekko. Jej śliczna, pudrowo-różowa sukienka faluje wokół nóg, a ozdobny wisiorek grzechocze, kiedy podnosi głowę – To ja dziękuję, że mogę uczestniczyć w takim wspaniałym przyjęciu. Nigdy nie widziałam czegoś takiego.

– Szczerze mówiąc, matka nie była zachwycona, kiedy powiedziałem jej, że przyjdę z Yeri – młodszy prycha, przyciągając dziewczynę do siebie – Bo nie jest elitą – dodaje cicho, a Yeri uśmiecha się smutno.

– Oh, naprawdę? – unosi brwi – I jak ją przekonałeś? Nasza matka zazwyczaj jest nieugięta w takich sprawach.

– Powiedziałem, że albo przyjdę z nią, albo wcale. Jak mógłbym zostawić najważniejszą dla mnie osobę samą w święta? – pyta z oburzeniem, wprawiając swoją dziewczynę w chichot.

– Mówiłam ci, że poradzę sobie sama – chwyta go za rękę i splata ich palce ze sobą, kciukiem delikatnie pocierając o wierzch jego dłoni – Wiem, jaka jest twoja rodzina i rozumiem, że moje pochodzenie może sprawiać pewne problemy. To trudność dla nas obojga, nie tylko dla mnie, więc nie powinnam ci robić z tego powodu żadnych problemów. Nie martw się – przekonuje pocieszająco, a Yunho odwraca się do niego z wydętymi wargami.

– Słyszałeś ją, Seonghwa? Jaka jest wyrozumiała? I jak ja mam jej nie kochać? – pyta zrozpaczony, a Yeri paca go w ramię, nagle lekko zawstydzona.

Widząc te scenę, Seonghwa śmieje się szczerze i przyciąga chaotyczną dwójkę do siebie.

– Jesteście przeuroczy, doprawdy. Nie martwcie się, nawet gdyby coś nie podziałało z przekonaniem matki, po prostu przyjdźcie do mnie. Załatwię wszystko, o co poprosicie – uśmiecha się, a zarówno Yeri, jak i Yunho spoglądają na niego z zaszklonymi oczami.

– Seonghwa...

– Już, już. Dosyć tych czułości, hm? – ucina, odsuwając się od nich – Wygląda na to, że goście zaczynają się schodzić.

Słysząc to, obydwoje odwracają się w kierunku wejścia, przez które wchodzi właśnie nieznajome im, starsze małżeństwo.

– Masz rację... zaczyna się.

– Mhm – potwierdza, skanując zimnym wzrokiem wchodzących do sali ludzi – Zaczyna się.

Sala powoli zaczyna się wypełniać, gęstniejąc pod naporem nieznanych im twarzy, a z każdą kolejną Yunho wyraźnie pochmurnieje.

– To chyba miała być rodzinna impreza? – unosi brew, orientując się, że prócz brata i Yeri nie zna w tym pomieszczeniu ani jednej osoby.

– Wiesz, jaka jest nasza matka. To było wiadome, że tak duży ruch jak przywrócenie mnie na stanowisko nie obejdzie się bez echa – stwierdza, na co tamten wzrusza ramionami.

– Mogłaby chociaż udawać, że chciała to zrobić po ludzku.

Gości przybywa z każdą chwilą coraz więcej i więcej, a kiedy drzwi za ostatnią parą wreszcie się zamykają, matka Seonghwy odczekuje chwilę, po czym wchodzi na balkon znajdujący się piętro wyżej, tuż nad głowami zebranych w sali osób.

Stuka delikatnie łyżeczką w kieliszek białego wina, które zamówiła specjalnie na tą uroczystość, a następnie odchrząkuje, ściągając na siebie całą uwagę.

– Serdecznie witam wszystkich zebranych tutaj gości – uśmiecha się, przebiegając szybko wzrokiem po ich twarzach – Cieszę się, że zdołaliśmy się tutaj zebrać w komplecie, oraz że daliście państwo radę tutaj przybyć mimo stosunkowo krótkiego powiadomienia. Jak już większość z was wie... – jej wzrok przenosi się przez krótki czas na Seonghwe, na co on natychmiast wstaje i pospiesznie kieruje się w stronę wejścia na balkon – Przez siedem lat trwałam w żałobie po zaginięciu mojego najstarszego syna. Nie znaleziono jego zwłok, ale nie było też od niego absolutnie żadnego znaku życia. Byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, kiedy zniknął syn, którego tak bardzo kochałam... – przerywa na chwilę – Jednak niedawno zdarzył się cud – wskazuje ręką na puste miejsce obok siebie. Zapada grobowa cisza, lecz kiedy tylko tłum dostrzega podchodzącą do barierki postać, z powrotem podnosi się szum.

