Rozdział I.

20 2 4
                                    

"Podniósł z ziemi kamień i jednym celnym pchnięciem, cisnął nim w otchłań jeziora. Trafił idealnie w łeb. Już po sekundzie z wody wyłoniła się pokryta czarnymi łuskami, śliska, zmierzająca ku górze sylwetka ogromnego węża. Jego żółte oczy o morderczym spojrzeniu, dawały do zrozumienia, że bestia jest głodna i rozwścieczona. Całe monstrum mierzyło około 15 metrów. Paszcza, zdolna połknąć trzech dorosłych chłopów na raz, otworzyła się, ukazując szeregi ostrych jak brzytwy, śnieżnych kłów.
Axl stał niewzruszony, jak gdyby sytuacje tego typu przeżywał na co dzień. On niczego się nie lęka.
Wąż gwałtownie skręcił w dół, rozdziawiając pysk jeszcze bardziej. Niestety nie przewidział ruchu przeciwnika, który w ostatniej chwili przywołał dwa czarne topory z czerwonymi ornamentami. Były to niemalże jego atrybuty.
Skrzyżował je nad głową powodując, że maszkara boleśnie okaleczyła swoje podniebienie przy ataku. Wycofała się. Postanowiła widocznie zmienić taktykę. Przyczaiła się w wodzie i z prędkością światła uderzyła. Tym razem pełznąc po ziemi.
To również nie zrobiło na Axl'u wrażenia. Wykonując zarazem skok jak i unik, stanął na głowie zwierzęcia. Toporami oślepił je, wydrapując oczy. Przepełniony cierpieniem skowyt, słychać było chyba w całej osadzie.
Wąż, rozdrażniony już do granic, wykonał gwałtowny przewrót w tył. Razem z przeciwnikiem wylądował pod powierzchnią jeziora. Tłum podekscytowanych gapiów wstrzymał oddech. Ich twarze stały się blade.
Moja tym bardziej, gdyż spostrzegłem, że wybawca wypuścił bronie z rąk. Te, wbiły się w pobliskie drzewo, przecinając wzdłuż dwie gałęzie na pół z zatrważającą, wręcz chirurgiczną precyzją.
Wszyscy obserwowaliśmy teraz jak drobne fale ustawały, a zmącona woda nabierała dawnej przejrzystości.
Sekundy mijały. Każda niemiłosiernie się rozciągała.
Spostrzegłem krew...
W tym momencie, moje serce stanęło. Nie mogłem się ruszyć ani odezwać. W moich oczach już zbierały się łzy, aż tu nagle z wody wynurzyła się dobrze znana mi blada ręka, opleciona w nadgarstku czarną bransoletą o czerwonych, wiecznie naostrzonych kolcach.
Dzierżyła kieł bestii, który to wbiła w przybrzeżny kamień, niczym harpun.
Niedługo potem, z wody wyłonił się ten sam czarny kaptur, o którym tata opowiadał przy każdym ognisku.
Tłum zaczął klaskać. Okrzyki i gwizdy radości nie ustawały.
Axl tylko wycisnął wodę z peleryny, zabrał topory i drobną, choć na moje oko dość obfitą opłatę, którą niemalże na siłę wcisnęła mu nasza starszyzna.
Ja stałem z boku. Nie pozwoliliby mi podejść...
Tak czy siak, widziałem z daleka jak mężczyzna wsiada na swojego białego rumaka. Wraz z  dziadkiem ruszył w kierunku przydrożnej karczmy. W jej okolicach się z pewnością zatrzyma.
Szkoda, że pewnie szybko nas opuści... Ale on nigdzie na dłużej nie zostaje. Musi być wszędzie, gdzie jest potrzebny...
To bohater. "

Z szerokim uśmiechem, goszczącym na mojej twarzy, schowałem pamiętnik do niewielkiej szuflady, będącej elementem starej, drewnianej szafki nocnej.
Światło stojącego nań lampionu, oświetlało nieznacznie calutki pokoik.
