Jutrzenka pachniała hiacyntam...

By MaryWitcher

2.9K 354 129

Wraz z nadejściem wiosny, Astoria Greengrass, młoda arystokratka o kapryśnym usposobieniu i oczach zdolnych p... More

JUTRZENKA PACHNIAŁA HIACYNTAMI
I. HIACYNTY I WIELKIE WEJŚCIA
II. URAŻONA DUMA, PYSZNY GNIEW
III. WZLOTY I UPADKI
IV. PO FAKCIE I PO NOSIE
VI. WALORY PIKNIKÓW NA ŚWIEŻYM POWIETRZU
VII. PRAWDY MORALNE I TE ODROBINĘ MNIEJ
VIII. PIĘKNYM ZA NADOBNE, NADOBNYM ZA PIĘKNE
IX. NIECH ŻYJE BAL!
X. PANNA GREENGRASS NA WROGIM TERYTORIUM

V. FALBANKI, KORONKI I ROZCZAROWANIA

166 28 10
By MaryWitcher

Rozdział nie został zbetowany, proszę o wyrozumiałość – to jednorazowy przypadek :)


→ W poprzednim rozdziale: niespodziewane wieści, podwieczorek z Malfoyami i obfitujący w porażki spacer po ogrodzie, a także pierwsze poważniejsze chwile słabości.


Astorio,

wybacz, że ostatnimi czasy zaniedbywałam Cię i nie pisywałam – bycie mężatką pochłania więcej czasu, niż myślałam! Ciągle jestem czymś zajęta: a to odpisuję na niezliczone zaproszenia, pracuję nad codziennym menu i załatwiam sprawunki, których boję się powierzyć służbie. Teodor bezustannie ze mnie żartuje i podśmiewuje się, że sama sobie wymyślam te obowiązki, ale to on opuszcza dom rano i wraca po popołudniu, więc jego opinia nic tak naprawdę w tej kwestii nie znaczy.

Dość o mnie – słyszałam już o Tobie i Malfoyu od matki. Biedactwo! Jak wiesz, niegdyś byłam z nim blisko, to wspaniały kompan do szyderstw i kpiny, ale nigdy nie spodziewałabym się, że to Ty z nim skończysz. Musisz być jednak dobrej myśli. Ufam rodzicom i sądzę, że ich decyzja nie jest bezpodstawna. Obie byłyśmy od maleńkości świadome, co nas czeka. Pozostaje nam jedynie przejść przez to z wysoko podniesioną głową.

Nie wiem, czy na tym etapie mam prawo udzielać Ci rad – w końcu nie jestem tak długo mężatką i codziennie uczę się nowych rzeczy, ale chyba kluczem do tego wszystkiego jest próba zrozumienia uczuć drugiej osoby oraz własnych. Nikt nie oczekuje od Ciebie silnego przywiązania i wzniosłych emocji, jednak masz z nim spędzić kilka następnych, no powiedzmy, miesięcy, więc wrogie nastawienie nic tu nie pomoże. Już widzę, jak marszczysz nos i krzywisz usta, a potem ignorujesz go przez cały podwieczorek. Nie tędy droga, Astorio! Och, chyba zaczynam brzmieć jak nasza matka! Wybacz, ale małżeństwo czyni ze mnie poważną, moralizatorską matronę. A właśnie...

Jesteś pierwszą osobą, której chcielibyśmy to powiedzieć. To jeszcze nic pewnego, dlatego zamierzamy utrzymać rodzinę w błogiej nieświadomości, ale możemy się spodziewać niedługo małego Notta! Oboje nie posiadamy się ze szczęścia i prosimy Cię o zachowanie tajemnicy – przynajmniej na razie.

Musisz koniecznie odwiedzić nas w Londynie. Czekamy na Ciebie tej wiosny. Jest tu tyle wspaniałych miejsc do odkrycia. Nie odpuszczę Ci dopóki, dopóty nie pójdziesz ze mną do mojej ulubionej cukierenki w City. Mają tam wyśmienite eklerki!

