Traitor's Oath

By Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... More

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

22. Nowy lord Verhmar

86 9 4
By Lotthiaa

Wieży z opróżnionych butelek brakowało jedynie wierzchołka. Carven z zachwytem wpatrywał się w szklaną budowlę, jakby była jego największym życiowym osiągnięciem, ściskając w dłoni ostatni element efektywnej układanki. Upił triumfalnego łyka wina — jeszcze kilka haustów i zwieńczy trzymanym naczyniem spektakularne dzieło.

Pochylił się i oparł głowę na ręce wspartej łokciem o kontuar. W skurczonym świecie odbijającym się w barwionym na ciemno szkle Carven widział osiem swoich koszmarów. Po prawej, pod ścianą, przywódca głupoty i mistrz jednych sposobów — Kieran — wytrwale umacniał swoją niepodważalną pozycję kretyna, brzękając nieudolne na lutni. Płynące spod jego palców dźwięki — nawet w stanie bliskim omdlenia po spożyciu wina z niemalże dziesięciu butelek — trudno było nazwać muzyką. Jednak Liriamowi, tańcującemu do wygrywanej melodii, nie przeszkadzał kompletny brak talentu Raumaera. Może dlatego, że dzieciak sam go nie miał, a za jego wokalny występ trubadurzy nagrodziliby go przecięciem strun głosowych.

Po lewej zaś Veiron przyciszonym głosem dyskutował z Ishardem. Blade oblicze Verhmara niczym zwierciadło duszy odbijało gnębiące go zmartwienia, skrywane za kurtyną kłamstw przed pozostałymi braćmi. W dłoni zgniatał gliniany kubek, a wzrok, jakim co rusz obrzucał Isharda, zdradzał, że momentami miał ochotę zacisnąć palce na gardle starszego mężczyzny za to, co od niego usłyszał.

Pośrodku sali karczemnej, przy okrągłym stole, Mai w parze z Gibrillem grała w „Wojny Imghmaru” przeciwko Merranowi i Adeenie. Panna Lauvelon ogłosiła się monarchą nieistniejącego królestwa, lecz jej władza była prawdziwa. Uwieszona na ramieniu Gibrilla wydawała mu polecenia i wprawnie dyrygowała podlegającym jej wojskiem pionków. Armia najstarszego Verhmara i jego małżonki kurczyła się po każdym ruchu oponentów, nieustannie przybliżając ich do nieuchronnej klęski.

Osiem osób. Osiem powodów, aby nakryć świat całunem złudzeń i oszczerstw utkanym zamroczonym winem umysłem.

Nie tak Carven wyobrażał sobie ten dzień. Otwarcie karczmy w Święto Ziemi wydawało się mu doskonałym pomysłem na obejście postawionego przez ojca żądania. Teamis nie sprecyzował, gdzie i jak Verhmarowie mieli się spotkać. Określił tylko datę. Nie musieli więc zasiadać w tym dniu przy jednym stole, w jednym miejscu, pod jednym dachem. Wystarczyło, by wszyscy znaleźli się w Edreshu, razem, a jednocześnie osobno, oddzieleni drogą i połową lasu. Carven nie bez powodu upatrzył sobie ulokowany na uboczu budynek, położony na obrzeżach Ydrannu — największego miasta Edreshu. Nie zależało mu na przyciągnięciu klienteli ani zdobyciu przychylność okolicznych mieszkańców, lecz spokoju, odosobnionym zakątku, w którym będzie mógł swobodnie pić irienn za darmo. Nie przewidział tylko, że rodzeństwo podąży za nim niczym sfora rozwydrzonych ogarów za swoją zdobyczą i zniweczy jego zbudowany podstępem plan.

Wlał do ust resztki wina i z hukiem odstawił pustą butelkę na ladę. Podniósł się niezgrabnie. Jego ciało było dziwnie ciężkie, powolne i oporne na przekazywane rozkazy. Wierna przyjaciółka Carvena — podłoga — dawno tak żarliwie i natrętnie nie przywoływała go do siebie. Musiał podeprzeć się kontuaru, by oprzeć się pokusie zatracania w ramionach kojącej bezwładności. Najpierw skończy tę cholerną wieżę!

