Traitor's Oath

By Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... More

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem

119 11 24
By Lotthiaa

Sieć połączonych przejść tworzyła labirynt chaosu w głowie Veirona. Wszystkie drogi zostały zablokowane. Nerwowo przeczesał włosy palcami i przesunął wzrokiem po rozłożonej na stole planszy. Niewielkie, ciemne kropki łączące się w ścieżki pokrywały całą powierzchnię okazałej ryciny przedstawiającej królestwo Imghmaru. Zdobiona niewielkimi, szczegółowymi malunkami gór, lasów, rzek, zamków i miast przypominała mapę prawdziwego świata. Stworzona z dbałością o każdy detal podkreślała niezrównane umiejętności i wybitny talent autora.

Namalowana z taką dokładnością plansza niemalże całkowicie odbierała szansę na oszukiwanie. Co za idiota przywiózł to do Edreshu? Veiron pochmurnie zmarszczył brwi. On był tym idiotą. Otrzymał „Wojny Imghmaru” w prezencie od kupców z Immrith, położonego na Pustyni Pasneirińskiej. Przez trzy miesiące spędzone w interesach na terenach Dehianu — północno-zachodniego regionu państwa — nie przegrał żadnej partii gry. Pokonywał wszystkich, niezależnie z jak doświadczonym przeciwnikiem się mierzył. Wyjechał z Immrith niezwyciężony, żegnany niczym mistyczny bohater, w jednej ręce dzierżąc niezawodną broń Verhmarów — podpisany kontrakt handlowy — a w drugiej niepowtarzalny zestaw do gry w „Wojny Imghmaru”, wart połowę kwartalnych zysków z zawartej umowy. Teraz, bezradnie pochylając się nad planszą, wiedział, jak naiwny był.

Wygrywał, bo mu na to pozwalano.

Veiron przeklął swoją głupotę. Jak się tego nie domyślił? Dehian słynął z nadzwyczajnej gościnności, niezwykłej uprzejmości wobec odwiedzających ich przybyszy i wręcz przesadnego zaufania w stosunku do nieznajomych. Przy przestrzeganej od wieków tradycji przyjezdny na ich ziemiach po prostu nie mógł przegrać.

Veiron westchnął cierpiętniczo i posępnie zerknął na zadowolonego Merrana siedzącego naprzeciw niego. Czemu on nie był w połowie Dehiańczykiem? Może wtedy ze względu na pochodzenie czułby się zobowiązany, by przegrać. Uśmiechnął się ponuro. Prędzej uwierzyłby, że sam miał dehiańskie korzenie niźli jego starszy, ciemnowłosy brat.

Spojrzał na planszę. W pierwszej linii obrony został mu jedynie król, w drugiej cztery pionki — wszystkie niższej rangi. W grze miał osiem figur, pozostałe siedem już zbito. Veiron w zamyśleniu potarł twarz, omijając palcami opuchnięte po uderzeniu Dzięcioła miejsca. Starał się odepchnąć od siebie rozpraszające myśli, lecz świadomość wiszącej nad nad nim porażki — kolejnej — nie pozwalała mu się skupić i wzbudzała w nim gniew. Jeszcze zdołałby jakoś pogodzić się z klęską w „Wojnach Imghmaru”, gdyby trzy dni wcześniej Merran nie pokonał go w pojedynku. Drugi raz nie zniesie takiego upokorzenia.

— Ile jeszcze musisz wpatrywać się w tę planszę, zanim zrozumiesz, że przegrałeś? — odezwał się Merran, gdy bezsilność spowiła cieniem nieporadności całe oblicze jego brata. — Dobrze sobie radziłeś do momentu… rozłożenia pionków.

— Do rozpoczęcia gry?! — Wyprostował się gwałtownie, ugodzony słowami starszego Verhmara niczym ostrzem w plecy. Powątpiewająco zmarszczył brwi. — Nie brzmisz wiarygodnie, gdy od mojej decyzji zależy twoje zwycięstwo.

— Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego pionki podzielono na rangi, a ich siłę uzależniono od postaci? — Merran parsknął śmiechem, gdy brat lekceważąco wzruszył ramionami. Zdziwiłby się, gdyby otrzymał inną odpowiedzieć. — Powinieneś równomiernie rozłożyć figury, aby na każdej linii obrony mieć podobną sumę punktów. A ty co zrobiłeś?

Przegrałem — uświadomił sobie Veiron. Nie dlatego, że pozostało mu tak mało i do tego słabych pionków, lecz z uwagi na błędną taktykę i brak przeprowadzonych na drugą stronę figur. Aby wygrać musiałby przeprawić do sfery zamkowej przeciwnika pięć postaci, w tym dwie wyższej rangi, lecz przy ustawionej obronie Merrana i jego przewadze nie było to możliwe. Veiron przegrał — przegrał, zanim jeszcze zaczął grać.

— Mówiłeś, że nigdy wcześniej nie słyszałeś o „Wojnach Imghmaru” — burknął sucho młodszy z braci. Wstał z miejsca, podszedł do okna i wyjrzał na oblaną promieniami zachodzącego słońca okolicę. Uśmiechnął się do własnego odbicia w szybie. Nikt nie nazwie go pokonanym, jeśli partia się nie skończy.

— Nie słyszałem — przyznał rozbawiony Merran. — Zasady nie są skomplikowane, ale całość opiera się na logicznym myśleniu, dlatego to takie dla ciebie trudne.

— Nie ma ludzi idealnych. — Bezradnie wzruszył ramionami. — Gdybym przy  wszystkich swoich zaletach był jeszcze wybitnym strategiem, to byłbym… nierealny.

— Gdzie były te wszystkie twoje zalety, gdy bezmyślnie pobiegłeś za Dzięciołem i dałeś się pobić? Znowu.

Veiron z poirytowania przewrócił oczami. Ile razy jeszcze zamierzali mu to wypominać? Doskonale wiedział, że popełnił błąd, nie potrzebował, by bracia nieustannie mu o tym przypominali. Sam nie rozumiał, o czym w tamtym momencie myślał — wręcz był skłonny uwierzyć, że wcale nie myślał. Widok Dzięcioła przyćmił rozsądek Veirona. Poruszany na sznurkach obezwładniającego gniewu nie zastanawiał się nad tym, co czynił, ani co się stanie, gdy dogoni mężczyznę. Po prostu musiał to zrobić, bez względu na konsekwencje.

— Gdzie Lyra? — zapytał tylko Veiron, zapatrzony w sylwetki dwóch jeźdźców wyłaniające się spomiędzy drzew. Zmarszczył czoło. Dlaczego nie skorzystali z wyrównanego, szerokiego traktu?

— Zapewne u siebie. — Merran zaniepokojony brzmieniem głosu brata podniósł się z miejsca i spojrzał ponad jego ramieniem na horyzont. — Co się stało?

— Idź po nią, i po Gibrilla też. — Odwrócił się przodem do starszego brata, a wpływający na jego wargi szelmowski uśmieszek nie zwiastował pomyślnych wieści. — Nadeszła pora zwołać zebranie Verhmarów.

— Wszystkich? — Powątpiewająco uniósł brwi. — Nasze rodzinne spotkania nigdy nie kończą się dobrze.

— Tylko dla Carvena, tym razem prawdopodobnie będzie tak samo, ale… — Veiron lekceważąco machnął ręką, kierując się do wyjścia z pomieszczenia — to jego problem. Chętnie popatrzę, jak się z nami męczy.

Minął nieprzekonanego tym pomysłem Merrana i znalazł się na pogrążającym się w mroku korytarzu. Mimowolnie rozejrzał się po odnowionym wnętrzu. Gdy ostatnio odwiedzał Edresh — jeszcze przed śmiercią ojca — rezydencja Verhmarów nie nadawała się do zamieszkania. Opuszczona, zaniedbana i pozbawiona wyposażenia wymagała gruntownego remontu i niemałych środków na renowację. Środków, których Teamis nie zamierzał marnować na porzucony budynek. Jednakże Mai — ku bezbrzeżnemu zdziwieniu Veirona — odnowiła posiadłość z majątku Lauvelonów i zajęła ją na własność, czyniąc z niej swój nowy dom. Prawdziwy dom, którego przez interesy i częste wyjazdy ojca nigdy nie miała.

Veiron zszedł po schodach na parter i przeszedł do bawialni oświetlonej słabym blaskiem palących się w kandelabrze świec. Płomienie poruszane wiatrem wpadającym przez uchylone okiennice rysowały fikuśne wzory po ścianie. Odgrywający się taniec cieni z zafascynowaniem oglądała leżąca na szezlongu Mai. Malujący się na twarzy dziewczyny błogi spokój pozbawił jej typowej dla panny Lauvelon wyniosłej, nieprzystępnej prezencji. Luźno spływające po ramionach włosy jedynie podkreślały jej młody wiek. Miała niewiele ponad osiemnaście lat, o czym nikt na co dzień zdawał się nie pamiętać.

