15

429 12 3
                                    

- Czy nadal mogę przyłączyć Przegrywa do Watahy?

- Ta... Czemu nie.  Skąd ta nagła zmiana zdania? - zapytał Clarkson

- Bo jak nie zawrze z nami sojuszu, to wy wykończycie mi go na starcie. Albo nam ucieknie. A ja chce jego śmierci z mojej ręki. Obiecałam mu to w pociągu. Jeżeli będzie w sojuszu, będziemy mieć go na oku.

- I łatwiej będzie go zabić. Ty przebiegła Lisico - powiedział Clarkson, podchodząc do mnie i obejmując mnie w talii. Powstrzymałam się, żeby go nie uderzyć. Oparł głowę na moim ramieniu - Zawołaj go - powiedział.

- Panie Szybki Numerek! Gdzie jesteś?! Mam dla Ciebie propozycję !

- Czego chcesz? - zapytał Ezekiel podchodząc do naszej grupki - Nadal chcesz się bić? Widzę, że  przeprowadziłaś kolegów.

- Nie przeginaj. Ty jesteś jeden, a nas jest siedmioro - powiedział Clarkson, prostując się i podchodząc do Ezekiela - Ta śliczna dziunia - wskazał na mnie - załatwiła Ci miejsce w naszej Watasze. Jedno niepochlebne zdanie na jej temat i wylatujesz. Zrozumiałeś?

- Tak.

- To świetnie, Przegrywie. Idź ćwiczyć dalej te swoje pseudomięśnie - powiedział Clarkson

- Chcesz przetestować te moje pseudomięśnie?!

- Z przyjemnością obiję Ci tą śliczną twarzyczkę, Przegrywie.

Ezekiel uderzył pierwszy w szczękę z prawej . Clarkson odpowiedział bez chwili zastanowienia, uderzając Ezekiela w nos.  Przegryw walnął Clarksona w lewą część szczęki.

Wtedy do akcji wkroczyli strażnicy i rozdzielili walczących chłopaków. Jeden z nich brutalnie chwycił mnie za ramię i rzucił o ścianę.

Ezekielowi leciała krew z nosa, a Clarkson miał rozwaloną wargę i wybitego zęba. Clark splunął krwią. 

- Pożałujesz.Dwunasty, że mnie uderzyłeś. Jesteś słaby. Nie wygrasz za nic w świecie - roześmiał się. Przerażający rechot psychopaty niósł się po sali.

- Wracać do ćwiczeń, gówniarze. Tylko bez kolejnych bójek!

Przebiegło kilku pielęgniarzy i zajęło się tymi dwoma bijącymi się idiotami. Ja poszłam na stanowisko łucznicze. Musiałam się trochę odstresować i pozbierać myśli.

Moja samotność nie trwała długo.

- Nie zrobili Ci krzywdy? Miałem ochotę sprać na kwaśne jabłko tego co się do Ciebie kleił.....

- Hyler - powiedziałam twardo przywołując go do porządku

- Co?

- Nie jestem jeszcze twoją dziewczyną,  narzeczoną ani żoną. Nie złość się tak, gdy ktoś sie do mnie przytula.

- Będzie trudno. Co chwila sie do Ciebie kleją jacyś faceci, a ja nie mogę tego znieść. Muszę już iść. Nie mogę zbyt długo stać z jednym trybutem. Mam przyjść wieczorem?

- Lepiej nie. Wbrew wszystkiemu powinniśmy uważać. Będziesz jutro przy ocenach?

- Nie. Nie wolno mi, ze względu na to co powiedziałam. Martwią się że sfałszuję twój wynik.

- Zrobiłbyś to?

- Bez wahania - uśmiechnął się. Musnął wargami mój policzek i odszedł. 

Moją twarz oblał rumieniec, a moje serce obijało się o żebra. Musiałam się uspokoić.  Chwyciłam za łuk i strzałę. Wystrzeliłam wszystkie strzały jakie były w kołczanie. Wszystkie celne.

Potem rozległ się brzęczyk zdwołujący trybutów na lunch. Podeszłam do zawodowców. Ezekiel też do nas dołączył.

Wzięliśmy tace i ruszyliśmy do stolika przy którym siedzieliśmy dnia poprzedniego.

Dziś jednak ktoś nas ubiegł. Kochankowie z Ósemki i para z Jedenastki.

Gdy tylko zobaczyli naszą Watahę, skulili się ze strachu i uciekli szukając innego miejsca.  

Byliby głupcami,  gdyby nie przestraszyli się wkurwionego Clarksona.

Posiłek odbył się bez większych rozmów z naszej strony. Pozostali trybuci szeptem wymieniali między sobą spostrzeżenia dotyczące Watahy. Bali się. I słusznie.

Reszta treningu przebiegła bez większych akcji. Jednak tym razem cała nasza Wataha ćwiczyła razem.

Dla Ciebie powstanę jak feniks z popiołów|| Igrzyska śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz