Dlaczego nazywasz go "głupim...

Від YurikoChan13

76 5 88

(...) Nagle usłyszał delikatny dźwięk, jakby szeleszczących dzwonków, ale też stonowany, jak tafla jeziora w... Більше

Dlaczego nazywasz go ''głupim szczurem''?

72 5 88
Від YurikoChan13

I mam je, mam je, mam - tych skrzydeł dwoje;
Wystarczą:- od zachodu na wschód je rozszerzę,
Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę.
I dojdę po promieniach uczucia - do Ciebie!

Adam Mickiewicz, Dziady cz. III

Wielkie tłumy zebrały się wokół opery wiedeńskiej. Każdy chciał być jak najbliżej, byleby tylko usłyszeć przepiękną grę ich rodaka, znanego na całym świecie. Był to nikt inny jak anielski pianista - Licht Jekylland Todoroki. Zaledwie osiemnastoletni chłopak. Dlaczego więc wszyscy tak bardzo pragnęli usłyszeć grę jakiegoś (jakby to wiele starszych osób powiedziało) smarkacza? Czym wyróżniała się akurat jego muzyka od muzyki spod palców innych wybitnych pianistów, również tych żyjących?

Tak naprawdę to niczym.

I taka była prawda pod wieloma względami. Nie miał najdroższego pianina na świecie, korzystał ze zwykłych nut, które można znaleźć w Internecie i był samoukiem. Jednak jako jeden z nielicznych potrafił wyciągnąć głębię z muzyki. Co nie znaczy, że potrafił oddać idealnie nastrój danego utworu. To nieprawda. Jego delikatne palce uderzały w klawisze, wydobywając z nich najczystsze dźwięki, zawsze z odmierzoną, idealną siłą. Raz delikatnie, ledwo co przyciskając klawisz, by już za chwilę docisnąć kolejny, nawet trochę na siłę.

Jego muzyka była nazywana anielską. I to było jak najbardziej trafne określenie. Przez swoją grę poruszał wielu. Prawie wszyscy płakali na jego występach. To nie pokazywało talentu Lichta, a bardziej jak smutne jest społeczeństwo. Każdy miał swoje problemy, grzechy, winy, które ich przygniatały i czasem uniemożliwiały normalne funkcjonowanie. 

Grając dawał z siebie wszystko. Wkładał w to całe serce. Pracowało całe jego ciało. Nie tylko dłonie. Poruszał całym ciałem wraz z muzyką...nie, to muzyka poruszała jego ciałem tak, jak chciała. Podczas koncertów chłopak był w swego rodzaju ekstazie. Kochał to, co robił. 

W pewnym momencie urwał nagle grę. Utwór się zakończył. Cała widownia wstała i zaczęła mu bić brawo i obrzucać scenę kwiatami. Również ci, którzy stali na zewnątrz wznieśli okrzyk i wiwaty na cześć pianisty.

Licht ukłonił się lekko i zszedł ze sceny. Był wykończony, ale szczęśliwy. Nawet lekko się uśmiechał, cały spocony. Niektóre kosmyki jego włosów posklejały się i przylgnęły do jego twarzy. Ktoś podał chłopakowi wodę.

- Byłeś świetny! - zawołał rozpromieniony mężczyzna o jasnych włosach związanych w warkocz. Był to Rosen Kranz - menadżer pianisty.

- To prawda, Aniele! Przeszedłeś samego siebie! - powiedział chłopak w okularach, podpierający ścianę z założonymi rękoma. Uśmiechał się szeroko pokazując kiełki.

- Zamilcz, szczurze - odrzekł mu Licht ocierając usta wierzchem dłoni z lekko łobuzerskim uśmiechem. Odłożył pustą butelkę.

- Dobrze cię widzieć w dobrym humorze, Licht-Tan - nadal uśmiechał się czerwonooki chłopak, wpatrując się w fioletowookiego.

- Licht zawsze jest w dobrym nastroju po koncertach, Hyde - wtrącił Kranz, aby uniknąć kłótni pomiędzy chłopakiem a wampirem.

W rzeczy samej, Hyde był wampirem, do tego nie byle jakim! Hyde, a właściwie Lawless, egzystował na tym świecie jako SerVamp- wampirzy sługa. Niestety i to miało swoje wady. Gdy zawarł pakt, kontrakt z człowiekiem, nie mógł się od niego oddalać. Co było uciążliwe zwłaszcza, kiedy niezbyt lubiło się ze swoim panem. Tak było niestety w przypadku Lichta i Hyde'a. Oboje się nie znosili, a przynajmniej uświadamiali o tym wszystkich wokół.

W końcu kto wie co człowiekowi (albo wampirowi) siedzi w głowie naprawdę?

- Wiem wiem! I lubię go takiego widzieć... - uśmiechnął się miło wampir.

- Obyś zdechł, demonie - uciął Licht.

- Po prostu wracajmy już... - westchnął Rosen. Tak też zrobili. Zebrali swoje rzeczy i poszli do samochodu marki BMV, należącego do Kranza.

- Ja z przodu! - krzyknął Lawless.

- Chyba śnisz szczurze! - warknął na niego Licht. Zmierzyli się wzrokiem i zaczęli biec w stronę auta.

- Jak z dziećmi... - westchnął lekko rozbawiony menadżer.