Seonghwa staje obok swojej matki, ze sztucznym uśmiechem przyglądając się wszystkim na dole. Wygląda bardzo dostojnie w swoim idealnie wykrojonym, czarnym garniturze, białej koszuli i złotych spinkach od mankietów, które lśnią jasno, kiedy podnosi rękę, aby uciszyć panujący w sali szmer.

– Witajcie, szanowni państwo – kłania się wdzięcznie, a widownia ponownie milknie.

– Uciszył ich jednym skinieniem głowy... – szepta Yeri ze zdumieniem, na co Yunho kiwa głową.

– Mój brat jest dosyć... niesamowitą osobą – odpowiada, z uśmiechem przyglądając się przemawiającemu Seonghwie.

– To dosyć szokująca wieść i wiem, że wiele osób wciąż niedowierza mojemu pojawieniu się. Tak jak moja szanowna matka wspomniała – kiwa lekko głową w jej stronę – Zniknąłem aż na siedem lat. Zapewne wielu osobom nasuwa się pytanie: dlaczego? Co zmusiłoby mnie do zostawienia mojej ukochanej rodziny, przyjaciół i firmy, w którą moi przodkowie włożyli tyle wysiłku, aby wznieść ją na wyżyny? To proste – wyciąga z kieszonki garnituru pilot, wyświetlając na dużej ścianie skan dowodu osobistego. Na dokumencie widnieje jego zdjęcie, ale wszystko pozostałe jest zmienione, łącznie z imieniem i nazwiskiem – Zostałem porwany – mówi spokojnie, obserwując pojawiający się na twarzach gości szok – Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale tak właśnie było. Siedem lat temu, kiedy wracałem ze sklepu z moim świętej pamięci ojcem, poprosiłem go, aby podrzucił mnie do mojego najlepszego przyjaciela. Ojciec miał pewne obiekcje, bo wybierałem się bez ochrony, ale namówiłem go, że ten jeden raz może mi odpuścić – uśmiecha się – Bo co może się stać, zapytałem wtedy, wychodząc z auta. Zupełnie nieświadomy tego, że za niecałe 10 minut skończę jako okup. Tak, moi państwo, okup – podkreśla, dając im chwilę na oswojenie się z informacją – Wśród bogatych rodzin często zdarza się, że dzieci bądź żony padają ofiarami porwań. Podobnie było tym razem. Jednakże... – pauzuje, aby nawilżyć wargi językiem – Mój przypadek różnił się od typowych porwań. Czym, zapytacie? Otóż, za moim porwaniem stało... młodsze małżeństwo. Tak, wiem, że brzmi to dziwnie – dodaje, słysząc szepty na sali – Dlaczego młode małżeństwo miałoby porywać dziedzica jednej z największych firm w Korei? Skąd w ogóle mieli informacje, kiedy będę bez ochrony? Skąd mieli środki, aby to porwanie przeprowadzić? To proste, moi drodzy państwo. Nie mieli – rozkłada szeroko ręce – Bo skąd mieliby mieć? Właśnie po to mnie porwali. Dla pieniędzy z okupu. Nie mieli także informacji o tym, że będę bez ochrony. To był czysty przypadek, a ich decyzja o uprowadzeniu mnie, czysto spontaniczna. I właśnie ta spontaniczność ich zgubiła – milknie na chwilę, aby wziąć łyk wina ze swojego kieliszka. Od tej całej przemowy zasycha mu w ustach – Nie do końca wiem o co poszło, bo, wiadomo, nie powiedzieli mi, ale... o coś się pokłócili. Jak już wspomniałem, nie mam pojęcia o co, ale poskutkowało to tym, że kobieta postanowiła opuścić swojego małżonka i uciec. Na moje szczęście, bądź też nie, zabrała mnie ze sobą. Tak jak zapewne się domyślacie, nie wypuściła mnie na wolność. Zdawała sobie sprawę z wagi czynu, jaki popełniła oraz miała świadomość tego, że w wypadku mojego powrotu, jej najmniejszym problemem była policja. Dlatego wychowywała mnie w ukryciu – przełącza slajd na zdjęcie małego, skromnie urządzonego mieszkanka – Mieszkałem tutaj przez siedem lat. Nie wolno było mi wychodzić z domu bez niej, a kiedy podrosłem, nie mogłem wychodzić wcale, bo bała się, że się wyswobodzę i ucieknę. Nie miałem żadnych przyjaciół ani rodziny. Miałem tylko ją. Po jakimś czasie sama zaczęła traktować mnie jak swojego syna, martwiła się o mnie, pomagała mi z problemami i... przepraszała, że zniszczyła mi życie. Tak, przepraszała mnie za to. Jednak ja nigdy nie byłem na nią zły. Owszem, zabrała mi 7 lat życia, ale wiedziałem, że nie zrobiła tego z własnej woli. Rosnące długi nie pozwalały jej patrzeć jasno w przyszłość, a wiszące nad nią widmo śmierci nie pozwalało oddać mnie z powrotem. Teraz tym bardziej nie mogę mieć jej nic za złe, bo w końcu wróciłem do swojej ukochanej rodziny – odwraca się do matki i uśmiecha czule, na co ona odwzajemnia gest – Cieszę się, że mogę tutaj z państwem być, oraz że wróciłem na swoje miejsce. Nikt nie odda mi straconych lat, ale mogę zrobić wszystko, aby kolejne były moimi najlepszymi! A razem ze mną, na szczyt pójdzie Bandaine. Zdrowie!– unosi kieliszek do góry, a po sali rozlegają się radosne oklaski. Wszyscy zaczynają stukać się swoimi napojami i podnosi się gwałtowny szum, kiedy przy okazji toastu goście dyskutują między sobą o usłyszanych przed chwilą słowach.

