11. Mordercze zapędy znajomych Carvena

Zacznij od początku
                                    

Przerażenie na bladej twarzyczce dziewczyny niemalże rozbawiło pannę Lauvelon. Wygięła wargi w niewinnym uśmiechu i ruszyła w stronę wyjścia. Głośny łoskot zatrzaskiwanych za nią drzwi donośnie zawiadomił wszystkich w rezydencji, iż opuściła swój pokój. Każdy musiał się o tym dowiedzieć. Nie lubiła, gdy jej obecność pozostawała niezauważona.

Pośpiesznym krokiem przemierzyła korytarze i dotarła do gabinetu ojca jeszcze przed jego nadejściem. Usadowiła się wygodnie w obitym czarną skórą fotelu — traktowanym przez Lauvelona niczym święty tron ze szczerego złota, na którym nikt nie miał prawa siadać — i położyła nogi na krawędzi blatu biurka. Dumnie zadarła podbródek, wyniosłym spojrzeniem mierząc usadzonych na krzesełkach wyobrażonych lordów. Milkli, gdy ona mówiła. Odzywali się, gdy na to pozwoliła. Wychodzili, gdy im na to przyzwoliła. Mai uśmiechnęła się kwaśno, niepocieszona, że w rzeczywistości to nie było takie proste i uważano ją tylko za głupiutką pannę, niezdolną do prowadzenia rodzinnych interesów.

— Dobrze się bawisz, dziecko?

Mai niedbale wzruszyła ramionami, znużony wyraz twarzy nie zdradzał jej zaskoczenia widokiem ojca, choć na dźwięk jego głębokiego głosu omalże podskoczyła.

— Piękne masz buty, córeczko, porządne, wytrzymałe. — Lauvelon odłożył na blat plik grubych papierów i pochylił się w stronę dziewczyny nad biurkiem. — Jeżeli nie chcesz się przekonać, czy są również odporne na ogień, zabieraj te nogi ze stołu.

Pociągnięte barwnikiem wargi Mairaany wydęły się lekko w grymasie oburzenia. Zamierzała zignorować polecenie ojca — nie zależało jej szczególnie na tym obuwiu, by mogła obawiać się ich utraty — ale ostatecznie ustąpiła. Myśl o powodzie, dla którego tam przyszła, ułatwiła jej dostosowanie się do rozkazu. Usiadła prosto, wygładzając na kolanach materiał jasnej sukienki z cienkiego, delikatnego jedwabiu. Włosy niczym rzeka płynnego złota spływały jej po ramionach, w blasku wpadającego przez okno słońca przybierając niemal srebrnej barwy.

— Chciałbym się mylić i wierzyć, że nie przyszłaś tu z powodu, o którym myślę. — Lauvelon zajął miejsce naprzeciw córki, sięgnął po inkaust i otworzył pierwszy z przyniesionych dokumentów. Zamoczył końcówkę zaostrzonego gęsiego pióra w atramencie. — Jestem zajęty, nie mam czasu na literowanie ci słowa nie.

Ty nigdy nie masz czasu — pomyślała ponuro Mai, ale tę uwagę zachowała dla siebie. Przez te wszystkie lata zdążyła się przyzwyczaić, że w domu Lauvelonów zawsze było tłoczno, ale od służby. Matkę widywała sporadycznie — gdy nie towarzyszyła małżonkowi w podróży, zamykała się w swojej komnacie, odpoczywając przed kolejną wyprawą — a ojca jeszcze rzadziej. Miała tylko brata, starszego od niej o rok, lecz on, odkąd ukończył trzynaście wiosen, regularnie wyjeżdżał wraz z rodzicami, by kształcić się i nabywać niezbędnego doświadczenia przed objęciem w przyszłości funkcji po ojcu. Mai zawsze była sama, otoczona licznymi prezentami, budującymi coraz większy mur niezrozumienia między nią a resztą rodziny. Nauczyła się z tym żyć i cenić otrzymywane przedmioty wyżej niż ludzi; one przynajmniej jej nie zawodziły. Ostatnie wydarzenia jedynie utwierdziły ją w tym przekonaniu.

— Gdzie jest Carven? — zapytała Mai.

Oparła się łokciami o blat i nachyliła w stronę ojca. Nie widziała, co pisał — pochyłe, lekko niedbałe pismo mężczyzny było dla niej całkowicie nieczytelne, ale musiało to być coś ważnego, jeśli nie przerwał czynności, mimo że z irytacji zadrżała mu dłoń.

— Dlaczego ciągle mnie o to pytasz? — Lauvelon westchnął. Utworzony kleks przysłonił kluczową informację w tekście. Lord nie zmartwił się tym szczególnie, powyżej plamy dopisał własną propozycję. — To nie moim… partnerem Verhmar był na bankiecie.

Traitor's OathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz