Rozdział 36: Etap trzeci

Zacznij od początku
                                    

– Zawsze się martwię, że składniki, które mi przygotują nie będą dostatecznie dobre – wtrącił po chwili Albert. – Ostatnio miałem wyjątkowo mało soczyste owoce parsalu, przez co mój eliksir miał zbyt gęstą konsystencję.

Kątem oka Marina zauważyła, że Bill uśmiechnął się pod nosem. Cóż, najwyraźniej nie zamierzał nawet ukrywać, że nie przepada za swoim (podwójnym) rywalem.

– Też się tego obawiałam przy pierwszym etapie – odpowiedziała mu Evangeline, nie zwracając najmniejszej uwagi na Weasleya. – Używałam wówczas nasion genracza drzewiastego. Żałowałam, że nie poprosiłam o dwa.

Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, a Marina pomyślała, że ta cała paplanina, że przeciwieństwa się przyciągają, to tylko czcza gadanina. Evie i Albert niewiele się różnili, a mimo to łączyła ich jakaś niewidzialna więź, która mocno działała na nerwy Billowi. Zapewne bardzo chętnie chwyciłby za nożyczki i przeciął ją bez zawahania.

Evangeline i Albert chwilami robili się naprawdę nudni. Szczególnie, kiedy się nakręcali i paplali o eliksirach, zaklęciach czy zielarstwie. Dziewczynie zdarzało się też mówić o magicznych stworzeniach. To akurat było odrobinę ciekawsze, choć Marina wolałaby posłuchać o niebezpieczeństwach, starciach i ofiarach śmiertelnych, ale to szczegół. Panna Blau czasem wyobrażała ich sobie za pięćdziesiąt lat. Widziała ich pomarszczone profile i wsłuchiwała się w paplaninę, która zawsze będzie dla nich interesująca. A potem by wspólnie milczeli przez kilka godzin i nadal by się ze sobą nie nudzili. Ciekawe, co by w tym czasie robił Bill...

– Miałam na swojej liście marynowane ogony świnek morskich, ale jak teraz się zastanowię, to mogłam poprosić o suszone. Są mniej obrzydliwe – rzekła Marina, aby przerwać panoramę głupich obrazów w głowie.

– Świnki morskie nie mają ogonów – powiedziała Evangelina. – Poza tym, nie używa się ich w sztuce eliksirów.

– Co? Ach, no tak... znów pomyliłam je z oposami. Są dość podobne... – odpowiedziała, wzruszając ramionami.

Evie z dezaprobatą pokręciła głową, po czym raz jeszcze rzuciła okiem do swoich notatek i zmarszczyła długi nos. Jej wyłupiaste oczy śledziły drobne, ciasne pismo, które tylko ona potrafiła rozczytać.

– Marina, po co ci właściwie ogony oposów? – zapytała po kilkunastu sekundach. – Przecież ich właściwości...

Nie dokończyła. Przerwała, słysząc kroki zbliżającej się niewielkiej grupy mężczyzn. Na jej czele jak zwykle kroczył Snape, a płowy jego czarnych szat powiewały rytmicznie. Jego twarz zawsze była napięta i poważna, ale w tamtej chwili Marina miała wrażenie, że jest czymś ostro wkurzony. I po kilku sekundach można było się zorientować, o co mu chodzi. Prócz nauczyciela eliksirów na korytarzu pojawił się również doskonale im znany mężczyzna z Ministerstwa Magii – Jon Gordon, którego zadaniem było pilnowanie porządku, ale zwykle nie wyciągał nosa z gazety, jakiś kompletnie nieznany Marinie facet w średnim wieku, który prawdopodobnie był jakąś szychą z eliksirów i miał oceniać ich wywary w tym etapie, oraz... no właśnie... zamiast ukochanego przez wszystkich nauczyciela – Amadeusza Robertsa, w ich stronę kuśtykał znienawidzony Peter Gebin. Mężczyzna wydawał się być jeszcze bardziej wściekły niż Snape. Nie omieszkał on obdarzyć uczniów wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem.

Marina usłyszała ciche jęknięcie gdzieś po swojej prawej stronie i zdała sobie sprawę, że to Evangeline. Dodatkowo wyczuła na swoich plecach wzrok Beatrice, która najwyraźniej chciała wymienić z nią porozumiewawcze spojrzenia. Nic z tego panna Blau wolała obrócić się w kierunku Evie, której twarz w niebezpiecznie pobladła.

Zakończony || Szczypta przebiegłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz