obliviate

By puzonzuzon

316 21 9

*** Kiedy pewne rodzeństwo wyrusza do Hogwartu, aby uzyskać odpowiedzi na nachodzące ich pytania, a w konsekw... More

*****
*000*
*002*
*003*

*001*

54 3 0
By puzonzuzon

ZNALEZISKO

   Czas. Czasami zapominamy, iż nie jest on niekończący się i każdy ma określoną ilość, którą może przeznaczyć na swoje życie. Można go porównać do przesypującej się klepsydry. Nie słychać spadającego piasku, ale można dostrzec rosnącą górkę w dolnej części przedmiotu. Ignorujemy to, gdyż sama idea, że wszystko nam znane, żywe w pewnym momencie straci sens nas przeraża. Zapach trawy, smak malin i dotyk promieni słonecznych nie będzie miał znaczenia, a nasi bliscy tak samo jak my odejdą w zapomnienie. Dlaczego tak jest, że mimo, iż jesteśmy świadomi, że nie jesteśmy nieśmiertelni, nie wykorzystujemy tego co mamy, kiedy posiadamy taką możliwość?

    Duma. Zaślepieni drobnostkami dnia codziennego, oczekiwanym wyglądem, dobrą reputacją nie skupiamy się na tym, co jest najważniejsze - miłość. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, jest ona matką wszystkich pobocznych emocji i odczuć jakie spotykamy w naszych życiu. Przyjaźń, wsparcie, cierpienie wszystkie wywodzą się z jej obecności, bądź jej braku. I to właśnie one mają wartość trwalszą od obiektów cielesnych.

   Rodzina. Uświadamiając sobie jak pojedynczy człowiek nieistotny jest dla społeczeństwa, zaczynamy częściej doceniać radość życia. Śmierć jednostki dla ludzi jest tragedią, lecz równocześnie codziennością, z którą nauczyliśmy się żyć. Wiele osób dąży do poetyckiej wieczności, uniknięcia zapomnienia. W rzeczywistości nie jest to możliwe. Czy to teraz, czy za kilkaset lat ta pamięć zniknie i staniemy się tylko częścią historii. Dochodzimy przez to do wniosku, iż jedyne, co ma znaczenie jest to, co się dzieje w danym momencie. Lecz czy jesteśmy w stanie to pojąć, czy doścignie nas czas?

   Takie myślenie Helene Topaz przekazywała swoim podopiecznym. ,,Każda chwila jest przygodą" - mówiła - ,,każdy moment wyzwaniem, a każdą sekundę macie traktować jakby była ostatnią". Dzięki temu każdy gest - podanie dłoni, wspólny posiłek, wieczorne spacery były bardziej docenianie wśród rodzeństwa. Z tą ideą zakorzeniło się w nich przekonanie, iż każde nowe doświadczenie otwiera przed nimi kolejne drzwi, więcej możliwości oraz coraz to ciekawsze zakończenia.

   Od ostatniej wizyty profesora Dumbledore'a minął ponad miesiąc, chociaż wydawałoby się, iż czas płynął zupełnie inaczej w domku Topazów. Atmosfera lasu przynosiła kojącą aurę, która w pewnym sensie ,,spowalniała" czynności odbywające się na terenie posiadłości. Wydawałoby się jakby życie tam było spokojniejsze, ale zarazem niesamowicie monotonne. Zatem kiedy Albus przybył poinformować ich o aplikacji do Hogwartu, nie byłoby domownika, który byłby zawiedziony przerwaniem rutyny. Nawet Meadow, która najchętniej każdego dnia czytałaby nową książkę, poczuła więcej niż ulgę na ową wiadomość. Lecz co się właściwie wydarzyło, kiedy Dumbledore odwiedził Topazów?

   - Jak dobrze wiecie, kiedy ostatnim razem dostaliście propozycję uczęszczania do Hogwartu, wasz ówczesny opiekun -pani Topaz odmówiła, chcąc uczyć was magii samodzielnie. Jednakże z racji, że teraz prawną opiekę nad wami sprawuje minister, a w danej chwili nie ma osoby zajmującej się waszą edukacją, jesteście mile widziani jako nowi uczniowie w szkole Magii i czarodziejstwa Hogwart - dodał podsumowując swoją wcześniejszą wypowiedź.

