6. Nie za taką cenę

Start from the beginning
                                    

— Nazwano kataklizm na cześć mojego przodka? — Rozejrzał się, upewniając się, czy wszyscy go słyszeli. — Co spowodował?

— Przyrost kretynów.

— Masz szczęście — odparł Kieran. Z uznaniem przytaknął głową. — Zawdzięczasz mu istnienie.

— Twoje też — odburknął ponuro Carven. Czy tego głupka nie dało się obrazić? — Dlatego nazywa się to klęska.

— Wiesz…

— Nie — wtrącił ostro Verhmar. — I nie chcę wiedzieć. To nie moja sprawa.

— Twoja sprawa, bo cię dotyczy. W końcu to twoje rodzeństwo, a nie moje. Oni… — mimowolnie się wzdrygnął — są wściekli, a już na co dzień nie bywają przyjemni.

— Nikt cię nie prosił, żebyś się wtrącał.

— Gdyby nie ja, wciąż byłbyś w Daleeun, zamknięty jak szczur w klatce z kotem. — Uśmiechnął się wyniośle, wypinając pierś, jakby chciał przypomnieć Verhmarowi, jaki herb zwykle nosił wyszyty na odzieniu. — Ojciec kazałby cię zatrzymać na bramie i…

— Co my tu robimy? — przerwał Carven. Od dziesięciu dni pytał o to samo i za każdym razem uzyskiwał identyczną odpowiedź. Wkrótce zrozumiesz. Jednak czas nieubłaganie płynął, zdążyli przebyć połowę kraju i dotrzeć do Radhmor, a on nadal nie dostrzegał sensu w ich podróży. — Jeśli powiesz, że przybyliśmy na Festiwal Zwycięzców, to sprzedam cię na jarmarku i odzyskam wszystkie utracone pieniądze.

— Wysoko mnie wyceniłeś! — Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Kierana, jakby usłyszał ujmujący komplement. Błyszczące radośnie zielone tęczówki nadawały mu dziecinnej niewinności. — Ale muszę cię zmartwić, przyjacielu, handel ludźmi jest niedozwolony.

— Nie szkodzi, każdy zapłaci mi fortunę, by zobaczyć twoją gębę. Takiej parszywej jeszcze nie widzieli.

— O ile zyskami podzielimy się po połowie… — zamilkł, udając, że zastanawiał się nad odpowiedzią — mogę na to przystać! To również rozwiązałoby nasze problemy.

— Na razie jedynym moim problemem jesteś ty! — Carven wbił rozdrażniony wzrok w łeb konia. Może nie patrząc na drogę, kogoś rozjedzie? To na pewno poprawiłoby mu humor. — Miałeś pomóc mi uniknąć bankructwa, a nie do niego doprowadzać!

— Żeby wygrać, najpierw trzeba zaryzykować i zainwestować.

Carven nie wytrzymał. Od dwóch tygodni musiał znosić tego kretyna, jego męczącą obecność, durne uśmieszki oraz niekończące się opowieści. I tak od brzasku do zmroku, aż zmożony trudem codziennej podróży Kieran zasypiał, pozostawiając Verhmara z własnymi, czarnymi myślami. Często, leżąc na posłaniu w upragnionej ciszy i wsłuchując się w równy oddech Kierana, zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie uciekł lub nie udusił denerwującego towarzysza we śnie. Coś go przed tym powstrzymywało, choć nie potrafił wyjaśnić co, lecz z każdym kolejnym przebytym dniem, sfrustrowany i rozdrażniony, coraz poważniej rozważał pozbycie się natrętnego kompana.

Nie był w stanie dłużej tego znieść. Jak Kieran mógł mówić o inwestowaniu, gdy całą podróż, włącznie z posiłkami, noclegami, odzieniem i wszystkimi przyjemnościami, na jakie pozwalali sobie po drodze, opłacał Carven z własnych środków? Stracił większość złota, które zabrał z rezydencji w Daleeun, i na powrót oraz dalsze życie pozostała mu niedorzecznie niska suma. Ta myśl w połączeniu z poczuciem gnębiącej go bezsilności wznieciła w nim niemożebny gniew. Zamroczony rozpierającą go od środka złością nie myślał, co robił. To nie było ważne, nie liczyły się konsekwencje, musiał dać jakoś upust swoim emocjom. Zbyt długo pobłażał temu idiocie, cierpiał w milczeniu i starał się zapanować nad własnymi czynami. Dłużej nie zamierzał gnieździć tego w sobie.

Traitor's OathWhere stories live. Discover now