theia ❃ taekook

By sotagi

12.4K 1.1K 1.4K

Państwo Kim to z pozoru szczęśliwe małżeństwo z wieloletnim stażem, mieszkające na obrzeżach Paryża. W dniu p... More

1. I'll be there when the day comes
2. Your touch, your touch, your touch - I need that
3. Are you calling me a sinner?
4. I wish you a good night
5. You're the cause of my euphoria
6. I still wonder beautiful story
7. Together through the storm

✨we were ships in the night✨

2.4K 219 343
By sotagi

— Rose! Skarbie! — krzyknąłem donośnym, ale zarazem spokojnym tonem, usiłując samodzielnie ogarnąć panujący w domu harmider. — Czy tata znów zamknął się w piwnicy z piwem i udaje, że segreguje pranie?

Rzuciłem na komodę torbę zdjętą z ramienia i omal nie zabijając się o porozrzucane na podłodze klocki, lalki barbie oraz pluszaki, ruszyłem przywitać się z trzyletnim synkiem, który kolejny raz bawił się w salonie kompletnie sam, bez jakiejkolwiek opieki. Przemęczony długim tygodniem w pracy nie miałem siły wściekać się na męża i starszą córkę. Pocieszałem się myślą, że Felix był cały i zdrowy, choć zarazem z przerażeniem spoglądałem na kolekcję kucyków pony z drobnymi elementami, którymi mogło zadławić się dziecko w jego wieku, pożerając je z czystej ciekawości.

— Da... D-dada! — Wrzasnął podekscytowany Felix z uniesionymi rączkami, jednoznacznie wskazując, że chce, abym wziął go na ręce.

— Stęskniłeś się za tatusiem? — zagadnąłem, przytulając go z całej siły.

Felix pokiwał twierdząco głową i zachichotał, uwieszając się na mojej szyi, gdy wreszcie podniosłem go z podłogi. Trochę martwiłem się faktem, że miał spore problemy z mówieniem jak na swój wiek, ale starałem się nie panikować. Lekarze i Jeongguk powtarzali, że ma jeszcze czas, aby nauczyć się składania prawidłowych, pełnych zdań, ale ja nie mogłem wyprzeć z pamięci dwuletniej Rose, która potrafiła paplać bez przerwy, opowiadając nam wymyśle historie o wojowniczych żółwiach ninja. Była istną fanatyczką tej bajki, przez co z Ggukiem znaliśmy na pamięć dosłownie każdy jej odcinek. Po ponad dziesięciu latach nadal nie potrafiłem wyrzucić z głowy niektórych scen tego animowanego serialu, tak samo, jak nie byłem w stanie zapomnieć o tym, że byliśmy wtedy zdecydowanie szczęśliwszą rodziną.

— Opowiesz mi, co fajnego robiliście dziś z tatą? — Uśmiechnąłem się, gdy Felix nieśmiało ukrył twarz w moim ramieniu, z pewnością zastanawiając się, jak powinien opowiedzieć o swoim dniu. — Budowaliście pałac dla księżniczek z klocków?

— F-fiona! — Spojrzałem na leżącą na podłodze lalkę pomalowaną flamastrami na zielono. — Fiona i k... k-książę Slek!

No tak, jak mogłem zapomnieć, że mój ukochany syn miał fioła na punkcie wszystkich części Shreka i obowiązkowo każdego dnia musiał obejrzeć chociaż jedną część tego filmu animowanego. Nic dziwnego, że zrobił swoim lalkom metamorfozę, jedną zamieniając w zieloną księżniczkę Fionę, a drugą w jej ogrzego, równie barwnego męża z prowizorycznymi uszami stworzonymi z kawałków makaronu spaghetti.

— Sam zbudowałeś Fionie i Shrekowi taki ładny domek?

— Domek... Domek nie! — wybełkotał ze smutną minką, okazując swoje niezadowolenie. — Najwyźsiej komnacie, najwyźsiej w... wie...

— Wieży, matole — dokończyła moja równie ukochana, piętnastoletnia córka, schodząc ze schodów. — Cześć, tato.

— Rose! — uniosłem się, mierząc ją wzrokiem pełnym dezaprobaty. — Nie mów tak na brata.

Starałem się być dobrym ojcem, ale posiadanie dojrzewającej nastolatki i małego dziecka pod opieką czasem zwyczajnie mnie przerastało. Chciałem dla nich jak najlepiej, choć wiedziałem, że jestem trochę zbyt nadopiekuńczy i surowy. Od zawsze miałem skłonności do bycia panikarzem i próbowałem z tym walczyć, ale jeśli chodziło o dzieci, wolałem dmuchać na zimne. Nie dokarmiałem ich słodyczami, dbałem o ich rozwój psychofizyczny, okazywałem zainteresowanie i wychowywałem na mądrych, wrażliwych ludzi, jednocześnie starając się być dla nich przyjacielem, ale nie zawsze wszystko szło tak łatwo, jak w poradnikach dla rodziców, namiętnie czytanych przeze mnie od dwudziestego roku życia. Zadanie to okazywało się wręcz niewykonalne, gdy równie ważną osobą w życiu moich dzieci był Jeongguk — najbardziej wyluzowany tatuś na świecie, fan bezstresowego wychowania (a może całkowitego jego braku), miłośnik fast foodów i zwolennik karmienia dzieci produktami z wysoką zawartością cukru, po którym zamieniały się w przepełnione energią, rozchichotane demony.

— Że niby jak? Matoł? — rzuciła, sięgając po gigantyczną paczkę żelków zostawioną na stoliku do kawy, przez co omal nie zagotowałem się ze złości. — Dlaczego mam nie nazywać go matołem?

— Nie powtarzaj tego, bo zaraz...

— M-matoł! — krzyknął wesoło Felix, a Rose zaśmiała się głośno, co nie umknęło jego uwadze. — Matoł, matoł, matoł! Hihi!

Widząc i słysząc rozbawienie starszej siostry, Felix zaczął powtarzać nowo poznane słowo jak opętany. Po dziesięciu sekundach śmiechów dzieci wymieszanych z matolimi okrzykami miałem ochotę odebrać sobie zmysł słuchu. Zmęczenie po całym tygodniu pracy dawało mi się we znaki, ale nie potrafiłem złościć się na dzieci. Mogłem tylko wkurzać się na Gguka, który od rana dokarmiał ich syropem glukozowo-fruktozowym z domieszką niebezpiecznych dla zdrowia barwników, a teraz w dodatku pewnie popijał piwo w piwnicy, czytając te swoje durne komiksy na tablecie. Jak mogłem nie mieć mu tego za złe, skoro miał w ciągu dnia tylko jedno zadanie — należycie zajmować się naszymi dziećmi.

— Niedźwiadku... — rzuciłem, odstawiając Felixa na podłogę. — To bardzo nieładne słowo, wiesz? Jedyną osobą, którą możesz dziś nazywać w taki sposób, jest tatuś Gguk, bo pozwolił ci bawić się samemu i poszedł...

— Poszedł do pani Daquin na pięć minut, żeby odebrać paczkę zostawioną tam przez kuriera, gdy nikogo nie było w domu — dokończył za mnie Jeongguk, którego kompletnie nie spodziewałem się zastać tuż za swoimi plecami.

Było mi tak cholernie głupio. Wiedziałem, że nie powinienem mówić źle o mężu przy dzieciach, ale najwidoczniej w ten żałosny, niewysublimowany sposób musiałem dać upust swojej złości. Okazało się jednak, że tego dnia miał to być dopiero początek mojego zażenowania, rosnącego poczucia winy i wyrzutów sumienia.

— I zostawił swojego trzyletniego synka kompletnie samego, nie myśląc o tym, że może stać mu się krzywda — dowaliłem, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem przeprosić męża.

— Prosząc odpowiedzialną, prawie dorosłą córkę o zajęcie się młodszym bratem pod chwilową nieobecność obojga rodziców — odpowiedział prosto do mojego ucha, a następnie złożył na nim drobnego całusa.

— Wygrałeś — skwitowałem, czując rosnące zażenowanie, po czym spojrzałem na niewielką paczkę, którą Jeongguk pomachał mi przed oczami. — Co ciekawego zamówiłeś?

— Otwórz i sprawdź.

W jego głosie jednoznacznie dało słyszeć się jakiś dziwny zalążek ekscytacji, przez co przeszedł mnie dreszcz pełen zdenerwowania. Mimo tego rozpakowałem mały kartonik i wyciągając z niego welurowe pudełko, na dłuższą chwilę wstrzymałem oddech.

— Otwórz pudełko, kochanie — ponaglił, przytulając mnie od tyłu do swojej klatki piersiowej, przez co poczułem na plecach przyspieszone bicie jego serca.

Wiedziałem, że coś było zdecydowanie nie tak, ale doping ze strony zaciekawionych dzieci i opierający się o moje ramię podbródek męża zmusiły mnie do otworzenia tajemniczego, granatowego pudełeczka.