   Po tym nastąpiła krótka chwila zamieszania, znacząca wymiana spojrzeń, kilka szeptów niepewności. Sytuacja wydawała się dziwna na daną chwilę - nieczęsto bowiem rodzeństwo miało dłuższy kontakt ze społeczeństwem czarodziei, a to z całą pewnością, by go zagwarantowało.

   Pomimo to najbardziej przytłaczającą emocją w tamtym momencie była radość. Możliwość dalszej nauki magii wywołała u wszystkich uśmiech na twarzach. Oczywiście, o niektórych zaklęciach można przeczytać w książkach, lecz przeniesienie tej wiedzy w czyny, często kończyło się fiaskiem. Nie ma czym się dziwić zatem, iż ostateczna odpowiedź , jaką usłyszał od najstarszej domowniczki mężczyzna, była pozytywna.

   Na tym skończyła się wizyta mężczyzny, lecz pozostawił on lokatorów w entuzjastycznej atmosferze. Tamtego wieczoru, to już nie tylko burza utrzymała rodzeństwo na nogach, a wszechobecna wesołość i wspólne pogawędki ,,jak to będzie we wrześniu?". Pojawiały się domysły dotyczące postaci nauczycieli i innych uczniów. Niektórzy zdecydowali się położyć, kiedy na niebie pojawiło się wschodzące słońce, a inni chcąc kontynuować rozmowy zasnęli kilka godzin później. Podsumowując nie było osoby niezadowolonej z podjętej decyzji i było to widoczne w poprzedzających sierpień dniach. Z czasem emocje zaczęły opadać, jednakże zostały na nowo pobudzone, kiedy pewnego poranka podczas śniadania w kuchenne okno zapukała burawa sowa trzymając w dziobie kopertę. Była to lista przedmiotów wymaganych przez szkołę, której pojawienie wywołało ogólne zamieszanie. Od razu zadecydowano, iż sprawę należy rozwiązać jak najszybciej. W tym celu wszyscy mieli się przygotować do wyjścia od razu po ukończeniu posiłku.

   Miejsca przy kominku były ograniczone, zatem tylko kilka osób siedziało na kanapie, a reszta  była zmuszona stać w przejściu. Jako jedne z ostatnich pojawiły się Holly z Delilah'ą, które zajęte dyskusją o rodzajach drewna do różdżek zapomniały o umówionym czasie. Choć większość zbyła to machnięciem ręki, niektórzy, w tym Zachary fuknął na ich późne stawiennictwo. Pierwsza do kominka wkroczyła Holly marudząc na unoszący się wokół żar. Chwilę potem do grupki dołączył Asher, tłumaczący swoje spóźnienie utknięciem w toalecie.

   - Nie chciały się otworzyć. - tłumaczył agresywnie gestykulując i wskazując na ,,winne" drzwi - My chcemy na pokątną czy na przekątną? - spytał nie marnując więcej czasu. Chwycił niewielką garść proszku fiuu.

   - Na przekątną. - odpowiedziała krótko Willow, której uśmiech szybko ztarł się, kiedy poczuła uderzenie gazetą po głowie. - Za co to?

   - Ty już wiesz za co. - odburknęła Delilah, odwracając się w stronę Meadow. - Mówiłam, że na chwilkę tylko pożyczam.

   - I tak skończyłam czytać. - odstawiła przedmiot na stolik do kawy blondynka. - Lepiej się pośpieszmy, zanim Holly nie zrobi czegoś głupiego.

   Holly bowiem nie była znana tylko z rekordów spania, a miała również bardziej ,,aktywną" reputację. Można było ją porównać do tykającej bomby - nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie ten moment, gdzie w głowie zielonookiej pojawi się idiotyczny pomysł, który będzie chciała wykonać.

   - Właśnie, - poparł Zachary - ile ona już tam czeka. - spojrzał poruszony na stojący w kącie zegar.

   - Pfff, ,,czeka- powiedział" - parsknęła Willow. - jakby ona potrafiła usiedzieć w jednym miejscu.

   Pomieszczenie zaświeciło się zieloną poświatą symbolizującą, iż ktoś skorzystał z teleportu.

   - W takim razie trzeba się ruszyć - pośpieszyła Delilah - Asher szyb... Ash?

   - Przeniósł się chwilę temu. - zakomunikowała Amora. - Nie zauważyliście? - zaśmiała się lekko, chwilę później poważniejąc.