Zacisnął powieki. Za kurtyną ciemności świat wciąż zdawał się wirować w niepohamowanym tańcu na granicy świadomości. Mrok perzyną spokoju otaczał umysł Verhmara, a towarzysząca mu kojąca cisza obiecywała niezakłócony wypoczynek. Carven nie wiedział, jak długo tak stał, skrępowany własną niemocą, czy minęła chwila, czy cała wieczność, lecz zdążył zapomnieć, co właściwie chciał zrobić.

Zmusił się do otwarcia oczu. Niezbyt przytomnym wzrokiem zmierzył postać, stojącą po przeciwnej stronie kontuaru. Nie od razu zrozumiał, na kogo patrzył, chociaż bawełnianą, obcisłą sukienkę z rozcięciem mogła nosić tylko jedna osoba w tym pomieszczeniu. Kreacja, mimo że prosta, pozbawiona ozdób, a nawet głębokiego dekoltu, zmysłowo podkreślała zgrabną sylwetkę dziewczyny. Wargi Carvena rozciągnęły się w leniwym uśmiechu. Taki widok zawsze chciałby oglądać zaraz po wybudzeniu.

— Unikasz mnie.

Oschły, pretensjonalny głos przeobraził wspaniałą bajkę w bezlitosny koszmar. Żywe kolory piękna na obrazie wyobraźni przybrały odcieni szarości, przemieniając się w posępną i ponurą rzeczywistość. Carven westchnął cierpiętniczo. Za mało wypił, by zdołał całkowicie od niej uciec.

— Tracisz na wartości, gdy się odezwiesz. — Odwrócił wzrok od oburzonego oblicza Mai, błądząc nim w poszukiwaniu czegoś… ciemniejszego, słodszego. Wina. — A gdyby to, co mówisz, było prawdą, to zbyłbym cię milczeniem.

— Chcę pomóc — odparła Mai.

Odbiła się od szafki, o którą się opierała, i kładąc dłonie na ladzie, pochyliła się w kierunku Carvena. Słodki zapach perfum dziewczyny przyprawił go o mdłości, mimo to uśmiechnął się nieznacznie. Może zwrócenie zawartości żołądka na Mairaanę uzmysłowi jej, że wcale nie miał ochoty z nią rozmawiać.

— Mi czy sobie? — prychnął Carven. — Czasem mam wątpliwości, po której stronie jesteś.

Zmorzony bezczynnym staniem usiadł na przysuniętym do szynkwasu krześle. Znajdując się na jednym poziomie z opróżnioną butelką, przypomniał sobie, co miał z nią zrobić. Posępnie spojrzał na niedokończoną, szklaną konstrukcję, doskonale imitującą jego żałosne życie. Nieważne, jak blisko celu się znajdował, nigdy niczego nie osiągał. Zbyt próżny, aby działać. Zbyt zajęty pijaństwem i przyjemnościami, aby się zmienić. Zbyt głupi, aby to dostrzec. Sfrustrowany zacisnął palce na butelce. Powinien zniszczyć ułożoną wieżę, tak jak wszystko niszczył w swoim życie. Zrobiłby to, gdyby tylko Mai nie wyrwała mu naczynia z ręki.

— Nie rezygnuj, gdy znajdujesz się o krok od sukcesu.

