Rozdział 46: Finał

Start from the beginning
                                    

– Będę! Nie puszczę ich nawet wtedy, kiedy stracę w nich czucie, obiecuję! – odkrzyknęła, do oddalających się sylwetek swoich kolegów.

Stała tak przez chwilę i zastanawiała się, komu tak naprawdę kibicuje. Może faktycznie powinna dopingować Beatrice. Może i dziewczyny się nie przyjaźniły, ale to właśnie od niej dowiedziała się o dzienniku Ruth, a z drugiej strony istniało coś takiego jak kobieca solidarność...

Nieważne. Pomyślała, że lepiej poszuka Evangeline, zanim jej przyjaciółka postanowi rzucić szkołę i zając się niezależnymi badaniami nad eliksirami.

~*~

Albert Walker był najlepszym uczniem Hogwartu, ale w ogólnej klasyfikacji zajął dopiero czwarte miejsce. W pierwszej dziesiątce znalazł się również Bill. Zapewne wypadłby znacznie lepiej gdyby nie jego ostatni eliksir, który okazał się zupełną klapą, za którą zdobył ledwo dwa punkty na dziesięć możliwych (Na pewno go nie wypiję – pomyślał Bill, kiedy zobaczył swój wynik). Bea natomiast znalazła się na miejscu jedenastym, co według niej było sporym sukcesem, bo nie była ostatnia, a za nią uplasowało się jeszcze czworo obcokrajowców. Trochę żałowała, że zdyskwalifikowano Marinę, bo była ciekawa, na którym miejscu w tabeli by się znalazła. Tym bardziej, że w czasie testu eliminacyjnego była gorsza od Beatrice.

Boisko quidditcha zmieniło się w gęsty labirynt utworzony z wysokich na trzy metry żywopłotów. To właśnie w nim ustawiono stanowiska z zadaniami, na które mogli trafić uczestnicy konkursu. Dopiero dziś dowiedzieli się, że znajdowały się tam również punkty z pytaniami teoretycznymi, które mogły ułatwić lub utrudnić dostanie się do mety. Dodatkowo, nie każdy uczeń musiał trafić w miejsc, w którym potrzebowałby konkretnego eliksiru. Wszystko zależało od tego, jaką wybiorą trasę (z tego powodu Bill miał nadzieję, że uniknie konieczności transmutacji).

Punktacja, którą im przedstawiono chwilę temu była istotna, bo decydowała o kolejności przekraczania progu labiryntu. Ci, którzy uwarzyli najlepsze eliksiry na wcześniejszych etapach, już na starcie mieli przewagę nad przeciwnikami. Oczywiście o niczym to nie świadczyło, bo choć trasy w labiryncie były oznaczone, to krzyżowały się w wielu miejscach i łatwo było zboczyć ze ścieżki i ostro się przy tym zamotać.

Albert Walker był pewny, że właśnie jego czeka taki los. Na jego ramieniu wisiała torba wypełniona szklanymi fiolkami, w których piętrzyły się eliksiry przygotowywane skrupulatnie przez ostatnie miesiące. Zabawne, że z każdym z nich wiązała się jakaś historia, każdy przywoływał na myśl wspomnienie zupełnie innego Alberta, pochylonego nad parującym kociołkiem.

Do rozpoczęcia finału pozostało jeszcze pół godziny.

O pół godziny za dużo – pomyślał.

W tym czasie mógł zrobić wiele głupich rzeczy. Na przykład rzucić torbą o wystający kamień, potłuc owoc swej ciężkiej pracy i zrezygnować z udziału w konkursie. Wówczas Hogwart zapisałby się na kartach historii w dość niechlubny sposób.

Nie zrobił tego. Wcale nie dlatego, że przestał mieć na to ochotę, po prostu zauważył, że w jego stronę zmierza dziewczyna, której bardzo potrzebował. Jak zwykle była ubrana na czarno. Jej plisowana spódnica łopotała na wietrze, odsłaniając chude łydki okryte ciemnymi, matowymi rajstopami. Nie miała na sobie szaty, co go trochę zaskoczyło, ale z drugiej strony bardzo mu się spodobała w takim codziennym wydaniu.

Evangeline się uśmiechała. I nie była to pusta próba podniesienia go na duchu. Ona była w tym szczera. Szczera i piękna jednocześnie.

– Jak samopoczucie? – zapytała, kiedy znalazła się na tyle blisko, aby usłyszał jej słowa.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now