Seonghwa, widząc to, uśmiecha się i odsuwa do tyłu, w cień balkonu, gdzie stoi jego matka.

– Całkiem niezła przemowa. Jeszcze chwila i faktycznie bym uwierzyła w ten stek bzdur – mówi, nie odrywając wzroku od ludzi na dole.

– To drobiazg.

– I to wszystko wymyślone w jedną noc – kręci z rozbawieniem głową – Nie bez powodu okrzykiwali cię geniuszem na każdym kroku.

– Schlebiasz mi, matko.

– Na pochwały jeszcze za wcześnie – wreszcie przenosi wzrok na niego, a z jej oczu bije ten sam, znajomy chłód – Teraz idź do gości i rozwiń temat, żeby nie pozostawić im żadnych wątpliwości. Jak porozmawiasz ze wszystkimi, możesz iść do domu.

– Dobrze – kłania się, po czym zmierza w kierunku zejścia.

– Seonghwa? – woła go znienacka, gdy już stawia stopę na pierwszym stopniu.

– Tak?

– Wesołych świąt.

Nie odpowiada. Wpatruje się w nią chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a następnie uśmiecha słabo, ponownie schylając głowę.

– Tak, matko. Wesołych świąt.

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

1.2M 65K 59
𝐒𝐜𝐞𝐧𝐭 𝐨𝐟 𝐋𝐨𝐯𝐞〢𝐁𝐲 𝐥𝐨𝐯𝐞 𝐭𝐡𝐞 𝐬𝐞𝐫𝐢𝐞𝐬 〈𝐛𝐨𝐨𝐤 1〉 𝑶𝒑𝒑𝒐𝒔𝒊𝒕𝒆𝒔 𝒂𝒓𝒆 𝒇𝒂𝒕𝒆𝒅 𝒕𝒐 𝒂𝒕𝒕𝒓𝒂𝒄𝒕 ✰|| 𝑺𝒕𝒆𝒍𝒍𝒂 𝑴�...
4.3K 205 7
𝘏𝘪𝘴 𝘭𝘰𝘷𝘦 𝘧𝘰𝘳 𝘺𝘰𝘶 𝘪𝘴 𝘵𝘳𝘶𝘦 IN WHICH The Lady Lover or Vanya of Lys is the personal handmaiden of Rhaenyra Targaryen after her fallou...
2.6M 152K 49
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...
4.5K 134 18
"So Sebastian if you don't mind me asking- because lots of us have noticed through pictures or videos and are all dying to know- what is that mysteri...