   Po tym zdarzeniu plan udania się na Pokątną znacznie przyśpieszył w realizacji. Co chwila kolejne osoby znikały w zielonych płomieniach do momentu, w którym w pomieszczeniu została tylko Amora. Brązowooka spojrzała jeszcze raz na opustoszałe pomieszczenie i chwytając garstkę proszku jako ostatnia poczuła energię przenoszącą ją do wybranego celu. Po chwili znalazła się w Dziurawym Kotle z irytacją zauważając, iż jej biała koszula przybrudziła się sadzą. Szybko to zmartwienie odeszło w zapomnienie, kiedy pojawiła się nowa niespodzianka. W okolicy nie było widać Asha, a co gorsza wraz z nim zniknęła Holly.

   - Gdzie są te matoły. - zaburczała do siebie Willow na tyle głośno, iż mijająca ją Delilah pokiwała z uznaniem głową.

   Kiedy inni zaczęli rozglądać się za zaginionymi, Amora skierowała się w kierunku banku, z którego wypłaciła potrzebną kwotę na zakupy. Poszukiwania nie zajęły dużo czasu, gdyż już po dziesięciu minutach można było dostrzec zbliżające się sylwetki owej dwójki. Czasowo złożyło się tak, że w tym samym momencie na horyzoncie pojawiła się brunetka z wyciągniętymi środkami. Przesłuchanie, czyli ,,Gdzie wy do cholery byliście?!" Zacharego nie trwało zbyt długo. Warto byłoby wspomnieć, iż był on typem osoby, która dobitnie wyraża on swoją opinię i odczuwane emocje. Przesadnie byłoby powiedzieć, iż lubił on się kłócić, jednakże nie można było mu odmówić tego, iż ten rodzaj zjawiska wprowadzał go w rozbawiony nastrój.

   Dopiero kiedy sytuacja się uspokoiła można było dokładniej przyjrzeć się otoczeniu. Nie wszyscy z rodzeństwa mieli możliwość wcześniejszego odwiedzenia Pokątnej. Pani Topaz zabierała ze sobą pojedyncze osoby, a do tego zawsze byli to ci sami podopieczni. Zatem z siedmiu nastolatków stojących przy wyjściu z pubu tylko Amora i Zachary nie przyglądali się łapczywie otoczeniu. Cała reszta z zachwytem spoglądała na coraz to dziwniejsze eksponaty ułożone na wystawach - szaty, latające miotły, magiczne zwierzęta. Odczytując kolejny obiekt Willow jęknęła z obrzydzeniem, co wybudziło ją z transu. ,,Smocza wątroba, ludzie chyba naprawdę zjedzą wszystko" - pomyślała z obrzydzeniem wyjmując z kieszeni jeansów pomiętoloną kartkę.

   - Tu pisze- zaczęła odczytywać z listy, lecz przerwała jej szatynka.

   - Jest napisane. - poprawiła ją Delilah otrzymując zirytowane spojrzenie.

   - Tu pisze. - podkreśliła czarnowłosa uśmiechając się złośliwie.

   - Daj mi to - przejęła kartkę Amora. - My we trójkę, czyli Will, Delilah i ja, pójdziemy najpierw do Olivandera oraz kupimy potrzebne książki. - rozporządziła brunetka. Pomimo, że nie była najstarsza z grupy, była zdecydowanie najbardziej odpowiedzialna i zorganizowana, dlatego dzięki jej szybkiemu podejmowaniu decyzji można było prościej zarządzać obowiązkami. - Ash i Holly ogarną potrzebne obiekty: kociołki i inne te duperele.

   - Nie wiem czy to najlepszy pomysł. - przerwała Delilah, zwracając uwagę wszystkich, przez co lekko się speszyła. - Czy ta ostatnia para jest konieczna?

   - Popieram. - klepnęła ją po ramieniu Willow. - Przypominam, że tydzień temu, kiedy mieli ugotować wspólnie obiad, spowodowali pożar.

   Holly uśmiechnęła się do siebie przypominając sobie moment, kiedy ogień spod patelni przeniósł się na patelnię i na sąsiadujące obiekty.

   - O tam ,,pożar", delikatny płomyk - przewróciła oczami. - Z resztą pisali, żeby trzymać na ogniu przez 7 minut. - podniosła ręce w geście obronnym.

   - Holly, ty gotowałaś wodę. - załamał się, choć cicho zaśmiał Zack. - Zróbmy tak, ja pójdę z Asherem, a Meadow przypilnuje Holly i kupią razem szaty.