Zaniemówiłem z wrażenia, gdy moim oczom ukazał się piękny, złoty wisiorek z zawieszką, w której osadzony został błękitny kamień w kształcie łezki. Kolorem przypominał trochę mój szalony kolor włosów ze studenckich czasów i błyszczał się równie mocno, co moje zaszklone ze wzruszenia oczy. W pierwszej chwili zacząłem na poważnie zastanawiać się nad tym, czy przespałem ostatnie pół roku i obudziłem się akurat trzydziestego grudnia, w dzień moich urodzin, ale od razu potem omal nie wrzasnąłem z przerażenia, orientując się, co jest powodem otrzymania tego cudownego prezentu.

— Taetae s-smutecek? — wybełkotał Felix, który wyraźnie przejął się łzą spływającą po moim policzku, a następnie biegiem rzucił się po pudełko chusteczek leżące na kanapie w salonie. — G-gu... tulu!

— Jak będę tulać jeszcze mocniej, to z taty zostanie mięsna papka na klopsy, które zjemy na obiad, chcesz tego? — zaśmiał się Jeongguk, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jego trzyletni syn rozumiał prawie wszystko, co się do niego mówiło.

— N... N-nieeeeeeee!!! — wydarł się, rzucając na podłogę niesione chusteczki, by od razu potem uwiesić się na mojej łydce. — D-daaadaaaaaa!!!

— No i co narobiłeś? — westchnąłem, odkładając pudełko z wisiorkiem, a następnie wziąłem płaczącego Felixa na ręce i starałem się go uspokoić. — Spokojnie, tatuś tylko żartował.

— Ziajtował? — powtórzył, pociągając noskiem.

 — To nie było na serio, mały beboku. — Jeongguk wytarł obsmarkaną twarz Felixa i potarmosił mu grzywkę, o dziwo uspokajając go tą mało wysublimowaną metodą. — Jedyną osobą, która może zjadać twojego tatę, jestem ja i w dodatku mogę to robić tylko po północy w naszej sypialni.

— Gguk! — Właśnie w tym momencie zrobiłem się czerwieńszy niż wiśniowy żelek w kształcie dżdżownicy, którym zachłysnęła się Rose, wysłuchując zbereźnych tekstów swojego pieprzniętego na głowę ojca.

— Jesteście obleśni — skwitowała, przewracając oczami, gdy (całe szczęście) odzyskała możliwość prawidłowego oddychania, a następnie odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju.

W całym tym zamieszaniu nawet nie zdążyłem podziękować Jeonggukowi za prezent, a im więcej czasu mijało od momentu, w którym mi go wręczył, tym głupiej się czułem. Dlaczego to jedno, krótkie słowo nie było w stanie przejść mi przez gardło? Dlaczego nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy, myśląc tylko o nieprzyjemnym ścisku w żołądku, który pojawiał się, ilekroć tylko zerkałem na odłożone na stolik do kawy pudełko z otrzymanym wisiorkiem?

Znalazłem tylko jedną odpowiedź na te pytania — było to spowodowane moim skrajnym debilizmem.

Po tym, jak Felix zajął się strojeniem Fiony i Shreka na ceremonię ślubną, usiadłem na kanapie, chwyciłem w dłonie granatowe pudełeczko i zacząłem przewracać je w dłoniach. Pomimo tego, że z Jeonggukiem nie mieliśmy tak dobrego kontaktu, jak dwadzieścia czy piętnaście lat temu, to nadal byliśmy sobie bardzo bliscy. Z tego powodu często rozumieliśmy się bez słów i tym razem nie było inaczej. Zanim wyrzuciłem z siebie choć jedno słowo, Gguk położył się na kanapie, układając głowę na moich udach i spojrzał mi w oczy z tym swoim głupkowatym uśmiechem na twarzy.

— Posłuchaj, ja...

— Nic się nie stało — przerwał mi. — Jeśli włożysz ten wisiorek na dzisiejszą kolację z okazji naszej dwudziestej rocznicy... To będzie dla mnie najlepszy prezent.

Kolejny raz zanurzyłem się w oceanie wstydu i przygnębienia. Nie dość, że Jeongguk jako jedyny pamiętał o naszej rocznicy i kupił mi z tej okazji prezent, to w dodatku zapraszał mnie na romantyczną kolację? To było dość podejrzane i patrząc na jego wkurzającą, przydługą fryzurę z wygolonymi bokami, wymiętą koszulkę z Blink-182 i zawiązane do połowy martensy, których nie raczył zdjąć w przedpokoju, nie mogłem uwierzyć w to, co działo się przez ostatnie dziesięć minut. Co się stało z moim prawdziwym mężem i kim był facet, który nieudolnie usiłował go przy mnie udawać? Racja, głupie teksty Jeongguka idealnie pasowały do jego poprzedniej osobowości, ale tego dnia był jakiś podejrzanie miły i zainteresowany mną bardziej, niż przez ostatnie pięć lat.