Nie zasnę bez niego, gdy wokół panuje mrok. Tej nocy, był on bardzo gęsty...
Z oddali dobiegał jedynie wilczy skowyt.
Okryłem się kołdrą aż po same uszy.
Tym razem jednak, udało mi się odpłynąć do krainy snów szybciej niż przewidywałem.

Z tego cudownego stanu wyrwał mnie dopiero pojedynczy promień słońca, padający wprost na twarz. Wiedziałem, że już nie usnę. Poza tym wzywały mnie codzienne obowiązki. Wstałem więc i zmieniłem piżamę na moje ulubione ciemne dżinsy, oraz czarną bluzkę z krótkim rękawem. Dzień zapowiadał się wyjątkowo słonecznie.
W kuchni jak zwykle o tej porze przesiadywała babcia. Rzuciłem się jej na szyję gdy tylko zdążyłem zbiec ze schodów. Niestety, tym razem także zostałem lekko odepchnięty... Przygotowywała śniadanie... Nie powinienem przeszkadzać...
Przeprosiłem więc. W ramach zadośćuczynienia, zaproponowałem pomoc. Kazała mi nakryć do stołu.
Westchnąłem cicho i zabrałem się za rozkładanie porcelanowych talerzy na śnieżnym obrusie.
Moja rodzina charakteryzuje się niesamowitym wyczuciem czasu. Tata z dziadkiem zawsze przychodzą w odpowiednim momencie. Tak było i teraz. Akurat zdążyłem dostawić brakujące sztućce, gdy do moich uszu dotarł znany niemal każdemu odgłos skrzypiących zawiasów.
Stare, mahoniowe drzwi, otworzyły się na oścież. Do izby wszedł zgarbiony, siwobrody mężczyzna o budzącym respekt spojrzeniu. Za nim, powolnym krokiem podążał wysoki, szarooki brunet.
Obaj zasiedli przy stole, na przeciw siebie.
Przywitałem się nieśmiało.
Dziadek skinął głową, tata tylko coś burknął pod nosem.
Gdy wszyscy byli już obecni, rozpoczęliśmy posiłek.
Znaczy...
Oni rozpoczęli...
Mnie dziś nie dotyczy ten przywilej.
Siedziałem grzecznie z boku.
Byłem cicho jak myszka.
Inni natomiast, żywo dyskutowali o wydarzeniach wczorajszego dnia. Nie mogłem przepuścić takiej okazji.
W pewnym momencie, gdy zapadła cisza, powolnym krokiem doszedłem do starca. Kiedy jego wzrok skoncentrował się na mnie, zdobyłem się na odwagę by spytać:
- Dziadku, gdzie on teraz jest? Rozmawiałeś z nim? Zostanie tu na długo? Może mógłbym..? -
- Emil, dość. Idź po chleb do piekarza. -
Tylko tyle usłyszałem w odpowiedzi. Surowy jak zawsze ton głosu, przyprawił mnie o  delikatne dreszcze.
Cóż... Pan Baker również jest wiarygodnym źródłem informacji.
Ponadto zna wszystkich lepiej niż oni sami. Na pewno coś mi opowie.
Pędem ruszyłem na zewnątrz. Po drodze złapałem w rękę białą, materiałową torbę.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak szybko biegłem.
Machałem mijanym sąsiadom. Uśmiechy na ich twarzach zawsze poprawiały mi humor.
Od piekarni już po pięciu minutach dzieliło mnie jedynie parę kroków.
Mały, ceglany budynek z ogromnym szyldem, przedstawiającym rudego mężczyznę w czapce kucharskiej, zachęcał do odwiedzenia intensywnym zapachem świeżego pieczywa.
Nic dziwnego, że pod drzwiami, już od wschodu słońca czekają pierwsi klienci.
W obecnym momencie, lokal był pusty. Z szerokim uśmiechem podszedłem do lady, kładąc na niej, jak to ja nazywam, woreczek.