— Jak na porwaną osobę żyjesz lepiej niż królowie — odezwał się Veiron. Usiadł w fotelu ustawionym nieopodal okna i wyjrzał na podjazd. — Nie wiedziałem, że wróciłaś z Lorvionu.

— Nie wróciłam — odrzekła Mai lakonicznie, nie odrywając wzroku od ściany, jakby interesowała ją bardziej niż rozmowa z Verhmarem. — Wciąż tam jestem.

— Oficjalnie, jak przypuszczam. — Veiron przestał się uśmiechać, gdy przed rezydencję dotarli wreszcie dwaj jeźdźcy. Nie miał już więcej wątpliwości, iż był to jego brat i Kasen. Ale gdzie się podział Kieran? — Dlaczego się ukrywasz?

— Bo inaczej faktycznie zostanę porwana. — Podniosła się na łokciach, słysząc chrząst ugniatanego żwiru; widocznie nie tylko Verhmarowie czekali na Carvena. — Mój ojciec wie, co zamierzam zrobić, i nie chce do tego dopuścić.

Spojrzenie Veirona niespiesznie odwróciło się w stronę dziewczyny. Verhmar nie musiał dopytywać, by wiedzieć, o czym panna Lauvelon mówiła. Nie był zaskoczony. Od dawna podejrzewał co skrywało się za postępowaniem Mairaany. Nie rozumiał tylko, jak mogła dobrowolnie skazywać się na życie u boku takiego gnojka. Liczyła, że się zmieni? Albo może wcale tego nie oczekiwała, a jedynie chciała się ustrzec przed niechcianym małżeństwem. Ale czy poślubienie Carvena nie było tym samym? Klatką z ograniczeń, przed którą panicznie uciekała?

— Czasem to, co chcemy, nie jest równoznaczne z tym, co musimy — mruknęła cicho Mai. Usiadła na szezlongu, spuszczając stopy na ziemię, i wyprostowała materiał sukienki. — A gdy oba rozwiązania są beznadziejne, to wybiera się korzystniejszą w danej sytuacji opcję.

— Chyba tego nie przemyślałaś, jeśli tą opcją ma być Carven. — Wstał i przystanął przy wejściu, opierając się ramieniem o framugę, by nie przegapić wchodzących osób. — Nie wiesz, na co chcesz się skazać. Nie powinnaś wierzyć w to, co mówi.

— Z Carvenem trzeba nauczyć się żyć. — Mai wdzięcznie wzruszyła ramionami, lecz podstępny błysk w jej błękitnych tęczówkach zdradzał, iż to nie ona będzie poszkodowaną w tym związku. — I wiedzieć, jak z nim postępować.

— Nie przeczę, że teraz dobrze sobie z nim radzisz, ale po ślubie… — Pokręcił głową. — To już nie będzie to samo. Nie znasz go.

— Śmiem sądzić, że znam go lepiej niż wy kiedykolwiek będziecie — warknęła Mai. Podeszła do Veirona i oskarżycielsko wymierzyła w niego palcem. Po jej wcześniejszym spokoju nie było już śladu. — Jesteście rodziną, ale nigdy nie zadaliście sobie trudu, żeby go poznać, tak prawdziwie poznać. Zanim zaczniesz wytykać jego wady i okropny charakter, zastanów się, skąd się one wzięły, bo żaden z was nie jest bez winy.

— Powielanie czyichś błędów nie jest altruizmem, tylko idiotyzmem. — Chwycił dziewczynę za nadgarstek. Przybrana na twarz panny Lauvelon lodowa maska nieznacznie stopniała pod wpływem dotyku ciepłej dłoni Verhmara, mimo to zamiast niepewności na obliczu Mai dojrzał jedynie zdecydowanie. — Przysięga nic nie znaczy, gdy słyszysz ją od kłamcy.