Przesadziłbym, twierdząc, że nasze małżeństwo po dwóch dekadach było kompletną porażką, ale przeżywaliśmy wtedy wspólne, najgorsze lata. Większość wolnego czasu spędzaliśmy albo kompletnie sami, albo w towarzystwie dzieci, a gdy wreszcie lądowaliśmy wieczorem w sypialni tylko we dwoje, nasze rozmowy zwykle kończyły się na kłótniach, a może lepiej nazwać je sprzeczkami — durnym udowadnianiem sobie, kto ma rację, pomimo tego, że gdzieś w połowie walki zapominaliśmy, o co tak naprawdę zaczęliśmy się kłócić. Nie znosiłem tych momentów i chciałem to jakoś naprawić, ale zwyczajnie nie wiedziałem jak.

Z czasem zacząłem po prostu odpuszczać i zastanawiać się każdego dnia, czy Gguk tak naprawdę w ogóle jeszcze mnie kocha. Chyba na poważnie bałem się tego, że nie widzi już w starej marudzie ze zmarszczkami tego przystojnego chłopaka, w którym zabujał się po same uszy — wyluzowanego siedemnastolatka z kolorową czupryną na głowie, włóczącego się po szkolnym korytarzu z gitarą basową i piszącego głupkowate teksty piosenek. Spędziłem u boku Jeongguka większość swojego życia i to nic dziwnego, że zdążyłem się w tym czasie zmienić. Czasem jednak przyłapywałem się na myśleniu, że dla mojego męża zmieniłem się na gorsze.

— Idziemy do maka na Happy Meal'a i McFlurry? — zaśmiałem się, związując od nowa włosy Gguka w niewielkiego koczka. — Co zrobimy z dzieciakami? Mają bana na fast foody, tak samo, jak ty, ale z okazji rocznicy mogę ci dziś odpuścić.

— Dzieciaki zostaną z panią Daquin, a my pojedziemy do Chez Llama — odpowiedział z uśmiechem, oglądając rosnące na mojej twarzy zdumienie.

— T-to ta restauracja z kuchnią molekularną? — rzuciłem, choć doskonale wiedziałem, co podają w tym miejscu, bo od miesięcy marzyłem, aby je odwiedzić.

— Przecież od dawna chciałeś tam pójść. Mówiłeś mi o tym co najmniej dziesięć razy.

Fakt, mówiłem. Jeongguk miał całkowitą rację. Wiele razy narzekałem, że bardzo chciałbym spróbować jakiegoś dziwnego, niecodziennego jedzenia. Nie sądziłem jednak, że mój mąż wziął to sobie do serca i że w ogóle słuchał mnie w tych momentach.

— Przecież nawet nie najesz się takim jedzeniem... — odpowiedziałem niemrawo. — Nie wolisz pójść na steka albo spaghetti?

— Nie dziś, kochanie. — Gguk połaskotał mnie po łydce, a następnie podniósł się z kanapy. — Dziś idziemy na kosmiczne żarcie, więc wskakuj w garniak i wyruszamy na randkę, bo mamy rezerwację na osiemnastą.


Zgodnie z założeniami Jeongguka niespełna dwie godziny później znaleźliśmy się w eleganckiej restauracji, zajmując stolik przy fikuśnej fontannie w kształcie schodków. Idealnie wpasowywała się w nowoczesne, ekscentryczne wnętrze lokalu, w którym przez pierwsze minuty czułem się bardzo nieswojo. Nie wiedziałem, jak powinienem się zachować ani co mówić. To było kompletnie debilne z mojej strony, bo w końcu znaliśmy się z Ggukiem jak łyse konie, a ja nagle na każdą jego próbę rozpoczęcia rozmowy odpowiadałem zdawkowo i półsłówkami, jakbym kompletnie nie interesował się świętowaniem naszej dwudziestej rocznicy.

Tuż po przyniesieniu przystawek przez kelnerkę rozpoczęła się nasza (o dziwo) pierwsza tego dnia kłótnia. Nie byłem szczególnie zdziwiony tym faktem, bo nie pamiętałem dnia, w którym obeszlibyśmy się bez sprzeczki. Tym razem poszło o biust kelnerki, na którym według Gguka zawiesiłem wzrok. Oczywiście, jego wymysły były wyjątkowo dalekie od prawdy, ale przez chorobliwą zazdrość nie potrafił powstrzymać się od kilku kąśliwych uwag. Jeongguk miał na tym punkcie jakieś bliżej nieokreślone kompleksy. Dzień w dzień mogłem bezskutecznie powtarzać mu, że jest dla mnie najprzystojniejszą osobą w całym wszechświecie i nie potrzebuję oglądać się za innymi ludźmi. Jednak od momentu, w którym wyznałem Ggukowi, że jestem biseksualny, kompletnie mu odwaliło.