Napisz do mnie najszybciej, jak się da! Najlepiej jeszcze dziś wyślij Sarę Price na pocztę.

Dafne Nott

Gdy Astoria skończyła czytać list od siostry, słońce zaczynało już na dobre wkradać się do buduaru, a świergot ptaków bez trudu wypełniał cały pokój dzięki uchylonym okiennicom, ogłaszając, że południe zbliża się wielkimi krokami. Choć panna Greengrass zazwyczaj odpowiadała na korespondencję natychmiast, chcąc życzliwie skrócić czas oczekiwania adresata, tym razem jedynie westchnęła, włożyła kopertę do przegródki sekretarzyka i zastygła nad pustym blatem. Wiedziała doskonale, co trzeba odpisać Dafne, nie znaczyło to jednak, że z tą wiedzą nadeszły również właściwe słowa.

Wszystkie rady siostry były oczywiście racjonalne, a co więcej wynikały z czystej, czułej troski, lecz mimo to w Astorii budził się gniew. Nie zamierzała pogodzić się z Malfoyem, chociaż argument o spędzeniu kilku najbliższych miesięcy – a raczej lat – utwierdzał ją w przekonaniu, że prędzej czy później musi się to stać. Jego argumenty również cechowała logika, co przyznawała z irytacją. Była pewna, że zarówno jej rodzice, jak i Malfoyowie odpuszczą z tonu w tej narzeczeńsko-weselnej nagonce, gdy dostaną żywe dowody na poparcie swej decyzji. Oznaczało to jednak stracony sezon, pozbawiony zabaw i uciech, które zazwyczaj wypełniały jej wiosenne dni.

Udawanie to jedno, lecz zrozumienie drugie. Malfoy wydawał się tak odległy, chłodny i żałosny, że jakakolwiek myśl o wgłębieniu się w jego psychikę wywoływała u Astorii dreszcz obrzydzenia. Gdy przed kilkoma dniami miała tę wątpliwą przyjemność z nim rozmawiać, pragnęła jedynie zamknąć mu czymś usta i odebrać głos na wieki. Irytował ją samym sposobem bycia – każdy ruch był nie na miejscu, intonacja niewłaściwa, a chód śmieszny i absurdalny. Wcale go nie żałowała, kiedy zmęczył się przechadzką. Na Boga, to był krótki, energiczny spacer! W dodatku nie musiał za nią iść, z chęcią odmówiłaby mu towarzystwa, gdyby tylko jej na to pozwolił. Wiedziała, że tak to się skończy w momencie, gdy wysunął tę dziwną propozycję w salonie, ale nie spodziewała się równie fatalnego obrotu sprawy. Zapewne pożalił się potem matce, jak to mocno został pokrzywdzony – zresztą, dobrze mu tak, to on zaczął tę całą farsę.

Cieszyła się razem z Dafne z przyszłego dziedzica Nott, ale wieść ta wywoływała również niepokój, który zasiał w sercu Astorii długofalowy strach. Były już w wieku, gdy oczekiwano od nich urodzenia potomka, a najlepiej kilku. Miały zostać matkami i dbać o domowe ognisko, stanowiąc przy tym opoki dla swych mężów. A przecież dopiero co podkradały maślane ciastka z kuchni, siedziały znudzone w pokoju urządzonym na klasę i myślały, jak wywinąć się od dodatkowych zadań! Wydawało jej się, że jeszcze wczoraj grała w chowanego i uciekała przed guwernantką, chichocząc i potykając się o własne nogi. Teraz to wszystko czekało na kolejne pokolenie – a ona mogła jedynie stać z boku i przyglądać się z nieobecnym uśmiechem.

Nie chciała tego.

Tylko czy ktoś w ogóle pytał ją o zdanie?