Napięte ciało dziewczyny naprężyło się niczym cięciwa naciągnięta do strzału i przyjęło gotową do obrony pozę. Mai zacisnęła szczękę. Wstępująca na policzki czerwień rozlała się po całym jej licu, barwiąc mleczną skórę odcieniami szkarłatu. Zasnute mgłą niedomówień spojrzenie niespokojnie błądziło po otoczeniu, jakby szukając właściwych słów dla swoich myśli. Gniewnie wyrwała rękę z uścisku akurat, gdy drzwi do rezydencji otwarły się z rozmachem i do środka wszedł… człowiek w worku. Veiron zamrugał, zbyt zdumiony, by się odezwać. Niepewnie wpatrywał się w kuśtykającą postać, nieprzekonany, czy okryte tajemnicą widmo rzeczywiście wlazło do jego domu, czy jednak wszystko sobie wyobraził.

Ale czy mógłby być aż tak nienormalny?

Zerknął na Mai. Odetchnął z ulgą na widok szczerego zdziwienia odbitego na twarzy dziewczyny. Nie zwariował, a jeśli, to przynajmniej nie sam. Pokrzepiony tą myślą zmierzył intruza zaintrygowanym spojrzeniem. Jak na zmorę z faswneshkich wierzeń, powtarzanych przez przesądnych prostaczków, wyglądał… marnie, wręcz żałośnie, jakby skopały go dzieci, które sam miał straszyć. Słaniał się na słabych nogach, a skrywający jego twarz płócienny worek, przesiąknięty czymś lepkim i mokrym, kleił się mu do lica, utrudniając oddychanie.

Veiron drgnął, gdy postać zatoczyła się na ścianę. Związane za plecami ręce uniemożliwiły jej osłonięcie głowy przed zderzeniem z twardym murem. Ze zdławionym jękiem osunęła się na ziemię, a jej płaczliwe mamrotanie było jedynym dźwiękiem przerywającym upiorną ciszę.

Co to, do cholery, jest?

— Zostaw.

Chłód pobrzmiewający w głosie Kasena zatrzymał Veirona w połowie drogi do sponiewieranego nieszczęśnika. Verhmar zacisnął szczękę, poirytowany bezczelnością i wyniosłym tonem mężczyzny. Nie miał prawa mu rozkazywać, zwłaszcza na ziemiach należących do jego rodziny, lecz jedno stanowcze spojrzenie strażnika wystarczyło, by Veiron potulnie poddał się jego woli. Kasen szarpnął więźnia za ramię i nie zważając na jego nieudolne próby stawiania oporu, pociągnął go w stronę schodów.

Hałas upadającego ze stopni ciała przyprawił Veirona o dotkliwy ucisk w żołądku. Sztywnym ruchem rozmasował nieprzyjemnie mrowiącą skórę na karku. Skrzywił się pod dotykiem swoich zimnych rąk. Starał się odciągnąć myśli od sprowadzonego do piwnicy mężczyzny, jednak patrząc na pozostawioną na posadzce niewielką plamę krwi, nie mógł się nie zastanawiać, czy przeżył upadek.

Musiał. Nie chciał mieć trupa w piwnicy.

Wzdrygnął się, czując owiewający go chłodny podmuch wiatru. Spojrzał w stronę otwartych na oścież drzwi. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały sylwetkę Carvena stojącego na progu rezydencji. Bracia przez kilka długich uderzeń serca mierzyli się skonsternowanym wzrokiem, próbując usprawiedliwić swoje indyferentne zachowanie względem doświadczonego okrucieństwa. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć… czy w ogóle coś powinien powiedzieć. Trwali więc w milczeniu, aż napiętą ciszę przerwało nadejście dwóch starszych Verhmarów.

— Gnojku — mruknął ponuro Gibrill na uprzejme powitanie. Całe rodzeństwo podzielało jego radość na czekającą ich rozmowę z najmłodszym Verhmarem.

— Bracia — odparł Carven. Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady zakłopotania i niepewności, zastąpione przez dobrze znaną Veironowi nieprzejrzaną maskę arogancji, uwieńczoną przesiąkniętym drwiną uśmiechem.

— Mai — wtrąciła sucho panna Lauvelon, oburzona zignorowaniem jej obecności. Spojrzała wyczekująco na mężczyzn, to był odpowiedni moment, by należnie ją powitać.

— Wróciłaś z Lorvionu — powiedział tylko Merran.

Mai przewróciła oczami.

— Czy to jedyne powitanie, na jakie stać Verhmarów?