— Po prostu przyznaj, że gapiłeś się na jej wywalone cyce i temat będzie zamknięty — ciągnął w nieskończoność, całe szczęście używając koreańskiego, bo inaczej spaliłbym się ze wstydu.

— Nie gapiłem się! — krzyknąłem mimowolnie, mając ochotę wyjść z restauracji bez słowa. — Musisz psuć takim pieprzeniem nawet naszą rocznicę?!

Przyznam szczerze, że w tamtym momencie trochę przegiąłem, ale przecież nerwy nie puściły mi kompletnie bez powodu. Gdyby była to pierwsza albo chociaż dziesiąta sytuacja tego typu, to pewnie nie odwaliłbym takiej szopki, ale wtedy nie miałem sił, by nad sobą zapanować. Uspokoiłem się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dopiero wtedy, gdy spojrzałem w wypełnione łzami, szeroko otwarte oczy Gguka. 

— Przepraszam... Nie powinienem był krzyczeć. — Usiadłem obok męża znajdującego się na kanapie naprzeciwko i objąłem go ramieniem. — Nie wiedziałem, jak przekonać cię, że naprawdę się na nią nie gapiłem. Zresztą, to już nieważne. Nie kłóćmy się, powinniśmy miło spędzić ten dzień.

Wyrzucałem z siebie te słowa jak automat. Racja, było mi przykro, widząc posmutniałego Gguka, ale poza tym czułem w sobie dziwną pustkę, jakbym przyglądał się całemu wydarzeniu z boku, jako osoba postronna. Dopiero kolejne słowa Jeongguka uświadomiły mi, że doświadczam tej mało przyjemnej sytuacji na własnej skórze:

— Taehyung, czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz?

Przysięgam, że w tamtej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oczywiście, że kochałem Gguka. Każdego dnia kochałem go coraz mocniej, chociaż zarazem stawało się to dla mnie coraz większą codziennością. Nie widziałem w tym nic złego, bo mimo wszystko sądziłem, że okazuję mężowi dostatecznie dużo miłości. Skąd więc wzięły się u niego te cholerne obawy? Przez ładną kelnerkę, do której się uśmiechnąłem? A może przez to, że zapomniałem o naszej rocznicy? Wiem, spieprzyłem sprawę, ale przecież starałem się każdego innego dnia. Utrzymywałem dom i rodzinę, pozwalając Jeonggukowi zarabiać dorywczo na swoim hobby, wychowywałem dzieci i starałem się znajdować jak najwięcej czasu dla nich i dla męża, a w wolnych chwilach zajmowałem się nawet domem i ogrodem. Czy to było za mało? Czy spełnianie zachcianek Gguka i trwanie u jego boku przez ponad dwadzieścia lat było niewystarczającym dowodem mojej miłości?

— Co to w ogóle za pytanie? — rzuciłem nieco zdołowany. — To chyba oczywiste?

— To wcale nie jest oczywiste — odpowiedział, a jego głos załamał się w połowie zdania, choć ewidentnie słyszałem, że Jeongguk próbuje się nie rozpłakać. — Nie mówisz mi tego od... trzech lat.

— I co z tego? — Ująłem w dłonie twarz młodszego i spojrzałem mu w oczy. — Mamy dzieci i dom. Przeprowadziłem się na drugi koniec świata, żeby żyć z tobą... długo i szczęśliwie, do końca moich dni. Staram się być dobrym mężem i ojcem, co zrobiłem nie tak?

— Po prostu to powiedz.

Przełknąłem głośno ślinę, a między nami nastąpiła niezręczna cisza. Czułem się tak, jakby jakieś niewidzialne dłonie zacisnęły się na moim gardle, uniemożliwiając wyduszenie z siebie choć jednego słowa. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje i dlaczego nagle wyznanie miłości mężowi stało się dla mnie niewykonalnym, zawstydzającym zadaniem.

— Ja... Gguk, ja... — Tę wyjątkowo niezgrabną wypowiedź przerwały mi wibracje telefonu w kieszeni i dochodzący do uszu początek Another One Bites the Dust, do którego miałem ogromną słabość.