Głupkowaty chichot wyrwał się z gardła Carvena, nim zdążył zakryć usta dłonią. Mgła rozbawienia zniekształcała otoczenie, nadając wszystkiemu komicznych kształtów. Zabarwiony kolorami ułudy świat zdawał się Verhmarowi niezwykle wesoły; mógłby się śmiać, aż zabraknie mu tchu, a potem… potem śmiać się dalej. Zdarzało się już mu popadać w stan błogiej nieświadomości, gdy z durnym uśmiechem na ustach bezmyślnie narażał życie przez niedorzeczne zakłady, w których w nagrodę otrzymywał wieczną chwałę… trwającą do brzasku. O poranku niewielu pamiętało o jego zuchwałych dokonaniach, uchodzących we wspomnieniach za wytwory wyobraźni. Nikt nie mógł być na tyle szalony, by porywać się na coś tak głupiego. Carven zawsze przytakiwał, toć przecież głupi nie był… do następnego razu. Bredzenie trzeźwych nie miało znaczenia.

Tym razem jednak Carven nie chciał przy braciach pokazywać, jak kiepsko się czuł. Przy nich odgrywał narzuconą mu w dzieciństwie rolę. Rolę niewdzięcznego, nieznośnego Verhmara — nad wyraz męczącą, ilekroć się w nią wcielał, ale przedstawienie musiało trwać.

— Sukcesu? — zakpił Carven. Mimo usilnych prób ponownie się roześmiał; był tylko zabawką na sznurkach własnej głupoty. — Chyba nigdy w niczym nie zwyciężyłaś, jeśli porażka jest dla ciebie sukcesem.

— Zawsze dostaję to, czego chcę.

— Bo to, co chcesz, nie ma znaczenia.  — Oparł głowę na dłoni, zdawała mu się zbyt ciężka, by mogła tkwić na karku bez podparcia. — Brak porażki nie jest równoznaczny ze zwycięstwem.

W nieprzystępnej masce na twarzy Mai nie pojawiała się żadna szczelina, przepuszczająca na zewnątrz targające dziewczyną emocje, albo Carven był zbyt nietrzeźwy, by je dostrzec. Pochmurnie zmarszczył brwi, niezadowolony spokojem trzymającym temperament panny Lauvelon na uwięzi. Ponuro spojrzał na jej umazane zaschniętym błotem oblicze. Czy ona naprawdę wierzyła w szerzone przez prostaków brednie?

Najmłodszy z Verhmarów nie udał się wraz z resztą braci na odprawiane przez Pierwszych Kapłanów obrzędy. Zgodnie z tradycją obchody Święta Ziemi rozpoczynano od modlitwy w świątyni. Wierni przez cały poranek z nabożną czcią pozwalali się przyduszać odurzającą wonią palonych chwastów, z pokorą wysłuchując rozwrzeszczanego spiżowego dzwonka donośnie grzmiącego pochwalną pieśń dla Raqaela. Na koniec wyznawcy maczali trzy środkowe palce lewej dłoni w mokrej, nasączonej ciemnym barwnikiem ziemi i, poczynając od linii włosów, rysowali pionowe smugi aż do podbródka. Tak spaskudzeni chodzili do wieczornej uroczystości, a tym, którzy do tego czasu zdołali dotrzymać błotne maski na twarzach, miało sprzyjać szczęście. Niewielu potrafiło tego dokonać, mimo to głupców za każdym razem przybywało, jakby podkradziona świniom z chlewu breja była rozwiązaniem wszystkich problemów ludzkości.

Kąciki warg Carvena uniosły się w drwiącym uśmieszku. Żaden z obecnych w Czarnej Owcy — jak ochrzcił Gibrill karczmę — biesiadników nie uległ zawartym w przesądach durnym obietnicom, tylko Mai. Tylko Mai mogła być tak naiwna, by powierzyć nieosiągalne przez jej aktualne położenie sprawy bogom, choć wiara dziewczyny zdawała się równie silna co nieugiętość Carvena w sięganiu po trunki. Najmłodszy z Verhmarów nie zdziwiłby się, gdyby panna Lauvelon zgodnie z dawnym zwyczajem nosiła na szyi puzderko z grudką zebranej w Święto Ziemi gleby, a po zapadnięciu zmroku zamierzała biegać boso po polach z resztą wieśniaków. Przychylność bogów próbowano zdobyć różnymi metodami. Oglądanie, zwłaszcza w ulewne dni, goniących się po łąkach Faswneshnijczyków należało do przednich rozrywek — w żaden inny dzień w roku ludzie nie upadali tak nisko, tarzając się w błocie jak prosięta.

