15. Calm

2.5K 233 175
                                    

1.

Dźwięk rozbijającej się szklanki zniknął między miękkimi tonami wciąż wydobywającymi się z głośników. Świat wirował w dość nieprzyjemny sposób. Louis powinien się do tego przyzwyczaić już dawno, przecież to nie pierwszy raz gdy wszystko wyglądało, jakby właśnie znajdował się na karuzeli, ale cholera nie przyzwyczaił się i naprawdę chciał wysiąść. Niestety, nie bardzo miał jak. Nie mógł wysiąść, tak samo jak nie mógł oderwać oczu od zielonych tęczówek śledzących każdy jego ruch. Był jak zaczarowany, uziemiony w miejscu przy pomocy głosu, który doprowadził go do zguby i oczu, które okazały się ratunkiem kiedy najbardziej tego potrzebował.

- Louis...

Nie wiedział co się z nim działo. Miał pustkę w głowie, dosłownie pustkę, w której miękkie tony rezonowały do absurdalnej wręcz głośności, atakując go z każdej strony. Bo to był atak. Zmasowany atak na jego zdrowie i życie, przed którym nie mógł się bronić, bo było to jednocześnie spełnieniem wszystkich marzeń. Było odzwierciedleniem snów, które łączyły w sobie osobę i głos, zupełnie jakby jego podświadomość wiedziała od początku. Cóż, on nie wiedział. Dlatego był w stanie ciężkiego szoku, przeskakując z jednej emocji do drugiej w ułamkach sekund, bo do cholery nie wiedział, jak miał się czuć. Nie wiedział jak zareagować, nie wiedział kurwa nic i szturchająca go Mayfair wcale nie pomagała.

- Tomlinson do kurwy nędzy!

Zignorował ją wciąż otoczony miękkimi jak aksamit tonami. Wciąż wpatrzony w chodzącego po scenie Harry'ego, z którego ust wydobywały się te dźwięki. Wciąż starał się ogarnąć jakim cudem sam nie połączył faktów. Ale przecież to wcale nie było takie proste i oczywiste. Gdyby było, wpadłby na to już dawno. On albo Mayfair, ale żadne z nich nic nie podejrzewało i teraz Louis mógł tylko stać i przyjmować kolejne ciosy. Bo właśnie tym były słowa, których nadal nie rozumiał, ciosami, które miotały jego umysłem na prawo i lewo. Dopiero co poskładanym do kupy umysłem, który został zniszczony przez ten sam głos, który rozbrzmiewał w sali. Komiczne. Tragikomiczne bardziej, ale Louis naprawdę nie miał do tego głowy. Do niczego nie miał głowy, bo właśnie czuł się jak alkoholik wrzucony prosto do kadzi z winem. Ciężko było się powstrzymać przed poddaniem się, cholernie ciężko.

- Podwójne whisky. I zostaw butelkę - warknął w kierunku baru, nie zaszczycając barmana nawet krótkim spojrzeniem. Nie, jego oczy wciąż były przyklejone do bruneta na scenie. Śledził każdy jego ruch, każdą emocję malującą się na twarzy, za którą kilka chwil temu tęsknił jak diabli. Cóż, jeśli miał być szczery, wciąż tęsknił, ale to uczucie było zdecydowanie słabsze od szoku. Pewnie złapał szklankę, która znalazła się tuż przy jego dłoni i wychylił jej zawartość jednym łykiem. Nie podziałało, jego umysł wciąż był sieczką. - Mayfair przydaj się na coś i polej mi jeszcze - warknął, ignorując potok słów, jakim zalała go kobieta. Nie pozwolił, żeby przebiły się one ponad spokojny ton Harry'ego. Pozwalał, żeby obmywał go z każdej strony, nie bardzo miał wybór, bo uciekać z pomieszczenia nie miał zamiaru. Tak, był w ciężkim szoku, ale w tchórza się jeszcze nie zmienił. Po prostu musiał się uspokoić. I zacząć myśleć. - Po prostu mi polej do diabła. - Alkohol był tym, czego potrzebował. I tak, od tego też mógł się łatwo uzależnić, ale do cholery jasnej sytuacja była awaryjna. Naprawdę awaryjna. Dopiero co się pozbierał, doszedł do siebie, stanął na nogi, a teraz, co prawda metaforycznie, znów upadł na kolana. Na dno. I w dziesięć metrów mułu. Gęstego mułu.

Wychylił dwie kolejne szklanki, zanim w końcu pieczenie w przełyku zaczęło przynosić ze sobą opanowanie. Bo potrzebował tego bardziej niż szoku do cholery. To była najwyższa pora, żeby poukładać sobie wszystkie kawałki i wyciągnąć z nich jako taki obraz całości. Głęboki oddech i kolejna porcja whisky była wszystkim, czego potrzebował. Co z tego, że Harry wciąż mówił, jego aksamitny baryton wypełniał pomieszczenie i szturchał te struny we wnętrzu Louisa, których nic nie powinno szturchać w obecności innych, szatyn jakimś cudem zdołał się odciąć. Nie całkowicie, przecież jeszcze całkiem niedawno był cholernie uzależniony od tego głosu, ale wystarczająco by oswoić się z sytuacją, której nie mógł zmienić. Nie, żeby chciał, nie był aż tak głupi. Skoro los zgotował mu taką niespodziankę, niech go piekło pochłonie jeśli z niej nie skorzysta, ale sam fakt bycia wystawionym na czynnik uzależniający był cholernie wręcz irytujący.

Calm (I can't live without your voice) | Larry Short Story  ✔️Where stories live. Discover now