Odebrałem połączenie przychodzące od Rose, która właśnie w tym momencie koniecznie musiała dowiedzieć się, gdzie w kuchni znajdzie cynamon. Tak, jak już wcześniej wspominałem, nie potrafiłem wściekać się na dzieci, choć nie da się ukryć, że jej telefon doszczętnie zniszczył nieistniejący klimat naszej randki. Nie wróciliśmy do tego trudnego tematu aż do czasu podania dziwacznego deseru, z którego byłem w stanie rozpoznać tylko kulki popping boba wypełnione owocowym sokiem. Wtedy Jeongguk powiedział coś, co omal nie przyprawiło mnie o stan przedzawałowy:

— Nie mogę już tak dłużej — rzucił jakby do siebie.

O mój boże... On chce mnie rzucić. Rozwiedzie się ze mną, bo od trzech lat nie powiedziałem mu, że go kocham. — Były to pierwsze myśli, które przebrnęły mi przez głowę, gdy tylko przetrawiłem słowa męża.

Na poważnie zacząłem zastanawiać się, czy to odpowiedni moment, aby na kolanach błagać go o to, żeby po powrocie do domu nie brał się za wypełnianie papierów rozwodowych. Jednak zanim przeszedłem do planu ratowania mojego małżeństwa, Jeongguk zdecydował się kontynuować swoją wypowiedź:

— Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, ale czasem mam wrażenie, że stałeś się dla mnie czymś w rodzaju tlenu. Pewnie od razu zauważyłbym, gdyby ciebie zabrakło i zdechłbym w mękach, zanim zdążyłbym wymyślić, co z tym fantem zrobić, ale z drugiej strony... Twoja obecność jest dla mnie czymś zbyt oczywistym. — Tu ucichł na dłuższą chwilę, ale doskonale wiedziałem, że to nie koniec jego przemowy. — Nie chcę, żebyś był moim tlenem. Chcę, żebyś był moją zapachową świeczką.

Nie wytrzymałem. Z całego serca usiłowałem się nie zaśmiać, ale po prostu nie mogłem powtrzymać ataku rozbawienia. Jeongguk nigdy nie był dobry w romantyczne gadki, ale ten tekst ze świeczką był najprawdopodobniej najbardziej kreatywnym, jaki miałem okazję usłyszeć.

— Ale nie taką, którą czuje się dopiero po ponownym wejściu do pokoju — ciągnął dalej pomimo mojego śmiechu. — Masz być jak te świeczki na Boże Narodzenie, zajeżdżające cynamonem na kilometr, od których zapachu aż boli głowa i za którymi tęskni się w chłodne, jesienne wieczory. Gorącą, pachnącą smakowicie świeczką, o której obecności po prostu nie da się zapomnieć, ale za którą tęskni się każdego wieczoru, niezależnie od pory roku i nastroju.

— Będę twoją niezapomnianą, bożonarodzeniową świeczką, o ile tylko ty zgodzisz się zostać moim lontem — odpowiedziałem z udawaną powagą, choć nadal miałem ochotę płakać z rozbawienia przez świeczkowy wywód Jeongguka. — A tak na poważnie... Wiem, że przeżyliśmy ze sobą lepsze i gorsze momenty, a przede wszystkim, że ostatnimi czasy coś zaczęło między nami szwankować, ale jakoś to przetrwamy. 

— Jeśli nic z tym nie zrobimy, to wszystko się spieprzy. Już zaczęło się pieprzyć i to porządnie — odbąknął posmutniały i ciężko było nie przyznać mu w tej kwestii racji. — Nie chcę, żebyś trwał w tym małżeństwie do usranej śmierci, bo tak wypada. Od zawsze sądziłem, że zasługujesz na kogoś lepszego, ale przez ostatnie lata odniosłem wrażenie, że tylko cię tłamszę.

— Ty mnie? — przerwałem Ggukowi, bo miałem wręcz identyczne wrażenie odnośnie jego osoby.

To ja byłem tym nudnym mężem, zajmującym się nudnym zarabianiem pieniędzy w nudnej pracy, noszącym nudne ciuchy i zachowującym się jak przeciętny, nudny czterdziestolatek. Za to Jeongguk nigdy nie porzucił swoich pasji i chociaż nie grał już w zespole, to nadal oferował swoją pomoc innym kapelom przy nagraniach czy koncertach, gdy ich perkusista był niedysponowany. Nie zarabiał na tym zbyt dużo, ale ja, jako przewodnik w Luwrze, posługujący się biegle koreańskim i angielskim, bez problemu byłem w stanie utrzymać naszą rodzinę, przynajmniej po tylu przepracowanych latach. Nie od zawsze wiodło się nam tak kolorowo pod względem finansowym, ale czasem odnosiłem wrażenie, że wolałbym cofnąć się o te dziesięć albo piętnaście lat, gdy byliśmy biedniejszą, ale zdecydowanie szczęśliwszą i bardziej spójną rodziną.