I w sumie racja. Cała ich trójka tworzyła dość specyficzną, jednak miłą rodzinkę, w której to Kranz musiał wszystkich ogarniać.

Pierwszy do samochodu dobiegł Lawless. Jednak już sekundę potem dobił do niego ten drugi. kopnął wampira z całej siły tam, gdzie kończą się plecy, aż odleciał na kilka metrów i wbił się w mur. Licht jak gdyby nigdy nic wsiadł do samochodu na miejsce pasażera.

Kranzowi opadły ręce. Nawet jeśli są rodziną, to z problemami. Dużymi problemami.

Wsiadł do samochodu.

- Na co czekasz? Możemy jechać - rzekł zaskoczony pianista.

- Czekamy na Hyde'a... jak się od siebie oddalicie to umrzesz, pamiętasz ?

- Anioły nie umierają od byle czego. A ja jestem aniołem... - zostało mu przerwane.

- I obowiązki mam anielskie! - zawołał Lawless, który w ułamku sekundy znalazł się w samochodzie, w pozycji pół leżącej, na tylnych siedzeniach.

- Morda, diable! Zgiń, przepadnij! - wykrzyczał Todoroki i kopnął wampira w twarz.

- Uspokójcie się obaj! Hyde, bo użyje wody święconej...a tobie Licht schowam melony! - krzyknął Rosen

Obaj natychmiast się uspokoili.

Wspaniała rodzinka.

Kranz odpalił auto i ruszył. Podróż minęła wszystkim w ciszy, a na miejsce dotarli po godzinie. Pojechali do rodzinnego miasteczka Lichta. Przez całą drogę nikt nie zamienił ze sobą ani słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Plus ani Licht ani Lawless nie chcieli ryzykować utratą melonów i oblania wodą święconą.

Todoroki siedział oparty głową o szybę i podziwiał znajomy mu krajobraz. Wspomnienia z dzieciństwa malowały się przed nim, tworząc  jakby film. Tęsknił do tych beztroskich chwil. Na jego twarzy rozkwitł delikatny uśmiech. Dalej podziwiał świat za oknem samochodu, gdy spojrzał na niego Hyde. W jednej chwili został oczarowany szczerym uśmiechem chłopaka z białym pasemkiem. Oczy mu rozbłysły a wargi wygięły się w subtelny uśmiech. Jego policzki przybrały lekki odcień różu. W głębi serca zawsze podziwiał Lichta. Choć tego nie okazywał. Nawet przed sobą nigdy tego nie przyznał. Przymknął powieki. Próbował wyryć obraz człowieka o anielskim uśmiechu w swojej pamięci. Tak, by jak najbardziej oddał piękno i delikatność tego widoku, którego był świadkiem, a którego tak ciężko było kiedykolwiek dojrzeć. Przynajmniej dopóki człowiek ów mu się nie znudzi, będzie mieć miłe wspomnienie.

Nagle oboje zostali wyrwani ze swoich fantazji.

- Dojechaliśmy na miejsce - rzekł Kranz, psując tym samym obraz w głowie Lawlessa, jak i przerwał film Lichta. Wszyscy wysiedli z samochodu i skierowali swoje kroki ku białemu domostwu na uboczu.

Budynek nie był bardzo duży, ale i tak wyróżniał się wielkością wśród pozostałych domów. Podtrzymywały go wysokie kolumny w stylu doryckim. Jego dach był lekko spiczasty, drewniane okiennice z wyrzeźbionymi, fantazyjnymi wzorami z motywem przewodnim kwiatu rumianku. Ściany budynku obrastała gdzieniegdzie pnąca się ku słońcu winorośl, oplatając dyskretnie rury do zbierania deszczówki. Do mieszkania prowadziła kamienna ścieżka, wokół której rosła dzika trawa, wraz z kwiatami, przywianymi tutaj przez wiatr z czterech różnych stron świata.

- Nie zamierzasz się przemienić w jeża? - zagadnął Licht Hyde'a bez większych emocji.

- Otóż nie, aniołeczku! - wykrzyczał entuzjastycznie wampir.

- Błagam nie kłóćcie się znowu! - krzyknął Kranz, zanim którykolwiek zdążył kontynuować tę wymianę zdań.

Licht wydał ciche westchnięcie i nacisnął dzwonek do drzwi swojego rodzinnego domu. Niemal natychmiast otworzyła im niska kobieta o wyblakłych nieco włosach, lecz nadal roześmianych oczach.

- Licht! Synu! - zawołała szczęśliwa kobieta i wzięła syna w swoje objęcia. On również przytulił matkę.

- Nie ostrzegłeś, że przyjedziesz - puściła syna i zmierzyła go poważnym spojrzeniem.

- Licht miał koncert w Wiedniu, dlatego uznaliśmy że zrobimy pani niespodziankę - uśmiechnął się życzliwie Kranz.

- Witaj Rosenie. Miło mi cię znowu widzieć. Wydoroślałeś od kiedy ostatni raz cię widziałam - zaśmiała się lekko.

- Za to pani wciąż jest tak czarującą jak zawsze - odrzekł grzecznie.

- Ajj nie przesadzaj! - zganiła go rozbawiona - Zapraszam was do środka, zaraz będzie obiad - rzekła z uśmiechem na ustach i zniknęła w głębi korytarza.