— Jedyne, na jakie zasługujesz — odrzekł Carven. Zadarł podbródek, uśmiechając się kpiąco na widok malowanego gniewem oblicza Mai. — Jestem wzruszony, że tak tęsknie wyczekiwaliście mojego powrotu, ale wolałbym znowu stoczyć się ze wzniesienia niż oglądać wasze gęby.

— Mamy problem. — Merran zszedł po ostatnich stopniach i ruszył w stronę bawialni. — Verhmarowie mają problem.

— Miłe zaskoczenie, chociaż raz ja nim nie jestem. — Carven parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Zamknął za sobą drzwi i udał się za braćmi do pomieszczenia. — Przed moim wyjazdem nie było tu ciebie — niedbałym ruchem wskazał na najstarszego z Verhmarów — i żadnych problemów. Zabierz je więc stąd ze sobą.

— Gdzie Lyra? — zapytał Veiron. Przysiadł na poręczy fotela, w którym usadowiła się Mai, gdy Merran w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami. — Wyszła? — dopytywał, zaniepokojony nagłym zniknięciem siostry. — To ona chciała z nami wszystkimi porozmawiać. Mówiła, że to ważne.

— Bo jest ważne. — Gibrill ze złością cisnął zmięty papierek na niewielki narożny stoliczek. — Ojciec nie bez powodu chciał, żebyśmy znaleźli się tu wszyscy. — Nerwowo przeczesał dłonią krótko ścięte włosy. — Edresh już nie jest tylko zmartwieniem Carvena.

— Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem — kontynuował Merran zdumiewająco opanowanym głosem, zważywszy na niesprzyjające okoliczności i odkryte niepomyślne wieści. — Otrzymaliśmy dwa lata na wykonanie testamentu, dwa lata na dokonanie tego, co naszemu ojcu nie udało się przez całe życie... dwa lata, bo po tym terminie Verhmarowie stracą wszystko.

— Jak to wszystko? — Veiron poruszył się niespokojnie. Przesuwał niepewnie wzrokiem między braćmi, jakby nie rozumiejąc, co to słowo oznaczało. — Co masz na myśli?

— Wszystko — powtórzył dobitnie Gibrill. — Tytuł, nazwisko, wpływy i złoto.

Wszystko.

Ta myśl echem odbiła się w czaszce Veirona, uświadamiając mu, co właściwie to znaczyło dla jego rodziny. Przygarbił się pod ciężarem odkrytej prawdy. Wszystko… Nie mogli stracić wszystkiego. To byłby… koniec. Koniec Verhmarów.

Veiron utkwił nieobecny wzrok w swoich zaciśniętych w pięści dłoniach. Co miałby robić? Paść owce na pastwiskach Numlinaru albo czyścić ulice w Daleeun? Ze zhańbionym nazwiskiem nie znalazłby ambitniejszego zatrudnienia. Wzdrygnął się ze wstrętu. Nie znał innego życia niż to, które zaoferował mu ojciec. I choć z początku perspektywa nieustannych podróży i spędzenia wielu dni w siodle nie napawała go radością, to z czasem dostrzegł korzyści płynące z wyjazdów. Zwiedził niemalże cały Faswnesh, odwiedził zjawiskowe miejsca, tak zachwycające swym pięknem, aż zdające się nie należeć do tego świata, a zapisane w pamięci wspomnienia stały się wieczną pamiątką przeżytych przygód. I teraz miałby to stracić również z winy Teamisa? Nie. Musiał istnieć sposób, by ustrzec ich rodzinę przed katastrofą.

— Co Teamis zrobił? — zapytał Mai, przerywając zapadłą ciszę.

Merran spojrzał na dziewczynę, jakby dopiero teraz ją zauważył. Przez kilka uderzeń serca, patrząc na jego skrzywioną w grymasie niezadowolenia twarz, Veiron myślał, iż najstarszy z braci wyrzuci pannę Lauvelon z pomieszczenia. Nie należała do rodziny Verhmarów, nie powinno jej tam być. Jednak Merran jedynie westchnął ciężko.

— Nie wiem. — Usiadł w wolnym fotelu i oparł łokieć na poręczy, podpierając podbródek na zaciśniętej dłoni. — Ojciec nie wyjaśnił. Wspomniał tylko, że wraz z upływem dwóch lat na wykonanie testamentu mija również termin, jaki wyznaczył mu Evallthan na ustabilizowanie sytuacji w Edreshu.

