Traitor's Oath

Від Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... Більше

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści

109 10 19
Від Lotthiaa

Prowadzona lekkim tonem rozmowa przeobraziła się w sprzeczkę. Wyrzucane cichym szeptem słowa niknęły pośród odgrywanego przez naturę koncertu. Szum rzeki płynącej nieopodal rezydencji oraz radosny świergot ptaków porywały padające z ust Kierana oskarżenia, sprawiając, iż docierające do Mai pojedyncze wyrażenia brzmiały niedorzecznie. Panna Lauvelon nie zrozumiała, o co Raumaer kłócił się z Kasenem, lecz ogarniający ją dziwny niepokój nie pozwalał jej skupić się na dokończeniu rysowania planu.

Przymknęła powieki i pozwoliła wyobraźni poprowadzić się ścieżkami wspomnień wiodącymi korytarzami budowli w Taalerh. Zamek Evallthana często odwiedzała wraz z ojcem. Gdy lordowie zamykali się w gabinecie gospodarza, Mai — niedopuszczona do uczestnictwa w rozmowach o rodzinnych interesach — samotnie błąkała się po pogrążonym w nieprzyjemnej ciszy budynku. Niekontrolowana przez służbę ani gwardzistów zaglądała tam, gdzie zwykle goście nie mieli wstępu. Jednak upływ czasu zatarł w umyśle dziewczyny dokładne rozmieszczenie komnat. Zaszłe mgłą zapomnienia drogi prowadziły do równie zamazanych pomieszczeń, lecz im dłużej błądziła pamięcią po rozmytym miejscu, tym więcej szczegółów nabierało wyrazistości.

Była już blisko.

Z poirytowania zacisnęła palce na trzymanym sztyfcie węglowym, gdy z rozmyślania wyrwał ją podniesiony głos Kierana. Specjalnie nakazała służbie wynieść ze środka stół i ustawić go w ogrodzie, by mogła pracować w ciszy, z dala od rozwydrzonych mieszkańców rezydencji. Verhmarowie — wyjątkowo — nie sprawiali problemów. Zgodnie z życzeniem Mai żaden z nich nie przeszkadzał jej w rysowaniu, chociaż niepoważne i chimeryczne kaprysy dziewczyny były nader uciążliwe dla pozostałych domowników. Gibrill udał się do karczmy, by dokonać ostatecznych przygotowań przed otwarciem, i zabrał Liriama ze sobą. Veiron nie ustawał w poszukiwaniach zaginionej siostry. Merran zabawiał niezadowoloną i zmarkotniałą małżonkę, która zeszłego wieczora przybyła z Daleeun wraz z Ishardem, a Carven… Mai właściwie nie wiedziała, co Carven robił. Ku rozczarowaniu panny Lauvelon rzadko go widywała. Z niezrozumiałych dla niej powodów unikał jej, lecz póki była na jego łasce, nie zamierzała narzekać. Jeszcze nie. Miała zbyt wiele do stracenia, ale gdy ich pozycje się wyrównają, Mai sprawi, iż Carven pożałuje, że ją ignorował.

Tylko te dwa natrętne gamonie uporczywie ją rozpraszały i zakłócały panujący w okolicy spokój swym gniewnym warczeniem. Nie mogli kłócić się w środku? Mai zerknęła przelotnie w stronę mężczyzn. Kasen stał nieporuszony z założonymi rękami. Wiatr rozwiewał brązowe włosy, złośliwie rzucając zagubionymi kosmykami na niezdradzającą żadnych emocji twarz mężczyzny. Jedynie zielone tęczówki niespokojnie błądzące po okolicy zdradzały rozdrażnienie.

Zaś gniew Kierana przejawiał się w każdym ruchu, wypowiadanym słowie oraz posturze ciała. Pobladłe lico kontrastowało z ciemną czupryną, a przepełnione złością spojrzenie nieruchomo utkwił w królewskim strażniku. Zaciskał dłonie w pięści, co rusz unosząc rękę na wysokość piersi, jakby nie mógł się zdecydować, czy już uderzyć Kasena, czy jednak dać mu jeszcze szansę, by zmądrzał.

Nie tak dawno normalnie rozmawiali. Co ich nagle poróżniło?

Mimo podenerwowania Mai nie mogła wygasić narastającego w niej zaciekawienia. Nigdy nie widziała Kierana poważnego, a Kasena rozzłoszczonego. Niepasujące do ich osobowości zachowanie wydawało się pannie Lauvelon… dziwne, dziwne i intrygujące. Mężczyźni nie znali się przed przybyciem do Edreshu, pochodzili z innych części Faswneshu, a ich charaktery dzieliło jeszcze więcej. Łączył ich jedynie Carven. Może więc to o niego chodziło?