   - Może być i tak - machnęła lekceważąco ręką Amora. - W wolnej chwili niech każdy zajrzy też do Olivandera i do Madame Malkin, żeby zrobić pomiary. - wzięła głęboki oddech przerywając długi monolog. - A żebyśmy nie siedzieli tutaj do wieczora - ostatnia osoba w miejscu zbiórki zmywa naczynia!

   I tak rozbiegli się wszyscy w obranych kierunkach, aby wykonać przypisane czynności. Emocje szybko opadły i każdy zapomniał, dlaczego się śpieszył. Dzięki temu ominęli dużo nieścisłości. Między innymi, gdzie miało być to owe miejsce zbiórki, w którym mieli się spotkać? Chęć przyśpieszenia zakupów wspomagała jednak pogoda. Było chłodno, wilgotno i wietrznie, czyli jednym słowem wszechobecna plucha. Pomimo, że nie każdego dotykał problem z zimnem, to Delilah była bardzo zadowolona, kiedy spostrzegła, iż sklep Ollivandera znajdował się niedaleko miejsca, w którym chwilę wcześniej naradzała się z rodzeństwem.

   - Panie Topaz - zwrócił ich uwagę siwowłosy mężczyzna, kiedy przekroczyły próg drzwi. - Spodziewałem się gościć dzisiaj państwa.

   Należy tutaj zaznaczyć, iż wcześniejsze nieposiadanie różdżek przez rodzeństwo nie było spowodowane ich brakiem edukacji w dziedzinie magii. Wcześniej byli oni uczeni w domu przez Helene Topaz. Była ona specyficzną kobietą. Niesamowicie wymagającą względem siebie jak i do innych. Nie dopuszczała lenistwa, a najbardziej nie tolerowała nieposłuszeństwa. Nie była zbyt lubianą osobą w towarzystwie, lecz szczyciła się ogromnym szacunkiem ze strony swoich podopiecznych. Uważała, iż różdżka jest tylko narzędziem ułatwiającym pracę geniusza. Dlatego podczas swoich nauk uczący mieli do dyspozycji tylko samych siebie. Nie był to krótki proces, ale po pewnym czasie niektórzy zaczęli łapać proste zaklęcia, choć nie przychodziło im to bez trudu. Wkrótce dołączyła do nich reszta i już nie było osoby w domu, która nie potrafiłaby rzucić prostego accio, bądź reparo. Kiedy doszło do ,,wielkiej katastrofy" i nie jest to przesadny tytuł, gdyż została ona w taki sposób określona w proroku codziennym, wszystko uległo zmianom. Powód pożaru był nieznany. Wiadomo jednak było, że ogień nie pozostał bez ofiar i 26 grudnia zebrał swoje żniwa.

   Proces wybierania różdżki był dosyć nudny, o wiele bardziej niż u innych klientów starca. Z racji, że dziewczęta nie były początkującymi czarodziejami i wiedziały to i owo o magii obyło się bez większych szkód w sklepie, ku zadowoleniu właściciela.

   - Ciekawe, bardzo ciekawe. - mówił do siebie.

   - On to do nas mówi? - szepnęła do Amory Will.

   - Cii, on chyba myśli. - odszepnęła brunetka.

   - Cis, rdzeń z włosa willi - mówił do siebie patrząc na pierwszą różdżkę. - modrzew, rdzeń ze smoczego serca i jeszcze heban, rdzeń z pióra feniksa. Ciekawe, że wszystkie powstały dokładnie dziesięć lat przed, - zatrzymał się na chwilę, a jego oczy widocznie posmutniały. - przed wybuchem ognia dnia 26.12.1992r.

   - To ile płacimy? - przerwała rozważania mężczyzny Delilah starając się zmienić temat.

   W tym momencie ogromne poczucie niepokoju zawładnęło Will. Czuła jakby za każdym słojem w deskach stała osoba obserwująca jej każdy krok. Poczuła bryzę na szyi, jakby ktoś dmuchnął jej na szyję. Pobladła znacznie, nerwowo rozglądając się dookoła. Miała wrażenie jakby nawet cienie sięgały do niej długimi szponami, chwytając ją za kostki i ramiona, powodując przy tym dreszcze.

   - Wszystko w porządku? - spytała zmartwiona Delilah. - Wyglądasz słabo, może wyjdź się przewietrzyć. My dokończymy płatności.