Licht, Kranz oraz niezauważony Lawless (lekko zirytowany tym faktem) weszli za kobietą. Matka Lichta zaprowadziła ich do jasnej jadalni z drewnianym, ręcznie rzeźbionym stołem i takimi samymi krzesłami. W pokoju wisiało kilka rodzinnych obrazów, zarówno z rodziny matki, jak i ojca Lichta. Na komodzie pod ścianą stały w ramkach różne fotografie. A to z koncertów, a to z wspólnych wakacji tej familii.

Panowie usiedli do stołu. Po krótkiej chwili dołączył do nich ojciec Lichta i jego matka. Wszyscy zaczęli zjadać przygotowany przez mamę Lichta posiłek. Smakował dokładnie tak, jak Licht pamiętał z dzieciństwa. Podczas wielu podróży, kiedy odbywały się jego trasy koncertowe, miał przyjemność jadać wiele smakowitych i nieznanych mu wcześniej potraw. Jednak to tutaj, w małej wioseczce pod Wiedniem mieszkała najwspanialsza kucharka świata.

W czasie obiadu zaczęto rozmawiać i w końcu nawet Lawless został zauważony i prowadził ożywioną rozmowę z rodzicami fioletowookiego.

- Na jak długo zamierzasz zostać, synu? - zapytał ojciec chłopaka.

- Niestety jutro jedziemy dalej, czas goni - odpowiedział.

- Cóż, szkoda, że tak krótko... A kim jesteś dla Lichta tak swoją drogą? - zapytał ojciec pianisty, którego owo pytanie nurtowało odkąd zobaczył młodzieńca w okularach.

- Ja? Jestem chłopakiem Lichta! - zawołał entuzjastycznie i objął ramieniem siedzącego obok niego Todorokiego.

- Nie pozwalaj sobie, głupi szczurze! - Licht zrzucił jego rękę jak oparzony, a na jego policzkach pojawiły lekkie wypieki

Na chwilę zapadła cisza, w której wszyscy zastygli w bezruchu. Przerażony Licht z wypiekami na licach z niepokojem wyczekiwał reakcji rodziców na głupi żart jego SerVampa. W duchu przysięgał sobie, że zamorduje okularnika, jak tylko skończą obiad. Rosen zamarł z widelcem w połowie drogi od talerza do ust. Nabite na nim warzywo spadło z powrotem na talerz, powodując jedyny ruch w tej chwili. Ojciec Lichta zdawał się być zmieszany sytuacją, może wręcz lekko zagniewany, a matka milczała z wyraźnym szokiem na twarzy. Jedynie Lawless zdawał się być zadowolony z swego, jak pewnie uważał, przedniego kawału.

- To wspaniale! - stwierdziła po długim milczeniu rozanielona pani Todoroki - Cieszę się waszym szczęściem - uśmiechała się miło.

- Cóż, osobiście wolałbym, żebyś przyprowadził do domu dziewczynę, synu. Ale to twoje szczęście jest najważniejsze - uśmiechnął się lekko pan Todoroki.

Licht oniemiał, a Lawless się speszył.

- J...ja żartowałem, tak naprawdę tylko się przyjaźnimy... a szczerze mówiąc to nawet nie do końca... - próbował tłumaczyć się okularnik.

- Oh, to szkoda...ale myślę, że bylibyście dobrą parą - mówiła nadal uśmiechnięta matka Lichta.

Rosen aż zadławił się  owym warzywem, które chwilę temu ponownie nabił na swój sztuciec.

- Raczej nie - ozwali się równocześnie delikatnie zarumienieni wampir i człowiek.

Dalsza rozmowa przy stole była nieco niezręczna, a Lawless (zwykle rozgadany) nie odezwał się już ani razu.

Po skończonym posiłku Licht udał się do swojego pokoju na piętrze. Lawless podążył za nim, gdyż tak poleciła mu matka jego eve. Mieli spać w jednym pokoju, ponieważ inne były aktualnie wynajmowane. Rosen zaś dostał mały pokoik. Zbyt mały, by pomieścić tam dwoje osób. Licht rozejrzał się po pokoju i od razu zalała go fala wspomnień, przez odurzającą wręcz aurę bijącą od tego miejsca. Spędził w tym pokoju całe dzieciństwo. Mógł niemal namacalnie dostrzec siebie sprzed lat, kiedy przeżywał w tym pokoju wszystkie wzloty i upadki. Kiedy płakał tutaj w poduszkę i kiedy śmiał się całym sobą, kiedy był pochłonięty nauką do egzaminów i kiedy całym sobą oddawał się grze na pianinie. Właśnie do niego podszedł i przejechał po nim ręką, wydając niezbyt miły dla ucha harmider. Na jego usta wkradł się figlarny uśmieszek na wspomnienie chwil, które spędził przy instrumencie. Spojrzał w stronę skosu w pokoju, na którym było pełno rysunków jego autorstwa. Zaśmiał się lekko widząc swoje dziecięce bazgroły, przedstawiające głównie koślawo narysowaną uskrzydloną postać grającą na czymś, co miało być pianinem.

- Aniołku... - ozwał się Lawless, lecz nie zdążył nic dopowiedzieć.

- Milcz, szczurze! Już wystarczająco mnie dzisiaj wkurzyłeś! - krzyknął na wampira.

- Hah! Przeszedłem samego siebie co nie, mój chłopaku? - zawołał z teatralną przesadą.

- Zamknij się! Nigdy nie byłbym z diabłem!

- Nigdy nie mów nigdy! Znasz to powiedzonko, aniołeczku? - zapytał z niewinnym uśmieszkiem.

Nie otrzymał odpowiedzi.

Zamiast tego poczuł ból w brzuchu i chwilę potem wylądował w ścianie. Licht prychnął. Otworzył kanapę i wyciągnął z niej koc i poduszkę. Rzucił tym w swojego wampira.

- I śpisz na podłodze- powiedział groźnie, po czym sam zaczął ścielić sobie łóżko.

Lawless już się nie odezwał, nie chcąc znów oberwać. Wziął koc i poduszkę na podłodze i położył się. Szybko zasnął.

Licht uczynił podobnie, jednak nie mógł zasnąć. Szamotały nim dziwne uczucia, których nie był w stanie nazwać. Myślał, że były one spowodowane natłokiem wspomnień, którego doświadczył. Czuł ukłucia w klatce, ogarniał go lęk a zarazem był bardzo pobudzony i w jakimś dziwnym napięciu nie mógł zasnąć. Jakby na coś czekał.

Mijały godziny, a sen nie nadchodził.

Północ...

Pierwsza w nocy....

Druga...

Trzecia...

Nadal był rozbudzony, a jego uczucia i emocje w żaden sposób nie zelżały.

Nagle usłyszał delikatny dźwięk, jakby szeleszczących dzwonków, ale też stonowany, jak tafla jeziora w bezwietrzną noc. Ów dźwiękiem była cicha melodia, brzmiącą tak kojąco, że uśpiłaby każdego...o ile nie targałyby nim dziwne emocje.

Licht usiadł na łóżku i oniemiał na widok, który pojawił się przed jego oczami. Nad Lawlessem pochylała się mistyczna postać. Bił od niej dziwny blask, wydawała się jakby przezroczysta, jednak na tyle wyrazista, że chłopak mógł dostrzec rysy jej sylwetki, falujące, złote włosy i sukienkę w jasnozielonym, nienaturalnym kolorze. Nuciła swoją melodię, subtelnym i delikatnym ruchem gładząc włosy wampira.

W pewnym momencie zakończyła swoją pieśń i spojrzała na oniemiałego Todorokiego. Uśmiechnęła się lekko i swoim dźwięcznym, łagodnym głosem zapytała:

- Dlaczego nazywasz go "głupim szczurem"?

Kiedy Licht zobaczył jej twarz i usłyszał pytanie, jakie do niego skierowała, szybko ją rozpoznał.

- A dlaczego ty zostawiłaś tego głupiego szczura, który tak bardzo cię kochał? - zapytał jeszcze bardziej wytrącony z równowagi emocjonalnej jej obecnością.

Nienawidził tej kobiety z całego serca. Nawet bardziej niż Hyde'a - tego był pewien. Nie mógł zrozumieć jej motywacji, celów działań i wyborów, przez które Lawless stał się szaleńcem.

Ophelia, jak brzmiało jej imię za życia, uśmiechnęła się smutno. Wstała znad wampira. Splotła ręce z tyłu i spojrzała chłopakowi prosto w oczy.

- Wierzę, że moje przekonania były słuszne. Wierzyłam w pokój i walczyłam o niego - odrzekła krótko.

- Pokój, który upadł niedługo po twojej bezsensownej śmierci. I to nazywasz poświęceniem? Po co robić coś, co nie przyniesie rezultatów?

- Ah, a inwestowanie czasu, pieniędzy i wysiłku w naukę gry na pianinie coś zmieni? Próżna nadzieja. Nawet jeśli teraz jesteś lubiany, też o tobie zapomną - odgryzła się tonem pełnym pogardy.

W tym samym momencie po pokoju przebiegł gwałtowny szum, zza okna słychać było błyskawice, a po chwili w pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno. Wicher, który się zerwał, wypełnił całe pomieszczenie. Skumulował się w jednym miejscu, nad wyblakłą, bladoniebieską świeczką. Stworzył tam nikły płomień, który rozświetlił mrok pokoju, jednak nie wiele bardziej niż wpadający blask księżyca.

W końcu wiatr ucichł, pozostawiając blady blask zapalonej świeczki. W tym oświetleniu Ophelia wyglądała dość upiornie, z błyszczącymi nienaturalnie oczyma, które tym bardziej potęgowały ten efekt swoją szmaragdową zielenią. Było widać jej zapadnięte powieki oraz kilka zmarszczek wokół oczodołów świadczących o tym, jak wielki stres przeżyła przed śmiercią. Na szyi widoczna była blada, wąska linia - pamiątka od kata.
Licht wcale nie wyglądał lepiej. Nikły blask uwydatnił jego przekrwione oczy, zmęczone grą w półmroku, sine worki pod oczyma i poranione palce od nieprzerwanych sesji ćwiczeń. Oboje zapłacili wielką cenę za swoje decyzje.

- Godzina wiary - szepnęła, a jej szept rozniósł się po całym pomieszczeniu, oplatając wszystko, co się tak znajdowało. W szczególności Lichta, który odczuł dziwny niepokój w piersi - ściskający, a zarazem tak luźny, że wędrował po całym jego torsie.

