28

356 10 1
                                    

- Mam nadzieję że się podobało - powiedział Clarkson.

Rozległ się wystrzał. Clarks puścił trzymane w dłoni serce, zebrał narzędzia i nakazał powrót.

Szliśmy w milczeniu. Tamte chwile tylko upewniły mnie w chęci zabicia zawodowców.

Po drodze złapałam kilka królików.

Wróciliśmy do obozu. Ezekiel zdarzył rozpalić ogień.

Usiedliśmy w kręgu. Atmosfera była dość napięta. Nie nie miał ochoty ani się śmiać, ani wygłupiać.

Clarks, chcąc rozładować napięcie, zaczął śmiać się z Ezekiela. Jakim to on jest tchórzem i tak dalej. Nie żeby mi to zbytnio przeszkadzało, ale kto normalny, chwilę po bestialskim mordzie jest w stanie zachowywać się tak spokojnie. Ezekiel z każdym kolejnym wyzwiskiem, coraz bardziej zaciskał pięści. Miałam nadzieję że się nie pobiją.

Każde z nas piło wodę, oczekując na kolację. Modliłam się w myślach, żeby Ezekiel nie spieprzył mi całego planu i zamiast zawodowcom, nie dolał leku mnie.

Wielką ulgą było dla mnie gdy Jason zaczął ziewać, a Clarks przysypiał na siedząco.

Zjedliśmy kolacją. Elisa zaproponowała że weźmie pierwszą wartę. Niepostrzeżenie schowałam jeden z noży pod śpiwór.

Zapowiedziałam Elisie że wezmę drugą wartę. Zabije ją gdy przyjdzie mnie obudzić.

Ułożyłam się w taki sposób żeby widzieć rozwój wypadków i jednocześnie pozostawiać w ukryciu fakt, że nie śpię.

Po jakiejś godzinie Elisa postanowiła się napić. Niestety, lub stety, pomyliła butelki i wzięła tą Jasona. Zrobiła się senna po kilku minutach. Przyszła mnie obudzić wcześniej niż zamierzała.

- Jean, zastąpisz mnie?

- Jasne -powiedziałam, podcinając jej gardło.

Zerwałam się na równe nogi. Ciało Elisy upadło na ziemię. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie. Miała wciąż otwarte oczy. Armatni wystrzał.

Obudziłam Ezekiela.

- Wstawaj. Mamy robotę do wykonania.

Nie chętnie się podniósł. Chwycił nóż.

- Zwiąż chłopakom nogi. Nie zadawaj pytań.

Rozejrzałam się. Spali jak małe dzieci.

Podeszłam do Calipso. Upewniłam pozycję trzonka w mojej dłoni i wbiłam nóż w jej mostek. Kolejny wystrzał. Każdy kolejny zwiększał moją szansę na wygraną.

Poszłam dalej. Cios dla Jasona i Valeria. Dwa kolejne wystrzały. Nie wiedzieć czemu, poczułam satysfakcję z zabijania.

Kolejny wystrzał. To nie ja. Widzę Ezekiela wbijającego raz po raz nóż w klatkę Clarksa.

Podchodzę do niego.

- Skończ już. On nie żyje. Zawieś ich na drzewie, głowami do dołu.

- Po co?

- Zobaczysz.

Patrzę z daleka jak wiesza ciała. W mojej głowie już widzę twarz Snowa. Jego wściekłość i chęć odwetu.

Ruszam bezszelestnie ku Ezekielowi. Nawet nie spostrzega się kiedy jestem tuż za nim. Kończy przywiązywać ciało Valeria.

- Czyli to już koniec? - pyta, odwracając się w stronę miejsca gdzie wcześniej stałam.

- Tak - mówię, kładąc ręce po bokach jego głowy. Jedno szarpnięciem, chrupot kości, wiotczejące ciało. Kolejny wystrzał.

Nie ma już zawodowców. Sojusz rozwiązany.

_____________

Dedykuję Arturowi, z którego zrobiłam Ezekiela. Zasłużyłeś na gorszy los

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciWhere stories live. Discover now