Nawet teraz, Anchela de Fiorell ściskała w ręku krwistoczerwony wachlarz, który sprezentował jej trzy lata temu. Zawsze go miała przy sobie podczas codziennych spacerów z siostrą.
Obaj mężczyźni nie spuszczali wzroku z córek Edmunda. Obaj z namiętnością śledzili ich ruchy. Anchela podbiegła, lekko przeskakując trzy schodki wiodące z korytarza do salonu. Uścisnęła swojego ojca, przytulając go długo.Jej siostra Marianela witała się najpierw z Ignaciem, który natychmiast do niej podszedł, a potem z Ricardem. Mężczyzna czuł się nieswojo w obecności ciemnowłosej. Przerażało go to jak na niego patrzy. Odwracał wtedy wzrok, najczęściej przenosząc go na Anchelę, która teraz siedziała na kolanach ojca jak mała dziewczynka, opowiadając mu nowiny z miasta:
- Tatku, byłyśmy w notariacie przy oceanie, wiesz którym. Pan Rusco odchodzi na emeryturę, podobno podupadł na zdrowiu. Miejsce jest wolne, może Ty byś chciał? Wielu ludzi Cię szanuje, byliby niezmiernie szczęśliwi. No i mogłabym Cię odwiedzać codziennie razem z Marianelą. - miała delikatny, cienki głos, jeszcze dziewczęcy.
- To ciekawe co mówisz. Jutro się wybierzemy razem, w porze spacerowej. - obiecał jej.
Ricardo był wprawnym obserwatorem i zauważył wzrok wuja skierowany na Ignacia. Zapewne chciał przeznaczyć tę posadę właśnie jemu. Nie pokrywało się to z planami Ricarda, który chciał aby przyjaciel dołączył do Montesów, jako prawnik i notariusz rodziny. Uznał, że jutro porozmawia o tym z wujem.
Tymczasem skupiał wzrok na Ancheli, która była ulubienicą całej rodziny. Wiecznie wesoła, roześmiana i rozbiegana, tak różna od swojej dumnej i napuszonej siostry, której Ricardo szczerze nie znosił. Wężowy wzrok Marianeli go peszył. Zastanawiało go, jakie ma intencje. Czuł, że musi przyspieszyć planowany ożenek przyjaciela z kuzynką, dla świętego spokoju. Wieczorami zawsze dumał nad niedaleką przyszłością. Widział radość wuja – w końcu dwóch porządnych mężczyzn chce wziąć ślub z jego córkami. Z pewnością nie będzie miał do żadnego pretensji.
Ignacio został w posiadłości aż do wieczora. Zjadł obiad i kolację, podyskutował z Fiorellem na ich ulubione tematy i wyszedł zapalić cygaro z przyjacielem. Była przyjemna pogoda – słońce już zachodziło a wiatr nadal był ciepły. Można było nawet poczuć oceaniczną bryzę pomimo tego, że sam ocean był oddalony o kilka mil, tuż poza miastem.
- Pole nieużytków musi przekształcić się w użyteczną plantację – uznał młody student, patrząc przed siebie zamyślony.
Zerknął z ukosa na Ricarda Montesa.
- Masz już jakiś pomysł? - zmarszczył brwi, domagając się odpowiedzi.
Ricardo czuł, że ręce mu się pocą. Poradzić się przyjaciela, czy wymyślić coś na szybko? Przesłonił sobie widok pola dymem z cygara, udając, że się zastanawia.
- Jeszcze o tym nie myślałem – wyznał w końcu, zrezygnowany.
Co mógłby tu zasadzić? Setne pole kukurydzy? Chciał być oryginalny na tle reszty gospodarstw w Ameryce.
- Byłby dobry interes. Na przykład bawełna. Bawełny nigdy za wiele. A tu są idealne warunki. Marża z początku nie musi być wysoka, ważne aby odbiorcy z Europy byli zadowoleni. No i oczywiście twoje nazwisko będzie znakiem renomy. - powiedział dumny z siebie Ignacio.
Montes odetchnął z ulgą. Przyjaciel go nigdy nie potępi, tylko wesprze.
- Muszę sprawdzić co najlepiej się opłaca. Tona kukurydzy, nawet opatrzona moim nazwiskiem, nie będzie w smaku lepsza niż tona kukurydzy z innej plantacji. - oboje się roześmiali.
YOU ARE READING
Montes
Historical FictionHistoria rodziny Montes z meksykańskiego Maricruz. Czerwiec, 1880 rok. Ricardo, młody syn arystokratów ma dwie bliźniacze córki. Właśnie wracają do rodzinnego Maricruz z Europy. Na statku poznają tajemniczego jegomościa, który na dodatek zajął najwi...
ROZDZIAŁ 1 - RICARDO
Start from the beginning