- Jaka godzina? - wypadło z jego ust, gdy tylko nastała gęsta cisza, a jego niepokój pozwolił mu wypowiedzieć cokolwiek.

- W co wierzysz? - zapytała delikatnie, jakby prowadziła najzwyklejszą w świecie rozmowę. Jakby nie była to rozmowa prowadzona o 3 w nocy z duchem zmarłej byłej twojego SerVampa. No niezłe połączenie.

- W sensie w jakiego boga? - zapytał zdezorientowany chłopak, nie spodziewając się takiego pytania z ust kobiety.

- Nie, bóstwa to tylko uosobienie pragnienia bezpieczeństwa, spokoju czy przynależności. Precyzując, mam bardziej na myśli coś bardziej pierwotnego. Mianowicie dlaczego jesteś tym, kim jesteś. Tym, który tu stoisz. Wielki, austriacki pianista, zaledwie osiemnastolatek. Co cię tu popchnęło?

- Wiara w siebie i własne możliwości - odpowiedział bez wahania zaskoczony, że w ogóle rozmawia z  tą kobietą. Biła od niej dziwna aura, która wręcz sama zmuszała go do mówienia - Wszystko, co sobie wyobrażę może stać się prawdą, gdy tylko w to uwierzę. Dlatego zaszedłem tak daleko. Ty nie zaszłaś nigdzie. Zwątpiłaś w miłość, przyjaźń i dobro swojego ludu. I to jest prawdziwy powód, dla którego oddałaś swoje życie, co? Przyznaj, po prostu chciałaś umrzeć, bo straciłaś wiarę w przyszłość - mówił spokojnie, jednak patrzył wrogo w oczy Ophelii. Ona uśmiechnęła się tylko z lekkim pobłażaniem

- To nie tak. W nic nie zwątpiłam, tylko nasze postrzeganie wiary jest różne. Ty wierzysz w swój talent i zdolności. Ja wierzę w wartości, które wyznaję. Idąc za nimi wiem, że moje decyzje były słuszne

- Nawet kosztem innych? Niezbyt to szlachetne. Szczególnie że on wierzył w ciebie do końca. Zdajesz sobie z tego sprawę? Jest cholernym demonem, więc mógł skoczyć. Mógł cię uratować, pomimo tego, że pewnie byś go znienawidziła. Ale on nie zwątpił i nie skoczył - mówił to wszystko szczerze, patrząc nie na księżniczkę, a na swojego sługę, który właśnie przekręcał się na drugi bok. Tyle wycierpiał tylko i wyłącznie dla wiary w druga osobę, której wiara opierała się w głównej mierze na egoizmie.

Po słowach Lichta zapanowała cisza. Wszechobecna cisza, która ciążyła na ich dwójce coraz bardziej i bardziej, powodując duszności, ból głowy i coraz większy mętlik w ich głowach. Każda ich myśl obierała inny zwrot, mimo iż kierunki miały podobne. A każda jedna wychodziła od wspólnego źródła - elementarnej cząstki, fundamentu działań obu odrębnych jednostek, żyjących w dwóch różnych czasach.

- A ty jesteś niby tak święty? - wypadło z ust kobiety i jej głos rozciął ową ciszę na pół, aż opadła i zostawiła po sobie pustkę, widoczną również w szmaragdowych oczach kobiety - Grasz a emocjach ludzi, doskonale wiedząc o czym grasz i co przekazujesz. Robisz to, gdyż boisz się stracić swoją "anielską" pozycję i sławę. Na nic się zda twoje tłumaczenie, że to nie muzyka, a ludzie są smutni. Muzyka jest smutna, bo ty jesteś nieszczęśliwy, pchany presją - wtopiła w niego wzrok, a oczy jej błyszczały nienaturalnie, pełne gniewu i morza smutku.

- Ty też jesteś smutna, prawda? Żałujesz tego, że go zostawiłaś i tego, że twoje poświęcenie poszło na darmo. Twoja nadzieja dawno uleciała - Licht patrzył pusto na księżniczkę. Wydawał się kompletnie pozbawiony emocji, w nikłym blasku jednej świecy.

Nagle ponownie zerwał się wicher, a na zewnątrz zagrzmiało. Pokój na kilkanaście sekund wypełnił się blaskiem, który oślepił zarówno żywego pianistę jak i martwą księżniczkę. Licht mrużył oczy i pocierał swoje swoje uszy, chcąc pozbyć się szumu, który czuł jakby wydobywał się z jego własnej głowy.

- Godzina Nadziei - ledwo słyszalny dźwięk wydobyty z ust blondynki dotarł do Lichta, gnany szumem. W pewnym momencie, po raz kolejny, wszystko ucichło, a blask zniknął. Jedyne światło, jakie pozostało pochodziło od bladoniebieskiej i bladozielonej świeczki, która musiała zapłonąć wraz z pierwszym grzmotem.

W blasku obu świeczek Ophelia nie wyglądała już tak upiornie. Wciąż można było dostrzec owe delikatne zmarszczki wokół oczu i szramę na szyi. Jednak teraz sprawiała po prostu wrażenie zmęczonej i przygnębionej. Licht zdawał się emanować tą samą aurą. Blizny na jego palcach niemal całkowicie zniknęły w blasku świec. Uwydatniły się jednak jego zaczerwienione oczy, w których można było dostrzec błysk żalu i gniewu.