— Jeśli Carvenowi uda się zaprowadzić porządek…

— To niczego to nie zmieni — przerwał Mai Gibrill. Założył ręce na piersi i podparł się o ścianę. — Niezależnie od tego, jak w Edreshu będzie spokojnie, Evallthan przekaże królowi to… cokolwiek to jest, bo…

— Evallthan chce otrzymać Edresh na własność. — Carven uśmiechnął się szelmowsko, gdy brat niechętnie przytaknął mu głową. — Jest lordem Taalerh, namiestnikiem Leffill, zwierzchnikiem zachodu oraz ojcem królowej Natyrhii, lecz mimo pozycji i władzy nie może korzystać z dóbr Edreshu.

— Jakich dóbr?

— Irienn. Wino iriennejskie — doprecyzował dumny z siebie Carven. Błyszczące podstępnie tęczówki stały się zwierciadłem tajemnic ostatnich kilku dni. — Na północnym-zachodzie, tuż obok granicy z Taalerh, położona jest ogromna winnica. Iriennu.

— Najdroższego wina w Faswneshu — wymamrotał Veiron. Niesiony zdumiewającym odkryciem poderwał się z miejsca. — Dlatego ojciec zobowiązał mnie do zawarcia kontraktów z kupcami z mało znaczących miast. Tobie — wskazał na Merrana — zakazał wspierania handlowców, a tobie — odwrócił się w stronę Gibrilla — nakazał otworzyć karczmy w precyzyjnie określonych miejscach. — Aż westchnął z rozpierającego go zachwytu. — Chciał, żebyśmy zaczęli rozprowadzać irienn… Przede wszystkim w miejsca, w których zapłacą za nie fortunę.

— Gdyby ojciec zaczął sprzedawać irienn, Evallthan otrzymałby z tego tylko marny podatek, kwotę nieporównywalnie niższą od tego, co zarabiałby, jeśli winnica należałaby do niego — mówił dalej Carven, zadowolony wzbudzanym wśród braci posłuchem. Veiron sam był zdziwiony, że potrafią przeprowadzić rozmowę bez wyzwisk, przekleństw i rozbitych nosów. — Dlatego uniemożliwił wywóz wina. W Edreshu sądzą, że to ojciec tego zakazał. Cała nienawiść zwróciła się przeciw Verhmarom, a próby usprawiedliwiania się przez Teamisa działały na jego niekorzyść. Ludzie posądzali go o kłamstwa, bo sam się bogacił, podczas gdy oni podupadli.

— A Evallthan potajemnie wywoził irienn i sprzedawał za granicą. — Merran w zamyśleniu potarł podróbek, wszystko powoli nabierało sensu. — Dlaczego ojciec nigdy nie zwrócił się do króla? Przy swoich znajomościach zapewne znalazłby sposób, by zawiadomić władcę o problemach w Edreshu, nim Evallthan zdążyłby się o tym dowiedzieć.

— Rzucanie niepopartych dowodami oskarżeń na tak wpływową osobę, rządzącą całym zachodem, zaszkodziłoby jedynie ojcu. — Carven przecząco potrząsnął głową, zdumiewająco nie skorzystał z okazji, by wyszydzić głupotę brata. — I królowi, w szczególności że Evallthan tylko czeka, aż Galidan się pomyli.

— Dlatego chce, byś osłabił jego pozycję. — Gibrill potarł palcami pulsującą ze złości skroń, gdy młodszy brat mu przytaknął na znak zgody. — Evallthan zagraża jego władzy, a sam niewiele może zrobić.

— Jeśli Teamis chciał, byście współpracowali — Mai przesunęła skonsternowanym wzrokiem po twarzach braci — dlaczego wam po prostu tego nie powiedział?

— Bo nie mógł. — Veiron uśmiechnął się ponuro. — Verhmarowie działają zbyt… nieostrożnie, porywczo. Mówiąc nam prawdę, wyrządzilibyśmy sobie tylko więcej szkody.

— Jeżeli Evallthan nabrałby podejrzeń, pogrążyłby nas jeszcze przed upływem dwóch lat — mruknął posępnie Merran, co Carven skwitował nerwowym chichotem tłumionym pod przyciskaną do ust pięścią. — Co żeś zrobił?

— Porozmawiam z naczelnikiem — odparł wymijająco Carven. — Tym razem mam lepsze argumenty i lepszy pomysł.