Po kilku następnych dniach, w trakcie których Astoria snuła się bez celu po domu i na fortepianie grała jedynie smutne utwory, ignorując napływające zaproszenia oraz korespondencję, jej nastrój zaczął wpływać na całe Greengrass Park. Posiłki przebiegały w ciszy, służba zdawała się ociągać z obowiązkami, a pan Greengrass coraz częściej wyjeżdżał, by spotykać się z administratorami. Nawet ogród przycichł i zbladł, ogrodnicy zaś – zaskoczeni nagłym brakiem obecności wiecznie żywej panienki – zaczęli mniej przykładać się do pracy, odbierając tę dziwną atmosferę jako pozwolenie na chwilę przerwy.

Nic dziwnego więc, że po kolejnym przepełnionym nieprzyjemnym milczeniem podwieczorku, pani Greengrass gwałtownie wstała, zabrała sprzed nosa Astorii talerzyk z ciastkami i wybudzając swego męża z drzemki, stanowczo oświadczyła:

— Dość tego!

Następnego dnia w domu pojawiła się cała załoga krawcowych i kufry, w których z trudem mieściły się niezliczone bele materiałów, woreczki z koralikami oraz szkatułki pełne nici. Irene Greengrass dobrze znała swoją córkę i wiedziała, kiedy musi przejąć ster. Tym razem paczka ulubionych słodkości czy napływ kilku listów w tygodniu nie wystarczały – potrzebne były zdecydowane kroki, a co ważniejsze kroki, które bez wątpliwości przyniosą pożądane efekty. Wizyta krawcowych spełniała wszystkie te wymagania.

Pani Greengrass zdawała sobie sprawę, że Astoria zechce zamówić nową toaletę na nadchodzący piknik – wiedziała również, że bez jej wiedzy córka wysłała szkice i podała termin nadesłania sukni. Na początku zamierzała przymknąć na to oko, tak jak to miała w zwyczaju, lecz po kilku dniach nieustannych grymasów oraz cierpiętniczych westchnień, wzięła sprawę we własne ręce i oto wprost z Londynu przyjechała załoga krawcowych, gotowych do spełnienia każdego kaprysu młodej panienki.

Irene przyglądała jej się teraz, gdy stojąc cierpliwie na podeście, Astoria wskazywała dłonią materiały i z szeroko otwartymi oczyma lustrowała szufladki wypełnione błyszczącymi koralikami. Wyglądała jak baletnica, czekająca na ostatni bukiet kwiatów po udanym występie.

— Och, te są śliczne — mówiła, by zaraz po chwili dodać: — Ach, te się nie nadają! Macie takie, ale różowe?

Widok ten napawał panią Greengrass spokojem, lecz wciąż nie mogła pozbyć się dziwnego uczucia, że coś było nie w porządku. Może to ten cień przemykający czasami na twarzy, a może wolniejsze niż zazwyczaj ruchy – tak czy inaczej, wywoływało to u niej bezbrzeżną troskę graniczącą z bezradnością matki, która nie potrafi ulżyć cierpieniom swojego dziecka.

Kiedy po niezliczonych ustaleniach i bezustannym skrobaniu ołówka na papierze, krawcowe wyszły z pokoju, by zjeść przygotowany dla nich podwieczorek, zatrzymała córkę delikatnym ruchem nadgarstka i ujmując ją za dłoń, poprowadziła w stronę zasłanego poduszkami wykuszu. Nie wiedziała, jak zacząć – i dlatego też zaczęła od tego, czym rozpoczął się świat:

— Kochamy cię, Astorio. Ja i tata. Naprawdę.

— Och. — Tylko westchnienie. Jakby nie była w stanie wykrztusić nawet poprawnej odpowiedzi. Ja też was kocham.

— Chcemy twego dobra. Musisz nam zaufać.

Moment ciszy. Lepki od niedomówień i nieprzyjemnych myśli.

— A jeśli nie ufam nawet sobie?

I Irene znów poczuła się jak wtedy, gdy wciąż była świeżo upieczoną matką i próbowała nauczyć się wszystkiego o swoich dzieciach, chociaż pomoc nie nadchodziła – ani od Edwarda, ani od jego rodziców. Sama szukała odpowiedzi na pytania, których nie powinna nigdy zadać i sama usiłowała sprostać wymaganiom dotykającym każdą niedoświadczoną mężatkę. Wypełniała ją identyczna bezradność dławiąca dech i wyostrzająca zmysły do granic wytrzymałość, lecz teraz stała przed nią córka – i Irene nie mogła zamknąć się w sypialni na całą noc, by o poranku udawać, że nic się nie stało.

Objęła ją. Delikatnie i trochę sztywno, jakby tuliła do siebie kruchą istotę ze szkła. Zazwyczaj nie okazywała uczuć w ten sposób. Obnażało to zbyt wiele słabości i stawiało emocje w świetle, którego wolała unikać.

— Zawsze na początku jest trudno — wyszeptała cicho, ukrywając twarz za lokami okalającymi policzki córki. — Będzie ci bardzo ciężko. Przecież prawie się nie znacie. Być może będziesz płakała i każda noc stanie się utrapieniem.

Urwała. Wspomnienia wracały z ostrym posmakiem rozczarowań. Wszystko było takie wyraźne. Cienie pod oczami, zesztywniałe dłonie, lodowata posadzka. Jakby zdarzyło się wczoraj. Jakby...

— Być może miłość w ogóle nie przyjdzie. Być może ilekroć na niego spojrzysz, zapragniesz od razu odwrócić wzrok. — Poczuła, jak ramiona Astorii opadają, a głowa spoczywa we wgłębieniu szyi. Wzmocniła uścisk. — Nie wiem, co cię czeka. I to boli mnie najbardziej. Tak bardzo chciałabym ci ulżyć. Tak bardzo...

— Ćśś...

— Nie mogę nic zrobić, nie mogę, nie mam na to wpływu, tak bardzo cię przepraszam...

— Mamo, ja wiem. Wiem. No już, spokojnie. — W głowie Astorii wybrzmiała niespodziewana stanowczość. Jej szczęka zesztywniała, a oczy pociemniały, jakby szykując się na ostry blask. I teraz to ona stawała się tą niepokonaną, tą gotową przenieść góry i stawić czoła wszystkim obawom – potem, gdy Irene rozmawiała o tym z mężem, stwierdziła, że to było chyba potrzebne. Musiała poddać się słabości i odkryć uczucia, które dotąd skrzętnie ukrywała, by jej córka mogła otrząsnąć się z żalu i zdać sobie sprawę, że postępowanie w ten sposób do niczego nie prowadziło.

— Chodź, spójrzmy jeszcze raz na te koronki! Pani Ronney tak się postarała!

Irene uśmiechnęła się lekko i pozwoliła, by tym razem to Astoria ujęła ją za dłoń.

— Tak, spójrzmy.


Kwiecień zdążył się już na dobre rozgościć w Anglii i choć chłodne temperatury nadal dawały o sobie znać, Astoria z ręką na sercu mogła przyznać, iż był to jeden z jej ulubionych miesięcy. Mogła godzinami przesiadywać na powietrzu bez określonego celu i sprawiało jej to więcej przyjemności niż niejeden bal. W dodatku ojciec nakazał przygotować kariolkę na piknik i teraz – siedząc w niej wraz z panią oraz panem MacMillan – Astoria utwierdzała się w przekonaniu, że to była jedna z jego najlepszych decyzji.

Powiewy ożywczego wiatru targały wstążki pasterki i rumieniły policzki niczym róż ze sklepiku pani Harrison w Londynie, sprawiając, że panna Greengrass oddawała się miłym fantazjom o byciu postacią ze starego portretu. Wystawiała twarz do słońca wdzięcznie jak kwiat i przybierała wzniosły wyraz twarzy, świetnie się przy tym bawiąc. Oczywiście, od czasu do czasu zwracała uwagę na państwa MacMillan i potakiwała im ze zrozumieniem (najczęściej udawanym), ale wykraczali oni poza wąski krąg fascynującymi Astorię towarzyszy. Byli dobrze wychowani i poczciwi, ale tak okropnie przyziemni, że musiała powstrzymywać się od przewracania oczami.

Najchętniej do Davisów pojechałaby sama, lecz przeczyłoby to wszystkim obowiązującym zasadom – starała się jednak o tym za dużo nie myśleć, bo w końcu liczył się cel, nie droga. Do Davisów! Ach, już od tylu dni czekała na ten piknik! Z trudem w ogóle zasnęła poprzedniej nocy – przepełniała ją ta sama ekscytacja, która sprawiała, że jako dziecko przed wielkimi przyjęciami nie mogła zmrużyć oka i do białego rana urzędowała w pokojach dziecięcych, doprowadzając do szału swoją bonę. Tym razem jednak Astoria zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z następstw nieprzespanej nocy i poprosiła lokaja o specjalną herbatę na dobry sen. Wywar zadziałał – nie było żadnych grymasów, oklapłych włosów ani cieni pod oczami. Wszystko zdawało się dziać tak, jak sobie to zaplanowała, a to nasuwało kolejne, znacznie śmielsze zamiary.

Widziała oczyma wyobraźni, jak z promiennym uśmiechem wysiada z kariolki, wszyscy komplementują jej toaletę, a pan Archambeau proponuje ramię, na którym może się wesprzeć w drodze do głównego punktu pikniku. Wymieniają ze sobą znaczące spojrzenia, a potem przyciszonymi głosami dyskutują nad sprawami przeznaczonymi tylko dla uszu osób wrażliwych na sztukę oraz piękno przyrody. Ona wyraża zachwyty nad ogrodem, on zaś nawiązuje do swych podróży i w końcu uświadamia sobie, że jedynie Astoria jest osobą, będącą w stanie uprzyjemnić mu wizytę u ciotki. Potem zaś, gdy pozostali zajmą się ciasteczkami, pan Archambeau niby przypadkiem chwyci za...

Och! Ale... Przecież... Astoria gwałtownie zmarszczyła brwi i zaciskając mocno dłonie na drzwiach kariolki, wychyliła się, nie chcąc uwierzyć własnym oczom. Wszystko, co sobie zaplanowała, legło gwałtownie w gruzach. Wszystko... Poczuła, jak zalewa ją nagła fala gorąca, która oblała policzki niezdrowym rumieńcem oraz przyozdobiła czoło perłami potu. Z trudem przełknęła ślinę, rozluźniła zaciśnięte palce i zrezygnowana opadła na oparcie siedziska.

Wśród zgromadzonych gości stał Malfoy.

— Czy moglibyśmy już wrócić? Poczułam się słabo.  


a/n już piąty rozdział! kiedy to minęło! mam wrażenie, że dwa tygodnie temu opublikowałam pierwszy rozdział, a w szkicach powstaje już dziewiąty. przywiązałam się do tej historii i to bardziej, niż myślałam!

mamy trochę większy wgląd w postać irene, lecz to na pewno nie będzie wszystko, co chcę powiedzieć o matce astorii. cenię ją i zamierzam rzucić trochę więcej światła na jej losy. funfact: jej imię pochodzi od irene z sagi rodu forsyte'ów, ale raczej nie ma z nią tak wiele wspólnego :D

przyznam, że ostatnie dni spędzone na pisaniu nie były tak produktywne, jak bym chciała — kocham klimat jutrzenki, regencja to chyba moja ulubiona epoka, ale co tu poradzić, gdy nagle mam ochotę na wiktoriańską powieść gotycką z lub bez wampirów? za bardzo jednak uwielbiam astorię, by ją teraz porzucać, więc spokojnie!

jak zawsze chętnie przeczytam Wasze opinie co do rozdziału, całego opowiadania lub postaci! <3

do następnego!

Continue Reading

You'll Also Like

17K 4K 131
Przed rozpoczęciem pracy na lodowisku nikt nie powiedział Sunoo, że tuż przed zamknięciem ktoś na nim trenuje. instagram!au; pobocznie: wonki, heeja...
5.4K 429 22
Przez całe życie staramy się uciec od przeszłości, licząc, że konsekwencje naszych dawnych czynów nas nie dopadną. Nicole Jade uciekła od przeszłości...
144K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
295K 10.1K 59
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...