— No tak... Zatrzymałem się w rozwoju chyba dwadzieścia lat temu. Spójrz na siebie. Jesteś zajebistym pracownikiem w najsławniejszym muzeum na świecie. Wychowujesz dwójkę dzieci, które tylko dzięki tobie nie wyrosły na wstrętne małpiszony z otyłością stopnia trzeciego i cukrzycą. Poza tym nadal jesteś niezłą dupą, a ja przy tobie wyglądam jak zwykły menel. Nie dziwię się, że wstydzisz się wychodzić ze mną nawet do kina.

— Nie wstydzę się ciebie, oszalałeś? — Znów poczułem, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku, choć naprawdę nie chciałem się kłócić. — Często jestem po prostu zmęczony i chcę odpocząć w domu po ciężkim dniu w pracy.

— Nie masz siedemdziesięciu lat — odpowiedział, a ja poczułem, że znów zaczynam gotować się ze złości.

Mogłem mu wygarnąć w tamtym momencie, że nie wie, jak to jest pracować całymi dniami i być zwyczajnie przemęczonym. W pierwszej chwili miałem na to nieopanowaną ochotę, ale od razu potem odpuściłem. Uznałem, że nie warto się sprzeczać, bo i tak to nic nie zmieni.

— Wiesz co? To nie ma sensu — rzuciłem, podnosząc się z kanapy, na co Gguk zareagował zauważalną paniką. — Skoro mamy się tylko ze sobą męczyć i wiecznie kłócić, to może czas się rozejść?

Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Nie przeżyłbym rozwodu z Jeonggukiem i czułem przyspieszone tętno w klatce piersiowej, oczekując na jego odpowiedź. Modliłem się o to, aby potraktował to jak głupi żart, bo gdyby tylko przyznał mi rację... najpewniej rzuciłbym się pod pociąg, nie żartuję. Nie mógłbym bez niego żyć, bo Gguk był moim tlenem. Tylko w odróżnieniu od niego, ja nie widziałem w tym żadnego problemu.

— Mówisz poważnie? — Chwycił mnie za nadgarstek. — Przecież... Przecież nie o to mi chodziło.

— A o co?

Byłem kretynem. Przysięgam, mdliło mnie na samą myśl o tym, że nie potrafiłem nawet stanąć twarzą w twarz z własnym mężem i powiedzieć mu, jak bardzo go kocham i że nie chcę się z nim rozstawać.

— O to, żebyśmy jakoś naprawili nasze małżeństwo. — Gguk również wstał z miejsca i objął mnie od tyłu, przez co skupił na nas wzrok klientów restauracji. — Żebyśmy zrobili coś szalonego, głupiego, czego nie mieliśmy okazję zrobić przez całe życie. Spróbujmy stworzyć jakieś pokręcone wspomnienia, ożywić więź, która jest między nami, a jeśli po tym nadal uznasz, że tylko się przy mnie męczysz, to... rozejdziemy się. Tak, jak chciałeś.

Nie chcę się z tobą rozstawać. Nigdy nie chciałem, głupku — pomyślałem, zaciskając palce na dłoniach męża, którego uścisk z sekundy na sekundę robił się coraz mocniejszy.

Chciałem wywrzeszczeć w twarz Jeongguka, że nie musimy robić nic szalonego czy głupiego, abym nadal trwał u jego boku. Mogłem do końca życia spędzać nudne, leniwe dni z dziećmi i Ggukiem, obżerając się na śniadanie croissantami, a wieczorami oglądać bajki na Netflixie w akompaniamencie przesłodzonego kakao z piankami na górze. Nie widziałem nic złego w takim życiu, ale czułem, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o mnie. To Gguk był przy mnie sfrustrowany. Nadal marzył o dzikich wypadach na koncerty rockowych kapel, gdy ja nieskutecznie namawiałem go na wyjścia do opery. Uznając, że może właśnie dlatego tak często kłóciliśmy się ostatnimi czasy, postanowiłem tym razem pociągnąć dalej propozycję Jeongguka, choć nie byłem wobec niej zbyt entuzjastycznie nastawiony. Czułem się za stary na niespodziewane, głupie i niezaplanowane szaleństwa, o których zaczął mówić.

— Rozwiń myśl — rzuciłem, na co Gguk odetchnął z ulgą i poprosił mnie, abym usiadł przy stoliku.