Bracia bezwiednie przytaknęli głowami. Czy oni właśnie zgodzili z tym gnojkiem? Po tych słowach Carven niespodziewanie skierował się do wyjścia. Veiron podążył wzrokiem za młodszym bratem, natrafiając na stojącego w progu Kasena. Tuż za nim znajdował się — jak zwykle — uśmiechnięty Kieran. Zmarszczył brwi. Co ta trójka przed resztą Verhmarów ukrywała?

— Kim jest ten człowiek w worku? — zapytał Veiron. Niemalże od razu przed oczami pojawił mu się obraz sponiewieranego nieszczęśnika. Nawet nie chciał myśleć, co Kasen przez tyle czasu z nim robił. — Ten zamknięty w piwnicy.

— To… — Carven zerknął na brata przez ramię i uśmiechnął się przebiegle. — To syn Evallthana.

Zapadłą w pomieszczeniu ciszę najmłodszy z Verhmarów odebrał jako nieme przyzwolenie na oddalenie się. Odwrócił się i szepcząc coś do Kierana, odszedł wraz z dwójką mężczyzn. Veiron chciał go przed tym powstrzymać, lecz gdy tylko otwarł usta, z jego gardła zamiast słów wydobyło się jedynie chrząknięcie. Z każdym krokiem Carvena milknącym na korytarzu czuł się coraz bardziej bezsilny, a narastający ucisk w piersi wręcz zaczął sprawiać mu ból. Warknął z frustracji przez zaciśnięte zęby. A już prawie zaczął sądzić, że ten dureń zmądrzał!

— Na pewno Evallthan nie zauważy jego zniknięcia — burknął Veiron, gdy wreszcie odzyskał kontrolę nad własnym głosem. Zacisnął dłonie w pięści. Z trudem powstrzymał się przed dogonieniem Carvena i wbiciem odrobiny rozumu do jego pustego łba.

— Tym bym się nie przejmowała. — Mai z gracją podniosła się z miejsca. W wyprostowanej, dumnej sylwetce dziewczyny Veiron na próżno mógł doszukiwać się nie tak dawno bijącej od niej beztroski. — Przynajmniej jeszcze nie. Evallthan rzadko opuszcza swój zamek.

— Ale jak niby mamy na… — Gibrill wziął do ręki przywieziony przez Lyrę list i jeszcze raz go przeczytał — corocznej uczcie organizowanej w siedzibie Evallthana odebrać mu coś, nie wiedząc, co to jest ani gdzie to jest?

To niemożliwe — przemknęło Veironowi przez głowę, ale nie wyraził swych obaw na głos. Nie musiał. Sądząc po ponurych twarzach braci, myśleli tak samo. Dlaczego ojciec nie powiedział, czego właściwie powinni szukać? Dlaczego w obliczu katastrofy wciąż wznosił wokół prawdy mur tajemnic, pozostawiając swoje dzieci jedynie z mglistymi wskazówkami? Ale jak mogli czegokolwiek się domyślić, jeśli nic nie wiedzieli? Może… może Lyra im pomoże? Ale gdzie, na bogów, Lyramie poszła? Mieli mało czasu, a ona urządzała sobie krajoznawcze wycieczki?

Kącik warg Veirona uniósł się w subtelnym uśmiechu. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siostry beztrosko spacerującej po lasach. W działaniach Lyry nigdy nie było nic przypadkowego. Co więc się z nią stało?

— Potrzebujecie planu — odezwała się Mai. — Nie działania, lecz zamku. I wiem, gdzie go znajdziecie. — Uniosła dłoń, by powstrzymać bezsensowne pytania braci. — Narysuję go wam, ale, oczywiście, nie za darmo.

***

Mam nadzieję, że rozdział rozjaśnił Wam co nieco i wszystko, co zostało tu umieszczone, jest zrozumiałe. Gdyby jednak było inaczej, dajcie znać! Wtedy postaram się to poprawić.

Dziękuję za przeczytanie i do następnego!

Continue Reading

You'll Also Like

49.6K 3.7K 57
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
Mate By GS

Fantasy

247K 10.4K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
233 80 16
Zuzanna,która po **rozstaniu z wieloletnim partnerem próbuje na nowo ułożyć swoje życie. Zuzanna przeprowadza się do nowego miasta gdzie poznaje dwóc...
10.1K 1.1K 28
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...