Prolog

14.6K 365 21
                                    

Skryty pomiędzy drzewami obserwowałem okno na piętrze. W pokoju paliło się światło. Mogłem wyraźnie dostrzec jego skromne wnętrze. Nie całe, ale wystarczająco dużo. W środku mignął zarys kobiecej sylwetki. Chwilę krzątała się po pomieszczeniu, aż w końcu usiadła na łóżku. Jej usta zaczęły się poruszać, a głowa kiwać rytmicznie. Czytała.

Sięgnąłem do kieszeni moich znoszonych dżinsów i wyciągnąłem pomiętą paczkę papierosów. Wsunąłem jednego do ust, nie przerywając obserwacji. Dom był niewielki, kwadratowy ze spadzistym dachem. Bardzo zaniedbany. Z elewacji odpadał tynk, mech porastał dachówki, a z drzwi odpryskiwała farba. Podwórze nie wyglądało lepiej. Zbyt wysoka, wyschnięta trawa kładła się na podłożu, a chodnik prowadzący do drzwi wejściowych był popękany.

Skończyłem palić papierosa i wrzuciłem niedopałek z powrotem do paczki. W tym samym czasie usta kobiety przestały się poruszać. Przez chwilę patrzyła na łóżko, a potem odłożyła książkę na szafkę nocną i pochyliła się, na kilka sekund znikając z pola widzenia. Następnie wstała, zgasiła światło i wyszła z pokoju.

Naciągnąłem kaptur na głowę i czarne rękawiczki na dłonie. Już czas. Bezszelestnie przeskoczyłem przez średniej wysokości, żelazne ogrodzenie i opadłem na grubą warstwę trawy. Zacząłem wspinaczkę po elewacji, wykorzystując każdą jej nierówność – parapet, metalowy daszek, niewielki balkon. Zerknąłem przez ramię upewniając się, czy nikt mnie nie widzi. Nie. Na pewno nie. Gdyby tak było, już bym o tym wiedział.

Wejście do środka okazało się dziecinnie proste. Przygotowany sprzęt na nic się nie przydał, bo okno było otwarte. Była przecież ciepła, sierpniowa noc. Pchnąłem jedno ze skrzydeł, a potem postawiłem nogi na podłodze, która pod ciężarem moich masywnych butów zaskrzypiała. Zastygłem w bezruchu. Trwałem tak ponad minutę, a gdy nikt się nie zjawił, rozejrzałem się po wnętrzu. Było równie obskurne, jak wszystko, co na zewnątrz. Blade ściany, wytarta podłoga i źle przymocowana lampa, która zwisała na kablach z sufitu. Z mebli była tu tylko niska komoda, na której leżało kilka wysłużonych zabawek i niewielkich rozmiarów łóżko. Zrobiłem krok w jego stronę.

W spranej pościeli zakopana była dziewczynka. Spała głęboko. Przez chwilę przyglądałem się jej spokojnej twarzy. Miała wydęte, dziecięce usta, które drżały przy każdym wdechu. Jej długie, jasne loki rozsypały się na poduszce, a znacznie ciemniejsze od włosów, nienaturalnie długie rzęsy rzucały cień na pulchne, zaróżowione policzki. W małych dłoniach kurczowo ściskała różowego królika, któremu zostało już tylko jedno oko.

Jej ojciec miał u nas dług o wartości pół miliona dolarów. Nie zamierzał go spłacić. Otrzymaliśmy informację, że planuje ucieczkę. Zamierzał się ulotnić, razem z naszymi pieniędzmi. Porwanie tego dziecka miało być dla niego karą i spłatą długu zarazem.

W mojej głowie, niczym nagle zapalone światło błysnęła wątpliwość, ale szybko zarzuciłem na nią czarny koc. Za dużo myślałem. Od tego zadania zależała moja przyszłość. Nie mogłem tracić więcej czasu. Wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę nasączoną otumaniającą substancją. Przyłożyłem materiał do twarzy dziewczynki. Drgnęła delikatnie, a potem odleciała. Wyglądała, jakby znów zapadła w sen. Wziąłem na ręce jej drobne ciało. Przywiązałem ją do mojej piersi specjalnymi pasami, a potem rozpocząłem ostrożną wędrówkę w dół.

Gdy mnie ukradniesz - WYDANA!Onde as histórias ganham vida. Descobre agora