   Tak też zrobiła i czarnowłosa opuściła sklep z cichym ,,dziękuję i do widzenia", zanim zaczęła oddalać się od budynku. Nie minęło kilka minut, a już poczuła się lepiej, przeklinając w myślach fakt, iż dzień wcześniej nie zmrużyła oka, zbyt zajęta kończeniem szkicu.

   - W takim tempie nie będę niedługo tylko osłabiona, a też złapię jakieś paskudztwo. - marudziła do siebie -Będę smarkać na wszystkich na rozpoczęciu roku. - stwierdziła załamana. - Świetne pierwsze wrażenie.

   Kontynuowała spacer, ocierając dłońmi ramiona, kiedy zaczęła mocniej dostrzegać otaczający ją chłód. Szelest w pobliskich krzakach przerwał jej rozmyślania i w pełni zwrócił jej uwagę.

   - Powinnam uciekać czyy? - pomyślała do siebie rozważając, co zrobić.

   Zanim doszła do ostatecznej decyzji spośród liści wynurzył się rudawy łepek, a zaraz po nim cztery łapki i ogonek. Pierwszą reakcją nastolatki było zauroczenie istotą i chęć zaopiekowania się nim. Z tą myślą zbliżyła do niego dłoń, zbyt szybko jak widać dla kota, gdyż ten od razu czmychnął w pobliską uliczkę.

   Różniła się ona od reszty dróg, była nierówna i ponura, a mury ją otaczające - zakrzywione. Nie wyglądała zbyt zapraszająco. Ba , dawała wrażenie jakby ludzie z tamtej okolicy nie byli zbyt gościnni. Pomijając każdy podpunkt, czego nie robić w takich sytuacjach, czego Willow nauczyła się z licznie oglądanych horrorów, postanowiła podążać ścieżką. Wymówką do tego było sprawdzenie stanu zdrowia kota, jednakże w rzeczywistości piwnooka była zbyt ciekawska dla swojego dobra. Mroczna atmosfera sprawiająca wrażenie posiadania tajemnic wzbudzała w niej zainteresowanie i chęć znalezienia źródła niepokojącej aury.

   Przyśpieszyła kroku, kiedy jej umysł zaczął płatać figle, tworząc niewyraźnie kształty na jej drodze. W pewnym momencie jej chód można było porównać do biegu, który musiała krótko po jego rozpoczęciu przerwać. Pochyliła się do przodu wpatrując w przybrudzony cement próbując złapać oddech. Przełknęła kilka razy ślinę, zanim ponownie uniosła wzrok i szybko tego pożałowała. Znajdował się przed nią ogromny budynek, którego wygląd od razu pomógł jej zorientować się do jakiego miejsca dotarła. Nie znajdowała się już dłużej na ulicy Pokątnej, a na Przekątnej i każda przechodząca czarownica spoglądała na nią z niesmakiem. Czuła na sobie wzrok wszystkich, co sprawiało, że miała ochotę zakopać się pod ziemię. I choć ciekawość wciąż wierciła w niej dziurę, próbując przekonać ją, aby została w tym miejscu dłużej i rozejrzała się, to logika podpowiadała jej, żeby zawrócić. Po głowie chodziło jej jednakże inne, ważne pytanie - Z której strony przybyła? W okolicy znajdowało się mnóstwo bliźniaczych uliczek, które mylnie przypominały tą prowadzącą do sklepu Ollivandera.

   - Przepraszam panią, czy wie może...? - spytała przechodzącą czarownicę, która rzuciła jej niesmaczne spojrzenie i poszła dalej.

   - No tak - pomyślała Willow - W tych okolicach ludzie prędzej wskażą ci drogę do piekła, niż do sklepu obok. Chociaż w sumie, ta ulica to w sumie nie żaden wyjątek.

   Kątem oka dostrzegła znajomą czuprynę loków zbliżających się z wąskiej uliczki, na co westchnęła z ulgą czując się nieco pewniej. Od razu ruszyła w tamtym kierunku żwawym krokiem napędzona chęcią opuszczenia nieprzyjemnego miejsca. Otoczenie w jakim się znajdowała, przytłaczało ją, a złe samopoczucie wspomagał wzrastający ból głowy.

   - Myślałem, że to ja byłem tym mniej odpowiedzialnym z naszej dwójki? - zmarszczył brwi, lecz widać było, iż mówi to w żartobliwym podtekście.

   - Tu się nic nie zmieniło - machnęła rękoma Willow - zgubiłam się. - tutaj zatrzymała się na chwilę. - A właściwie, co TY tutaj robisz?

   - Spaceruję - odpowiedział szybko Asher.

   - Spacerujesz? - zakpiła przewracając oczami.

   - Spaceruję - podkreślił nastolatek intensywnie gestykulując. - Chociaż w zasadzie już skończyłem.

   - Skończyłeś? - parsknęła. - Chyba nie nadążam.

   - No wiesz - zaczął - byłem w sklepie z Zacharym, ale dosyć długo mu schodziło, więc wyszedłem licząc, że za chwilę skończy. Aczkolwiek nabrałem ogromnej ochoty na spacer, więc spacerowałem, ale skończyłem i już nie spaceruję. - podrapał się po głowie mieszając się w zeznaniach.

   - Ooo - zainteresowała się ciemnowłosa. - czyli wiesz jak stąd dotrzeć do Pokątnej?

   Tutaj młodzieniec zawstydzony sytuacją spuścił wzrok. Można było dostrzec widoczną irytację na twarzy dziewczyny, która po wzięciu kilku oddechów znacznie się uspokoiła. ,,Przecież to ty się zgubiłaś, to nie jego wina" - uświadomiła sobie w myślach i z tym przekonaniem pociągnęła go za dłoń w kierunku, z którego wierzyła, że przyszła.

   W tym samym czasie Zachary opuścił sklep trzymając w dłoni klatkę z ciemnoszarą sową, która niezadowolona z chłodu pohukiwała co chwila. Nastolatek zdawał się nie zwracać na to większej uwagi starając się wypatrzeć w tłumie brata. Zamiast tego ujrzał zbliżającego się w jego kierunku Amorę z Delilah'ą, które również wydawały się lekko zaniepokojone.

   - Widziałeś gdzieś Willow? - spytała brunetka trzymając w dłoniach wózek z książkami.

   - Właściwie miałem o coś podobnego zapytać - odpowiedział Zachary. - Zostawiłem Ashera przed sklepem, mówił, że się tylko rozejrzy się po okolicy, ale nigdzie go nie widzę. Może dziewczyny ich widziały.

   - Nie są dziećmi. Dadzą sobie radę, jednak jeśli się nie znajdą w przeciągu najbliższej godziny, powinniśmy zacząć ich szukać. W między czasie spróbujmy załatwić resztę obowiązków. - zaproponowała Amora.

   Chwilę później można było usłyszeć zbliżający się chichot, a twarzom rodzeństwa ukazała się roześmiana Holly.

   - Jak tam? - spytała bardziej niż zwykle podekscytowana.

   Niedługo potem dołączyła również Meadow, która lekko spokojniejszym krokiem stanęła obok reszty.

   - A gdzie jest Will i Ash? - spytała na powitanie.

   - Do tego właśnie staramy się dojść. - odburknął lekko podirytowany zamieszaniem Zachary.

   - Rozchmurz się - objęła go ramieniem blondynka. - O, a kogo tu masz? - dodała zerkając na przykucniętą sowę. - Jaki ładny ptaszek, no kto jest ładny? - dodała zniekształconym głosem.

   - To jest ona. - poprawił ją nawiązując do płci zwierzęcia. - Co jej dałaś? - spytał żartobliwie Meadow odnosząc się do zachowania dziewczyny.

   - Jakby ona potrzebowała czegoś, żeby zachowywać się jak naćpana. - odpowiedziała czyszcząc szkło okularów o rowek swetra zyskując przy tym urażone spojrzenie Holly. - Tak sobie myślałam, - uniosła wzrok z ubrania - w Hogwarcie są 4 domy: Hufflepuff, Ravenclaw, Gryffindor i Slytherin. Zgodnie z moimi źródłami, do Slytherinu kwalifikują się tylko osoby półkrwi bądź czystej krwi.

   Na to zdanie Delilah zareagowała potężnym chichotem.

   - Czystej krwi? - parsknęła. - Nie wiedziałam, że ludzie wciąż korzystają z tej frazy.

   - Też uważam, że straciło ono znaczenie. - potwierdziła Amora - Nie ma czarodzieja, który nie miałby w swojej rodzinie mugola.

   - Ja tam uważam, że jest ono wciąż potrzebne - odburknął Zachary. - Wyznacza ono granicę, pozwalała na pewne podziały.