- Ooo! Któż to przyszedł! Mój ulubiony klient! - Przywitał mnie z zaplecza niski, przyjazny głos.
- Pan to mówi każdemu. - Zaśmiałem się cicho.
- Dlatego, że każdy jest moim ulubionym klientem. W czym mogę pomóc Emilu? - Pan Baker poprawił okulary i stanął na przeciw mnie.
- Dziadek prosił, bym przyniósł chleb. - Odparłem, stawiając uszy.
- Już się robi. - Uśmiechnął się mężczyzna. - Czy jeszcze czegoś potrzebujesz? - Zapytał znikając z woreczkiem w czeluściach magazynu.
- Wie Pan... W sumie...
Znalazłaby się jedna taka sprawa...
Wczoraj około południa, nad jeziorem, razem z kilkoma innymi mieszkańcami... Widziałem Axl'a.
Wąż morski... Wie Pan, ten na którego skarżyli się rybacy... Prawie go zabił! Ale on się nie dał! Najpierw użył toporów, potem je wypuścił bo gigant wciągnął go pod wodę! Myślałem, że to koniec, ale on przeżył! Wyszedł na brzeg, trzymając w ręce kieł tej bestii! To było niesamowite! - Opowiadałem z typowym dla siebie, ogromnym zaangażowaniem emocjonalnym.
Po chwili uspokoiłem się jednak, słysząc cichy śmiech mężczyzny.
- Pewnie chciałbyś go odnaleźć, prawda? -
- Tak... Znaczy... Gdyby tylko istniała taka możliwość...? - Popatrzyłem na niego, lekko speszony.
- Ależ istnieje chłopcze!
Na skraju wioski, tuż przy lesie, mieszka stary kowal. Sporą sumę płaci za cacuszka, będące pamiątkami po jakichś poczwarach. Jego chata jest z kamienia. Podobno wieczorem wyprawił kolację. A praktyki takie stosuje wyłącznie w przypadku nowego nabytku. Zapytaj. Może twój Axl również go wczoraj odwiedził. Całkiem możliwe, że ze skromnym podarunkiem. -
Słowa mężczyzny sprawiły, że moje serce przyspieszyło z podekscytowania. To niesamowite! Może w końcu będzie mi dane czegoś się o nim dowiedzieć?!
Zapłaciłem za chleb, podziękowałem serdecznie i jak najszybciej pognałem do domu. W progu przekazałem babci torbę. Powiedziałem, że muszę coś pilnie załatwić. Spytała dokąd się tak spieszę. Odrzekłem, że idę na spacer do lasu.
Skinęła tylko głową a ja z błyskawiczną prędkością ruszyłem w kierunku domu, wskazanego przez piekarza.
Prawie pół dnia zajęło mi dojście na miejsce.
Miałem nadzieję, że było warto...
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w historyjce Pana Baker'a.
Stanąłem przed ogromnymi, metalowymi drzwiami. Wyglądały jak gdyby miały strzec wejścia do jakiejś twierdzy.
Jedną ręką chwyciłem miedziane koło. Nie byłem jednak wystarczająco silny by je unieść. Musiałem dołożyć drugą rękę aby zdołać zapukać. Czynność powtórzyłem trzy razy i czekałem.
Lokatorowi widocznie się nie spieszyło, gdyż otworzył mi dopiero po kilkunastu minutach.
Ujrzałem wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, opalonego do granic możliwości. Przy nim wyglądałem jakbym wyszedł ze składu mąki.
Zielone oczy skoncentrowały na mnie swoją uwagę, wyłaniając się spomiędzy kruczych kosmyków.
- Czego? - Zimny ton głosu mężczyzny w parze z jego kamiennym wyrazem twarzy, nie wróżył niczego dobrego.
- Uszanowanie proszę Pana... Ja... Chciałbym spytać... Czy był tutaj może... Axl? Wczorajszego dnia? - Uśmiechnąłem się niewinnie.
