Pokręcił głową.
- Szkoda. Ale pomoc zawsze się przyda. Chodź do kuchni.
~***~
- Wyciągnij z szafki najwiekszy garnek, nalej do niego wody, przykryj pokrywką i postaw na gazie.
- Który garnek - zapytał, stojąc przed otwartą szafką, tyłem do mnie.
- Ten największy - powiedziałam dalej krojąc cebulę. Po chwili usłyszałam odgłos spadających garnków.
- Żyje! - krzyknął Hyler. Roześmiałam się, obracając się w jego stronę. Siedział na podłodze, otoczony leżącymi do góry dnem garnkami - To w którym mam postawić tą wodę?
- Wiesz co? Zostaw tą wodę i pokrój mięso i pomidory. Tylko się nie potnij! I drobno!
Pozbierałam leżące garnki, do największego nalałam wody i postawiłam na gazie, a pozostałe schowałam do szafki. Z innej szafki wyjęłam głęboką patelnię, na którą nalałam trochę oleju i podszkliłam cebulę. Gdy woda w w garnku zawrzała, lekko ją osoliłam i rzuciłam makaron. Do cebuli rzuciłam pokrojone przez Hylera mięso i poddusiłam. Potem, oprócz pomidorów z puszki dodałam również paprykę.
Poddusiłam wszystko razem, makaron wycedziłam, a do sosu dodałam trochę przecieru pomidorowego i ziół.
- Ale to wszystko pięknie pachnie - powiedział z zachwytem Hyler
- Nie rozmarzaj się tak. Zetrzyj ser na tarce, a ja ode nakryć do stołu.
Hyler z udawaną miną zbitego pieska podszedł do lodówki i wyjął z niej ser żółty.
- Gdzie jest tarka - zapytał.
- W drugiej szufladzie - rzuciłam przez ramię i poszłam do jadalni. Wyjęłam zastawę z gabloty i położyłam ją na stole.
- Ałaa! - powiedział Hyler na tyle głośno, że słyszałam go przez 4 ściany
- Co zrobiłeś? - zapytałam idąc w stronę kuchni.
Hyler stał nad zlewem i przemywał okrwawiony palec. Popatrzyłam na niego z politowaniem.
- No co? Zamyśliłem się i zamiast sera utarłem palca.
Przewróciłam oczami i wyciągnęłam apteczkę z szafki.
- Chodź tu, Ty niezdaro - rzyłożyłam kawałek gazy do palca Hylera i owinęłam ją lepcem - Będziesz żył - powiedziałam
- Takiego lekarza to chciałbym mieć na codzień - odpowiedział, cmoknął mnie w policzek i objął w pasie.
Potem drzwi do domu zostały otwarte i usłyszałam głos mojego ojca.
- Jesteśmy! A kimże jest ten przystojny chłopiec za Tobą? - zapytał tata, stając w drzwiach kuchni.
- To mój....... przyjaciel z Kapitolu
- A masz jakieś imię, chłopcze?
- Hyler Snow, proszę pana.
- Snow? Jak prezydent?
- Tak........ - odpowiedział. Poczułam jak jego ciało się spina. Wyglądało na to, że nie chciał, aby powiązano go z jego ojcem. Na szczęście mój tata to zauważył i nie drążył tematu. Zamiast tego podszedł do kuchenki i zaczął przeglądać zawartość garnków.
- Caleb, to nie grzeczne - zganiła tatę mama - Pomóc Ci w czymś, córciu? - zapytała
- Nie trzeba. Mam już pomocnika - wskazałam na Hylera. Mama pokiwała głową i zabrała tatę do jadalni.
Przesypałam makaron do miski, a Hyler przelał sos. Podałam mu chochlę, a sama wyjęłam z szuflady łyżkę do makaronu.
Zanieśliśmy wszystko do jadalni. Wspólna kolacja pełna była żartów mojego taty,opowieści mamy, śmiesznych anegdot z dzieciństwa i śmiechu Peety. Co jakiś czas Hyler ściskał moją dłoń. Musiało mu być przykro, słuchając radosnych opowieści, zważywszy, że jego dzieciństwo nie było zbyt szczęśliwe.
W między czasie kilku chłopców przyniosło bagaże Hylera.
Rodzice wyszli po 22, z kolei Hyler poszedł na górę do pokoju gościnnego się rozpakować, a ja poszłam zmywać naczynia.
- Pomóc Ci? - zapytał chłopak, opierając się o framugę drzwi. Jego wilgotne włosy i zmiana ubrania sugerowały, że brał już prysznic. Jeansy zastąpił szarymi spodenkami z miękkiego materiału i zamiast niebieskiej koszuli z długim rękawem miał szarą koszulkę.
- Nie trzeba. Coś się stało?
- Napijesz się ze mną szampana?
- Czemu nie - odpowiedziałam, sięgając do szafki po kieliszki
- A twoi rodzice wiedzą, że jesteś taką niegrzeczną dziewczynką? - zapytał podchodząc do mnie
- Nie i lepiej żeby się nie dowiedzieli
- To będę musiał im powiedzieć - poczułam jego oddech na karku
- Nie zrobisz tego - odwróciłam się ku niemu
- A właśnie, zrobię - objął mnie w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował.
Biło od niego przyjemne ciepło i zapach róż,który tak w nim uwielbiałam. Splotłam moje zimne i wciąż wilgotne dłonie na jego karku, przez co nieznacznie się wzdrygnął.
Jego ciepłe dłonie przeniosły się pod mój sweterek, jednoznacznie pokazując swoje zamiary. Chciał mnie unieść i posadzić na blacie, ale go powstrzymałam.
- Nie. Za wcześnie.
- Nie chcesz tego?
- Nie o to chodzi. Po prostu..... nie do końca rozumiem swoje uczucia względem Ciebie - spojrzałam mu w oczy. Wyrażały smutek i niespełnione pragnienie bliskości. Delikatnie wziął kieliszki.
- Rozumiem. Zapomniał bym. Nie musisz się martwić ultimatum od mojego ojca - powiedział odwracając się w stronę drzwi - Jak coś, jestem w salonie.
Wyszedł zostawiając mnie w kompletnej rozterce.
Oparłam się o zlew i głośno westchnęłam.Już dawno przestałam nadążać za własnymi uczuciami, ale to i tak było dziwne. Coś do niego czułam, ale nie do końca wiedziałam co. Wszystko się mieszało, a ja nie wiedziałam co zrobić.
CZYTASZ
Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierci
FanfictionFANFICTION IGRZYSKA ŚMIERCI Witam w 3-częściowej historii Jeanine Melark. Zwykłej dziewczyny z własną historią, która została wylosowana do udziału w 66. Głodowych Igrzyskach. Chciała zniknąć w tłumie, ale nie było jej to dane za sprawą pewnego bar...