Mai spuściła wzrok na leżącą przed nią kartkę. Odwróciła sztyft węglowy w dłoni i przyłożyła go do niedokończonego fragmentu planu. Zawahała się. Rysik nieruchomo zawisł cal nad pergaminem, a dzierżąca go ręka unieruchomiona pętami niepewności nie zdołała pokonać krępujących ją więzów. Co teraz powinna narysować? Nie chciała się pomylić, wtedy musiałaby zacząć wszystko od początku i nie zdążyłaby tego zrobić przed uroczystością na zamku Evallthana. Nie pozostało już wiele czasu, a Verhmarów nie było stać na błąd.

— Jak idzie praca, panno Lauvelon?

Pociągnięte barwnikiem wargi Mai wygięły się w ponurym uśmiechu. Nastał definitywny kres jej spokoju.

— Małżonka nie wszcznie ci awantury za samą rozmowę ze mną, Merranie? — odparła, kładąc nacisk na samo imię mężczyzny. Omiotła go powłóczystym spojrzeniem.

— Nie — oparł się dłońmi o blat stołu i nachylił nad planem, śledząc wzrokiem naniesione na rysunek oznaczenia — bo właśnie wyszła.

Mimo pobrzmiewającej w głosie Merrana powagi Mai dostrzegła przekorny błysk w jego ciemnych oczach, zdradzający tłumione w sobie rozbawienie, jakby z przyzwoitości nie chciał wyśmiewać fanaberii żony. Nic jednak panna Lauvelon na to nie rzekła, wskazała jedynie Verhmarowi miejsce obok siebie.

— Co ustaliliście z braćmi?

— Przypuszczamy, że to, co mamy znaleźć, dotyczy działalności naszego ojca, zapewne handlu. Może jakiś przemyt? — zasugerował niechętnie Merran. — Najprawdopodobniej szukamy jakiegoś pisma, pliku dokumentów bądź koperty. — Obszedł stół i usiadł na ławie, lecz w takiej odległości, by nie dotknąć dziewczyny nawet łokciem. — Czegoś, co można łatwo przekazać królowi. — Zerknął na Mai z ukosa. — Wiesz, gdzie to znajdziemy?

— Evallthan jest człowiekiem nieufnym i podejrzliwym, coś tak cennego musi trzymać blisko siebie. — Zmarszczyła brwi, udając, że zastanawia się nad odpowiedzią, choć tak naprawdę już ją znała, ale ten długo wyczekiwany moment, gdy wreszcie liczono się z jej zdaniem, był tak upajający, aż musiała się nim ponapawać. — Jego gabinet. Jest strzeżony… niedostępny, zamykany na dwa różne klucze, z czego jeden zawsze nosi przy sobie Evallthan, a drugi jego syn. Bez pomocy kogoś z wewnątrz nikt nie dostanie się do środka.

— Mamy jedynie jego syna — mruknął cicho Merran. — I żadnej gwarancji na powodzenie.

Poruszył palcami posiniaczonej dłoni, a wstępujący na jego twarz grymas bólu przysłonił odbite na obliczu zakłopotanie. Wyraźnie nie popierał metody młodszego brata, lecz było to — jak powtarzał Veiron — zło konieczne. Zło, po które Mai nie miała oporów sięgać. Jak mawiał jej ojciec: „Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści”. W tym starciu nie było dobrych rozwiązań ani miejsca na kompromis — zwycięzca będzie tylko jeden. Przetrwa tylko jeden. Dla Mai złoto i władza nie miały znaczenia, bo stawką w tej grze była jej przyszłość.

— Kiedy go wypuścicie?

— Gdy Kieran z Kasenem ustalą, który z nim pojedzie.

Wzrok Mai skierował się w stronę sprzeczających się mężczyzn, lecz dziewczyna nie dostrzegła żadnego z nich. Obaj musieli wejść już do środka. Może o to się kłócili?

— Ktoś musi go pilnować po wyjeździe. Żyjąc w cieniu strachu, powinien milczeć — dodał Merran, dostrzegając, w jakim kierunku dziewczyna patrzyła. — Kasena bardziej się boi, ale Kierana na pewno Evallthan nie zna, czego przy Kasenie nie możemy być pewni.

— Wciąż może wszystko powiedzieć ojcu — mruknęła Mai nieobecnym głosem. — Nie wypuszczajmy go, niech Kasen zmusi go do napisania listu, że nie przybędzie do Taalerh.

— Evallthan nie przyjmuje odmowy. — Potrząsnął głową. — Musimy zaryzykować, więcej i tak nie możemy już stracić.

