Black Swan

5 3 1
                                    

Moskwa rok 1965.

Młody mężczyzna wsiadł do tramwaju, patrzył na ludzi w środku, niektórzy rozmawiali kilka osób czytało gazety w tramwaju było też kilkoro dzieci ze swoimi rodzicami. Drażniło go to, drażnił go każdy dźwięk wydawany przez dziecko...
Nie lubił dzieci, nie lubił ludzi, nie lubił hałasu. Los ukarał go strasznie dobrym słuchem, słuchem, który doprowadzał go czasem do szaleństwa. Przejechał 3 przystanki i wysiadł z tramwaju, resztę trasy postanowił przejść pieszo.Jego kamienica nie była już aż tak daleko, a on tego dnia nie był już w stanie wytrzymać w blaszanej poruszającej się klatcę, szedł szybko, pewnym krokiem...Gdy znalazł się przy swojej kamienicy, wszedł do budynku dozorca oczywiście rozpoznał stałego mieszkańca.
Raz, dwa, trzy, cztery, pieć szeć...[...]
Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadziescia trzy, dwadzieścia cztery
[...] trzydzieści sześć.

Był na miejscu
Trzecie piętro, średnio dwanaście schodów by dostać się na każde piętro z osobna.

Na klatce schodowej zdjął kapelusz i z grzeczności przywitał się z sąsiadem.

- Zdravstvuyte Panie Markovich

- Zdravstvuyte Profesorze, jak idą Panu wykłady ?

- Dobrze dziękuję za troskę, a co u Pana jak zdrowie ?

- W porządku, dziękuję - mężczyzna ukłonił się i odszedł w swoją stronę.

Porządny człowiek, jeden z nielicznych porządnych ludzi zdaniem tego młodego inteligenta.
Chłopak przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania.
Zamknął drzwi
Zdjął swój płaszcz, buty i odłożył torbę.

Dzisiaj to zrobi, tego pozornie zwyczajnego dnia..Napuścił do wanny i przygotował żyletki.
Myślał o tym od dawna...O kuszącym samobujstwie. Jego życie było nudne, praca- dom, praca-dom, praca- dom i tak w koło. Strasznie rutynowe..nawet jak uczył, nie dawało mu to satysfakcji...Niby dopiero zaczynał, ale chciał więcej nawet jak pracował na uniwersytecie Moskiewskim, w miejscu prestiżowym to nie chciał takiego życia.
Miał depresję, albo nawet chorobę afektywną dwubiegunową.
Czasem się ożywiał, a potem znów gasł..
Nie znosił życia, szczęśliwych ludzi, zakochanych par, miłych staruszków, drażniło go to...Nie wierzył, ani w miłość, ani szczęście..Nie lubił gdy jego sąsiedzi pieprzyli się za ścianą, byli głośni, uważał te odgłosy za ochydne.
Był aseksualny...uważał,że ludzie mogli osiągnąć więcej, a naprawdę byli największą zarazą tego świata..
Urodził się w 1938.
Kiedy wybuchła II Wojna Światowa miał zaledwie roczek, może nawet nie cały, gdy się skończyła miał 7, a może niecałe 7 lat.
Znał jej okropieństwa, wiedział czym jest głód i też stracił członków rodzinny.
Może gdy był mały miała ona dla niego znaczenie, teraz nie miał nikogo nawet jak był otoczony ludźmi.
Co prawda matka nakłaniała go do małżeństwa, ale on nie chciał..Kobiety go nie kręciły, nawet w romantycznym sensie...Nikt go nie kręcił nikt go nie kręcił tak jak kręciła go śmierć.
Często o niej myślał, była czymś czego pragnął o czym fantazjował...kusząca i niesamowicie piękna. Widział ją w postaci dość wysokiego mężczyzny, o jasnych oczach, oczach, których koloru nie potrafił określić.
Nawet jak nie widział dokładnie jego twarzy chciał z nim zatańczyć.
Zapalił papierosa i włączył na gramofonie swój ukochany utwór z "Jeziora Łabędzię" Tchajkowski'ego.
Czarny Łabędź, czarny kuszący księcia łabędź tak samo kuszący księcia jak śmierć kusiła niego.
Rozebrał się i wszedł do wanny dalej paląc papierosa, zgasił go na swojej skórze i żucił w kąt.