— Raqael dał człowiekowi ziemię, by mógł ją uprawiać, a jej płodami żywić rodzinę — mruknął Carven z uśmiechem. Głoszone przez kapłanów nauki pamiętał pomimo upływu lat oddzielających go od ostatniej wizyty w świątyni. — Nikogo nie wywyższył, nikogo nie potępił, wszyscy byli w jego oczach równi, przeto jego dary także winny być dostępny dla wszystkich, bo nic, co ma początek w ziemi, do człowieka nie należy.

— To tylko puste słowa, gdy ich nie rozumiesz. — Mai wyprostowała się niespiesznie i surowo spojrzała na Verhmara, jakby uwłaczało jej słuchanie religijnych pouczeń z ust takiego bezbożnika. — Stawianie się przed wszystkimi jest przeciwieństwem równości.

— Czyż nie otwarłem karczmy w Święto Ziemi? — Wyzywająco uniósł brew. Ten fakt, zważywszy na to, że znajdowali się w Czarnej Owcy, wydawał mu się bezsporny. — W dniu, w którym nikomu nie mogę odmówić gościny i strawy. W dniu, w którym wszystko inne jest zamknięte, bo za oferowane towary i usługi nie wolno dziś pobierać opłat. Czyż to nie szlachetne z mojej strony?

— Byłoby, gdybyś nie uczynił tego, wiedząc, że i tak nikt tu nie przyjdzie. — Uśmiechnęła się szeroko, choć w tym uśmiechu było więcej fałszu niźli życzliwości. — Gościnność Verhmarów jest bardzo… skąpa — rozejrzała się po oblanej blaskiem słońca izbie — nie ma tu nic prócz wina.

— Miejscowe — odparł Carven rozpromieniony, nader dumny ze swego odkrycia. Żaden z jego braci nie odnalazłby winnicy na granicy z Taalerh, bo żaden z jego braci nie poznałby iriennu po samym zapachu. Tylko on mógł tego dokonać.

— I co robisz z tą wiedzą? — Wskazała na szklaną wieżę. — Przepijasz.

— Przetrawiam — poprawił ją Verhmar, niezrażony oschłym tonem głosu Mai. Wiedziała tak mało, tak niewiele, jej wiadomości były jedynie bezradną kroplą w niespokojnym oceanie wydarzeń, pomimo to mówiła najwięcej. — Każdy ma swoje miejsce na świecie, iriennu — wzruszył ramionami — jest w moim żołądku.

Mai przewróciła oczami.

— Potrzebujemy oqalianów.

— Nie jestem głodny. — Machnął lekceważąco ręką. — Ale ty zapewne jesteś albo wmów sobie, że jesteś, wmów sobie, co chcesz, byleby wyobraźnia zabrała cię jak najdalej ode mnie.

— Nie chcę ryb, głupku.

— A ja wysłuchiwać twojego zrzędzenia. — Uśmiechnął się szeroko. — Chociaż w jednym jesteśmy zgodni.

— Oqalianów — powtórzyła Mai, nawet nie próbując ukrywać poirytowania. Leżąca na blacie zaciśnięta pięść wysuwała groźbę użycia siły, gdy panna Lauvelon straci cierpliwość. — Medaliony wyrabiają co księżyc. Musimy stawić się u Pierwszych Kapłanów w Ydranie…

Donośny, wesoły śmiech Carvena przerwał wypowiedź dziewczyny. Panna Lauvelon zamrugała nierozumnie. Zaniepokojenie reakcją przyszłego małżonka na wspomnienie ich ślubu bielą spowiło jej lico. Zacisnęła palce na krawędzi blatu, a błysk poirytowania niczym błyskawica przeciął niebieskie tęczówki Mai, zwiastując zbliżającą się nawałnicę. Nie odezwała się jednak; jej milczenie było równie groźne, jak cisza przed burzą.