— Może... może stwórzmy listę dziesięciu rzeczy, które zrobimy w ciągu kolejnych dziesięciu dni — zaproponował po chwili namysłu z entuzjazmem w głosie, jakby sam nie dowierzał, że wpadł na taki pomysł. — Pięć wypiszę ja, a kolejne pięć ty. Mogą to być dowolne rzeczy, które chciałeś kupić, zrobić czy sprawdzić przez całe życie, ale nigdy wcześniej nie miałeś okazji. Co ty na to?

Przyznam szczerze, że pomysł był naprawdę szalony. Sam mogłem wypisać coś, czego nie bałem się zrobić, ale znając mojego męża i jego zamiłowanie do podwyższania sobie poziomu adrenaliny we krwi, przez kolejne dziesięć dni najpewniej skakałbym na bungee, ze spadochronem albo używał paralotni. Bałem się, że Gguk wypisze coś, czego nie będę w stanie zrobić i przez to naprawdę się rozstaniemy. Czułem jednak, że nie pozostało mi nic innego, jak przystać na tę niecodzienną propozycję, która w gruncie rzeczy wcale nie była taka zła.

— Dobrze — skwitowałem, wywołując zaskoczenie w oczach męża. — Możemy to zrobić, ale co z moją pracą i dziećmi w tym czasie?

— Masz trochę niewykorzystanego urlopu, a co do dzieciaków, to wynajmiemy nianię.

— Mam zostawić z jakimś obcym typem nasze dzieci? — Nie byłem zadowolony tą wizją. — Pamiętasz, jak to się ostatnio skończyło? Firma przysłała nam jakąś durną osiemnastolatkę, która zrobiła sobie imprezę w naszym ogródku. Jej znajomi staranowali moje pelargonie, a Felixowi dali posmakować piwa!

— Nie dramatyzuj. — Przewrócił oczami. — Nie dali mu piwa, tylko trochę pianki.

— Pianki z piwa! — uniosłem się na wspomnienie tych dramatycznych przeżyć.

— Taehyung, daj spokój... Tym razem znajdziemy kogoś bardziej odpowiedzialnego, żebyś się nie martwił — zagadnął, widząc, że zmarkotniałem, a następnie zaczął dźgać mnie palcem w bok. — No weź... Weeeeź. Nie daj się prosić w nieskończoność.

— Dobrze, niech będzie — odpowiedziałem po chwili zastanowienia. — Napiszę swoje pięć propozycji w notatniku na telefonie, a potem ty dopiszesz do tej listy własne. Chcesz je potem jakoś losować czy realizować po kolei?

— Możemy losować, więc może niech każdy z nas napisze je we własnym notatniku i nie będziemy ich sobie pokazywać.

W przeciwieństwie do Gguka, wypisanie pięciu względnie szalonych pomysłów, które miały poprawić naszą relację, zajęło mi naprawdę sporo czasu. Starałem się skupić nie tylko na swoich potrzebach, ale również wypisać coś, o czym sam Jeongguk marzył od lat. Prawdę mówiąc, obaj zaangażowaliśmy się w to zadanie i sądząc po minie Gguka, naprawdę liczył, że zmienimy nasze nudne, stonowane małżeństwo.

Ja też zaczynałem w to wierzyć, jednak w tamtym momencie nie miałem pojęcia, jak bardzo te dziesięć pokręconych dni wpłynie na naszą relację.

🍑🍑🍑

Hej, Misiaczki. Mam nadzieję, że dobrze bawiliście się, czytając prolog do tego opowiadania. Mnie samej świetnie pisało się początek tej pokręconej historii i liczę na to, że kolejne rozdziały również stworzę z taką łatwością.

Chciałabym poinformować Was, że fanfik (nie licząc prologu) będzie zawierał dziesięć rozdziałów (plus ewentualny epilog, nad którym się jeszcze zastanawiam). Na każdy rozdział przypadnie historia związana z jednym punktem z listy stworzonej przez taekooki, a narracja w danym rozdziale będzie zależeć od tego, kto dany punkt wymyślił, np. jeśli Tae i Gguk wylosują z listy punkt zapisany przez Gguka, rozdział będzie pisany z jego punktu widzenia. Mam nadzieję, że to zrozumiałe. Wolałam wyjaśnić tę kwestię, aby uniknąć niepotrzebnego zamieszania w późniejszych rozdziałach i problemów ze zrozumieniem narracji.

Z całego serduszka dziękuję za Wasze zainteresowanie tą pracą. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że daliście jej szansę. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w następnym rozdziale, będę tęsknić. 🤧💜

Continue Reading

You'll Also Like

17.6K 1K 40
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
42.6K 1.7K 104
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
134K 4K 157
☆Nie wiedziałem, że masz siostrę, Potter. Oryginal by @Seselina Translation by @zadupiacz
9.6K 1.7K 12
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...