- Mylisz się. Nie straciłam nadziei - uśmiechnęła się łagodnie - Widziałam, jak dziś wygląda mój kraj. Mimo, że na pewien czas upadł, teraz kwitnie i ludzie są tam szczęśliwi. Dlatego trzeba mieć nadzieję, nawet gdy inni myślą, że cię jej pozbawili - rzuciła mu spojrzenie pełne ufności we własną wyjątkowość.

- Widzę, że niezła próżność przez ciebie przemawia. Zapewne myślisz, że kraj rozkwitł dzięki twemu poświęceniu? Cóż, raczej wątpię. Twoja misja zawiodła, wraz z upadkiem kraju. Państwo odbudowali ludzie, którzy żyli. Nie przypisujmy zmarłym wielkiej roli, bo to żyjący tworzą rzeczywistość -spojrzał na nią chłodno i z wyższością. Coraz mniej podobała mu się ta rozmowa. ale z drugiej strony chciał ją sprowokować, aby zobaczyła, jak bardzo skrzywdziła Lawlessa. Nie żeby on go nie skrzywdził tak raz, dwa...no może kilka razy dziennie. Jednak on nie miał sobie nic do zarzucenia, ponieważ to nie on zniszczył jego psychikę, a do tego sam go prowokował.

- Dobre sobie. Może masz nade mną przewagę, bo żyjesz i rzekomo tworzysz rzeczywistość. Też kiedyś żyłam i zrobiłam wtedy wszystko, co tylko mogłam dla dobra królestwa. Ukształtowałam podwaliny, zostawiłam im nadzieję, że warto odbudować kraj i podnieść go z upadku - dumna uniosła głowę.

- Nadzieja leży w ludzkiej naturze, nie sądzisz? - chłopak nie dawał za wygraną i wciąż przelewał na nią swoją zaślepiającą frustrację.

- A powiedz mi... Kim ty jesteś, żeby mnie oceniać? - zapytała przerażającym głosem, przeszywając go wzorkiem na wskroś, niczym sztyletem. Tak właśnie pomyślał Licht, wizualizując sobie to, co zaszło. 

"A za kogo ty się masz? Przychodzisz do mnie, do mojego domu nad ranem, zmuszasz mnie do zwierzeń i krytykujesz?" - dokładnie chciał jej to wykrzyczeć, jednak gula w gardle urosła mu do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów, utrudniając nawet normalne oddychanie.

Atmosfera w pokoju zdawała się być teraz tak ciężka i potężna, że Licht czuł, jakby miał zaraz upaść. Strach przemawiał przez jego ciało, a wszystko przez to, co wyemanwała Ophelia, tworząc atmosferę grozy. 

- Ty, Lichcie Jekylendzie Todoroki, zwodzisz tylko ludzi. Twoja sława jest nic nie warta. Jak myślisz, ilu ludzi przychodzi na twój koncert tylko po to, żeby cię słuchać? Większość to tylko ludzie, którzy chcą zaimponować sąsiadom, jacy to wielcy koneserzy kultury. A, że popłaczą przy okazji, cóż  tego? Na następny dzień nie będą nawet pamiętać, czy grałeś "Dla Elizy" czy "Cztery pory roku". To nie jest muzyka tych czasów. Kierujesz się ułudą, że twój wkład w sztukę coś wnosi. Niestety, w rzeczywistości niczym nie różnisz się od tych wszystkich artystów, którym nie udało się zaistnieć. Tobie udało się to tylko fuksem. Potrzebowali ikony tych czasów, to sobie wybrali

Na chwilę pokój wypełniła cisza. Chłopak nie wiedział jak zareagować na wypowiedź księżniczki, analizując dokładnie, to, co powiedziała. Dumna pani była pewna, że wygrała tę potyczkę słowną, lecz nagle Licht wybuchnął szczerym śmiechem, który wypełni pokój, burząc w ułamku sekundy atmosferę strachu i przerażenia, jaką stworzyła Ophelia. Pianista, raczej chłodny w obyciu, sam nie wiedział, co się z nim dzieje, jednak nie przeszkadzało mu to i nie myślał o tym za wiele, doznawszy już tylko te jednej nocy tak wielu skrajnych emocji. Księżniczkę natomiast zbiło z tropu. Nie miała pojęcia, co właśnie się stało. Podejrzewała nawet, że mogła w pianiście wywołać jakiś uraz psychiczny lub coś w tym rodzaju.

- Dlaczego się śmiejesz?! - zawołała z wypiekami gniewu i zawstydzenia na policzkach.

- Bo to zabawne - otarł łzę rozbawienia z policzka - Czyż nie tak samo wyglądało życie księżniczki? Poddani podobno cię kochali, prawda? Ale właśnie...dlaczego? Czy byłaś taka wspaniała? Czy dlatego, że urodziłaś się w rodzinie królewskiej? Cóż była warta "miłość" twoich poddanych, skoro nie ma cię nawet tylko wspomnianej w podręcznikach od historii?  Nikt cię już nie pamięta, nie zna cię. A jedyną osobą, która szczerze darzyła się uczuciem i nigdy nie wyrzuciła ze swojej pamięci jest ten oto tu, cholerny demon i głupi szczur we własnej osobie - pokazał palcem na wciąż śpiącego SerVampa Chciwości - I najprawdopodobniej nigdy już nie pozbędzie się tych uczuć - dodał cicho.

W tym samym momencie po raz kolejny pomieszczenie wypełnił wiatr. Tym razem był to zaledwie delikatny, letni powiew dający wytchnienie od upału i duchoty w sierpniowe popołudnie. Delikatny wietrzyk wplątał się we włosy Lichta, jak i Lawlessa, który musiał wręcz bardziej zakryć się kocem, widocznie dość zirytowany faktem, że wietrzyk śmiał mu przeszkodzić w spoczynku. Podmuch minął Ophelię i zakręcił się na bladoróżową świeczką, wzniecając nad nią płomień. W blasku trzech świecy postacie Lichta i Ophelii ponownie wróciły do normalnego stanu. Blizny na palcach, dłoniach i szyi zniknęły, tak samo jak zmarszczki i przekrwione oczy. Blask zasłonił ich skazy, jakoby maski na balu ludzkie twarze.

- Godzina miłości... - powiedziała kobieta bez większych emocji, pusto wlepiając wzrok w ścianę za Lichtem.

- A więc? Nic nie powiesz? To pozwól, że teraz ja zapytam, podobnie jak ty na początku - zaczął chłopak z niespotykanym u niego błyskiem w oku, przejmując inicjatywę w rozmowie.  - Czym dla ciebie jest miłość

Ophelia chwilę milczała, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. Licht czekał cierpliwie

- Więc - odezwała się po chwili - są różne rodzaje miłości... - Licht przerwał jej ruchem ręki.

- Nie obchodzi mnie to. Interesuję mnie, czym ona jest dla ciebie. Nic więcej

- ...Kochałam pokój najbardziej na świecie. To on był moim niedoścignionym ideałem, w który wierzyłam i chciałam zdobyć za wszelką cenę. Dla kraju, który kochałam. Cieszyłam się, gdy widziałam roześmiane dzieci, beztrosko bawiące się w wolnym kraju, dorosłych dbających o ziemię, na którą nie najeżdżali barbarzyńcy. Kochałam to wszystko, a moja miłość była wręcz nieskończona. I nawet w obliczu zbliżającej się śmierci myślałam tylko o tym, co kocham. "Tysiąc by braci z całą swą miłością nie mogłoby memu dorównać uczuciu"*

- I przy tym całym ogromie miłości, jaką miałaś, nie potrafiłaś przyjąć małej, może nieznaczącej twojej perspektywy, miłości, jaką darzył cię ten krwiopijca.  A on do dzisiaj cierpi z twojego powodu. Kiedy ty kochałaś cały świat, dla niego to ty byłaś całym światem - chłopak mówił spokojnie, jednak czuć było w jego tonie pogardę dla tego, jak zachowała się księżniczka.

- Wiedziałam, że jego uczucia były tak wielkie. Ja...też go kochałam  - niemal wyszeptała zbłąkana dusza - Ale nie zasługiwałam na jego uczucie

- Nie mnie to oceniać, Jednak, skoro go kochałaś, nie okazałaś mu tego tak, jak powinnaś. Nie pokazałaś mu swej miłości 

- Ah tak... - szepnęła.. Ukucnęła przy swoim dawnym słudze i w milczeniu przypatrywała się mu. W blasku świec widać było, jak na jej twarzy maluje nieskończony smutek. Licht spoglądał na tę scenę w milczeniu, wciąż z błyskiem w oku i pragnieniem, by kobieta jak najszybciej odsunęła się od wampira. Ku zdziwieniu pianisty, szybko to zrobiła. 

Odwróciła się do Lichta i swoim lekkim, delikatnym i zmęczonym głosem powiedziała:

- Więc może ty pokażesz mu to, czego ja nie umiałam okazać? - uśmiechnęła się szeroko z przymkniętymi oczami. Zanim jednak Licht zdążył cokolwiek powiedzieć spowiła go ciemność.

* * *

Gdy do pokoju na poddaszu wdarły się pierwsze promienia słoneczne, wraz z budzącym się ptaszkiem zza okna wstał również Licht. Nieco skołowany usiadł szybko a łóżku i rozejrzał się po pokoju. Lawless wciąż spał na podłodze, ledwie dając o sobie znak życia, jedynie unoszącą i opadającą klatką piersiową od kocem. W pokoju wszystko wyglądało, jak poprzedniego dnia, kiedy postawił tu stopę. Nic nie zwracało sobą uwagi i nie sugerowało, że poprzedniej nocy miały tu miejsce odwiedziny z zaświatów. Nawet świeczki w trzech kolorach  stały nienaruszone, jakby były nowe, chociaż w nocy paliły się bez ustanku, do prawie poranka. Licht sięgnął po komórkę, aby sprawdzić godzinę. Dochodziła ósma rano. Jeśli więc nie chciał zdenerwować Kranza (a powiedzmy sobie szczerze, kto by chciał stracić swoje ukochane melony?) powinien więc wstać.

- Oi, wstawaj, cholerny jeżu - zawołał pianista, rzucając w wampira swoją poduszką, co nie dało wielkiego efektu, Więc wstał i podszedł do śpiącego. Popatrzył chwilę na Hyde'a i zamachnął się nogą, by kopnąć go. Nagle jednak zaniechał tego, a w jego uszach rozbrzmiał subtelny i delikatny głos:  'Więc może ty pokażesz mu to, czego ja nie umiałam okazać?'.  Westchnął ciężko i tylko pchnął go lekko nogą.