— Jesteś tylko warunkiem, zbędnym — powiedział wreszcie Carven. — Nie ożenię się z tobą, póki nie uzyskam pewności, że ten ślub zapewni mi majątek.

Podniósł się z miejsca. Świat pociemniał mu przed oczami, przysłonięty ogarniającym go mrokiem nieświadomości, lecz jego ruchu były nad wyraz pewne i płynne. Usiadł na szynkwasie i przerzucił nogi nad ladą, zsuwając się po drugiej stronie.

— Jesteś już blisko.

Mai cofnęła się niechętnie, aż wpadła plecami na kredens. Nie chciała odstępować, uginać się pod naporem bliskości Verhmara. Duma barwami szkarłatu wyrażała swój sprzeciw na obliczu dziewczyny, lecz roztaczający się wokół mężczyzny odór wina był zbyt drażniący, by mogła stać obok niego.

— Blisko? — zakpił Carven. — Jestem tak blisko, jak na początku.

Zmierzył pannę Lauvelon rozbawionym spojrzeniem. Przesunął wzrokiem po jej zmarszczonym gniewnie czole, nosie oprószonym niewielkimi jak topniejący śnieg piegami i zaciśniętych ustach. Doskonały obraz zeszpecony cieniem odrazy.

— Odnalazłem matkę, ale twój ojciec tego nie potwierdzi. Przybyłem do Edreshu, ale nieustannie mnie stąd wyrzucają. Zaproponowałem pomoc w rozwiązaniu tutejszych problemów, ale tak onieśmieliłem naczelnika, że wykrztusza tylko nie. Znalazłem też przyczynę tych problemów, za co Evallthan w podzięce zabierze mi wszystko. — Carven pochylił się w stronę dziewczyny, na tyle śmiało, że aż wstrzymała oddech. — Wiesz, czego jestem blisko? — Uśmiechnął się czarująco, gdy Mai potrząsnęła głową. — Dna… i butelki wina, bym szybciej na to dno opadł.

Sięgnął po naczynie stojące na półce obok panny Lauvelon — tylko po nie się tu pofatygował — lecz nie odsunął się od dziewczyny, zastanawiając się, jak długo Mai nie będzie oddychać. Może się udusi? Gdyby Carven miał do wyboru ślub z kimś takim jak on albo śmierć, też wolałby się udusić.

— Nie potrzebujemy mojego ojca — mruknęła wreszcie Mai ściszonym głosem, jakby te słowa, będące oczywistym kłamstwem, z trudem przeszły jej przez gardło.

— Ty może nie. — Chwycił zębami korek butelki, wyrwał go z otworu i wypluł zatyczkę na ziemię. — Ale ja tak, Veiron także i Lyramie…

Carven zamilkł. Słowa ugrzęzły mu w przełyku, choć już nie pamiętał, co właściwie zamierzał rzec. Oszołomiony odwrócił się do braci. Dlaczego to powiedział? Po co to powiedział?! Nie rozmawiali o zniknięciu Lyry. Tak było łatwiej, prościej… A może tylko Carven unikał tego tematu? Zamrugał, wybudzony z ułudnego świata kłamstw. Przecież niedawno, wieczorem w rezydencji, zatrzymał się przed wejściem do bawialni, by podsłuchać Merrana dyskutującego podniesionym głosem z Ishardem i Gibrillem. Uciekł, gdy tylko usłyszał imię siostry, i zapodział to wspomnienie w pamięci.

Zacisnął powieki i potrząsnął głową. Ostatnie zdarzenia zalały go niczym sztormowa fala zagubioną łódeczkę na środku morza, ciągnąc w otchłań zatracenia. Nie chciał wiedzieć… pamiętać. Przygarbił się. Panująca w pomieszczeniu napięta cisza przytłoczyła go swoim ciężarem. Wspomnienia zajmowały zbyt wiele przestrzeni, osaczały Carvena jak widma, by lepiej im się przyjrzał i nie mógł uciec. Wziął urwany oddech i przycisnął pięść do piersi. Czuł pod dłonią tłukące się serce, z taką mocą obijające się o żebra, że aż zaczęło sprawiać mu ból. Zacisnął drżące palce na butelce i uniósł ją do ust. Zapomnieć. Musiał zapomnieć. Nim jednak zdołał upić łyka, ktoś szarpnięciem wyrwał mu naczynie z ręki.

