Rozdział 18 "Prosta śmierć"

ابدأ من البداية
                                    

-Przepraszam kochany... Za wszystko co cię spotkało.- puste słowa nic nie zdziałają, ale być może pewnego dnia gdy znów się spotkamy ich sens doda na sił. A ten dzień nadejdzie szybciej niż wszyscy myślą. 

Powolnym żałobnym krokiem podeszliśmy do reszty która ustawiła się przed kopcem. Po moich bladych i zziębniętych policzkach znów zaczęły spływać niewidoczne łzy których nawet nie starałam się ocierać. Mieliśmy minuty na wszystko, a pytań nikomu nie brakowało.

-Może wreszcie powiesz mi co się tu do cholery wydarzyło?- głos króla wielkiego złagodniał mimo, że nadal był zirytowany i podniesiony. Na mokrą twarz wdarł się niewinny uśmiech zdradzający największe cierpienie. 

I wtedy dostrzegli skórę niesioną przez Gromojara. Wszystkie obecne tu centaury natychmiast uklękły na widok swojego poległego dowódcy którego zhańbiono po prostej honorowej śmierci. 

-Przerobili naszych braci na odzienia.- starałam się by mój głos był wyniosły i dostojny, lecz coraz bardziej się łamał.

-I nie ważne ilu nas zginie będziemy walczyć puki ich honor nie zostanie odzyskany.- dodał Gromojar, a ja posłałam mu dziękczynne spojrzenie. Z Filem byli niczym bracia, był dla niego wsparciem gdy ja akurat nie mogłam pomóc. Razem dowodzili centaurami odkąd Gromojar dostał miano ich dowódcy. Mimo, że znali się o wiele krócej niż my to wiedziałam, że dla Filiasa jest on prawdziwym przyjacielem.

-Naprawdę z tego powodu wywołałaś bitwę?- Kaspian wydawał się zawiedziony moim postępowaniem.

-Tak.

-Co ci strzeliło do głowy?- jest nie tylko zawiedziony co również wściekły.

-Zhańbili nas, Miraz proponował mi układy...-zaczęłam lecz ten mi przerwał:

-Jak zwykle robiłaś tak by było jak najlepiej dla ciebie!

-Chciał bym się do niego przyłączyła! 

- Odszedł by i Narnia byłaby wolna!- kiedy do kłótni przyłączył się Piotr poczułam się naprawdę niedoceniona. 

-Ja odeszłabym z nim!

-Walczymy o to by Kaspian zasiadł na tronie!- a kiedy Zuza również zaczęła krzyczeć poczułam dziwne ukłucie w sercu które sprawiało nie tyle ból co zawiedzenie. Jakby oni wiedzieli o co JA walczę...

-Nie, to wy walczycie o to, ja walczę o wolną Narnię.- starałam się nie krzyczeć lecz jak tu się dogadać z tymi którzy są zbyt zapatrzeni we własne cele by dostrzec to co jest naprawdę ważne.

-I z tego powodu wywołałaś bitwę której mogliśmy uniknąć?! Dla dobra Narni?!- a ten sarkazm wydobył się z ust Edmunda poczułam się nie tyle niedoceniona i nierozumiana , co po prostu zrujnowana i zmieszana z porażką.  Gdyby tylko widzieli to co ja i umieli o to walczyć. Pragnęłam jedynie by ktoś znowu widział we mnie tą odważną Generał Ottis która walczy o to w co wierzy i nigdy nie daje za wygraną.

- Zrozumcie, tu nie chodzi tylko o wygraną, ale i o honor. Mój, wasz i tych którzy zginęli za Narnie.- i nie zamierzałam już tłumaczyć się dłużej. Posłałam Gromojarowi wszystko mówiące spojrzenie po czym weszłam na mojego konia i kłusem ruszyłam w stronę lasu. I nie było już bólu który narastał we mnie gdy czułam na sobie te spojrzenia. Pozostało jedynie uczucie, że nikt mnie nie zrozumie. 

-A ty dokąd?!- krzyki "przyjaciół" szumiały mi w głowie, a sama do końca nie znałam na nie odpowiedzi. Przez siebie? By walczyć... Za Narnie. 

                                                                                     ***

Łzy spływały po bladej cerze dzięki czemu nie były do końca widoczne, a jedyne co zdradzało mój płacz to zaczerwienione oczy.  Swoją drogą ciekawie musi to wyglądać... Zupełnie czarne tęczówki, blada cera, jasne włosy momentami porównywalne do białych i ta czerwień wokół oczu. Jeszcze dziwniej niż zazwyczaj.

Nie płakałam bo jestem słaba. Tylko dlatego, że czułam się niepotrzebna, niezrozumiana i winna. Tak, winna. Bo to w końcu ja zabiłam Miraza by mnie było lepiej. Może naprawdę było trzeba zgodzić się zostać jego królową... Namówiłabym go na uwolnienie Narni i wszystko było by dobrze. Może nawet Telmar i Narnia zawarły by pokój. Jednak nie, Sophia Ottis musi wszystko popsuć bo dalej chce bawić się w generała prawie już nieistniejącej armii. Możliwe, że to wszystko przez te uczucia które kieruje do Sprawiedliwego, że to dlatego nie chciałam przystać na tą propozycję. Nie. Przecież to wszystko co między nami było naprawdę nie powinno się wydarzyć. W takim razie dlaczego tak bardzo pragnę by był tu przy mnie i powiedział cokolwiek. Jeszcze chwilę temu załamałam się przez jego głos który kpił ze mnie. Wiadomo, że jest królem, ale choć przez chwilę myślałam, że chociaż on mnie zrozumie i wesprze. Wstawi się za mną. Okazało się jednak, że moje wyobrażenia są nierealne, a nadzieja złudna. 

Słyszałem kiedyś, że nigdy się nie poddajesz.- zadrżałam gdy usłyszałam ciepły głos który mógł należeć tylko do tej jednej jedynej osoby. Rozejrzałam się dookoła lecz nic nie zobaczyłam. Jedyne co było to drzewa otaczające mnie.

-Gdzie jesteś?- nadzieja nie znała w tym momencie granic. Choć dobrze wiedziałam, że to niemożliwe to w tym momencie wierzyłam w to niemożliwe jak jeszcze nigdy w nic.

W sercu kochana Sophie.

-Czyli już zwariowałam? Słyszę twój głos.- zaśmiałam się nerwowo znów rozglądając się dookoła. Nadzieja gasła lecz ten głos sprawił, że spokój mnie przepełniał choć łzy nadal się lały.

Już byłaś szalona jak cię poznałem.- teraz to on się śmiał. Naprawdę teraz byłam gotowa oddać wszystko by ten śmiech trwał wiecznie.  Oczywiście najbardziej pragnęłam ujrzeć właściciela ciepłego głosu który już nieraz złagodził ból w moim sercu.

-Brakuje mi tu ciebie, a oni chyba nie rozumieją, że ja muszę walczyć o twój honor.- posmutniałam bo czułam, że to co mówię nie ma sensu, a ja postąpiłam źle.

Walczysz o niego i będziesz walczyć, ale pamiętaj, że to o Narnie walczysz najdłużej...

-Już zostałam wykpiona i niezrozumiana.- westchnęłam kopią najbliższy kamień.- Nie jestem w stanie spojrzeć im teraz w oczy.- pojedyncza łza spłynęła naznaczając kolejny rozdział historii wylanej po moich bladych policzkach. Ile ich jeszcze będzie?

Przecież nie musisz na nich patrzeć.- poczułam ulgę w sercu czując, że właściciel głosu się uśmiecha. Ile bym dała by go teraz dotknąć. 

Ej, uśmiechnij się.- poczułam taką radość jak jeszcze nigdy. Uśmiechnęłam się szczerze bowiem radowałam się jak nigdy.  Tak jakby wszystko na nowo zyskało sens. Z drzew zleciały różowe i białe kwiaty które idealnie wpasowały się w scenerie. Nagle niespodziewanie poczułam okropne zimno w środku, ale ono co chwilę stawało się słabsze... Tak jakby coś się we mnie topiło. Miałam jedynie nadzieję, że to nie jest moja lodowa bariera która od lat skuwała lodem me serce i nie pozwalała nikomu do niego dotrzeć. Oprócz tej jednej osoby.

Właśnie, że to ona się topi.- i znów ten cudowny śmiech. Najpiękniejszy dźwięk świata. 

Wstałam z ziemi i odwiązałam konia od drzewa. Czułam się przepełniona spokojem który z każdą chwilą rósł w siłę i dodawał mi jej. Tak jakbym czerpała ją z mojej nieskończonej miłości do ojczyzny, przyjaciela i... nie. 

Czyż znów widzę Sophie Ottis jadącą na odsiecz Narni?

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/حيث تعيش القصص. اكتشف الآن