Nie skrzywił się, od zawsze miał miej czuły układ nerwowy.
Ombył się..twarz włosy i całe ciało..Delektował się tym,chwile, wziął wcześniej przygotowaną żyletkę i zaczął ciąć swoje ręce, cięcia robił pionowo nie poziomo..Chciał mieć pewność,że umrze.
Jedno cięcię, drugie cięcie, trzecie cięcię, czwarte piąte...dzieciąte...jedynaste dwunaste..patrzył zauroczony na to jak woda w wannie robi się powoli czerwona wyszedł z niej.
I ubrał się w eleganckie ubrania które przygotował poprzedniego dnia, chciał być już ubrany na swój pogrzeb nie tamował krwawienie pozwolił krwi swobodnie płynąć rękawy koszuli i tak miał podwiniętę, zrobił kilka kolejnych cięć i napisał swego rodzaju krótki list porzegnalny...

"Pieprzcie się wszyscy, obrzydliwa raso pasożytów i potworów.
Nienawidzę was, zawsze was nienawidziłem" zaśmiał się psychopatycznie.

Mdlał kilka razy..przed samą śmiercią usłyszał pukanie w drzwi i kobiecy głos.

- Proszę Pana czy wszystko w porządku ?

Wiedział do kogo naeżał do sąsiadki z naprzeciwka, nie odpowiedział jej..z jego ust wydobył się tylko ostatni jęk konającego człowieka..Odpłynął umarł..odszedł na zawsze nic po sobię nie zostawiając.
Znaleziono jego ciało na zakrwawionej podłodzę w mieszkaniu, pochowano go, a po jakimś czasie wszyscy o nim zapomnieli..Prawie wszyscy jedynie dziewczyna sąsiadka i starszy pan Markovich dbali o grub tego nieszczęsnego człowieka.
Pan Markovich zmarł ze starości, a dziewczyna zajęła się swoim życiem...
Może też zapomniała ? A może nadal odwiedza jego grub ? Rodzina mężczyzny zabrała tylko spadek i znikneła i tak był czarną owcą i skazą dla ich rodziny, nie ważne było to jak się starał..w ich oczach zawsze był nikim.

Gdzieś poza czasem i przestrzenią.

- Jeśli kiedyś ujrze swój grób napluje na niego, a potem zaczne się śpiać w niebogłosy,że przecież mnie tam nie ma..Są tam tylko zmarniałe rozkładające się zwłoki..nie ja. Nie moja pasożytnicza, ochydna istota.

Mężczyzna siedzący obok niego na lewitującej ławce również wybuchnął śmiechem i lekko go objął.

- Ohhh, ty mój mały Samobójco. Co ja mam z tobą zrobić ? - uśmiechnął się lekko do niego i przewrócił lekko tymi swoimi zagadkowymi jasnymi oczyma.

To była jego śmierć, jego wymarzona śmierć. Wtulił się w niego.
- Zrób co zamierzasz, nie istniejący Boże.
W końcu teoretycznie to ty masz tu władzę nie ja ? - zaśmiał się cicho.
- Teoretycznie ? - byt uniósł lekko brew, a potem prychnął, na co czarnowłosy profesor mu odprychnął.
Nigdy nie sądził,że będzię zakochany nigdy przez całe życie...
Był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy...
Choć wcześniej jak i później nie było tak kolorowo, to w tym momencie było..A on zamierzał cieszyć się tą pozornie zwyczajną i ulotną chwilą.
No dobrze prawię zwyczajną normalne ławki nie lewitują, a po Polach nie chodzą zagubione duszę czekające na odrodzenie..

Pozwolił mężczyźnie pogłaskać się po policzku i spojrzał na niego swoimi oczętami w kolorze złota, oczami, których kiedyś nie znosił, ale to właśnie nim zawdzieczał, że ktoś taki jak Pan samej śmierci, zwrócił na niego uwagę, bo właśnie tym był siedzący przy nim mężczyzna Panem Śmierci: Hadesem, Plutonem, Welesem, Jamą, Balorem, Motem, Azraelem czy Anubisem. W zależności od mitologii imię i pewne fakty się zmieniały.
Nawet jak roztaczał woków siębię szczególną i trochę przerażającą aurę to Prodesora cieszył. Wreszcie był w miejscu w, którym zawsze podświadomie chiał być z kimś kogo zawsze podświadomie pragnął.

Tak mnie naszło na taki dziwny One- Shot.
Pozdrawiam
Samari









You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 03, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Shadows Book Of One - ShotsWhere stories live. Discover now