— Odkąd Lyra zniknęła, cały czas jesteś nietrzeźwy — warknął Gibrill.

Carven wpatrywał się w brata nieprzytomnym wzrokiem, jakby nie zrozumiał ani jednego słowa. Zniknęła. Ludzie nie znikali, ale pamięć o nich już tak. Irienn niezawodnie z tym sobie radził. Tłumił odległą pieśń wspomnień, aż jej brzmienie stawało się niewyraźnym szmerem przeszłości. Rzeczywistość była zbyt ponura, by w niej tkwić.

Dźwięk tłuczonego szkła otrzeźwił Carvena i uzmysłowił mu, iż przez zamyślenie nie zauważył, że Gibrill wciąż do niego mówił. Sądząc po gniewnie zmarszczonej twarzy mężczyzny, to nawet nie mówił, tylko krzyczał. Najmłodszy z Verhmarów spojrzał na roztrzaskaną butelkę, ścielącą posadzkę odłamkami, szczerzącymi ostre kły w szyderczym uśmiechu. Carven poczuł, jak jego przerażenie blednie w obliczu narastającej w nim furii. Tlący się w nim strach przed Gibrillem przygasł, gdy złość wzięła we władanie jego ciało. Zacisnął dłonie w pięści i przygotował się do skoku. Dawno brat nie obił mu nosa.

— Tak bardzo chcesz stracić przytomność, że aż pozwolisz się stłuc Gibrillowi? — Merran stanął pomiędzy młodszym rodzeństwem, nie pozwalając Carvenowi przejść przez ladę. — Nie widzicie, że ktoś próbuje nas poróżnić… bardziej niż zwykle. Najpierw Veiron, teraz Lyra.

Żaden z braci nie odpowiedział. Zauważyli, iż komuś zależało, by ich skłócić i rozdzielić, lecz rozpościerająca się pomiędzy Verhmarami przepaść nieporozumień i wzajemnej wrogości uniemożliwiła im zawarcie sojuszu i podjęcie współpracy, mimo że walczyli po jednej stronie, przeciw jednemu przeciwnikowi. To nie miało jednak znaczenia, gdy sami dla siebie byli najgorszymi wrogami.

Carven zerknął na Gibrilla spod przymrużonych powiek. Ze zgrozą uświadomił sobie, co niedawno wydawało mu się nieistotne, jak mizernie jego aparycja prezentowała się przy sylwetce brata. Z szerokimi barkami i silnymi ramionami Gibrill zrobiłby z niego nowe danie w menu — kwaśne jabłko. Carven przytaknął więc niechętnie głową, jakby robił braciom niebywałą łaskę, nie dając się pobić, i rozejrzał się po opustoszałym pomieszczeniu.

Ishard właśnie wyprowadzał Mairaanę na zewnątrz, a Adeena musiała już wcześniej wyjść, zabierając ze sobą także Liriama, by nie przysłuchiwał się sprzeczającym się Verhmarom. W karczmie, oprócz Merrana i Gibrilla, pozostał jedynie Veiron, obojętnie przypatrujący się kłócącemu się rodzeństwu, i Kieran.

Banda matołów.

— Nie wmawiaj sobie, że jest w porządku, gdy wszystko wokół ciebie płonie — odezwał się Merran, uzyskawszy pewność, iż bracia uspokoili się na tyle, by mogli porozmawiać. — Lyra zaginęła...

— Skąd pewność, że nie zginęła? — burknął Veiron. — Ciągle powtarzasz, że zaginęła, chociaż zjeździłem pół cholernego Edreshu i nie natknąłem się na jej ślad!

