10. Wszystko albo nic

Start from the beginning
                                    

— Nie twoje, gdy dotyczy nas wszystkich. — Wyminął roześmianą parę i stanął obok o wiele niższej od niego siostry. — Co zamierzasz zrobić?

— Wyjść — odparła krótko. Wydało jej się to oczywiste, zważywszy na kierunek, który obrała; jasno wskazywał, co planowała.

Merran z poirytowania wywrócił oczami. Lyra doskonale wiedziała, że nie o to pytał i nie to chciał usłyszeć, ale nie mogła powiedzieć mu prawdy. Jeszcze nie. Nie tu i nie teraz.

— Coś mi w tym wszystkim nie pasuje. — Przeczesał palcami elegancko ułożone włosy, z których nie wymykał się nawet pojedynczy brązowy kosmyk. Jego fryzura zawsze musiała być porządna jak on sam. — To było zbyt proste! Zbyt szybko odnalazł tę kobietę. — Nerwowym ruchem wyprostował materiał na piersi, by opanować narastającą w nim złość. Już spokojniejszym głosem dodał: — Zupełnie nie widzę w tym sensu.

Lyramie westchnęła i nie odpowiedziała. Ostatni raz omiotła pomieszczenie wzrokiem, jak gdyby po powrocie chciała ocenić, co się zmieniło, i wyszła na zewnątrz. Wieczorne powietrze owiało jej okryte lekkim materiałem ciało, otulając swymi chłodnymi ramionami. Machnęła lekceważąco ręką na wołającego ją po imieniu Merrana — nie zamierzała trwonić czasu na wysłuchiwanie bezużytecznych domysłów — i marmurowymi schodami zeszła do ogrodu.

Rozpościerający się przed nią widok, skąpany w czerni nocy, nie prezentował się szczególnie zachęcająco, lecz mrok od zawsze był jedynym wiernym przyjacielem Lyramie i z przyjemnością się w niego zatopiła. Spacerujący strażnicy mijali ją obojętnie, ze znudzeniem odciśniętym w zmęczonych twarzach. Wielu z nich nawet jej nie zauważyło, obecności panny Verhmar nie zdradzał chrzęst ani jednego kamyka. Tyle razy przemierzała te tereny, surowo karana za spowodowanie głośniejszego niż szum trawy dźwięku, aż nauczyła się przemieszczać przez nie niepostrzeżenie. Znała wszystkie skróty, ukryte przejścia i miejsca sekretnych spotkań kochanków. Wiedziała o wszystkim.

To było jej zadanie — widzieć i wiedzieć. Była obserwatorem, niewidocznym, dyskretnym i spostrzegawczym, dlatego sprzeczający się przyciszonymi głosami mężczyźni nie dostrzegli zbliżającej się w ich stronę Lyramie. Zamarła w bezruchu, a jej czoło przecięła głęboka zmarszczka, gdy rozpoznała brzmienie jednego z głosów. Powinna iść dalej, nie zostało jej już wiele czasu do spotkania z tym zdrajcą, ale wrodzona ciekawość, wokół której zbudowano legendę Lyramie, okazała się silniejsza niż rozsądek. Ostrożnie zeszła ze ścieżki i ukryła się za rosnącymi na poboczu krzewami. Z ust kobiety wyrwało się mimowolne prychnięcie, gdy materiał kreacji, mimo głębokiego, aż niestosownego rozcięcia, ograniczył swobodę jej ruchów. Zdmuchnęła zwisającego na srebrnej nitce pająka i znieruchomiała, nasłuchując. Nie mogła zbytnio się wychylać, w panującym mroku jej jasne włosy były widoczne niezgorzej niż światło latarni w Daoss na nadbrzeżu.

— Zrobiłem, co uważałem za słuszne — odezwał się obcy Lyramie mężczyzna, niskim, zimnym głosem, zupełnie pozbawionym pokory czy szacunku do stojącego przed nim lorda.

— Twoim obowiązkiem jest wykonywać moje polecenia, a nie myśleć — warknął rozdrażniony Lauvelon. Był niemal o dwie głowy niższy od swojego towarzysza, mimo to zachowywał się, jakby mówił do podrzędnego parobka, a nie do rosłego zbira, który jednym ruchem mógł skręcić mu kark. Lyra nie potrafiła stwierdzić, czy był to przejaw kompletnej głupoty, czy jednak skutek zwykłej zuchwałości.

— Martwy jest bezużyteczny, zastraszony skłonny do współpracy. Strach jest prawą ręką władzy.

Lyramie prychnęła poirytowana. Przez szpary między liśćmi widziała jedynie barczyste plecy postawnego opryszka, który przysłaniał jej widok na pozostałych dwóch mężczyzn.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now