   - Ale gdyby nie było z definicji takiej kategorii, to nie byłoby też tych granic, o których mówisz, nie? - spytała Holly czekając na potwierdzenie. - W każdym razie nie chcę trafić do Slytherinu, słyszałam, że Sam-Wiesz-Kto tam był.

   - I jakie to ma znaczenie? - spytała Meadow.

   - Nie chcę, żeby jego zła energia na mnie przeszła. - wzdrygnęła się blondynka.

   - Ona też nie chce na ciebie przejść - odpowiedziała z uśmieszkiem Delilah.

   - Będziemy tak stać jak te kołki, czy wejdziemy do środka? - przerwała przekomarzanki Meadow kierując się do drzwi - Osobiście mnie najbardziej podoba się...

   I tutaj jej wypowiedź przerwał sklepowy dzwonek oznajmiający nowych klientów, podobny jaki usłyszeli Willow i Asher, opuszczając przydrożny sklep.

   - Średnio przyjemny typek - podsumował Asher

  - Nie no, nie przesadzaj - machnęła ręką piwnooka - Był bardzo uprzejmy, szczególnie wtedy, kiedy zaczął grozić nam nogą żaby. - zaśmiała się na komizm sytuacji - I pomimo, że nie odpowiedział na jedyne nasze pytanie, to żeby w ogóle chciał z nami rozmawiać musieliśmy kupić coś w zamian.

   - To się nazywa korzystanie z ludzkiej desperacji. - blondyn zrobił półokrągły gest dłońmi - Swoją drogą tak to cuchnie. - dorzucił zatykając nos, choć nie było to zbyt pomocne, gdyż kupiona szynka znajdowała się w kieszeni jego bluzy. - Coś trzeba z tym zrobić!

   I jak na zawołanie coś, a nawet dwa cosie, chętne do przejęcia obiektu zaczęły podążać za dwójką. Jeden mniejszy od drugiego, oba nie starsze niż trzy miesiące zaczęły się ocierać i łasić o ich nogi, głośno prosząc o kawałek mięsa. Willow rozpoznała w mniejszym z nich wcześniej widzianego kotka. Znajdował się on teraz na wyciągniecie ręki i mogła przyjrzeć mu się z bliska. Wcześniej dostrzeżony rudawy kolor był tylko połową barw jego futerka. Miał brązowawe uszy których kolor ciągnął się dalej we wzorze licznych łat. Jego oczy były niebieskie, a jego przypuszczalnego brata zielone. Większy kotek miał przeciwieństwo umaszczenia swojego kolegi i gdzieniegdzie posiadał dodatkowe białe łaty, które ciężko było dostrzec pod grubą warstwą brudu. Nie zajęło to im dłużej niż minutę jak zwierzaki pochłonęły całą paczkę mięsa, a rodzeństwo wróciło do stoiska, aby kupić coś do picia. Tak właśnie zrobili i dwie włochate kulki zaczęły intensywnie pochlipiwać wodę.

   - Zgubiłyście się małe? - spytał Asher.

   Asher zawsze lubił zwierzęta, choć mógł dać nieco inne wrażenie. Obawiał się, iż nie byłby wystarczająco dobrym właścicielem i nie potrafiłby zapewnić pupilowi idealnego domu. Chłopak był niesamowicie wrażliwy i opiekuńczy, zatem takie zdarzenie nigdy nie miałoby miejsca, lecz zwyczajnie nie wierzył w swoje możliwości.

   - Tutaj nikt nie ,,gubi" bez powodu zwierząt Ash - westchnęła zmartwiona Willow. - Myślisz, że Amora byłaby zła, gdyby... - rzuciła piwonooka zastanawiając się nad opinią starszej siostry.

   Ash odwrócił szybko głowę, a jego oczy zaświeciły się z podekscytowaniem.

   - Spójrz na nie - dodał szybko zwracając jej uwagę na dwóch chlipiących istotach. - Kto nie ulegnie ich słodyczy?

   Wziął do ręki większego kotka, który bez problemu dał się potrzymać.

   - Nazwę cię Mufasa. - i tak mówiąc zaczął się oddalać opowiadając Mufasie o jego przyszłym domu.

   - Poczekaj! - zawołała Willow. - Chodźmy Skaza - zachichotała, delikatnie biorąc na ręce zwierzę i pobiegła w kierunku brata.

   Tym razem nie zajęło im dużo czasu znalezienie odpowiedniej drogi, jakby to los chciał, aby cała czwórka dotarła do domu. Po kilku minutach otoczenie zaczęło się wydawać pogodniejsze i mniej szemrane. Odetchnęli z ulgą dopiero wtedy, kiedy spostrzegli stojące w oddali Delilah i Meadow żywo o czymś dyskutujące. Dopiero będąc na kilka kroków od grupki zostali spostrzeżeni.

   - Gdzie wy byliście? - zaczęła Meadow, lecz przerwała dostrzegając trzymane przez ich zwierzęta. - I skąd wy... Wiecie co, nie chcę wiedzieć!

   I z tą myślą wrócili do domu, w którym spędzili najbliższe tygodnie we względnym spokoju. Willow kilka dni później zaczęła kichać i kolejne doby spędziła w dzielonej sypialni wygrzewając przeziębienie. Szybko zaraziła swojego współlokatora i skrzatka Daisy musiała przygotowywać nie jedną, a dwie miksturki potrzebne do przyśpieszenia wyzdrowienia. Z pokoju chorych często było słychać odgłosy gonitw kotów, które nie opuszczały swoich właścicieli na krok. Na szczęście chorobowe nie trwało długo, gdyż przyrządzony eliksir pomógł nastolatkom szybko postawić się na nogi.

   Czasami ktoś poruszał temat zbliżającej się szkoły podekscytowany wizją oderwania od rutyny. Zdarzało się, że wychodził nawet z pomysłem ponownego odwiedzenia ulicy Pokątnej, aby jeszcze raz móc poczuć atmosferę ,,magii". Można więc słusznie założyć, iż czas płynął względnie szybko i zanim się obejrzeli szykowali się do podróży pociągiem. Większość rodzeństwa opuściło już budynek, pozostawiając Willow i Delilah same wpatrujące się w znikające już tańczące płomienie. Chwilę milczenia przerwała czarnowłosa. Wstała ona dosyć niezgrabnie zbliżając się do drewnianej półki ze zdjęciami. Widniały na nich znajome twarzy członków rodziny. Uwagę dziewczyn zwrócił obrazek przedstawiający młodego nastolatka z rudawą grzywką i szerokim uśmiechem ozdobionym aparatem.

   - Wciąż o nim myślisz? - spytała Delilah, na co ta kiwnęła głową.

   - Wiem, że już go nie ma, ale - westchnęła Willow.- wciąż czuję jakby on tu był.

*    *    *    *    *    *    *    *    *    *

Witam, witam

Troszeczkę to zajęło, a sam rozdział ma bardziej formę fillera, ale to dopiero początek, więc wolę zacząć nieco spokojniej. Pomimo to mam nadzieję, że przyjemnie się czyta :)

Mogą się pojawić błędy, nie powinny, aczkolwiek miałam ostatnio blokadę w pisaniu i szczerze mówiąc trochę nie chce mi się sprawdzać i czytać tego setny raz, rozdział ma ponad 4tys słów jak to piszę.

Widzimy się za miesiąc, albo wcześniej jak nauczyciele będą łaskawi.

~ Koniec psot

Z.P

Continue Reading

You'll Also Like

658K 24.1K 99
The story is about the little girl who has 7 older brothers, honestly, 7 overprotective brothers!! It's a series by the way!!! 😂💜 my first fanfic...
218K 5.4K 20
Your daughter runs off while you were in the middle of grocery shopping because she spotted Max, her favourite driver. Meeting you, Max wants to know...
108K 856 20
|𝐉𝐔𝐉𝐔𝐓𝐒𝐔 𝐊𝐀𝐈𝐒𝐄𝐍 𝐗 𝐅𝐄𝐌 𝐑𝐄𝐀𝐃𝐄𝐑| ~•𝐉𝐮𝐣𝐮𝐭𝐬𝐮 𝐊𝐚𝐢𝐬𝐞𝐧•~ ~•𝐎𝐧𝐞 𝐬𝐡𝐨𝐭𝐬•~ ~•𝐘/𝐧 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐝𝐢𝐟𝐟𝐞𝐫𝐞𝐧𝐭 𝐜𝐡𝐚...
185K 8.5K 30
Desperate for money to pay off your debts, you sign up for a program that allows you to sell your blood to vampires. At first, everything is fine, an...