— Gdyby ją zabito, znaleźlibyśmy ciało — odparł Merran. Założył ręce na piersi i oparł się kontuar, tak by widzieć również Carvena. Pozostawienie go niepilnowanego za plecami było nierozsądne. — Bardziej mnie martwi to, że porwano ją z naszej rezydencji i prawdopodobnie zrobił to ktoś, kogo znała.

— To niedorzeczne. — Veiron potrząsnął głową i wbił wzrok w ściskany w dłoni kubek. — Może to Evallthan?

Carven przewrócił oczami z irytacji. Dlatego właśnie nie rozmawiał z braćmi — oni i tak ignorowali wszystko, co do nich mówił.

— To nie on. — Westchnął ciężko. Potarł dłonią pulsującą tępym bólem skroń, nawet nie miał ochoty z Veirona szydzić. — Gdyby dowiedział się, że mu zagrażamy, nie uprowadzałby Lyramie, tylko przekazałby królowi to, co pogrąży Verhmarów. Ale — machnął ręką, by mu nie przerywano — jeśli jednak Evallthan jest winny, Kasen się tego dowie.

— Nic z tego by się nie wydarzyło, gdybyś miał na tyle przyzwoitości, by zrezygnować! — Veiron poderwał się z miejsca, lecz nim zdążył się ruszyć, Gibrill chwycił go za nadgarstek i z powrotem posadził na krześle. — To Merran powinien otrzymać wszystko!

Carven parsknął. Chwiejnym krokiem, podpierając się lady, wyszedł za szynkwasu. Spojrzał na Kierana, siedzącego pod ścianą na drugim końcu sali. Niegdyś, w stolicy, przywdział białą zbroję rycerza i uchronił go i jego biedną twarzyczkę przed gniewem Veirona. Czy i tym razem to uczyni? Carven, patrząc na skupioną, poważną twarz Raumaera, tak przeciętną, że przy dłuższej rozłące zapominał, jak strażnik z Czarnych Płaszczy się nazywał, nie potrafił odpowiedź na to pytanie. Liczył jednak, że złożona w Daleeun obietnica zapłaty, mimo że fałszywa, kupiła nie tylko pomoc Kierana, ale również lojalność.

— Spotkania z wami się nader przewidywalne. Merran jak zawsze powie coś mądrego, ty głupiego, a Gibrill będzie milczał, aż straci cierpliwość i mnie uderzy. — Splótł palce u dłoni i uniósł je na wysokość piersi. — Czy tym razem możemy zacząć od końca? Zaoszczędzicie mi wysłuchiwania tego bredzenia.

— Z przyjemnością skrócę nasze męki — mruknął Gibrill — jeśli powiesz, jak zamierzasz odzyskać to, czym Evallthan szantażował ojca.

— Tego nie ma w standardowym planie — odrzekł posępnie Carven. Spojrzał na najstarszego z braci i aż się zachłysnął powietrzem, gdy nagle zrozumiał. — Merran powinien otrzymać wszystko — powtórzył wcześniejsze słowa Veirona. Uśmiechnął się szelmowsko. To nie on był głupcem, tylko ci, którzy głupcem go zwali. — I w ostateczności otrzyma. Gotowy, bracie, zostać nowym lordem Verhmarem?

Continue Reading

You'll Also Like

29.8K 1.7K 68
Po skończniu będzie korekta. Lilith jest niechcianą córką w ich domu Hailie jest tą *lepszą* córeczką mamusi. w mojej wersji zaczynamy od momętu dni...
182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
1.7K 55 31
Micheal jest jednym z nastolatków, którzy muszą codziennie mierzyć się z trudnościami i przeszkodami jakie gotuje mu życie każdego dnia. Przez wiele...
1.1K 111 39
Przeznaczenie różnie kreśli ludzkie losy. Draco, młody smok, mieszka w królewskiej stolicy - Dagos. Ze względu na czarny kolor łusek często staje się...