- Zbieramy się, Hyde - powiedział szorstko.

- Mm? Aniołku? - podniósł się do siadu i przeciągnął - Wow! To była najdelikatniejsza pobudka, jakiej doświadczyłem podczas naszego kontraktu! - zawołał ze swoim szerokim, irytującym Lichta,  uśmiechem. 

- A zamilcz, demonie - prychnął chłopak i zaczął składać pościel. A w duszy rozważał okoliczności i zdarzenia minionej nocy. Lawless, nieświadom wizyty swojej byłej kochanki, w doskonałym humorze sprzątał swoje posłanie, a w zasadzie składał koc i trzepał poduszkę. 

Po piętnastu minutach oboje stawili się na dole w jadalni, gdzie mama Lichta przygotowała śniadanie dla wszystkich. 

- Witajcie kochani - uśmiechnęła się ciepło do syna i Lawlessa - Wyspaliście się?

- Jak nigdy, proszę pani - odwzajemnił uśmiech Lawless.

Licht tylko przytaknął i zasiadł do stołu. Matka popatrzyła na niego chwilę zmartwiona, ale nic nie powiedziała.

- Pośpieszcie się z jedzeniem, bo zaraz musimy wyruszać - rzekł Kranz dopijając swoją kawę.

- Szkoda, że tak szybko musicie jechać. Nawet z ojcem nie zdążysz się pożegnać, bo musiał pojechać po zakupy dla gości - ubolewała kobieta.

- Niestety, czas goni - odrzekł krótko Licht smarując masłem swoją bułkę i nakładając na nią wędlinę.

- Niestety tak, Licht ma teraz bardzo napięty grafik, droga pani - Kranz odstawił filiżankę.

- Nie ma nawet  chwili na dobry odpoczynek! - zaskomlał Lawless.

- Na pewno jesteś bardzo zestresowany, Aniołku - powiedziała kobieta patrząc na syna.

- Niespecjalnie - odrzekł krótko, po czym wziął się za pałaszowanie swojej bułki.

Reszta posiłku minęła w milczeniu. 

Kilkanaście minut później mężczyźni i kobieta skierowali się do wyjścia z domostwa i w stronę samochodu.

- Ja z przodu! - krzyknął wampir i od razu pobiegł do samochodu. 

Tym razem jednak Licht nie pobiegł za nim. Stanął na werandzie wraz z matką i zbierał się w sobie, aby o coś ją zapytać. Proste, krótkie pytanie, które już kiedyś ktoś mu zadał. Nabrał powietrza i szybko je wypuścił.

- Mamo, w co wierzysz? - zadał w końcu pytanie i spojrzał na kobietę.

- Hmm... - zastanowiła się kobieta, przyłożywszy palec do ust, co zawsze pomagało jej się skupić - Wierzę w miłość, bo to ona daje mi nadzieję, by wierzyć dalej -uśmiechnęła się delikatnie - Dlaczego pytasz?

- Sam nie wiem - odparł szybko - Ale gdy będę pewien, wrócę tu i wszystko ci powiem - spojrzał łagodnie na matkę, lekko zagubionym spojrzeniem.

- W porządku, więc będę czekać - kobieta uśmiechnęła się łagodnie do syna, co chłopak odwzajemnił.

- Aniele! Czekamy! - krzyknął Lawless z samochodu, z miejsca z przodu.

- Zamilcz, głupi szczurze - odkrzyknął anielski pianista z uśmiechem i ruszył w stronę samochodu.

"Dlaczego tak go nazywam? To proste pytanie, najprostsze z wczorajszych, księżniczko. Szczury uciekają z tonących statków, wyczuwając zagrożenie instynktownie. Pragną przeżyć i nic ich nie powstrzymuje, nie trzyma. A Hyde jest głupim szczurem. Kurczowo trzyma się statku, który dawno już zatonął, bo niczego innego nie pragnął, poza tymże statkiem. Ale niestety, statek pociągnął go ze sobą na dno"

"Jednak od teraz ma swojego Anioła Stróża, który go wyciągnie z upadku" - rozbrzmiał dźwięczny głos, pomiędzy zielonym listowiem buków. Zrozumiały jednak tylko dla Lichta Jekylenda Todorokiego. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i mimowolnie pod nosem i wsiadł do samochodu. 



*William Shakespeare, Hamlet

Продовжити читання

Вам також сподобається

Sen Від dancewiththedevill

Романтика

364K 10.2K 35
Dwudziestoletnia Laura dostaje zaproszenie do posiadłości pewnego dziedzica fortuny. Czy odważy się i pójdzie? Czy zwykły bal charytatywny przerodzi...
27.1K 1.4K 47
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
Na Sprzedaż Від Azriaxx

Детективи / Трилер

274K 6.7K 26
Miałam być jedną z tych dziewczyn, które zostaną wystawione na sprzedaż. Krótko mówiąc miałam zarabiać własnym ciałem. Jednak nawet w tamtym czasie d...
62.3K 4.6K 87
yup, to kolejny instagram ode mnie • shipy: drarry, theobian (theo x OC), jastoria (astoria x OC), pansmione, pavender, Oliver x Cedric, linny, Daphn...