— Co z tego, że będziecie wiedzieć gdzie iść, jeśli nie wejdziecie do środka?

Merran uśmiechnął się pobłażliwie i wskazał na plan.

— Ty się zajmij rysowaniem, resztę zostaw nam.

Nam… Ale o kim Merran mówił? Bracia powinni współpracować, a oni nawet z Carvenem nie rozmawiali. Wśród Verhmarów nie było miejsca na „nas” czy „my”, u nich liczyło się jedynie „ja”. Pannie Lauvelon nie podobały się pojawiające się w jej głowie wątpliwości. Krążyły nad nią niczym wygłodniałe sępy, wyczekujące, aż upadnie pod dźwiganym ciężarem i będą mogły ją rozszarpać. Potarła grzbietem dłoni zmarszczone w zamyśleniu czoło. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Merrana wprawiające ją w zakłopotanie. Obserwował ją; starał się przejrzeć przywartą do oblicza dziewczyny maskę i dojrzeć prawdę w stworzonym z kłamstw wizerunku.

Mai poruszyła się niespokojnie, spuszczając skonsternowany wzrok na leżący na blacie pergamin. Jednak im dłużej patrzyła na plan, tym więcej niedociągnięć i niedoskonałości widziała. Nie w rysunku, tylko w sobie — niedokończonym, wykreowanym pod przymusem dziele, niedocenionym i niezrozumiałym przez… wszystkich.

Czy tak wiele wymagała?

— Czego chcesz? — zapytała Mai gniewnie. Wyprostowała się, złością uciszając narastający w niej smutek. Nie mogła sobie na niego pozwolić. Miała jedną szansę, by udowodnić, ile znaczyła. Musiała ją wykorzystać.

— Czy to rozsądne, byś z nami jechała? — Merran zabębnił opuszkami palców w stół. Rodowy sygnet, którego zwrotu Carven żądał, lśnił na jego dłoni niczym samotna gwiazda na wieczornym niebie. — Ukrywasz się przed ojcem, a domagasz się spotkania z nim.

— Nie, nie z nim. — Uśmiechnęła się słabo, pokrzepiona świadomością, iż Verhmarowie, mimo że o niej rozmawiali, nie zdołali odkryć wszystkich kart, które zaborczo przed nimi skrywała. — Z Ivarem.

— Twoim… bratem? — Pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy Mai przytaknęła, choć wciąż nie wydawał się przekonany decyzją dziewczyny. — Czego od niego potrzebujesz?

— Złota. — Wzruszyła ramionami, jakby zdawało się to oczywiste. Bo cóż innego można chcieć od rodziny? — Muszę przekupić Pierwszych Kapłanów z Ydrannu.

— Musisz… co? — Merran zamilkł, zdumienie zdławiło mu słowa w gardle, odbierając możliwość złożenia pełnego zdania. — Osz… Dlaczego?

— Bo jeszcze nikt tego nie zrobił. — Mai roześmiała się dźwięcznie na widok zdegustowania najstarszego Verhmara. — Obawiasz się gniewu bogów?

— Raczej ludzi — odburknął Merran. — W Edreshu Verhmarowie niewiele znaczą, jeśli zaczniemy kpić z ich wiary, to będzie… koniec.

Mai utrzymała na twarzy lekki, zwodniczy uśmiech, choć ogarniające ją zaskoczenie utrudniało zebranie myśli. Nie spodziewała się, że zostanie tak łatwo uznana przez Verhmarów za członka rodziny, a jej czyny potraktowane jak ich własne. Sądziła, że bracia będą przeciwni jej małżeństwu z Carvenem i uczynią wszystko, by do niego nie dopuścić. Zamiast tego zdawali się pogodzeni ze zbliżającymi się zaślubinami, mimo że ożenek najmłodszego Verhmara przybliżał go zdobycia majątku, czego jego rodzeństwo rzekomo nie mogło zaakceptować. Gdzie podziała się ich nienawiść?

— Pogódź się z końcem, bo on i tak nastąpi — mruknęła Mai. Pochyliła się w stronę Merrana, kładąc dłoń na jego przedramieniu. — Stoicie na rozpadającym się moście, zawieszonym nad przepaścią. Niezależnie, co zrobicie, czy będziecie stać w miejscu, czy ruszycie do przodu, czy zaczniecie się wycofywać, i tak spadniecie. — Zacisnęła palce na nadgarstku mężczyzny, zmuszając go, by na nią spojrzał. — Ale tylko od was zależy, jak wykorzystacie czas, który wam pozostał.

— Co to ma znaczyć? Czego chcesz?