- A może i był. Opiszcie z zewnątrz. - Mężczyzna oparł się o futrynę, zakładając ręce na pierś.
Opisać? Była to dla mnie świetna okazja by wyciągnąć z kieszeni zmiętą karteczkę.
- Ekhem. A zatem ubiór. Czarna, długa do ziemi peleryna z kapturem, zapinana na przodzie pod szyją czerwonym guzikiem, właściwie kryształem w złotej otoczce. Pod spodem czarna bluzka bez rękawów, z dekoltem w serek. Na każdej jego ręce prezentuje się czarna, skórzana bransoleta z czerwonymi kolcami, w tym samym stylu nosi pasek. Grzechem byłoby pominięcie czarnych spodni oraz tego samego koloru skórzanych kozaków na wysokim obcasie. Sięgają mu one do końca łydki. Zdobi je rządek czerwonych kolców dookoła miejsca przez które wkłada się nogę. Jeśli zaś chodzi o wygląd fizyczny, bardzo szczupły jest. Niektóre kości mu gołym okiem policzyć idzie. Mierzy 1,9 metra. Skóra jego jest blada, oczy jak czysty szafir a włosy śnieżnobiałe, prawie sięgające łopatek. Ich końcówki mogą się pochwalić odcieniem bardzo intensywnego różu. Mało kto to wie. - Uśmiechnąłem się dumnie.
Miałem wrażenie, że mężczyzna spogląda na mnie jak na wariata...
- Wyście to spisali? Dziwni jesteście chłopcze.
Rację mimo wszystko macie. - Mruknął kowal. Zniknął na chwilę w odmętach swojego domu. Wrócił po kilku minutach.
W rękach dzierżył żelazną tarczę. Jej centralną część zdobił wielki, masywny kieł. Ten sam, który Axl odebrał martwej bestii, i z którego pomocą wyszedł na brzeg.
Oczy otworzyły mi się szerzej z zachwytu. Wyciągnąłem palec by dotknąć tej wspaniałej pamiątki.
Mężczyzna jednak, uniemożliwił mi to, odsuwając się wraz z tarczą.
- To nie wypożyczalnia, żebyście sobie dotykali. - Warknął.
Przeprosiłem.
Po chwili milczenia, kowal kontynuował.
- Dał mi go ten wasz Axl wczoraj, około zachodu. Ilem się nachodzić musiał zanim mi kto powiedział którą on gospodę okupuje. -
- A... Czy mógłbym prosić o adres? - Spojrzałem błagalnie na mężczyznę. Jest moją ostatnią nadzieją...
Co prawda większość wioski jest za mną, ale o miejscu pobytu ważnych gości, zakazano im mnie powiadamiać...
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A może chłop sobie odwiedzin nie życzy? - Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, gdyż mężczyzna zatrzasnął drzwi.
Westchnąłem. Opuściłem uszy i ruszyłem mozolnie w drogę powrotną.
Właśnie straciłem ostatnią szansę...
Jakby tego było mało, na pewno rodzina będzie zła...
Nie podoba im się, kiedy zbyt późno wracam do domu...
Mrok zapadł już całkowicie a ja przebyłem zaledwie połowę wyznaczonej trasy.
Szedłem wzdłuż wąskiej, piaszczystej ścieżki. Gdyby nie blask bijący z okien przydrożnych domów, pewnie już dawno bym zabłądził.
Tym bardziej, że aktualnie byłem dość twardo zamyślony.
Nie zwróciłem więc uwagi na szmery, dobywające się zza rogu.
Był to spory błąd.
W pewnej chwili poczułem silne uderzenie. Głowa zabolała mnie niesamowicie.
Upadłem. Ostatnią rzeczą którą zapamiętałem, była krótka rozmowa trzech mężczyzn.
- Nieprzytomny? -
- Najwidoczniej. -
- Bierzemy go. -
Zdałem sobie sprawę, że mój żywot dobiega końca.
Następnie odpłynąłem na dobre.

W blasku mroku [In the glow of darkness]Where stories live. Discover now