Niedbałe wzruszenie ramion było jedyną odpowiedzią, jaką Mai mogła Merranowi zaoferować. Nie powiedziała nic więcej. Niewiedza wzbudza niepokój, niepokój — strach, a strach — posłuch. Lord Radhmor może nie widział w córce swego następcy, nie widział w niej nic — była dla niego tylko warunkiem w kontrakcie — lecz ona wiele się od niego nauczyła, choćby tego, że Lauvelonów nie należało ignorować. Tę samą lekcję Mai zamierzała przyswoić Verhmarom.

Usłyszawszy sugestywne odchrząknięcie, panna Lauvelon niespiesznie odsunęła się od Merrana, ale nie zabrała dłoni delikatnie muskającej materiał jego koszuli. Uniosła rozbawiony wzrok na stojącego przed nią Isharda. Założone za plecami ręce podkreślały jego nienagannie wyprostowaną sylwetkę, niezdradzającą wieku mężczyzny. Wyzierające z zielonych oczu wiedza i doświadczenie starły filuterny uśmieszek z warg dziewczyny. Pobrużdżona zmarszczkami twarz i przyprószone siwizną włosy dla Mai nie były oznaką starości, lecz mądrości. Z kimś takim jeszcze nie miała okazji się zmierzyć.

— Panno Lauvelon — odezwał się Ishard. — Powiedziałbym, że zachowujesz się niestosownie, ale obawiam się, że znaczenie tego słowa jest ci obce. 

Szorstki głos mężczyzny sprawił, że Mai aż wstrzymała oddech. Zastygła w bezruchu jak uwieczniona na malowidle postać, niezmiennie spoglądając w punkt przed sobą. Dudniące serce w piersi uświadamiało jej, że czas — wbrew złudnemu wrażeniu — wciąż płynął, lecz poczucie uwięzienia w jednej chwili nie minęło. Myśli nieuchwytne niczym wiatr przemykały Mai przez głowę, umykały zbyt szybko, by mogła się nad nimi zastanowić. Wpatrywała się więc w milczeniu w Isharda, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że wiedział o niej więcej, niż sądziła, chociaż nigdy wcześniej się nie spotkali.

— Tylko rozmawialiśmy. — Merran ze zdumiewającym opanowaniem, pomimo że kolory jego zażenowania odmalowały się na twarzy mężczyzny jako zbyt jaskrawe, czerwone plamy, wstał z miejsca i położył Ishardowi dłoń na barku. — O planie.

— Musi być bardzo sekretny, jeśli wymaga takiej poufałości.

— Nieliczni o nim wiedzą — przytaknął Merran. Spokój skrępował w więzach jego podenerwowanie, pozwalając rozsądkowi, a nie uczuciom, oddalić rozmowę od niewygodnego tematu. — Stało się coś, Ishardzie?

Stwardniałe jak kamienna ściana oblicze mężczyzny skruszało. Emocje przebijające się przez utworzone szczeliny pobrudziły zmarszczkami niepokoju jego twarz. Z każdym uderzeniem serca zdawało się przybywać mu lat, aż otaczający go mur niezmienności runął i Mai zdołała dostrzec odbite w nim piętno upływu czasu oraz zmęczonego życiem starca.

— Wrócił Veiron. — Ishard westchnął i przygarbił lekko plecy jakby przytłoczony ciężarem dźwiganych trosk. — Bez waszej siostry. — Ścisnął ramię Merrana. — Wiem, że to trudne, Lyramie jest mi bliska tak jak wam, ale działania Veirona nie można nazwać roztropnym. Pewnego dnia sam może nie wrócić, jeśli będzie zachowywał się tak nieostrożnie.

W zapadłej napiętej ciszy Mai zbyt wyraźnie usłyszała niewygodne myśli, które — od zaginięcia Lyry — niezawodnie zajmowała utkanymi ze wspomnień obrazami. Skryta we mgle przeszłości nie dostrzegła oplatających się wokół niej sznurków przeznaczenia. Nie mogła przed tym uciec. Nie mogła uciec przed swoim ojcem.

Lyramie przybyła do Edreshu ze stolicy. Przywiozła ze sobą wiadomość obnażającą z sekretów Evallthana. Evallthana, z którym lord Lauvelon był powiązany interesami. Zniknęła w dniu, w którym akurat Mai powróciła z Lorvionu, ucieszona, iż udało jej się przechytrzyć ojca. A może to on przechytrzył ją? Mairaana poczuła, jak oddech grzęźnie jej w piersi, a niewidzialne ręce zaciskają się na gardle. Owiewający ją chłodny podmuch szeptał obietnice o zbliżającym się nieuchronnym końcu, którego nie mogła powstrzymać. Wcześniej nawet nie chciała o tym myśleć, ale okrywający ją płaszcz zwątpienia zaczął ciążyć na ramionach. Nie była w stanie dłużej go dźwigać i wmawiać sobie, że nic jej nie groziło, gdyż jeśli Lauvelon rzeczywiście uprowadził Lyrę, Verhmarowie bez namysłu wymienią Mai na siostrę.

— Nie mogę mu zabronić szukania Lyramie — oburzył się Merran. Przeczesał palcami rozburzone, brązowe włosy. Trudna sytuacja rodzinna odbijała się również na jego wyglądzie; nie miał ochoty nawet o siebie zadbać. — To tak jakbym przyznał, że mi na niej nie zależy. To moja siostra, Ishardzie.

— Nie zrozumiałeś, poszukiwania są niezbędne, ale nie potrzeba nam rozgłosu, a rozwagi. Musicie też zrozumieć, że Lyramie to… — wzruszył ramionami, jakby było to oczywiste — Lyramie. Nie znacie jej tak dobrze, jak sądzicie. To nie byłby pierwszy raz, gdy zniknęła bez żadnego wyjaśnienia.

Merran pokiwał głową bez przekonania. Spod lekko przymrużonych powiek wpatrywał się w Isharda, jakby tytuł najmądrzejszego Verhmara zdobył przypadkiem i wciąż nie rozumiał, o co chodziło. Jego twarz niczym notes pełen zapisków wyrażała więcej, niż Mai mogła dostrzec, a zarazem była zupełnie nieczytelna. O nic więcej jednak nie zapytał. Bez słowa oddalił się do rezydencji, decydując się kroczyć ścieżką domysłów i niedopowiedzeń zamiast prawdy. Mai uznała to za głupie. Wiedza była potęgą, dawała nie tyle, co władzę, a bezpieczeństwo oraz przewagę. Jak Merran mógł z tego zrezygnować? Po śmierci Teamisa to właśnie tajemnice niszczyły Verhmarów, jedynie Lyramie szukała odpowiedzi, pytała i… zniknęła. Ciekawość miała swoją cenę, wszystko miało, ale Mai była gotowa ją zapłacić. Musiała wiedzieć.

— Dlaczego to robisz?

Mai wbiła wzrok w narysowany plan. Wiedziała, o co Ishard pytał, mimo to nie odpowiedziała od razu. Odczekała, aż zapanuje nad ogarniającym ją niepokojem, by nie zdradził jej drżący z przejęcia głos.

— Chcę wygrać — odparła lekko, starając się zabrzmieć jak najbardziej beztrosko. Mówiła prawdę, tego właśnie chciała, choć jeszcze nie wiedziała, czym to zwycięstwo było.

Ishard parsknął.

— Wygrać?

— Jak każdy. — Wzruszyła ramionami. — Ale na tych zasadach, które ustaliliście, zwycięzca może być tylko jeden.

— Szkodzisz mu bardziej, niż pomagasz. Dopóki tu jesteś, twój ojciec nie poświadczy, kim była matka Carvena.

— To niech zrobi to ktoś inny! — warknęła Mai gniewnie. Zacisnęła palce na sztyfcie węglowym, ciśnie nim w tego dziada, jeśli nie zamilknie. — Wiem, że ojciec lubi sądzić inaczej, ale nie jest jedynym, który zna prawdę.

— O kim mówisz?

— O tym, który dwadzieścia trzy lata temu odebrał dziecko z Radhmor. — Rozciągnęła usta w leniwym uśmiechu. Mogła zaatakować Isharda czymś skuteczniejszym niż ten nieszczęsny rysik. — O tobie, Ishardzie.

— To nie ma znaczenia. — Machnął lekceważąco ręką, jakby strącał te niedorzeczne słowa z powietrza. — Mam ich oceniać, nie wyręczać.

— Dlaczego więc Teamis kazał Carvenowi szukać kogoś, kto od dawna nie żyje?

— Mylisz się, panno Lauvelon, Carven nie miał znaleźć matki. — Ishard uśmiechnął się wymownie. — Tylko ją poznać.

Продовжити читання

Вам також сподобається

21.5K 3.2K 53
Dola jest jedną z Tkaczek Losu w panteonie Welesów. Jej życie biegnie spokojnym torem pod pieczą Roda oraz Wielkiej Baby. Dnie spędza ze swoimi siost...
189K 15.6K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
822 78 16
Witam cię w otchłani moich myśli, uczuć i marzeń płynących strumieniem fantazji🌙
182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...